Dodatek bezpłatny do ,,Dziennika Bydgoskiego" Wychodzi
co2 tygodnie.
Nr. 24. Bydgoszcz, niedziela 28 listopada 1909. Rok II.
Błogosław lud Twój, Panie!
Pobłogosław lud Twój, Panie, Co Tw ój zamieszkuje świat, Daj, niech Zakon Twój nastanie, By miłował brata brat.
Błogosław włościanom, Panie, Niech Ci od
naspłynie cześć,
Niech się Tw oja woła stanie, Niech Twej łaski głosim wieść.
Robotnicy biedni, Panie, Niech będą
wopiece Twej,
Daj im chleb, własne mieszkanie, Błogosławieństw
morzezlej.
Błogosław sierotom, Panie, Do Swego je
sercatul,
Przez Twe Męki, K
rwi przelanie, Ukój
tensierocy ból.
Wszystek lud błogosław, Panie, Za który przelałeś Krew.
Oddal
zawiny karanie
1 Twój sprawiedliwy gniew.
Ach, Polskę błogosław, Panie, Cały
naszstargany kraj,
Ukaż nad nią zmiłowanie
I nadziei jutrznię daj!
Kazimierz Jagiellończyk.
K ról Kazimierz odebrawszy Krzyżakom
Pomorze
t.j
.ziemie leżące nad
morzemB ał
ty ckiem, otworzył Polsce brzegi tegoż
morza.Skutkiem tego ogromnie się podniósł handel polski. Statki naładowane zbożem przypływały
W isłą do Gdańska, ztamtąd zaś polskie zboże wysyłano
morzemdo Szwecyi, Danii i Anglii.
I tak Polska była wówczas śpiżarnią i śpiehle-
rzem
północnej Europy.
Ożywienie handlu wytworzyło
wPolsce bogactwo, następnie i zbytki, zamiłowanie prze
pychu, ale wzrastała także chęć do nauk, p ra
gnienie oświaty. Wszechnica,
czy li najwyższa
szkoła
wKrakowie, założona przez Kazimierza
Wielkiego, liczyła
wtenczaswśród swych pro
fesorów znakomitych mężów, jak Długosza, Wojciecha
zBrudzewa, Jana
zGłogowy
—a
najsławniejszy polski astronom, Kopernik,
w
tym czasie urodził się
wToruniu.
I król Kazimierz czując potrzebę i donio
słość oświaty, starał się
oto, aby pięcia synom swoim dać jaknajstaranniejsze wychowanie.
Z nauczyciela swych dzieci
wybrał wspomnia
nego wyżej Jana Długosza, znakomitego histo
ry ka i bardzo świątobliwego kapłana. Pod jego
rozumnem
kierownictwem młodzi królewicze:
Władysław, Olbracht, Aleksander, Zygmunt,
Kazimierz i Fryderyk uczyli się pilnie i wy
rośli
naświatłych i dzielnych ludzi.
Nie żałował też ksiądz Długosz i kary, gdy tego było potrzeba. Cały tryb życia tych synów królewskich był nader prosty i skro
mny. Nie było
tamżadnych łakoci i zbytków,
lecz proste potrawy, twarde posłanie, ubiór
bardzo skromny.
Zabawy Zimą.
Każda pora roku
maswoje przyjemności
i nieprzyjemności. Najwięcej rozkoszami da
rzy
naswiosna; cała
naturarwie się do ży
cia, i Indzie, młodzi czy starzy, zdrowi czy
chorzy, korzystają
zjej darów; czarownym uśmiechom jej oprzeć się nie zdołają,
a zpiersi
wyrywa się okrzyk podziwienia: ach, jak pięk
nym jest
tenświat! W
tempodziwie mieści się uwielbienie Stwórcy, który go stworzył
i bogactwami bez granic uposażył.
I inne pory roku, choć może wiośnie pod względem piękności nie dorównują, ale
za toinnemi darami
nasdarzą. Lato zaopatruje
nas w
chleb
narok cały, jesień
w owocei pło
dy rolnicze, zima pokrywa ziemię śnieżną poś
cielą, aby wypoczęła i przysposobiła się do
nowej życiodajnej pracy. Każda
zpór roku, jak już się rzekło,
maswoje przyjemności,
zima bynajmniej nie
whajskąpszej mierze.
Lód i śnieg dają wiele sposobności do zabaw
i uciech.
Śnieg.
Skoro spadną pierwsze śniegi, wypadają gromady chłopców, lepią kule i dalejże
naupa
trzonego. W czasie wielkich mrozów trudno
kulę ulepić, gdyż śnieg nie trzyma się kupy
i
wrękach się rozprószą. Najlepszym jest śnieg świeży, padający wielkiem i płatkami,
nie suchy i nie
zawilgotny! kulą
ztakiego
1*1
riT'jĘra o' Kinu
uKrzyw ay się
mezrojoi. oniegu, który topn^-je pod wpływem promieni słońca,
d\t
izucauia używać nie można, ponieważ śclś-
o
dy
w do ido; ii, wlód się zamienić; tak
samonie powinno Mę brać śni^tru zmieszanego
zpias
kłem
lub kamieniami.Byłoby
tobardzo nie
grzecznie i nieprzyzwoicie rzucać kulam i tak mcbezpiecznenń; następstwa rzucania takiemi kulam i są niemniej smutne, jak rzucania ka
mieniami. S idzę jednakże, że nasi
mali czy
telnicy są chłopcami grzecznymi, którzy
zchę
cią się zabawią,
anie pragną nikomu zrobić
krzywdy.
Jeżeli jest więcej chłopców, pow inni po
dzielić się
nadwa oddz ąły; każdy oddział
wi
nien obrać sobie dowódcę, którego słuchać na
leży. Oddział, który wyprze drugi
zzajraowa
nogo stanowiska,
wygryw
a.Dowódca baczy, aby nie przyszło do prawdziwej bójki;
nadany
znak
win ni walczący ustępować lub iść na
przód. Wielkieini szuflami do zgarniania śniegu
można usypać wał, stworzyć niejako małą, śnie
żną furteezkę. Jedni forteezki bronią, drudzy ją zdobywają. Forteezki broniący powinni już naprzód zaopatrzyć się
wdostateczną ilość kul, gdyż
wrazie dłuższego nacierania nieprzyja
ciela, zabrakłoby im śniegu i
musieliby chyba własny wał rozbierać. Walkę można ograni
czyć
napewien
czas, n.p. kwadrans. Jeżeli
oblegający
wprzeciągu kwadransa forteezki
nie zdobyli,
natenczasjej broniący wygrali.
Gdy rzucisz
nadach bryłę śniegu, spostrze
żesz, że bryła, spadając% rośnie, staję się
corazto
większą;
a todlatego, że śnieg leżący
nadachu, po którym bryła się kula, przylepia się
do niej. W
tensposób kulając początkowo małą grupkę śniegu po ziemi, kiedy śnieg jest
dostatecznie wilgotny, ukulać możesz b ryły
ogromne. Ustawiwszy takie dwie bryBr jednę
na
drugiej, zalep śniegiem wręby i ładnie wy
gładź
;będzie
tokorpus chłopa
ześniegu. Wsadź
na
korpus
tenkulę mniejszą, wielkości głowy,
oczy zrób
zwęgli,
nos ześniegu,
a ustanama
luj sadzami. Z boków utkwij dwa drążki i ob
lep śniegiem,
—będą
toramiona. Dla więk szej uciechy możesz wsadzić
mu nagłowę ja k i stary kapelusz albo pognieeony cylinder, eha-
peau- clsąae,
a w ustawłóż mały kijek
- zamiast cygara. Taki chłop
ześniegu zwykle
nie długo wiekuje, gdyż malcy, nabawiwszy się nim,
wkońcu do niego bombardują. K
topierwszy łeb
mustrąci,
ten —król.
Do najprzyjemniejszych rozrywek, jakie
zima
namnastręcza, jest bezwarunkowo
sanna,Mianowicie
wczasie karnawałowym kuligi są liii porządku dziennym. Słowacki opisał
namw
pięknym wierszu k ulig polski. Wprawdzie
ut^ór
tenpowstał pod wrażeniami wypadków
z r.
1830, jednakże przedstawia
namwłaściwy
obraz kuligu; dlatego wiersz
tenpowtarzamy:
Oto
zapusty! dalej
kulikiem,Każdy
wesoło akażdy zbrojny,
Jedzie na
wojnę, jak gdyby
zwojny,
Z
szczękiem pałaszy,
śmiechem ikrzykiem
.Dalej!
kuliku wprzyjaciół chaty
Zbudzimy% śpiących
zabierzem zsobą.
Nie trzeba wdziewać
balowej
szaty Aniokrywać
czołażałobą.
TaKjakTjesteśmy
—dalej
idalej!
A
gdzie staniemy'?
aż nadgranicą
-Gwiazdy
namświecą, staniemy
cali.Ha! ba! koń
parska
~ rade namdwory
—Nie
trzaskaj
z bicza —niechaj śpi
licho.Szybko
po drodze takjak upiory Śmigami szybko
— cicho - i cicho.Niech sanki
świszczą jak błyskawica
W
okrąg księżyca,
złote mtrły
w koło,Kagańce błyszczą,
Cha! cha!jak
nam wesoło.Kto nas
zobaczy,
ten nie zostanie - Z nami na nowepoleci
tańce;Mnogie hajduków świecą kagańce, Szybkie
pośniegu śmigają
sanie.A kto chce zostać -
więc dobrej
nocy, Niech go nie zbudzikogutów pianie,
Nie h
śpi spokojnie,
-My
bez pomocy Takjak jesteśmy
—dalej
idalej!
i t. d.Stójcie
tu!stójcie!
oto dwórbiały
I światło w oknach — dam znak -
wystrzelę.
Odpowiedziały mnogie wystrzały.
Ha! dobra wróżba - wszak tu wesele.
Tu szlachta
pije, wyprawia gody;
Drużby
za nami! swaty za nami!Od
młodej
panny chodźpanie młody,
Lecz nie patrz na
nią
— zalana łzami, Ałzy
kobiecezmiększą
ci serce —Wrócisz! nie
zwiędną
ślubne kobierce.Teraz za nami — tak z bukietami, Tak
jak jesteście
—dalej!
idalej!
i t. d.Stójcie
tu!stójcie!
tu dwór szlachcica, Dam zna*,wystrzelę
- nie,ciszej! ciszej!
Znagła wpadniemy,
nikt nieusłyszy
—Przebóg!
tupogrzeb
-błyszczy gromnica
—Porozwieszane w oknach
całuny
I stoi trnna — a koło truny,
Syn
smutny w dłoniachukrywa
czoło. -Ha! ba! co robić tu nie wesoło;
Lecz poco
długie prawie androny:
Mój panie
synu,prosimy
zsobą.
Daj
napacierze
— zostaw nadzwony,
Zabierz
przyjaciół
— Z czarnążałobą
Tak
jak jesteście
—dalej!
idalej!
i t. d.Stójcie
tu!stójc
e! tuznakomity
Szlachcic zamieszkał —
więc
drzwiuchylę
—Zielonem suknem stolik
wybity,
A na stoliku
świecą pamfile.
Panowie szlachta! do
dyabła karty
—Dalej
do broni! akarty
wkąty!
Niech
Dej algierski,
Karoldziesiąty
I delfin
grają;
może kto czwarty Do gryzasiędzi
i nakozery Będzie błękitne
rzucałpapiery,
Które
już dawniej spadły
na cztery Ijeszcze spadną.
- Mościpanowie!
Niech w
karty
samigrają
królowie!Amydokoni—dalejidalej!it.d.
Stójcie
tu!stójcie!
tu zamek stary;Na hasło
mnogi
strzałodpowiada.
Zamorskie
jakieś widzę maszkary;
Panowie bracia! to maskarada
Szaty
w dziwacznelepione
wzory —Słuchaj
no!słuchaj! mój
włoskipanie, Czy sycylijskie
znasz tynieszpory'?
Znasz ty
Neapol'?
a tyHiszpanie, Czy byłeś kiedy
wMinny
w orszaku1?Nie --
mniejsza
o to: Włoch,Korsykanin, Żyd,
Tatar, Turek,Amerykanin,
Chodźcie tu za mną wszyscy bez braku, Tak
jak jesteście
—dalej!
idalej!
i t. d.Stójcie
tu!stójcie!
nowagościna
i-Już w oknach wszelkie światło
pogasło.
Dam znak,
wystrzelę,
nie, po co hasło?Tu
śpią,
niesłyszą,
- nie naszą wina,Że
senprzerwiemy.
— Stukam we wrotaHa! stary
sługa wychodzi,
świeciTwój
Panśpi
teraz'? to mi to cnota!,,0nie—onnieśpi—panmójidzieci,
Nim trzecie
grudnia błysnęło
zorze,Wyszli
na czelezbrojnej czeredy
—A teraz cicho pusto we dworze.
Wyszli
na wroga, czywrócą kiedy?
Widzicie, bracia,
myślą
pozory;Takiemu panu
błogosław,
Boże.Oby
takwszystkie
zastać namdwory!
Jedźmy więc
sami,dalej!
idalej!
i t. d.Jakże noc pyszna,
jak lecą
konie!Lecą
ilecą
a zpod kopyta Pryskają iskry, połyska
błonie,Śmigają
sanki,już
świta! świta!Na niebie blednie czoło
księżyca, Droga
skończona, otogranica,
Wstrzymaj
rumaka!Wstrzymaj
rumaka!Noc rozwidniała,
Zagrzmiały
działa...Oto
jest
kulik Polaka.Dzisiajsze k
ulig i niedorównują wprawdzie dawniejszym hueznościom, ponieważ
warunki bytu są dzisiaj cięższe,
agrosz trudniej wpływa
—
trzeba się
zkieszenią liczyć. Konieczność uczy
nasoszczędności, która bynajmniej nie
zabrania
namzabawić się skromnie. Możemy
zabawić się, wyjechać kuligiem, nie rujnując się materyalnie. Taka gremialna wycieczka
sankami rozwesela umysł,
azdrowsza jest od
balów
wdusznych salach.
Dzieci używają sanny po swojemu; wcią
gają wązkie saneczki (dwie małe gładkie belki
i deski
napoprzek) i spuszczają się
nanich
z
pagórków często
nawetbardzo wysokich.
Dzieci rodziców zamożniejszych mają saneczki ełegancciejsze, ale pierwsza są bezwarunkowo
bezpieczniejsze, bo mniej wywrotne. Jeżeli
ro
dzica kup ują dzieciom saneczki do zabawy,
r a dzę kupować nizkie.
Ksiądz Mackiewicz
bojownik
zawiarę i wolność.
Powieść
historyczna
zpowstania
roku 1863.Pastuch.
Czerwcowe słońce schyliło się ku zacho
dowi. Odchodząc, rzucało ziemi złote snopy
promieni, które wpadając między wiśniowe liś
cie małego sadu,
muskały niedojrzałe
owoce.Pod dotknięciem ciepłych, dobroczynnych pro mieni, wiśnie rosły,
rumieniły się, czerwieniły
sie i przybierały smak przewyborny.
.Sadek wiśniowy, ozłocony promieniami zachodzącego słońca, otaczał mały,
niz ki dwo
rek wiejski, który nie wiele różnił się od chaty wieśniaczej. Gdyby nie
mały ganeczek, opa rty
na
drewnianych słupach i większe okna dworku, zdawaćby się mogło, że jest
tozwykła chata.
Koło dworku spostrzegamy małą, nizką stajenkę, opodal stodołę i studnię
zżurawiem. Za wiś ulowym sadkiem widać grzędy
zjarzynami
i kilka
uli osłoniętych rozłożystą lipą. Poza woniejącem drzewem
widnieje łączka,
nak tó
re
j rżnie
trawę drobna, szczupła kobieta. Na jej twarzy, zwiędłej i pomarszczonej, maluje się łagodna słodycz. Z wynędzniałego oblicza kobiety domyśleć się łatwo, że częste troski niepokoją biedaczkę, że przebolała wiele.
W ogródku panuje zupełna cisza, śród które j od
czasudo
czasusłychać szczęknięcie sierpem i brzęk pracowitych pszczółek.
Naraz rozległ się hałas. Słychać było gniewny głos męski, szlochanie dziecka i g
wał
towne
bicie pięścią
wstół, od którego brzę
czały drobne szybki
wokienkach, dworku.
Sród wrzawy nie można rozróżnić słów, po
c
h
wili jednakże słychać dokładnie następujące
wyrazy, wymawiane gniewnie, krzykliwie:
,,Do kowala oddam darmozjada! Oddam!
jak mi Bóg miły! Jakem Mackiewicz!"
Gdy głośne k
rzy k i i szlochania doszły do
uszu
kobiety, pracującej
nałące,
twarzjej po
smutniała jeszcze więcej. Podniosła się
zziemi,
a
zabrawszy do płachty zerżniętą trawę, podą
żyła spiesznie ku domowi. Płachtę
ztrawą zostawiła przed dzwiami,
a samaweszła przez sień do izby. W izbie pod oknem,
nadrew
nianej, malowanej kanapce siedział mężczyzna
mogący mieć blizko pięćdziesiąt lat, siedział zmęczony od pracy czy gniewu p rzy stole, sto
jącym przed drewnianą kanapką.
W drugim kącie izby, przy malowanej szafce,
wktóre j poustawiane b y ły fajansowe
talerze i szklanki
zzielonego szkła, stał szczu
pły chłopczyna, boso,
wdrelichowych spodeń-
kaeh i koszuli
zszarego płótna,
wjednej ręce ściskał bat,
wdrugiej wielką księgę, mającą karty
zestarej bibuły. Chłopczyna wciskał się
ze
strachu
wkąt i szlochał po cichu,
czasemtylko głośne łkanie wyrwało się
zpiersi dziecka.
Kobieta wszedłszy do pokoju, jednym
rzu
tem
oka spostrzegła płaczącego chłopczynę
i gniewnego męża. Zw róciła się też do niego, pytając:
,,Co się stało?"
,,Jeno obraza Boska, przez A ntka niecnotę!"
odpowiedział mężczyzna łagodniejszym nieco głosem.
Kobieta patrzyła pytająco
nasiedzącego mężczyznę,
a onp
rawił dalej:
,,Obraza Boska! przez tego darmozjada,
zamiast pilnować kro
winy i cielęcia, pozabierał
stare
bibuły
zestrychu i rozczytał się
wnich niby ksiądz jaki,
atymczasem łysula
zcielę
ciem wlazła
wprzenicę sąsiada Mikołaja. M i
kołaj zamiast chłopaka nauczyć
rozumu,na
pada
namnie i wyzywa ostatniemi wyrazami,
omało
wsłości nie spróbowałem k ija
najego grzbiecie. A nie jest że
toobraza Boska?
A przez kogo!
ajeno przez tego niecnotę!
Zamiast pilnować krowiny, bawi się
wpanicza.
Dość już tego! pokarałby mię Bóg, gdybym chłopakowi pozwolił wyróść
napróżniaka! Sko
ro
nie chce pomagać rodzicom
wkrwawej
pracy, niech idzie między obcych. P
rzy ko
wadle nie będzie
mógł zasłaniać sobie ócz temi
nieszczęsnemi bibułami".
Podczas gdy mężczyzna
wyKrzykiwal gnie
wnie, kobieta staia
isłuchała,
aed
czasudo
czasu
spoglądała
zżalem
naszlochającego chłopaka.
Żałosne spojrzenie
m aik i wycisnęło
nowepotoki łez
z oczuekłopczyny. Ojciec wyga
dawszy się, ucichł, kobieta wysłuchawszy sprawy
dalej poczęła krzątać się po izbie.
Nakryła stół grubym obrusem, położyła
na
nim chleb razowy, postawiła misę mleka kwaśnego, przyniosła
zkuchni dymiące ziem niaki,
awezwawszy męża i syna do wieczerzy,
sama
usiadła, lecz jadła tylko
zprzymusu.
Widocznie gniew męża i płacz syna odjęły spracowanej kobiecie apetyt,
za tostary jadł
z w
ielkim smakiem, Antek zaś półgębkiem.
Szlochanie i strach przed kowalem przeszka
dzały jeść głodnemu dziecku. Ojciec, zjadłszy wieczerzę, wyszedł.
W izbie została matka
zsynem.
,,Na, jedz!"
mówiła kobieta do chłopca ła
godnie. ,,Zawsze musisz czemś ojea pognie
wać", dodała po ch
wili, ,,wiesz, że
z nim niema żartów. Widzisz przecie, że oboje
zojcem ciężko pracujemy, pomimo
tonie możemy
na-starczyć
nawszystko, wiesz dobrze, że
naprzednówku często głodem przy mrzeć trzeba.
Powinienbyś
nam wprący dppomódz, nie je
steś przecie dzieckiem, skończyłeś la
tdwa
naście"
Chłopiec
wpierwszej ch
wili odpowiedział
szlochaniem tylko
,nieco się uspokoiwszy: ,,Oj
mamusiu! mamusiu! kiedy
teksiążki tak mnie
do siebie ciągną!"
,,A czy nie dość
czasu masz naczytanie książek
wzimie'! W lecie trzeba koniecznie bydła
wpolu pilnować"
Na łagodne słowa
m atki chłopiec odpo
wiedział głosem żałosnym:
,,A le mamusiu, ja nie eheę iść do kowala"
,,Nie chcesz,
acóż zrobisz, jeżeli ojciec
odda cię do niego, jak
toprzed chwilą powie
dział!"
,,Ueieknę!" rzekł chłopiec żywo, bez na
mysłu.
,,Gdzie! do kogo!" zapytała przestraszona kobieta.
,,W świat, do miasta, do szkoły, do ksią
żek", odpowiedział jednym tchem chłopiec.
,,Do szkoły!" mówiła matka, ,,do
szkoły!
Ach, gdybyśmy mieli
nato, chętnie oddali
byśmy cię do szkoły. Ale
zaco!
za cooddać!
kiedy
tudrzwiami i oknami bieda kołace. Je
dnego roku grad zboże wybije, drpgiego po
sucha, kiedy indziej zabierze woda, ~to"i skąd
brać pieniędzy. Boże,
zmiłuj się nad nami", wzdychała kobieta.
C/hłopiec postawszy chwilę p
rzy stole, po
łożył łyżkę, poukładał
szarebibuły, które
wy
w
ołały gniew ojca i położył je
naskrzyni
koło pieca,
apocałowawszy matkę
wrekę,
wszedł do alkierza,
uk lą kł przed obrazem M a
tki Boskiej Ostrobramskiej i
modlił się rzew
nie i gorąco.
(Ciąg dalszy nastąpi.)
Ranek zimowy.
Na skrzepłych błoniach
zmarło życie, Bieg ukończony, kres już nadchodzi, Ptaszki
umilkły, lecąc
wukrycie, Wybladłe słońce leniwo wschodzi, A nagie drzewa schylają czoła
I gałązkami się obejmują,
Rozgłośnie żale szerząc do koła, Że im już więzy życie krępują.
Wieńce natury
asliścia i kwiatów Leżą powiędłe, ich piękność
wgrobie, Śmierć blada bieży
tam zgórnych światów,
A cała ziemia płacze
wżałobie.
Srebrne gwiazdeczki gdzie się podziały!
Księżyc wybladły patrzy
z zachmury;
A dzień pogodny,
miły, wspaniały,
Dziś wstaje późno, zimny... ponury...
Gdzież są ci ludzie,
cowczoraj ż y li!
Dzisiaj śpią,
wwiecznym śnie pogrążeni,
Zeszli do grobów, walkę odbyli,
Przez życiowładną śmierć zwyciężeni.
B
rz mi nad kolebką dzwon pogrzebowy,
Grób
wpośród życia stoi otworem, I dąb upada...
aśpiew godowy
Często się łączy
zpogrzebnym chórem.
Wszystko się zbliży do swego końca, Tylko ty Boże, Stwórco i Panie, Którego dziełem światy i słońca, Sam nie ulegasz żadnej odmianie!...
H. Feldmanowski.
Zagadka.
Zgadnąć kto jestem, zgadnąć
wasproszę Bo
wsobie światło i ciepło noszę
Pragnie mnie możny, pragnie ubogi.
Dawnemi czasy strzegły mię bogi;
Ale nie
zawszeja dobrym bywam
Nie pożądany
czasemprzybywam
—Jak smok stugłowy ja ludzkie mienie Pożeram chciwie, niosąc zniszczenie.
Zdania i myśli.
Matematyka jest królową wszystkich nauk.
Ulubieńcem jej prawda,
aprostota i rzeczywi
stość jej strojem. (Jędrzej Śniadecki).
Te słowa wypowiedział Śniadecki, znako
m
ity lekarz i profesor chemii przy uniwersy
tecie wileńskim. Chciał
wtych słowach Śnia
decki oddać cześć matematyce, tej
nauce,która
opiera się
naścisłej prawdzie i uczy
nas my
śleć ściśle i logicznie. W ielkim darem Opatrz
ności jest talent do matematyki, otwierający drogę do rozmaitych korzystnych
*zawodów.
*
*
Przysłowie niesie: ja ki pan, i słudzy tacy, Gospodarz
madać przykład do cnoty i pracy.
Lenistwo traci, praca zyskuje ostrożna, Nie odkładaj
najutro,
codziś zrobić można.
Drukiem i nakładem Jana Teski w