KILKANAŚCIE WIERSZYKÓW
NAPISAŁ
fk n 3 -
KRAKÓW.
W D R U K A R N I W . L. A N C Z Y C A I S P Ó Ł K I.
1895.
/ H / /
o o o o
KILKANAŚCIE WIERSZYKÓW
o o
% n z
NAPISAŁ
KRAKÓW.
W D R U K A R N I W . L. A N C Z Y C A I S P Ó Ł K I.
1895.
hi WM9
( M ^ K b l
' b
2 07
N A K Ł A D E M A U T O R A ,
t^écznicfn Q)ivcint
p o á w ie c a
(S tu łc r.
II.
„Łazarzu wynijdź z g r o b u !“
(?
y, coś zapłakał nad grobem Łazarza Q I cuchnącego już wrócił do życia, Którego wola w skrzesza i um arza, Panie, ulituj się Polski rozbicia!
Ona nie czw arty dzień, lecz wiek już cały Spoczywa w trum nie zbitej ręką wroga, Ona już cuchnie, p ad a się w kawały, Ona we wierze już stygnie nieboga!
O, p rzy stąp do niej i słowem wszechmocy, Co tyle dziwów już przyniosło światu, Podnieś ją z ciężkiej stuletniej niemocy, W yrwij ze szponów okrutnem u katu!
Prosi Cię za nią M arta i Mary a:
P raca i Modły niewinnego ludu,
Któi‘y Ci P anie dotąd wiernie sp rzy ja — O, niech dla niego dozna Polska cudu!
— 8 —
Więc »wynijdź z grobu« rzeknij Jezu Chryste, Do m artw ej Polski, a spadną kajdany,
W zniosą się w niebo ręce wolne, c z y ste ...
N aród odżyje — struchleją tyrany!
III.
Na widok zakłada karnego w N. Wiśniczu.
et^B m utno patrzeć na świątyń g ru zy i zwaliska:
^ Gad po nich brzydki pełza i śliną je plami, W icher kruszy ścian resztki i o ziemię ciska, A puszczyk im na pogrzeb zajęczy czasami.
Lecz smutniej, stokroć smutniej widzieć, jak w klasztorze, Co niegdyś zakonnikom służył za schronisko,
A dotąd stoi cały — jak gdyby w oborze Rozbiła czeim zbrodniarzy swe obozowisko!
Gdzie niegdyś święte pienia w niebo się wznosiły, Dzisiaj ponury więzień miota przekleństw krocie — Gdzie skromności i w stydu panow ał duch miły, Tam zbrodniarz dzisiaj tarza się w rozpusty błocie.
O Nieba — jakże m ądre są W asze wyroki!
Nawet tu na tym świecie klątw a zły czyn karze:
Kto Pańskie prześladuje kapłany, proroki, Ten zbrodni i w ystępkom buduje ołtarze!
IY.
Do cywili2acyi.
Ws/ywilizacyo, ty dum na, wyniosła!
gP Chełpisz się.ze swej wielkości i siły, Zda ci się nawet, żeś B oga przerosła, Bo ci duch w iary już nie bardzo miły.
W m iastach tryum fy swe pozorne święcisz:
Stawiasz rzędam i gm achy niebotyczne, W ygodą, zbytkiem ludzi do nich nęcisz I łatw ow iernych ściągasz tłumy liczne.
J a k te ulice i te kamienice Zewnątrz nadobne okazują lice, A w ewnątrz k ry ją nędzę i fetory — Tak i ci, którzy ślepo cię kochają, Pozory cnoty i rozum u m ają,
Lecz to nie ludzie, to raczej upiory!
y.
Refleksya.
edy potopu opadały wody, Noe wypuścił z arki gołębicę - Ta obleciawszy zalaną ziemicę W róciła wkrótce do swojej zagrody.
Noe raz drugi ptaszynę wypuszcza, D rugi raz wraca do arki zdyszana:
Milsze jej gniazdko w domu swego P an a Niźli rozległa całej ziemi puszcza.
Lecz gdy trzeci raz z arki wyleciała, Już nie wróciła — złudzona pięknością Ziemi i lotem swym i swą wolnością.
I tyś ma duszo dawniej w zlatyw ała Do P an a B oga raz po raz z o chotą...
Czemuś dziś ziemskie ukochała błoto? —
VI.
W influency.
Ą
',jT3lędzna, krucha lepianko, dom ku mój gliniany!
Przecz się chwiejesz i ogniem tajem nym się palisz?
Czyli się ty przypadkiem już w gruzy nie walisz?
Czy napraw dę ry su ją się już twoje ściany?
Marne życie, co gaśnie za lada podmuchem, Ja k słaby, ubożuchny, olejny kaganek!
W ieczór nie wie, co niesie mu następny ranek I wartoż kochać ciało a pogardzać duchem?
Nie, mój duchu! tyś panem , a ciało twym sługą, Choć ono słabnie, ty rządź, ty trzym aj się silnie;
Ono w proch się rozsypie — ty żyć będziesz długo...
Przed tobą wieczność jasna, prom ienna, szeroka, Tobie Bóg wyższe cele w ytknął nieomylnie:
Ciało z ziemi poczęte, tyś dany z wysoka!
VIL
We wilię Bożego Narodzenia.
przyrodzie mroczno, cicho, głucho, uroczyście, Jak b y w oczekiwaniu jakich wielkich zdarzeń Duch kołysany falą słodkich, rzewnych w rażeń Gotuje się n a święte Zbawiciela przyjście.
Serce moje w rodzinne przenosi się progi;
Szuka drogich pam iątek minionej przeszłości, Szuka szczerej, niewinnej, dziecięcej radości, Co mu oprom ieniała pierwsze życia drogi.
Dziś i w dom ku rodzinnym gw iazdka blado świeci, Bo anioł śmierci przyćmił ją swem zimnem tchnieniem:
Rodzice próżno swoich u p atru ją dzieci!...
Lecz widok Zbawcy w żłóbku spędza sm utek z czoła I koi wszelką boleść niebiańskiem m arzeniem ;
W szak anioł do pasterzy: »Nie bójcie się« woła.
V III.
W dzień Bożego Narodzenia.
udzkość u Twych ołtarzy jak traw a się ściele, Uwielbia miłosierdzie Twe Boskie, bezmierne - O Panie! spójrz na syny, córki praw ow ierne
Zebrane k u czci Twojej we świętym kościele.
Któryż język potrafi należnie wysławić Te łaski, któreś w żłóbku złożył betleemskim?
Ofiary, któreś poniósł w życiu swojem ziemskiem, Aby od śmierci wiecznej nas grzesznych wybawić?
Nie mierz uczynków naszych siłą Twej ofiary!
My biedni, nędzni ludzie — nie stać nas na d a r y ...
Racz przyjąć nasze modły, pragnienia i chęci Pobłogosław je, poświęć i oczyść od zmazy;
Niech choć one zaświadczą po milion razy, Żeśmy ku Tobie szczerą wdzięcznością przejęci!
IX.
Na pożegnanie roku 1894.
rzepadłeś ro k u stary w czasu oceanie,
A z tobą tyle m arnych, zwiedzionych nadziei, Tyle burz i upadków wśród życia zawiei,
Po których ledwo pamięć w sercu pozostanie!
Znów jedna k a rta życia zam knięta przedem ną...
Otworzą ją dopiero w dzień sądny Anieli Nowy Rok jak b y k artk a czyściutka się bieli
K ryjąc w swem łonie przyszłość nieznaną, tajemną.
Zbawicielu! do Ciebie wznoszę dziś me serce!
Tyś dotąd łódką życia sterow ał miłośnie, Tyś był mą silną tarczą w życia poniewierce!
O niech i nadal będę godnym Twej opieki, Niech mi rok nowy z Tobą upływ a radośnie, Niechaj mnie z Tobą P anie połączy na wieki!
N a p ow ita n ie roku 1895.
ynurzasz się na fale przestrzeni i słońca
^ Z m roku swojej nicości nowy nasz hetmanie, Ażeby chyżo nakształt niebieskiego gońca
Przem knąć ponad ludzkości tonie i otchłanie.
Ku tobie się podnoszą źrenic miliony:
Coś za jed en ? p y tają, co przyniesiesz św iatu ?
Czy puścisz prom yk szczęścia na ten świat shańbiony, Gdzie syn nie ufa ojcu, b ra t zazdrości b ratu ?
Czy też rozdmuchasz nowe i większe niezgody, I bratobójczy sztylet wetkniesz im do dłoni, I krw ią czerwoną W isły zarumienisz wody?
O, wstrzym aj nad narodem mym wiszące gromy!
Gdy inni giną w szale, jego niech osłoni Ten, co losami świata rządzi niewidomy!
XI.
Na Trzech Króli.
VY
so jie z w y k ła gw iazda wschodzi na niebieskim stropie,
^ Śledzą jej dziwne ruchy trzej Mędrcy w zachwycie,—
R uszają za jej światłem i znachodzą Dziecię — Jezusa w biednym żłóbku, w betleemskiej szopie.
Na ten widok ich rozum mięsza się i trwoży:
Jakto? P a n świata obrał tak nędzne mieszkanie?
To niemowlę Zbawieniem ludzkości się stanie?
Tak jest, mówi im wiara, to Jezus, Syn Boży!
I nas też światła Boże wiodą do kościoła
I na skrom nych ołtarzach Zbawcę nam w skazują;
Choć oko Go nie widzi, ale wiara woła:
To Bóg-Człowiek utajon pod postacią chleba!
Pójdźmy! Niechaj Go wszyscy społem adorują, Bo On z miłości ku nam raczył zstąpić z nieba!
XII Wielki Piątek.
_
. ałobą jak całunem okryty świat cały
Zwraca dziś wzrok ku krwawej widowni Golgoty, Gdzie B aranek ujęty w tw arde krzyża sploty
W śród strasznych cierpień kona — sm utny i zbolały.
Drży przyroda i dzieli bóle Stworzyciela:
ćm i się słońce, odwiecznych skał głazy p ęk ają, Z pod grobowych kamieni umarli pow stają, Na poły się zasłona kościelna rozdziela.
Tylko z ludzi współczuje i boli niewielu;
Tłum spogląda na Zbawcę z szatańską radością I myśli, że się zemścił na nieprzyjacielu!
O serce ludzkie, jakże marne twe pochwały!
Szczycisz się swą rzekomą czułością, tkliwością, A kiedy zabrniesz w grzechy, toś tw ardsze od skały!
XIII.
Do młodości.
wiat ci ołtarze wznosi i pali kadzidła, Pieje ku czci twej szumne i słodkie peany, W ieku m arzeń i złudzeń, kwiatem życia zwany — Ach, nie wierz jego słowom! on stawia ci sidła.
Nie ufaj swoim skrzydłom, skrzydła to motyle, Choć mienią się barw tęczą, słabe są i kruche — B iada ci, jeśli wpadniesz w życia zawieruchę!
Spoczniesz wcześnie i wiecznie, lecz spoczniesz w mogile.
Żyj w ukryciu wstępując w ślady Zbawcy świata, Co mógł znaczyć cudami swoje młode lata,
A jednak je przepędził w N azaretu ciszy.
Módl się, pracuj i słuchaj, sposób się do czynu;
Przyjdzie czas, kiedy staniesz z n auką wśród gminu I poczniesz działać; wtenczas niech cię każdy słyszy!
XIV.
Kochaj!
9
kochaj ludzi, kochaj mimo wstrętu, Mimo ich grzechów i wad i słabości, Kochaj gorąco to morze ludzkości
Mimo szumowin i bru d u i mętu!
Nikt pewno więcej nie brzydził się złością, Nikt pewno nie był wyższym po nad tłumy, Nikt nie miał praw a takiego do dumy Ja k ja: Bóg-Człowiek — a jednak miłością Objąłem wszystkich i małych i wielkich I złych i dobrych tuliłem do łona
I wszystkim z krzyża podałem ram iona Jako Zbawiciel i Ojciec dusz wszelkich.
Kochaj więc wszystkich, stop w ogniu miłości W łasne i cudze niechęci, u razy —
I mimo ludzkie przyw ary i skazy Stań się ofiarą dla dobra ludzkości!
— 21
Kochaj, im mniej tej miłości na świecie, Im większe lody piętrzą się do koła,
Im głośniej szatan: »Precz z miłością« woła, Bom ja miłością zwyciężył świat przecie!
XV.
Wytrwaj?
t^jj|P"ytrwaj do końca a będziesz zbawiony«
Tak woła Chrystus do zbolałej duszy, W ytrw aj wśród cierpień, wytrwaj wśród katuszy, Nie zrzucaj z czoła cierniowej korony!
J a ją nosiłęm cięższą i ostrzejszą Aż do ostatniej życia mego chwili — Ci, którzy cierpią, są mi bliscy, m ili...
W ytrw aj więc! Kiedyś twe bóle się zmniejszą, Łzy się przesączą i wyschną jak moje,
R any przem ienią się w chwalebne blizny, Duch do niebieskiej uleci ojczyzny —
Skończą się ziemskie cierpienia i boje...
W ytrw aj więc ze mną w męczeństwie i bólu Jako tow arzysz walk Mistrza swojego,
A staniesz kiedyś wśród dworu Bożego Jako zwycięzca przy Niebieskim Królu!
O Panie! czem są me łzy i -westchnienia Wobec Twych krw aw ych i nieznośnych cierni?
Niech szemrzą na ból, niech bluźnią niewierni — J a dzięki składam Ci za me cierpienia!
— 23 —