• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R. 5, nr 23 (4 czerwca 1944)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R. 5, nr 23 (4 czerwca 1944)"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)

F l i r t

BO N A IIC O O B IB O B tA tW W IW N Ą 1 II N B M II

« <

(2)

Fol: PK. Zimmermann, Gótterk PBZ., W enig, Tarolin-AII

Harlmann-Sch., Dreyer-TO.

Poniżej:

N A W S C H O D ­ N I M F R O N C I E Ciężkie czołgi sowiec­

kie zaatakowały, pod osłonę wiejskich zabudowań pozy­

cje niemieckie. Atak ich jed ­ nak załamał się w ogniu nie­

mieckich dział. Na lewo wi­

dzimy jeden z rozbitych czołgów.

Na lewo:

NOWE NIEMIEC­

KIE CZO ŁG I NA FRONT W olbrzymiej hali fabrycznej stoję gotowe do wysyłki na

front nowe czołgi.

Powyżej:

NA FRONCIE W Ł O S K IM Amerykański czołg rozbity tuż przed liniami niemiec­

kimi.

K i

*•»

Powyżej:

P O B I T W I E Niemieccy oficero­

wie i żołnierze oglę- daję karabin maszy­

nowy pozostawiony w okopach przez uciekajęcych bol­

szewików.

Poniżej:

N A D A L E K I E ! P Ó Ł N O C Y Niemiecki p a t r o l strzelców górskich na lotnisku. Jako irodek lokomocji służę im, sanki za­

przężone w renifery.

Na prawo:

ZAOPATRZENIE NA OCEANIE Niemiecki okręt-cy- stema (na drugim planie) zaopatruje na pełnym morzu niemieckę lódż pod- wodnę w amunicję.

* AWwPjP*--

(3)

Poniżej:

Angielskie okręty wojenne w porcie Kolombo, który znacznie został rozbudowany, od chwili gdy miasto stało się siedzibę głównej kwatery Anglików na

cale Indie.

Powyżej:

Reluti w Kolom bo — mieści* stołecznym wyspy.

Tego rodzaju gmachy, w stylu nie nadającym się zu­

pełnie do krajów tropikalnych, buduję Anglicy w Indiach.

Na lewo:

Jeden z licznych rzemieślników Cejlonu, którzy swę irę c in ę pra­

cę wykonuję pod gołym niebem.

Przy pomocy prymitywnego na­

rzędzia przedziurawia on perły i sporzędze naszyjniki.

Powyżej*.

Mężczyźni, kobiety i dzieci pracuję na plantacjach herbaty, głównego produktu eksportowego Cejlonu.

Czwarłę bowiem c zę ii produkcji herbaty całego Świata dostarcza

Cejlon.

Poniżej:

Polowanie na słonie na Cejlonie.

Hindusi iwabiatę słonie w obszar otoczony gęstym płotem bambuso­

wym. Zwierzęta, które chcę się wy­

łamać z ogrodzenia zapędzaję my śliwi z powrotem przy pomocy d łu ­

gich żerdzi.

Gdy siły zbrojne Japończyków posuwając się naprzód w południowo-wschodniej Azji sta­

nęły na ziemi indyjskiej, wtedy Anglicy, Jak to jest w Ich zwyczaju, przenieśli swą główną kwaterę na Jedną z wysp. Tym razem wybór Ich padł na Cejlon. — Położenie dogodne dla handlu, zdrowy klim at, niezwykła urodzajność i piękno przyrody, morze obfite w pertopławy, góry kryjące w swym wnętrzu złoża metali i drogich kamieni zjednały tej wyspie nazwę:

„perły oceanu indyjskiego". Tu jest ojczyzna cynamonu, obecnie kraina kawy i herbaty;

siedlisko stad słoni, między którym i napotykają się białe czczone jako świętość okazy.

Z powodu swych bogactw Cejlon był od dawna celem wypraw handlowych rozmaitych że­

glarzy; już w starożytności odwiedzali go kupcy feniccy, arabscy i chińscy; później Portu­

galczycy i Holendrzy założyli kolonie na wybrzeżach a w r. 1795 wyspę tę zajęli Anglicy.

Posiadając 65 000 km powierzchni wyspa ta Jest dwa razy tak wielka jak Belgia, zaś na 5,5 mil. mieszkańców całej wyspy 3,5 mil. stanowią Syngalezi.

(4)

Obok:

FRYZJER TEATRALNY, TO TEZ W A Ż N A O S O R IS T O S C l Ileż peruk i sztucznie ułożo­

nych fryzur różnych epok znęć muii fryzjer w teatrze I To nie lak tafwo, jak się ż zdaje. Trzeba mieć na- Ł wet s t u d i a ku temu B

Foniżej:

' MISTRZDEKORATOR PRZY PRACY

Zbłądziłby ten, kło tylko grających na tcenie zwałby artystami. Malarz-dekorator jakże wiele daje z siebie do

„udania sią" sztuki.

Na prawo:

„PANIE I PANOWIEI OMA W IA M Y NO W Ą S Z T U K g l"

Za kilka tygodni tekst za­

brzmi żywym słowem ze sceny. Ile trudu będzie to kosztować, o tym wie­

dza tylko f a c h o w c y i „ l u d z i e t e a t r u " .

W Po-

i ^ F niżej:

g W KO-

H w STUME-

W

RR WRE

W P R A C A

J

Historyczna osnowa no- wowyslawianej sztuki wymaga o d p o w ie d n ic h s t r o j ó w .

W każdym razie sztuka „ r u s z y ł a " z miejscr T 1 eatrl — Przybytek sztuki, żywego słowa,

■ emocyj, wzruszeń, re fle k s y ]. . . Teatr — skromny lub dekoracyjny budynek, gmach . . . Teatr — marzenie, prawdziwych talentów I zapalnych głów . . . Teatr — w najogólniej- J szej interpretacji zespól artystów grających Ł swe role na scenie przed publicznością . . . Nastrój, światła, morze głów, brawa . ..

A le c h c le jm y poznać tea tr od strony ogrom u pra cy skła da jące j się na całość po dziw ia ną w blaskach prem iery.

a zobaczym y sporo nie poetycznych i m ało b a rw n y ih chociaż koniecz- nych stron ś w ią ty n i Muz. N im dnia pewnego zapow ie afisz i prasa

w y s ta w ie n ie n o w e g o d z ie ła —

B H fl

w y b ije d o ś ć g o d z in żm u d n eg o , p rz y g o to w a w c z e g o t r u d u . A u to r z re ż y s e re m u z g o d n ić m u sz ą sw e z d an ia l z a p a li y w a n ta co d o te k s tu . Ileż sp o ro w po, tą g a ją m e p d n o k r o tn ie ta k ie d e b a ty ! J j r A to d o p ie ro w s tę p . d o p i/e d s la w ie u ia !

Z a z n a j . , m l , l i r t l , . , , , . ,

, h a , ,.k t, 1, 01 : b o d >| p o i ,

s z t o k i

l< o , d a , lp . : .z.- ■

's ie d m o I om ów ić

Io w ę

JF

n ie js z e z w y - ^ 9

k o n a w i o i i i i

^ ^ ^ 9 u 9 r

K ie ro w n ik s t a . z n y

^ F

I ł

niżej: V

/ 9

R Y L E \

' 9

F R A W IE \

9

„ N A P A - \

F MIEĆ" OPA- ' NOW AC TEKSTI

Nawel czekając na tramwaj, w drodze na pró­

bą, uczy ____________

' ‘<5 arty- W roli. Srko- s,°

^ F da k a ż d e j V c h w i l i , c o

^ F ucieka, bo taksi

g „w g ło w i e " ,

^ F I o g r u n I I Na lewo:

9

REFLEKTORY DZIA-

9

ŁAIĄ S P R A W N IE !

9

KURTYNA W O O R fl

F D ź w ig n ia przesuniąła.

F Snopy światła padają na scaną. Elektrotechnik czu­

wa nad połączeniami kabli i zmianą nałążenia prądu.

Sztuką rozpocząto.

^ F reżyser i intendent wiedzą

M r £ 9 . . ^ F

aż nadto dobrze, ile to ko- sztuje n e rw o w i A teraz, gdy 9 r 7 ^ 9 zdaw ałoby się, że g łó w n y cię-

9

.Z j^ F żar zadania spadl z ram ion, może na jn iesp od ziew an iej d y re k to r le- atru, po ło żyć swe „v e to "... Co?

^ H K ^ F Jak? Dlaczego?) Bo... trzeźw o ze- 9 9 staw iają c oblicze w y d a tk ó w zwią-

> ^ ^ ^ ^ 9 zanych z „o p ra w ą sztuki i spodzle-

^ F w a n y w p ły w kasow y spostrzega, iż

■ H ^ 9 coś. coś, trzeba będzie „o b cią ć", ina- czej ująć, zm ienić... W y d a tk i bow iem b y w a ją nieraz kolosalne. N o l Szczęśliwie

^ F w y b rn ię to i z tego problem u. Można po-

^ F w iedzieć do piero teraz, że — ja zda l Ze

^ F można zacząć od czyta n e j próby. Każdą w o ł- 9 ną c h w ilk ę poświęca odtąd zespół in d y w id u -

j alnemu, ja k najlepszem u pam ięciow em u opa- Na lawo: PREMIERA W PEŁNYM TOKUI Nie milkną brawa I owacja dla artystów. Zespól zdał świetnie egzamin swych trudów. Sztuka me zapewnione

(5)

Obok:

FRYZJER TEATRALNY, TO TEŻ W A Ż N A O S O B IS T O Ś C I Ileż panik i (tłucznia ułożo­

nych łrytur różnych apok znać muii (ryzjar w teatrze I To nia lak łatwo, jak sią i zdaja. Trzeba miąć na- K wal s t u d i a ku łamu B foniżaj:

F MISTRZ-OEKORATOR FRZY PRACY Zbłądziłby łan, kio lylko grających na scania zwałby arłysłaml. Malarz-dakorator jakże wiała daja z siabia do

„udania sią" szłuki. „FANIE I PANOWIE! OMA­

WIAMY NOWĄ S Z T U K |I~

Za kilka tygodni łeksł za­

brzmi żywym slowam za scany. Ile trudu bądzie ło kosztować, o tym wie­

dza tylko fa c h o w c y i „ l u d z i e t e a tr u " .

F F R A C A

* Historyczna osnowa no- wowystawianaj sztuki wymaga o d p o w ie d n ic h l I r o j 4 w,

PRÓBA „CZY- TANA” — NIC JE­

SZCZE NIE M Ó W I. . .

To właściwie dopiero „wałkowania" tekstu. Tą. i tamto odpadnia może albo ulegnie zmianie czy poprawca.

W każdym razie sztuka „ r u s z y ła " z miejsca.

' p eatrl ~ Przybytek sztuki, żywego słowa, J

* eraocyj, wzruszeń, refleksyj. . . Teatr — Ł skromny lub dekoracyjny budynek, gmach . . . Teatr — marzenie, prawdziwych talentów 1 zapalnych głów . . . Teatr —- w najogólniej- szej interpretacji zespół artystów grających swe role na scenie przed publicznością . Nastrój, światła, morze głów, brawa . . . Ale chdejm y poznać teatr od strony ogromu pracy składającej się na całość ^ ^ B podziwianą w blaskach premiery, a zobaczymy sporo nie poetycznych i mato barwnych chociaż koniec/.- B EmS}

nych stron świątyni Moz Nim dnia pewnego zapowie alisz i prasa wystawienie nowego dzieła w yh ije dość godzin /.modnego,

przygotowawczego t r u d u j

Au to r z rezyseiem uzgodnić muszą swe zdania l zapali y Wania ro do tekstu. Ileż sporów po. iągaią ... ^ ^ B . nokrotnie takie debaty'

A to dupie.,, Wstęp B r » L ' . ' ' ‘ ć pi/e.tst.IWI. HI B H '

...

, lla ia k l, .. u,

tą sztuk.

U / .1 a , n.lpo JB } . o i ,

i .z,,

waz-

^F niżej: V

r \ . B R Y L E \

k k / # PRAW IE \

■ ■ L # \

MIĘĆ OFA- >

NOWAC TEKSTI

^ ^ B Nawel czekając na tramwaj, w drodze

^ B na pró-

V bą, uczy W sią arty- 1 F sle sw ej

rołi. Szko­

da k a ż d e j c h w ili, co ucieka, bo tekst

„w g ło w ie " , o g r u n I I REFLEKTORY DZIA-

^ B ŁAŻĄ S P R A W N IE I

V KURTYNA W OORft B D ź w ig n ia przasuniąla.

f Snopy światła padają na sceną. Elektrotechnik czu­

wa nad połączeniami kabli i zmianą nelążenia prądu.

Sztuką rozpocząto.

jŁ B - B ^ B reżyser i Intendent wiedzą Sf . ^ B aż nadto dobrze, ile to ko- T g j B B B sztuje nerwówI A teraz, gdy

F iJ W ^ B l^ B zdawałoby się, źe główny cię- f BB ia f zi,dania sPadl z ramion, może

^ B .ł ^ f najnlespodziewaniej dyrektor te-

sSbjZW ^ F atru, położyć swe „veto"... Co?

Bft^F Jak? Dlaczego?! Bo... trzeźwo ze-

Z ^ B S F stawiając oblicze wydatków zwią- zanych z „oprawą" sztuki i spodzie-

^ ^ B wany wpływ kasowy spostrzega, iż coś. coś, trzeba będzie „obciąć", Ina-

" czej ująć, zmienić... W ydatki bowiem

^ ^ B bywają nieraz kolosalne. Nol Szczęśliwie

^^B wybrnięto i z tego problemu. Można po- wiedzieć dopiero teraz, że — jazdal Ze

^ B można zacząć od czytanej próby. Każdą wol- B ną chwilkę poświęca odtąd zespól indywidu- F alnemu. jak najlepszemu pamięciowemu opa-

Na Iowo: PREMIERA W PEŁNYM TOKUI Nie milkną brawa i owacje dle artystów. Zespół zdei świetnie egzamin swych trudów. Sztuka me zapewnione

powodzenie.

Howaniu ról. To pierwszy warunek ppwodzenia sztuki, Pew­

ność grającego. A'równocześnie poruszone są wszystkie

„sprężyny" teatru. Kostiumeria, rekwizytornia, (ryzjernia, z pracownia krawiecka, dekoratorzy, malarze, stolarnia A teatralna j elektrotechnicy. Sztuką wymaga często stro- jów pewnej historycznej epoki. Muszą być one przy- gotowane f a c h o w o , wiernie i dlą każdego z gra- ^ ^ B jących odpowiednio. Szpady, hełmy, dzidy, mundu- ^F^H

ry, suknie, fryzury, wygląd wnętrza, efekty świetlne itp. „balast sztuki" winien być respek- towany z drobiazgową sumiennością — bo kry- łyka gotowa „położyć" dzieło na obie łopatki... ^ ^ B ^ B Po kilku tygodniach następuje wreszcie go- rączkowo oczekiwany przez współgrających i dyrekcję „wielki dzień" próby generalnej. B & . To już niby premiera — tylko bez widzów ' B Galowo! w kostiumach i pełnej charak- BS bS-' tt teryzacjil Jakże wówczas Inaczej wy- » gląda sztuka! To jest gra, nie czyta- F If e j nie z tekstów i ciągle poprawki re- J żysera czy inspicjenta... Chociaż, A l / / / I

ale to bardzo rzadko, i teraz ^ F M f J t B

KRYTYKA MA GŁOSI Starannie opanowana i z „wczuciem sią" odtworzona rola przynosi mila słowa krytyka teatralnego i jasl mu zachąlą do dalszej

. I F Powyżej:

i \ B ..MASKA"

b X ' B HA UKON-

A \ B C Z I N I U I

^ BnF jeszcze w ą s y f J ^ B ^ B ^ ^ ^ B i Tylku

B : . ’_ f *>y

polu..

IOp ' ' " " I ' ' ' " ' ■»; Ink.e, 'C -ą jF "•> |».pi.tw k.i K. zt B B ' b.» z ,i\„ i ukiem .sl.-dzi k..

Wt$B ' k .iid y 111, h ail>

fc&ijy ć.i, i.-, i.i.ikuw i n i,„i

i.iu h przekładniami

B B B B B ' w yl.|</nik,inii oświetleniu w,» t- W garberobach migają w lu-

m r/iiunkowane twarze, mie nią się ubiory... A gdy pod strop wysprzedanej do ostatniego miejsca

^ H BhF

^ ^ B ni entuzjastycznie a ity s u zbierają hołdy za. I.wy, Ol,y.h widzów, gdy ki«ze iw ie żych kwiatów staną w pośrodku sce- ny - W tym momencie jakże żywo i ra-

*!°?niJe ,biJe ’ 0rce ,ea,ru ~ ‘Ych WMysIklch

^ ^ F ls,1.0,1 dl|j ‘icych mu miano, czy podziwianych i lóz i foteli, głośnych i wziętych ety niezna- B nych, zakulisowych pracowników wielkiego za- F dania, będącego pędem ku pięknu, lotem w świat mirażu l cudnej baśni, jaka w życiu cicho zwykle

P^ępad-... F an -K r.

Poniżej:

/sH ? B 1 1 • * ° • U M O W I J"

Omówić wypada jaszcza ło I owo. „Diwa" słucha uważ­

nie objaśnień reżysera.

artyście pracy.

RZUT OKA NA OŚWIETLENIE SCENY Próba generalna zaraz sią zacznia. Czy aby za światłem wszyslkc

w porządku?

Poniżaj:

A C H I TA R E K W IZ Y T O R N IA I Od nowoczesnego telefonu do

slarożyłnej kuszy — slowam wszyslkol Pewnie nawal

dziada i baby nia bra- A kujal A wyznać sią B

s w tym — to toż ju ż s z tu k a ! ^ B

Jb iw STO- I B f i ^ F larni \ W

> f l F TEATRAL \ B NEJ R U C H I \ 1

^^B Szkielat dakora- \ cTi wykonuje we- ' B dtug rysunków stolar- F nia teatralna. 2a jest ło

ważna cząść ogólnej pra­

cy, o tym chyba zapewniać nia trzaba.

n.c umuzu rzauitn, i teraz i t r t j , ■

Fol: Wihlaban i Fata,. / J

F

B l

. f , ,

Na

E trzeba

l k 3 ' r - •

trzaba d e k o r a c j a . Oczom publiczności n ic n i • u j d z i e .

(6)

S Z A C H Y

Kraśni się pole bitwy wdzięcznę szachownicę.

Za wętie pieni pionków i za końskie grzbiety ukrył Król zagrożony sposępniałe lico.

Drgnęła wieża— runęła— zbliża się, niestety,—

wybiegł lauter w obronie, życie dać za pana i padl, zgniecion ciężarem przeciwniczej wieży!

zasłania męża sobę Królowa oddana,

ale oto przeciwnik bliskie zęby szczerzy— — — --- ruch ręki, jak myśl szybki, szachownicę (spowił, pada ostatnia salwa — straszna! — „szach

(Królowi".. .

Poniżej:

„O O " . . . Z krajów: Kwitnęcej Wiśni i Żółtego Smoka przyszła do nas ta dziwna i trudna zabawa, jak cała wiedza Wschodu stara — i głęboka (dla dzieci Europy nieco . . . ciężkostrawnal).

Chociaż tak przypomina nasze zacne „Pchełki"

nie potrałi jej zgłębić miękki mózg dziecięcia:

trzeba do niej mieć umysł dojrzały i wielki, d la teg o . . . nie próbuję nawet w grze tej

|szczęścia . . . ! . . Gdyby ktoś mimo wszystko zapalił się do niej może wygrać (lub przegrać . . . ) z — nosem

|w Leksykonie ..

D O M I N O M ózg jak stoper odmierza goręczkowo chwile.

Tempo! Tempoll Kio pierwszy?! Czas na wagę złoła!

W oczach biało i czarno pstrzy się od wysileń:

czy źrenica połrzebnę znajdzie cyłrę w kropkach... . Ach, „blanche"! Niech licho p o r w ie l... (wróg oczami błyska i śmieje się złośliwie, kładęc swe domina) —

Dwójka!? Nie mai? Niesłetyl a lak była bliska chwila, w której się w duchu gracz cieszyć zaczyna . . . Pożycza. Pierwszy — nie mai D r u g i... trzeci — łiascol!

„Tamten" skończył, tryumfem wykrzywiajęc twarz swę . . .

Fol: Ewroloł, loktl: M. A. Hottol

PięĆI t o przectei jest mało — a lak bardzo (d u ż o ...

Spróbuj pięć ziem ustawić wzdłuż, wszerz, (lub ukośnie {czterem partnerom — cztery różne barwy

1‘ luię), gdy cię trzech wrogów z boku pilnuje

(zazdrośniell Już cztery sięudałol Już się cieszysz w duszy, że przeciwnik nie bardzo ma oczy sokola. . . Popatrzył w innę stronę I połam rękę ruszył i . . . przed twym nosem wełknęł swój punkt (w piętę pole!

Ale zemsta jesł słodka) By zapobiec złemu;

jak on lobie przeszkadza, tak ty przeszkodź—

(jemul Obok:

M A L M A

O to głód cudzej „włości": — Chcę twe (miejsce zdobyć!

muszę je mieć — i będę! Jeśli umiesz, [broń sięll — Więc zasadzkom — zasadzki, przeszko­

d o m — przeszkody pionkami przeciwstawię palce wojujęce.

Nie spiesz sięl Twarz na ręku niech spocznie (swobodnie i myśl, jak skrzywdzić tego, co słabszy

(umysłem, lub pośpiechem ci miejsce opróżni wygodne!

W rogi milczę — stuk tylko alarmuje ciszę:

to myśl poparta czynem omija żołnierze, dobrnie do cudzej „włości"! Zwycięży!

(zabierze)t

FIGUR

(7)

IhtkiHiezenlr

Po mokrym, zachlapanym deszczem dniu nadszedł dzień jaśniejszy, rozświetlony cie­

płymi promieniami słońca.

Radośniej się zrobiło, jakiś ożywczy po­

dmuch wionął na miasto. Grażyna siedząc w wygodnym fotelu ponurym wzrokiem śli­

zgała się po złotej smudze promienia sło­

necznego, rysującego się wspaniałą linią na miękkim dywanie.

Zdało się, że szło od mego jakieś ciepło, jakiś uśmiech!

Grażyna skuliła się mocniej w fotelu.

Ciepło . ..

Czyjeś dobre, kochane ramiona, złote roz­

wiane włosy i uśmiech taki właśnie jasny, radosny, pełen szczęścia i m iłości. ..

Snu ją się jej przed oczyma dalekie, za­

mglone obrazy. . .

Ten mocny uścisk . . . uścisk największej miłości i oddania — uścisk matki.

Grażyna oparła o poręcz lotela rękę, schy­

liła głowę i rozpłakała się tak żałośnie, bo­

leśnie, jak małe bezradne dziecko.

Była sama . . . Ojca nie znała całkiem, a matka? — Po niej został właśnie taki cie­

pły obraz dziecinnej beztroski i zostało je­

szcze coś .. . mała garsteczka klejnocików najdroższych jej pamiątek.

Złote obrączki, śliczny delikatny pierścio­

nek, kilka branzoletek i maleńki medalionik z króciutkim napisem: „Zosi, swemu pro- myczkowi — matka". Ten medalik dokładnie utkwił w pamięci Grażyny.

Zwisał na cieniutkim łańcuszku na białej, prześlicznie kształtnej szyi matki. Gdy w ogrodzie ukazywała się jej postać, roze­

śmiana Grażynka opuszczała grono swoich małych przyjaciół i z srebrzystym śmiechem pędziła do matki wpadając w jej otwarte ramiona i całowała z dziecinną radością czo­

ło, policzki, włosy, oczy, usta matki, zano­

sząc się przy tym ze śmiechu, a potem za­

wsze pochylała swą główkę i całowała „zło­

tą Bozię".

I tuliła ją matka w bezgranicznym, miło­

snym uścisku.

Grażyna łkała . .. boleśnie przywołując te dawne echa do swej pamięci. I wszystko musiało zginąć — szeptała rozżalona, wszy­

stkie moje skarbki . . . Zerwała się nagle z fo- tcla i zapłakana wpadła do sypialni, gdzie stała ta nieszczęsna walizka. Otwarła ją z ja­

kaś złością i prędkimi ruchami poczęła w y­

rzucać bez ładu i porządku wszystko w po­

wietrze, jeden kawałek za drugim .. . Fruwały męskie koszule, krawatki, chu­

steczki, spadając w kolistych lukach na po­

dłogę. Ukazało się w końcu dno, zasłane czy­

stym, jasnym papierem. Grażyna połykając jeszcze łzy przypatrywała się uważnie, szu­

kając gdzieś podpisu właściciela. W końcu szarpnęła papier i .. . krzyknęła zdziwiona.

Na dnie walizki leżała duża fotografia bar­

dzo przystojnego mężczyzny.

Grażyna wzięła ją do ręki.

Gdzieś te oczy widziała, taka ciemna, gęsta oprawa, a oczy tak jasne . . .

— Ach! tam, w wagonie wsiadł na którejś stacji . . .

Z zaciekawieniem teraz śledziła regularne łysy twarzy, wysokie czoło, prosty, szeroki dość nos i wąskie, znamionujące upór usta.

Głośny,^dwukrotny dzwonek przerwał jej zajęcie.

Ach, to Roman, pomyślała z niechęcią i na- gle wpadła jej świetna myśl do głowy. Bły­

skawicznie skoczyła do swego gabinetu, po­

stawiła na biurku lotograłię nieznajomego i rzucając Małgorzacie „poproś pana do ga­

binetu" wróciła do sypialni. Wzięła grzebień i stanęła przed lustrem.

W oczach jej teraz paliły się dziwnie ło­

buzerskie, zawadiackie ogniki, zniknęły gdzieś łzy . . .

Słyszała odgłos męskich kroków, skrzyp otwieranych drzwi i głos Małgorzaty.

— Proszę poczekać, pani zaraz przyjdzie.

Uśmiechnęła się i prędko zabrała się do uporządkowania swych włosów.

Miała jasne, złociste długie i bardzo grube warkocze, zgrabnie upięte nad białym, ala­

bastrowym czołem w wysoką koronę.

Była bardzo ładna.

Zgrabna, wysmukla o niezwykle milej twa­

rzyczce oprawionej dwurzędem złocistych kos, — niezwykle jasna, biała prawie cera, rozświetlona dwojgiem ogromnych czarnych oczu, palących się wciąż ogniem jakiegoś młodzieńczego temperamentu, porywu wio­

sny . . . . nos prosty, drobny i usta kształtnie wykrojone, wygięte dziwnie dziecięcym ka­

prysem. Prędkimi ruchami przechyliła jesz­

cze łlaszeczkę perfum, od której rozszedł się przemiły zapach, wyciągnęła szufladkę, w y­

jęła z niej złoty pierścionek, który wsunąw­

szy na palec pchnęła drzwi.

Zrobię świetny kawał, szepnęła uśmiecha­

jąc się radośnie.

Roman znał ją od dziecka, był nawet z nią spokrewniony w jakiejś dalekiej linii. Przez

pewien czas wychowywany z nią razem u ciotki w starym dworze, znajdował 12- lelni młodzieniec specjalną przyjemność w bawieniu się w zaczarowaną księżniczkę z Grażyną. Grażynka wyciągała wtedy wszy­

stkie suknie ciotki z szaty, aby mieć „kró­

lewską szatę", Roman zaś pokonywując prze­

różne przeszkody, zabijając potworne smoki, zawzięcie walcząc z wielkoludami, nim do­

szedł do pokoju księżniczki łamał kilka krze­

seł i koniecznie rozbijał kilka ulubionych przez ciotkę flakonów . . .

Później nie widzieli się długie lata.

Spotkali się dopiero w Krakowie, kiedy Grażyna już w kwiecie swej młodości jako 22-letnia panna zdołała zachwycić go swoją uiodą. Grażyna widziała w nim tylko swego towarzysza dziecinnych lat i na każdym kro­

ku starała mu się to podkreślić. Roman nie zadowolony z takiego obrotu sprawy starał się za wszelką cenę zmienić sytuację.

Gdy weszła stał przy biurku trzymając w ręce fotografię nieznajomego. Położył ją i podchodząc uchwycił obie jej ręce cału­

jąc je.

— Jakże się mamy Królewienko, jak tam urlop, co porabia ciotka, co słychać we dwo­

rze???, nie mogłem doczekać się twego przy­

jazdu.

Grażyna zaśmiała się.

— Romek, zasypujesz mnie takim stosem pytań, że nie wiem, na które odpowiadać.

Siadaj, proszę. Wiesz, puścimy sobie patelon, mam kilka doskonałych nowych płyt, mó­

wiła wysuwając ładną skrzynkę elektryczne­

go patelonu.

Nie usiadł lecz zbliżył się do niej biorąc w ręce płyty i przeglądając je.

„Walc z tysiąca jednej nocy" . . . cóż to będzie?

Popłynęła cicha, prześliczna melodia.

— No i cóż nowego? — rzeki, siadając obok niej na tapczanie.

— U ciotki było cudownie, wiesz, można teraz w starym dworze przeżyć szalenie du­

żo emocji.

— Więcej niż dawniej Królewienko? — zaśmiał się Roman. — Pamiętam jak brałem w skórę za te flakony, to też bądź co bądź emocja . . .

Urwali słuchając przez chwilę płynącej melodii . . .

— Prześliczna płyta.

— Prawda? cieszę się, że ci się podoba, ziesztą ta musi się każdemu podoba*.

— Pewno, twoja ulubiona, zarozumialcze,

— rzeki wstając z kanapy.

Zbliżył się powoli do biurka i wziąwszy zdjęcie podszedł znów do niej.

— No, a to Graźynko? czy to też powód emocji?

Zaśmiała się, czując że się rumieni.

— Klie bądź taki ciekawy Romanku.

— No, proszę cię, powiedz!

Hm . . . dobry sobie, musisz przyznać, że pytanie cudnie dyskretne.

Śmiała się wesoło.

Romaii zaśmiał się też, — ale przecież w imię naszej stuletniej znajomości odpo­

wiedz bodaj jednym słówkiem.

Mocny zgrzyt patefonu przerwał rozmowę.

Roman podbiegł w tamtą stronę głośno wy­

rzekając.

— Nawet nie położyłaś następnej płyty, cóż to znaczy przeżywać emocje, po prostu tracisz głowę. No, ale to cię nie uwolni od odpowiedzi.

Lekko przechylała głowę, a na twarzy jej malował się jaśniutki, ledwo widoczny ru­

mieniec.

— No więc — rzekł zbliżając się.

— To mój narzeczony — odpowiedziała trochę nieswoim głosem.

— Co? Witold jest twym narzeczonym? — wykrzyknął Roman.

Witold — szepnęła zdziwiona, ale za­

raz opanowała się i chcąc ukryć swoje zmie­

szanie wzięła do ręki zdjęcie, pytając Romka skąd go zna.

Roman już też ochłonął z pierwszego wra­

żenia i odpowiedział, że przecież Witold jest jego przyjacielem.

— Ale że on się zaręczył, cóż mu się stało?

— Gdzieżeście się poznali?

— Kiedy byłam kilka dni we Lwowie po­

znaliśmy się przypadkowo.

— Witold we Lwowie? — zawołał coraz więcej zdziwiony Roman.

Grażyna doznała uczucia jakby usuwała się jej powoli ziemia spod nóg.

Alem wpadła w kabałę, — pomyślała bły­

skawicznie.

— Tak Roniciu we Lwowie, przypadkowo tam się znalazł i poznałam go u znajomych, ale że i ty go znasz, świetny splot znajomości,

— Napijemy się kawy — skierowała roz­

mowę na inne tory dzwoniąc na Małgorzatę.

— Mamy Roniciu te nasze ciastka ulubione.

Zaśmiali się znów obydwoje.

— Proszę, proszę, — rzekł przeciągle, trzy­

mając jej drobną rączkę w swej ręce i przy­

glądając się prześlicznej roboty pierścion­

kowi.

— Dziwne to, Witold zaręczony — mru­

czał pod nosem.

— Dlaczegóż takie dziwne?

— Juk to nie wiesz?

— Bez ogródek każdej mówił, że nigdy w życiu się nie ożeni. Znany z tego od szkol­

nych jeszcze lat. I mimo to ma piekielne szczęście.

Z drugiego pokoju rozległ się szczęk po­

trącanego szkła i Małgorzata oznajmiła, że kawa już gotowa.

— No. ale bądź co bądź lepiej że on, a nie kto inny mruczał jeszcze Roman przecho­

dząc do jadalni.

Roman otwarł szeroko okno w łazience i rozebrany do połowy mył się w lodowatej wodzie, rozpryskując ją przy tym wokoło.

Rozległ się nagle dzwonek, tak niebywały o rannej godzinie.

Romek klnąc podbiegł do drzwi i trzęsąc się z zimna wrzasnął:

— Kto tam do licha!!!

— Otwórz, draniu, tak mnie witasz?

odpowiedział rozweselony męski głos.

— Witold! — ryknął Roman otwierając szeroko drzwi.

— Wariacie, przecież zamarzniesz na kość, hartujesz się czy co? — wrzasnął Witold, wsuwając walizkę i rozbierając futro.

— Pakuj się do pokoju, — odpowiedział Roman ja już się ubieram i przychodzę.

Witoldowi nie trzeba było powtarzać.

Otworzył drzwi kawalerskiego pokoiku i bez najmniejszego skrępowania runął z butami na kanapę.

Roman po chwilce wpadł też do pokoju kończąc jeszcze swą garderobę

— Na mojej cudnej kanapie wyłożyłeś się z kopytami - zakrzyczał rzucając się ku przyjacielowi. Witold, gratuluję ci!

— Czego —' zdziwił się Witold siadając

— Jak to czego? nie bądź taki tajemniczy, masz całkiem dobry gust.

— Zgłupiałeś! — ryknął Witold.

— Słuchaj, jeszcze nie, ale że ty robisz ze mnie idiotę, to lakt.

Zaśmiali się obydwaj.

Witold wstał i rzeki — Czekaj, pokażę ci coś.

Wciągnął walizkę do pokoju, otworzył ją i objaśnił:

— Zobaczysz w jakie szatki się z kolei ubieram.

Powoli zaczął wyciągać z pocieszną gesty­

kulacją przeróżne sukienki, później jedwab­

ne koszulki.

Roman śmiał się serdecznie.

— Wozisz jak widzę już szmateczki swo­

jej narzeczonej.

— Do licha! powiedz w końcu, kogo mi wmawiasz?

— Jak to wmawiam. No przecież Grażyna jest twoją narzeczoną, przyznała się do lego.

— Przyznała się! słowo daję, świetny ka­

wał! Któż to jest ta Grażyna?

— Nie udawaj, Witold, masz przed sobą jej walizkę i jeszcze udajesz głupka.

— Słowo daję, że nie znam żadnej Gra­

żyny — zaklinał się Witold, — walizkę po prostu wymieniłem ze swoją, gdyż jest łu­

dząco podobna . . .

Teraz Roman zanosił się od śmiechu.

Witold zbliżył się do niego.

— Słuchaj, kochanie, czy aby nie potrzeb­

ny ci zimny okład?

Roman poderwał się nagle.

— Wiesz Wit, musisz mi zrobić koleżeńską przysługę.

— Otóż ta pani, z którą zamieniłeś walizkę to jest moja . . . kuzynka i wiesz . . ., no! po prostu, chcąc pozbyć się mnie powiedziała na twą fotkę, że jesteś jej narzeczonym. Gra świetnie rolę. Teraz ja się ubawię. Teraz ty będziesz nabijał ją w butlę! zgoda?

Grażyna była bardzo zła na siebie. Niepo­

trzebnie „nabujała" Romka, a przez to prze­

kreśliła możność dowiedzenia się nazwiska nieznajomego i odzyskania walizki. Co pra­

wda świadomość, że walizkę jej ma przyja­

ciel Romka dawała jej pewność, ze ta nie zginie, ale tymczasem dni leciały jeden za drugim i nic . . .

Nie wiedziała jak wybrnąć ż sytuacji, czy przyznać się?!

Otwarła drzwi na przyprószony śniegiem balkon i narzucając płaszcz wyszła na św ie­

że powietrze.

Za chwilkę jednak wsunęła się Małgorzata, oznajmiając, że przyszedł jakiś pan i że po­

prosiła go do gabinetu.

Energicznie otwarła drzwi i stanęła zdu­

miona .. . Momentalnie poznała .. . przed nią siał n iezn ajom y...

Twarz jej powlekł mocny tym razem ru­

mieniec, a pierś uniosła się w szybszym od­

dechu.

Witold przez ułamek sekundy przypatry­

wał się jej, jakby oceniając, później zaś z głośnym objawem radości podszedł do niej i całując jej ręce przyciągnął ją do siebie, obejmując wysmukłą jej ligurkę mocnym, szerokim ramieniem. Chciała cofnąć się zmie.

szana, lecz silnym ruchem, który nie zna sprzeciwu przyciągnął ją znów ku sobie, szepcząc cicho . .

— Graźynko, ach wreszcie cię widzę! — nie wiesz, nawet jak bardzo tęskniłem za to­

bą, moja śliczna, kochana, maleńka . . . Grażyna znów szarpnęła się oburzona, lecz Witold nie ustąpił. Jedną ręką przytrzymy­

wał jej ręce, drugą objął śliczną twarzyczkę i przytulając ją bliziutko przycisnął gorące swe usta do jej usteczek . . .

— Moja ty, moja najdroższa, maleńka, szeptał znów . . lecz Grażyna tym razem energicznym ruchem wyrwała się z jego ra­

mion. Twarz, miała prawie purpurową, a czar­

ne oczy świeciły się jej jak dwie przeraźliwe błyskawice. Witold patrzał na nią z przy­

jemnością .

W Grażynie kipiala złość. Widziała śmia­

łe spojrzenie jasnych oczu, trochę ironiczny uśmiech i tłukł się jej w uszach ten pewny siebie głos . . .

Nie znam pana i nie życzę sobie, żeby kiedykolwiek przychodził pan do mego do­

mu!!

WitolrJ z llegmą podszedł do biurka i wziąwszy lotograłię w ręce oglądał ją chwilkę, a później wyjąwszy pióro rzeki . .

— Napiszę dedykai ję, a może moja ślicz­

na pani udobrucha się w międzyczasie.

Pomyślni przez chwilę, a później skośnym, męskim pismem napisał.

Prześlicznej Złośnicy ofiaruje

Narzeczony z walizki . , Grażyna stała niezdecydowana, czy obró­

cić wszystko w żart, czy zażądać zwrotu wa­

lizki i wyprosić go?

Nagle dzwonek rozdarł ciszę i po chwili wszedł Roman.

— Dzień dobry Graźynko, ach! to ty je­

steś tutaj!! — rzeki, kierując się ku przyja­

cielowi.

Grażyna zmieszana, sama nie wiedząc co zrobić podeszła do patefonu i zaczęła prze­

wracać płyty.

Panowało głuche milczenie.

I nagle Roman podszedł do Grażyny i bio­

rąc ją za rękę, rzeki . . .

— Pozwolisz, że przedstawię ci mego przy­

jaciela . . .

Podała mu pomału rękę i nagle wszyscy troje wybuchnęli głośnym, jasnym śmie­

ciłem i ..

Stopniały juz zimoSse śniegi, wyschły błota.

Przyroda w pierwszym wiosennym roz­

kwicie królowała nad światem.

Tysięczny chór skrzydlatych śpiewaków zlewał się w potężną, barwną melodię . . .

Było tak jakoś dobrze, przyjemnie . . . Witold z Romanem szli wzdłuż alei jasnych akacyj, rozkoszując się ciepłem pierwszych promieni.

Witold zerwał liść i obrywając listerzki zaśmiał się . . .

— Wróżę sobie!

— Cóż chcesz się dowiedzieć?

Witold zaśmiał się w odpowiedzi, i rzuca­

jąc obdartą gałązkę na ziemię zawołał:

— Jednak przyjacielu, będziesz mi musial oddać swoją kuzynkę!! Wyrzeknę się chyba dla niej moich dawnych zasad.

(8)

J

L A M P K A E L E K T R Y C Z N A

(NOWELA IRRACJONALNA)

i

Uśmiechała się z w y s ta w y skle po w ej do w szystkich przechodniów m ierzących raz szybkim i, raz p o w o ln y m i kro ka m i spękane p ły ty chodnika. N a jc h ę tn ie j je dn ak od b ija ła we w łasnym szkle codzienny uśmiech sza­

ry c h oczu S trzygonia. W końcu poczęła go wabić ku sobie lśniącą em alią p o k ry w y .

D rgnęła ze wzruszenia, gdy pewnego razu dźw ięk dzw onka wiszącego nad w e jś c io w y ­ m i d rzw ia m i sklepu zw ia sto w a ł je j jego p rzyjście. Zabierze ją, ja k o rzecz sw oją na zawsze i pow iedzie drogam i p ły n ą c y m i w ciemność. Bo cóż by tu ch cia ł k u p ić innego?

P o g a rd liw ym spojrzeniem ob rzuciła p ó łk i ciążące ku ziem i pod brzem ieniem d ro b ia ­ zgów ze szkła i metalu.

— W id zia łe m u pana na w ysta w ie lam pkę elektryczną, taką czarną — ja k iż ten Strzy- goń ma je dn ak dźw ięcznie m iły głos C h ciałbym ją nabyć . . .

— Służę up rzejm ie —- subiekt zgiął się w ężow o w p ó łu k ło n ie i d łu g im i, zręcznym i palcam i w yg rzeb ał ją, w łaśnie ją, spośród

w sp ółto w arzyszy w ysta w o w e j d o li i niedoli.

Z jakąż rozkoszą w tu liła się w k ą t kiesze­

ni płaszcza swego now ego w ładcy. Szeptała mu te słowa pełne sym pa tii, uznania, proste, a gorące, przepojone spośród w szystkich w yb ra n ym uczuciem.

Podobała się S trzyg o n io w i, to pewne. B łą­

d z ił tedy puszkam i pa lców po po w ie rzchn i je j blaszanej p o k ry w y , co spra w ia ło mu roz­

kosz d ziw n ie dojm ującą. N ie w iedziała, do­

kąd ją niesie p o ry w c z y m i kro ka m i. O cknęła się z up ojenia dopiero, gdy w y rw a ł ją z cze­

luści kieszeni i nacisnął b ru ta ln ie — zape­

wne niechcący — w czułe m iejsce — k o n ­ takt. W yem an ow ala z siebie natychm iast w szystko, na co ją ty lk o b y ło stać. Jasny krąg św ia tła zw ę ził źrenice stłoczonych w w agonie pasażerów pociągu kursu ją cego na lin ii Radom — Dęblin.

C hlusn ęli na je j ukochanego potopem prze kle ństw . . .

— Zgaś pan, do ch o le ry!

— P siakrew ! N ie św iecić w oczy!

. . . ja kb y to on b y ł w in ie n ostrości błysku je j szkieł. P rzyćm iła ich odblask n a ty c h ­ miast. M im o to S trzygoń podra żnio ny w y ­ rw a ł ne rw o w o k o n ta k t z je j wnętrza.

S łużyła mu potem w ie rn ie przez w iele, w ie le nocy ciem nych i b u rzliw ych , ro z ja ­ śnionych nieco m d łym i p o łyska m i filu te r ­ nych gw iazd łub pu rpurą wschodzącego m ie­

siąca. Przy tym lu b iła go coraz w ięcej. M o ­ żna by ju ż naw et powiedzieć, zaryzyko w a ć tw ie rdze nie , że . .. kochała .. .

A ż raz .. .

Jechał tym samym pociągiem , co w dniu, k ie d y ją zabrał z szarzyzny w y s ta w y s kle ­ pow ej, ,by pow ieść w bajeczną k o lo ro w o ść zdarzeń. T ak samo o ś w ie tlił nią w nętrze przedziału. D ostrzegł wówczas w kącik jego w tu lo n ą młodą, ciem now łosą dziewczynę.

Z m iejsca p rzysia d ł się do n ie j. A lam pkę lekceważąco wsunął do kieszeni.

Zatrzęsła się z oburzenia i w stydu. Uspo­

k o ił ją b ru ta ln ym uściskiem, ale nie zdusił, nie stłam sil gniew u nu rtu ją ce g o serce-bate- rię. S kam ieniało. N ie drgnęło nawet, gdy szeptał czułe słó w ka . . . in n e j. Dziewczynę po rw a ł rozm arzeniem , kom plem entam i.

Szczebiotała po c h w ili uszczęśliw iona prze­

kom arzając się z nim wesoło.

— Może m i pan pośw ieci. Zdaje się, że zgubiłam . . .

S trzygoń usłużnie w ysza rpa ł lam pkę z k ie ­ szeni. N acisną! guziczek ko n ta ktu . A cie ­ mność w w agonie stała się jeszcze ba rdziej atram entow a, niep rzeniknio na . Darem nie ta rm o sił ją n ie m iło sie rn ie — ś w ia tła na usług i s w o je j k o n k u re n tk i nie dala. Dopiero, gdy ta opuściła przedział w ysiadłszy w Pion­

kach, rozbłysła gamą ja snych pro m ie n i. — S trzygoń bow iem nie w y łą c z y ł b y ł dotąd k la m k i do je j serca.

I pow tarzała się podobna h isto ria razy k i l ­ ka. W obecności uroczej H a lin k i lam pka S trzygonia św iatła nie dawała i ju ż ! Jemu samemu natom iast służyła ochotnie, nerw am i i sercem. A ż . . . prze jrzał. Poburczał na nią trochę, bo poburczał, ale .. .

— Z was obydw óch ba rdziej tyś m i w ż y ­ ciu potrzebna, niż ona — p o w ie d zia ł p ie ­ szczo tliw ie i p rz y tu lił drżący wzruszeniem po liczek do czarnolśniącej e m a lii je j szaty

Spieszę uspokoić p. H a lin k ę z Pionek, w to ­ w a rzystw ie k tó re j jeżdżę od czasu do czasu w iadom ym pociągiem , iż ja . . . mam lam pkę

— owszem — ale pom alowaną na zie lon o i oprócz tego n ig d y nie odm aw iającą nikom u ś w ie tln e j przysług i. Tak, że powyższe zda­

rzenie je j się w żadnym w yp a d ku tyczyć nie

może. głóg

Ih H h o w .n y Kunę, Polski - Krakeu. Redakcja: ul. R lłiud tkieg o 19 lei. 213-93 - W ydawn.ciwo. W .elop ole 1 tel. 135-60 - Pocztowe Konlo C iekow e: Wer.cheu Nr. 900

Ogłaszaj się w I.K .P .

Dr. I t t ll 52ULT2 lob. Hun. (kir.

W a r i i a w a , Skorupki l m . i tli. 99143 p ó . 3—t

Dr meó. W. Wtjiik Charokr k i i

Waruawi Maiewiecta lim S pil. 12— I, i 3—ł

W. 274-91

DriemSurkoni

char. kek. I akuu.

W a m a w a Żurawia 35 m. 7

lal, 977-29 g o d z. ,0-19

Dr.D. KHÓDZNKKI weneryczne I Ikór.

W a r s z a w a Ih n u lb erU 95 * 22

lelefen 74-553 M l . 12-14-30 i 16-19

NOWAKOWSKI W iaiijnit. ikine

W « r i s a w a,

W s p ó ln a 3 m . 3.

Dr mad. H. Mościcki Chir. żylaki, he.

moroidy W a rs z a w a , K o s z y k o w a 49 g o d z . 9-11 i 4-7

Dr. P. ZALESKI

Weneryczne, skinu WMS2AW4, Altom 3 (prn pl. Tutralnym)

le i. 21,-74 go dz. 3 7

Skuteenuośe ogłoszeń nupemniu ?T3CJ).

g d y i edytują go setki tyiięey.

N A J T A Ń S Z Y P O R T R E T

N adeilij fotografię, opis zmian i 10 zł. otrzymasz w 5 dni portret próbny. 24 30 cm kosztują 50 zl, 30 40 cm 60 zI, 40/50 cm 70 zł za pobraniem poczt.

Wykonujemy również portrety ilubne z dwu osob­

nych fotografii, biusty, całe postacie, wyjęcia z grupowych oddzielnie, pamięfkowe rodzinne., nawet z najgorszych fotografii, czarne, bręzowe

i pastelowe.

Artystyczna Pracownia Portretów „M IM O Z A "

Warszawa, ul. Nowogrodzka Nr. 19, m. 24.

NOW OCZESNE PAROWE

ZAKŁADY WULKANIZACYJNE . G W A R A N C J A * '

wł. FR. K O Ś C I A N E K Warszawa, ul. Księżęca 19

tel. 9-31-64

l e k e r i dentyite 3AMIMA JEŻEWSU W a r i i a w a Mewegradika 31

I. p. front ta l. 744-74

A k u i i e r k a

M. W ÓJCIK

W a r i i a w a Z io ła S m 4

ta l. 44-424

WALTER KOHNERT

D O M EKSPEDYCYJNO - TRANSPORTOW Y Waszawa, ul. Sienkiewicza 1 Tel.: 3.25.67 — 3.25.69 — 3.25.70 — 3.00.83 Ładunki zbiorowe, wagonowe i samocho­

dowe. — Ładunki pelno-samochodowe.—

Zwózki miejscowe. — Inkaso zaliczeń. — Ubezpieczenie. — Clenie. — Koresponden­

ci i zastępstwa we wszystkich większych miastach O O i zagranicę. — M iędzynaro­

dowa ekspedycja. — Ruch zbiorow y z Rze­

szy d o Cen. Gubernatorstwa w szczegól­

ności z Berlina, Chemnitz, Drezna, Lipska, Pragi, W iednia, Katowic,^ Łodzi, Bogumina i innych miejscowości. Punkty zbiorow e:

wszystkie lilie na terenie Rzeszy (irm Ger­

hard & Hey AG., Lassen & Co AG., Inter- continentale AG. fur Transport u. Verkehrs- wesen. — M agazynow anie we własnych składach krytych i na obszernych placach

otwartych.

Dr med. S. S W I Ą T E C K I Weneryci.- ikdrne

M ezowłeckett m 5

W a r s z a w a tal. 274-99

DARMOL

n a j l e p i e j przeczyszcza

Dr. M. IKIIUCU choroby włosów, skóry, kosmetyka

lekarska.

W a r i i a w a ,

Siedaaat,(.t-D

Al O O N E

bilely - fotografie kwiatów na imie­

niny i kopertami p o zl. DO.— ra ,00 sztuk doi,ar- c ze : Wytwórnia E I I . G A Z D A Wmziwi-Kru 47 i

DREWNIAKI

sznurkowce, spody arł.

sandałki poleca Firma

.SZCZEPKO-TOŃKO' K raków , H ala-Targow a 22

A k u s z e r k a

ANTOSZEWSKA

p r iy ie t u j e cały dzleft W a r i i a w a , Złota 40 m. 30

la t. 472-90

Narrxąbxia o c zy śc ić ,

potem u p o rzą d k o w a n e o d ło ży ć ! W te n s p o s ó b o c h r a n ia s ię je i oszczędza wartościowy surowiec.—

Czyż nasze własne, dane nam przez naturę i zn a c zn ie w artościow sze

„narzędzia", nie n ależy tak samo oszczędzać?

Nawet małe skaleczenie może spo­

w odow ać przykre skutki. Dlatego łeż na takie rany nałożyć

T r a u m a P l a s t

C arl B lank, fabryka plastrów opatrunkowych

B onn/R h.

JCupujemy stale nu ijnlAinltf i ptueim y n ig w ijiiir eeny nu ubraniu, ptusnrzr letnie dunnkie im ę - s/tie, Itetliuiitij, su­

kienki, d y w a n y , k i­

lim y , bie/innę sio ło - ufą,poieieloum ioto- bisłą, m ainyny do piiu n iu , lieneniu, tnyeia oeun iprnedu- jem y po eenaeh nu praw dę okunyjuyeh Sklop Uływanycb Kiociy Kraków, Krakawska 34

1 O O O O Spółdzielni

w Generalnym Gubernatorstwie stoi w służbie

zabezpieczenia

wyżywienia ludności

£$ZEK» KRZYŻ

W ? >NEUTROPHEN<

r B Ó L E G t O W Y

KAWfiNICR-SAKRAKiW

DO N A B Y C IA W A P T E K A C H

NR-REJ-W60- CENA Z A PROSZEK 3 0 GROSZY

ZM rCZA SKUTECZNIE

Cytaty

Powiązane dokumenty

Ta komedia nie wyszłaby na jaw od razu i pan, który tak skarży się na monotonię i nudę, męczyłbyś się niepewnością, może obawą i rozwiązywa­.. niem

Zawierucha wojenna zataczając coraz szersze kręgi objęła ostatnio terytorium Indii i wzróciła znów uw agę św iata na ten niezw ykły kraj i jego duże

dziano, że ów potwór jest bardzo roztropny i dlatego nikt nie odważył się napadać na niego. Ponieważ jednak pokazywał się rzad­. ko, przeto podróżni

czaj blisko wybrzeży morskich lub na wyspach tworzą się szczeliny w głębi ziemi I na Jej powierzchnię wydobywa się rozżarzona płynna masa, zwa­.. na lawą

W świetlany krąg słońca wrzyna się czarna jak węgiel łarcza księżyca, posuwa się ona wyraźnie coraz bardziej, zasła­.. niając naszą gwiazdę dzienną,

A ciężka to była praca. W końcu ukazała się trumna, więc dobył resztek sił, odkopał, podważył wieko łopatę i zabrał się do bandażu.. Daremny trud. W

la cisty 1 znowu gromkie okrzyki tłumów, gdy u wjazdu do cyrku pojawia się... najautentyczniejszy dwór J.K.M. Karola IV I Gwar powoli przydcha, bo oto na dany znak wpuszczają

Pani Brignon, skarżąc się na ból głowy, przeszła do swego pokoju i niedługo potem panowie zostali sami. Niestety Henryk nie mógł udzielić żadnych informacji,