W CZWARTĄ ROC
0 O N A Ś Z E G 0 fi E P O R T A Ż U W E
(tok 4 Kraków, dnia 3 1 'p a id z ie m ilu 1 ^ .
S M W
P Z A M K U
k r a k o w s k i m
U R O C Z Y S T O S C D O Z Y N K O
Generalny Gubernator Dr Frank i prezydent Naumann wśród de
legacji. która wręczyła im dary z plonów.
Fols Borek t , fg q 3
W czw artą rocznicę utworzeni neralnego G ubernatorstw a ijtzyJł neralny G ubernator Dr Frank*®
ku w Krakowie, zespól delegatów śkiej ludności w iejskiej z 10 stron G eneralnego Gubernw®
JDelegacja w ręczyła mu piękDw, korow ane k o sss, Jfjawiesająę^SS k ie preaUKty ro lilcże i ogroa z poszczególnych okręgów, Df.
p o d z ię k o w a ł w serdecznych M fwszystkuri, którzy pracują na,*~
w yniki ich prący. j§
Powyżej:
Po uroczysto
ściach na dzie
dzińcu zamko
wym, odbyło się w salach repre
z e n t a c y j n y c h p r z y j ę c i e , w którym wziął udział General
n y Gubernator Dr Frank.
Na lewo:
D elegacja niosą
ca dary z plo
nów i orkiestra na dziedzińcu
zamkowym.
Ludowa orkiestra, f ( barwnych strojach imiay/jh swymi t*arakteTystycznymi 1
mentalni odegrała w czasie uroczystości 1'
..pieśni.
Powyżej i na lewo:
N a zakończenie swej w izyty na zamku krakowskim delegaci zwiedzili różne
części zamku.
Na prośbę wyrażoną przez delegację zezwolił jej Dr Fraink, ze względu na rocznicę 4-lecia Generalnego Gubernatorstwa, na zwiedzenie krypty z trumną marszałka Piłsudskiego, która
od początku wojny nie jest dostępna dla publiczności.
Na lewo:
Kierownik W y
d z i a ł u W yży
wienia i Rolnic
twa, prezydent N a u m a n n , po
zdrawia uczest
ników dożynek po ich przyby
ciu do Krakowa.
Na lewo:
D e l e g a c j a s p o ż y w a p o d w ie c z o rek, w czasie o d w i e d z i n w z o r o w o prowadzone
go gospodar
stwa rplnego.
Na prawo:
W czasie sw ego pobytu w Kra
kowie zwiedziła delegacja pol
skich rolników również j e d n o z p o b l i s k i c h wzorowo pro
wadzonych go
spodarstw rol
nych.
N a prawo:
Po przybyciu do Krakowa d e l e g a c i z w i e d z i 1 i
miasto, a mię
dzy innymi k o ś c i ó ł na
Skałce.
Piękna juhaska z* swą pupilką. Obi* są 1“ p n y tk o -
jone odświętnie. p o w o l i zeszła jesień na łąki, pola,
niwy i cały kraj osnuła mgieł ca
łunem. Coraz częściej perlisty szron pokrywa rankami hale alpejskie, gdzie zaczynają się już przygotowania do powrotu w doliny. Już m inęły tygodnie beztroskiego, pełnego swobody życia na tych pastwiskach górskich, poło
żonych na wysokości 2000—2500 m
\»a9 poziomem morza, gdzie juhasi
P o n iik w kole:
tui na długo przed powrotem w doliny, juhasi i juhaski przygotowują wieczorami wspaniałe przybrania, którymi przystroją głowy swego bydła w dniu zejicia
w dolinę.
N# lewo:
W przybraniu odiwi^lnym.
Pot: EurofOŁ wypasali swe bydło w ciągu lata. Teraz należy spę
dzić bydło do zimowych obór i a i do w iosny czekać na ponowny wymarsz w góry.
Naprawo: .
jeszcze słońce przyświeca wysoko ponad gó
rami, ale juhaska przygotowuje się Juz do po
wrotu w doliny, gd yi wieczory i noc* stały się zbył chłodne, by można je spędza<wszale$ia, położonym często na wysokości 2000 m nad
poziomem mona.
U dołu na lewo:
Dobrze znany, a zawsze pełen uroku obraz:
Odświętnie przystrojeni powracają ludzie i zwio- rzęta z hal do rodzinnej wioski.
U Jeden z najpięk- W*ych s p ę d ó w bydła P w okolicach w Berch- jHjden. Wieśniacy łych
Mc f *“ iatftiją swe bydło na "■
. i przeprawiają się kr** przez Jezioro Królew- J,| (Kónigssee). W kole:
nastroju obrazek. Ju- l£Hih6ska i pastuszek, za
dawszy swe bydło na płynę przez Jezioro 'tólewskie do wsi.
Ne prawo:
Dwaj towarzy
s z e z a b a w . Pięknie spę
dzili oni lato na wesołych ig r a sz k a c h
i zabawach.
KZUT OKA NA SZPADĘ Ostrze szpady winno być zawsze bez zarzutu. Chociaż opiekun to- rera zajmuje się tę sprawę, Solo- zano przecież bada bacznie swą
broń. a
Poniżej;
WARCZY IUŹ MOTOR J H UMUZYNY...
Tam dyszy niecierpliwo- ścię żądny widowiska
tłu m .. . Stawny torero ^ w towarzystwie łechł-
mistrza, dźwigającego pokrowiec z b r o n ię , udaje się na miejsce za-
pasów. » v=-'-: ^
M I E H MAJA Mu° l C Z Y M j M Mysi torera biegnie k««r nym dniom tryumfów— lla*
cięstw maję za sobę,J*P*? j słynnego forerft Poniżej na lewo:
P R Z E D O B R A Z E M Mały, przenośny ołtarzyk, u stóp którego modli, się torero przed wal ę — jest wyrazem jego wiary i dzie
cięcej ufności w opiekę Patronki toreadorów.
W kole, poniżej:
W NIEWINNYM POCAŁUNKU TKWI ZADATEK ZWYCIĘSTWA Pocałunek małej dziewczynki tuż przed walkę, w danym wypadku córeczki ulubień
ca tłumów, jest według prze
konania toreadorów naj- lepsżę wróżbę zwycięstwa.
to dawajcie.
m ^ z n ą przeczytała, uśmiech- a znacząco i rzekła:
ta" . dzieci! Mam dla w as wiel-
^ Mwiną, Niespodziankę. Wasza jSamsia jest teraz w Warszawie was do siebie sprowadzić . . . jjTT “ °skonale! Doskonale— ucie- tJ Zbyszek i uszczęśliwiony v skakać na jednej nodze po
^ p o k o j u .
5je ^aza skrzywiła się sceptycz- thar to tatuś pozWbli nam je-
r~ Powątpiewała.
Mec 1 ?lupia się'
nun, ... obruszył ■
HttwÓKw t “ *8°* bY nie miał tjy. \c* J a chcę mamusię zoba- 1 Mi j*7^c z pew nością pozwoli!
*e H 1 wielką ochotę przejechać sjio Warszawy.
G0u « y kolom otywą pojedziemy dopytyw ała się mała
fodbi
.i ? tatuś pow rócił z pola ciocia Tunia kiw nęła na niego Na P12®82^ do salonu.
^wadzali się, a dzieci, bardzo niespokojne i podniecone, legały co chwila na paluszkach pod zamknięte drzwi pijącymi serduszkami podsłuchiwały rezultatu tej konfe- : ^ tu ś mówił:
B j j e i nie! Dajżeż mi św ięty spokój. N ie mam żadnego ki (?rU P°sY,ać dzieci do Warszawy. Potrzebne one tam, k . *Ura w moście. Odwykły, chwała Bogu, od matki, więc r ° te komedie . . .
L .^ e ż Jasiu! Zastanów się, proszę, nie masz prawa za- [ _^lc naatce uściskania swych d zie ci. . .
k ci nieraz mówiłem co o tym myślę, ale się nie upie- Ej'' leżeli uważasz, że należy dzieci posłać, to się je pośle.
a*e wiedz, że tylko dla ciebie to robię. . . 0 “z»ękuję ci, w ięc może zawiozę je jutro . . .
Ł Aby tylko nie ty. Na to żebyś ty z dziećmi jechała sta- Łj5Zo się nie zgadzam. N ie chcę tych waszych babskich BM J °P°w ‘adań, konszachtów . . . Jeżeli dzieci mają już je- Mg koniecznie, to panna Liii je zawiezie.
E ' “Sdę bardzo niespokojna. Ona je st zawsze taka roztar- kjJ14, zawsze taka sobą zajęta. A m iasto duże. Ruch. Samo- fe9V| Tramwaje . . .
1 ^ roz^ m iał się.
f I j act wo! Nic im się nie stanie.
I^ odał po chwili:
y ^«sk.U*h° zauwazYłem nie od dzisiaj, że panna Liii nie jest Niedbała, histe- Nie jestem męż- T^ną.
ciebie.
Vidzę racji zachwycać się nią.
Zresztą co o tym mówić . . .
W W A R S Z A W I E
K^ośpieszaj, pośpieszaj — szarpała bona małą Golę za B r — Utrapienie z tym bachorem! Nawet połowy spra
li. . jeszcze nie załatwiłam, a ta maruda, jak na złość, J*k ślimak.
^cko przemęczone parogodzinnym włóczeniem się po rozpłakało się.
plasz tobiel Teraz beki. Nie mazgaj się, głupia! Za-
^ tupała nogami panna Liii. — Cóż za nieznośna smar*
?Przedam cię kominiarzowi.
? się wzmogły, więc dostała klapsa.
“łasz! N ie kapryś. A tamte pędzą ulicą na zbity łeb
? się nie obejrzą.
Mza! ZazaJ — wrzeszczała na całe gardło aż ludzie pWali po trotuarach. Wróć się! Wróć! Ty wariatko.
G tu wstąpić do perfumerii. .
Pawiach sklepu jakaś starsza siwogłowa pani przysta- '^ykrzyknęła:
róż za prześliczne dzieciaki z tymi długimi złotymi lo- Czy to są trzy dziewczynki?
Słupie pytanie. Zbyszek, bardzc obrażony, wywalił
**« pytającą.
r? 8o nabeształa.
P*eż urwis! Ależ niegrzeczny — przepraszała nifezna-
»«nią.
Około pierwszej Zbyszek przystanął przy witrynie jakiejś dużej wędliniarńi. Oblizywał się, wskazywał palcem na w y
stawę i zaczął narzekać, że jest bardzo głodny i że chce iść na obiad do jakiej restauracji.
— Przecież tatuś tak kazał — przypominał bonie jej obo
wiązki.
— Później, później. Teraz jeszcze za wcześnie.
Panna Liii miała jeszcze bardzo w iele niezałatwionych spra
wunków, po?a tym wołała słodycze, więc po dłuższym łażeniu .po mieście osądziła, że lepiej będzie pójść do cukierni.
— N aż recie się babek z kremem po uszy i będzie spokój. ..
N o i po chwili cała gromadka zasiadła w cukierni przy marmurowym stoliku.
— Siedźcie tu dzieci spokojnie i czekajcie na mnie cier
pliwie. Muszę iść obok, tam do pokoju, i zatelefonować.
— N ie kop się — strofowała Zaza braciszka, który prze
bierał nogami pod stołem jak garncarz.
Gola skrzywiła się gdy garson postawił przed nią szklankę lemoniady. Nie lubiła jej. Chorowała po lemoniadzie, ale bona
*ulro/...
w tych nudach na
Przyznaję, że ciągle się swoim obstaję. Dzieci powinny
i
lj,’ J*kieś złpśliwe aluzje— wzruszył pan Jan ramionami.—E “3dż spokojna, że i ja również bynajmniej się nią nie
^ y c a m .
^ J^Ygłąda inaczej.
|N o bo — jakżeż ci to powiedzieć Ił^tożna by się w krowie zakochać..
^ P a l i ł papierosa.
I Ale odbiegliśmy od tematu.
6 ^ - Posłać, nie posłać.
ij^Ale ja bardzo przy
| No dobrze już, dobrze. Jak się przy czymś uprzesz, to B dziurę w brzuchu potrafiła wygadać. Pal diabli, niech I,. Jedziemy! Jedziemy —■ biegał Zbyszek jak wariat po
■j?1*1 domu, a wieczorem miał trochę gorączki.
r S c ił się, wiercił na swym łóżeczku. Doczekać się nie IK tej upragnionej chwili wyjazdu.
I^na Liii też była podniecona perspektyw ą przejażdżki.
l^ J a k się już za Warszawą stęskniłam. Będę mogła poro- pJPrawunki. Tutaj, w tej dziurze na wsi, w ydarłam się ze B ^tkiego. N aw et nie wiem jakie kapelusze są teraz mod- _ W łosy też muszę doprowadzić do porządku. Odrastają
i rozfryzow ują się całkiem.
L *** wsiadanem do powozu, gdy tatuś wręczył jej pienią- EM tę podróż szybko przerachowała podany sobie zwitek ł*jotów , skrzywiła się i rzekła:
' Mój Boże! Tak skąpo mi pan daje, a chciałam sobie spra.
E legan ck ą jedwabną pidżamę. Perfumy też mi potrzebne, że nie będę mogła . . .
H,® > tatuś natychmiast sięgnął do kieszeni marynarki, wy- pulares i dodał jej co było potrzebne,
r ^ ł jej także instrukcje:
u Przyjedziecie wcześnie, około dziesiątej, więc będzie Ł&iiała masę czasu na porobienie sprawunków. O pierw- Ł*®prowadzi pani dzieciaki na obiad do jakiejkolwiek po- I ej restauracji, a około trzeciej zgłosi się pani do hotelu.
Proszę się tam za długo nie zasiadywać. Niepotrzeba.
p ż e j jakieś dwie god zin y. . . O ósmej proszę być z po- na stacji. Wpakuje pani dzieci do pociągu i tutaj po- H^e. Konie będą na was czekać.
s ® rzuciła się ojcu na szyję.
ii *ak strasznie tatusia kocham — szeptała. — Chciałabym F od tatusia nie odjeżdżać.
L No dobrze już! Dobrze — niecierpliwił się — nie ma już
* »a sentymenty. Siadajcie i jedźcie.
Jutro będzie dzień cudny Jadzieńko kochana — księżyc srebrem jaśnieje w złotych gwiazd topieli, -— pójdziemy na wędrówkę od samego rana i będziemy świat cały na swą radość dzielić!
Pojedziemy nad Wisłę, wpatrzymy się w fale,
— może nam jakąś bajką woda się rozszumi — popłyniemy z nią razem w szmaragdowe
„ d a ł e j“L . Wisła jest bardzo stara, wiele bajek umie.
Potem pójdziemy sobie do lasu Jadzieńko, tam wiatr liście kołysze w słonecznej beztrosce —
— rzucimy mu się, w skrzydła wesołą piosenką i pofruniemy z szumem w zieleni manowce.
Zagubimy się w cieniach na mchu rozpostartych, będziemy zbierać blaski kwitnące wśród liści, aż zbłądziwszy z dróg leśnych i ścieżek utartych rozśmiejemy się głośno, wesoło, srebrzyście!
Jak dzieci spleciem dłonie by biegać i śpiewać, stracić oddech-w poszumie przestrzeni bez końca, wtulać twarze w paprocie, obejmować drzewa i swą radość promienną rozsietvać jak słońce!
A potem — gdy mnie Jadzia grzeczniutko poprosi — pójdziemy przez wąziutkie krasnoludków ścieżki, aż znajdziemy gdzieś domek Jasia i Małgosi i usłyszymy cichy śpiew królewny Śnieżki.
Aż gdy blaski się w cieniów bezgłębi rozpłyną, i szmery się rozszepczą pod liściastą strzechą, przystroim y swe głowy czerwoną kaliną i pożegnamy drzewa radością i śmiechem.
Ty będziesz miała w włosy kwiat paproci wpięty, ja będę niósł do, domu słońca pełne ręce!...
— Na błasku Mlecznej Drogi w srebrny szlak zaklętej rozdzwoni się nasz powrót w weselnej piosence.
Jutro będzie dzień cudny Jadzieńko kochana — księżyc srebrem jaśnieje w złotych gw ia zd , topieli, a dziś — niech ci sen cudny — nim zapachnie rano najpiękniejsze swe bajki na sercu rozścieli.
Bronisław Król
już o tym nie pamiętała.
— Dla niej kawę — dysponowała Zaza i obstalowała masę ciastek dla wszystkich.
Po dłuższej chwili panna Liii powróciła zadowolona i uśmiechnięta. Stelefonawała się ze znajomym sobie młodym telegrafistą, który obiecał wpaść za chwilę do cukierni, w ięc różowała się, czerniła' i pudrowała na wielki gwałt.
— Ja też chciałabym się wyróżować — napierała się Zaza. — Ja też chciałabym się podobać.
Telegrafista zjawił się wkrótce. Był to młodzieniec poniżej lat dwudziestu, rudy jak wiewiórka i obsypany piegami ni
czym indycze jajo. Miał na sobie rodzaj munduru z mnóstwem wypustek i srebrnych guziczków, które bardzo zaimponowały Zbyszkowi. Zasypywał go w ięc pytaniami.
— N ie naprzykrzaj się panu— łajała go bona.— Nieznośne chłopaczysko. Nawet spokojnie porozmawiać nie można. Cią
gle ten urwis musi wtrącać swoje trzy grosze.
I pochylając się czule nad swoim towarzyszem długo, długo ze sobą szeptali.
N agle mała Gola skrzywiła się, jęknęła i zaczęła wymiotować. Prze
jadła się ciastek.
— To Świnia dopiero — rzuciła się do niej bona z pięściami. — Te
go mi jeszcze brakło . . .
Zerwała się od stolika* pociągnę
ła za sobą piegowatego młodzieńca i wyszła na werandę, a Zazie rozka
zała posprzątać, powycierać i do
prowadzić chore dziecko do po
rządku.
W I Z Y T A
— Puk, puk, puk— stukała panna Liii, około wpół do piątej, do drzwi hotelowego numeru.
Zasiedziała się za długo w cu
kierni, a matka, oczekująca na swe tak dawno niewidziane dzieciaki, wzburzona była tym opóź
nieniem.
— Proszę — ozwał. się z wnętrza pokoju zemocjonowany kobiecy głos.
W ięc trójka dzieciaków, w czerwonych , berecikach, popy
chana za ramiona przez bonę, bardzo nieśmiało wpatoczyła się do numeru.
Strojna, wymalowana pani — z mnóstwem klekocących , paciorków na szyi, w szkarłatnej jedwabnej sukni i z obna
żonymi powyżej łokcia ramionami — zerwała się z kanapy i rzuciła się do dzieci.
— Nareszcie, nareszcie — powtarzała zdławionym emocją głosem, wyściskując je kolejno.
Łzy miała w oczach.
— A tak się już niepokoiłam — mówiła, obrzucając pannę Liii bardzo krytycznym wzrokiem. —- Cóż to takiego? Miały być u mnie o trzeciej. . .
Po chwili otarła oczy silnie uperfumowaną.koronkową chu.
steczką, usiadła z powrotem na kanapie, wzięła ze stolika swe szyldkretowe face-a-main i długo, długo przyglądała się dzieciom.
Stały przed nią jak na cenzurowanym. Onieśmielone, za
żenowane, milczące i z główkami nisko opuszczonymi na piersi.
— Ależ porosły! Zdumiewające. Zaza jest już całkiem-duża panienka. Zbyszkowi też chyba z pół łokcia przybyło, a Goli nigdy bym nie poznała . . . Gdy wyjeżdżałam była ot tycia . . . ty ła — Łaziła jeszcze na czw orak ach ...
— A jak okropnie poubierane! Wyglądają jak ekonomskie bachory. Żadnego szyku. Żadnego doboru kolorów. Czyż można tak dzieci oszpecać , . .
— Tak, tak! Poznaję w tym gust Tuni. Zacna dusza z ko
ściami, ale nigdy nie umiała się ubrać. W isiało wszystko na niej jak na psie. Można ją było zawsze wziąć za popad ię. . .
— A le dlaczego te dzieci są takie bez humoru? Zażenowa
ne, osowiałe, m ilczące... To nie jest naturalne w ich w iek u ...
— No Zbyszek! Główka do góry! Spójrz na mamusię i ode
zwij się! N ie poznaję cię. Zawsze byłeś taki wygadany, taki k rzyk liw y. . .
— Zaza też jakaś nieswoja. Naburmuszona, nadąsana . . . Zachodzę w głow ę co się tym dzieciom stało?
I zwróciła się do panny Liii, której nawet nie poprosiła usiąść.
— Czy one są teraz zawsze takie jakieś nieśmiałe, takie jakieś zgnębione, takie jakieś smutne?
— O nie. Są nieraz bardzo wesołe.
— W ięc dlaczego teraz?
— Są onieśmielone.
— Czyż to możliwe? To bardzo nieładnie. Z mamusią trzeba być swobodnymi, naturalnymi.
— Goluniu! Ty moja maleńka. Pokaż no starszym, że cię mamusia nie onieśmiela i chodź tu do mnie na kolana. Nie
chaj cię dobrze wyściskam.
— Co? N ie chcesz? Przecież ja nie jestem obcą panią, a twoją mamusią, która cię kocha nad życie . . .
— No i czegóż beczysz i uciekasz do bony? Okropność po
myśleć, jakie te dzieci zrobiły się obojętne, bez se rc a . . . Czyżbyście mnie już zapomniały w tak krótkim czasie? A ja ciągle o was myślałam . . . Ciągle . . . Ciągle . . .
Odłożyła face-a-main, westchnęła i rzekła:
— No trudno! Trzeba się z tym pogodzić. Uparły się nic
nie mówić. - .
Powstała z kanapy, pogładziła dłonią swą strojną szkarłatną suknię, zadzwoniła na numerowego i znowu zwróciła się do bony:
— Obstalowałam dla dzieci podwieczorek, w ięc proszę pozdejmować z dzieci czapeczki i paltociki. Przy ciasteczkach i karmelkach może nabiorą humoru. Ośmielą się. Rozchmu
rzą . . . rozgadają . . .
JESZCZE NIETOPERZ Rozchmurzyły się.
Zbyszek — po paru łykach czekolady •*— z wytężoną uwagą zaczął się rozglądać po całym pokoju.
Zaza kopnęła go nogą pod stołem.
— Nie gab się tak — szepnęła mu na ucho.
— A bo jestem strasznie ciekaw y! Czy nie wiesz przypad
kiem gdzie dn siedzi? Nigdzie go jakoś nie widzę.
Mamusia pocałowała go w główkę.
■ — Tak to lubię — uśmiechnęła się. — Na koniec coś' prze
mówiłeś, a myślałam, że jesteś niemową. Dobre, kochane dzieciaki, ale bardzo was proszę n ie szepczcie pomiędzy sobą, a mówcie przy mamusi głośno i śmiało. Mamusia będzie uszczęśliwiona. Wytłumaczy. Objaśni. O co, syneczku, py
tałeś się Zazy?
— Pytałem się gdzie mamusia trzyma tego swego gacha, bo chciałbym go widzieć — wybełkotał malec, napychając sobie buzię petit-fourem.
Strojna pani pochyliła się nad chłopczykiem.
— Co on mówi? Nic nie mogę zrozumieć. Szepleni tak ja
koś niewyraźnie. Wpierw przełknij ciasteczko zanim Zacz
niesz mówić! Zaza, dziecko drogie, może ty zrozumiałaś. Kogo on chce widzieć? O kogo on się pyta?
— O nietoperza.
■ — Jeszcze mniej rozumiem. O jakiego nietoperza?
— O tego co go mamusia u siebie trzyma.
— Cóż to za jakieś brednie. Poznaję w tym głupie żarciki
waszego ojca, lecz mogę cię zapewnić, że żadnego nietoperza nigdy u mnie nie było i nie ma.
A le Zaza zaprzeczyła potrząśnięciem głowy.
— Jest — oznajmiła kategorycznie. — My wiemy, że jest.
— Jakieś kłam stw a. . . Dziewczynka zaperzyła się.
— Ń ie żadne kłamstwa, a prawda — wykrzyknęła. — Tatuś nigdy nie kłamie. Tatuś zawsze mówi prawdę. A tatuś po
wiedział, że jak tylko mamusia znalazła sobie gacha, to o nas od razu zapomniała.
Strojna pani przygryzła wargi. Odwróciła się do lustra i długo, długo poprawiała loki nad czołem.
Stanowczo wolała gdy dzieci były mniej wygadane.
NIEZNOŚNY BACHOR
— A le dlaczegóż to Golunia nie pije swej czekólady — zauważyła mamusia po dłuższym mizdrzeniu się przed lustrem.
— Bo ona nie ma apetytu — odpowiedziała panna U li.
N ie chciała się przyznać, że trzymała dzieci w cukierni przez całe popołudnie i że mała Gola — opchana słody
czami — rozchorowała się.
Mamusia zaniepokoiła się.
— Czy może jest niezdrowa?
— Zdrowa.
— Może na diecie?
— W c a le . . .
— N o to dlaczegóż nie ma apetytu. Dlaczegóż nie pije tak wybornej czekolady z pianką kremową?
I pochyliła się nad dzieckiem.
— Goluniu kochanie nie można tak grymasić. Trzeba jeść to co ci dają. Wypij, wypij swą czekoladę. N ie krzyw się tak brzydko, a skosztuj — mówiła, podając gęsty mdły napój do ust dziewczynki.
— N ie f c ę . . .
— N ie upieraj się. W ypij . . .
Ale mała, szorstkim ruchem, odepchnęła łokciem swą fili
żankę.
Chlupnęło.
— Ach mój Boże! Co też ona wyrabia? Nieznośny bachor.
Ochlapała mi całą su k n ię..'. Już się mczern nie da wywabić tych plam, a taki kosztowny materiał.
Przytupywała mamusia ^obiema nogami ze złością i jeszcze narzekała:
—i- Taka strata! Taka strata! Cóż za niegrzeczna smarkata?
Mam ochotę dać jej porządnego klapsa.
Na te słowa mała Gola ryknęła wielkim płaczem ze strachu, a Zaza — spoglądając z oburzeniem na matkę, objęła rozbe
czaną siostrzyczkę czule za szyję.
— Ja nie dam bić Goli — mruknęła pod nosem.
Strojna pani oburzyła się.
— Cóż to takiego? Opamiętaj się Zaza — wykrzyknęła. — Tak zupełnie wygląda, jak gdybym chciała was katować.
A chyba przyznasz, że nigdy was nie uderzyłam i teraz rów
nież nie miałam żadnego zamiaru bić Goli.
— Ja tam nie wiem.
— A le jak ci mówię, to powinnaś tai wierzyć. Okropność.
Wprost nie poznaję własnych dzieci. Nabuntowane. Wrogie.
Nerwowymi krokami zaczęła chodzić po pokoju od okna do drzwi, od drzwi do okna i mówiła dalej:
— Widzę w lyiu robblę Kocnduego ojczulka, ale umeiu
się to z czasem, zm ien i. . . Musi się zmienić.
Zamyśliła się i po dłuższej chwili zwróciła się do bony.
— Niech pani dwoje młodszych dzieci zabierze gdziekol
wiek na miasto. Najlepiej na spacer do parku. Ma pani nie
daleko, a Zaza niechaj ze mną zostanie. Ona już wiele, wiele' rozumie, w ięc tak w cztery o c z y . . .
— A le ja bym wolała iść z panną Liii na spacer — skrzy
wiła się Zaza.
— O zdanie twoje nikt się tutaj nie pyta. Zrobisz tak jak ci każę. Zostaniesz ze mną.
— A kiedyż mam po nią wrócić — spytała się bona. — Przecież mam nakazane być z dziećmi około ósmej na stacji kolejowej.
I obie kobiety zmierzyły się wrogim spojrzeniem od stóp do głów.
— Czyż to jest bona moich dzieci — pomyślała strojna pani. — Te utlenione włosy, ta wymalowana gęba! Wygląda na ostatnią z ostatnich. . . A le Jaś zawsze miał pociąg do czupiradeł. . .
A bona pomyślała:
— N ie ty wiarołomna i wystrojona lafiryndo będziesz mi tutaj imponować . . .
Mamusia rzuciła okiem na swą bransoletkę z zegarkiem.
— Przecież do ósmej ma pani świat czasu.
P A Z D U R S C Y
Po wyjeżdzie dzieci ciocia Tunia i Walerka zabrały się do sprzątania w dziecinnym pokoju.
—• Sodoma! Gomora! — utyskiwała pokojówka. — Żeby się dziesięć rąk miało, to jeszcze by nie dał rady.
Zaglądała do szuflad komody.
— Niech no pani popatrzy co tutaj za nieład — mówiła. — Już takiej drugiej flądry jak ta panna Liii, to i na całym świe- cię, jak wielgi, nie znajdzie. A le cóż? Wymalowana buziuch- na panu dziedzicowi coś za bardzo do gustu przypadła.
— Zostaw sw oje uwagi dla siebie. N ie jestem ich ciekawa.
— A bo pani jakby nic nie wiedziała co się dzieje tutaj po nocach. Zgorszenie i obraza boska.
Może Tunia wiedziała, lecz trudno jej było poruszać tę kwestię.
— Jest panem u siebie, a ja mogę mu być tylko wdzięczna.
Dał mi schronisko w swym domu wtedy gdy bezdomna i osie
rociała nie miałam gdzie się podziać.
Tego samego dnia, powracając z południowego udoju, w e
szła do kancelarii.
— Czy wiesz co się stało w leśniczówce u Pazdurskiego — rzekła do siedzącego przy biurku pana Jana. — Ludzie mó
wią, że Tereska uciekła od męża.
— N ie dziwiłbym się wcale. Taki potwór pod każdym względem. A le skąd ta wiadomość — zainteresował się.
-r- Fornal przyjechał z drzewem i naopowiadać się nie może. Podobno tam było y nich nieustające piekło. Ona męża znosić nie mogła, a on zakochał się w niej i katował niemi
łosiernie za stawiany opór.
— Wiedziałem o tym. Nieraz spotykałem Tereskę w zagaj, niku i nie taiła przede mną swej nienawiści do męża. A także pokazywała mi nieraz sw e posiniaczone uda i p le c y . . .
r d o tez pojąc m e m ogę, to małżeństwo . . .
Roześmiał się.
i uu<ii£u> suiiiieiueSKOP*1
Łcamiai ut;, sg grannMj ■
Zaraz „sumienie" i w ielkie frazesy. A cóż mialeni^ gj 4 Trzeba mi było koniecznie wypchnąć gdzieś tę Tereską biła się coraz niemożliwsza. Nahalna, pełna pretensji- - — Dziwisz się?
— No, nie dziwię — przyznał i zapytał. — A czy
dokąd ona uciekła? . . (1
— Nie wiadomo. Jedni mówią, że widziano ją o SWl*|
przystanku kolejowym, a inni twierdzą, że ją spotkali 3 rzeką. Wyglądała coś jakby niespełna rozumu, więc obaw”
się, że gotowa coś sobie zrobić z desperacji.
Żachnął się. ,
— Cóż znowu? — wykrzyknął. — O to jestem cancie® v i, kojny. Nieraz z nią rozmawiałem. Dziewczyna pobożni LL bok o w ierząca. . . A także przywiązana była do życM ^
mało kto. i ptii
Rozsiadł się wygodnie za biurkiem, zapalił papierósa**! W szczał dym w kółka.
Był zamyślony.
— Taka śliczna dziew czyna. . . I spytał po chwili:
— A. cóż Szymon na to? . j(
— Szuka jej i odgraża się, że jak łapę na niej ĘotófaL®
zamorduje. A le ludzie mówią, że w ięcej mu chodzi o»( fa jak o kobietę.
— Co mówisz? Więc krowę ze sobą zabrała? . jt
— W cale nie zabrała. A zabiła. Pasierby o p o w ia d a j*
miała jakoby do nich pow iedzieć:.— Ani moja nie ani jego nie będzie! — W zięła siekierę i weszła do obol*1,
— Ależ zawzięta kobiecina.
Zawahał się chwilę i spytał: . , »
— A czy nie wiesz przypadkiem co ZTobiła ze swoi® 81
ckiem? -uL
— Zabrała ze sobą. A także podpatrzyła gdzie P0*f|
ęhowa pieniądze i okradła go doszczętnie.
Nastało dłuższe milczenie. Oboje zamyślili się. jS Może pan Jan miał pewne wyrzuty sumienia. Nie by! jj człowiekiem, tylko niesłychanie lekkomyślnym, zaś '^1 przypomniała sobie swą ranną rozmowę z Walerką. $
Trudno! Trzeba coś o tym powiedzieć, w ięc odezW®^
w końcu:
— N ie chcę cię, Jasiu, irytować, drażnić, ale radzę c) ^J 1 żaj. N ie zagalopuj się za daleko, żeby z panną Liii Die tego samego co z tą nieszczęsną Tereską.
Wzruszył ramionami. J
— N ie kłopocz się o to! — odezwał się z ironią- ^ też to wy, kobiety, zawsze lybicie się wtrącać w nie ™ rzeczy.
Cóż na to odpowiedzieć? , TELEFON
— Drynn, drynn, drynn — drynn, drynn, drynn —5 uparcie telefon w kancelarii już od kwadransa.
Była siódma wieczór i Walerka nakrywała do w stołowym pokoju.
Dokończeni* nastąpi
Ilustrowany Kurier Polski — Krakau, Redakcja: ul. Piłsudskiego 19 lei. 213-93 — Wydawnictwo: Wielopole 1 lei. 135-60 — Poeitowe Konto Czekowe: Warschau Nr. 900
Osiągnięte W YN IK I gwarantuję za:
Dwa wagony towarowe
ważę około 20.000kg. Z takę właśnie siłą tłoczą maszyny O S R A M pro*
szek wotframowskl, przetwarzając go na pręt; z prętu formuje się w żmudnej precyzyjnej pracy.duszę*
żarów ki O S R A M o podwójnej skrętce: je) 2x skręcony drucik o najwyższej wydajnoici.
» OSRAM « oszczędza również prąd.
OSRAM
d u i o ś w i a t ł a — m a ł o p r q d u .
POŁOŻNA
SKWARSKA
prailM. c*ł|
W A R S Z A W A Hm>«li>i n m. 31
W. M i 2URAMWSII n dwr. sUm.
H dttm WARSZAWA Chm ielna 25 11—1 I 5 - 4
O l ^ o k l t płuiuAia |elH, usuwajf przewlekłe zaparcia stolca — nieżyty jelita grubago, pasośyty ]elitowe i zawroty głowy, bez
senność oraz wszelkie defekty ikóry natury kosmetycznej. War
szawa, Koszykowa 32, m. 1 — od 15—18.
. ______________R Krakóm-SłotareWHji
Ogłaszaj się w I. K. P.
Pr. M l
ŁBHOUEinZ
skór. I wtMłTOM W arszaw a kn-hM n ■. ti
ila teliści
ostatni czas zapew nić sob>«
»M ały Ikarosc, który j8*0
katalog PIONIER na rok 19^
ukaże się w listopadzie br. w opracoW®^
P r o i St. M I K S T E I N A
i obejm uje w szelkie w ydan ia oraz od' m iany znaczków Gubernatorstwa i Pol**1 z dodatkiem A B C — F ila te lis ty , om8' w iającym praktyczne zasady now ocz0' snej filatelistyki. Format kieszonko*^
objętości około 400 stron. Ponad 400 1 stracji. Oprawa preszpanowa, szyta nić*nł‘
Nakład b . ograniczony. Całość Zł 25.-'' za pobraniem Zł 27.—
Zam ów ienia przyjmują w szystkie sklepi filatelistyczne i k s i ę g a r n i e oraz firm01 D/H » P I O N I E R « O ddział filatelistyczni K r a k ó w , Stolarska 9, I ptr. TeL 2 2 0 ^
P rze d sta w iciel w Wavssaw>^
M. H a m p e l — A L J e r o z o lim s k i* ® , Tel. 518-20
P r z e d sta w ic ie l w e L w ow ie: T. Zieltó*** | Piłsudskiego 12 TeL 107-45 ' L .
'V kv
$ M P AR
j, V
NOWOCZESNE PAROWE
Z A K Ł A D Y W U L K A N I Z A C Y J N E . G W A R A N C J A *
wł. FR . K O Ś C I A N E K Warszawa, ul. Książęca 19
łel. 9-31-64
Br. M B A UTAJ Wener. thór. p k . spec. u kobiet W A R S Z A W A
Chmielna 25
• 1—t I S—*
•r.JHOY IIIIIT Z M > “ i* " . CMr, W a r > x a w a . Skorupki I n t i M. HM) ■*.]—!
MEBLE
K U C H E N N E I PO K O JO W E
poleca:
M a g a z y n
K I A K Ó W Starow iślna 79
E M C I I JONOWANY
(fclieiłlJoAsll JMeMeNliewt
K t a k i w ul. iw . Tomasza 24
tal. 142-01
Obrazy, dywany, antyki
kapa). quM«ia je„PllTyil6 M Krikiw, Sławkowska 6
3-mias. Korespondencyjne Kursa M o W jjJB Księgowoicri z szczególnym uw zglt^^n^L księgowoici p n aM k aw al wg. obow. JT r lag a planu kaał, ksiągowoici
mlnłstracy|ne) prowadzi Publ. Kupiec** w ła Zawodowa w Raichshol (Kzeszówj* ^ szenia: Sekretariat Szk,oty, ul. Ho"j*J|JK waj 3, lal. 16—43. Dla absolwentów ' j j W Iwa. Na i f d a n i a bezpłatnie szc***^
* prospekty,
h
tń