• Nie Znaleziono Wyników

•M 38. Tom III.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "•M 38. Tom III."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

•M 38. Warszawa, d. 21 Września 1884. Tom III.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

P R E N U M E R A T A W W arszaw ie:

,W S Z E C H Ś W IA T A ."

rocznie rs. 6.

kw artalnie ,, 1 kop.

Z p rz esy łk ą pocztową: rocznie ,, 7 „ półrocznie ,r 3 „

50.

2 0.

Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. D r.T. C hałubiński, J. A leksandrowicz b.dziekan Uniw., mag. K .D eike,m ag.

S. K ram sztyk, B. R ejchm an, mag. A. Ślósarski, prof.

J . Trejdosiew icz i prof. A. W rześniow ski.

Prenum erow ać można w R edakcyi W szechśw iata i we w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

A d r e s I te d a k c y i: P o d w a le N r, 2.

Jakób Natanson (ur. 1832 r.-, um. 14 Września 1884 roku).

(W edług Fotografii M. Dutkiewicza w Warszawie).

(2)

594 Nr. 38.

M O W A N A P O G R Z E B IE

J A K Ó B A N A T A N S O N A ,

wypowiedziana przez

B r . Z n a t o w i c z a ,

d . 17 W r z e ś n i a 1884.

N ad o tw artą mogiłą mówić o człowieku którego śmierć zasmuca wszystkich współoby­

wateli, je s t rzeczą i bardzo bolesną i bardzo trudną. O bjąć n a razie umysłem działalność ta k różnorodną i bogatą w n astępstw a je s t w prost niemożliwością. Pozwolę sobie zatem w przemówieniu mojem w ybrać jednę tylko stronę zasług zm arłego i chociaż w krótkim szkicowym zarysie postaram się powiedzieć o Jak ó b ie N atansonie jak o o uczonym.

Urodzony w W arszaw ie w 1832 r. i wycho­

wany w naszem mieście, J a k ó b N atan so n u- d ał się na wyższe studyja do uniw ersytetu dorpackiego i ukończył je w 1854 r. ze sto ­ pniem m agistra chemii. W pracow ni chem i­

cznej tego uniw ersytetu, pod kierunkiem zna­

komitego profesora K a ro la Schm idta, młody badacz staw iał pierwsze kroki na drodze s a ­ modzielnego zgłębiania tajników nauki. K r o ­ ki te, można powiedzieć, odrazu zdumiewały swoją śm iałością i m iarą. C hem ija w okresie czasu, o którym wspominam, zaledwie zaczy­

n a ła przyjmować te kształty, w ja k ic h dzisiaj ją znamy. C ała niezliczona rozm aitość ma- tery j, z których sk ład ają się istoty ożywione, zaledwie zaczynała być dostępną naukow em u badaniu. M ateryje te uważano za rezu ltaty działania osobnych a nieznanych sił natury, istniejących tylko w żywych organizm ach i cofano się przed trudnościam i ścisłego ich po­

znania. Czas, w którym N a ta n so n w ystąpił na widowni nauki, był świadkiem n a jb a r ­ dziej ożywionej działalności francuskiej szko­

ły chemików, wnoszących do sk arb ca wiedzy nowe idee, a pierwsze drukiem ogłoszone ba­

dania naszego uczonego o la t kilkanaście ty l­

ko były późniejsze od pam iętnych w dziejach n auk i prac Dum asa, L a u re n ta i G e rh a rd ta , oraz ich sporów z dawniejszą szkołą chem i­

ków, zebranych pod sztandarem B erzelijusza.

Nowe pojęcia, znane pod nazwą teoryi u n ita r­

nej, a op arte głównie na badaniu zjawisk zastąpienia jedn ych pzęści składowych przez inne w związkach chemicznych, zwolna i z trudem niezwykłym zdobywały sobie prawo głosu wobec powszechnie i urzędowo przyję­

tej dawniejszej teoryi dualistycznej.

N atan so n ju ż w 1854 b ada rezu ltaty zastą­

pienia wodoru w am onijaku przez rodniki al- dehidowe, a m łodzieńcza ta p raca odrazu wnosi do nauki dwie doniosłe zdobycze. P o ­ piera n ad e r silnie mało uznawaną a ważną teory ją związków amonowych A m perea i daje pierwszy przykła'd m ateryi organicznej, posia­

dającej charakterystyczny własności ciał, zwanych alkalijam i gryzącemi. W e dwa la ta potem N ata n so n ogłasza nową pracę, która imię jego zapisuje niezatartem i głoskami w rocznikach nauki. P ra c a ta odnosi się do t. zw. mocznika, m ateryi, k tó ra w organizmie zwierzęcym spełnia rolę jednę z najw ażniej­

szych, gdyż je s t ostatecznym produktem prze­

miany pokarm ów azotowych. Mocznik był wprawdzie sztucznie otrzym any przez W oeh- le ra jeszcze w 1828 r. przy ogrzewaniu cyja­

nianu amonu, ale odkrycie to, raczej przyp ad­

kowi, aniżeli rozum ow aniu przypisane być musi i nie wpłynęło na bliższe zaznajomienie się z n a tu rą mocznika. Dalsze studyja przez W oeh lera i L iebiga nad tą m ateryją przepro­

wadzone nie dały jeszcze żadnej trw ałej pod­

stawy do sądzenia o je j budowie chemicznej i gienetycznym stosunku do innych związków organicznych. N a ta n so n podaje aź dwa na­

raz sposoby sztucznego tw orzenia się moczni­

ka bez udziału organizm u. W edłu g jednego z nich mocznik tworzy się przez działanie am onijaku na eter etylowy kwasu węglanego, co stanowi świadectwo, źe je s t on amidem kwasu węglanego i przeto należy do grom ady związków o budowie atom owej, znanej z ta k ą przynajm niej ścisłością, ja k budowa pierwszej lepszej m ateryi m ineralnej. W drugim spo­

sobie mocznik tworzy się z am onijaku i chlo- rotlenku węgla, k tóre ze swej strony mogą być otrzym ane w prost z pierwiastków, co po­

zwala przeprow adzić syntezę tego związku organicznego z m artw ych pierwiastków przy­

rody. W czasach, o których mówię, w moż­

ność podobnych syntez wierzyli zaledwie n a j­

śmielsi spomiędzy stronników unitaryzm u.

Nie mogę dłużej trudzić uwagi zasmuco-

(3)

Nr. 38. W SZECHŚW IAT. 595 Dych świadków dzisiejszego obrzędu wyli­

czaniem innych odkryć znakomitego zm arłe­

go. Nawiasowo tylko chcę wtrącić jeszcze, że w szeregu swych badań N atanson pierwszy spotkał się z m ateryjam i, k tó re później przez kogo innego opracowane n abrały pierw szo­

rzędnego znaczenia we współczesnym przem y­

śle pod nazwiskiem barwników anilinowych.

Z drugiej strony w innym dziale nauki, a m ia­

nowicie w tej części chemii, k tó ra graniczy z fizyką, wprowadził on ważne ulepszenia w metodzie oznaczania gęstości pary, pozwala­

jące wykonywać tak ważne doświadczenia w tym kierunku przy daleko wyższej tem pe­

raturze, aniżeli to poprzednio było mo- żliwem.

W epoce tak bujnie rozwijającej się dzia­

łalności młodego uczonego, u nas w k raju za­

ledwie słabe echa roznosiły wieści o nowych postępach nauki zagranicą. K ra j nie m iał szkoły wyższej, a szczupła g arstk a ludzi daw­

niejszych, którzy zajmowali się chem iją, nie mogła rozstać się z tradycyją. Z araz po swym powrocie do k ra ju N atanson pragnie w jed y ­ ny możliwy sposób zaradzić takiem u stanowi rzeczy* wydając treściwy obraz współczesnego rozwoju nauki pod napisem „ K ró tk i rys che­

mii o r g a n i c z n e j W la t kilka potem two­

rząca się właśnie Szkoła G łów na daje N atan- sonowi sposobność wprowadzenia w czyn jego najmilszych m arzeń, to je s t nauczania współ­

ziomków. Pow ołany w 1862 na k ated rę che­

mii, rozpoczyna świetny, chociaż niestety k ró t­

kotrw ały, zawód profesorski. Poraz-to pierw­

szy wtedy z k atedry uniwersyteckiej mówił u nas o chemii człowiek, który sam w jej roz­

woju przyjm ował udział ta k czynny. A mówił z młodzieńczym zapałem , z bystrością spo­

strzeżeń i wniosków olśniewającą i przekony­

wającą, z krasomówśtwem, jakiego przykłady rzadko bywają słyszane. N ic dziwnego, że porywał słuchaczów. Młodzież grom adziła się około dzielnego przewodnika, u ję ta nie- tylko świetnym jego wykładem, ale i przy- stępnością, z ja k ą gotów był zawsze dać ka­

żde objaśnienie, każdą radę. Tw orząca się pracownia chemiczna Szk. Główn. w rzała ży­

ciem i odrazu staw ała się rozsadnikiem no­

wego prąd u naukowego na kraj cały. W spół­

cześnie N atanson um iał jeszcze znaleść dosyć czasu n a opracowanie nowego dzieła „AVy- kład chemii organicznej podług systemu uni­

tarn eg o “ , które przypisał swojej kochanej młodzieży ze Szkoły Głównej, a którego część pierwsza zapowiadała prawdziwie wspaniałą całość, dla nieznanych nam jed n ak powodów, nieukończoną w druku.

Z niesłychaną szkodą dla Szkoły i dla kraju tak bogata organizacyja duchowa nie rospo- rządzała wszakże odpowiedniemi siłam i fizy- cznemi. P o niespełna trzechletnim wykładzie, N atanson, skutkiem zwątlonego zdrowia, mu­

siał usunąć się od nauczania żywem słowem.

N ie spoczął i teraz bynajm niej, lecz tylko działalność swoją zwrócił w kierunku, zape­

wniającym więcej swobody osobistej, w kie­

runku przemysłowym i społecznym. Rozwój fabryk, popieranie szkół zawodowych, M u ' zeum Przem ysłu i Rolnictw a, K a sa Pomocy Naukowej im, M ianowskiego,— oto nowe za­

dania, które zajmować go od tej chwili zaczę­

ły. N ie moją je s t rzeczą oceniać sprawy zm ar­

łego na tych polach użyteczności publicznej i myślę, że dziś nie czas jeszcze na wszech­

stronne ich rozpatrzenie. Moim zam iarem było tylko wykazanie, że w osobie N atansona społeczeństwo nasze trac i jed n ę z rzadkich u nas osobistości, które światłem swej wiel­

kiej europejskiej nauki um iały i chciały dzie­

lić się ze współziomkami. N aród zapisze go nazawsze w dobrej swej pam ięci nietylko jako chlubę swą przed światem, ale tak że jak o wiernego swego syna. Cześć i spokój jego cieniom.

napisał D r. H o ło w iń sk i.

(l)okończenie).

II.

L ód nie je st bezkształtną chaotyczną bryłą, ale harmonijnym gieometrycznym kryształem , 0 jednej osi prostopadłej ku płaszczyznie, w której zam arzał. Dowodzą tego i kształtn e gwiazdki, o których tylko co wspomnieliśmy 1 piękne barwy każdej tafli lodowej przy świe­

tle polaryzowanem. Codzienne doświadczenie

(4)

596 W SZ EC H ŚW IA T. Nr. 38.

uczy nas, że lód je s t bardzo kruchym, łam ią-

j

cym się ostro ja k szkło, nicwytrzym ującym ani szybkich ciśnień ani naprężeń. J a k pogo­

dzić tę pozorną jego nieplastyczność z dowie­

dzionym postępem pali wbitych na pow ierzch­

ni lodników?

Od czterdziestu la t ruchy lodników były przedm iotem ścisłych obserwacyj i d ały głó ­ wne wTyniki następujące. P a r a wodna, za­

w arta w p rądach powietrznych, sk ra p la się w postaci śniegu na oziębionych w ierzchoł­

kach gór powyżej linii wiecznego śniegu.

Gdyby ten śnieg nie zstępow ał w doliny w postaci stopionej wody, lodozwałów i lodni­

ków, przy ciągłem parow aniu mórz i rzek, p a ra wodna, zam ieniłaby się na niebotyczne

j

szczyty śniegu. Ź ró d ła wszystkich jezior i rzek wyschłyby oddawna; że tak nie je st, n a ­ ocznie przekonać się można. Śnieg, ubijany przez ciśnienie coraz nowych przybywających warstw, obsuwa się po pochyłościach góry, przestaje być sypkim ja k piasek, ogrzewa się, oczyszcza od pow ietrza a skutkiem p rz y m a r­

zania cząstek powstaje masa coraz spójniej­

sza, coraz więcej do lodu zbliżona. Jeż eli te

j

zbite masy n apotykają u dołu łożysko k a ­ mienne o strom ych tw ardych brzegach, to j w ypełniają je szczelnie, stosują się one do zmiennych wygięć łożyska, do zwężeń lub rozszerzeń koryta, dzielą się przy przeszko­

dzie ja k rzeki, n a kilka ram ion, złączają się powtórnie, łam ią się ja k wodospad przy zm ianach pochyłości— słowem lodniki są to potoki płynące w stanie tw ardym aż do pun­

ktu , w którym ciepło słońca topi tyleż lodu, ile go z góry przybywa. Mozolny szereg po­

miarów stwierdził, że w poprzecznem przecię­

ciu tej lodowej rzeki, szybkość postępu je s t | większą w środku niż przy brzegach. J eżeli łożysko zakręca się wypukłością zwróconą ku danem u brzegowi, największa szybkość lodu ku niemu się zbliża, oddalając się od środka.

N astęp u je to i w naszych rzekach, k tó re pły ­ ną szybciej przy tym brzegu, ku którem u, przy zakręcie koryta w prost zdążają.

Trzy pale ustawione na linii podłużnej i środkowej lodnika w odległościach 500 mę­

tów, wskazały Tyndallowi, źe bieg p ala g ó r­

nego je st blisko dwa razy szybszym od biegu pala dolnego. Z atem u dołu warstwy lodu ; zbliżają się coraz szczelniej, a ogrom ne ciś-

j

nien ia podłużne, które stąd pow stają są przy- i

czyną ruchu lodników. P ostępując od dna łożyska wzdłuż linii pionowej, zauważymy że lód na dnie z powodu tarc ia o skałę postępu­

je wolniej niż na powierzchni, wpływ ten t a r ­ cia u staje w wysokości 33 metrów od dna i odtąd szybkości biegu się równoważą. Oto są główne fakty, które nas zniew alają do od­

rzucenia dawnej teoryi H opkinsa; tw ierdziła ona, że lodniki poruszają się w zbitej masie z jednakow ą szybkością, a później poprawiła to zdanie teoryją równoległych pionowych warstw o różnych szybkościach, ale o równej szybkości na powierzchni i u dna łożyska.

H opkins odrzucał, tak samo ja k dotychczas Tyndall, możliwość wszelkiej plastyczności w lodzie. Dowody te jed n ak nie wytrzym ują krytyki. Tyndall wbija na lodniku cztery pale w prostokątnym kwadracie o bokach długości 53 metrów. Ten kw adrat przylega jednym bokiem do brzegu łożyska. Dwa n ad ­

brzeżne pale posuwały się przez dobę o 25 centym etrów, gdy środkowe przebiegały 37 centym etrów w tymże czasie. Z atem po 24 godzinach, pierw otny kw adrat przem ienia się na skośny równoległobok, w którym najw ięk­

szej zm ianie długości podlega linija w kierun­

ku jednej z przekątnych. R achunek wskazuje, że p rzek ątn a pierwotnego kw ad ratu p rzedłu­

ża się średnio o jed nę czterdzieści cztery milijonową część długości co godzina. A że

\ u brzegów pow stają szczeliny prostopadłe ku przekątnej, stąd Tyndall mylnie wnioskuje, że lód nie wytrzymuje bez pęknięcia ta k wol­

nych i małych zmian długości. W rachunku T yndalla p. K ro p o tk in wytyka dwa błędy, k tó re go obalają. L iczne doświadczenia p.

R eilly dowodzą bowiem, że oprócz ruchów głównych podłużnych, p ale kw adratu T yndal­

la zbaczają o kilka cali w kierunku poprzecz­

nym, ta k że przekątn a nie zmienia swej dłu­

gości w niektórych wypadkach, w innych zaś zmienia długość daleko bardziej niż przypusz­

czał Tyndall. P rzy masie tak różnorodnej, ja k nadbrzeżny lód lodnika i przy przekątnej 77 m etrów długiej, w niektórych punktach muszą być naprężenia bezporów nania więk­

sze niż przypuszcza T y n d all—stąd tworzą się szczeliny, które o plastyczności lodu nic nie rozstrzygają. Z b liżając pale we środku lod­

nika do odległości wzajemnej k ilk u stóp, wy­

k azał Reilly, źe lód wytrzymuje bez pęknięcia

naprężenia tysiąc razy większe, niż te, które

(5)

Nr 38. W SZECHŚW IA T. 597 Tyndall uważał za niemożliwe. T yndall tak

samo w drugiem dowodzeniu o nieplastycznosci lodu, mylnie zrównywa przedłużenie przez do­

bę linii poprzecznej lodnika z miejscowem i nadbrzeżnem jej naprężeniem na linii 800 metrów długiej; przeciętne takie nie m ają żadnej wartości za lub przeciw spornej kwe- styi. Z e świetne doświadczenia Tyndalla nad przymarzaniem szczelin przy ciśnieniu m ają swe znaczenie u brzegów lodnika, to jeszcze nie dowodzi, aby główna m asa środkowa (czę­

sto bez szczelin na znacznej długości) m iała kolejno się łam ać i kleić w czasie odpływu.

N iem a wątpliwości, że lód nie wytrzymuje ani silnego naprężenia ani raptow nego wy­

gięcia; ale i płyn ta k doskonały ja k woda rozbija się na krople w wodospadach i glina garn carsk a pęka jeżeli j ą ostro przegniem y.

W iem y z drugiej strony, że przy silnem a wolnem ciśnieniu prasy hidraulicznej, ołów, cyna, żelazo wypływają na zimno z form tak ja k wosk i zachowują wyraźne ślady odpływu oraz wzajemnego przesunięcia warstw. M e­

tale te (w doświadczeniach p. Tresca), w no­

wym kształcie bynajmniej nie dążą ju ż do powrotu do formy pierwotnej, cząsteczki zacho­

wują w nowym układzie położenie stateczne, tak ja k glina, k tó rą ugniatam y palcami. Teo­

ryj a sprężystości ciał, ta k ważna dla inżynie­

ra, stosuje się wyłącznie tylko do m ałych ciś­

nień i naprężeń, przy których cząsteczki m ało oddalają się od siebie i zm ieniają czasowo swe położenie proporcyjonalnie do sił zewnę­

trznych. Skoro te siły przekraczają granicę sprężystości, warstwy ciała przesuwają się statecznie i wcale nieproporcyjonalnie. P rzy jeszcze większem ciśnieniu, ciało stałe i tw a r­

de zachowuje się jak płyn i podlega prawom hidrostatycznym równego ciśnienia we wszy­

stkich kierunkach, a wzajemnemu przesuwaniu warstw staw ia ono opór niezmienny, który zo- wiemy jego współczynnikiem płynności. — W spółczynnik ten je s t prawie zerem dla wo­

dy; wynosi zaś na każdy centym etr kw adrato­

wy 130 kilogramów dla ołowiu, 3 800 k ilog ra­

mów dla żelaza. M nożąc ten współczynnik płynności przez objętość wyciśniętą prostopa­

dle ku kierunkowi ciśnienia, otrzymamy p ra ­ cę zużytą n a modelowanie metalu. W iemy z doświadczeń p. A rd a n ta nad żelazem, a p.

M athew sa nad lodem, że wartość liczbowa współczynnika zmniejsza się, gdy ucisk je s t

bardzo powolnym. W szystkie ciała n a j­

twardsze i najkruchsze, przybierają z czasem stateczną krzywiznę, ja k to widzimy na żela­

znych belkach mostów i na kam ieniach b u ­ dowli. Z egarm istrz nadaje zimnej hartow a­

nej stali sprężyn k ształt stały i dowolny, przy ugniataniu po wolnem. R u rk a lub p rę t szklany op arte długo o m ur zostają na zawsze wy- giętemi. Czyżby lód stanowił w yjątek od o- gólnego praw idła? D ość żeby lód m ógł wy­

trzymać przedłużenie jednej 145-eiu milijono- wej części swej długości przez godzinę, aby ruch lodników wytłumaczyć sam ą plastyczno­

ścią lodu. Pomim o stanowczych zaprzeczeń Tyndalla, B ianconi (profesor w Bolonii) pier­

wszy w roku 1866 poparł plastyczność lodu niemniej stanowczem doświadczeniem. N a dwu nieruchomych podporach, opierał on taflę lodową 1 '/ 2 m etra długą, przy szerokości 30 centym etrów i przy grubości 10 centym e­

trów. P rzy tem peraturze + 5° C. i pod w ła­

snym ciężarem, tafla wygięła się ja k łuk o strzale 23 centymetrów, po odwróceniu tafli, łuk jej znowu się prostował. Co dziwniejsza, stosując do tafli dwa lewary, B ianconi skrę­

cał ją ja k śrubę bez żadnego śladu wewnętrz­

nego pęknięcia, naturalnie, że potrzeba było ku tem u zręczności i ruchów bardzo wolnych.

M athew s i F roude powtórzyli te doświadcze­

nia przy tem peratu rach —1° i — 3° poniżej zera. Tafla lodu m iała 2,1 m. długości, a strzała tworzącego się łuku była m niejszą niż poprzednio, gdyż nie przekraczała 44 milime­

trów przez dobę. Zauważmy, że w każdej uginającej się tafli lub desce je s t liniją po­

średnia neutralna, k tó ra nie zmienia pierwo­

tnej długości, gdy współcześnie warstwy od strony wypukłości się przedłużyły, a warstwy wklęsłe się skurczyły. Z nając rozm iary tafli i krzywiznę łuku, można rachunkiem wniosko­

wać o wiele lód mógł bezkarnie zmieniać swą długość. Otóż, w doświadczeniach Bianco- niego, zmiany te były cztery razy większe, niż m aksym alne w tymże czasie przesuwania warstw lodników.

Moseley zamykał jeden poziomy walec lodu w dwu wydrążonych kłodach drewnianych, które przylegały wzajemnie jed n ą wygładzoną stroną. J e d n a z kłód była ruchom ą i obcią­

żoną ciężaram i. W płaszczyznie dotknięcia

i przesuwania dwu kłód, ciężar działał ja k

nożyce i dążył ku obcięciu walca lodowego.

(6)

598 W SZEC H ŚW IA T. Nr. 38 Otóż, po pewnym czasie, jed en walec lodu

zam ienił się bez pęknięcia n a dwa spojone walce, k tóre się zsunęły wzajemnie. W spół­

czynnik płynności tego przesuwania wynosił od 4 do 8 kilogram ów n a centym etr kw adra­

towy lodu, a był znacznie mniejszym przy działaniu powolnem. P rzy tem peratu rze blis­

kiej zera, lód ju ż ustępow ał wolno pod cięża­

rem stu gram ów na centym etr kw adratow y przecięcia.

P faff w roku 1875 ustaw iał walce żelazne na taflach lodu i bad ał szybkość ich w ciskania się w g łąb masy, przy bardzo m ałem ciśnie­

niu. P o stę p ten był już widocznym przy

— 12°, a przy + 2,5° C. żelazo wciskało się po 5 m ilim etrów co godzina pod ciśnieniem t/ 19 atm osfery. W tych granicach lód ma więc wszystkie własności gliny garncarskiej.

W obec tych niezaprzeczonych faktów u p a­

da teoryją T yndalla o pozornej plastyczno­

ści lodu i następującej regelacyi i m u­

simy znowu powrócić do dawnej teoryi lodników mgr. R endu i F o rbesa. Te same doświadczenia objaśniają nam najw yraźniej, dla czego odpływ lodników je st dwa razy szybszy latem niż zimą.

J u ź przed dwudziestu la ty wypowiedział Tyndall, że dawnemu rozszerzeniu się lodni­

ków w epoce lodowej, towarzyszyło nie obni­

żenie ale podniesienie tem peratury. B laser- na *) to twierdzenie T yndalla oblekł tylko we wzór m atem atyczny— ale i w tej teoryi przed­

stawiono tylko jednę stronę bardzo złożonej kwestyi. Przypuśćm y naprzykład, że w owej lodowej epoce pustynia S ahary zalana była wodą i zam iast gorących wiatrów pustyni, lo­

dniki alpejskie otrzymywały wówczas więcej pary wodnej ulotnionej przez ciepło słońca;

tem p eratu ra Szwajcaryi była niższą, a wbrew teoryi B laserny ilość pary skroplonej n a szczy­

tach m ogła być większą. W ogóle zam ało znamy gieografiją dawnej ziemi, nie wiemy prawie nic o rozmieszczeniu ówczesnych tem ­ p eratu r i prądów m orskich— stą d i nasze wnioski są tylko zaledwie praw dopodobień­

stwem. G dy przyroda je s t nieskończoną przy dopięciu danego celu różnemi środkam i, k a­

żdy nawet gienijalny uczony widzi często wszystko przez okulary własnych jed nostro n-

<) P a t r z W s z e c titw ia t, N r 3 , r . b.

nych doświadczeń. T e o ry ją je st wprawdzie znakom itą dźwignią przy związaniu znanych faktów i przy odkryciu nowych, ale widzimy w historyi nauki ja k często rusztowanie, nawet gienijalnych badaczy zmieniać potrzebujemy.

W tera leży też właśnie wyższość nowych me­

tod naukowych, które nie b łąk ają się w m eta­

fizyce i ślepo idą za doświadczeniem. K ry ty k a oznacza tylko stopnie prawdopodobieństwa, nie uznaje żadnego fizycznego katechizm u, i nie wierzy bezwzględnie w żadne verba ma- gistri.

MIKROORGANIZMY

I S T O T Y B A K T E R Y J N E ,

przez

p r o f. J_,e o n a Pi e ń k o w s k i e g o.

( C i ą g d a l s z y j .

III.

Poznawszy w ogólnych zarysach k ształty bakteryj i niektóre ich własności, powinni- byśmy zadać sobie pytanie — czemźe w łaści­

wie są owe chaotycznie poruszające się ciała, owi roznosiciele zarazy, owi siłacze tego św ia­

ta? Czy należą oni do państw a roślinnego, czy do zwierzęcego, gdzie ąą najbliżsi ich krew ni lub rodzice, znajomość których d ała­

by może nam pewne wskazówki, z kim mamy do czynienia?

Przedew szystkiem powinniśmy zauważyć, że jeżeli m am y do czynienia z m ikroorgani­

zmem, obdarzonym w łasnością samodzielnego ruchu, to jeszcze nie dowodzi, iż je s t on isto tą zwierzęcą. H isto ry ja rozwoju wodorostów i grzybów zaznajam ia nas ze zjawiskami, k tó ­ re do tego stopnia nie zgadzają się z naszem i zwykłemi pojęciam i o naturze roślin, iż zdają się być czemś nadzwyczajnem. D o takich nadzwyczajności należy samodzielny ruch za­

rodników wodorostów, a naw et całych roślin tejże grupy. A żeby odrazu uchwycić ów zwią­

zek państw a roślinnego ze zwierzęcem, n ieo d ­

zowną je s t rzeczą zbadać budowę i rozwój

(7)

Nr 38. W SZECH ŚW IA T. 599 niektórych wodorostów i grzybków. P rzy ­

stępując do tego rodzaju badań, powinniśmy koniecznie przypomnieć sobie jedno z ogól­

nych praw bijologii, a mianowicie, że wszyst­

ko co żyje składa się z połączeń komórek t. j.

z pęcherzyków lub ciałek mikroskopowej wielkości, utworzonych z galaretow atej masy zwanej protoplazm ą i że w najprostszym wy­

padku, ca ła żywa isto ta może składać się z je ­ dnej tylko komórki.

A by zapoznać się z życiem najprostszych roślin, weźmy jed en z najbardziej rozpowszech­

nionych grzybków, ta k zwaną Saprolegnia.

A żeby j ą otrzymać, dosyć je st wrzucić do n a­

czynia z wodą kilka much lub kilka kaw ał­

ków orzeszków cedrowych; po 5— 6 dniach rzucone w wodę przedm ioty pokryw ają się białem i pleśniowatemi nitkam i, które właśnie są owym szukanym grzybkiem. N itki grzyb­

k a powiększone kilkaset razy pod m ikrosko­

pem przedstaw iają się w kształcie rozgałę­

zionych ru rek napełnionych m ętną protoplaz­

m ą (fig. 13). W k ró tce zauważymy, że w koń­

cach nitek, zaw artość gęstnieje i na pewnej odległości od wierzchołka oddziela się po­

przeczną ścianką od pozostałej części n itk i.

Oddzielony tym sposobem wierzchołek nitki stanowi zb io rn ik, w którym następnie tworzy się potomstwo badanego grzyba, czyli, ja k się mówi w nauce, tw orzą się zoospory (fig. 13 A)*

Faktycznie zgęszczona w końcu nitki proto- plazma, rozpadą się na mnóstwo maleńkich kuleczek, które ku wielkiemu zdziwieniu ba- dacza, zaczynają z początku powoli poruszać się na swoich miejscach, później stają się co­

raz to bardziej ożywione a nakoniec w ylatują szybko całą grom adą przez pękający jed n o ­ cześnie wierzchołek nitki i rozsypują się we wszystkich kierunkach (fig. 13 B ). K to pierw­

szy raz widzi podobnie ciekawe zjawisko, te ­ mu pomimowoli przychodzi na myśl przypu­

szczenie, że owe poruszające się kuleczki (zo­

ospory) to są mikroskopowe zw ierzątka, któ­

re zalęgły się wewnątrz grzybka. Tymczasem stanowią one jeg o potomstwo, o czem łatwo się przekonać, śledząc dalszy ich los. W samej rzeczy badając je dalej, zauważymy, iż po pe­

wnym przeciągu czasu przestają się one po­

ruszać i w yrastają w nitki, zupełnie podobne do tych, w których się same wytworzyły.

M ógłby ktoś zauważyć, że jakkolw iek ruch zoospor ma wszelkie cechy samodzielności,

może być jednak automatycznym, zależnym od pewnych mechanicznych przyczyn, działa­

jących w otaczającej sferze, a nie w samych zoosporach. Nadm ieniam y przytem, iż czą-

Fig. 1 3.

steczki bardzo rozdrobnione jakiegoś ciała, znajdując się w płynie, nie zachowują się spo­

kojnie, lecz także okazują pewnego rodzaju ruch drgający, błędny, znany pod nazwiskiem ruchu Browna albo m olekularnego; czy przy­

padkiem ruch tych drobnych potomków n a­

szego grzybka nie należy do tej kategoryi?

Zapew ne na dowód tego możnaby nawet przy­

toczyć wiele faktów. Przedewszystkiem mo­

żna zwrócić uwagę n a tę okoliczność, że cho­

ciaż zoospory opatrzone są rzęsami, zapom o­

cą których się poruszają, to jed n ak owe szcze­

gólne i osobliwe poruszenia zależą do pew ne­

go stopnia od światła, przy pewnem jego naprężeniu i od tem peratury. W sk u tek tego jeżeli zoospory są zielone, to można je zmusić aby poruszały się w oznaczonym kierunku, oświetlając jeden lub drugi brzeg naczynia, w którem się one znajdują, n agrzew ając n a­

czynie z tej lub owej strony. T ak np. na

talerzu, napełnionym wodą z licznemi zielo-

nemi zoosporami, te ostatnie skupiać się będą

(8)

600 W SZEC H SW IA T.

przy brzegu średnio oświetlonym; jeżeli zaś odwrócimy talerz o pół okręgu koła, to po pewnym przeciągu czasu, zoospory zbiorą się znowu w miejscu niezbyt jasn o oświetlonem i znajdą się na w prost przeciw ległem m iejscu talerza. W takiż sam sposób działa i ciepło.

M ożnaby je d n a k jednocześnie z powyźszemi faktam i przytoczyć cały szereg innych szcze­

gólnych zjawisk, dowodzących celowości i że ta k powiemy, własnowolności w ruchach zo- ospor. A by mieć wyobrażenie o owych celo­

wych, interesujących nas ruchach, weźmiemy jeden z bardzo licznych przykładów. P rz e j­

rzyjmy historyją rozwoju pasorzytnego grzyb­

ka, nazwanego C hytridium . N iek tó re jeg o gatu n k i żyją wewnątrz kom órek żywych wo­

dorostów. F ig . 14 przedstaw ia nam je d n o ­ komórkowy wodorost a, wewnątrz którego

Fig. 14.

żyje grzybek b. T en ostatni ma k sz ta łt kuli napełnionej protoplazm ą. G dy przychodzi czas tw orzenia się potom stwa, wtedy k u la wy­

puszcza walcowaty w yrostek, przebijający na wylot ściankę roślinki, dającej je j przytułek (fig. 14 c). N astępnie cała zaw artość grzybka rozpada się na zoospory (fig. 14 d), k tóre gdy są ju ż zupełnie wykształcone, w ydostają się jed n a po drugiej na zew nątrz przez otwór utworzony na wierzchołku wyrostka (fig. 14 e).

Zoospory opatrzone każda je d n ą rzęsą, wydo­

stawszy się na zewnątrz z m acierzystej kuli, szybko pływ ają w wodzie, nietrzym ając się.

pozornie żadnego oznaczonego kierunku. A by jednak zoospora m ogła dalej się rozwijać, koniecznie musi dostać się do w nętrza w odo­

rostu, gdyż będąc pasorzytem nie może żywić się własnym kosztem. N iezm iernie ciekawą je s t rzeczą, w jaki sposób owa bryłeczka pro- toplazmy dochodzi do tego celu. Ciągłe śle­

dzenie pływającej zoospory wykazuje, iż po- r uszenia jej z czasem stają się coraz słabsze

mi i wreszcie usadąwia się ona nieruchom ie na powierzchni wodorostu (fig. 15 a). N a stępnie rob i w ściance jego maleńki otw orek, przez k tóry z wielką trudnością przeciska się do w nętrza cudzej komórki. U C hytridium przeciskanie się przez ściankę odbywa się b a r­

dzo powoli, najpierw zoospora wprowadza m aleńką cząsteczkę swego ciała do w nętrza

Fig, 15.

w odorostu w kształcie maleńkiej brodaweczki (fig. 15 b); śledząc dalej widzimy, że owa brodaw eczka ciągle się powiększa kosztem części zoospory, znajdującej się nazew nątrz, dopóki zupełnie całej zoospory nie pociągnie do w nętrza (fig. 15 c), w końcu zoospora roz­

ra s ta się i przyjm uje k ształt i wielkość rośliny m acierzystej (fig. 15 f). Mamy tu podobne zjawisko ja k przeciskanie się białych kulek krwi przez ścianki naczynia na zewnątrz jego.

P a trz ą c na tak ie skomplikowane czynności, ja k ie wykonywa zoospora, mimowolnie zap y­

tujem y : ja k a siła skierowywa ów żywy atom , tam gdzie potrzeba, co zmusza go do robienia w ściance otworu i do przeciskania się gw ał­

tem w sferę d ającą mu konieczne do życia w arunki? Jeż eli przypuścimy, że istnieje p e­

wien zbiór sił, k tó re cisnąc na zoosporę wci­

sk ają ją przez błonę wodorostu, to w jaki sposób zrozumieć można, iż zoospora w d a­

nych wypadkach, przy tychże samych ś ro d ­ kach, może przedostaw ać się do w nętrza cu ­ dzej komórki lub też odwrotnie przeciskać się przez jej ściankę na zewnątrz? Czyż należy przyjąć wspólnie z H aecklem i innymi, że zoospory, b iałe kulki krwi i wogóle proto- plazm a obdarzone są m inim alną ilością samo- wiedzy, pamięci i woli? Gdzież w szeregu isto t siły m olekularne zaczynają składać się na czynności samowiedzy? Czy proces ten roz­

poczyna się już w zoosporze, czy też dopiero

w bardziej złożonej orgauizacyi—odpowiedzieć

(9)

Nr. 38 W SZECHŚW IAT. 601 na to dziś nie jesteśm y w stanie; dla naszego

jednak celu, aby wykazać, jakie miejsce w sy­

stemie zajm ują schizofyty, wystarczy nam ten fakt, że zoospora roślinna obdarzona je s t ru ­ chem samodzielnym, często czynnym, takim samym, ja k i znajduje się u najprostszych zwierząt, np. u wymoczków.

Z nając ten fakt nie będziemy już patrzyć na ruchy bakteryj jak o n a cechę dowodzącą ich zwierzęcej natury. A n alizując dalej or- ganizacyją, sposób życia, żywienie się schi­

zofytów, nie znajdziemy ani jednego istotnego atrybutu, charakteryzującego prawdziwe zwie­

rzę, ani jed n a bowiem bakteryja nie ma gęby, ani jed n a nie pobiera pokarm u w stanie s ta ­ łym, nie ma żołądka, powinniśmy więc b ak ­ teryje zaliczyć do państw a roślinnego.

Rozstrzygnąwszy zatem tę kwestyją, wyszu­

kajm y dalej grupę organizmów, do których najwięcej podobieństwa posiadają bakteryje — je s t to bardzo ważnem, gdyż znając rzęd, rodzinę, do której dany organizm należy, zdo­

bywamy zarazem szereg wiadomości ogólnych dla całej grupy, otrzym ujem y wskazówki, ja k dalej prowadzić mam y badania i jakich przy puszczalnie mamy spodziewać się rezultatów . P rzy bliższem poszukiwaniu istot pokrewnych z schizofytami, na szczególniejszą uwagę za­

sługują spiralne formy, one wprost prowadzą nas do tej klasy wodorostów, pośród których znajdują się właśnie śrubow ato skręcone fo r­

my, obdarzone ruchem: są to ta k zwane spi- ruliny z rodziny O scillarieae (fig. 16). W sa­

mej rzeczy niektóre gatunki Spirulin ta k są zbliżone do Spirochaete, że pomiędzy niemi niema praw ie żadnej różnicy. W tej samej rodzinie O scillarieae znajdujemy nitki zab ar­

wione na niebiesko-zielono, okazujące rozmaity Fig. 16.

ruch; obracają się one powoli około swej własnej osi i kołysząc zarazem na prawo i na lewo, ślizgają się na przód lub w tył. W sku­

tek takiego ruchu, nitki te otrzym ały właśnie rodzajowe nazwisko Oscillaria.

B adania, szczególniej ostatnich czasów, wykazały, że bakteryje nietylko należą do grupy O scillarieae, lecz że naw et są gienety- cznie związane z niektórem i nitkowatem i for­

mami tej grupy. Nie bez interesu będzie dowiedzieć się, jakież to są te rośliny, których najbliżsi potomkowie ta k się powszechnie wsławili, obdarzając nas dyfteryją, tyfusem powrotnym i karbunkułem ? Są to wła­

śnie niepozorne pojedyncze lub rozgałę­

zione nitki rosnące wszędzie w brudnych wodach, istniejące naw et u każdego z nas w ustach, zanieczyszczające często ru ry wo­

dociągowe i rezerw oary, są to wodorosty L eptothrix, C ladothrix i B eggiatoa. Pierw ­ szy z nich tworzy pojedyńcze, bezbarwne lub też brunatnym barwnikiem zabarwione nitki, złożone z mniej lub więcej wyraźnych czło- neczków (fig. 17), Najpospolitszy gatunek L. buccalis (a) rośnie w ustach, w śluzie na języ­

ku i w osadzie na zębach; przedstawia się on

Fig. 17.

w kształcie wiązki pręcików lub nitek. Drugiem

i zdaje się najważniejszem źródłem tworzenia się

bakteryj jest Cladothrix (fig. 17 b), są to wi-

dlasto-rozgalęzione, bezbarwne nitki, których

rozgałęzienia wyglądają jak b y przyłożone je -

dne do drugich. Ten wodorost ja k i p o p rz e ­

dzający nie okazuje żadnych poruszeń. T rz e ­

cim p ro to p lastą bakteryi jest B eggiatoa

(fig. 18), przedstaw iający się gołemu oku ja .

koby biały ciągnący się śluz, pod m ikrosko­

(10)

602 W SZEC H ŚW IA T. Nr. 38.

pem zaś w kształcie białych, zginających się i ślizgających nitek, napełnionych w ew nątrz czarnemi ziarnkam i, zawieraj ącemi siarkę.

Obecność tego ostatniego ciała u B eggiatoa dowodzi, iż wodorost ten ma własność roz-

Fig. 18.

k ład an ia siarczanów , odbierania od nich sia r­

ki i tym sposobem może brać czynny udział przy tworzeniu się źródeł wód siarczanych.

Zobaczm y teraz, w ja k i sposób tworzą się schizofyty z przytoczonych powyżej wodo­

rostów.

W ed łu g b adań berlińskiego botanika d ra Fig. 19.

/

Zopfa ') nie ulega najmniejszej wątpliwości, że Spirillum je st to oddzielona i poprzednio skręcona już gałązka C ladothrixa. O tem

przekonał się Zopf zapomocą hodowli; zaob­

serwował on bezpośrednio, ja k w jego oczach spiralnie zw inięta gałązka tego wodorostu odryw ała się i zaczęła się poruszać zapomocą rzęsy, w charakterystyczny dla Spirillum spo­

sób. N ależy dodać, że także i od B eggiatoa odrywa się tenże sam Schizofyt i takim sa­

mym sposobem (fig. 19). Powinniśm y za­

tem przyjąć ja k o pewnik, że śrubowate bak­

tery je mogą tworzyć się z rozm aitych wodo­

rostów. Prawdopodobnie, że i S pirochetae m a takiż sam początek, Z opf przynajm niój wielokrotnie widział zwinięte i wężykowato ułożone gałązki C ladothrix, zupełnie się j e ­ dnak nieporuszające. Co się tyczy innych tworów bakteryjalnych, to Z opf miał sposob­

ność zaobserwować, ja k zawartość pojedyń- czych członeczków C ladothrix rozdzielała się n a m aleńkie ciałka, które w kształcie p a łe ­ czek wydostawały się z m acierzystej rośliny i przedstaw iały właśnie bakteryje pałeczko- wate (fig. 20). Niezmiernie ciekawe te rezul-

Fig. 20.

ta ty Z o p f uzupełnił jeszcze innemi, niemniej ważnemi spostrzeżeniam i. U d a ło mu się, za­

wsze z tejże samej C ladotrix, wyprowadzić zoogleę, to je s t formy śluzowate i wreszcie z bakteryj, zaw artych w owych zoogleach o- trzym ać odwrotnie nitki C ladothrix. Co do warunków, w których bakteryje w ytw arzają się z ich pierwotnych form, to nauka niewiele jeszcze może powiedzieć, zdaje się jed nak , że obfitość organicznych substancyj, je s t jed n ą z najważniejszych przyczyn tego zjaw iska.

Tak więc według badań Zopfa istnieje kil­

ka pierwotnych schizofytów—j e s t to za p a try ­ wanie, k tóre kilka la t tem u wypowiedziałem na tej podstawie, iż badając form y zooglei*

wyśledziłem rozdzielanie się L eptothrixa n a m ikrokoki i bak teryje *)• Obecnie Z opf spraw ­ dził moje badania i, rozszerzywszy je także do

') Monatsberichte der Berliner AcacJ. 1 8 8 1 . Zur Morpliologie der Bactcrien.

(11)

Nr. 38. W SZECHSW IAT. 603 form spiralnych, ostatecznie ustalił związek

bakteryj z nitkowatem i wodorostami. Tym sposobem widnokrąg wiedzy naszej o rozwoju schizofytów rozszerzył się znacznie; opierając się zatem n a dokładnie zbadanych faktach będziemy uważali bakteryje jak o maleńkie, jed n ak żywe i zdolne do rozm nażania się czę­

ści wodorostów, należących do kilku bezbarw ­ nych gatunków. Ci więc przodkowie schizo­

fytów mogą przedstaw iać się w kształcie mi- crococcus, albo bacterium , bacillus, vibrio, spirillum , albo też nakoniec jako zupełnie roz­

winięte nitkow ate formy wodorostów. K ażda z tych pojedyńczych form, z tego obszernego cyklu rozwojowego, może przez czas nieozna­

czony rozm nażać się i wytwarzać spory. P rzy­

szliśmy zatem znowu do rezultatów zgodnych z zapatryw aniam i B illrotha, N aegeliego a w części i H a llie ra a przeciwnych ze zdaniem Cohna i jego uczniów, według których schizo­

fyty dzielą się na tak samo dobrze scharakte­

ryzowane gatunki, ja k i rośliny wyższe.

R o zpatrując historyją rozwoju bakteryj nie­

podobna przemilczeć jeszcze jednej zawsze pow racającej się kwestyi, a mianowicie czy mogą schizofyty wytwarzać się także wprost, bezpośrednio z m ateryi organicznej, albo czy mogą one wyradzać się z chorobliwych tkanek roślin i zwierząt?

W iadomo, że dawniejsze powierzchowne dowody samorodztwa okazały się bezpodsta wnemi. Ż aden dziś ze specyjalistów nie przy­

puści nawet, ażeby wodnica, Taenia echinococ- cus (krętek), znajdująca się w mózgu owiec, trychina, żyjąca w m uskułach człowieka, two­

rzyły się same, w yradzając się z tkanek. R ó ­ wnież nikt z gruntow nych badaczy wymocz­

ków nie powie, iż ukazanie się tych istot ma­

sami w wodzie stojącej, dowodzi ich samo­

rodztwa. W iem y dobrze o tem, że wymoczki we wszystkich stadyjach rozwoju mogą prze­

chodzić w cysty i że w takim stanie wiatr roznosi je wszędzie wraz z pyłem, z którym razem opadają na wszystkich przedm iotach, dostają się do wody i tam się dalej rozwijają.

T ak więc zwolennicy sam orodztw a pobici zo­

stali w dwu głównych punktach i pozostali tylko przy bakteryjach. Dowodzenia zdawały się po części przemawiać za bezpośredniem powstawaniem schizofytów z ciał organicz­

nych, bez udziału organizmów macierzystych.

Dwie głównie okoliczności potw ierdzały po­

dobne przypuszczenie. Istnienia sam orodztwa miały właśnie dowodzić doświadczenia B astia- na w Anglii, który stwierdził, źe w naczy­

niach zamkniętych, w których znajdow ał się płyn, poprzednio przegotowany, często u k a ­ zywały się masami bakteryje, naw et w ty c h razach, kiedy powietrze wchodząc do naczynia filtrowało się przez watę, a więc oczyszczało się z bakteryj i ich spor. Podobne jed nak fakty nie przekonały sceptyków. W ystudyjo- wanie wTpływu tem peratury n a bakteryje wyjaśniło nareszcie rzecz całą. O kazało się bowiem, że nagrzewanie do pu nktu wrzenia wody, ja k to już wyżej widzieliśmy, chociaż zabija bakteryje w ich wegietacyjnym stanie, wówczas kiedy one się rozm nażają, to jed n ak nie je st w stanie, w krótkim czasie zniszczyć ich spory. Z daw ałoby się, że zarodniki b ak ­ teryj, w skład których wchodzą ciała białkowe, nie wytrzymają tem peratury wrzenia wody, ponieważ w tej tem peraturze białko ścina się.

Pomimo to, znowu doświadczenie wykazało, że znajdują się przecież pewne b iałka, które przy ta k wysokiej tem peraturze nie ścinają się i że zatem ciała zaw arte właśnie w spo­

rach schizofytów, do tej kategoryi praw dopo­

dobnie należą. Jeżeli gotować spory B acil­

lus subtilis przez kw adrans, to według do­

świadczeń Brefelda, nietylko że one nie giną, lecz przeciwnie tego rodzaju traktow anie ich, jeszcze lepiej usposabia j e do produkow ania nowego pokolenia. P otrzeba utrzymywać wrzenie przynajm niej dwie godziny aby o s ta ­ tecznie zniszczyć życie w sporach Bacillus.

Okazuje się z tego, że rozwijające się b a k te ­ ryje w płynach, przy wyżej przytoczonych doświadczeniach nie powstały same przez się lecz ze spor, które pomimo gotowania nie przestały żyć.

Jeszcze bardziej przekonywającemi są do­

świadczenia B ennetta, w których powietrze przepuszczone było do płynu przez watę, na stępnie przez stężony kwas siarczany i ro z­

tw ór potażu gryzącego, płyn zaś był steryli­

zowany zapomocą długiego gotowania. Bez względu na ta k ą dokładność w doświadczeniu, w celu ‘możliwego usunięcia bakteryj, tak z powietrza, ja k i z płynu, przecież w niektó­

rych wypadkach i tu przytrafiały się schizo­

fyty. Zdawałoby się, że powietrze, przecho­

dząc przez kwas siarczany i potaż gryzący, nie

powinno już zawierać nic żywego; tymczasem

(12)

604 W SZEC H ŚW IA T. Nr. 38.

doświadczenie i w tym wypadku dowiodło ina­

czej. Rzecz ta da się objaśnić w sposób n ie ­ zmiernie prosty, chociaż zrazu nieprzewidzia­

ny. Przekonano się, że ziarnka kurzu za­

wieszone w powietrzu, a w razzniem i bakteryje i ich spory otoczone są przylegającą w arstw ą pow ietrza i mogą tym sposobem przechodzić przez wyżej wymienione płyny bez zamaczania się, a tem samem mogą także dostawać się do badanego płynu i dać początek rozw ijają­

cym się następnie milijonom schizofytów.

Lecz w jak iż sposób można przekonać się o takiej, że ta k powiemy, praw ie cudownśj wę­

drówce bakteryi przez płyny zabijające wszys­

tko co żyje? Odpowiedź na to pytanie podaje nam znakom ity angielski fizyk Tyndall. D o ­ wiódł on, że pył unoszony w powietrzu i wi­

dziany przy oświetleniu go jasnem i prom ie­

niam i światła, składa się z ciał organicznych.

N agrzew any bowiem do białości— pył w po­

wietrzu spala się zupełnie, a prom ienie świa­

tła przepuszczone przez powietrze, oczyszczo­

ne tym sposobem z pyłu, sta ją się niewidzial- nemi, gdyż w tym wypadku b ra k ju ż jest tw ardych cząsteczek, o któ reb y się one mogły odbijać. Jeżeli więc, opierając się n a tem, będziemy zapomocą jasnych promieni elek­

trycznego św iatła oświetlać naczynie nap eł­

nione powietrzem, przepuszczonem poprzednio przez kwas siarczany i potaż gryzący, to oka­

że się w owem powietrzu obecność kurzu, promienie św iatła bowiem nie zgasną, lecz tworzyć będą ja sn ą smugę, pow stałą w skutek odbijania się prom ieni od pyłu. K w as sia r­

czany zatem i roztw ór potażu gryzącego nie zabezpiecza eksperym entatora od przedosta­

nia się kurzu, unoszonego w powietrzu wraz z bakteryjam i, do badanych płynów. A zatem i doświadczenia tego rodzaju ja k ie były czy­

nione przez B enneta, nie przem aw iają za sa- morodztwem schizofytów.

Pozostaje mi jeszcze w dokończeniu kwestyi o powstawaniu bakteryj, słów parę powiedzieć o przytaczanych dowodach przez heterogie- nistów, utrzym ujących, iż schizofyty tworzą się z wyrodzonych tkanek organizmów. Z a d a ­ nie niniejszego arty kułu nie pozwala mi wcho­

dzić w szczegółowy rozbiór odnoszących się tutaj prac (H allier, Trecul i inni), muszę zatem ograniczyć się do jednego tylko wydatnego przykładu. D latego wybieram właśnie ba- i

dania d ra A rn d ta '), utrzym ującego, iż on bezpośrednio stwierdził tworzenie się spiro- chet z czerwonych kulek krwi. W idział on ja k kulka czerwona krwi w ydłużała się w cienkie, długie wyrostki (pseudopodia), które skręcały się i oddzielały, dając tym sposobem początek spirocbetom . D la potw ierdzenia swych badań A rn d t przytacza znane do św iad­

czenia M aksa Schultzegoi C zernego/Pierw szy z nich zaobserwował ja k czerwone kulki krwi, nagrzewane do 52°, wypuszczały cienkie wy­

rostki odrywające się od kulki i poruszające się podobnie ja k yibriony, podobne zjawisko spostrzegał także C zerny u am eb. Jeżeli na te ostatnie działać roztw orem soli kuchennej o pewnem stężeniu ( '/

3

%)> to one tak że wy­

tw arzają długie skręcające się pseudopodia, mogące odrywać się i poruszać. Studyja je ­ dnak nad protoplazm ą wykazują, że w po­

wyższych wypadkach mamy do czynienia ze zjawiskami rozkładu, um ierania protoplazm y;

tworzące się pod działaniem odczynników albo przez nagrzewanie wyrostki w krótce roz­

pływ ają się i dalej żyć nie mogą.. Okazuje się z powyższego, iż nauk a nie może dziś przy­

toczyć ani jednego faktu, przem aw iającego stanowczo za powstawaniem organizmów bez ich rodziców, chociaż teoretycznie rzecz bio­

rąc według dziś panującego kierunku w nau­

kach bijologicznych, aby objaśniać zjaw iska życiowe zapomocą działania sił chemicznych mechanicznych , hipoteza o sam orodztwie je st koniecznym postulatem .

( i l o k . n a s t . y

K R O N IK A NA U KO W A .

(Fizyka).

— P r z e p u s z c z a l n o ś ć t l e n u przez s r e b r o . W iado m o od dawnego ju ż czasu, że p laty n a i żelazo rozgrzane do żywej czer­

woności przepuszczają wodór, a własność ta pozostaje praw dopodobnie w związku z tą oko­

licznością, źe wodór z te mi m etalam i wchodzić może w związek. B adan ia znów D um asa wy­

kazały, że srebro stopione rozpuszcza tlen,

') Archiv. f. path. Anat. u. Phys. 1 8 7 9.

(13)

Nr. 38. W SZECHŚW IAT. 605 któ ry następnie trudno daje się wydalić,—rzecz

ta wzbudziła dom ysł, że srebro je s t też dla tlenu przepuszczalne; rozstrzygnięciem tego pytania zajął się p. L. Troost.

Posługiw ał się w tym celu ru rą z czystego srebra, o ścianach grubości 1 mm., umieszczo­

ną w obszernej ru rze żelazn ej, k tó rą otaczały pary kadmu. Gdy przez ru rę żelazną prze­

puszczano powolny p rą d tlenu, to zewnętrzna powierzchnia ru ry srebrnej znajdow ała się w tlenie, podczas gdy z w nętrza jej usuwano wciąż gazy zapomocą pompki. Skoro kadm przeszedł we wrzenie, tlen zaczął zwolna prze­

chodzić przez ścianę srebrną, tak że w ciągu godziny można było zebrać 6,1 centym etrów sześć., co odpowiada 1,7 decym etra sześć, na 1 m etr kwadratowy powierzchni. Gdy za­

m iast czystego tlenu przeprowadzano przez ru rę żelazną p rąd powietrza, przechodził tylko tlen, a w ciągu godziny zebrano go 3,2 cm.

sześć., co odpowiada 0,98 dm. sześć, na 1 m.

kwad. Przez cieńszą ścianę srebrną prze­

chodzą iinne gazy, ja k dwutlenek węgla, tlenek węgla, azot, — ale w ilościach o wiele mniej­

szych.

Z e względu na to łatw e przechodzenie tlenu przez srebro sta ją się wątpliwemi obserwacyje tem peratury, przy pomocy pirometrów po­

w ietrznych o kulkach srebrnych. P . T roost przypuszcza nadto, że tą drogą będzie można otrzymywać n a wielką skalę tlen z powietrza.

S. Ii.

{Meteor ologija).

— B a r w y m i g o c ą c y c h g w i a z d i p r z e p o w i e d n i e p o g o d y . Obraz gwiazdy, obserwowanej przez lunetę zaopa­

trzoną w scintillom etr, opisuje koło, rozpada­

ją c e się, skoro gwiazda migotać pocznie, na żywo zabarwione łuki, świecące zazwyczaj wszystkiemi barwam i tęczy.

O ddaw na już fa k t występowania przeważnie niebieskiej barwy podczas zbliżającego się deszczu, lub w czasie niego, zwrócił na siebie uwagę p. Gh. M outigny. Ów zbieg dwu tych zjawisk, pow tarzający się najzupełniej praw i­

dłowo, daje możność przepow iadania deszczu, skoro barw a niebieska przeważać poczyna.

W Czerwcu 1883 r. zauważył p. M outigny, iż od kilku miesięcy, mianowicie od K w ietnia, niebieska barw a rzadziej i mniej wyraźnie się

pojaw iała, za to zielona silniej poczynała wy­

stępować. Objaw ten posłużył temu badaczo­

wi do wyprowadzenia wniosku popartego wie- loletniem doświadczeniem, iż ilość pary wo­

dnej w górnych w arstw ach powietrzni mniej­

szą być musi niż la t poprzednich, a dalej, iż w roku 1883 deszcze będą rzadszem zjawiskiem.

Przepow iednia ta, ja k się okazało ze spo­

strzeżeń meteorologicznych w B rukseli sp ra ­ wdziła się najzupełniej. W dniu 5 K w ietnia b. r. akadem ija belgijska otrzym ała od p. Mou­

tigny wskazówki poparte spostrzeżeniam i nad m igotaniem gwiazd, z których się okazu­

je , iź w roku bieżącym, w Belgii deszcze będą rzadsze i mniej obfite, niż la t poprzednich.

P . M. zauważył mianowicie, iż od początku tego roku niebieska barwa rzadziej jeszcze, niż w roku poprzednim występowała, za to częściej pojaw iała się barwa zielona a nawet niezm iernie zresztą rzadko w ystępująca fijole- towa. P . M outigny objaśnia stosunek po­

między występowaniem barw y niebieskiej w migocących gwiazdach, a zawartością wody w powietrzu, powołując się na znane fizyczne zjawisko, mianowicie, na .niebieską barwę p ro ­ mieni św iatła przez wodę przepuszczonych.

W ysyłane przez gwiazdy prom ienie będą po­

siadać tem więcej niebieskich, im więcej wody znajdować się będzie w powdetrzu, przez k tó ­ re przechodzą. Podczas suszy, kiedy prom ie­

nie na niewielkie ilości wody napotykają, nie­

bieska barw a ustępuje ').

Cenne to spostrzeżenie wartoby spożytkować w owych oczekiwanych spostrzegalniach m e­

teorologicznych , o których pożytku wielokro­

tnie staraliśm y się przekonać nasz ogół.

St. Pr.

( Cliemija).

— P t o m a i n y. M arino-Zuco przekonał się, iż ptomainy (porównaj W szechświat, 1881, N r. 4, str. 53) znajdujące się w zdrowym o r­

ganizmie są identyczne z neuryną, której o- becność w rdzeniu nerwowym, w mózgu i w żółci, j tk również w różnych roślinach , np.

w Agaricus muscarius dawniej już była znaną, a której otrzym anie z glikolu etylenowego i trój m etyljaku zostało w ostatn ich latach

‘) (N aturforscher 1884 str. 302).

(14)

606 W SZECH ŚW IA T. Nr. 38.

urzeczywistnione. A u to r otrzym ał neurynę z całego szeregu zdrowych tkanek i znalazł zadziwiające podobieństwo pomiędzy w łasno­

ściami tejże a niektórych ptomainów przez Selmiego otrzym anych. Jakkolw iek neuryna je s t łatwo w wodzie rospuszczalną zasadą, to je d n a k otrzym anie jej napotyka na szczegól­

ne trudności, będące prawdopodobnie powo­

dem częstego je j przeoczenia. N euryna ros- puszcza tłuszcze, przez te ostatnie zostaje znowu pochłoniętą i zatrzym aną tak, że ją tylko wspólnie z niemi przez odpowiednie uży­

cie rospuszczalników można oddzielić. W ted y potrzeba tylko zmięszać otrzym ane wyciągi z bardzo rozcieńczonym kwasem solnym i tą drogą neurynę można oddzielić. (C hem . C entralbl., 1884, p. 471). St. Pr.

( Technologija).

— P . F liessbach w Z eitsch rift fur D rech- sler etc., 1884, N r. 16, podaje sposób, w ja k i można zużytkować w łókna z kartofli, pozosta­

łe przy fabrykacyi krochm alu. W łó k n a te zebrane do k o tła i ogrzewane do 80°, przy ciągłem mięszaniu, zam ieniają się w klajstro- w atą masę, z której w yrabiać można w odpo­

wiednich form ach i przy pewnem ciśnieniu guziki, broszki i t. p. galanteryjne przedm io­

ty. P rzez dodanie nieco kwasu, któryby za­

mienił resztę krochm alu znajdującego się między włóknami w dekstrynę, m asa ta staje się znacznie lepszą i trw alszą. Dr. F . K .

(Botanika).

— B ł o n y z a r o d n i k ó w . Z n an y b a ­ dacz roślin skrytopłciowych wyższych H . L eitgeb ogłosił niedawno drukiem bardzo sum ienną i szczegółową pracę nad budową i rozwojem błon, okrywających zarodniki i o zachowaniu się tych błon przy kiełkow aniu (U eber B au und E ntw icklung d er Sporenbau- te und dereń Y erh alten bei der K eim ung.

G raz, 1884). W ed łu g dotychczasowych pojęć, zarodniki* k tóre tworzą się w specyjalnych macierzystych kom órkach pojedyńczo lub po kilka (zwykle po 4), opatrzone są podw ójną błoną, zewnętrzną grubą, kutikularyzow aną, zwykle ozdobioną różnemi deseniam i i we­

w nętrzną cienką, utworzoną z celulozy. P ie rw ­ sza czyli exina przy wschodzeniu zarodnika

| pęk a i ze szczeliny stąd powstałej w yrasta dru g a t. z. intina, tworząc przedłużenie ko­

m órki zarodkowej czyli kiełek. L eitgeb po bardzo drobiazgowem zbadaniu zarodników niektórych mchów, skrzypów, paproci i wi­

dłaków doszedł do przekonania, że budowa, rozwój i kiełkowanie zarodników są znacznie bardziej skomplikowane i różnorodne i że po­

wyższe zatem pojęcia należy nieco zmodyfiko­

wać. O kazało się bowiem, iż oprócz dwu po­

przednich błon istnieje jeszcze na zewnątrz trzecia, zw ana perinium pow stająca z najwe- wnętrzniejszej warstwy błony komórki m acie­

rzystej zarodników i resztek protoplazm y te j­

że komórki, pozostałych po utworzeniu zarod­

ników. P erinium bywa bardzo rozm aitej bu­

dowy, często je s t z jednej stro ny zarodnika inaczej zbudowane a z innej znowu inaczej, rozmaicie deseniam i także opatrzone, niekiedy przesiąknięte krzem ionką i wreszcie czasem niekom pletne. P rzy wschodzeniu perinium pęka najpierw , exina zaś także pęka, lecz tylko w miejscu skąd z zarodnika w yrasta pierwszy włosek korzeniowy, na kiełku zaś w wielu wypadkach wyciąga się ona wraz z in- tiną i tworzy na niej zewnętrzną kutikulę czyli przyskórek. In tin a u niektórych roślin nie istnieje, natenczas zastępuje j ą cieniutka błonka tw orząca się na powierzchni w yrasta­

jącego kiełka. Co się tyczy fizyj o logicznego znaczenia exiny i perinium , to L eitg eb utrzy­

muje iż pierwsza służy ta k jak b y kutikula do regulow ania przypływu i odpływu wody przy nasiąkaniu lub też wysychaniu zarodników.

D rugie zaś je s t ochroną przed szkodliwemi zewnętiznemi czynnikami, ja k np. przed grzybkam i, szczególniej gdy je s t przesiąknię­

te krzem ionką, a rozm aite fałdy i desenie jak ie się na perinium zn ajdu ją ułatw iać m ają powiększanie się objętości zarodnika przy kiełkowaniu, p ro stu ją się one bowiem wów­

czas i wyrównywają. Dr. F. K .

— K w a s y w r o ś l i n a c h . H . Vries ogłosił niedawno rezultaty swych badań nad peryjodycznem tworzeniem się kwasów u roślin tłuszcz zawierających. D la określenia ilości kwasu w roślinie, au to r wyb ierał dwa, możli­

wie jednakow e liście, z których jeden analizo­

wał wieczorem, a drugi nazajutrz rano.

Liście, po zdjęciu z rośliny, były zważone, na

(15)

Nr. 38.

w s z k c h ś w i a t

. 607 wodnej kąpieli przy 100° zabite, w moździerzu

na papkę u ta rte i poddane analizie mianowa­

nej zapomocą y.o norm alnego roztworu p o ta ­ żu gryzącego. Różnica ilości kwasu w obu liściach wskazywała jego ilośó utworzoną w ciągu nocy. K w asy utworzone składały się przeważnie z kwasu jabłkowego. A naliza wykazała, że niektóre rośliny tworzą w nocy znaczną ilośó kwasu, np. 10 gramów substan- cyi liściowej z E scheveria metallica, w ciągu jednej nocy, wytwarza 55 miligramów kwasu a Rochea falcata 44 mg. Peryjodyczność tw o­

rzenia się kwasu w nocy i jego rozkład we dnie, zdaniem au to ra zależy od różnych przy­

czyn. I tak, wiele, a być może, że naw et wszystkie rośliny m ają własność rozkładania kwasów; rozkład ten jed n ak je s t przyspieszo­

ny szczególniej przez działanie światła. R o ­ śliny zawierające tłuszcze w yrabiają kwasy w nocy, ale to je st rezultatem działania świa­

tła dnia poprzedniego. Co się tyczy ro zkła­

du przez działanie św iatła, to obserwacyje z roślinam i, które dłuższy czas w ciemności były trzym ane, dowodzą, że kwas, który po pierwszej nocy, w skutek wpływu światła dnia poprzedniego obficiej powstał, bezustannie się rozkłada, jed n ak tak, że naw et pomimo u trzy ­ mywania rośliny przez cały tydzień w ciem ­ ności , ostatnie resztki kwasu nie znikają.

Taki powolny, niezależny od św iatła rozkład kwasu zauważyć można u innych roślin, np.

u Begonia ricinifolia, R heum officinale i in ­ nych. W yższa tem p eratu ra przyśpiesza rozkład kwasu. A u to r naw et utrzym uje, że wojczyznie roślin tłuszcz zaw ierających, wysoka tem pe­

ra tu r a wpływa niekorzystnie na produkcyją kwasów, z powodu ich szybkiego rozkładu.

Światło działa także właściwym sposobem na rozkład kwasu. P rzy slabem przenikającem świetle, liście tra c ą więcej kwasu, niż w takim - że c z a s ie , jeśli są zupełnie zaciemnione.

R óżnobarw ne promienie św iatła nie okazują żadnej szczególnej różnicy działania. Obfitą produkcyją kwasu uważa a u to r za właściwe roślinom tłustym zjawisko, które je s t wywo­

łane przez działanie św iatła dnia poprzednie­

go. A le produkcyją kwasu trw a tylko jednę noc. Jeżeli roślinę zaciem niać dłużej, to n a ­ stępuje rozkład kwasu. W czasie nocy tw o­

rzenie kwasu odbywa się praw ie równomiernie.

Światło działa samodzielnie na rośliny, nie­

zależnie od ciepła, gdyż naw et słabe przeni­

kające św iatło wywołuje tworzenie się kwasu w czasie następnej nocy; samo zaś ciepło n a ­ wet przy 44—45° zupełnie nie działa.

W . M.

Kalendarzyk Mjoiraficzny.

2 1-go Września 18 13 r. ur. Jan Serwacy Stas, o- becnie prof. chemii w Brukseli; wsławiony przez swoje niesłychanie ścisłe wyznaczenia stechijometryczne.

2 2 -go Września 1791 ur. Michał Faraday, jeden z najznakomitszych fizyków angielskich; um. 186 9 r.

2 3 Września 188 2 r. um. Fryderyk Woehler.

2 5 Września 1 7 98 r. ur. Elijasz de Beaumont, zna­

komity gieolog francuski; um. 18 74 r.

2 7 Września 1818 r. ur. Herman Kolbe, obecnie prof. chemii w Lipsku; przedstawiciel w Niemczech szkoły nieuznającej przyjętych przez bardzo wielu po­

glądów na budowę chemiczną; redaktor ,,Journal fur pract. Chemie*'.

T r e ś ć : Mowa na pogrzebie Jakdba Natansona, wypowiedziana przez B r. Znatowicza d. 17 Września

18 94 roku. — O fizycznych własnościach lodu, napisał Dr. Hołowiński (dokończenie).— Mikroorganizmy, istoty bakteryjne, przez prof. Leona Cieńkowskiego (ciąg dalszy). — Kronika naukowa.— Kalendarzyk bijograficz- ny. — Ogłoszenia.

Wydawca E. Dziewulski. R edaktor Br. Znatowicz.

NAKŁADEM K SIĘGA RN I

TEODORA PAPROCKIEGO 1 SKI

w W A R SZA W IE, C h m i e l n a N r 8, wyszła z druku Część I dzieła, Prof. Silv. P. T H O M P S O N A

p. t .:

przekład J. J. B o g u s k i e g o .

P rzed p łata na całość składającą się z dwu części, objętości około 30 arkuszy d ruk u wy­

nosi Rs. 2 kop. 50, z przesyłką Rs. 3, — po wyjściu Cz. I I , cena podwyższoną zostanie.

P rzed p łatę przyjm ują wydawcy oraz wszys­

tkie księgarnie krajowe i zagraniczne.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Sporo tego, ale takie jest znamię czasu… Poza tym, nie można stać z boku, nie można zwlekać, czas goni, a tu kolejne roczniki uczniów gotowych do podjęcia z nauczycielem trudnej,

mi flory zwrotnikowej, co może przynieść wiele korzyści praktycznych i naukowych. Dwie pracownie botaniczne znajdują się we właściwym ogrodzie botanicznym, poza

liścia na tkankę słupkowatą i gąbczastą ma miejsce tylko wtedy, jeżeli liść rozwija się pod dość silnym wpływem światła.. Liść,

 kurs proponowany z planu studiów pierwszego stopnia pozostałych kierunków prowadzonych w Instytucie Politologii (poza kierunkiem realizowanym);.  kurs językowy – drugi

** /Kurs BHP dla studentów, którzy nie odbyli szkolenia na platformie Moodle na studiach I stopnia w Uniwersytecie Pedagogicznym im. Studentom, którzy odbyli szkolenia

Praktykę o charakterze instytucjonalnym można wymienić na ekwiwalentną pod względem czasu (120 godz.) i ECTS (4 ECTS) praktykę w zespole badawczym

Praktykę o charakterze instytucjonalnym można wymienić na ekwiwalentną pod względem czasu (120 godz.) i ECTS (4 ECTS) praktykę w zespole badawczym kierowanym przez pracownika

Praktykę o charakterze instytucjonalnym można wymienić na ekwiwalentną pod względem czasu i ECTS praktykę w zespole badawczym kierowanym przez pracownika