• Nie Znaleziono Wyników

Warszawa, d. 25 września 1898 r.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Warszawa, d. 25 września 1898 r."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

• M 3 9 . Warszawa, d. 25 września 1898 r. T o m X V I I

T Y G O D N IK P O P U L A R N Y , P O Ś W IĘ C O N Y N A U K O M P R Z Y R O D N IC Z Y M .

PRENUMERATA „W SZEC H ŚW IA TA ".

W W a rs za w ie : rocznie rs.

8

, kw artalnie rs.

2 l

p zesytką pocztow ą: rocznie rs. lo , półrocznie rs.

5

Prenum erow ać można w R edakcyi .W szechśw iata*

i w e w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

K om itet Redakcyjny W szechśw iata stanow ią P an o w ie D eike K., D ickstein S., H o y er H . Jurkiew icz K ., K w ietniew ski W ł., K ram sztyk S., M orozew icz J., N a- tanson J., Sztolcm an J ., T rzciński W . i W ró b lew sk i W .

A d r e s Z E a e a .a ls:c 3 7 -i: Z K r a f e o - w s ł ^ i e - r F r z e a . i a a . i e ś c i e , 2STr S S .

Czy istnieją organizmy nieśmiertelne?

(K ilk a uwag w kwestyi domniemanej nieśmiertelności pierw otniaków ).

W obec powszechnego przeświadczenia 0 „znikomości” wogóle, z a ś —żywych jestestw w szczególności, zapytanie, wyrażone w ty ­ tu le , zakraw a na żart. Tymczasem w powyż­

szej kwestyi prowadzi się bardzo poważna dyskusya. W szczęli ją, kilkanaście la t temu n ie teoretycy z ogólnem wykształceniem przy- irodniczena, lecz fachowi zoologowie, pierwszo­

rz ęd n e powagi w tej dziedzinie wiedzy : B iit- schli i W eism ann.

O cóż chodzi, zapyta czytelnik. Jakież

•okoliczności mogły wysunąć podobną kwestyą na porządek dzienny?

Nieśm iertelność m ateryi i energii w danym przypadku oczywiście wyklucza się z dysku- syi zupełnie. Chodzi tu nie o m ateryą wogó­

le, naw et nie o „m ateryą żyw ą”, z której tworzą się ciała wszystkich istot ożywionych 1 k tó ra tem samem je s t podścieliskiem życia w ogólnem znaczeniu, lecz jedynie o to, czy istnieją—przynajm niej wśród dobrze znanych nam organizmów— takie kompleksy żywej m ateryi, które przy atrybucyach życiowych, właściwych wszystkim wogóle organizmom,

t. j. czując, asym ilując, rozradzając się i t. d., nie znałyby kresu, gdzie w drodza postępo­

wego zużywania się kończyłby się cykl ży­

ciowy i następow ałaby śmierć, a wraz z nią dany kompleks przestałby istnieć nadal, jak o taki, t. j. jak o środowisko życia. Gdyby istniały tego rodzaju organizmy, to oczywi­

ście, z wyjątkiem szczególnych przypadków, w których staw ałyby się one ofiarami jakiejś katastrofy, nie byłoby u nich trupów, śmierć bowiem nie byłaby tu następstwem n a tu ra l­

nej konieczności, lecz raczej—wypadku.

Otóż W eism ann, ja k wiadomo, wygłosił teoryą, w której s ta ra się udowodnić, że fak­

tycznie istnieją organizmy, nie pozostaw iają­

ce po sobie trupów. Temi organizm am i m a­

ją być pierw otniaki—ustroje, któryo łrciało nie posiada rozczłonkowania na komórki i tym sposobem przeciw staw ia się innym organizmom, jak o pojedyńcza kom órka. T a ­ kie jednokomórkowe ustro je istnieją, ja k wiadomo, zarówno wśród roślin, ja k i zw ie­

rząt; wśród tych ostatnich zaś tworzą osobny typ pierwotniaków (Protozoa). P rzedstaw ia­

j ą one olbrzym ią ilość gatunków i posiadają niekiedy, pomimo swej jednokomórkowości, nader złożoną budowę ciała.

Obserw ując różne ustroje jednokom órko­

we, ja k np. wymoczki, które należą zresztą

(2)

6 1 0 W SZECHŚW IAT N r 3 9 . do najpospolitszych, z łatw ością możemy

stwierdzić fak t rozm nażania się ich przez prosty podział ciała n a dwie części, z których każda, dorósłszy w następstw ie do osobnika skończonego, mnoży się przez podział w ten sam sposób, nowopowstałe zaś pokolenie po-

j

w tarza toż samo i t. d. Je ż e li tedy w spra- i wie rozm nażania się tych organizmów oprócz a k tu sam opodziału, który p ow tarzałby się niejako do nieskończoności, nie byłoby in ­ nych ważniejszych momentów, w takim razie mielibyśmy istotnie poważne poszlaki, prze­

m awiające za faktyczną nieśm iertelnością.

W śród takich okoliczności bieg życia nie two-

i

rzyłby tu zam kniętego cyklu, ja k i widzimy u innych istot, a gdybyśm y zechcieli podać w wątpliwość dom niem aną nieśm iertelność, bylibyśmy w niem ałym kłopocie, gdyby za-

j

żądano od nas dowodu : rzeczowym bowiem dowodem śmierci musi być tru p . D la b ra k u takiego dowodu musielibyśmy tedy wraz z W eism annem uznać pierw otniaki za istoty niepodlegające śmierci.

O pierając się na tych danych, W eism ann kwestyonuje także pogląd, jakob y śmierć wogóle była właściwością wszelakiej m ateryi żywej i nie przypuszcza, aby w ynikała ona z przyczyn wewnętrznych i leżących w samej n atu rze życia. Śm ierć uw aża on raczej za jed en z objawów przystosow ania się, które ukonstytuow ało się dopiero z biegiem czasu w rozwoju rodowym organizmów w sprawie, że ta k powiemy, ekonomicznego zabezpiecze­

n ia gatunków w walce o byt.

W ciele zwierzęcia wielokomórkowego d a­

j ą się odróżnić dwojakiego ro d z aju k o m ó rk i:

1) som atyczne, wchodzące w sk ład różnorod­

nych tkanek i stosownie do funkcyj rozmaicie wyspecyalizowane, oraz 2) płciowe, jak o to ja ja u samic i ciałk a nasienne u samców.

P odczasjgdy kom órki płciowe czyli, mówiąc ogólniej, rozrodcze tw orzą się w odpowied­

nich organach nieraz w ilości nader ogran i­

czonej, nie pełnią żadnej funkcyi, będąc ty l­

ko zaczątkam i, z których m a powstać nowe pokolenie, kom órki somatyczne wraz z wtór- nem i p rod u k tam i, od nich pochodzącemi, tw orzą niem al c a łą m asę ciała wielokomór­

kowca. Stw ierdzono, że im zwierzę posiada

„w yższą” organizacyą, tem wyodrębnienie się kom órek rozrodczych dosięga większego stopnia; dochodzi wreszcie do tego, źe mię­

dzy obudwoma rodzajam i kom órek w ytw arza się silny k o ntrast. Szczególniej uderzającym je s t on, jeżeli zrobimy dysekcyą na samicy w porze zupełnej dojrzałości płciowej, cho­

ciażby np. na żabie lub kurze. Kom órki so­

matyczne, zużywając swą energią w celach funkcyonalnych danego indywiduum, z a tr a ­ cają zupełnie zdolność do reprodukcyi i w pewnym momencie obum ierają. J e s t więc śm iertelną tylko som atyczna część organizm u, podczas gdy kom órki płciowe wcześniej czy później wyzwalają się od tej śm iertelnej masy ciała, dając początek nowe­

mu pokoleniu osobników. W śród różnych przykładów, jak ie możnaby przytoczyć, jak o dowód k o n trastu między rozrodczą a som a­

tyczną częścią organizm u w raz z p od kreśle­

niem losu, ja k i je spotyka, nadewszystko pouczającem i są te, gdzie np. sam ica po zło­

żeniu czy to ja j, czy też już w pewnym stop­

niu rozwiniętego pokolenia, wkrótce um iera.

Mnóstwo podobnych przykładów widzimy u zw ierząt bezkręgowych. Obum ieranie więc zw ierząt naw et wygląda tak , jak gdy by d a l­

sze istnienie ich, z chwilą wydania n a świat potom stwa, było zupełnie bezużytecznem.

To też W eism ann nie w ahał się twierdzić, że bezgraniczne istnienie organizmów wieloko­

mórkowych stanowiłoby wprost bezcelowy

„luxus” i dlatego też, jego zdaniem, śmierć m usiała powstać poprostu w drodze doboru naturalnego.

Jeżeli tera z zwrócimy się do pierw otnia­

ków, to u nich, ja k sądzi W eism ann, nic po­

dobnego nie może mieć miejsca, ponieważ w ciele pierw otniaka niema zróżnicowania na cz ę śc i: som atyczną i płciowo-rozrodczą.

T u taj mamy jakoby do czynienia z pojedyn­

czą kom órką, k tó ra jednocześnie wraz z funk- cyami, właściwemi komórkom somatycznym, łączy w sobie i funkcyą rozrodczą. W obec tego śm ierć indywiduów byłaby tu połączona, z zupełną zagładą poszczególnych gatunków i dlatego też u pierwotniaków m usiały się wytworzyć zupełnie odmienne stosunki.

W ten mniej więcej sposób d a się naszki­

cować w ątek poglądów W eism anna. W idzi­

my, źe opierają się one na elem entarnych fak tach,—względem założenia przeprowadzo­

ne są nader konsekwentnie i, nic dziwnego, że d ziała ją przekonywająco. W tym też du­

chu tra k tu ją kwestyą nieśmiertelności pier-

(3)

N r 3 9 . WSZECHŚWIAT 6 11 wotniaków i inni badacze, nie znajdując dość

poważnych zarzutów oprócz może jakichś drobnych uwag, które możemy tu pominąć.

W szechświat w n-rze 18 i 19 z r. b. zamieścił arty k u ł p. F . B isenberga p. t. „O powstawa­

niu i przyczynach śm ierci”. W rzeczonym artykule między innemi poruszona była i kwestyą, o której tu mowa; interpretacya zaś wypadła mniej więcej w duchu teoryi W eism anna, jakkolw iek a u to r usiłował unik­

nąć jednostronności, posiłkując się dość obfi­

tą lite ra tu rą przedm iotu. N iestety, autor mimowoli przedstaw ił rzecz jednostronnie, nie skorzystawszy ze znanych już skądinąd faktów, wobec których ułudną teoryą Weis- m ana należy uważać za chybioną. Z azn a­

czyłem już wyżej, źe o nieśmiertelności pier­

wotniaków mogłaby być mowa tylko pod tym warunkiem, jeżeliby można było udowodnić, że pasmo ich życia nie tworzy cyklu, zam y­

kanego jakim ś osobliwym momentem. Z d ru ­ giej zaś strony, aby obalić teoryą W eism an­

na, wystarczyłoby wskazać naturalnego tru p a jakiegokolwiek pierw otniaka. To też powo­

dowani jakiem ś przeczuciem, pomimo prze­

konywającej argum entacyi wywodów Weis- m ana, mimowoli musimy się zastanowić nad tem, czy w danym przypadku nie zaszła j a ­ kaś fatalna pom yłka przez przeoczenie ja k ie ­ goś pozornie drobnego faktu i czy przez to sam problem at nieśmiertelności nie został tu postawiony niezręcznie? Otóż pozwolę sobie zabrać głos w tej kwestyi, ponieważ, ja k się 0 tem rychło przekonamy, istotnie zaszła tu pom yłka. Będzie to niejakie uzupełnienie zacytowanego wyżej arty k u łu p. F . Eisen- berga.

Przedewszystkiem, mówiąc o nieśm iertel­

ności pierw otniaków jedynie na tej zasadzie, że rozm nażają się one przez pow tarzający się niejako do nieskończoności ak t podziału, za­

pominamy o tem , że w zupełnie analogiczny sposób mogą się rozm nażać, a naw et faktycz­

nie rozm nażają się i organizmy wielokomór­

kowe, zarówno roślinne ja k i zwierzęce. Ko- muż bowiem nie są znane nadzwyczaj liczne przykłady, kiedy z odcinków ciała zwierząt wielokomórkowych z rów ną łatwością, ja k 1 pierwotniaków o d rad zają się skończone osobniki? P o d tym względem wymowny przy­

kład przedstaw ia chociażby hydra, k tó rą można poćwiertować na kaw ałki i z każdego

z nich otrzymamy nowy osobnik. Z resztą wiadomo, że hydra nawet norm alnie rozm na­

ża się przez pączkowanie i dopiero w pew­

nym okresie proces ten ustępuje m iejsca rozm nażaniu się kosztem kom órek płciowych.

Pączkowanie jest tylko odmianą dzielenia się;

wiemy zaś dobrze, że obadwa te sposoby sze­

roko są rozpowszechnione u niższych bezkrę­

gowców, zwłaszcza jam ochłonnych. Jeżeli tedy mamy przed sobą fakt, że u zw ierząt wielokomórkowych istnieją okresy, w których następuje bezpłciowe rozm nażanie się przez prosty podział ciała lub pączkowanie, w t a ­ kim razie i tu taj, dopóki tylko trwa dzielenie się lub pączkotoanie, nie będzie trupów, ta k samo ja k u pierwotniaków.

Jednakowoż co do zwierząt wielokomórko­

wych wiemy z pewnością, że stan ta k i nie trw a bynajm niej do nieskończoności—je st on przem ijający '). W bliższem lub dalszem pokoleniu u osobników w ytw arzają się ko­

m órki płciowe, poczem występuje płciowe rozm nażanie się, a same osobniki płciowe niebawem um ierają. Czy nie zachodzi tedy coś podobnego i u pierwotniaków? Jeżeliby ta k było, w takim razie mielibyśmy, zam iast nieskończonego pasm a życiowego, cykl życio­

wy, który przypuszczalnie dla różnych g atu n ­ ków obejmowałby większą lub mniejszą licz­

bę pokoleń. N asuw a się więc podejrzenie, czy czasem i u pierwotniaków niema czegoś podobnego do m etagenezy? W konsekwencyi zaś nasuw a się myśl, czy możemy być pewni, obserwując dzielące się wciąż osobniki pier­

wotniaków, że n a tem ju ż koniec?

W praw dzie dzielący się pierwotniak, wraz z dokonanym podziałem jego ciała, przestaje istnieć jak o tak i, t. j. jako indywiduum w pierwotnej formie. K toś m ógłby ten mo­

m ent poczytywać za śmierć. B yłby to więc szczególny zbieg okoliczności, gdzie śm ierć i ak t rozm nażania się łączą się wzajemnie.

B yłaby to — dodajm y—efektowna ilustracya fra z e s u : „przez śmierć do życia”. Ł atw o jed n ak osądzić, że byłby to prosty wybieg i nic więcej. Dowodem śmierci, ja k to za-

*) Nie zawadzi przypomnieć tu, że podobne bezpłciowe rozmnażanie się, niezależnie od płcio­

wego, ma miejsce na wielką skalę u roślin; oko­

liczność ta ma nawet nader ważne znaczenie

w praktyce.

(4)

6 1 2 WSZECHŚW IAT N r 3 9 . znaczyliśmy już wyżej, m usi być jeżeli nie

formalny tru p , to przynajm niej obum ieranie pewnych części ciała danego organizm u.

(Dok- nast.).

J ó z e f Eism ond.

L a m p a g aro w a lO-ernsfa.

W ostatnich czasach wśród ogółu elek tro ­ techników najżywsze zaciekawienie wywołał wynalazek nowych lam p żarowych przez d-ra W a lte ra N e rn sta profesora z G ottingen.

K ilk a firm elektrotechnicznych zapewniło już sobie za wielkie sumy wyzyskiwanie tego wy­

nalazku w różnych krajach. Poniew aż po­

znanie zasady w ynalazku je s t bardzo cieka­

we, przeto podajem y opis nowej lam py we­

dług patentu szw ajcarskiego (n r 15183).

W lam pach żarowych wynalazku N e rn sta ciało rozżarzone nie je s t utw orzone, ja k w do­

tychczasowych lam pach, z m atery ału , któ­

ry już w zwykłej tem p eratu rze przepuszcza p rą d i dopiero przezeń zostaje rozpalony, lecz przeciwnie z m atery ału , będącego w zwyk­

łych w arunkach nieprzewodnikiem. Takie ciała nazyw ają się, ja k wiadomo, przewodni­

kam i drugiej klasy i przepuszczają p rą d d o ­ piero po rozgrzaniu do wysokiej tem p era­

tury. Do nich należy większa częśó tlenków m etalicznych, przedew szystkiem zaś tle ­ nek m agnezu, w apnia i cyrkonu. Ażeby te ciała mogły być użyte do lam p elektrycz­

nych, musimy przedew szystkiem podnieść ich tem peraturę. P rzez ,to s ta ją się one p rz e ­ wodnikami elektrycznem i, a wtedy płynący przez nie p rą d już sam może utrzym ywać ciało w stanie rozpalonym w te n sam sposób ja k włókno węglowe w zwyczajnej lam pie ża­

rowej.

N a fig. 1— 3 przedstaw ione są schem a­

tycznie trzy urządzenia lam py N e rn sta w za­

sadzie jednakow e i różniące się tylko w szcze­

gółach. Jednakow e litery oznaczają na wszystkich trzech figurach te same części.

S —je st ciało świecące, k 3 i k t —końcówki, połączone z biegunam i jednego źródła elek­

tryczności, k 5 i k 0 — końcówki, połączone z in- nem źródłem lub z odpowiedniemi m iejscami głównego obwodu. O —je s t spiralnie zwi­

nięty d ru t z platyny lub innpgo opornego na gorąco i dobrze przewodzącego m atery ału .

W najprostszej formie lam pa przed sta­

wiona je s t na fig. l ej i ‘2-ej. D ziałanie jest następujące. Obwód prądu, doprowadzający elektryczność do końcówek k 3 i k t oznaczymy przez I, a obwód połączony z końcówkami k 5 i Zr0 przez I I . O ba obwody są zam knięte.

Z początku w obwodzie I p rąd nie może po­

wstać ponieważ do tego obwodu je st włączo­

ne ciało S, które do czasu je s t zupełnym izo­

latorem . N ato m iast w obwodzie I I p rąd po ­ wstaje i rozpala opornik O. Gorąco z tegoż udziela się płaszczowi P i jednocześnie p ro ­ m ieniuje na ciało S P rzez to 8 się rozpala i staje się przewodnikiem. W tedy w obwo­

dzie I zaczyna płynąć p rą d , który utrzym uje S w stanie rozpalonym, a więc świecącym.

W urządzeniu, przedstawionem na fig. 1-ej, przyjęto, że płaszcz P je s t zrobiony z m ate­

ry ału przezroczystego, np. trudno topliwego szkła.

N a fig. 2-ej płaszcz P , posiada k ształt zw ierciadła wklęsłego, ześrodkowującego pro*

mienie ciepła na S. G dy S rozpali się i stanie się przewodnikiem p rąd w obwodzie I I może być przerwany.

N a fig. 3-ej urządzenie je s t trochę odm ien­

ne. Do stałego punktu H je st przytw ier­

dzona sprężyna F , na której wisi żelazne j ą ­ dro nn wraz z rozźarzonem ciałem S. D ru ­ ty, n a których wisi S, posiadają dwie koń­

cówki k x i k 2, połączone z końcówkami k 3

i k 4 obwodu I. Do obwodu I włączona jest

(5)

N r 39. WSZECHŚWIAT 6 1 3 jeszcze szpulka M, w której wisi jądro nn.

Obwód I otrzym uje p rąd elektryczny ze źródła E ,. Obwód I I , otrzym ujący p rąd B 2 służy ja k i przedtem do rozpalenia opornika O, który udziela swego ciepła płaszczowi P i przez promieniowanie ciału S. Gdy ciało S stanie się przewodnikiem powstaje w ob­

wodzie I p rąd, który, ja k wyżej, utrzym uje S w stanie rozpalonym i jednocześnie prze­

biega przez szpulkę M. S iła sprężyny F zostaje zwyciężona przez m agnetyzm w M i jąd ro nn zostaje wciągnięte do środka szpulki M. P rzez to opuszcza się wiszące przy nn ciało i wychodzi nazew nątrz przy­

rządu ogrzewającego OM. Ciało S pozosta­

je w tem położeniu i świeci, dopóki istnieje p rą d w obwodzie I. Obwód I I może zostać przerw any. W ynalazca uważa za rzecz samo przez się zrozum iałą, źe urządzenie lampy może zostać zmienione w taki sposób, źe ciało świecące S będzie nieruchome, a przyrząd ogrzew ający będzie mógł zmie­

niać położenie stosownie do potrzeby.

J a k wynika z opisu patentowego, lam pa N e rn sta nie je s t ulepszeniem dotychczaso­

wych lam p, lecz przedstaw ia zupełnie inny typ, otw ierający nowe pole oświetleniu elek­

trycznem u. Dotychczas do lamp żarowych używano tylko dobrych przewodników, po­

czątkowo drutów platynowych, a potem włó­

kien węglowych, przyczem wyrób i zużytko­

wanie tych ostatnich doprowadzono do wysokiego stopnia doskonałości. N ern st wy­

kazał, źe tlenki m etaliczne, glinka i tlenki rzadkich m etali ziemnych, które przedtem uważano za zupełne nieprzewodniki względem elektryczności, mogą zostać przewodnikami, gdy się je przedtem rozgrzeje do pewnej tem peratury. C iała te w stanie przewod­

nictwa przepuszczają p rąd, rozp alają się przezeń i— wskutek wielkiej zdolności wytwa­

rzania św iatła—silnie świecą. Bez wzglę­

du na niezm iernie wysoką tem peraturę (przeszło 3 000° C), pow stającą przy rozpa­

leniu przewodników drugiej klasy i przy k tó ­ rej ulatniają się druty platynowe i włókna węglowe, ciała świecące N e rn sta okazały się bardzo trw ałem i. W skutek tej właściwości stało się możliwem przy stosunkowo słabym prądzie osięgać wielkie natężenie światła.

W przeciwieństwie do m ateryałów , używa­

nych w dotychczasowych lam pach żarowych,

ciała N e rn sta nie wym agają próżni, lecz mo­

gą świecić w powietrzu, a naw et doświad­

czenia wykazały, że nowa lam pa przy dostę­

pie powietrza działa lepiej niż w próżni.

Pochodzi to, prawdopodobnie, stąd, źe pro­

cesy chemiczne—głównie odtlenienie ciała—

nieodłączne od ta k wysokich tem peratur, ja k wytwarzane w lam pach N ernsta, zostają zrównoważone przez tlen, otrzymywany z po­

wietrza. T a właściwość lam py nie przeszka- i dza jed n ak tem u, źe ciało świecące je st osło­

nięte koszulką szklaną, pod warunkiem , źe koszulka nie je s t herm etycznie zamknięta.

Z e względu na możliwy rozkład tlenków, przez które przepływ a prąd, używanie prądu ' zmiennego będzie przy lam pach N ern sta ko­

rzystniejsze niż elektrolitycznie działającego

| prąd u stałego, co też je s t wyraźnie zastrzeżo­

ne w patencie.

Trudności co do połączenia rozpalonych

| ciał z drutam i, przeprowadzającerni prąd, mogą być uważane za pokonane. J e s t je d ­ nak inna trudność, nad rozwiązaniem której pracuje sam wynalazca i wielu innych elek­

trotechników, trudność, k tó ra je s t powodem, źe lam pa N ernsta dotychczas się nie u k azała w handlu, a jest nią spraw a ogrzewania

| świecącego ciała. C iało to, ja k już powie-

| dziano, potrzebuje czasowego rozgrzania.

| Dopóki to rozgrzewanie nie będzie się odby-

| wało samo przez się, ja k w zwyczajnych ' lam pach żarowych elektrycznych, dopóty lam pa N ern sta nie stoi na wysokości swego zadania. Po obecnym stanie prac można się jed n ak z całą pewnością spodziewać, że wkrótce będą istniały odpowiednie urządze­

nia do autom atycznego zapalania, a wtedy lampy żarowe N e rn sta będą gotowe na u słu ­ gi żądnej św iatła ludzkości. ^

(Die Elektricitat). w. w.

Jak powstać mogło życie na ziemi?

„Omnis cellula e cellula”— „każda komór­

ka z innej, rodzicielskiej powstaje kom órki”.

Zdanie to słynnego Yirchowa uznanem je st za postulat współczesnej nauki o życiu.

W rzeczywistości, obecnie nie znamy p rzy ­

padku, w którymby jakakolw iek, choćby n a j­

(6)

6 1 4 WSZECHŚWIAT prostsza isto ta żywa pow stała dro gą samo-

rództw a z m ateryi nieożywionej. Isto ty je d ­ nokomórkowe m nożą się bezpośrednio drogą podziału istniejącego ju ż organizm u m acie­

rzystego, u tkankowców zaś funkcya rozrod­

cza w zasadzie też sprow adza się do wielo­

krotnego podziału kom órek płciowych. N a zasadzie obecnego stan u życia n a ziemi, je ­ żeli cofniemy się m yślą wstecz, musimy sobie wyobrazić nieprzerw any łańcuch organizmów, mnożących się w znany nam dzisiaj sposób

„cellula e c e llu la '.

W szelako niepodobna przypuścić, aby ży­

cie na naszej planecie wiekuiście, bez począt­

ku, istnieć mogło : przeczą tem u dane geolo­

gii i astronom ii, stw ierdzające, że na począt­

ku istnienia swego, ziemia przejść m usiała przez stadyum m asy ognisto płynnej— na jej więc powierzchni panowały w arunki, w k tó ­ rych istnienie życia organicznego byłoby nie- możliwem.

M usiała więc w rozwoju naszej planety n a­

stąpić w czasie chwila ta k a , kiedy istoty żywe poraź pierwszy n a niej się ukazały.

Lecz skąd? kiedy? w jakiej postaci? N a py ­ ta n ia te zasadnicze od wieków ju ż myśl ludzka bezskutecznie sili się odpowiedzieć.

W usiłow aniach tych schodzą się w jednym punkcie zarówno naiwne podania ludów pier­

wotnych, ja k dociekania filozofów i wreszcie hypotezy przyrodników. O tych ostatnich pomówić tu chcemy. N ie w yśw ietlają one wcale kwestyi sam ej, należącej do n a jb a r­

dziej bodaj zaw ikłanych zagadek wszechby­

tu — mimo to jed n ak naw et bezskuteczne usiłow ania w tej m ierze posiadają pewną wartość, choćby historyczną.

S koro hypoteza sam orodnego pow staw ania istot żywych z m ateryi m artw ej w w arun­

kach obecnych zo stała obalona przez słynne doświadczenia P a ste u ra , wówczas H aeckel *) pierwszy wystąpił z teoryą, przenoszącą owe sam orodne powstawanie organizmów do n a j­

starszej, pierwszej epoki życia na ziemi.

P o d łu g niego życie w zaran iu istnienia plan ety naszej m usiało pow stać z m ateryi nieożywionej, ja k tylko w arunki fizyczne na powierzchni ziemi umożliwiły by t m ateryi żywej.

T e żywe istoty pierw sze, podług H aeckla,

*) Generelle Morphologie der Organismen.

m usiały posiadać nader p ro stą organizacyą, o jakiej nam dziś tru d n o wytworzyć sobie pojęcie. W szelako tenże sam uczony wstrzy­

m uje się stanowczo od jakiejkolw iekbądż pró- by wyjaśnienia szczegółów, dotyczących owe­

go pierwszego ak tu sam orództw a, zarówno ja k i formy, w jakiej poraź pierwszy się u k a­

zało życie, a to dlatego^ że właśnie tych w a­

runków pierwotnych nie możemy sobie wyo­

brazić.

Podczas gdy H aeckel początków życia szuka na ziemi samej, inni u p a tru ją możli­

wość ciągłości życia we wszechświecie całym.

T a k P reyer, R ichter i naw et wielki Helm- holtz ■) przypuszczają, że zarodki isto t ży­

wych przenosić się mogą w stanie życia u ta ­ jonego zapom ocą meteorytów przez p rz e­

strzenie m iędzyplanetarne. „Zycie organicz­

n e —mówi H elm holtz — albo bierze swój po­

czątek w czasie, albo też istnieje od wieków”.

Jeżeli zaś wszystkie nasze poszukiwania dotychczasowe nie są w stanie wykryć możli­

wości pow stania istoty żywej z t. zw. sub- stancyj m artw ych, przeto możliwem je s t rów­

nież przypuszczenie, że procesy życia są tak samo odwieczne, ja k wszystkie inne własności m ateryi.

P rey e r 2) idzie dalej jeszcze. P od ług nie go przypuszczenie sam orodnego powstania życia upada wobec faktu, że obecnie nie wi­

dzimy sam orództw a : i w odległej przeszło­

ści m usiały bowiem istnieć w arunki niezbęd­

ne do utrzym ania życia, też sam e co dzisiaj, gdyż w razie przeciwnym ów sam orodny pro ­ d u k t żywy zginąćby m usiał, a więc trudn o mówić o odmienności zupełnej warunków fizycznych wówczas i dziś.

T eorya zarodków wszechświatowych (kos- mozoów), podług P rey e ra, przenosi tylko za­

gadkę powstania organizmów z ziemi w prze­

strzenie św iata, lecz nie je s t wcale próbą je j rozstrzygnięcia. P re y e r więc wypowiada śm iałą i wysoce fantastyczną hypotezę.

Pomiędzy żywą i m artw ą m atery ą— mówi on—niem a żadnej różnicy zasadniczej : cóż więc nam w zbrania uważać pierw otną ogn is­

N r 39.

>) Helmholtz : Uber die Entstehung des Pia- netensystems. Yortrage und Reden, t. II, 1884.

2) Die Hypothesen ueber den Ursprung des

Lebens. W Naturwissenschaftliche Tliatsachen

und Probleme. Berlin, 1880.

(7)

N r 39. WSZECHŚW IAT 615 to płynną, masę ziemi za organizm żyjący

olbrzymi, z którego właściwie „m artw e”

substancye jak o wydzieliny potem powstały.

Ż ycie w dzisiejszej swej postaci, ściśle z bu­

dową zarodzi związane, je s t tylko koniecz­

nym produktem dalszej ewolucyi życia po­

wszechnego, którego istotą je s t wieczny ruch m ateryi.

Rozumie się, że przytoczona hypoteza ta k dalece odbiega od naszych zwykłych pojęć 0 życiu, że trudno brać ją pod uwagę. D a­

leko bardziej naukow ą i ściślej op artą na danych chemii fizyologicznej je st hypoteza P fliigera '■).

P unktem wyjścia dla tego uczonego je st za­

sadnicza różnica pomiędzy białkiem, w skład zarodzi ciał żywych wchodzącem, a białkiem m artw em , np. z j a j a kurzego otrzymanem.

B iałko żywe posiada własność ciągłego roz­

p adania się i jednocześnie ciągłego w ynagra­

dzania stra t, w skutek procesu życiowego po­

wstałych, podczas gdy białko m artw e w wa­

runkach odpowiednich może przez czas nie­

ograniczony pozostawać w stanie niezmie­

nionym.

Jeżeli porównam y produkty rozpadu b iał­

ka żywego z produktam i rozkładu martwego białka, to uderzy nas okoliczność, że i tu 1 tam produkty bezazotowe są wogóle jed n a­

kowe, zaś substancye azot zaw ierające nie­

zm iernie są od siebie odległe. S tąd wniosek, że białko ożywione posiada też same rodniki węglowodorowe, też same grupy bezazotowe w swym składzie, co i białko martwe, lecz różnica zasadnicza tkw i tu w rodnikach azo­

towych. W szystkie zaś azot zaw ierające produkty rozpadu białka żywego, jako to kwas moczowy) kreatyna, guanina, ksantyna, hipoksantyna i adenina, posiadają rodnik cyan (CN), a wszak już W ohler otrzym ał mocznik z cyanku am onu zapomocą przegru­

powania atomów. T ak więc białko żywe za­

w iera cyan i tem się zasadniczo odróżnia od białko nieożywionego.

P rzy tworzeniu się więc substancyi komó­

rek żywych, t. j. b iałka żywego z b iałka od­

żywczego, t. j. m artw ego, to ostatnie podlega zmianom, którym towarzyszy silne pochła­

') Ueber die phyaiologiacłie Yerbrennung in den lebendigen Organistnen. Pfluger’s Archiv, tom 10.

nianie ciepła, i tworzą się związki o rodniku cyanowym. Rzeczywiście rodnik cyanu za­

w iera w sobie duży zapas energii w ew nętrz­

nej, jak tego dowodzą pomiary kalorym e­

tryczne. „Przy wprowadzeniu więc cyanu do cząsteczki żywej, wprowadzamy do tej ostatniej m om ent silnego ruchu wewnętrz­

nego”.

T ak więc Pfliiger przypisuje obecności cyanu przyczynę charakterystycznych cech molekuły b iałka : idzie on nawet dalej i sta­

ra się przeprowadzić analogie pewne pom ię­

dzy własnościami białka żywego i własnoś­

ciami związków cyanowych, np. kwasu cya- nowego, H C N O : zdolność polimeryzacyi, zdolność ro zkładania się w obecności wody na kwas węglany i am oniak, ścinania się w tem peraturach wysokich i t. d. „Podo­

bieństwo to je s t ta k wielkie—mówi P fliiger—

że byłbym w stanie uważać kwas cyanowy za nawpół ożywiony!” „K to zastanaw ia się nad początkiem życia na ziemi, nie powinien brać za podstawę rozumowania dwutlenku węgla i am o n iak u : substancye te nie są począt­

kiem, lecz raczej końcem życia—początek jego prawdopodobnie spoczywa w cyanie” . Związki cyanu pow stają w tem peraturze wy­

sokiej, przeto Pfliiger wnosi, że moźliwem je st powstanie pierwotnej m ateryi białkowej, pierwszego zaczątku życia, w owej epoce, gdy ziemia niezupełnie jeszcze na swej powierzch­

ni o sty gła—tem samem tłum aczy on fakt, źe w dobie obecnej samorództwa nie napoty­

kamy.

Oto są najważniejsze dotychczasowe hy- potezy co do pierwszego ukazania się życia na ziemi. Ścisłe wyjaśnienie tego zagadnie­

nia, które D u Bois - Reymond wlicza do swych siedmiu zagadek wszechświatowych, m ających n a wieki pozostać nierozwiązane- mi—trudno wogóle przewidzieć. N a jedno tylko zgodzić się musimy, ja k mówi znany botanik Nageli: „W ystarcza fakt, źe w ustro ­ jach żywych m atery a nieożywiona prze­

istacza się w żyjącą—i odwrotnie, substan­

cye żywe ro zp ad ają się n a ciała m ineralne, abyśmy, uzn ając ogólny związek przyczyno­

wy wszystkich zjawisk, byli upoważnieni do twierdzenia, że życie organiczne musiało kie­

dyś powstać z przyrody m artw ej”.

Ja n Tur.

(8)

6 1 6 W SZECH ŚW IA T N r 39'.

0 n ajn ow szej m aszynie te rm ic zn e j w p rze m y ś le . 0

(Ciąg dalszy).

I I .

Mówiliśmy, że motory gazowe mniejsze co do absolutnego d ziałan ia dorów nyw ają n a j­

lepszym maszynom parowym; m otory zaś większe pozw alają wyzyskać ciepło wziętego paliw a blisko dwa razy lepiej od m aszyn p a­

rowych; pomimo to 88 do 7 4 % ciep ła wy­

tworzonego idzie tu na m a rn e —rzecz godna zastanowienia. A dalej zużycie paliwa na je d ­ nostkę pracy w maszynie gazowej zwiększa się, gdy m otor wykonywa część tylko pracy, do jak iej go przeznaczono; wtedy wydajność cieplikowa je s t jeszcze m niejsza i straty większe.

T e ogromne stra ty na cieple spraw iają, że nasze m otory gazowe zużyw ają blisko siedem razy, a w najlepszym razie cztery razy wię­

cej ciepła, niż to w ypada z teoryi, do osiąg­

nięcia jednakow ej sprawności. S tra ty te nie­

tylko m ogą pochodzić z w ydatku ciepła pod­

czas próżnego biegu, lecz wynikają poprostu z zasady m otoru gazowego : ze s tr a t podczas chłodzenia cylindra roboczego, tło k a i t. d., z ciśnienia wysokiego, pod którem gazy wy­

lotowe opuszczają cylinder, z niezupełnego 1 nieuregulow anego ciśnienia i rozprężenia gazów.

Z asadniczą w adą m otoru gazowego je st to, źe nie możemy skutecznie podwyższyć kom presyi w mieszaninie, napełniającej cy­

linder, bo mogłoby to wywołać przedwczesne jej zapalenie; skądinąd mieszaniny z nadm ia­

rem pow ietrza byłyby ta k ubogiem i w gaz, że w ogólności nie daw ałyby się zapalić n a ­ wet przy podwyższonej kompresyi. W idzi­

my, że granice działania przy podwyższonem ciśnieniu są tu ta j bardzo zacieśnione. Do tych wad zasadniczych m otoru gazowego przy łącza się szkodliwy wpływ zmian w usto­

') Źródła do artykułu niniejszego :

A. Musil, Prof. an der k. k. technischen Hoch- Bchule in Berlin : „Der Dieselrootor”. Journal f.

Gasbel., n-r 3 i 4 z r. b.

E. Meyer, Prof. Góttingen : „Die Beurtheilung des Dieselm otors” . J. f. Gasbel., n-r 35 i 36.

sunkowaniu mieszaniny napełniającej oraz niedostateczna dyfuzya m ateryalu palnego i powietrza.

Dopóki opieramy się na zasadzie wybu­

chów i używamy mieszaniny m ateryału p al­

nego i pow ietrza do zasilania cylindra, w ąt­

pić należy, by wydajność term iczna m otoru mogła przekroczyć normę dzisiejszą.

Takie względy skłoniły rozmaitych wyna­

lazców do szukania dróg i pomysłów kon­

strukcyjnych, pozwalających usunąć wady organiczne teraźniejszego m otoru gazowego;

w gruncie rzeczy pomysły te sprow adzają się do dwu idei następujących :

1) albo czyste powietrze ściska się i pod koniec skoku naraz wprowadza się m ateryał palny, który ulega zapaleniu; potem, na po­

dobieństwo maszyn, zasilanych mieszaninami, następu je nagłe podwyższenie tem p eratu ry i ciśn ien ia;

2) albo palna m ieszanina gazu i pow ietrza u leg a ściskaniu w oddzieliłem naczyniu, prze­

chodzi pod stałem ciśnieniem do cylindra roboczego i u wstępu zapala się zapomocą, odpowiedniego przyrządu, poczem po za­

mknięciu dopływu rozpręża się aż do ciśnie­

nia wylotowego.

Maszyny, oparto na tych podstawach, od­

znaczają się temi samemi błędam i, co po­

przednio wymienione.

W „T eoryi motorów gazowych”, napisanej r. 1887, autor, p. O tton K ohler, podaje nową zasadę pracy, k tó ra pozwala osięgnąć niem al zupełny przebieg kołowy C arn o ta : wessanie pow ietrza podczas pierwszego skoku, ściśnię­

cie go za drugim skokiem najpierw izoter- micznie, t. j. w tem peraturze ustalonej zapo­

mocą chłodzenia, potem adiabatycznie, t. j.

przy podwyższeniu tem p eratu ry aż do końca skoku tło ka; w punkcie m artwym zaczyna się wprowadzenie paliwa, przy jednoczesnem za­

paleniu go zapomocą odpowiedniego przy­

rząd u , w ilości takiej, żeby tem p eratu ra po­

zostaw ała sta lą czyli rozprężenie odbywało się izotermicznie; gdy tłok dokonywa części skoku trzeciego, przystęp do gazu się zam y­

k a i następuje ekspansya adiabatyczna aż do stanu początkowego; podczas czwartego sko­

ku produkty spalenia wyrzucone są naze- w nątrz i spraw a nanowo się rozpoczyna. Z a ­ łączony d iagram (fig. 1) przedstaw ia p rze­

bieg kołowy z 1 kg czystego powietrza.

(9)

N r 3 9 . WSZECHŚWIAT

6 1 7

Podczas skoku pierwszego a — b następuje wessanie 1 kg czystego powietrza, podczas skoku drugiego (powrotnego) następuje n a j­

pierw ściśnięcie izotermiczne b— c, potem adiabatyczne c—d\ podczas skoku trzeciego tło k a odbywa się najpierw rozprężenie izo­

term iczne d—e, potem adiabatyczne e - b i nareszcie za czwartym skokiem (drugi po­

w rót tłoka) następuje wypchnięcie produk­

tów spalenia.

Poces ten dalby się wykonać w kilku cy­

lindrach lub w jednym , a wtedy maszyna m usiałaby pracow ać w czterech tak tach, ja k m otor gazowy O tto, służąc pokolei do ściska­

nia i rozprężania.

Myśli tej owocnej autor nie wcielił w życie, a naw et n araził j ą bardzo przez powątpie­

wanie, czy powietrze atmosferyczne w ogól­

ności nada się do przenoszenia pracy w tym motorze. P raktyczne jej urzeczywistnienie

F ig . 1.

zawdzięczamy dopiero inż. Rudolfowi Diese"

łowi, który w r. 1893 ogłosił teoryą racyo- nalnego m otoru term icznego '), opartego na izotermicznym przebiegu spalenia, t. j. na

spaleniu w tem p eraturze stałej. Z a warunki j konieczne do osięgnięcia niemal doskonałego przebiegu kołowego w swoim m otorze inż.

Diesel u w a ż a :

1) N aj wyższą tem p eraturę przebiegu, bę­

dącą zarazem tem p eratu rą spalenia, osięga się nie przez spalenie i podczas niego, ja k w m otorach gazowych, lecz przed niem i nie­

zależnie od niego jedynie przez mechaniczne ściskanie czystego powietrza.

2) M atery ał palny wprowadza się podczas części drugiego skoku (pierwszy powrót)

*) Inż. R. Diesel : „Theorie und Construction eines rationellen Warmemofors”. Lipsk, A. Sprin- j ger, 1893.

w stanie drobnopodzielonym, a więc gazo­

wym, płynnym lub sproszkowanym, do po­

w ietrza bardzo ściśniętego i skutkiem tego wysoce rozgrzanego; tym sposobem właściwe spalenie nie wywołuje wcale lub praw ie w ca­

le podwyższenia tem peratury. W tym celu podczas całego przebiegu spalenia musi za­

chodzić regulacya od zewnątrz, która wciąż utrzym uje prawidłowy stosunek pomiędzy ciśnieniem, objętością a tem peraturą, tak że ciepło, stopniowo powstające pr?,y powolnem spalaniu, pochłaniane bywa w m iarę tego przez ekspansyą; tworzy się więc rodzaj m e­

chanicznego chłodzenia i okres spalenia prze­

biega możliwie izotermicznie.

3) Takie ustosunkowanie ilości pow ietrza do wartości opałowej paliwa, przy uprzed- niem ustaleniu ostatecznej tem peratury gazu ściskanego, k tó ra je st zarazem tem p eratu rą spalenia, że bieg maszyny, smarowanie i t. d.

obejść się mogą bez sztucznego chłodzenia

| ścian cylindra.

A zatem droga, k tó rą wytknął Diesel w ce- j lu możliwego wyzyskania ciepła, wytworzo­

nego z paliwa, wyklucza użycie mieszanin napełniających, ponieważ najwyższa tem p e­

r a tu r a przebiegu kołowego już się wytwarza przed spaleniem; czyste powietrze służy tu jedynie do przenoszenia ciepła; z tego powo­

du kom presya d aje się posunąć dostatecznie wysoko i stosunek racyonalny pomiędzy wa­

gą pow ietrza a w artością opałową danego m ateryału może być zachowany, wszystkim przeto warunkom zupełnego spalenia czyni się zadość,

Cechą oryginalną nowego motoru je s t sa- mozapalanie, które pozwala pominąć sztuczne urządzenia w rodzaju umyślnych płomyków, jak ie napotykam y w m otorach gazow ych:

pod koniec kom presyi, k tó ra zresztą d aje się stopniować do woli, powietrze przyjm uje wy­

soką tem peraturę, w której m ateryał w pro­

wadzony—gaz oświetlający, nafta, benzyna, węgiel sproszkowany— natychm iast się zap a­

la; wątpić jed n ak należy, by zastosowanie węgla sproszkowanego miało znaczenie inne ja k tylko próby, otrzymanie bowiem odpo­

wiednio zmielonego i dostatecznie oczyszczo­

nego proszku węglowego kosztowałoby d ro ­ żej, niż otrzym anie podatnego do tejże spraw ­ ności gazu.

Jeż eli weźmiemy pod uwagę diagram po­

(10)

6 1 8 W SZECHŚW IAT N r 3 9 . wyższy (fig. 1), to z uwzględnieniem tem p era­

tu ry początkowej t 0 = 20° C czyli T 0 = 293 (ponieważ T 0 = t 0 + 273), otrzym am y wy­

dajność term iczną 7]t tego przebiegu koło­

wego dla rozm aitych te m p e ra tu r pod koniec spalen ia t , , względnie T , , licząc, że w ydaj­

ność term iczna je s tto stosunek ciepła, otrzy- T T m anego od wyłożonego f]i = 1 ^ 0 .

-*■ i

ż, 400 600 8C0 X 000 1 200 1 400 1500° C T, 637 873 1073 1273 1473 1673 1773 yji 0,565 0,664 0,727 0,770 0,801 0,825 0,835

W idać stąd, że tem p eratu ry ostateczne kom presyi od 800 do 1200° C, k tóre dadzą się stosować na mocy p rak ty k i z m otoram i gazowemi, daw ałyby tu taj w ydajność te r­

miczną 73 do 80% ; dalsze posuwanie granic kom presyi nie wydaje się racyonalnem , bo m iałoby to za następstw o bardzo tylko nie­

wielkie podwyższenie wydajności, natom iast tem p eratu ry i ciśnienie przekroczyłyby znacz­

nie norm y, uw ażane za racyonalne do budo­

wy naszych maszyn.

W praktyce D iesel zrzekł się pierwszej czę­

ści doskonałego przebiegu kołowego, a m ia­

nowicie ściskania izoterm icznego od b do c;

j

w ten sposób proces kołowy zaczyna się

j

u niego odrazu od kom presyi adiabatycznej, a więc bez odpływ u ciepła zapom ocą sztucz­

nego chłodzenia; przez to te m p e ra tu ry s p a ­ leń otrzym ują się zapomocą ciśnień znacznie niższych od ciśnień doskonałego przebiegu i ca ła spraw a w ten sposób daje się p ra k ­ tycznie przeprow adzić. Oczywiście takie ustępstw o od doskonałego przebiegu koło­

wego nie odbywa się bez poświęcenia pewnej ilości ciepła, gdyż po rozprężeniu adiabatycz- nem gazy już nie pow racają do stanu p ocząt­

kowego, lecz opuszczają cylinder pod ciśnie­

niem i przy tem p eratu rze wyższej, wydajność przeto term iczna nie dosięga w artości teo re­

tycznej. W porów naniu z m aszyną parow ą m otor, wybudowany według tej zasady p r a ­ cy, m a tę wyższość, źe nie posiada kotła wraz z jego wielkiemi stratam i ciepła, n a ­ stępnie wydajność teoretyczna, ja k tego do­

wiodły wyniki doświadczeń, je s t przeszło dwa razy większa od wydajności najlepszych m a­

szyn parowych; wydajność w skazana je st również daleko większa, bo mamy tu do czy­

n ienia z gazem , w tych w arunkach nie d a ją ­ cym się zgęścić, o d p ad ają więc s tra ty , po­

chodzące z kondonsacyi w cylindrze, ru rach prowadzących do ko tła i t. d. W ydajność m echaniczna czyli stosunek pracy rzeczywis­

tej do wskazanej w gruncie rzeczy je st znacz­

nie mniejsza z powodu wysokiej kompresyi i spowodowanych przez to prac odje innych.

W rozpraw ie swej Diesel podaje przykład praktycznego urzeczywistnienia swojej myśli.

M aszyna, schematycznie przedstaw iona na fig. 2, w zasadzie składa się z trzech cylin­

d ró w : większego I do rozprężeń o pojem ­ ności skoku v 0 i dwu mniejszych, I I i I I I , o pojemności skoku które naprzem ian pełnią czynność kom prym owania i spalania, tak , że przez zastosowanie obu tych cylin­

drów przy każdym obrocie dokonywa się je d ­ no spalenie, względnie jeden bieg roboczy naprzem ian albo w cylindrze I I albo w I I I . K orby cylindrów I I i I I I skierowane są je d ­ nakowo i względem korby cylindra I o 180°;

tym sposobem trzy tłoki jednocześnie docho­

dzą do punktów m artwych. T ło k I pracu je dwiema stronam i, a więc działa podwójnie;

tłoki I I i I I I p ra cu ją jed n ą tylko stroną, a zatem stro ną d ru g ą p rzytykają do powie­

trz a atm osferycznego. C ała m aszyna po­

m yślana je s t jak o pionowa.

W związku z fig. 1 i 2 rozpatrzm y pracę tej maszyny, w przypuszczeniu, że w punkcie c właściwego przełom u niem a i krzywa bcd w całej swej rozciągłości je s t ad iab a tą.

R uch tło ka I zaczyna się od dolnego punktu m artw ego. T łok idzie dogóry, wypycha pro­

dukty ostatniego spalenia w atm osferę i ssie zdołu świeże powietrze. W trakcie tego tło k I I , który po dojściu do górnego punktu m artwego zam knął objętość powietrza wy­

soce skomprymowanego aż do ciśnienia p 2

i tem p eratu ry t,, zaczyna teraz schodzić.

W chwili tej przez regulowanie maszyny p a ­

liwo stopniowo w tryskuje się w tę przestrzeń,

stopniowo się zw iększającą i zapala się n a­

(11)

N r 39. WSZECHŚWIAT 6 1 9 tychm iast; pow stające ciśnienie pędzi tłok, [

który wykonywa pracę, aż dojdzie do obję­

tości skoku zaznaczonej wyżej jak o v3 ; wtedy dopływ paliwa je st zamknięty. T eraz rzeczą regulacyi jest, aby wprowadzona ilośó paliwa, a więc w artość opałowa tejże odpowiadała objętości izotermicznie określonej, t. j. by w tym okresie pracy nie nastąpiło wyraź­

ne podwyższenie tem peratury. Rozwiązanie konstrukcyjne tego zadania stanowi nieza- przeczenie fa k t najtrudniejszy w budowie całej maszyny.

P oczynając od tej chwili, powietrze roz­

p ręża się adiabatycznie, więc bez dalszego przypływ u ciepła; przechodzi z objętości v3 n a pełną objętość skoku cylindra I I w,; w tej chwili tło k I I znajduje się w dolnym, tłok I w górnym punkcie m artwym . T eraz re g u ­ la to r otw iera kom unikacyą pomiędzy dwuma cylindram i i gdy tłok I I idzie dogóry, a tłok I

j

nadół, powietrze rozpręża się od objętości «, również adiabatycznie w połączonej objętości obu cylindrów, aż pod koniec skoku powietrze zajm uje objętość dużego cylindra v0 , w raca do ciśnienia p 0 i tem p eratu ry T 0 (teoretycz­

nie). W następnym skoku dogóry tłok I wy­

pycha powietrze i gazy spalenia nazewnątrz.

Gdy tłok I, wykonywając pracę i pozosta­

ją c pod ciśnieniem prężnych gazów, szedł nadół, ściskał wtedy wessaną poprzednio pod ciśnieniem p 0 i w tem peraturze T 0 ilość po­

w ietrza atmosferycznego izotermicznie, w e­

dług przebiegu kołowego idealnego (t. j. przy chłodzeniu sztucznem, np. zapomocą wstrzy­

kiwania wody), w rzeczywistości jed n ak a d ia ­ batycznie, i cisnął je do zbiornika R. S to­

sunki ilościowe muszą być przytem tak wy­

brane, ażeby napięcie pod koniec tego uprzedniego kom prym owania wzrosło ledwie o kilka atm osfer i rozgrzanie powietrza sk u t­

kiem tego było umiarkowane. W końcu tego okresu, poprzedzającego właściwe kompry- mowanie, tło k I znajduje się w dolnym, tłok I I w górnym punkcie m artwym ; gdy więc tło k I I idzie nadół, zabiera ze zbiornika R objętość u, powietrza skomprymowanego pod ciśnieniem p ,, a gdy idzie dogóry, ściska je adiabatycznie aż do ostatniej objętości v2, przyczem ciśnienie i te m p e ra tu ra dochodzą do największych wartości .p2 i tl (tem peratu­

r a spalenia), poczem spraw a rozpoczyna się nanowo, ja k wyżej.

Cylinder I I jak o wystawiony na najwyższe tem peratury całego obiegu pracy, wymaga chłodzenia i działa jednostronnie; podobnież cylinder, względnie tłok I I I , który pełni za­

danie drugiej strony tło k a I I . W ten spo­

sób działanie tłoków I I i I I I wzajemnie się uzupełnia i przy każdym obrocie korby n a ­ stępuje skok roboczy. Sposób działania tło ­ k a I I I je s t przeto jednakow y ze sposobem działania tło k a I I ; gdy ten wykonywając p racę idzie nadół (skok spalenia i rozpręże­

nia), tłok I I I , również idąc nadół, ssie ze zbiornika R objętość w, pow ietrza skom pry­

mowanego pod stałem ciśnieniem p , i zgęsz- cza je podczas następnego skoku dogóry adiabatycznie aż do objętości v 2 ; ciśnienie i tem p eratu ra rosną przytem tak, ja k w cy­

lindrze I I do pj, i t x; w tejże chwili cylindry I I i I I I zam ieniają swoje role i w cylindrze I I I pow tarza się sprawa ju ż opisana co do cylindra II .

M aszyna powyższa obmyślona je st z dwu­

stopniową kom presyą lub ekspansyą; lecz cały przebieg pracy, jak się wkrótce przeko­

nam y, daje się obmyślić i wykonać w jednym tylko cylindrze, który pokolei skokami pełni zadanie pompy powietrznej, kom presora i cy­

lin dra roboczego : z uwagi na wysoką tem ­ p eratu rę musi on być jednostronny, czyli n a­

stępuje jeden tylko skok roboczy za dwuma obrotam i korby; m aszyna musi więc praco­

wać nawzór większości teraźniejszych moto­

rów gazowych w czterech tak tach.

(Dok. nast.).

S . Stetkiewicz.

W P Ł Y W P R O M IE N I B A R W N Y C H N A R O Ś L IN Y . 4

C ałą istotę rośliny stanow ią przeważnie ciała organiczne, t. j. związki węgla. Sub- stancyj m ineralnych albo nieorganicznych czyli t. zw. popiołu roślina wysuszona zawie­

ra około 5°/o- Składniki popiołu pobierane są przez roślinę z podłoża—gleby, m aterya- łem zaś, z którego powstają związki węgla, stanowiące organizm roślinny, je st dwutlenek węgla w powietrzu zaw arty i woda. Zwie­

rz ę ta w chłaniają w siebie związki organiczne

ju ż gotowe, zaw arte w spożywanym przez nie

(12)

6 2 0 W SZECH ŚW IA T N r 3 9 . pokarm ie roślinnym lub zwierzęcym, rośliny

zaś same w ytw arzają potrzebne im związki organiczne z ciał nieorganicznych — z dwu­

tlenku węgla i wody.

Zw iązki organiczne zaw ierają węgiel i po­

siadają własność spalania się, t. j. łączenia się z tlenem . G dy ciało organiczne pali się, skład jego zostaje zburzony, węgiel w niem zaw arty łączy się z tlenem i u la tu je w p o sta ­ ci dw utlenku węgla, a przy całej tej sprawie, ja k to każdem u wiadomo, wydziela się duża ilość ciepła. Pow staw aniu dw utlenku węgla podczas spalania ciał organicznych tow arzy ­ szy wytwarzanie się znacznej ilości energii, która, ja k to widzimy w m aszynach p a r o ­ wych, może wykonywać bardzo wielką pracę;

a zatem proces odw rotny—powstawanie ciała organicznego z dw utlenku węgla musi dla swego urzeczyw istnienia mieć dostarczoną energią zzewnątrz, musi j ą pochłaniać, gdyż inaczej nie uw alniałaby się ona podczas sp a ­ lania.

Rzeczywiście, roślina w ytw arza w swoim organizm ie związki organiczne tylko wtedy, gdy p a d a ją na nią promienie słońca. Tylko wtedy pochłania ona z pow ietrza dw utlenek węgla, a energia fal świetlnych, energia tych drgań eteru wykonywa pracę ro zk ład u po­

chłanianego gazu i budowy zeń związków, z których sk ład a się ciało rośliny. Tlen dw u­

tlenku węgla ulatu je w powietrze, węgiel zostaje się w roślinie, ciężar jej w zrasta — roślina się odżywia.

Lecz roślina p o b iera węgiel nie ca łą po­

wierzchnią swojego ciała. T ylko części zie­

lone tę własność posiadają. C iałem , pośred- niczącem pomiędzy prom ieniam i słońca i dw u­

tlenkiem węgla, je s t właśnie zieleń ro ślin ­ n a —barw nik nazywany chlorofilem. C iało to znika, zostaje straw ione, gdy roślina p rze­

bywa w ciemności, pow staje napow rót, gdy ją na światło wystawimy. Zachow anie się chemiczne chlorofilu je s t bardzo ciekawe, ale ja k dotąd zupełnie zagadkowe. W iemy więc o nim, źe w ytw arza się w roślinie pod w pły­

wem św iatła, ale jednocześnie, uczestnicząc w spraw ie budow ania związków organicznych z dw utlenku węgla, ro z k ła d a się. A zatem roślina ciągle go w ytw arzać musi. W iemy, że do jego wytworzenia konieczna jest pewna te m p e ra tu ra : najszybciej w ytw arza się on około + 3 0 ° C. W iem y, źe chlorofil p o w sta­

je przez utlenienie pewnych ciał barwnych w roślinach zaw artych, mianowicie fioletowe­

go —protofilinu i żółtego—protochlorofilu, oraz źe w braku tlenu roślina chlorofilu nie wytwarza. Koniecznym warunkiem wytwo­

rzenia chlorofilu je st obecność żelaza, cho­

ciaż nie wchodzi cno do jego składu. K o ­ niecznym też dla powstania tego ważnego barw nika je st azot, gdyż chlorofil należy do związków organicznych azotowych. W resz­

cie aby wytworzyć chlorofil roślina musi z a ­ wierać cukier.

Udział chlorofilu w procesach chemicz­

nych, zachodzących podczas rozkładu dwu­

tlen ku węgla i powstawania pierwszych p ro ­ duktów przysw ajania węgla przez roślinę je s t nam zupełnie nieznany.

Daleko więcej wiemy o fizycznych funk- cyach tego ciała, gdyż są one dostępniejsze badaniom .

Chlorofil jestto ciało w wodzie nierozpusz­

czalne, rozpuszcza się on w alkoholu, eterze i olejach. Światło i kwasy ro zk ład ają go.

Otrzym ać go można, tra k tu ją c świeże liście alkoholem. Z roztw oru w alkoholu k ry stali­

zuje się. Oczyszczone od innych barwników roślinnych kryształy chlorofilu są ciemno­

zielone, prawie czarne z połyskiem m etalicz­

nym o niebieskim odcieniu. R oztw ór ch lo ­ rofilu w świetle przechodzącem je s t zielony, w odbitem —czerwony.

W roślinie znajduje się on w postaci d ro b ­ nych ziarenek, zanurzonych w ciekłej zaw ar­

tości komórek liściowych—w protoplazm ie.

D la rośliny chlorofil je s t ekranem , który pochłania fale św iatła i kieruje energią ich do wykonania pracy, zużywającej się na roz­

kład dwutlenku węgla.

Światło słoneczne nie jest, ja k wiemy, j e d ­ nolite. J e s t ono połączeniem siedmiu zasad ­ niczych barw tęczowych. Zachodzi pytanie, któ re części widma potrzebne są roślinie w sprawie, o której mówimy. O drazu mo­

żemy powiedzieć, że nie zielone, gdyż tych chlorofil nie pochłania, a przeciwnie wysyła je, przepuszcza lub odbija.

Przepuśćm y wiązkę światła słonecznego przez pryzm at szklany. Rozłożymy wtedy światło na barwy oddzielne, ujrzymy siedem barw tęczy. Jeżeli teraz na to widmo spoj­

rzym y przez roztw ór chlorofilowy, to zoba­

czymy purpurow ą część widma, dalej zam iast

(13)

N r 39. W SZECHŚW IAT 621 pomarańczowej będzie ciemna smuga, żółte

prom ienie i część zielonych przejdą, a pozo­

stałych zielonych, niebieskich i fioletowych nie ujrzym y wcale. A zatem chlorofil po­

chłania w pierwszej połowie widma prom ie­

nie pomarańczowe i całą d ru g ą połowę.

T eraz zachodzi pytanie, które z pochła­

nianych przez chlorofil promieni działają w sprawie przem ian chemicznych, w liściu rośliny zachodzących, pom arańczowe, czy idące za zielonemi. Prom ienie fioletowe j i pozafioletowe nazywamy zwykle prom ienia­

mi chemicznemi i przypisujemy im najwięk­

szą w tym względzie energią. Lecz ma to słuszność tylko względem soli srebrnych, za­

w artych w płycie fotograficznej. Prom ienie pozafioletowe, dla oka niewidzialne, odkryte naw et zostały zapomocą fotografii. Nic je d ­ nak nie przem aw ia za tem , aby promienie działające energicznie na sole srebra miały taki sam udział w rozkładzie lub powstawa­

niu innych związków. Rzeczywiście, d o ­ świadczenie wykazuje, że rośliny najener­

giczniej ro zk ład ają dwutlenek węgla pod działaniem promieni pomarańczowych.

Do ciemnego pokoju wpuszczono przez szparę w okiennicy wiązkę promieni słonecz­

nych i rozłożono j ą zapomocą pryzmatu.

W otrzym anem widmie poustawiane były ru rk i, zaw ierające powietrze, dwutlenek węgla i młode świeże gałązki bambusu.

O znaczając ilość dwutlenku węgla w rurkach przed doświadczeniem i po niem przekonano się, że w prom ieniach czerwonych przed tem miejscem widma, które odpowiada ciemnej smudze w widmie chlorofilu, roślina nie po­

chłaniała wcale dwutlenku węgla, najwięcej węgla przyswoiły gałązki, umieszczone w pro­

mieniach pomarańczowych, w żółtej i zielonej cząści widma pochłanianie odbywało się co­

raz słabiej im bliżej roślina s ta ła do prom ie­

ni niebieskich, a w tych ostatnich w prom ie­

niach fioletowych, chociaż są one przez chlo­

rofil pochłaniane, przysw ajanie węgla prawie się nie odbywało. E n erg ią tych promieni roślina zużywa na inną pracę, mianowicie na wypacanie wody z liści. Ponieważ przyswa­

jan ie węgla je st najistotniejszą spraw ą w od­

żywianiu rośliny, w pomarańczowych więc prom ieniach hodowane rośliny wyglądają najlepiej.

Doświadczenia jed n ak i rozumowania przy-

j

toczone mogą być nie dla każdego przekony- i wającemi. W widmie słonecznem, oprócz promieni świetlnych, znajdują się jeszcze promienie ciepła, oprócz tego siła św iatła J jego, jego jaskraw ość nie je st w całem wid-

| mie jednakow a. A zatem, czy najenergicz- niejszy rozkład dwutlenku węgla pod działa­

niem prom ieni pomarańczowych wywołany je s t ich ciepłem i jaskraw ością, czy też dzia­

ła ją one chemicznie? Odpowiedź n a to dają nam pom iary natężenia ciepła i natężenia św iatła w widmie : najbardziej ciepła część widma leży jeszcze przed czerwoną, a więc i przed pomarańczową i je st dla oka niewi­

dzialną, najświetniejsza zaś mieści się za po­

m arańczow ą—w części żółtej; słowem, pro ­ mienie przez chlorofil pochłaniane nie są najcieplejszem i, ani nie w ydają najwięcej św iatła. Z e chlorofil przenosi na ciała che­

miczne działanie promieni, dowodzi nam oko­

liczność następująca : sole sreb ra ro zk ład ają się w promieniach niebieskich i fioletowych, czerwone zaś nie działają n a nie; jeżeli je d ­ nak zabarwim y te sole chlorofilem i w czer­

wonych promieniach umieścimy, to ulegną one szybkiemu rozkładowi.

D la zupełnego i ostatecznego przekonania, źe w sprawie przyswojenia węgla przez rośli­

ny udział bierze energia chemiczna promieni pomarańczowych, hodowano rośliny pod ko- lorowemi dzwonami. Dzwony te robią się z czystego bezbarwnego szkła, lecz m a­

j ą ściany podwójne, a przestrzeń pom ię­

dzy ścianami wypełnia się cieczą odpowied­

niej barwy. Doświadczenia dokonywane były pod dzwonami bezbarwnemi, czerwonerai, pomarańczowemi, zielonemi, niebieskiemi i fioletowemi. Aby wszystkie warunki ujed­

nostajnić, dzwony, pod którem i znajdowały się rośliny hodowane, otaczano róźnesai pół- przezroczystemi zasłonam i i ciałam i ochron- nemi, ta k że w rezultacie pod wszystkiemi różnobarwnem i dzwonami najczulsze przy­

rządy wykazywały zupełnie jednakow ą siłę św iatła i tem peraturę. W tak ulepszonej formie doświadczenia były ju ż bez zarzutu.

I one w ykazały oczywiście, źe rośliny n a j­

bujniej w egetują w promieniach pom arań­

czowych.

Prom ienie barwne nietylko spraw iają sil­

niejsze lub słabsze odżywianie się rośliny;

wywołują one jeszcze pewne zmiany w całym

Cytaty

Powiązane dokumenty

Określ, dla jakich wartości x funkcja jest malejąca, a dla jakich rosnąca.. Jak odróżnić ekstremum funkcji od

Widać już, że coś się zmieniło i zmienia się z dnia na dzień.. Co znaczy, gdy przyjdzie odpowiedni człowiek na odpowiednie

Choć z jedzeniem było wtedy już bardzo ciężko, dzieliliśmy się z nimi czym było można.. Ale to byli dobrzy ludzie, jak

 Fizyka, 7.3: wyjaśnia powstawanie obrazu pozornego w zwierciadle płaskim, wykorzystując prawa odbicia; opisuje zjawisko rozproszenia światła przy odbiciu

Podaj szczegóły wykonania, takie jak: temat obrazu, kolorystyka, wyszczególnienie planów (kompozycja), nastrój, światłocień, odniesienie tematyki i kolorystyki do

W mojej pierwszej pracy trafiłem na towarzystwo kolegów, którzy po robocie robili „ściepkę” na butelkę i przed rozejściem się do domów wypijali po kilka

Tragedja miłosna Demczuka wstrząsnęła do głębi całą wioskę, która na temat jego samobójstwa snuje

Przypatrując się naszemu prawodawstwu dotyczącemu zawodu leka- rza i praktycznej postawie kolejnych rządów, trudno oprzeć się wrażeniu, że rządzący traktują samorząd