111
m m ?
Zebrał
R om an Hernięz.
W YDAW NICTW O DZIEŁ LUDOW YCH MIARKA, S P . Z OQR. P O R . W M IKOŁOW IE.
i r u
■*0m
GEHE
! i? l i i fS p is rzeczy.
Str.
Pozdrowienie - Henryk Z b ie r z ch o w s k i... 5
Smutny list — Roman H e r n ic z ... 8
T ęsknota — Luna v. M a r e s ...10
List w okopy — Roman H e r n i c z ... 11
A gdy będziesz wracać - Halina H ohendlingerówna . . 13
Żołnierz — Henryk Z b i e r z c h o w s k i ... 14
Na warcie — J ó z ef R e l i d z y n s k i ... 15
Już ją widzieli idącą — Edward Słoński . . . . 16
List matki — Jerzy B a n d r o w s k i ...18
A gdy odejdziesz — Luna v. M a r e s ... 19
Poległym — Melania M ed lin g eró w n a ... 20
Tęsknota — Helena H o h e n d lin g e ró w n a ... 21
L ist żołnierski — St. P o r a y ... 22
Jaś Krzywda — Jó zef M i r s k i ...23
Na zgliszczach — E, S ł o ń s k i ... 27
Krwawe miłowanie — Roman H e r n i c z ...27
Ostatnie chwile — Roman Hernicz . . . . . . 43
Życzenie moje — Władysław Szym ański . . . . 53
Szpitalnej siostrze — Kazimierz W iślański . . . 64
Testam ent żołnierza — K- B u k o w s k i...55
N a pożegnanie — J ó zef M ą c z k a ... 56
List z niewoli — Wilhelm H a b e r ... 57
List — Stanisław W a lla w s k i..., 5 9 W szpitalnej celi — M. F u x ... 60
Słow a serdeczne — Rajmund B e r g e l ... 61
Atak — Artur Ć w ik o w sk i...62
,N a wedecie — Franciszek Henryk Halski . . . . 64
List żołnierza — M. F u x ... 66
Ballada o żołnierzu — Artur Ćwikowski . . . . 67
Przyjdź przyjacielu — T . K r a j e w s k i...68
Jesteśm y przy was m yślą Z. B a l i c k i ...69
List z pola w ojny — W. D zierżanowski . . . . 70
Przeczucie — Artur Prędski ... 72
Z mojej lutni — Artur P r ę d s k i ... 73
Ostatnie pozdrowienie — Artur P r ę d s k i...74
Dwie pieśni żołnierskie ... 75
Matuli mojej — Józef M ą c z k a ...79
liii
Pozdrowienie.
W am , k tó ry c h żm uda nie uśm ierca, C oście ze stali i k am ien ia — Ś lem y k a w a łe k sw e g o se rc a , Ś lem y w a m b ra tn ie p o zdrow ienia.
Ż ołnierze, b ra c ia w y najszczersi, W obozie, lub strzeleck im ro w ie — Ziem ia w a s tuli do sw e j piersi, Ziem ia w a m słu ż y z a w e z g ło w ie . . , W ieczni w ę d ro w c y i podróżni,
Idziecie n ap rzó d w k rw a w y c h b itw a c h — W ie m y co w a m je ste śm y dłużni,
B ło g o sła w im y w a s w m o dlitw ach.
Je ste śc ie n ib y w iz y a św ięta,
W łunach i sin y ch a rm a t dym ie — U czy m y n a sz e pacholęta,
Z czcią w y p o w ia d a ć w a sz e im ię , . ,
Z rozum ieć i u w ie rz y ć tru d n o , Że ty le m oże p rz e n ie ść c z ło w ie k . . . L ecz chociaż ty le stru n uśm ierca, W o jn a ta, bezlitosna, k r w a w a , . . Je d n a k nie m oże zab ić se rc a , A se rc e m a sw e w ła s n e p r a w a . . . 1 chociaż s ta łe ś się żołnierzem , C hociaż ig ra sz k ą tobie boje — S e rc e ci bije pod puklerzem
A w se rc u w sz y stk ie sm u tk i tw o je . . . A w se rc u sk o ro ty lk o zgaśnie G niew u m o rd e rc z a b ły sk a w ic e , S ą jakieś d obre, ciche jaśnie, N ie w y p łak an y ch łez łz a w n ic e . . .
G d y o c z y się n a p a trz ą zgonom G d y k a ż d y dzień je s t dniem urodzin D la ty c h , co uszli śm ierci szponom Z n asz t y żo łn ierzu sm ę te k g o d zin ? Z n asz ż a ło ść o w y c h n o c y ciem nych G d y w ś c ie k a się jesien n a s ł o t a , . . A w s k ry tk a c h s e rc a p otajem nych, P o c z y n a ż a rz y ć się tę s k n o ta ..#
M yśli, jak p tak i n a w y ra ju , Z ry w a ją się g ro m ad ą c a łą — L e c ą c do ro d zin n eg o k raju ,
D o w s z y stk ic h , k tó ry c h się k o ch ało . . .
G d y w b ezsenności, pod p o w iek ą W zw ą tp ie n ia i ro z p a c z y chw ili, N iew y p łak an e łz y cię pieką, A g ło w a się n a p iersi c h y li. . .
W tęsk n o cie z a ro d zin n ą strzech ą,
G d y d u sza rw ie się do s w y c h rodzin — T a k sią ż k a będ zie w am pociechą,
O sło d ą długich, p rz y k ry c h godzin . . .
W ięc b ierzcie s z c z e rz e i z o c h o tą T o co w a m b ra c ia z s e rc a dajem , K siążka t a będzie n itk ą złotą,
Ł ą c z ą c ą w a s z ro d zin n y m k rajem . . . H e n r y k Z b i e r z c h o w s k i .
Smutny list.
M o j e m u b r a tu . I.
0 b racie mój drogi — w niew oli — J a 'odczuw am se rd e c z n ą T w ą m ękę, W iem — jak d uszę p rz y g n ia ta i boli, Że łańcuchem zw ią z a n o ci rę k ę . . . Że nie m ożesz iść w ięcej n a boje,
B o C ię zd rad n ie w ró g c h w y cił w n iew o lę — B racie — w sm u tk u tonie se rc e m oje, J a rozum iem , o d czu w am tw ą d o l ę . . .
II.
P o m n ę dzień ó w p a rn y , sie rp n io w y , Ś w ia t to n ął w k się ż y c a p o św iacie —
— P o m n ę — ro z k a z z a w o ła ł cię n o w y , A b y ś w pole p o szed ł mój b r a c i e . . . G d y ś w y ru s z a ł n a z a ju trz —• o św icie — P ła k a ły dusze w nas b ra tn ie —
U k ry w a liśm y łz y n asze sk ry c ie — R zuciłem sp o jrzen ie ostatn ie, A p ociąg r u s z y ł . . .
III.
1 w a lc z y łe ś p rzez długie ty g o d n ie
I B óg d o b ry cię d a rz y ł o pieką, O b o w iązek spełniając sw ó j godnie — P o d ą ż a łe ś w c ią ż w d rogę d a le k ą . . .
9 M y śm y listy ci z s e rc a pisali,
S io s try s ia ły tę s k n o t s w y c h k w ia tk i — I z a to b ą p ły n ę ły w oddali
L z y g o rą c e kochanej T w ej m a tk i. . . IV.
A dziś p rz y s z ła w iad o m o ść z daleka, C o p rz y g n ia ta n am d u sze i boli — J a k i sro g i los ciebie ta m czeka, Ja k i los ciebie c z e k a w niew oli ■—
— Ale w y tr w a s z te m ęki, k a tu sze, I g d y w zejd zie sło n eczk o pokoju — U jrzy sz zn o w u ta k blizkie ci dusze, I n ag ro d a p rzy jd zie tw e g o znoju . . .
V.
I p o w ró cisz w dom ow e sw e progi, (P e w n ie dzisiaj już śnisz te miraże.) I z o b a c z y sz ro d z in n y św ia t d ro g i — I w y b la d łe sió str, m atk i T w ej tw a rz e — A g d y sp y ta sz b ra c isz k u mój m iły, C zem u chw ila z d a w a ła się d obą — R zek n ą s io s try : — M y śm y tęsk n iły , Za to b ą — z a to b ą — z a to b ą —
A dziś p rz e z la sy d alekie i g ó ry
P o p rz e z m o rza, dalekie p rz e strz e n ie — W kraj niew oli tw e j sm u tn y , p o n u ry T o b ra te rs k ie p rzy jm p o zdrow ienie.
R o m a n H e r n ic z .
Tęsknota.
M ężowi swemu.
W o jak u T y mój D rogi, m e se rc e ścisk a żal — p o szed łeś n a bój srogi, w nieznaną, g łu ch ą d a l . . . D nie p ły n ą w cichym sm utku,
w tęsk n o cie błędnej w c i ą ż . . . łk a d u sza p o cichutku — p y ta ją c : gdzie m ój m ą ż ? — D aleko jed n ak trw o g a i obce s ą m i łz y — bo m odlę się do B oga, a b y ś p o w ró cił T y !
I w iem — że n a sz y c h w ro g ó w — c z ek a k lęsk a, — s r o m —
— T y w ró c isz do s w y c h p ro g ó w , i w tw ó j o jc z y s ty dom.
L u n a v. M a r e s.
□ □
11 List w okopy.
0 p rzy jacielu mój — w strzeleck im ro w ie dziś ślubobow anie czy n ić T obie m u s z ę . . . posłuchaj za te m c'o w sm u tk u Ci pow ię w iedz, że o tw ie ra m ci m ą sm u tn ą d u s z ę . . . w y z n a ją c — jestem dzisiaj pełen w in — sm utnej O jczy zn y — n ajsm u tn iejszy sy n . . . G dy T y w obliczu bezlitosnej śm ierci,
pędzisz dnie ciężkie, — zn o sząc tru d i znoje . . . W ierzaj! — M am se rc e ro z d a rte na ćw ierci, że fa nie m ogę z T o b ą iść na boje —
1 pali duszę, nęka ból — i w s ty d — Że tu pleśnieję — g d y tam płonie św it!
Ale mi w ie rz a j! — C hoć m iecz w m oim ręku, Nie b ły sn ą ł w w a lc e drogi p rzy jacielu —
— To jednak w pieśni m oich ja sn y m dźw ięku, Nieść chciałem sło w o se rd e c z n e dla w ielu — Iżb y tę s k n o ty i m ąk w a s z y c h pleśń,
Znaczyła, ja sn a i sło n eczn a pieśń
P rz e to p rzy jm sło w a m oje sm utne z serca, K tóre ci dzisiaj w y z n a ję w p o k o rz e —
P r a w d a ? — Że czasem w d uszę ci się w w ie rc a , C ichy jęk . . . L e c z p o d ó w c z a s m orze
P ły n ie ci z o c z u . . . T o z o jc z y sty c h pól, W iern ie w spom nienie, — b u d zące żal i b ó l , . ,
Z k raju T w o jeg o — drogi przy jacielu — D u sza się tw o ja w spom nieniam i pieści, W sz a k z o sta w iłe ś ta m najb liższy ch w ielu . . . I w te d y n iepom ny n a te n k r w a w y bój, Śni ci się w d u sz y k ra j o jc z y s ty t w ó j . . . P rz y jm ż e 'odemnie, d ru h u mój se rd e c z n y Co ci p rz y n o sz ę . . . K w ia tó w w o n n y c h pęk . . . S ło w o o jczy ste, b u d zi s n y o d w ieczn e
— R odzinnej pieśni Ci p rz y n o sz ę d źw ięk — Jej echem — je st nasz ś w ię ty , w ielk i bój — P r z y w a s je ste śm y — p rzy jacielu m ó j . . . Z aczem mi w ie r z a j! — C hoć m iecz w moim
ręku,
Nie b ły sn ą ł w w a lc e drogi p rz y ja c ie lu — T o jed n ak w pieśni m oich ja sn y m dźw ięku, N ieść chciałem sło w o se rd e c z n e dla w ielu — Iżb y tę s k n o ty i m ąk w a s z y c h pleśń,
Z n iszczy ła ja sn a i ro d zin n a pieśń.
R o m a n H e r n ic z ,
A gdy będziesz wracać.
A g d y b ęd z ie sz w ra c a ć S tachu, W p ro g i m ojej c h a ty —
N a p rzy jęcie — jak p rz y św ięcie — W ło żę stró j b o g a ty —
W ięc n a m ojej jlasnej g ło w ie Co o szczęściu m a r z y . . . B ęd ą w ień ce •— a rum ieńce, N a ra d o sn ej t w a r z y . . . W b a rw n e w stę g i p o p rz y stra ja m
J a k b y w tę c z ę c a ły
Zw ój w a rk o c z y — a m e oczy , W szczęścia łez k r y s z t a ł y . . .
I p rz y stro ję się w e k w ia ty , K w itnące n a l a n i e . . . J a k kob ierce, a m e serce, W w ieczn e m iłow anie
S ta c h u W w ieczn e m iło w a n ie . . .
H a l i n a H o h e n d l i n g e r ó w n a .
Ot ° 1|o§ —
N iech w k sięg ach w ie d z y sz p e ra rabin, N au k a — to je st w y m y s ł d y ab li — M ą d ro śc ią m oją je st k arab in I klinga ukochanej! s z a b li. . .
Nie dbam o s z a rz e — ni o gw iazd k i, C o k ied y ś m i p rz y s tro ją k o łn ierz — W y piszcie k le c h y i p o w iastk i, J a biję się — jak bije ż o ł n i e r z ...
Nie tęsk n ię do k a w ia rn i g w a ru G dzie m ieszk a b a n d a d ziw o ląg ó w — G ard zę z ap ach em b u d u aru
G dzie am o r psoci w ś ró d s z e z lą g ó w . . . Nie n ęcą m nie z a lo ty babin
K obietę z d ra d n ą — b ie rz ją d yabli — K och an k ą m oją je st: k arab in
I klinga ukochanej s z a b li. . .
N iejeden w ró g m iał n a m nie chrapkę, A te ra z ję c z y w piekle n a dnie . . . Z śm iercią się b a w ię w ciuciubabkę, W ięc m oże w k ró tc e m ię d o p a d n ie . . . K siądz niech m nie g rzeb ie, albo rab in — Ż o łn ierza się nie czepią d y ab li —
L ecz w g ró b połóżcie mi k arab in I klingę ukochanej szabli.
H e n r y k Z b i e r z c h o w s k i .
Na warcie.
15
W noc ciem ną i śnieżną, sa m o tn y n a w a rc ie C hoć sen go w ra z m o rz y , p o d stęp n ie, z d ra
dziecko —
S tra ż p e łn i niezłom nie, s tra ż pełni u p arcie, Ż o łn ierzy k m łodziutki i w ą tły , jak d z ie c k o . . . W ia tr w y je i ś w is z c z ę . . . jak g d y b y s z a ta n y , N a sa b a t się zb ieg ły z d ale k a i z b liz k a . . . On stoi — i c z u w a — w p a trz o n y , w słu c h a n y , J a k w ziem ię w ro ś n ię ty — k a ra b in sw ój ściska.
K to id zie? — S tó j! — H a s ło ? — C z y w ic h r to s te p o w y ?
C z y w ró g się p o d k r a d a . . . Ż o łn ie rz y k się z m ie r z a . . .
P o latach — po ty lu — n a ziem i k r e s o w e j. . . S tra ż stoi niezło m n a — polskiego żo łn ierza.
J ó zef R e l i d z y ń s k i .
Już ją widzieli id ą c ą ...
Ju ż fą w idzieli idącą,
Ż ołnierze nasi w o k o p ach . . . K oro n ę m iała n a głow ie,
I k re w z a k rz e p łą n a s to p a c h . . . Ju ż ją w idzieli idącą,
W p rz e d śm ie rtn y c h sw o ich tęsk n o tach , Ci, k tó rz y z ra n um ierali,
W poleskich b o ra c h i b ło ta c h . . . W idzieli ją i m ów ili,
Źe tę d y d ro g a jej b ie ż y — K ędy rz ą d m ogił żo łn iersk ich
B ez k rz y ż ó w , — g dzieś w polu l e ż y . . . W idzieli ją i m ów ili,
Że z łun w y ro s ła c z e rw o n y c h — Z żo łn iersk ich g ło d ó w i chłodów , I z za słu g n iezap łaco n y ch . . . W idzieli ją i m ów ili,
W ieść co ra z prędzej się s z e r z y . . .
— C z y ż n a p ra w d ę w y ro s ła , Z s e rc ty c h z a b ity c h ż o łn ie rz y ? —
17 W ie ść co raz prędzej się sz e rz y ,
Idzie po w io sk ach i d w o ra c h — Ju ż ją w idzieli idącą,
B a rtn ic y i d rw a le w b o r a c h --- G rajkow ie i p astu sz k o w ie
Ju ż dla Niej — k ie d y s z ła tęd y , W sp alo n y ch c h a ta c h śpiew ali S w e nieuczone k o l ę d y . . .
I tam — gdzie jeszcze n ad ra n e m — Ś m ierteln e ś w is ta ły kule —
W ieczo rem s ta r y pasiecznik Spokojnie obchodził u l e . . . I tam gdzie w c z o ra j śm ierć b y ła Dziś pieśń pod niebo się w z b ija:
— B O G A R O D ZIC A — D Z IE W IC A BO G IEM S Ł A W IO N A MARYA.
E d w a r d S ło ń s k i.
2
List matki.
P isz, choć n iew iele — le c z c z y je s te ś z d ró w P ro sz ę , pisz codzień, p o w ta rz a j b e z k o ń c a . . . W iesz, żem tu z tro sk i, p rz e z c a ły dzień m rą c a , C hoć k a rte c z k am i, dziecko, do m nie m ó w . . . Z a to b ą id ą rz e w n e m o d ły sió str,
I m a tk i idzie p łom ienna m o d litw a — W ierzę, że mi cię nie z a tra c i b itw a,
Że w ró c isz c a ły z ty c h w o je n n y c h m u s t r . . . C zasam i d u szę o p ro m ien ia blask',
S y n u s iu ! — D la cię — i dla ty c h t y s i ę c y . . . B ra c i po b r o n i. . . p ro sz ę najgoręcej,
N ajśw iętszej P a n n y m iło sie rn y c h łask.
J e r z y B a n d r o w s k i .
O 0
n
19
A gdy odejdziesz. . . Z ab io rą mi ciebie — chłopaku t y mój, Z ab io rą daleko odem nie —
Z abiorą cię w k rw a w y , o k ru tn y ten bój, M nie sm utki z o s ta n ą i ciem nie
O dejdziesz daleko g dzieś — w m ro ź n ą dal — G dzie p rz e z n aczen ie cię w o ła —
M nie sm u tek zo stan ie, tę sk n ic a i żal I p u stk a szalo n a d o k o ła . . .
O d ezw ie się w d u sz y cierpienie i ból, I trw o g a i lęk n iesp o k o jn y —
P o le c ę ja m y ślą do k rw a w y c h ty c h pól G dzie o rk a n szaleje dziś w o j n y . . .
Nie w olno nam jed n ak ro z p a c z n y ch lać łez W ojaku mój b lad y , p rz e sm u tn y —
M oże ty c h cierpień — nadejdzie już k re s I los już się zm ieni o k r u t n y . . .
A jed n ak g d y w sp o m n ę, że p ójdziesz g dzieś
w dal — 1
N a dnie ro z sta n ia w ieczn e — M em se rc e m w s tr z ą s a g łu c h y żal I p ły n ą łzy se rd eczn e.
L u n a v, M a r e s . 2*
P o l e g ł y m .
T y m , k tó rz y boje to czy li z a ż a rte , I k re w ofiarn ie z a w o ln o ść od d ali — I legli cisi, n ieznani — h en w dali — P rz y jm y w p am ięci g ro b y n ie z a ta rte. — T y ch , k tó ry c h k ry je w o je n n a m ogiła — Co w niej m ia st k rz y ż a , d w a s te rc z ą p a łasze — T y c h b ło g o sław ić w in n y m y śli n asze,
Aby ich pam ięć w n a sz y c h se rc a c h ż y ł a . . . T y ch , k tó ry c h w ielkie, ja sn e p o św ięcenie, C iężarem padło na m ę c z e ń s tw a szale -—
T y c h k ie d y ś im ię b ły śn ie w św iętej ch w ale, T y c h w ielbić będzie p rz y s z łe p o k o le n ie ...
T y m , k tó rz y boje to czy li z a ż a rte — R y jm y w pam ięci g ro b y n ie z a ta rte.
M e l a n i a M e d l i n g e r ó w n a .
21
T ę s k n o t a .
I.
P ła c z ą o c z y m oje czarn e,
O dkąd ciebie n iem a p rz y m nie . . . Jak ie ży cie to je st m a rn e — P ła c z ą o c z y m oje c z a rn e . . .
K iedy w z ro k ie m cię og arn ę, I u to n ę w słó w ty c h h y m n ie — P ła c z ą o c z y m oje c z arn e O dkąd ciebie niem a p rz y m nie
II.
Je d n a dla m nie je st pociecha, G dy nadch o d zą tw o je lis ty — S zczęście zn o w u się uśm iecha, Je d n a dla m nie Jest pociecha. —
L ecz ra d o sn e m ilkną echa;
G d y p rzy p o m n ę kul p o ś w is ty — Je d n a dla m nie je s t pociecha, G d y n ad ch o d zą tw o je listy . —
III.
C zek am ciebie co godzina,
C z y nie w ra c a s z jeszcze do m n ie? — J e sz c z e dal cię k ry je sina,
C zekam ciebie co g o d z in a . . .
O ch — z a to b ą tw a d z ie w c z y n a S tach u , tę sk n i ta k o g ro m n ie —
C zek am ciebie c'o g odzina —
C z y nie w ra c a s z jeszcze do m n ie ? — P ła c z ą o c z y m oje c z arn e
O d k ąd ciebie niem a p rz y m nie.
H a l i n a H o h e n d l i n g e r ó w n a .
L ist żołnierski.
N a ściern isk u b ia ła k a r ta leży, P o d k o w a m i w d e p ta n a do z ie m i. . . D w iem a łzam i sp lam io n a k rw ą w e m i P o p lam io n a k rw i k ro p lam i ś w ie ż e j. . .
— „T ak im stęsk n io n z a o c z y m a tw e m i“
(N a tej k a rc ie p isał k to ś z żo łn ierzy )
— I o t k a r t a n a ściern isk u l e ż y . . . . . . T ak im stęsk n io n z a to b ą kochanie, I za tw o ich p o c ału n k ó w b u rzą,
A tu jeszcze d łu g ą w o jn ę w ró ż ą ..
T u się k a r ta k rw i sp lam iła ró ż ą — W tern się m iejscu u rw a ło pisanie. —
— L istu te g o o n a nie d o stan ie.
S t . P o r a y .
Jaś Krzywda.
B A L L A D A .
W zięli chłopcy ło p a ty , o sk ard y , Jęli k o p ać i sy p a ć w te tro p y , Jęli kop ać i s y p a ć w te tro p y ,
R o w y , szań ce — i sc h ro n n e o k o p y . . . R zecze k a p ra l: P o d ty m s ta ry m d w o re m Co ta m s te rc z y zw ęg lo n y m upio rem — P rz y s z ło b ra ć n a m p o z y c y ę niezłom ną, Tej nam ziem i m ścić k rz y w d ę o g r o m n ą . . ; Zim ię sk u tą w lo d o w e ob ro że,
R ozkopuje J a ś K rz y w d a i p o rz e — W tw a r z y m o c m a p rzed ziw n ie za w z ię tą, J a k ą ś tw a rd ą , i z b o żn ą — i ś w i ę t ą . . . Kopie K rz y w d a w se rd e c z n y m m ozole Aż m u ż y ły k rw ią z b ieg ły na czole — Aż n a licu chłopięcem i bladem
P o t k ro p listy , p o sy p a ł się g r a d e m . . . N iep rzerw an ie w c ią ż czy n i sw e dzieło, Aż m u lico się o gniem z a jęło — Nie sfolguje znaczonej ro b o ty ,
Aż se rd e c z n e g ra ć ję ły w nim m ł o t y . . .
A co sp o jrz y w stro n ę te g o d w o ru — D w ó r doń m ó w i: — M ścić P o lsk i hon o ru — A co ra d ie m o ziem ię u d e rz y ,
Z da się tr ą c a o k o ści r y c e r z y . . . S e rc e sła b e w nilu z ż y m a się, kole, L e c z nie z e lż y Ja n K rz y w d a w m ozole — O c z y k rw a w ą za c h o d z ą zasło n ą,
O n zajm uje się p ra c ą z n a c z o n ą ...
Aże zeń dech j u ż o sta tn i ulata, Z m a rtw y c h rą k się u su w a ło p a ta — Aż tej ziem i, uk o p ał ju ż ty le —
Że p ad ł — w w ła sn e j w y p o c z ą ć m ogile.
J ó z e f M i r s k i .
Na zgliszczach.
T e pola, k tó re d ep tał I ogniem o ra ł w ró g — C habram i i rum iankiem Z asieje z w io sn ą B ó g —
P o ro sn ą w o n n em zielem Ż ołnierskie g ro b y w k rą g , Z ad zw o n ią o stro kosy, W śró d n asz y c h pól i ł ą k . . .
I c h a b ry i rum ianki — W ień czące k a ż d y g ró b — Żołnierzom co polegli.
Pokłonią się do stó p . . . P o k ło n ią się niziutko,
T y m sm u tn y m g ro b o m w k rą g , O d tej p o d artej ziem i
O d ty c h zd e p ta n y c h ł ą k . . . T e dom y, k tó re b u rz y ł
M o rd e rc z y m ogniem w ró g — P o w o li o d b u d o w a ć
P o m o ż e d o b ry B ó g . . .
Na zgliszczach, co w y sty g ły W e mgle jesiennych s ł o t , . . Zadzwoni lekka kielnia Uderzy ciężki m ło t. . .
Tak stare nasze smutki, Radość, łzy i śmiech —
W niesiemy w nowe kąty, W podcieniu nowych strzech . . . Piastowym obyczajem
Gościowi u sw ych wrót — Pod lipą postawiony, Sycony z plastrów miód I opowiemy, kreśląc Na czołach krzyża znak — O tej, co nie zginęła — A której w ciąż nam brak.
E. S ło ń s k i.
Roman Hemicz
Krwawe miłowanie
J |> o strasznej b itw ie, dano znak o d p o c zy n -
~~1 ku. T rw a ł on kilka dni. P r z y g o to w y w an o się do now ej b itw y , do n o w y ch , k rw a w y c h zm agań — które m ia ły ca łą kam panię górską rozstrzygnąć.
Porucznik S trzetelsk i z e r w a ł się w c z e s nym rankiem z im p ro w izo w a n eg o łoża. Ja
kieś d ziw n e sn y, p rzy g n ia ta ły go b o lesn y m ciężarem , o d b ierały mu spokój. U brał się szyb k o — i w y s z e d ł na ulicę n iezn anego, św ież o ok u p ow an ego m iasteczk a. P osteru n k ów je szcze nie ściągn ięto, na placach, m o
stach, w w ą sk ich ulicach sp ostrzed z m ożna b y ło żo łn ierz y z bronią w ręku — ale zm rok nie p ozw a la ł rozróżn iać b arw m undurów . W ygląd ali w s z y s c y jak słu p y — a jedyn ie m ożna b y ło ro zezn a ć b ły sk ich broni.
R az po raz z a r y s o w a ły s ię kontury d r z e w o g o ło co n y ch z liści i sza r y ch s z e r e g ó w d o m o stw z p ozam yk an em i okiennicam i.
C iem n ość o ta cza ła je sz c z e w ie ż e k o ścieln e — i r o z p ły w a ła się na w sch o d zie.
P oru czn ik S trzetelsk i nie zd a w a ł sob ie sp ra w y dokąd idzie — k o go szuka — i c z e go pragnie...
B łą k a ł się po ulicach m iasta — a ż zn a
lazł się na d w orcu. Ś w ie ż o uporządkow ano linie k olejo w e. M ógł za tem pojechać.
N araz rozjaśniło mu się w m ózgu.
P rzy p o m n iał sob ie w io sk ę sąsiednią.
I naraz u czuł d ziw n y ból.
„ J e sz c z e mi się w oczach palą T w o je W łosy, z ło te w ło s y , - Jaśn iejące cudną falą“.
C óż to ? — T ęsk n o ta? ...
B y ł z ły na sieb ie. K iedy w sia d ł do pociągu, op a n o w ało g o niezm iernie d ziw n e u czucie, k tórego w żad en sposób nie m ógł sob ie w y tło m a c z y ć .
W zm roku poranku m a ja czy ło mu się jedyn ie jakieś w sp om n ien ie, które m iew a się czasam i w ch w ilach bardzo zły ch . S ied zą c
31 W w a g o n ie , m ia ł u c z u c ie , ja k g d y b y b y ł w p rz e d z ia le , k t ó r y d o p ie ro c o o p u ś c ili ta je m n i
c z y p o d ró ż n i, ja k g d y b y w s p o m n ie n ie ty c h , k t ó r z y p r z e d z ia ł o p u ś c ili — z n a jd o w a ło się je s z c z e p o m ię d z y ś c ia n a m i i g in ę ło d o p ie r o w ś w ie tle d z ie n n e m .
B ezradnie patrzał w okno. A le nie w i
dział nic w ięcej, — jak ty lk o n ieskoń czoną liczbę p ociągów , — a obok m ok rych szy n , nieporuszalne tw a r ze posterun k ów , m ilczą cych i cichych...
P o w o li zap ełn iał się przedział...
Strzetelsk i patrzy błędnie w o k o ło . Ż oł
nierze oparli ręce na karabinach — i opuścili g ło w y . R ozchodzi się od nich odór przejm u
jący. Spodnie i buty, oblepione grubym pokładem glin y p rzyschn iętej, — tak, ż e nogi ich w yg lą d ają jak słu p y, w y c ią g n ię te z bagna i na p ow ietrzu w y su sz o n e . P ła s z c z e szerokie, nadające całej ich p ostaci niefo- rem ne k szta łty — tw ard e są od p rzysch n ię
tych do nich brudu i w ilg o ci.
T w a rze szarym p y łem p ok ryte — o c z y zaczerw ien ion e od zm ęczen ia...
W y szli co dopiero z ok opów .
Zapach, k tó ry od nich w ieje, p rzyp om i
na p oru czn ikow i S trzetelsk iem u odurzające p o w ietrze, w ieją ce jesien ią od upraw nej z ie mi. — P rz eję ci całk iem ty m zapachem ziem i, mają zn ow u za g r zeb a ć się w ziem i; ręce ich, k tóre w ziem i ciągle grzebią, są ch rop ow ate, jak k orzenie. Skupiają się w s z e lk ie ludzkie u czucia, w tern b ezgran iczn em p o św ięcen iu , p ozw alają się oblepiać rodzinną ziem ią. Idei ob ron y nie da się n iczem piękniej p rzed sta
w ić. S trzetelsk i sied zi w w a g o n ie, a koro
w ó d sm u tn ych i ża ło sn y ch m y śli rozsad za mu m ó zg — i ser ce napełnia szlochaniem .
Ci co p ow ró cą do d o m ó w — m y ś le ć będą o s w y c h to w a r z y s z a c h , k ied y ponad grobam i ła n y d o jrzew a ć będą, — i p ow ieje zn ó w od la s ó w o rzeźw ia ją ce p ow ietrze.
N araz p ociąg stanął.
S trzetelsk i m u siał p rzecisk ać się p rzez tłum kobiet w iejsk ich — z koszam i, k u p ców i żo łn ierz y .
D zień pochm urny i ciem n y — ale te b arw n e m undury, te b ły s z c z ą c e bronie, o c z y p ełn e ognia, z d a w a ły się d u szę mu rozja
śniać.
33 Ale pośród całej w r z a w y ogarn ęło S trzetelsk ieg o takie u czucie, jak iego d ozn a
w a ł w w agon ie. W p ow ietrzu uczuł co ś p rzygn iatającego — jak g d y b y zapach k w ia tó w , gnijących już w kaplicy.
W łó c z y ł się po w io s c e . — S zu kał.
C zego to w ła ś c iw ie sz u k a ł? — N ie m ógł sob ie jasno u św iadom ić. Z daleka d o
la ty w a ł go huk arm at. D a w a ł się s ły s z e ć jako jakiś od dalony pomruk. Na niebie coraz to c ięż sze chm ury p rzy g n ia ta ły p ow ietrze.
S trzetelsk i drgnął naraz.
W oknie ujrzał S tefę. Z uśm iechniętą tw arzą patrzała na S trzetelsk ieg o.
— P anno S tefo !
S e r c e rozrad o w ało się w nim. U ś w ia domił sobie, że p rzecie u m yśln ie tu do niej p rzyjechał. T ęsk n o ta za nią p rzy g n a ła go tu.
T era z b ły sk a w icz n ie przypom niał mu się k orow ód w y p a d k ó w .
P o k ilk u dn iow ych k r w a w y c h w alk ach , cudne z w y c ię s tw o , op anow anie w io sk i, od
p o czy n ek — poznanie S te fy — ta p ierw sza cudna sp o w ied ź dusz — a p otem w kilka g o dzin w y m a r sz do są sied n iego m iasteczk a.
I jak ież to sz c z ę ś c ie , że tam zarząd zon o k ilk u d n io w y o d p oczyn ek .
Jak to dobrze się z ło ż y ło , ż e m ó g ł tu w p a ś ć i sp ojrzeć w te jasne, cudne, sło n e czn e o c z y S te fy . — S łu ch a ć ch ciał jej g ło su , co kojącą falą kładł się na jego chorą duszę.
Zanim się rozejrzał — sta ła p rzy nim S tefa.
— Jak że się m em u w o ja k o w i p o w o d zi?
— p y ta ła tro sk liw ie.
P oru czn ik a S trz ete lsk ieg o ogarn ął sm u
tek i żal, że b ęd zie m u siał op u ścić tę cudną d ziew c zy n ę.
— Skąd ten sm u tek ? — za p y ta ła , g d y chm ura o k ry ła tw a r z S trz ete lsk ieg o .
— T o, ż e panna S tefa b ęd zie d ale
ko, ż e :
„ T y p ójd ziesz górą, T y p ójd ziesz górą, A ja doliną“. —
nucił S trzetelsk i lu d o w ą piosnkę łz a w y m głosem .
— N ie! N ie! Ja P a n a nie zo sta w ię , nie op u szczę.
Z aśm iała się n a w et sw a w o ln ie.
85
— Jakam ja d ziw na...
W czoraj poznałam ry c erz a , a d ziś, mu już m iło ść p rzysięg am .
N a sta ło k ło p otliw e, cią żą c e m ilczen ie.
O ddalony pom ruk h u k ów arm atnich przedarł p o w ietrze.
— Jak że to p ię k n e ! — S zk od a, ż e ja nie um iem w a lc z y ć ... i
— D z ie ck o ! W ielk ie d zieck o ! — m ó w ił S trzetelsk i.
P o d a ła mu m alutką, aksam itną dłoń.
— P rzep rosić.
C h w y cił ręk ę i u ca ło w a ł ją gorąco.
S tan ęli tuż obok sieb ie, a o c z y ich w ż a r ły się w wzajem nym ] z a c h w y c ie i od
daniu.
S tefa zapom niała, że ż y je w w io s c e , którą co dopiero w r ó g op uścił i do której lada ch w ila w r ó c ić m o że.
S trzetelsk i zapom niał, ż e stoi na p o ste
runku, że pow inien już op uścić w io sk ę , bo kto w ie , jakie w y p a d k i się ro z e g r a ły w po
bliżu.
N ie w ie d z ia ł o tern — a raczej nie chciał w ie d z ie ć , że g o tó w w jutrzejszej bit
w ie zginąć.
3*
Z a p an ow ało m ilczen ie.
— M oże pan w e jd z ie ? — P ro szę...
P rz y g o tu ję herbatę... Mam zn a k o m ity k o
niak — rz ek ła S tefa.
M achinalnie w s z e d ł za nią. P o ch w ili zn aleźli się w s y m p a ty c z n y m pokoiku. S te fa szy b k o w z ię ła się do robienia h erbaty.
P o d c z a s tej czy n n o ści o p ow ia d a ła w e s o łe ep izo d y z ch w il, jakie p r z e ż y ła p o d czas in- w a z y i n ieprzyjacielskiej.
R az poraź p o d cza s opow iadan ia sp o
glądała na S trz ete lsk ieg o i w z r o k jego — ogrom nie ją niepokoił.
T aki b y ł b ły sk d z iw n y w jeg o oczach.
L ęk ała się te g o w ejrzen ia. S tefa p o sta w iła napój na sto le — i rzek ła :
— A teraz pan K azim ierz g rzeczn ie bierze filiżankę i pije...
— A panna S tefa o p o w ie bajkę — pro
sił S trzetelsk i. K onieczn ie jakąś bajkę... B o r z e c z y w is to ś ć taka zła... T aka brutalna...
W ięc bajki m ów ... P r a w m i baśnie d ziw n e.
Ja b ęd ę słuchał...
I S tefa p ra w iła mu bajki... O paziu, o k rólew n ie, o m iłości, o straceniu... T y le b a jek, ty le smutku...
37 Zapom nieli o srogiej r z e c z y w is to ś c i i dusze unieśli w b łęk itn e k rain y sn ów ...
I tak m ijały dnie. J e s z c z e 2 ty g o d n ie m ieli zostać. S trzetelsk i k o r z y sta ł z każdej w olnej chw ili, a b y się p rzed ostać do S te fy . Z dniem k ażd ym u czu cie rosło w jego du
szy ... U czu cie sy m p a ty i — przyjaźn i, od
dania — zm ieniło się p otem w b ezp am iętną m iłość...
K ied y sob ie to jasno u św iad om ił, ogar
n ęła go nieopisana trw oga...
W ied ział, ż e S tefa — jeg o b y ć nie m o że, że dziś, jutro, on zn ow u pójdzie w k rw a w y w ir w alki...
A S tefa o nim zapom ni...
A le po ch w ili za p rzecza ł sam sobie...
Z a m ig otały przed nim jej o c z y , jak się gorącą m iło ścią w p a tr y w a ły w n iego, p y ta jąc: c z e g o mu p otrzeb a?
U jrzał w m y ślach S tefę, jak p rzy ż e gnaniu o c z y o p erla ły się łzam i — a usta d rg ały w cich y m smiutku...
Jasno u św ia d o m ił sob ie, ż e S tefa ż y w i dla niego u czu cie silnej m iłości.
S kąd ta m iło ść ku nim p r z y sz ła — jak ich n araz o p a n o w a ła — te g o nie um iał so bie w y tło m a c z y ć . P r z y c h o d z ił do S te fy z d uszą p ełn ą łe z , a ona starała się go rozpo
g od zić i p ra w iła mu bajki o jasn ych , dobrych
rzeczach ... i
C zuł ty lk o w y r a źn ie , ż e trudno mu b ę
d zie z o s ta w ić S tefę, i tę w io s k ę p ełną słoń ca — i p ójść zn o w u w k r w a w e boje, z k tó
rych już niem a pow rotu...
S trzetelsk i p rzy jeżd ża ł stale autom obi
lem do S te fy . W y c z e k iw a ła go w oknie, w g o rą czce tę sk n o ty , a k ie d y u s ły s z a ła echo trąbki autom obilow ej — ra d ość jej nie m iała granic.
W te d y sk ła d a ła rę ce i c ie s z y ła się jak dzieck o. — S k a k a ła sw a w o ln ie , — nuciła w e s o łe piosnki i sze p ta ła K a zim ier zo w i:
— S tefa się c ie s z y ! — O grom nie się c ie s z y panem K azim ierzem .
I tak w m iłow an iu p ły n ę ły im dnie.
II.
A larm ! — żo łn ierze p o zry w a li się na
gle, p o w sta ł g w a r, k rzyk , chaos,
39 Na sp ienion ym koniu p rzy jech ał adiu
tant z rozkazäm i.
Z daleka sły c h a ć już b y ło huk arm at, i grzech ot karabinów; m a sz y n o w y c h .
S trz ete lsk ieg o zbudził ten k rzyk .
— Co się s ta ło ?
— N iep rzyjaciel zajął w ie ś N... pono
w nie.
S trzetelsk iem u w o cza ch pociem n iało.
Czuł, ż e słabn ie, — rę ce mu d rża ły , nogi pod nim ch w ia ć się p o c z ę ły — oparł się o d rze w o — i p rzera źliw y m g ło sem p y t a ł:
— Z ajęli? — K ied y ? — Jak to się s ta ło ?
— N a g ły m szturm em w n o cy , kilka batalionów! sk ry ło się w lesie.
W śró d p o tw o rn y ch w iz y i, — jakie b o lesn ym ciężarem p rzy g n ia ta ły m ó z g S tr z e telsk iego — w id n ia ł obraz S te fy , — jak p rze
straszonemu o cz y m a p a trzy na w k ra c za ją cy ch n iep rzyjaciół, — jak nieludzkim , roz
p a czliw y m g ło sem b la ga p om o cy.
W id ział w io s k ę w płom ieniach — ból k o n w u lsy jn y nim w strzą sn ą ł. P a d ł rozkaz.
G otow an o się do w alk i — do odparcia w r o g ó w .
D an o znak w y m a r szu .
R eflek tory o ś w ie tla ły okolicę.
N araz padł rozk a z:
„R o zw in ą ć się w le s ie “.
R o z p o częła się w a lk a u ciążliw a . W S trzetelsk im naraz k rew zagrała.
Ż eb y ty lk o do sztu rm u ! — Ż eb y nie le ż e ć w tern okrutnem napięciu n e r w ó w i słu ch ać te g o p rze ra źliw eg o k oncertu dział.
T rąbka do szturm u.
Z w a ł cielsk — k rzy k — w ir — p ostęk ziem i — ś w is t kul...
C iem no w oczach ...
J ezu s M arya l!
W r o g o w ie uciekają w popłochu. — C haos. — T y lk o jęki konających, rozdziera
ją p o w ietr ze.
S trzetelsk i leci ze sw o im oddziałem p rzez w ie ś. W y ra ź n ie z a r y so w u je się przed nim w k rw a w e j m gle dom S te fy .
Już stanął. K azał za trzy m a ć się oddzia
ło w i. S am zb liż y ł się ku d om ow i. P r z e r a ziła go cisza.
W s z e d ł w ciem n y przedsionek.
41 U s ły s z a ł naraz jakiś rozd zierający g ło s.
D och od ził go z pokoju. P o t zim n y go oblał.
T o S tefa.
D zik iem , Żelaznem uderzeniem rąk w y w a lił d rzw i m ieszkan ia. — O czom jego p rzed staw ił s ię w id o k stra szn y .
S tefa w iła się w objęciach oficera n ie
p rzy jacielsk iego , k tó ry d ziką brutalnością chciał ją p o w a lić i sk ręp o w a ć.
K ied y w d rzw ia ch u kazał się S trz ete ł- ski, z e r w a ł się k ozak od S te fy i zanim S trz e- telski zd o ła ł się rozejrzeć — w y s tr z e lił z b row ninga.
S trzetelsk i jęknął głucho i padł na z ie m ię n ie ż y w y . — O ddział S trz ete lsk ieg o , za niepokojony jeg o n ieob ecn o ścią w y s ła ł plu
to n o w eg o . — K ied y zo r y en to w a n o się, u ch w y co n o k ozak a i w y p ro w a d zo n o go na stracenie.
W m ieszkaniu zo sta ła S tefa . — Zanim zd ołała sob ie u przytom nić co z a sz ło — m i
n ęła d łu ga ch w ila. Jakiś ch aos p o tw o rn ych m yśli i w iz y i zap ełn iał jej g ło w ę . N ie um iała sobie jasno s k r y sta liz o w a ć co się z nią d zie
je. C zuła ty lk o jakiś ż r ą c y ogień w m ózgu.
rzała trupa S trz ete lsk ieg o . L eża ł z sk rw a w io n ą g ło w ą , spokojnie, z jakim ś n ieza g a - sły m b ły sk iem w oczach.
U sia d ła p rzy trupie, w z ię ła jego ręce uznojone trudem w a lk i c a ło w a ła je...
B ezg ran iczn a rozpacz ją ogarn ęła. — U g in a ła się pod cięża rem m ęki. B ól zm ienił się W obłęd.
W y b u c h ła n araz długim , ob łąk an ym śm iechem 1. R o zp lotła w ło s y , g ła sk a ła z w o jami trupa.
N araz z e r w a ła się. Z a czę ła r o z r y w a ć s w e ciało, k r z y c z ą c :
— S e r c e w y d r z y jc ie .
B ól ją opętał. — W y b ie g ła na próg.
Chłód n o c y ją o rz e ź w ił. T r w a ło to ch w ilę, zn ow u ją rozp acz ogarnęła.
P rzed nią czarna noc...
G dzieś w y je p ies przed op uszczon ą chatą. S ły c h a ć od dalon y g łu c h y pom ruk hu
k ó w arm atnich.
Na progu sto i S tefa.
P rzed nią głucha, ciem n a noc.
Roman Hernicz
Ostatnie chwile
I.
Ź w irsk i leża ł na polu b ez m y śli, — b ez czucia, b ez w o li. O c z y p rzy sło n ięte m głą, nie w id z ia ły n iczeg o , na w s z y s tk o b y ły ślep e.
T ylk o huk gran atów , ś w is t szrapneli, g rz e
chot k arab in ów m a sz y n o w y c h , rozpaczn e, ch aotyczn e o k rzy k i, trąbka do szturm u — w tern co ś niepojętego, jakiś n iezrozu m iały grom, ok rzy k — a p otem cisza...
Ź w irski leża ł na polu — a zb iela łe usta sze p ta ły żarliw ie m o d litw ę: „Zmiłuj się nad nam i“.
T en szep t sze d ł cią gle z ch orych, sp iek - ły ch gorączk ą u st jego. N araz u czu ł, że go podnoszą jak ieś rę ce — k ładą na w ó z , w usta w są cz a ją mu napój o ż y w c z y . P o w o li
spojrzał sła b y m w zro k iem .
L eża ł na w o z ie . O bok tylu rannych.
S ły s z a ł w y r a ź n ie ich jęki. Ł k ało w nim serce, ż e im pom ódz nie m oże. S am bólu nie czuł, m im o, ż e kula tk w iła mu w piersi.
K ied y go ocu con o — le ż a ł w w a g o n ie k olejo w y m . T era z już w y r a ź n ie u św iad om ił sob ie p oło żen ie. Z am a ja czy ła mu się w alk a.
P am ięta. — L eża ł w ro w ie i strzelał. C elo w a ł z zim ną k rw ią. P ad ali w r o g o w ie . N a
raz uczuł k łu cie w piersiach. N ie zasta n a w ia ł się nad tern.
S trz ela ł dalej. W te m trąbka w o ła do szturm u. W staje. Czuje ból — taki okrop
n y ból w piersiach. Zrobił kilka k rok ów i padł. Co się p otem sta ło nie pam iętał.
P óźn iej zn a la zł się w w a g o n ie kolejo
w y m i m y ś la ł nad sobą. P o jed zie do szp i
tala, i tak go uratują. B ęd zie ż y ć — b ęd zie ż y ć .
R a d o w a ła się w nim d usza, p rzeczu ciem dni, które nadejdą. W ró ci do zd row ia
— pójdzie zn ow u w pole i z e m ści się na w rogu . D rżą cą ręką od słon ił piersi i u ca
ło w a ł k r z y ż y k . U st nie m ó g ł o d erw ać. B la
47 da tw a rz rozprom ieniła mu się uczuciem szc zęśc ia . Z k rz y ż y k ie m na ustach, zasn ął cichym snem .
II.
— C z y panu lep iej? — Jak się pan czu je? — G orączka u sta ła ?
Ź w irsk i p atrzał na M irecką nieustannie.
Nie m ó gł sob ie w y tło m a c z y ć pow od u. — Ale oczu nie m ó g ł o d erw a ć od niej. Jakby jakaś siła go p rzyk u w ała.
M irecka z d a w a ła się to sp o strzeg ać.
P r z e z tw a r z jej p rzeszed ł cień lęku. Z atrw o
żona p o w ied zia ła je sz c z e kilka s łó w — i w y szła.
Ź w irsk i ch ciał zd ać so b ie ze w s z y s t k ie go sp raw ę. G orączka jednak przepalała mu m ózg. M ajaczył...
N ie m ó g ł sob ie jasno s k r y sta liz o w a ć uczucia, które go opanow ało...
Co go ona o b ch o d zi? — Czem u na in
ne k o b iety z „ C z erw o n eg o K rzy ża ' nie zw raca ł u w a g i?
— D la c z e g o ?
rą czce. — C zuł żar w m ózgu, w piersiach — sercu.
A w ch w ilach p rzytom n o ści, m a ja czy mu się ona. M ęka b ez granic. C h ciałb y już p rzesta ć się m ę c z y ć . C h ciałby zam knąć o c z y na z a w sz e .
Z są sied n ieg o łó żk a idzie szloch an ie pa
cier za : „Zmiłuj się nad nam i“. / - P r z e z m ó z g przech odzi ja sn y prąd św ia d o m o ści. P rzy p o m in a sob ie, — jak w ro w ie p o w ta rza ł m o d litw ę. I naraz o d z y skuje św ia d o m o ść. S e r c e mu raźniej bije.
Zrozum iał. Zna już p r z y c z y n ę lęku.
T o o n a H ala — jego H ala — — i N araz czuje żar w m ózgu.
Z a czy n a k r z y c z e ć p rzera źliw y m , n ie
p rzy tom n y m g ło s e m : H ala — H a la --- W d rzw iach staje p rzelękniona M irec- ka. — Z bliża się ku niem u z uśm iechniętą, dobrą tw arzą...
— Julku drogi, to ja — to ja — tw oja Hala.
Czuje n araz jej m ięk k ą dłoń na sw e m rozpalonem czo le.
Szybkim ,1 pędem p rzebiegają mu v m ózgu zd arzen ia ostatnich lat. K och ał ją — k och ał sza len ie — ż y c ie jej sw o je ch ciał od
dać. D łu g o tr w a ło to m iłow an ie. A ż razu p e w n e g o g o opuściła. P o d ep tał s w e id ea ły . R ozpił s ię i w bagnie rozp u sty szu k a ł z a pom nienia. D o w s z y s tk ie g o g n a ła g o tęsk n o ta za nią. — A ż n a resz cie w y b u c h ła w ojna.
Z ostał p o w o ła n y do w ojsk a.
W s z y s tk o so b ie tera z jasno u św ia d o m ił. Z rozum iał, że jest w m ieście, gd zie H a
la m iesz k a ła — w szpitalu.
C u d ow ne spotkanie. D ob rze mu. C zu
je jej dłoń na czo le. J est już p rzy to m n y.
Zdaje mu się, ż e osiąg n ął n iepojęte s z c z ę ście. A le ten ból str a sz n y — ten ok rop n y ból w piersiach.
M ów ił mu lek arz, b y dał s ię op erow ać, a po w y c ią g n ię c iu kuli b ęd zie ż y ł.
Ź w irsk i d rży c a ły . A le dobrze mu.
P r z e c ie jej dłoń s p o c z y w a na jeg o czo le. — U sta b ełk o c ą cich y m sze p tem : — H alo —- H alo —— —
A ręka sięg a po k r z y ż y k czarniuteńki, po k r z y ż y k , k tó ry ona mu dala. A le tera z chce jej o w s z y s tk ie m p ow ied zieć. C hce jej
4
m ó w ić o m ę ce dłu gich lat. A le w piersiach ból.
M irecka lęk a się o Ź w irsk iego .
Ż w irsk i nie m ó g ł zła p ać oddechu. R zu ca się k on w h lsyjn ie. N araz tw a r z mu jaśnie
je b ladym u śm iech em szc z ę śc ia .. U sta blade, trupie, — zab arw iają się, — p rzybierają ż y
cie. ) -
N a ustach sw o ich uczuł ser d e czn y po
cału nek jej ust.
J e sz c z e jeden szep t: H a l u ś --- A p otem brak oddechu, sp a zm a ty czn y sk urcz rąk — piana na u stach — i b ełk ot n ie w y r a ź n y i sze p t jakiś cich y...
B la d y trup z cichutkim u śm iech em s z c z ę ś c ia na tw a r z y .
Utwory pisane
przez żołnierzy polskich
Życzenie moje.
A gdy znowu pójdę w pole, Kędy grają w krąg kartacze — Niechaj na mym zimnym dole, Gdziebym usnął — nikt nie p łacze!
Gdy będziecie wracać z wojny, A w as o mnie będą p y ta ć . . . To powiedzcie, żem spokojny
Zasnął w grobie — gdzie zakwitać B zy mi b ę d ą ... A tak mówcie
Wszystkim, których w domum rzucił — I rodziców mych pozdrówcie,
I pocieszcie, żem nie w r ó c ił. . . I powiedzcie: gdym tułaczą Ziemię rzucał — to niezłomną Wolę miałem, niech nie płaczą Nigdy po mnie — niech zapomną.
W ł a d y s ł a w S z y m a ń s k i .