rok x v iii
Z«k®p®jne H«aj®far/[<« 2 ^4 *4
Październik 1937
W a r u n k i p r e n u m e r a t y na r o k s z k o l n y 1 9 3 7 / 8 :
C ało ro czn ie (9 n u m e ró w : p a ź d z ie rn ik — czerw iec) z p rz e s y łk ą pocztow ą:
D la sod.-uczniów i m łodzieży w szelkiej kategorii w p re n u m e ra c ie zbiorow ej m ie s ię c z n e j 1’80 zł — dla osób starszych w P olsce 2‘SO zł. — Dla w szystkich zagranicą 4‘50 zł.
P o je d y n c z y n u m e r z p rz e s y łk ą pocztow ą s
Dla sod.-uczniów i m łodzieży w szelkiej kategorii w P olsce 25 gr. — Dla w szystkich osób starszych w P o lsce 30 g r. — Dla w szystkich zagranicą 50 g r.
Adres zmieniony: Z a k o p a n e , ul. N o w o t o r s k a 2 6 4 4 .
9 ^ Nr konta P K. 0 . 406 680 “W *
T R E S C N U M E R U : str.
B ądź katolikiem czynu ! — hasło pracy sodalicyjnej ... 1
Nasz czyn sodalicyjny w październiku — M odlitwa szkolna ... 2
M odlitw a naszych nauczycieli . . ... . . . . 2
P rzek leń stw o chorej w yobraźni — J. W iśniewski ... 3
Sodalen-Ferienheim in T ra u n k irc h e n ... .... fi Pojednani — Z. Kisielewicz . . . ... 7
W róciliśm y z czołem podniesionym — K . Przesm ycki . . . . 11
Z tek i Snieżnicy — P ierw sze dziesięciolecie — P am iętn e k artk i . . . . . 12
R ozpoczynam y dyskusję o s p o r c ie ... 15
W iadom ości katolickie — ze ś w i a t a ... 15
Z niwy misyjnej — Znać i chcieć — B ohater — J . R y l e w i c z ... .... 17
Kącik praktyczny — Czy um iesz pisać listy ? ... .... 19
CZĘŚĆ URZĘDOWA i ORGANIZACYJNA: O d w y d a w n i c t w a ... 20
Z am iast 25.000 tylko 2 1 5 0 ... .... 21
21 N iebyw ałe pow odzenie K a l e n d a r z y k a ... 21
22 N iezbędne w y d a w n i c tw a ... .... . . - ... 22
N asze spraw ozdania — (Bydgoszcz I I I — Częstochowa I — Gorlice — Ta- worów — Kościan —- K rotoszyn — P łońsk — R zeszów I — Sambor — Tomaszów Lubelski — Wadowice) ... 22 I. W ykaz w kładek związkow ych na o k ł a d c e ...str 11 i III
I. Wykaz wkładek związkowych.
(Za czas od 19 m aja 1937 do 17 w rześn ia 1937).
W k ład k i XX. M oderatorów (w edług uchw ały K onferencji w Wilnie) X1. Le- śniowski, B i a ł a P o d l a s k a 6 '—, X. Kowalski, B o c h n i a 3 — , X. Czuj, B r z e s k o 3 '—, X. Sredziński, B y d g o s z c z II. 3'—, X. Sowiński, C h e ł m ż a 3 '—, X.
Pęski, C i e c h a n ó w 3 '—, X. Dec, D ę b i c a 3 '—, X. W ierzchowski, G r u d z i ą d z
I. 3 ’—, X. G otfryd, J a s ł o I. 3 ' - , X. Bórysowicz, K a l i s z II. 3 ‘—, X. K utowski,
K a m i o n k a S t r . 6 '—, X. Sobecki, K ę p n o 3 '—, X. W eiser, K o l u s z k i 3 '—,
X. B erek, K o ś c i a n 3 '—, X Mazanek, K r a k ó w , I, 3 '—, X. Miszka, K r a k ó w II,
3' — , X. Meus, K r a k ó w . V I , 3'—, X. Madeja, K r a k ó w VII, 3 '—, X. Florkowski,
K r a k ó w IX, 3 ' —, X] Szymeczko, K r a k ó w X, 3’—, X. M atyka, K r o s n o I, 3'—,
X. G ałązka, L u b l i n i e c, 3 '—, X. K wiatkowski, L w ó w , II, 3 ' —, X. Gola, L w ó w
III, 12 ‘—, X. Dajczak, L w ó w IV, 3 '—, X. Banach, L w ó w V, 3 '—, X. O przędkie-
wicz, L w ó w VII, 3 '—, X. W ładasz, L w ó w X, 3 '—, X. Pabjańczyk, Ł ó d ź I, 3 '—,
X. Kowalik, M y ś l e n i c e , 3 '—, X. Szpila, N i s k o , 3 '—, X. K apusta, O ,'s tr o w ie c , 3 '—,
X. R ozwadow ski, O ś w i ę c i m I, 3 '—, X. Szczerbicki, P i ń s k , 6 ' —, X. Dudziec,
P ł o c k III, 3 '—, X. Skórnicki, P o z n a ń III, 3 '—, X. Miejżyński, P o z n a ń VIII,
3 '—, X. E tter, P o z n a ń X, 3 '—, X. W erbel, R o g o ź n o I, 3 '—, X Moch, R z e
s z ó w IV, 3 ;—, X. Wójcik, S o k o ł ó w P o d l a s k i , 3'—, X. H net, S t r y j II, 3 —
X. Nowicki, S z a m o t u ł y , 3 '—, X. Rzadki, S r em , 7 —, X. Gunia, T a r n o b r z e g 6 '—,
X. C hrobak, T a r n ó w III, 3 '—, X Kałduński, T o r u ń I, 3 ‘—, X. Gierczyński,
T r z e m e s z n o . 3 ’—, X. Pyrzakow ski, W a r s z a w a II, 3' — , X. Rostkow ski,
W a r s z a w a VIII, 3* —, X. B arański, W a r s z a w a XI, 3‘—, X. Rynkiewicz, W i l
n o I, 3 ‘—, X. Jernajczyk, W i z e ś n i a , 3' — . (ciąg dalszy p. str. III.)
Bądź katolikiem czynu!
H asło pracy sodalicyjnej na rok 1937/8.
N ie z płonącą chorągwią, nie z wściekłym obrazem,
Lecz z czynem, w ielkim czynem, j a k z oszczepem w dłoni Lub z p a lm ą — iść, nie ufać n i trwodze, n i słowu,
N ie starać się, by w aivrzyn załechtał po skroni, Lecz pragnąć, by cierpiący rozśm ieli się znowu . . .
C Y P R I A N N O R W I D
J e s t w teg orocznym haśle naszym w ielka m oc, ale i w iel
kie niebezpieczeństw o. M ożem y je ująć tak, że rodzić nam b ę dzie przez cały rok ciche, skrom ne, ale isto tn e czyny — albo tak, że przerodzi się w puste, acz dźw ięczne frazesy.
Rzucając je sodalicjom naszym , m yśleliśm y i m yślim y je
dynie o pierw szej możliwości.
P ragniem y całkiem p o p ro stu w ezw ać nasze dru ży n y do pracy, k tó ra energię Bożą czerpaną w sodalicji przez m odlitw ę, łaskę, sak ram enty św ięte przem ieni w stały, m łodzieńczy, k a to licki czyn.
I to czyn na dzień pow szedni.
W ięc w łaściwie — pow iecie — nic n o w e g o ! T ak i nie!
T ak — bo p rogram tych czynów naszych zaw iera się rów nie do brze w małym katechizm ie jak w sodalicyjnej ustaw ie...
N ie — bo ten program , niestety, tak często ulega sk rzy w ieniu albo naw et zapom nieniu...
M am y g o więc sobie w sodalicjach w tym ro ku p rzy pom nieć i ze szczególnym w ysiłkiem iść ku jego urzeczyw istnieniu.
P rzyjm ujem y, że czyn w ew nętrzn y — ten najw ażniejszy czyn pracy nad sobą w głębinach dusz podjętej jest, jeśli nie przeprow ad zo ny , to przynajm niej w to ku . Bez niego zaw iśli
b yśm y w pow ietrzu, ale chcem y w naszym życiu, p o stę p o w a
niu, pracy, uw idocznić to, co m am y w duszach i w ten s p o
sób okazać zdolność czynu na zew nątrz i jego, choćby słabe,
proste p róby.
2 P O D ZN A K IEM MARII N r 1
D latego wyrzekając się z poetą wszelkiego frazesu, wszel
kiej ,,płonącej chorągw i i wściekłego obrazu", tw orzyć pragnie
my przez kilka szarych, m ozolnych miesięcy naszego roku pra
cy, pozytyw ny, acz skrom ny czyn sodalicyjny.
S próbujem y na każdy miesiąc określić sobie jego postać i jego drogę. W ierzymy, że i całe sodalicje i wszyscy w p o jedynkę sodalisi przyjm ą te nasze hasła miesięczne ochotnym sercem i w yciągną ku nim dłoń czynną, ofiarną.
Nasz czyn sodalicyjny w październiku.
Będzie nim serdeczna opieka nad szkolną m odlitwą przed lekcjami i po nich.
Niech nas to zajmie wszystkich po naszych klasach.
Ile z tym pacierzem nieraz sm utnych historyj!
Jak on jest odm aw iany!
Kto go mówi... ilu się od tego obow iązku najusilniej nieraz wy
mawia, ile nieuszanow ania Boga i Jego świętości, jaki pośpiech, po
łykane słowa, jaka postaw a m odlących się, jak zbyty znak krzyża — a nade wszystko — jak mało myśli, skupienia, treści, uczucia w tej szkolnej, klasowej modlitwie. I na to wszystko patrzą z szeroko nieraz otw artym i oczyma nasi koledzy-innowiercy. Bodaj jedyna to dla nich okazja stwierdzenia, jak swą religię szanują chłopcy katoliccy, jak się do jej praktyk odnoszą. A jaki tej obserwacji bolesny nieraz wynik! R u
mienić się nam gorącym wstydem przychodzi. W y sami zresztą wiecie to najlepiej.
W tym roku zatem, a szczególnie w tym miesiącu bierzem y — sodalisi drodzy — modlitwę szkolną w naszą osob istą opiekę.
A przede wszystkim sam i odm aw iam y ją z całą pow agą, pobo
żnością, skupieniem . Czuwamy, by nigdy nie była przedm iotem targów, sprzeczek, dowcipów może. Dokładam y wszystkich wysiłków i starań, b y wszyscy nasi koledzy odnosili się do niej przynajm niej z pow agą i szacunkiem , by uświadomiii sobie, że ta codzienna formuła m odlite
wna jest jednak rozmową z W szechmocnym i N ajśw iętszym Bogiem , o d którego cały wynik naszej pracy i nauki zależy.
W trzystu gim nazjach i szkołach Polski, w których jesteśm y — m odlitwa lekcyjna za naszą spraw ą dziś i zawsze będzie pełną, uczciw ą m odlitwą!
Modlitwa naszych nauczycieli
odmówiona przez 20.000 uczestników pielgrzym ki nauczycielstw a p olskiego na Jasnej Górze, dnia 24 czerwca 1937 r.
P rzenajśw iętsza Boga Rodzicielko, Bogiem wsławiona M ario,
M y nauczyciele Polacy, N arodu Polskiego członkowie, Kościoła Swię-
tego prawowierne syny — Twem u szczególnemu orędownictwu i opie
N r 1 P O D ZNAKIEM MARII 3
ce oddajemy siebie samych i rodziny nasze i pieczy naszej w szkole powierzoną dziatwę.
M atko Nauczyciela naszego Chrystusa, u stóp Twoich kornie składam y nasze troski i boleści, nasze radości i zamierzenia, cały nasz nauczycielski trud i oświadczam y: że ze wszystkich s ił naszych dążyć będziemy ku ternu, iżby szkołę polską przepoić Duchem Chry
stusowym, a wszelkie nasze działania oprzeć na zasadach polskich i katolickich, że wszelkich dołożymy starań, aby młodzież nasza w szkołach miała w arunki gruntownego poznania, pogłębienia i po
kochania zasad wiary św. oraz przyw iązania do naszego Kościoła, by szkoła i Kościół stanowiły dwa zgodne ośrodki wychowania na
rodowego i religijnego.
Odrodzicielko ducha Narodu, przyrzekam y i postanawiamy, że w walce o duszę i dobro dziecka nie ustąpimy i katoliccy rodzice znajdą nas w jednym ze sobą szeregu. Słowem i przykładem nasze
go życia dziatwę tę będziemy bronili i wszelkie złe wpływy od niej odsuwali. Zabiegać nie przestaniemy, aby z młodzieży naszej w yra
sta ł uczciwy człowiek, sumienny pracownik, gorliw y katolik, dobry Polak, dzielny obywatel naszego państwa.
0 Chryste, bądź nauczycielem nauczycielstwa polskiego. M ario, bądź wychowawczynią dziatwy polskiej. Józejie Św ięty, bądź opieku
nem szkoły polskiej.
JERZY WIŚNIEWSKI SM.
kl. VIII. gimn. Kalisz II.
Przekleństwo chorej wyobraźni.
Jednym z najważniejszych zagadnień, dotyczących racjonalnego wychowania młodzieży, jest niedopuszczanie do niej wszelkich podniet zewnętrznych, które mogłyby wywołać niepożądaną reakcję wyobraźni danego ucznia, czy uczenicy, tym więcej, że wyobraźnia młodych jest już z natury bardzo skłonna do przyjmowania tych podniet, a więc stanow i podatny grunt możliwego zakorzeniania się pierwiastków, za
równo dobrych jak i złych.
Niebezpieczeństwo staje się większe, o ile warunki, wśród któ
rych przebywa dana jednostka, posiadają dane ku temu, aby niedo
strzegalnie usidlić młodą i nieuważną indywidualność i zaszczepić w jej wyobraźnię pierwiastki chorobotwórcze. Dzieje się to tym łatwiej, że młodzież jest w przeważnej części pozbawiona krytycyzmu i owła
dnięta jakąś dziwną ślepotą, a co za tym idzie gotowa do wstąpienia na tę drogę, która nęci swoimi przyjemnościami i niezbadanym „czarem".
Dlaczego tyle morderstw i samobójstw na rozmaitym podłożu,
dlaczego szpitale dla umysłowo chorych ogłaszają kolejno brak miejsc,
dlaczego tyle tragedyj między młodzieżą szkolną obojga płci, tragedyj
4 P O D ZN A K IEM MARII N r 1 opartych przeważnie albo na mylnym pojęcia stosunku danej jedno
stki do przełożonych, do nauki, albo na podkładzie erotycznym. Wszy
scy wiemy, że dzisiaj młodzieniec przeżywa to, w czym dawniej był
„bohaterem " człowiek starszy; zboczenia na tle chorób psychicznych, objawiające się dawniej przeważnie u ludzi dojrzałych, dziś zjawiają się już u dorastającej młodzieży.
A z czego powstają niedom ogi psychiczne, stanowiące nieraz po
dłoże najgorszych chorób fizycznych i zupełnego zniszczenia sił m o
ralnych jak i cielesnych, jeżeli nie na skutek wpływów czynników ze
wnętrznych ?!
Film zły, książka zła, gazeta zła, teatralne przedstawienia (nie mówię już o kabaretach i domach rozpusty), oto te najgłówniejsze czyn
niki, których wpływ zaszczepia w wyobraźnię nieuleczalne choroby.
Najwyższy punkt głupoty i bezwstydu okazali ludzie dnia dzi
siejszego, wywlekając na oczy tłum u nagość cielesną, a z nią m im o
wolnie i swoją nagość duchową, okazując jawnie brak rozum u i g o dności duszy nieśmiertelnej.
Niejedna książka dnia dzisiejszego — to słownik anatom iczny ze szczegółowym objaśnieniem związku pragnień z zachowaniem się ciała.
Uderza wprost bezmyślne, patologiczne lubowanie się w szczegółowych opisach najniższych instynktów ludzkich (czy może raczej zwierzęcych).
Jeszcze straszniejsze nasienie rozsiewają przeróżne piśmidła pseudohu- morystyczne, które nadawałyby się na lekturę raczej dla mieszkańców ogrodów zoologicznych niż dla ludzi.
O filmach pewnych lepiej nie mówić, bo są to rzeczy bardzo często poruszane.
Nic też dziwnego, że ma do nas bezpośredni dostęp wszelki brud, bezwstyd, nagość, wyuzdanie, powodujące najstraszniejszą cho
robę człowieka, jaką jest choroba wyobraźni.
Jest to sprawa, o której nie wolno mówić ogólnikowo. Ogólniki nie dają pojęcia o niszczycielskiej sile owej choroby.
W yobraźnia nasza rozrasta się w niebywały sposób na skutek nieustannego niemal otrzymywania silnych podniet zewnętrznych.
W yobraźnia przerabia treść owych podniet, dostosowując je za
równo do zakresu naszej wiedzy o danej rzeczy, jak i do zakresu na
szych pragnień. Tworzy się fantastyczny świat wizyj, które stają się coraz wyraźniejsze w miarę napływu nowych podniet. Po jakim ś cza
sie występują te wizje, już jako zupełnie ucieleśnione, wyuzdane, zmy
słowe obrazy. Szalone a niezdrowe tem po ich biegu, zmian, „czaru”
opanow uje zupełnie młodego, który m imowolnie podsuw a się pod na
stawione sieci.
Chora wyobraźnia, zbudow ana na podłożu gry zmysłów, staje się jego panią, czyni go niewolnikiem, zabija w nim zdolność do wielkich porywów, do szlachetnych czynów.
Jeżeli w takiej chwili chłopiec nie znajdzie opieki ani środków do wydobycia się z tego jarzma, ginie powoli, ale stale, stacza się co
raz niżej, gdyż nie m ogąc w braku odpowiednich sił i czynników nie
ulegać wyobraźni i jej rozkazom, wypełnia wszystko, co ona mu każe.
N r 1 P O D ZNAKIEM MARII 5:
Powyższy stan duchowy czyni go niezdolnym do pracy, tym sa
mym wzbudza w nim niechęć do wszelkiego zajęcia.
Fakty idą teraz szybko po sobie; najpierw upom nienia przełożo
nych, potem zagrożenia, następnie nawet wydalenie ze szkoły i zupeł
ne zejście na bezdroża.
C horoba wyobraźni miewa nieraz bardzo niewinne początki.
Na skutek lektury rozmaitych powieści awanturniczych budzi się już w młodym chłopcu chęć do wejścia w ślady ich bohaterów. Nie
um iejętne pokierowanie dzieckiem w tym wypadku może stać się przy
czyną katastrofy. Nie należy niszczyć podobnych objawów, ale raczej to dążenie do stania się sławnym i wielkim kierować na teren nauki,
wzbudzając w chłopcu odpow iednią a szlachetną ambicję.
W przeciwnym razie następuje nieunikniona katastrofa. Jeżeli chłopiec, przesiąknięty podobną kilkuletnią lekturą nie zdoła nagiąć się ku rzeczywistości, nie zdoła ocknąć się i przystosować do otoczenia, kończy nieszczęśliwie swą drogę życiową.
Nieum iejętność pogodzenia zbyt wybujałej wyobraźni z rzeczywi
stością może stać się przyczyną samobójstwa.*)
My, sodalisi, mamy wiele środków ku tem u, by strzec się podo
bnej choroby. Kino, książka, teatr, gazeta o treści pornograficznej — nie dla nas. W yobraźnia nasza musi mieć pierwiastki zdrowe, jej skła
dnikam i mają być rzeczy dobre i piękne.
A gdy który z Was czuje niebezpieczeństwo grożące, niech wspo
mni na śluby sodalicyjne i szuka u Marii ratunku.
Wybaczcie te może zbyt twarde słowa, jakimi się posługuję, ale inaczej mówić nie pozwala mi twardość i nieugiętość naszych zasad, świętość praw, o które idziemy walczyć.
A iść m usimy silni i zdrowi!!
Przekleństwo chorej wyobraźni ciąży nad każdym z nas. Kto hołduje wyobraźni, ten nie może służyć swym ideałom . Na nas, soda- lisach ciąży coś więcej. Jeżeli hołdujem y posłusznie wyobraźni, jeste
śm y zdrajcami, krzywoprzysięzcami w sodalicji. Jedno nam pozostaje.
Albo oprzeć się zwycięsko, albo... zdjąć znak sodalicyjny z piersi. P o średniej drogi nie ma, pośredniej drogi dla sodalisa być nie może.
Dość już bierności. Twórzmy czyn!!
Do sodalicyjnego rachunku sumienia włączcie w tym roku koniecznie sprawą poparcia katolickiej prasy, w szcze
gólności miesięcznika naszego „fiod znakiem M arii"
w Waszej Sodalicji, szkole, w Waszym mieście. Jle w tą świętą sprawę włożyliście trudu, wysiłku serde
cznego, ofiary ? ?
*) Porów n. Ludwik Szpitznagel w „Godzinie myśli" J. Słow ackiego.
6 P O D ZNAKIEM MARII N r 1
Sodalen-Ferienheim in Traunkirchen...
Z korespondencji z prezesem Związku SM gimnazjalnych w Au
strii, X. Frąnc. Weiserem, znanym i u nas dobrze autorem „Tajemnicy Alfreda", „Światła gór“, „Piętnastoletniego podróżnika", dowiedziałem się na wiosnę b. r., że w pobliżu G m unden, w Austrii Górnej, gdzie miałem spędzić mój, dość krótki zresztą okres wypoczynku, znajduje się nowa kolonia wakacyjna sodalisów wiedeńskich, zostająca pod kierun
kiem X. M oderatora Loebe, jezuity.
Z góry więc postanowiłem, że, jeśli mój plan wyjazdu dojdzie do skutku, muszę dokładnie zwiedzić tak bardzo mnie inreresującą instytucję i „nagadać się“ o kwestiach kolonijnych z jej kierownikiem.
Niestety zamiar udał się tylko w pierwszej części i nią właśnie pra
gnę podzielić się tutaj z naszymi sodalisami, zwłaszcza z koloni
stami śnieżnickimi.
Budynek „Ferienheim ’u w zupełnie now oczesnym stylu, jak wi
dać, tuż przy głównym gościńcu, na szczęście asfaltowanym.
Ks. Weiser napisał mi wprawdzie, że kolonia leży „ganz in der Nahe von G m unden", ale bliższego adresu nie podał i stąd w obcym kraju wynikła dla mnie pewna trudność w zorientowaniu się, gdzie ona się właściwie znajduje i jak się do niej dostać. Na szczęście na jednej z wycieczek parowcem po jeziorze truńskim (Traunsee) spo
tkałem się z uczniem-sodalisem, który doskonale był o wszystkim po informowany. Okazało się, że ze statku można nawet kolonię daleko na brzegu zobaczyć... Istotnie ujrzałem wkrótce spory piętrowy, m uro
wany, biało tynkowany dom o szeregu niebiesko lakierowanych okien...
Sodalicyjne to, jak wiadomo, barwy... I my na Śnieżnicy wywieszamy
na nasze uroczystości biało-błękitne sztandary... Miejscowość, do której
K olonia należy, to Traunkirchen, urocze miasteczko nad jeziorem.
N r 1 P O D ZN A K IEM MARII 7 Zyskawszy tak cenne i potrzebne informacje, piszę zaraz pocztó
wkę do X. Loebe, oświadczając zamiar przybycia i zwiedzenia, prosząc o podanie dnia, w którym bym m ógł go zastać.
Ferienheim na tle jeziora (Traunsee) i gór nadbrzeżnych. Na pierw szym planie to r kolei państw , do T raunkirchen (zelektryfik.)
Czekam trzy, cztery, pięć dni. Czas powrotu do Polski się zbliża, a odpowiedzi nie ma. (Okazało się później, że w Kolonii bawiła jakaś wycieczka młodzieży sodalicyjnej z Niemiec czy Węgier, już nie pom nę, i X. Kierownik tak był zajęty, że nie mógł zaraz odpisać).
Ryzykuję więc wyprawę „na chybił — trafił".
Na towarzysza wędrówki mojej zgłasza się najchętniej X. Dr R.
profesor na wydziale teologicznym uniwersytetu w Salzburgu, nie
zmiernie wykształcony i głęboki człowiek, najmilszy towarzysz i ro
zmówca.
W pogodne popołudnie wsiadamy w Gm unden do elektrycznego pociągu i za 15 minut jesteśm y w Traunkirchen, przejeżdżając w p o bliżu Kólonii, przed którą dum nie powiewa na wysokim maszcie soda- licyjny, biało-niebieski sztandar. Dokoła dom u widzimy jednak pustkę, która nas trochę niepokoi... Teraz piechotą, asfaltowym gościńcem, przez który pędzą w obie strony nieustannie niezliczone auta, cofamy się jakieś dwa kilometry i wkrótce wchodzimy w ogród Ferienheim u.
W tej samej chwili staje mi w oczach nieodparcie nasza Śnieżnica.
To jednak coś całkowicie, całkowicie innego.
Najpierw ten gościniec o 20 kroków od dom u i szalony na nim ruch dniem i po części nocą. Potem znów to wspaniałe jezioro alpej
skie o 100 kroków po drugiej stronie z wym arzoną kąpielą i z wycią
gniętym i w tej chwili na brzeg łodziami i ten wspaniały pejzaż górski tuż, tuż... I potem ten komfort wielkomiejski, elektryczne oświetlenie, elektryczne kuchnie i piece, posadzki, linoleum, łazienki i natryski...
I jeszcze potem ta szafą-ołtarz w świetlicy, otwierana tylko n a ranną
Mszę św. X. Kierownika...
8 P O D ZN A K IEM MARII Nr 1 No tak! — Nie ma co mówić! W spaniale to wszystko wyposażo
n e i naw et bardzo napraw dę miłe, ale pom yślane mimo wszystko cał
kiem odm iennie od naszej Kolonii, tej pustelni kochanej, niedostępnej, leśnej, w której wśród chłopaków raczył zamieszkać sam Bóg i stać się duszą i ogniskiem wszystkich i wszystkiego...
W . (Dokończenie nastąpi).
ZBIGNIEW KISIELEWICZ S. M.
ucz. I kl. lic. przy X. gimn. państw . Lw ów I.
Pojednani,
M ietek Sw iderski, tegoroczny w ójt klasy IV-tej, był chłopcem pilnym, p ra c o w itym , obow iązkowym, inteligentnym , koleżeńskim — słowem , miał w szystkie w a
runki ku tem u, by stać się faw orytem klasy i pozyskać sobie sym patię kolegów . Ja k o też istotnie jeszcze do niedaw na cieszył się u nich wielką popularnością i za
ufaniem , czego dow odem były liczne urzędy, jak se k retarstw o Koła K rajoznaw cze
g o, czy skarbnikow stw o Biologicznego ; był też k onsultorem Sodalicji M ariańskiej, głów nym dyżurnym na przerw ach i jeszcze w iele innych pow ierzano m u funkcyj z tą pew nością, że w yw iąże się z nich w zorow o. D opiero, gdy po ordynarnej i zu
pełnie nie licującej z honorem gim nazjalistów aw an tu rze na jednym z zebrań gm iny w spraw ie w yborów zarządu, d y rek to r o d eb rał klasie praw a w yborcze i sam w y
znaczył w ójta w osobie w łaśnie Św iderskiego, sto su n ek kolegów do niego uległ zupełnej zmianie. Można pow iedzieć, że przybrał n aw et w ręcz w rogi charakter.
W szelkie jego zarządzenia lekcew ażono, nie w ykonyw ano poleceń, sprzeciw iano mu się na każdym kroku, jednym słowem szukano tylko okazji, by m u rzucać kłody pod nogi. Jasnym jest, że tak ie w arunki pracy staw ały się dla M ietka nie do znie
sienia. Kilka razy chodził do d y rek to ra z p ro śb ą o dymisję, lecz zaw sze spotykał się z odm ow ą, lub n aw et z w yrzutam i, że chce się uchylić od nakładanych na nie
g o obow iązków . Klasa jednak nie chciała te g o zrozum ieć. M ówiono, że zupełnie nie chodził prosić o zwolnienie, że tylko im ćmi oczy, łażąc często do kancelarii z różnymi, błahym i spraw am i, by swoim „podlizyw aniem 1* się zaskarbić sobie w zglę
d y zw ierzchnika, — i w dalszym ciągu dom agała się jego ustąpienia.
N a czele opozycji stał niejaki O lek Iwanowicz, syn ubogiej w dow y, pocho
dzący z O dessy, skąd w czasie rew olucji bolszew ickiej jako kilkuletni chłopiec, uciekł z m atką do Polski. Tutaj otrzym aw szy obyw atelstw o, zmienił tak że nazw i
sko na Jaw orski. Już od kilku lat konkurow ał z M ietkiem o miejsce „prym usa", n ie ste ty praw ie zaw sze bez skutku. Nie uw ieńczone pow odzeniem dążenia rozpali
ły w duszy pobudliw ego południow ca zazdrość, któ ra z biegiem czasu przybrała form ę nienaw iści, a że jako wielki w esołek, zaw sze skory do najróżniejszych fig
lów, zyskał sobie w zględy kolegów , udało mu się w ykorzystać całe zajście bez w iększego tru d u , opanow ać opinię czw artaków i skierow ać ją przeciw ko ryw alowi.
W alka klasy z wójtem , trw ała już dobrych kilka m iesięcy i nic nie w różyło je j szybkiego zakończenia. Kto wie, czy nie byłaby się przeciągnęła n aw et do k oń
c a roku szkolnego i dalej, gdyby nie pew ien w ypadek, który zaszedł na krótko po rozpoczęciu drugiego półrocza.
*' *
*