• Nie Znaleziono Wyników

Rodzina Chrześciańska, 1903, R. 2, nr 34

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Rodzina Chrześciańska, 1903, R. 2, nr 34"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

R o k i i.

Katowice, Niedziela, 23-go Sierpnia 1903 r. Nr. 34.

Rodzina chrześciańska

Pisemko poświęcone sprawom religijnym, nauce i zabawie.

Wychoc/zi raz na łydzień w Jfiedzielę.

‘ Rodzina chrześciańska* kosztuje razem z »Górnoślązakiem* kwartalnie 1 m a r k ę 60 fen . Kto chce samą » Rodzinę chrześciańską«

abono\vać, może ją sobie zapisać za 50 f . na poczcie, u pp. agentów i wprost w Administr. * Górnoślązaka* w Katowicach, ul. Młyńska 12.

Na Niedzielę dw unastą po Świątkach.

L ek cya

2. Kor. III, 4— 9.

Ch ^ racia ^ Mamy takie ufanie ku Bogu przez j . lrystusa; nie iżbyśmy byli dostateczni sami z sie- e co myślić, jako sami z siebie, ale dostateczność asza z Boga jest: który też uczynił nas godnymi bo^r11^ now?.g° Testamentu, nie literą ale duchem;

htera zabija, a duch ożywia. A jeślić posługo- śmierci literami wyrażone na kamieniach było na ,w.a^ei tak iż synowie Izraelowi nie mogli patrzeć oblicze M ojżeszowe dla chwały oblicza jego, która

^szczeje; Ja^oż nie więcej posługowanie ducha

ie s t 16 będzie? Bo jeśli posługowanie potępienia

„ * chwałą, daleko więcej posługowanie sprawiedli­

w ej obfituje w chwale.

Ewangelia u Łukasza świętego

w Rozdziale X.

}jv Onego czasu rzekł Pan Jezus Uczniom swoim:

ogosławione oczy, które widzą co w y widzicie. Bo Wiadam wam, iż wiele proroków i królów żądali slv • C° Wy w o zicie, a nie widzieli; i słyszeć co

^yszycie, a nie słyszeli. A oto niektóry biegły w za- nie powstał kusząc Go, a mówiąc: Nauczycielu, Czyniąc dostąpię żywota wiecznego? A On rzekł

q niego: W zakonie co napisano? jako czytasz?

odpowiedziawszy rzekł: Będziesz miłował Pana Ws^3 *w.e£ ° ze wszystkiego serca twego, i ze . 2ystkiej duszy twojej, i ze wszystkich sił twoich, SaJ" wszystkiej myśli twojej, a bliźniego twego jako toż e^ °. s*ebie. I rzekł mu: Dobrześ odpowiedział:

.^yń) a będziesz żył. A on chcąc się sam uspra- Ą uliwić rzekł do Jezusa: A któż jest mój bliźni?

Przyjąwszy Jezus rzekł: Człowiek niektóry zstępo- jjt(, z Jeruzalem do Jerycha, i wpadł między zbójcę, p o łrz y go też złupili, i rany zadawszy odeszli, na Jjj.y utnarłego zostawiwszy. I przydało się, że nie- j^i ry kapłan zstępował tąź drogą, a ujrzawszy go d2a Także i Lewita, będąc podle miejsca i wi- s* e U rn*n^ -. A Samarytanin niektóry jad ąc przy-

^ * Wedle niego, i ujrzawszy go miłosierdziem j e ^ SZ0ny jest. A przybliżywszy się, zawiązał rany

&°> nalawszy oliwy i wina: a w łożyw szy go na

bydlę swoje, prowadził do gospody i miał pieczą o nim. A nazajutrz wyjął dwa grosze i dał gosp o­

darzowi, rzekł: Miej staranie o nim ; a cokolwiek nad zwyź wydasz, ja gdy wrócę, oddam tobie. Któryż z tych trzech zda się tobie bliźnim być onemu, co wpadł między zbójcę? A on rzekł: Który uczynił miłosierdzie nad mm. I rzekł mu Jezus: Idźże i ty uczyń także.

N auka z tej Ew angelii.

Słusznie Pan Jezus nazywa Uczniów swoich i wszystkich ówczesnych Żydów błogosławionymi, albowiem doczekali tego, że własnymi oczyma pa­

trzeć mogli na Zbawiciela świata, i na własne oczy słuchać Jego Boskiej nauki. B yła to wielka łaska, jaką im B óg wyświadczył. Wielu pobożnych kró­

lów żydowskich i wielu proroków, z utęsknieniem wyglądywało tego czasu, w którym się miał narodzić obiecany ludziom Mesyasz, a nie dożyli tego. Nie w szyscy jednakże korzystali z tej łaski. Żydzi co­

dziennie widzieli Chrystusa, codziennie byli świadkami cudów, jakie czynił, a przecież większa ich połowa trwała w swojem zaślepieniu. Słuchali, ale nie ko­

rzystali! Ubolewać nad nimi trzeba, ale im nie za­

zdrościć; bo chociaż my z ust samego Zbawiciela nie możemy odbierać nauki, co mamy wierzyć i jak mamy żyć, to przecię tę samą naukę odbieramy od Kościoła, który według zaręczenia samego Jezusa, nigdy się mylić nie może, gdyż Duch św. jest w nim i będzie aż do skończenia świata, i uczy go wszel­

kiej prawdy. Tylko przyjmujmy tę naukę i podług niej żyjmy, a będziemy szczęśliwymi na wieki.

W szakże tenże sam Zbawiciel powiedział: »błogo- sławieni co nie widzieli, a uwierzyli«.

Dlaczego się to pytał ów doktór starozakonny Pana Jezusa: >co mam czynić abym był zbaw iony?«

Nie pytał on się, aby się od Zbawiciela czego nauczył, bo wiedział dobrze, co miał czynić; ale się pytał rozumiejąc, że Go w jakim słowie podchwyci.

Myślał sobie, że mu Pan Jezus coś takiego powie, co się nie będzie zgadzało z prawem, jakie B óg dał Żydom ; a wtedy byłby go publicznie przed ludem obczerniał. On tylko kusił Zbawiciela, bo należał

(2)

--- - 206 ---

do liczby je g o głów nych nieprzyjaciół. Oni to w szyscy na podobny sposób przychodzili nie raz do Chrystusa, niby to po radę i naukę, ja k niewinne baranki, ale z wilczem sercem. Znał On ich dobrze, odkrywał ich fałszywość, zawstydzał ich, w tym jednakże li celu, aby się poprawili. »Kto to jest mój bliźni*, pyta się ów starozakonny dalej Jezusa.

Żydzi, dogadzając swojemu zepsutemu sercu, mylnie tłumaczyli sobie prawo, nakazując kochać bliźniego.

Pod tem słowem: bliźni, rozumieli tylko swoich przyjaciół, krewnych i to samych Żydów. Swych nieprzyjaciół i ludzi narodu i religii, nie uważali za bliźnich, lubo powinni byli to czynić stósownie do swego prawa.

»Kto to jest mój bliźni*, pyta się więc zdradli­

wie Chrystusa ów doktór. Zbaw iciel nie odpowiada mu po prostu; że w szyscy ludzie, jakiegokolwiekbądź narodu i wiary; ale mu przytacza powieść w dzisiej­

szej Ewangelii zawartą, a na końcu pyta: »nu! któż się pokazał bliźnim owemu nieszczęśliwemu człow ie­

kowi?* Musiał wyznać, bo nie mógł zataić: że ten, co się nad poranionym ulitował i wziął go w swoją opiekę, to jest Samarytan. A wiedzieć trzeba, że Żydzi cierpieć nie mogli Samarytanów, a Sam aryta­

nie nawzajem Żydów. Ów nieszczęśliwy był Żydem, kapłan i Lewita żydowski przechodził kolo niego, spojrzał, ale się nie ulitował, nie pocieszył, i nie p o­

m ógł; wyparł się go jako bliźniego swego. Dopiero Samarytan miał nad nim miłosierdzie, choć nieprzy­

jaciela, uznał za bliźniego i wypełnił prawo, nakazu­

jące kochać w uczynku bliźniego.

Jaka stąd dla nas wypływa nauka?

Kochani Bracia! me do samego to doktora starozakonnego powiedział Zbaw iciel: »idź i czyń tak, jak Samarytan u czyn ił*; ale powiedział do wszystkich Chrześcian, powiedział do każdego z nas.

I my mamy^mieć litość nad każdym nieszczęśliwym człowiekiem ; bo każdy człowiek jest nasz brat, jest nasz bliźni. Skoro kto potrzebuje naszej pomocy, nie pytamy się: »coś ty za jeden?* D osyć dla nas niech będzie, że jest nieszczęśliw y; a jako nieszczę­

śliwemu podajmy wsparcie, jakiego od nas ma prawo żądać i jakie mu dać możemy. Sama litość nie po­

może, ale uczynek. Chociażby ów Samarytan cały dzień był stał nad owym poranionym podróżnym, choćby był płakał, ręce załamywał, byłyby mu się rany zagoiły? A nie! W uczynku, w uczynku bądźmy litościwymi: w uczynku szczególniej w yko­

nywajmy przykazania miłości bliźniego. T ego po nas domaga się Zbawiciel, gdy mówi: »idź i czyń podobnie*.

A kiedy kto nie jest wstanie ratować bliźniego, cóż ma czynić?

W tedy B óg dobrą chęć je g o przyjmie za uczynek.

Zuzanna Amenda.

Córka Stanisława Am endy, męża nauką i wielką pobożnością zaleconego, oraz Elżbiety Frezerównej, potomki zacnego domu w województwie krako- wskiem. Pobożnie od rodziców wychowana, d oszed ł­

szy lat właściwych, nie chciała wejść w zwiąski mał­

żeńskie, postanowiwszy ślut y czystości w ykon ać, czemu pierwej sprzeciwiali się jej rodzice, ale wi­

dząc w córce niezachwiane postanowienie, zezwolił' na jej prośby. Otóż roku 1628 dnia 5 marca w dnie zapustne, po uczynionych rekolekcyach, z wielką uroczystością ja k na ślub wprowadzoną została do kościoła świętej Barbary w Krakowie przez T o m asza Oborskiego sufragana i oficyała krakowskiego. P °' tem przez krewnych swoich została zaprowadzoną do ołtarza; niesiono przed nią koronę drogiemi kamie­

niami i perłami zdobną, przytem pierścień ślubny i serce szczerozłote z napisem : Chrystusowi nieśniieY- telnemu oblubieńcowi, Zuzanna Amenda p rzez te st$

znaki oddaje na wieki; i te upominki padłszy ° a kolana, w ręce biskupa oddała, który je na ołtarzu wielkim złożył. Następnie ślub wiecznej czysto ści wykonała.

Dzień ten rodzice jej uroczyście uświęcili, sO' wite jałm użny rozdając między ubogich i onych hoj­

nie u kilku stołów częstując.

Odtąd Zuzanna gorętszym duchem poczęła Bogu służyć; i ujmując sobie wygód, przyczyniała j a ł m u ź n

i dobrych uczynków. Czas zbyw ający od modlitwy, spędzała przy robotach ręcznych, szyjąc koszule ubogim i ozdoby kościelne, lub usługi biednym c zy ­ niła. C o czwartek nawiedzała szpitale, je ść w nich gotowała, i sama zgotowane rozdawała ubogim, wł*' snemi rękami karmiąc niektórych, następnie spisy' wała żądania każdego ubogiego, ażeby je snadniej do domu przyszedłszy, mogła wykonać. S i o r o t y

biedne słowem i datkiem wspierała, jakoteż w domu ich własnym wiele pielęgnowała.

G dy ją rodzice odumarli, po których znaczny majątek odziedziczyła, ten cały prawie obróciła dobroczynne uczynki, jako to: ubogich wspierała, więźniów wykupywała, zadłużonych ratowała, żebra­

ków żywiła i wszystkie ich potrzeby zaopatrywała.

Świątobliwa ta niewiasta w Krakowie była p0' ważaną od najznaczniejszych osób; zwano j ą święty błogosławioną, przykładem panien, ozdobą niew iast, m atk ą ubogich.

Starością obarczona, gdy ju ż do kościoła cho­

dzić nie mogła, biskup krakowski pozwolił, aby w domowej kaplicy Msza odprawianą dla niej była-

T ak do bliskiej gotując się śmierci, ostatek do­

chodów własnych na ubogich, na kościoły, klasztory i szpitale przez testament zapisała.

Obraz zaś Najśw. Panny łaskami słynącej>

przed którym w domu zwykle modliła się, za naj­

droższy upominek księżom Reformatom w Krakowie przekazała, których to po części żywiła, odziewała.

(3)

chorych kosztem swoim leczyła i inne ich potrzeby zaopatrywała.

Zmarła roku 1644, za życia grób dla siebie wybudowała w kościele księży Reformatów, gdzie ciało matki jej spoczyw ało; na pogrzeb jej zbiegło się całe miasto.

Fundowała na placu darowanym przez Krystynę z Zborowskich Grochowską kościół i klasztór dla Reformatów.

Z czasem na miejscu tego kościoła, który ogniem zniszczony został roku 1655, gdy Szwedzi Kraków oblegać mieli, stanął nowy. Księża Reformaci ciało Je) jako fundatorki swojej z dawnego kościoła so­

lennie przenieśli do nowej fundacyi. Kwiaty, któremi Podczas tego przeniesienia pobożne panny ozdobiły JeJ trumnę, rozerwało pospólstwo.

Zwłoki jej złożone zostały w grobie Szem- beków, jako przez matkę pokrewnej temu domowi.

$

P r a w d z i w a pobożność.

T a niewiasta dnie i noce Modlitwą sobie przeplata...

Nie sądź o niej w edług świata, O bacz modłów tych ow oce;

B o jeżeli wśród pacierzy, Jako rządna gospodyni;

Ochędostwo w domu czyni, Do krówki chętnie wybieży;

Jeśli kocha posłuszeństwo Przy ślubie zaprzysiężone, I jak przystało na żonę, Uznaje męża starszeństwo;

Jeśli z uczuciem słodyczy Lubi m ówić: to tak zrobię, T o zaniecham, bo tak sobie Ukochany mąż mój życzy;

Jeśli dziatki poumywa, I poczesze codzień rano, Da naukę pożądaną...

Jej pobożność jest prawdziwa!

Bardzo często się spowiada...

A le jeśli po spowiedzi Postrzegają to sąsiedzi, Ż e jest bliźnim więcej rada, Dla ubogich bardzo tkliwa W domu cichsza, potulniejsza, A przed Bogiem pokorniejsza...

Jej pobożność jest prawdziwa!

C o rok bywa w Częstochowie...

A le jeśli mąż pozwala, D obry spowiednik pochwala, Nie przeszkadza dziatek zd ro w ie;

Jeśli mężniej pokonywa Przeciwności po powrocie, Utwierdzona lepiej w cnocie...

Jej pobożność jest prawdziwa!

Pości dużo... Jeśli przy tem Kłamstwa się ja k ognia chroni, Sławy cudzej chętnie broni Przed oszczerstwem jadowitem;

Jeśli w sercu nie ukrywa Nienawiści przeciw komu, Poklasków nie jest łakomą...

Jej pobożność jest prawdziwa!

Codzień jednej, dwóch Mszy słucha...

A le jeśli za powrotem W usposobieniu jest złotem, Gniewem nagle nie wybucha;

Jeśli odbiera natchnienia Z niebios przy świętej ofierze, B y na trudne poświęcenia W ydać życie swoje szczerze;

Jeśli codzień jej przybywa Cierpliwości, codzień świętsza, W bieżeniu z usługą prędsza...

Jej pobożność jest prawdziwa!

Szkółka w Brzozówce.

Na niewielkiej przestrzeni, otoczonej jakby mu- rem lasów, a z jednej strony oblanej W isłą, o mil kilka od miasta Płocka rozciągała się szczupła po­

siadłość, złożona z kilkunastu chałup wiejskich, w pośród których wznosiła się wieżyczka kościółka, a z drugiej strony bielał dworek ocieniony drze­

wami. W około tych siedzib ciągnął się kawał grun­

tów, częścią do dworu, częścią do włościan należą­

cych, a dalej lasy, oddzielające jakby od reszty świata to ciche samotne ustronie. W ioseczka nazy­

wała się Brzozówką; była ona własnością od lat kilku pani Tarmińskiej wdowy po zacnym obywatelu, która sprzykrzywszy sobie świat, tu wytchnienia szu­

kała po bolesnych kolejach życia. Ona to wiedziona prawdziwie chrześciańskim uczuciem miłości bliźniego, wyprowadziła z nędzy biednych, zapomnianych da­

wniej od bawiącego gdzieś za granicą pana, wieśnia­

ków, stając się ich opiekunką, i usiłując o ile była zdolną, uczynić mniej ciężką dolę biednego kmiotka.

T a to zacna pani myśląc o losie swoich poddanych, zmieniła ów zakątek w miłą i pełną wdzięku wio­

seczkę.

Państwo Tarm ińscy byli majętni dawniej, lecz w różnych kolejach utracili znaczną część swego mienia. Pan B ó g też jak b y w nagrodę straty w ma-

(4)

268

jątku, dal im długo upragnionego ślicznego synka, który otrzyma! imię Stanisław. Staś był pociechą i szczęściem rodziców, chował się zdrowo, rosł jak na drożdżach; a gd y już doszedł do wieku, w któ­

rym uczyć się zaczął, był pilnym, okazując wielkie zdolności i najszlachetniejsze serca przymioty. Tak płynęły lata szczęśliwie dla tej zacnej rodziny, gdy nagła choroba, a potem śmierć wydarła najlepszego męża i ojca z rodzinnego kółka. Pani Tarmińska została wdową, boleść jej nieopisaną jedynie tylko silnie ugruntowana religia i miłość dla syna złago­

dzić cokolwiek mogły. Stanisław miał wówczas lat 16-cie, a najpiękniejsze rokując nadzieje, osładzał życie owdowiałej matce.

I znów lat parę upłynęło, gd y niespodziewanie nowy grom uderzył w zbolałe serce pani Tarmiń- skiej. Nieszczęśliwe a nieprzewidziane wypadki zmu­

siły Stanisława do opuszczenia ziemi rodzinnej, zo- stawując mu zaledwie czas do pożegnania ukochanej matki i przyjęcia jej błogosławieństwa. Straszny to był cios pani Tarmińskiej, żyjącej jedynie życiem i szczęściem sw ego d ziecięcia; pragnęła umrzeć, ale B óg śmierci nie zesłał.

Po przebyciu pierwszych chwil gwałtownej bo­

leści i stanu zupełnego prawie odrętwienia, w którym myśleć nie była zdolną, spojrzawszy około siebie, ujrzała sie samą, opuszczoną, bez wsparcia i po­

ciechy. Sprzykrzywszy sobie miejsce, gdzie tyle nieszczęść doznała, postanowiła sprzedać resztę po­

zostałego majątku i wynieść się. gdzie daleko, aby w ustronie resztę życia spędzić mogła na mo­

dlitwie i wspomnieniach lepszej przeszłości. W tym . to celu kupiła Brzozówkę; odosobnione jej położenie podobało się nieszczęśliwej wdowie. Lecz i tu los zdawał się ją ścigać; wkrótce bowiem po zamieszka­

niu w nowem dziedzictwie gwałtowny pożar wszczął się w jednej chatce wieśniaczej, a silnym wiatrym podniecany, całą prawie spustoszył wioskę, ocalał tylko kościółek i cokolwiek oddalony dworek. Jęki i narzekania pogorzelców dręczyły serce pani T ar­

mińskiej. Jeden szczególniej wypadek w czasie po­

żaru wydarzony okropne na niej uczynił wrażenie.

U bogi wyrobnik od roku chory na nogi, leżąc w łóżku, nie m ógł w yjść z chaty, gdy ogień ją ogar­

nął, a w ogólnej trwodze zapomniany od innych, został przygnieciony walącym się dachem. D ziesię­

cioletnią Martę sierotę pozostałą po nieszczęśliwym Błażeju pani Tarmińska wzięła do siebie i najczulszem otoczyła staraniem; a następnie z prawdziwie chrze- ściańskim zapomnieniem o sobie zajęła się losem biednych pogorzelców. Zacny pleban tej wioski czy­

nem i radą przychodził jej w pomoc. Szczęściem była to wiosna, łatwiej więc było biedakom pozba­

wionym mieszkań pod golem żyć Niebem. Pani Tarmińska zgrom adziwszy swoje szczupłe fundusze, co prędzej zajęła się sprowadzeniem robotników w celu odbudowania wioseczki; robota szła szybko, a w jesieni jedna część wieśniaków miała schludne chatki z całem przy nich małem zabudowaniem,

w których i inni mogli znaleść n a zimę schronienie.

W następne lat parę, gdyż w miarę funduszów szła i robota, Brzozówka nowa i wyświeżona stanęły a jej górzyste położenie, lasy bliskie i niedaleko pty"

nąca W isła dziwnego dodawały powabu.

T a ciągła praca, wytężenie myśli i zwrócenie jej nieustanne ku niesieniu ulgi nieszczęściu drugich) ta prawdziwie macierzyńska opieka i troskliwość o swych biednych poddanych, nie zostawiała prawie chwili czasu pani Tarmińskiej do pomyślenia o so­

bie, a modlitwa, z którą zawsze spływa do duszy pociecha, łagodziła boleść wewnętrzną. Sierota p°

Błażeju, mała Marta, dziewczę dobre i wdzięczne, była także osłodą pani Tarmińskiej. G dy po cało- dniowem krzątaniu, oglądaniu budowli, dozorowani11 robotników, strudzona wracała do domu, Marta sia­

dała przy jej nogach i chciwie słuchała różnych op°‘

wieści. Dobra pani nauczyła Martę czytać i pisać, różnych robót ręcznych i kobiecego gospodarstw*'

I tak czas płynął, Brzozówka była odbudowana!

spokojne, ciche było w niej życie. A le to dziwno, że za zmniejszeniem się kłopotów i pracy, z przy”

wróceniem spokoju wokoło, zdrowie pani Tarrniń' skiej zaczęło niknąć widocznie. Niepewność l° sU syna, niepokonana tęsknota ogarniały jej d u sz ę ; gfy to gorączkowe prawie wysilenie i potrzeba działania dla drugich ustała, i siły słabły codziennie. Marta jedyna i nieodstępna swej ukochanej pani towa­

rzyszka, widziała ten stan zdrowia zatrważający. P°"

stęp trwającej choroby nie uszedł czujnej b a c z n o ś c i

sieroty, która własnem życiem gotowa była okupić zdrowie swej opiekunki.

Lato się zaczęło, cała natura zdawała się dychać nowem życiem i swobodą, tylko w białym dworku Brzozówki smutno i posępnie było. Pani Tarmińska znała dobrze, ja k zdrowie je j było pod­

kopane, ale z pokojem zupelnem oczekiwała śmierci) tej nieuchronnej posłanki Boga. W długich rozmo­

wach z Martą, przysposabiała ją nieraz do tego p0' wtórnego sieroctwa, które ją wkrótce czekało. Choć bardzo osłabiona, korzystając z pogody, codziennie wsparta na ramieniu Marty pani Tarmińska odby wała przechadzki; lecz te coraz stawały się krótsze z ubytkiem sił niknących.’

Mieszkańcy Brzozówki poczciwi wieśniacy, ko­

chający nadewszystko swoją panią, niepokoili s1^

stanem jej zdrowia i modlili się o nie gorąco.

Raz po przebyciu dnia całego z większem cier*

pieniem jak zwykle, pani Tarmińska wyszła z Martą na przechadzkę ku wzgórkowi za ogrodem, z któ­

rego śliczny otwierał się widok. Usiadła, a oparłszy głow ę na ramieniu Marty, w głębokiem otonęła du­

maniu. Przed jej oczym a o kilkadziesiąt kroków w pośród zielonych łanów rozpościerała się wioska, schludne domki wieśniacze w ychylały się z ocienia*

jących je drzewek, odbijając się ślicznie na tle ciemnego dębowego lasu, a dalej płynąca W isła od­

bijała w swych nurtach promienie zachodzącego słońca. W powietrzu jakaś niewysłowiona cisza

(5)

dziwnie do dumania usposobiała duszę. Z wieżyczki kościoła ozwał się dzwonek wzywający na Aniół- Pański; pani Tarmińska jakby ze snu zbudzona, Uklękła i głosem uroczystym odmawiała tę krótką

^odlitwę, a przy wyrazach: módl się za nami teraz

* w godzinie śmierci, dzwonek umilkł, głos pani Warmińskiej przycichnął i łzy spłynęły po spokojnem 1 bladem obliczu. Po chwili rzekła do Marty, która z Wyrazem uwielbienia i boleści spoglądała na swą szanowną opiekunkę:

Tak dziecie m oje! trzeba umierać, trzeba po­

żegnać tę ziemię, na której wiele wycierpiałam: lecz dzięki niech będą Bogu, że mi pozwolił spełnić świętą powinność osładzania doli bliźnich. To moje dzieło, dodała wzruszonym głosem, wskazując na wioseczkę. Spokój, dobry byt i szczęście tych po­

czciwych ludzi Stwórca pozwolił mi zap ew n ić; dzisiaj Więcej ja k kiedykolwiek ta myśl przynosi mi po- ciechy, może to po raz ostatni chcę się nią pocie- Szyć i zaspokoić. O ! dzięki tobie Boże za to, coś d°pełnić pozwolił. Jedno tylko, dodała ze łzami, Jedno nie spełnione, a tak gorące życzenie, zajmuje

^oje dni ostatnie.

Pracując nad polepszeniem losu tych biednych udzi, mówiła do Marty, odwiedzając ich chatki, zbli- a-j^c się i wtajemniczając w ich życie, z żalem wi- ziałam, ja k w tych ludziach obok prostych i poczci­

w ych serc brak jasnych pojęć o tem, co człowiek Wiedzieć powinien. W tenczas to w mojej duszy po­

wstało pragnienie założenia tu szkoły wiejskiej, aby Wpłynąć na oświecenie, uzacnienie tego ludu, tak Poczciwego z gruntu, a tak nieświadomego. Ale fundusze wyczerpnięte zupełnie ani pozwalają o tem Pom yśleć. G dy choć 450 rs... po chwili dodała, byłoby to może dostateczne na spełnienie tego za­

miaru, na wystawienie domeczku i opłatę rocznego nauczyciela. A le nie mnie to już, wskazując na Ctnentarz białym otoczony parkanem, którego krzy­

w ki drewniane wyglądały z drzew zielonych, nie JUnie to ju ż; w tym ostatnim spoczynku pracowitego udu i ja spocznę niedługo, a po mnie któżby o tem Pomyślał? Stasia niema; onby jeden zrozumiał myśl Umierającej matki.

Umilkła, długą jeszcze chwilę pozostała na Uuejscu, smutnym oddana myślom, które wspomnie- Uie syna obudziło w jej duszy, potem powstała

*Welna i milcząc poszła do domu.

Była to ostatnia przechadzka pani Tarmińskiej, Jdtąd ju ż nie*'podniosła się z łóżka, przy którem

^arta we łzach dnie i noce pędziła.

T ak upłynęło dni kilkanaście, w których chora

°ddawała się jedynie myśli o Bogu i modlitwie. N a­

stęp n ie w ezw aw szy'plebana, zacnego starca, w ręce ,ego złożyła ostatnią swoję wolę i pożegnanie dla syna w razie, gd yb y powrócił. Pobłogosławiła Martę,

* Prawdziwie po chrześciańsku spokojnie oddała duszę.

Jaka była rozpacz Marty, jaki niewysłowiony

^ osieroconych wieśniaków, opisać tego trudno.

Po skromnym, bez wszelkiej okazałości^'"pogrzebie lecz uświęconym szczeremi łzami i gorącą modlitwą przytomnych, tym jedynem świadectwem, które może posłużyć nam u Boga, cisza grobowa zaległa Brzo­

zówkę, smutek osiadł we wszystkich sercach.

Było lato, piękne, p ogodn e; zboże dojrzewające powiewało obfitem kłosem, wzywając rolnika do pracy, do zbioru mającego być nagrodą całorocznych mozołów. Chłopek, którego od świtu wywołuje z chaty praca, nie ma czasu na smutki; zwolna więc znów wszystko powróciło do dawnego porządku, przerwanego przybyciem nowego pana, dalekiego krewnego pani Tarmińskiej, który tymczasowo objął zarząd Brzozówki.

Kumoszki tylko zebrawszy się w gromadkę, często radziły o dobrej niebożce pani, przypominały sobie jej cnoty, dobroć,' uczynność dla biednego ludu, jej poświęcenie się dla nich, a pokiwawszy głowami, fartuchem ocierały zapłakane oczy, m ów iąc:

»Panie! świeć nad jej duszą U i rozchodziły się po chatach.

Z Martą inaczej się działo. O d śmierci pani inną się zupełnie stała: smutna, milcząca, unikała rozmowy z ludźmi, na cmentarzu całe godziny tra­

wiła, a wieczorem w czasie zachodzącego słońca, widywano ją klęczącą na owym wzgórku, do którego ostatni raz ze swą drogą panią chodziła. Ciotka jej poczciwa kobiecina, u której po śmierci pani Tar­

mińskiej Marta mieszkała, nie mogąc jej uspokoić, mawiała: Niech się tam nieboga wypłacze, wyżali, to i lżej jej potem będzie; a ma kogo żałować, bo nieboźka drugą matką dla niej była.

Płynęły dnie, tygodnie, a biednej sieroty nic zająć i utulić nie mogło. Pewnego wieczoru dłużej jak zwykle modląc się, na grobie pani Tarmińskiej, Marta powiedziała ciotce, że nie chcąc jej być dłużej ciężarem, postanowiła pójść w służbę, a nie słuchając żadnych odradzeń, naprędce poczyniła przygotowania do podróży i na drugi dzień o świcie z małym tłó- moczkiem pod pachą, w którym zawierało się całe jej mienie, wyszła z Brzozówki, odprowadzona przez kilka wieśniaczek żegnających ją z płaczem ; puściła się w drogę, nie mówiąc nikomu, gdzie się udać za­

mierza. Odtąd o Marcie żadnej wiadomości nie było; Z początku wspomniano często, potem rzadziej, a po upływie lat kilku zapomniano prawie zupełnie o niej. Tak to bywa na świecie, jak mówi przy­

słowie: co z oczu, to i z myśli.

Mijały lata, a Marta bez wieści zaginęła gdzieś na szerokim świecie.

(Dokończenie nastąpi.)

(6)

(C iąg dalszy).

.Sum ienie?* powtóryła z szyderstwem gosp o­

dyni... ach! prawda, zapomniałam, żeś panna jest św iętą! — ale przynajmniej zachowasz to przy sobie?*

»Zrobię, co do mnie należy; ale gdyby się to powtarzać miało, ostrzegę panią i marszałka.*

»Zrób to mała jaszczurko, spróbuj*.

»Ja ciebie się mniej lękam niż grzechu*.

»Poczekaj; mam ja głos u marszałka!*

»To być nie może*, odezwał się ktoś głosem stłumionym, i wnet ukazał się marszałek we własnej personie na progu sąsiednej izby, gdzie się go nikt nie spodziewał.

»A ja ci radzę szanowna damo*, rzekł, zw raca­

ją c się do gospodyni, »odwołać twą wieczerzę i od- prosić gości...*

Gospodyni uciekła.

.M aryniu!« mówił marszałek z łagodnością, »je- dziemy do miasta za sprawunkami naszej p an i; konie już zaprzężone, wsiadajmy*.

Podczas podróży marszałek rozmawiał z garde­

robianą; poznał w niej zdrowy rozsądek i nieugiętą uczciwość. A le starzec ten był niedowierzającym;

lubił on wybadywać charakter każdego. W ysadził dziewczynę przed magazynem bielizny i kazał jej zakupić różne przedmioty po cenie przez panią ozna­

czonej.

»Za godzinę przybędę do ciebie i zapłacę, każ przygotow ać rachunek*.

Marynia wypełniła zlecenie; wybrała towaru za 500 złp.

»Na jakąż sumę mam przygotow ać rachunek*, zapytał kupiec.

»A na 500 złp.*, odrzekła dziewczyna, »wszak to jasne*.

.Panienka widać niedawno bawi u pani baro­

nowej...*

.D laczego?*

.Jest u nas zwyczajem być grzecznym i dla pa­

nien służących zacnego domu, które nasze magazyny zaszczycają kupem. Takim i chcemy być i dla pa­

nienki... chcę podać w rachunku 550 złp., z tych 50 będzie dla panienki*.

»Za kogóż mię to pan masz?* przerwała z gnie­

wem dziewczyna.

.Z a pannę służącą, ja k mi się zdaje*, odpo­

wiedział kupiec ze złośliwym uśmiechem.

. »A gdyby odkryto tę nieuczciwość!*

. O ! bądź spokojną, moje usta m ilczeć będą jak kamień wrzucony we wodę*.

.W p isz pan 500 złp. inaczej ostatni raz mię tu widzisz*.

.P anna jesteś cudowną panną służącą«, śmiejąc się, powtórzył kusiciel.

Marszałek, który od kwadransa niepostrzeżony stał za stosem płótna, wyszedł z ukrycia, zapłacił ra­

chunek i kazał zabrać rzeczy.

Marynia za powrotem swoim do domu już nad wieczorem, zastała panią w złym hum orze; miała ona przegrać sprawę, od której część je j fortuny zależała, i kiedy biedna dziewczyna nie 'zdołała u c ze sa ć J3 dosyć pośpiesznie ja k tego chciała, rozgniew ana baronowa podniosła rękę, aby jej w yciąć p oliczek.

*Nie, pani tego nie zrobisz*, zawołała sierota, oblawszy się rumieńcem, .nie, boś jest kobietą do­

brego urodzenia*.

Zawstydzona tem baronowa opuściła rękę, i Pa' trząc długo w garderobianę, przemówiła do niej w końcu:

.W yrażasz się przyzwoicie, kto ciebie wy- chował?*

.N ajprzód moja biedna matka pod okiem g0' dnego proboszcza naszej wioski, a po jej śmierć1 zakonnice św. Ducha w Sandomierzu*.

.Mówią mi, żeś jest nabożnisią aż do śmie' szności*.

»Nie sądzę: służę Bogu, jak umiem, i szanuj?

mych panów, oto moja zasada*.

* *

*

Lekkie pukanie do drzwi przerwało rozm ow ę!

był to marszałek niosący batysty i koronki, które sprawiła Marynia.

Garderobiana wyszła na znak rozkazujący mar' szałka. G łos dzwonka przyzwał ją n ied łu go ; twarz baronowej pełna była łagodności.

»Pan marszałek rozpowiadał mi szczegóły, które ci chlubę przynoszą*, mówiła baronowa; .jestem bardzo kontenta z ciebie, rozbierz mię i idź spać!

sama odbędę moje zw ykłe czytanie, aż zasnę... ObU' dzisz mię o godz. 6-tej, pójdę na zioła w góry*.

Dziewczyna spuściła oczy.

.W szystko jeszcze śpi w pałacu o tej godzinie i nie wiem, czy...

. A l zapewnie nie masz zegarka*, rzekła baro­

nowa, uśmiechając się; .przynieś mi mój, który leży na tualecie*.

Marynia wypełniła rozkaz.

.Z egarek ten weź dla siebie; nie będzie to ostatni znak mojej łaski, jeżeli nadal będziesz taką ja k dotąd*.

Marynia przez swe postępowanie p rzek o n ała baronową, ż e religia jest główną rękojmią, jakiej wy*

m agać należy od słu żących ; przekonała nadto swych towarzyszy, ż e religia jest jedynem lekarstwem na przykrość i trudy służby. Już w szyscy poznali i oce­

nili jej cnoty, gd y Opatrzność chcąc jej zasług?

w prawdziwym pokazać blasku, dopuściła wypadków niespodzianych, które zmieniły położenie baronowej-

Odebrała ona zastraszające nowiny; dnie całe radziła zamknięta z marszałkiem i prawnikami, a p°

tych długich naradach usposobienie jej stawało się do niezniesienia. Przestała swych wycieczek ran*

(7)

271 nyc ’ sypiać nie m ogła; zdrowie upadało, a dzi­

wactwo coraz bardziej rosło. Marynia zwiększyła Jeszcze swą gorliwość i łagodn ość; dziwactwa baro­

nowej wzbudzały w jej sercu żywe współczucie.

Jednego wieczoru pani bardziej upadła na du- ui niż zwykle, położyła się wcześniej, mówiąc do Maryni:

‘ Smutno mi dziecię moje i ciężko na duszy;

Przynieś mi książkę, aby mię pocieszyła*. Dziewczyna P legła do swego pokoiku i przyniosła Żywoty . , . Baronowa mimo smutku i niepokojów,

le ją dręczyły nie mogła wstrzymać się od głośnego Sfniechu.

, *Ja nie czytuję tego*, rzekła, »przynieś mi Sl3 żkę z m ojej biblioteki*.

I garderobiana zaczęła czytać książkę, po którą itó baran0wa Pos^a^a- W trakcie czytania lekki

^nech przebiegł po ustach dziewczyny.

*Z czego się śmiejesz moja mała?*

j *A ch! Pan^> wyhacz mi, ale ten zbiór i hałas JW próżnych bez myśli nie mógłby mię nigdy po­

cieszyć*.

*A cóżbyś wtedy czytała ?*

ł O naśladowaniu Chrystusa*.

‘ Naśladowanie?* powtórzyła baronowa zdzi-

°na... »ty mówisz, że to książka, która niesie po- lechę?«

» 0 ! tak pani, ja w niej zawsze znajdowałam P ocieszenie*.

‘ Zobaczymy później*.

Marynia ucałowała ręce swej pani.

»Mała pochlebniczko!* mówiła baronowa, popra- laj^c wychudłą ręką jasn e pukle włosów zdobią- ch pogodne czoło dziewczyny; »zmieniasz mi cha- er, i robię niekiedy to, co ty chcesz, nie wiedząc

^a o tem. Związek, jaki się 'rodzi między mną, dz^°^’ za*<rawa na węzeł rodzinny. Straciłam moje

^zieci, wszystkie, ach! wszystkie... T o złamało moje Pochmurzyło umysł. Jedna z mych córek by- y iuż W twoim wieku... O ! gdyby mi ją B óg był ehował, uwierzyłabym w miłosierdzie Jego*.

Marynia klęczała przy łóżku baronowej, łzy je j

° rące i rzęsiste spadały na dłoń je j pani.

»Idź, spocznij moje dziecko; potrzebuję być ąiną«.

I dziewczę odeszło na palcach z pokoju ba­

jo w e j .

(Dokończenie nastąpi).

P r a c a .

ty Praca jest owym potężnym źródłem, z którego

^ P ły w a ją wszystkie materyały i narzędzia potrzebne cywilizacyi. Ona daje nam żywność, odzież,

q Szkanie, sprzęty, machiny i tym podobne rzecży.

a występuje w coraz to nowej postaci, jako: rol­

nictwo, górnictwo, hodowla, rzemiosło, przemysł, handel, przenoszenie i przewożenie ciężarów i t. p.

Nasza praca narodowa, pomimo licznych pochwał, jakie na jej cześć wypowiadamy, znajduje się na dosyć niskim stopniu rozwoju. Nie jest ona do­

skonałą, gdyż brakuje nam mnóstwa gałęzi pracy, czego dowodem są wyroby ciągle sprowadzane z za­

granicy. Nie jest w należytym stopniu pożyteczną, gdyż wyrobów w stosunku do naszych potrzeb mamy za mało, a te, jakie są, są i zbyt drogie i wcale nie- świetne. Nasza praca nie jest szczęśliwa, choćby dlatego, że większość pracowników w niedostatku i ciemnocie.

Nareszcie, co jest chyba najsmutniejszem, naszą narodową chorobą jest lekceważenie pracy.

Zbytecznem byłoby dzisiaj wyliczać niezbędne reformy w tym kierunku; więc wskażymy je tylko pobieżnie.

Należy, już w dzieciństwie przyzw yczajać ludzi do rozmaitych typów pracy. Niech dziecko umie nietylky francuskie słówka, ale niech potrafi załatać sobie obuwie i ubranie, a także obchodzić się z młot­

kiem, pilnikiem, piłą, siekierą i t. d.

Człowiek, jeżeli nie praktycznie, to przynajmniej 0 teoryi winien mieć najogólniejsze pojęcie o g łó ­ wnych gałęziach ludzkiej działalności: rolnictwie, rzemiośle, handlu, i t. d. Co do pewnego stopnia, dałoby się osięgnąć za pomocą muzeów, odczytów 1 podręczników, pisanych bardzo zrozumiale i zaj­

mująco,

Trzeba także myśleć, (o czem ciągle wspominam), 0 poprawieniu bytu klas pracujących, które dzisiaj pędzą biedne, smutne i półdzikie życie. Wielkie znaczenie w tym kierunku m ogłyby mieć »Domy ludowe* proponowane przez J. Blocha, których celem ma być skojarzenie szlachetnej rozrywki ze spotę­

gowania wśród tych klas oświaty i dobrobytu.

Należy też pamiętać o potrzebie jakiegoś ogól­

nego towarzystwa emerytalnego dla wszystkich pra­

cujących, którzy dotychczas, gdy nadejdzie starość, otrzymują w nagrodę kij żebraczy.

Nareszcie — wiedzmy o tem, że nasza praca musi być pożyteczną nietylko dla nas samych, ale 1 dla innych ludów. A ponieważ głównym konsu­

mentem naszego przemysłu jest Cesarstwo, należy więc badać jego potrzeby i te zaspakajać, jak naj- taniej i najlepiej.

Bolesław Prus.

kącik.

Ż o n a : »Druga godzina w nocy, o tem czasie przychodzisz?*

M ą ż : »Muszę tak, wszystkie kawiarnie są teraz zamknięte*.

* *

(8)

Nasze dzieci.

„Żebym ja był wielkim

panem,*_tobym

zjad ał cotlzień dziesięć łokci kiełbasy j pił­

bym samopańskie wino!“

„A jabym ino cięgiem spał i wszystkim okrutnie w ym yślał!"

„ J a tam bym sobie sp ra w ił ziółte but!

i w ypalał po sto papirusów codzień!"

i '4V

W restauracyi.

' G o ś ć : »No jakże ze zdrowiem, kelnerze, czy lepiej na nogi?«

K e l n e r : »Dziękuję, lepiej; ale za to mi g o ­ rzej na oczy, nie mogę np. zobaczyć tych pieniędzy od pana, co mi się od dwuch miesięcy należą*.

SZARADA.

Pierwsze litera, drugiej początek Jestto mieszkanie małych zwierzątek.

D rugie i trzecie odgadniesz śmiele, Ma każdy człowiek przy swojem ciele.

Wszystka wygodna jest dla przechodnia, Można jej użyć w nocy i do dnia.

Z a dobre rozwiązanie przeznaczona nagroda.

&

Rozwiązanie szarady z nr. 33-go:

M u r jest trudny do przebicia głową, Prędzej głow ę rozbijesz o ścianę murową;

R u m zaś po szynkach stawa przy herbacie, Chcesz mieć dobry rozum, nie pij dużo Bracie.

Waleska Wróbel z Janowa.

M u r u głową nie przebije, T o polskie przysłowie;

G dy wojsko wroga pobije, T o ma rum , tak niemiec powie.

Potem rum też w szynkach mieszka, Jest nieraz w herbacie;

Hałas, burdy i igrzyska Z winy je g o znacie.

Franciszek Kołodziejczyk z Szarleja- M u r jest trudny do przebicia głową,

R u m wyraz niemiecki oznacza sławę wojskową;

A zaś rum jest alkoholicznym napojem, W ięc zanadto używać go się boję.

Franciszek Oślizło z Botropu- W prost gdy czytam, jest to mili Bracia,

M u r ; trudny głow ą do przebicia;

W spak gdy zaś to przeczytamy, R u m , to likier w wojsku wysławiany;

Jest on dzisiaj w każdem szynku do nabycia, Lecz gdyś mądry, strzeż się jego nadużycia.

Rum też czasem przy herbacie, Zamiast wina dolewacie.

Sylwester Kryska z Katowic.

Rozwiązanie nadesłali jeszcze: p. Jadwiga Ba"

dura z Roździenia, Jan Rzychoń z Józefowca,

Ja°

Szulc z Poznania, Teofil Goraus z Lyonu (we Frań*

cyi), W iktór Gałąska z Gliwic, Antoni Ochman^

z Botropu.

Nagrodę otrzymał p. Franciszek Kołodziejczyk z Szarleja.

Nakładem i czcionkami »Gómoślązaka«, spółki wydawniczej z ograniczoną odpowiedzialnością w Katowicach.

Redaktor odpowiedzialny: Adolf Ligoń w Katowicach.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Cóż ma więc robić mieszkaniec takich okolic fabrycznych, gdzie o wodę dobrą, smaczną, zdrową tak trudno? Najlepiej będzie, żeby się dowiadywał, gdzie w

miast do życia powrócił. Feliks Gondek w swoim »W ieczorze św. I tak dzisiaj zastanówmy się nad trzema krzyżami, które stały na G olgocie czyli Kalwaryi. Na

Jeżeli tedy niektórzy ludzi wmawiać W am będą, że nie trzeba zachowywać postów dla tego, że to ma szkodzić w ogóle zdrowiu i sprzeciwiać się hy- gienie,

•nęża nie sprawuje sprawiedliwości Bożej. Jeszcze wam wiele mam mówić, ale teraz znieść nie możecie. L ecz gd y przyjdzie on Duch prawdy, nauczy was wszelkiej

sławiony, źeć nie mogą oddać: albowiem ci będzie oddano w zmartwychwstaniu sprawiedliwych®, to jest po śmierci w Niebie. B óg miłosierny zlitował się nad

sławionej M ałgorzacie Alacoąue, aby rozszerzała wśród ludzi nabożeństwo do N ajsłodszego Jego erca Boskiego, rosły z każdym prawie rokiem objawy wielkiej

siejszej ludzie każdego stanu wiele się nauczyć mogą, ale osobliwie rodzice a dziatki, wszelakiej pobożności żyw e przykłady wystawione mają.. A w drugiej

W ylicza Faryzeusz dużo dobrych uczynków, jakie pełnił, a jednak B óg na nie nie wejrzał. Augustyn, a nic nie znajdziesz. Wstąpił, aby się modlić, a on nie