• Nie Znaleziono Wyników

Przegląd piśmiennictwa RPEiS 19, 1939, z. 1

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Przegląd piśmiennictwa RPEiS 19, 1939, z. 1"

Copied!
126
0
0

Pełen tekst

(1)

II. PRZEGLĄD PIŚMIENNICTWA

A . D Z I A Ł P R A W N I C Z Y

1. Filozofia i teoria prawa, encyklopedie, bibliografie, kodeksy, zbiory, słowniki etc.

M a r t y n i a k Czesław: Moc obowiązująca prawa a teoria Kel­ sena. Lublin, Uniwersytet Lubelski, 1938, str. 275.

Bardzo ciekawe studium, w którym autor przeprowadza sub­ telną analizę teorii Kelsena i przeciwstawia jej doktrynę prawa naturalnego w ujęciu tomistycznym.

Analiza teorii Kelsena jest ujęta głównie od strony filozoficz­ nej. Rozważania autora prowadzą go do wniosku, że w systemie Kelsena brak jednolitości i logicznej zwartości. Idealizm teorio-poznawczy, którego rodowód idzie od Kanta do Cohena, pomie­ szany jest z pragmatyzmem Macha.

Norma podstawowa — zasadnicze pojęcie w teorii Kelsena — nie jest należycie określona, ani też nie jest uzasadniona jej moc obowiązująca. Norma podstawowa jest metapozytywnym i zupełnie dowolnym postulatem, grającym w systemie Kelsena taką rolę, jak imperatyw kategoryczny w systemie Kanta oraz posiadającym wszystkie braki swego wzoru.

Istotną, choć niewyznaną, a nawet słownie zaprzeczaną, pod­ stawą mocy obowiązującej prawa w systemie Kelsena jest siła. Każdy pozytywizm, o ile jest logiczny, na tym skończyć musi i w konsekwencji nie jest w stanie uzasadnić żadnej powinności, lecz może dać tylko oportunistyczną wskazówkę zachowania się Pojęcie prawa pozytywnego, mającego moc obowiązującą nieza­ leżnie od swej wartości etycznej stanowi contradictio in adiecto (?).

Wykazując błędne poglądy Kelsena, autor przeciwstawia im autentyczną doktrynę prawa naturalnego w interpretacji św. To­ masza z Akwinu.

Książka prof. Martyniaka odznacza się wielką erudycją i fine­ zją w krytyce Kelsena. Poglądy autora są w niektórych punktach zbliżone do poglądów przeze mnie wyrażonych w moich „Studiach prawniczych". Są jednak w wielu kwestiach między nami poważne różnice, a przede wszystkim w trzech punktach: 1. autor nie uznaje

(2)

odseparowania bytu od powinności, 2. autor nie uznaje powinno­ ści prawnej odrębnej od powinności moralnej, 3. autor wysuwa na plan pierwszy ideę prawa naturalnego, którego zasady uważa za obiektywne, a więc wszystkich wiążące.

W pierwszej kwestii stanowisko autora nie jest zupełnie jasne. Na tej samej stronie (249) autor zgadza się z tezą Kelsena, że „po­ winność może wypływać tylko z innej powinności, a nie rzeczywi­ stości", a nieco dalej twierdzi, że „błędne jest oderwanie powinno­ ści od rzeczywistości". A przecież oderwanie powinności od rzeczy­ wistości właśnie w tym się wyraża, że powinność nie może wypły­ wać z rzeczywistości, czyli że punkt widzenia powinności i punkt widzenia rzeczywistości jest zgoła odrębny.

Jeżeli na stronie następnej twierdzi, że „substratem powinno­ ści musi być w końcu jakaś rzeczywistość i na to nie pomoże żadna czystość metodyczna", to z poglądem takim trudno się zgodzić. Nawet gdyby wszyscy ludzie kradli (rzeczywistość), to substratem powinności może być zasada, że kraść nie należy (powinność).

Jeżeli autor na stronie 155 twierdzi, że prawo „aby zostać zrealizowane, aby stworzyć konkretną powinność prawną, musi dojść do świadomości podmiotu", to z ujęciem takim trudno się zgodzić. Wydaje mi się bowiem, że połączone tu zostały z sobą dwa pojęcia zgoła odrębne: 1. realizacja prawa i 2. konkretna po­ winność prawna. Realizacja prawa wiąże się istotnie ze świadomo­ ścią podmiotu działającego. Natomiast konkretna powinność praw­ na nie musi bynajmniej wiązać się ze świadomością podmiotu kon­ kretnego, który bardzo często nie zna ustaw, a więc nie zna do­ kładnie swoich powinności prawnych, które go jednak prawnie obowiązują.

W kwestii drugiej wywody autora, negującego moc obowiązu­ jącą prawa niezależnie od moralnej mocy obowiązującej, nie wy­ dają się przekonywające. Stanowisko takie nie tylko nie jest nig­ dzie uznane przez praktykę sądową, ale także teoretycznie jest trudne do obrony. Autor zapomina, że celem prawa jest nie tylko sprawiedliwość, ale także b e z p i e c z e ń s t w o p r a w n e . To bezpieczeństwo prawne przestałoby istnieć, gdyby moc obowiązu­ jąca danych instytucyj prawnych zależało od tego, czy instytucje tę uznamy za moralną czy też za niemoralną. Wobec subiektywi­ zmu ludzkich ocen moralnych, niktby nie wiedział, co w danym państwie obowiązuje. Polska ustawa o reformie rolnej przestałaby obowiązywać ziemian, ktrózy ją uważają za niemoralną, natomiast obowiązywałaby małorolnych, którzy ją uważają za moralną. A gdzież jest sędzia decydujący o tym, czyja ocena jest „obiektyw­ na"? Stanowisko autora prowadziłoby w praktyce do anarchii.

(3)

Autor twierdzi, że wypadki, w których sprzeczność z etyką jest dla nieuprzedzonego umysłu oczywista, stanowią większość (165). A co będzie z tą „mniejszością" wypadków? Czy tam dopu­ ścimy anarchię? A nawet co do tej „większości" wypadków powstaje pytanie, czy większość społeczeństwa rzeczywiście reprezentuje umysły „nieuprzedzone"?

Jeżeli autor twierdzi, że stanowisko jego napotyka na trudno­ ści „nie większe od tych, jakie istnieją przy interpretacji każdego prawa pozytywnego i przy stosowaniu go do konkretnych wypad­ ków" (165) — to pogląd ten wydaje mi się złudnym i mało real­ nym. Przecież interpretacja prawa pozytywnego ma swoje granice, a mianowicie: wyraźne brzmienie ustawy. Natomiast ocena ustaw pod kątem widzenia moralnym nie ma żadnych granic, co spowo­ dowałoby znacznie większy subiektywizm i całkowitą niepewność prawną.

Autor twierdzi, że kelsenowskie „pojęcie prawa pozytywnego zawiera contradictio in adiecto, gdyż to, co wobec człowieka ma moc obowiązującą, to co go wiąże, ma tym samym wartość mo­ ralną" (157). Przyznaję otwarcie, że tej sprzeczności nie widzę i nie wydaje mi się sprzecznym z logiką tradycyjne stanowisko sądów, które uznają prawną moc obowiązującą przepisów ustawowych nie­ zależnie od ich wartości moralnej.

Nie kwestionuję natomiast wcale, że de lege ferenda prawo pozytywne powinno być zgodne z zasadami etycznymi, z prawem naturalnym i z poczuciem prawnym społeczeństwa. Momenty po­ wyższe powinny być także brane pod uwagę przy interpretacji ustaw obowiązujących, o czym pisałem obszernie w swoich „Stu­ diach prawniczych". W tym punkcie, podobnie jak autor, różnię się zasadniczo od teorii Kelsena.

Przechodzę teraz do trzeciej kwestii, a mianowicie do twier­ dzenia autora, że prawo naturalne posiada charakter obiektywny wszystkich obowiązujący.

Gdyby autor bronił swojej tezy w związku ze światopoglądem religijnym, to nie miałbym zastrzeżeń, ponieważ rozumiem, że sy­ stem religijny opiera się na pewnych wartościach, które rozumie w znaczeniu wartości obiektywnych. Skoro jednak autor twierdzi (217): „Głosimy laickość prawa naturalnego tzn. jego niezależność od takiej czy innej wiary", — to pozwalam sobie zakwestionować tezę autora o obiektywizmie laickiego prawa naturalnego.

„Prawo naturalne" — powiada autor (205) — jest to prawo ludzkiej natury, czyli jest to ogół zasad, będących normatywnym sformułowaniem psycho-fizycznej natury człowieka. Obiektywność

(4)

jego musi uznać każdy". Twierdzenie to zapoznaje, jak sądzę, dwie rzeczy: 1. że sformułowanie normatywne nie może nigdy wynikać z faktu (faktycznej natury człowieka), bo przecież sam autor na stronie 249 słusznie przyznaje, że „powinność może wypływać tylko z innej powinności, a nie z rzeczywistości"; 2. że faktyczna natura człowieka zawiera tendencje zarówno społeczne (które podkreślał Grotius), jak też antyspołeczne (które podkreślał Hobbes). Jeżeli więc tworzymy system sformułowań prawno-normatywnych w związ­ ku z naturą człowieka, to bierzemy przede wszystkim pod uwagę pierwiastki społeczne natury ludzkiej, nie zaś pierwiastki antyspo­ łeczne. Opieramy się więc nie tyle na faktycznej naturze człowie­ ka, co na pewnych w a r t o ś c i a c h społecznych, które przyj­ mujemy za punkt wyjścia. Kto tych wartości nie uznaje (skrajny indywidualista, anarchista), dla tego wnioski dalsze nie zawierają żadnej konieczności rozumowej, nie są więc obiektywne.

Autor twierdzi (206), że obiektywne prawo naturalne nie za­ wiera — jak przypuszczają niektórzy — jedynie formułek formal­ nych, ale treść materialną np. poznawaj prawdę, żyj społecznie, nie czyń szkody tym, z którymi masz współżyć. Pozwalam sobie jednak wyrazić wątpliwość, czy przytoczone przez autora przykła­ dy można uważać za reguły materialne, konkretne.

Weźmy przykład konkretny: instytucję niewolnictwa. Wiado­ mo, że obecnie wszyscy uważają niewolnictwo za sprzeczne z pra­ wem naturalnym. I prawdopodobnie autor uważa tę sprzeczność za oczywistość rozumową, wynikającą z natury człowieka. A jednak wiemy, że Arystoteles uzasadniał rozumowo instytucję niewolnic­ twa opierając się na naturze człowieka. Czy może brakowało mu rozumu obiektywnego? Czy może nie wiedział, że należy poznawać prawdę, żyć społecznie i nie czynić szkody tym, z którymi współ­ żyjemy? Tego chyba nie będziemy twierdzili. A więc gdzie był obiektywizm rozumowy wszystkich wiążący? Gdzie jest obiektyw­ na treść materialna zasad prawa naturalnego?

Sądzę, że obiektywizmu prawa naturalnego można bronić je­ dynie na terenie religijnym. Laickie prawo naturalne musi się opie­ rać na pewnych zasadniczych wartościach, jako punkcie wyjścia, a wartości te mają charakter w znacznej mierze subiektywny i irra­ cjonalny (liberalizm, socjalizm, totalizm etc).

Moje zastrzeżenia powyższe świadczą o tym, jak ciekawe i sporne problemy porusza książka prof. Martyniaka. Wątpliwości przeze mnie wyrażone nie zmniejszają bynajmniej wartości pracy. Zasługuje ona na przeczytanie. I na przemyślenie.

(5)

R a d b r u c h G.: Zarys filozofii prawa. Przełożył Cz. Znamie­ rowski. Kraków, Księgarnia powszechna, 1938, str. 335. Prof. Cz. Znamierowski przyswoił polskiej literaturze filozo-ficzno-prawnej podręcznik filozofii prawa G. Radbrucha, profesora Uniwersytetu w Heidelbergu i b. Ministra Sprawiedliwości Rzeszy Niemieckiej. „Zarys filozofii prawa", który w 1932 r. ukazał się w trzecim wydaniu niemieckim jest, obok recenzowanych już na łamach „Ruchu" (zesz. III r. 1938) „Lezioni di filosofia del diritto" Del Vecchia, jednym z najbardziej znanych i rozpowszechnionych podręczników filozofii prawa. Narazie sygnalizujemy tylko ukaza­ nie się tego tłumaczenia, a jego szerszym omówieniem zajmiemy się w jednym z następnych numerów „Ruchu". Cz. M. D r o i t , M o r a l e , M o e u r s : II-e Annuaire d e l'Institut

International de Philosophie du Droit et de Sociologie Juri­ dique. 1935/36. Travaux de la seconde session. Paris, Sirey, 1936, str. 294.

Jest to pamiętnik drugiej sesji Międzynarodowego Instytutu Filozofii Prawa i Socjologii Prawnej, która odbyła się w Paryżu w październiku 1935 r. Pamiętnik ten zawiera referaty oraz stresz­ czenia dyskusyj. Tytuł: Prawo, Etyka i Obyczaje, określa centralny temat zjazdu.

jak zwykle na tego rodzaju zjazdach, referaty i dyskusje wy­ kazały daleko idące rozbieżności poglądów. Nie było zgody nawet co do problemu wstępnego: czy należy uznać podział norm na prawne, etyczne i obyczajowe, czy też ograniczyć się do dwupo-działu: prawo i etyka. Niektórzy, jak Le Fur, Recasens Siches, opo­ wiadali się za trójpodziałem; inni, jak Del Vecchio, Gurvitch, Si-monius, byli zwolennikami dwupodziału. Wielu uczestników Zjazdu w tej sprawie w ogóle się nie wypowiedziało.

Drugim podstawowym problemem był problem stosunku pra­ wa do etyki. W dyskusji wyrażono zdanie, że gdyby Instytut zdo­ łał ustalić jednolite kryterium rozróżnienia prawa i etyki, to zo­ stałby dokonany wielki krok naprzód, jednak do tego ideału jest jeszcze daleko (Dupasquier, str. 124). Zdanie to doskonale oddaje istniejący stan rzeczy. Naprawdę trudno było porozumieć się lu­ dziom, którzy zupełnie różnie rozumieją same pojęcia: prawo i ety­ ka, którzy odmiennie ujmują problem ich stosunku i którzy pró­ bują rozwiązać ten problem zgoła odmiennymi metodami. Jedni przystępują doń dedukcyjnie i w płaszczyźnie filozoficznej (Aleksie-jew [logika dialektyczna], Delos, Djuvara, Tsatsos); inni indukcyj­ nie i w płaszczyźnie socjologicznej (Goo'dhart, Dickinson, Hubert,

(6)

Horväth), jeszcze inni w płaszczyźnie politycznej (Sauer) lub też metodą nie mieszczącą się w żadnej ze wspomnianych kategoryj (Del Vecchio, Le Fur).

Jednak, mimo tych różnic, problem stosunku prawa do etyki został na ogół rozstrzygnięty pozytywnie: niemal wszyscy uznali, że między prawem a etyką istnieje związek. Oczywiście, na skutek wspomnianych rozbieżności, związek ten był różnie rozumiany, tak jak i same pojęcia: prawo i etyka. W każdym razie należy pod­ kreślić, iż mimo, że operowano tak różnymi pojęciami i metodami, ogromna większość referentów i dyskutantów wyraźnie uznawała związek prawa i etyki.

Zbyt bogata i różnorodna jest treść siedemnastu wydrukowa­ nych referatów, by można omówić je wszystkie. Wspomnę tylko ogólnie o paru.

Tom rozpoczyna rozprawa prof. Del Vecchia, który głosi ko­ nieczność związku prawa z etyką. Sam jej tytuł jest już zresztą bardzo wymowny: „L'homo juridicus et l'insuffisance du droit comme règle de la vie".

Drugim z kolei jest jedyny na Zjeździe referat przedstawiciela niemieckiej nauki narodowo-socjalistycznej Wilhelma Sauera: „Pra­ wo żywe" (Le droit vivant). Sauer daje skrót swych poglądów roz­ wijanych w różnych pracach. Jednak teorie o monadach wartości, o prawie, jako specjalnym rodzaju obyczaju narodowego i wartości kulturalnej, w tym skrócie, wcale nie zyskały na jasności. Tym-bardziej, że dawna koncepcja prawa, jako kulturalnej wartości so­ cjologicznej, została uzupełniona pewnymi myślami o wpływach wybitnych indywidualności (Führer). Te myśli uzupełniające nie zawsze można uważać za uzupełnienie systemu.

Ciekawe dla myśliciela europejskiego były dwa referaty przed­ stawicieli umysłowości anglo-saskiej: Goodharta, profesora uniwer­ sytetu w Oxfordzie, i Dickinsona, profesora uniwersytetu w Pensyl­ wanii. Krytykując teorię, która uważa prawo za nakaz władzy, Goodhart przeciwstawia jej koncepcję, według której „reguła usta­ nowiona przez władzę prawodawczą jest prawem państwowym nie dlatego, że została narzucona przez władzę, lecz dlatego, że jej na­ ruszenie stanowi negację autorytetu, a więc podważa istnienie sa­ mego państwa". Prawo obowiązuje nie dlatego, że jest nakazem, lecz dlatego, że jest czymś pożądanym dla ludzi (str. 98—100). Koncepcja taka jest, moim zdaniem, niczym innym, jak zarysem teorii prawa naturalnego. Wystarczy ją pogłębić i wyraźnie dopo­ wiedzieć, że istnienie państwa jest dlatego pożądane dla ludzi, iż jest ono wymagane przez ich najżywotniejsze potrzeby, czyli przez prawo naturalne, aby otwarcie stanąć na gruncie teorii prawa

(7)

na-7

turalnego. W tej teorii zaś, gdy jest dobrze rozumiana, musi się znaleźć miejsce zarówno dla idei posłuszeństwa, którą Goodhart uważa za właściwość kontynentu europejskiego, jak i dla przeciw­ stawianej jej niesłusznie, idei odpowiedzialności, która rzekomo ma być specyficzną dla umysłowości angielskiej.

Krótki syntetyczny szkic teorii prawa naturalnego i proble­ mów, które ona wywołuje, dał w swym doskonałym referacie prof. Le Fur, próbując zarazem rozstrzygnąć bardzo subtelną i sporną kwestię różnicy między prawem pozytywnym a etyką spo­ łeczną. Pierwsza różnica dotyczy celu: celem prawa jest dobro pu­ bliczne, a celem etyki, i to nawet etyki społecznej, dobro indywi­ dualne. Drugą jest różnica gwarancji: prawo ma zapewnioną gwa­ rancję społeczną (garantie de l'aide sociale, Str. 58), etyka zaś opie­ ra się na sumieniu. Gdy prawu brak gwarancji społecznej, to we­ dług Le Fura mamy przed sobą prawo naturalne.

Takie określenie prawa naturalnego wydaje mi się pod pew­ nym względem za szerokie: nie wszystkie przepisy mające na celu dobro publiczne można zaliczyć do prawa naturalnego. Prawo na­ turalne rzadko zajmuje się szczegółami, a istnieje cała masa prze­ pisów szczegółowych mających na celu dobro publiczne, lecz nie opatrzonych gwarancją społeczną, których jednak prawem natural­ nym nie nazwiemy. Z drugiej strony określenie to jest za wąskie: prawo naturalne obejmuje i te normy, które mają na celu nie do­ bro publiczne, lecz indywidualne, jak np. zachowanie życia, rozwój osobowości ludzkiej.

Referat dominikanina prof. O. Delosa treściowo dobry, a na­ wet bardzo dobry w częściach dotyczących kwestyj socjologicznych, metodologicznie uderza niestety zbytnią dedukcyjnością i aprio-rycznością. Dlatego nie mógł wywrzeć na umysły współczesnych uczonych, przyzwyczajonych do indukcji i metody empirycznej, tego wpływu do jakiego ze względu na zalety doktrynalne był pre­ destynowany.

Niezmiernie charakterystyczną jest rozprawa Marka Réglade, profesora uniwersytetu w Bordeaux, ucznia Duguita. Autor czyni wysiłki, aby zrozumieć i uwzględnić wymagania filozofii katolickiej i głosi cały szereg tez słusznych, jednak wpływy pozytywistyczne tak zaciążyły nad jego umysłowością, że nie jest zdolny wyzwolić się spod nich całkowicie. Wzięte jako system, wywody jego prowa­ dzą w prostej linii do kolektywizmu, uznającego człowieka tylko za niesamodzielną cząstkę zbiorowości, za funkcję życia zbiorowe­ go. Wprawdzie autor powiada, że taki jest punkt widzenia prawa, lecz, że obok prawa należy uznać etykę, która traktuje osobę

(8)

ludz-ką, jako wartość najwyższą. Co więcej, Réglade głosi nawet, że prawo powinno brać pod uwagę osobowość ludzką. Jednak leżące u podstawy systemu rozdzielenie prawa i etyki, prowadzi do kon-sekwencyj zupełnie pozytywistycznych. Np. Réglade twierdzi, że prawo podmiotowe istnieje w prawie pozytywnym tylko o tyle, o ile jest uznane przez przepis prawny (str. 186 nota). W etyce jest ono natomiast uważane jako pierwotna władza woli ludzkiej. Autor ma rację ze stanowiska czysto eksplikatywnego, z punktu widzenia czystej obserwacji stosunków prawno-pozytywnych. Ale, jak to zwykle bywa, nie zdając sobie sprawy, z tego punktu widzenia przeskakuje na stanowisko normatywne i pisze: w prawie człowiek nie jest osobą sam przez się, jest on nią jedynie dlatego, że posiada wartość społeczną. Ma on prawa, dlatego, aby ta wartość społeczna została urzeczywistniona — str. 185. To są już twierdzenia nie de l e g e l a t a , lecz d e l e g e f e r e n d a . Takie nieświadome przeskoki rzekomych pozytywistów z dziedziny eksplikatywnej do normatywnej, stanowią dowód, że ścisłe rozgraniczenie tych dwu dziedzin jest niemożliwe: człowiek ma w sobie wrodzoną tenden­ cję, by z tego co jest wnioskować o tym, co być powinno. Prawo nie może tworzyć jakiejś nowej osobowości człowieka, lecz winno uznać i przejąć tę, która istnieje już w rzeczywistości i która jest uznana i przyjęta przez etykę. Osobowość prawna nie może być czymś niezależnym i oddzielonym od osobowości moralnej. W dy­ skusji nad tym referatem O. prof. Delos od razu zwrócił uwagę re­ ferenta na niedopuszczalność przeciwstawienia etyki, jako nauki rzekomo poszukującej wyłącznie wartości indywidualnych, prawu, jako poszukującemu wartości społecznych. Etyka traktuje również człowieka, jako istotę społeczną. Na skutek przeprowadzonej wy­ miany myśli prof. Réglade zgodził się, że przedmiot prawa stanowi tylko pewien aspekt przedmiotu etyki. Wyrażając się ściślej, na­ leżałoby powiedzieć, że przedmiot materialny prawa i etyki jest wspólny, a że istnieje tylko różnica przedmiotu formalnego.

Kelsen dał wykład na temat: Dusza i prawo (L'âme et le droit), w którym nawracał do starych koncepcyj animistycznych Tylora. Z Polski prof. Stanisław Gołąb nadesłał na Zjazd referat pt. „Prawo i etyka" (Droit et morale). Prof. Gołąb, dyskutując z po­ glądami Rudolfa Launa, choć zwięźle, ale w sposób bardzo intere­ sujący ujmuje problem stosunku prawa do etyki. Uznając związek między prawem a etyką, nie traci jednak z oczu różnic, jakie mię­ dzy nimi istnieją: normy etyczne są dane przez sumienie, a rozpo­ znawane przez rozum ludzki, a więc w tym znaczeniu są to normy autonomiczne, natomiast normy prawne są heteronomiczne w tym znaczeniu, że pochodzą od pewnego autorytetu, różnego od osób.

(9)

które im podlegają. To nie wyklucza jednak możliwości przypisa­ nia normom prawnym, podobnie jak i etycznym, charakteru abso­ lutnego. Referat ten, podobnie jak referaty Horvâtha i Tsatsosa, na Zjeździe odczytywany i dyskutowany nie był z powodu nieobec­ ności autorów.

Czynny udział w dyskusjach Zjazdu wziął prof. A. Peretiat-kowicz Dr Czesław Martyniak (Lublin) O n a p r a w i e s t u d i ó w p r a w n i c z y c h . Praca zbiorowa.

Warszawa, 1938, str. 113.

Na książkę złożyły się przede wszystkim artykuły prof. Zna­ mierowskiego, zawierające krytykę obecnego programu studiów na wydziale prawnym oraz pewne wskazania co do ich reformy. Prof. Znamierowski ułożył też książkę i opatrzył ją krótką przedmową. Obok tej części głównej zawiera ona ustępy z przemówień p. mi­ nistra sprawiedliwości, uwagi p. M. Siewierskiego, dyrektora de­ partamentu w Ministerstwie Sprawiedliwości, o „wileńskim" pro­ jekcie reformy studiów prawniczych, wreszcie artykuł p. J. Or-dyńca pt. „Dyletantyzm czy specjalizacja". Wypowiedzi te są nie­ równej doniosłości i nierównej wartości.

Oświadczenia p. ministra sprawiedliwości polegają w pewnej mierze na nieporozumieniu. Stanął on na stanowisku swego mi­ nisterstwa stwierdzając, że sądownictwo i adwokatura nie może wchłonąć kończących studia zastępów młodzieży prawniczej; po­ wiedział, że „jakość gatunkowa młodego elementu prawniczego jest niżej krytyki; że przyczyną jednego i drugiego jest obecny system studiów, który charakteryzują trzy cechy: 1. brak przymusu ciąg­ łej pracy, jak na politechnice czy medycynie; 2. punkt ciężkości na przedmiotach historycznych; 3. brak specjalizacji już na ławie uniwersyteckiej.

Otóż studia prawno-ekonomiczne nie dostarczają jedynie kan­ dydatów do resortu ministra sprawiedliwości; przygotowują one do administracji państwowej i samorządowej, do ogromnej dziedziny różnych zawodów gospodarczych, do działalności społecznej i poli­ tycznej, dziennikarstwa itd. itd. W porozumieniu z potrzebami ma­ my młodych prawników i ekonomistów bynajmniej nie w nadmia­ rze, zwłaszcza jeżeli się weźmie pod uwagę, że mnóstwo stanowisk, wymagających wyższego wykształcenia prawniczego i ekonomicz­ nego, zajmują ludzie nie posiadający tych kwalifikacyj. Poziom młodego elementu prawniczego z pewnością nie jest idealny, ale nie jest pozbawiony wymowy fakt, że dwie konferencje z

(10)

najwyż-szymi przedstawicielami sądownictwa, prokuratury, adwokatury, notariatu i Prokuratorii Generalnej, odbyte we Lwowie z inicjaty­ wy dziekana Ehrlicha i w Poznaniu z inicjatywy uiżej podpisane­ go, wypowiedziały się korzystnie o młodych, wchodzących do tych zawodów. Czy nie należałoby raczej położyć nacisku na pytanie jak dalece szkoli prawników samo sądownictwo podobnie zresztą jak administracja? Wreszcie na nieporozumieniu polega charakte­ rystyka obecnego systemu nauczania na wydziale prawa, w której to sprawie pozwolę sobie niżej poprzestać na krótkiej wskazówce. P. dyr. Siewierski o „wileńskim" projekcie reformy wyraża się ostrożnie i daje kilka trafnych uwag, choć oczywiście nie moż­ na się zgodzić na ryzykowne twierdzenia, że „obecny program stu­ diów jest już niewątpliwie zabytkiem historycznym". Artykuł p. Ordyńca spotkał się ze słuszną krytyką, w której podniesiono, iż przeciwstawienie dyletantyzmu i specjalizacji jest o tyle nietrafne, że istnieje trzecia możliwość: dyletanckiej specjalizacji.

Artykuły prof. Znamierowskiego były drukowane w różnych miejscach i czasach (1925—1937) i tym się też zapewne tłumaczy, że nie uniknęły niejakiej sprzeczności w sprawie bądź co bądź za­ sadniczej, bo celowości nauczania prawa rzymskiego. Tak na str. 33

czytamy: „prawo rzymskie, przedmiot ważny niezmiernie dla praw­ nika, jako szkoła myślenia i droga do obowiązującego prawa cy­ wilnego"; na str. 50 zaś: „Wbrew utartemu poglądowi, czy ra­ czej frazesowi . . . rozumienie urządzeń rzymskich nie toruje drogi do rozumienia urządzeń prawnych współczesnych . . . " . W póź­ niejszych artykułach autor już z pasją występuje przeciwko roli, jaką prawu rzymskiemu wyznacza ogólnie w Europie przyjęty tok uniwersyteckich studiów prawniczych.

Wypowiadane w tych artykułach poglądy dotykają tylu i tak różnorodnych zagadnień, które składają się na system organizacji studiów prawniczych, że trzebaby ich rozbiorowi poświęcić wiele miejsca tym bardziej, że z poglądami tymi prawie nigdy zgodzić się nie można. Ale to nie jest potrzebne. Tu bowiem, w „Ruchu Prawni­

czym, Ekonomicznym i Socjologicznym" (1937, zeszyt II), niżej podpisany poświęcił „Zagadnieniom organizacji studiów prawni­ czych" obszerną rozprawę, w której wyczerpująco omówił także poglądy prof. Znamierowskiego, nie wymieniając zresztą jego na­ zwiska zgodnie z zasadą przyjętą w naszym czasopiśmie.

Dodać trzeba, że książka ze stanowiska graficznego przedsta­ wia się wzorowo, a talent pisarski prof. Znamierowskiego sprawia, że czyta się ją z zajęciem, choć się zupełnie nie podziela poglądów jej autora. Prof. dr Bohdan Winiarski (Poznań)

(11)

S z m u r ł o w a Gr. i in.: Kobieta w prawie publicznym i prywat­ nym. Zbiór przepisów obowiązujących w Polsce. Warszawa, Z. P. O. K., 1937, str. 40.

Nakładem Wydziału Spraw Kobiecych Związku Pracy Oby­ watelskiej Kobiet wydano powyższy zbiór przepisów, ułożonych wyłącznie pod kątem widzenia, w jakim stopniu odnoszą się one i regulują stanowisko prawne kobiety w Polsce.

Opracowania dokonała p. adw. Grażyna Szmurłowa przy współ­ udziale pp. H. Siemieńskiej i H. Alchimowiczówny. Celem wydania tego zbioru było z jednej strony konieczność zorientowania kobiet polskich co do zakresu jej praw w Polsce, z drugiej strony chodziło o to, żeby na terenie międzynarodowym (we wrześniu 1937 Zgro­ madzenie Ligi Narodów miało się zająć sprawą położenia prawnego kobiet w różnych krajach) mieć dokładne zobrazowanie położenia prawnego kobiety w Polsce.

Materiał cały został podzielony na 27 punktów. Liczba raczej przypadkowa. Rozbicie więc materiału mogłoby nasuwać pewne zastrzeżenia.

Być może, że zrobiono to jednak umyślnie, szkoda w takim razie, iż nie dodano do zbioru małego wyjaśnienia w sprawie przy­ jętego układu.

Zbiór przepisów prawnych, zdawałoby się, iż jest to wyłącz­ nie suche, obiektywne, obojętne zestawienie. A jednak w danym wypadku tak nie jest.

Ileż bowiem goryczy wieje z samego faktu, który autorki, zda się, chłodno konstatują we wstępie „że równość w o b o w i ą z ­ k a c h między mężczyznami i kobietami istnieje na ziemiach pol­ skich od dawna". Ostatnio ustawa o powszechnej służbie wojsko­ wej równość tych obowiązków jeszcze dobitniej podkreśla.

Tymczasem jeśli chodzi o równouprawnienie kobiety — to jest ono li tylko formalne, papierowe. Ordynacja wyborcza zamyka jej faktycznie drogę do brania udziału w pracy ustawodawczej; w administracji, w służbie zagranicznej, sądownictwie nie dopusz­ cza się kobiet prawie w ogóle, a w każdym razie nie ma ich prawie wcale na stanowiskach kierowniczych.

Znakomite uczone nie mogą znaleźć odpowiednich warsztatów pracy naukowej w kraju dla siebie, gdyż uniwersytety polskie nie kwapią się z powoływaniem ich na katedry. Nawet w szkolnictwie zawodowym, którego rozbudowa następuje z wielkim rozmachem ma się wyłącznie na oku potrzeby młodzieży męskiej, a żeńskie szkolnictwo zawodowe zepchnięto na ostatni plan.

(12)

Gorąco można polecić przestudiowanie powyższego zbioru wszystkim kobietom w Polsce, a autorkom należy się wdzięczność za podjęcie się tej żmudnej pracy.

M. Zakrzewska-Bilska (Poznań)

K o d e k s S t a n i s ł a w a A u g u s t a . Zbiór dokumentów. Wy­ dał Stanisław Borowski, Warszawa, Towarzystwo Prawnicze, 1938, str. XV + 348.

Powstała z inicjatywy Towarzystwa Prawniczego warszawskie­ go publikacja dra Borowskiego materiałów do tzw. Kodeksu Sta­ nisława Augusta, tj. „kodeksu praw cywilnych i kryminalnych" dawnej Rzeczypospolitej, zapowiedzianego w Konstytucji 3 Maja — stanowi bardzo cenną pozycję tak dla historyka prawa, jak i w ogó­ le dla historyka kultury polskiej.

Na Wielkim Sejmie Kołłątaj chciał wspólnego kodeksu dla Korony i Litwy, Sapieha bronił litewskiej odrębności; sejm po­ wołał dwie deputacje, koronną i litewską, złożone z członków wy­ branych przez sejmowe sesje prowincjonalne tak z posłów sejmu­ jących, jak i spoza sejmu, z poleceniem opracowania projektu pra­ wa i procesu cywilnego oraz prawa i procesu karnego, a to przede wszystkim na podstawie Statutu Łaskiego (1506) i Statutu Litew­ skiego (scil. III, 1588) — dla Korony,1 dla Litwy tylko Statutu

Litewskiego — a tam gdzieby te statuty były nie wystarczające, na podstawie innych praw rodzinnych i obcych oraz na podstawie zasad „naturalnej sprawiedliwości". Deputacja miała także ogłosić konkurs na najlepszy obywatelski projekt kodyfikacyjny z nagrodą 200 000 złp.

Dr Borowski stwierdza, że poszukiwania archiwalne źródeł do działalności deputacji litewskiej nie dały żadnych wyników i pro­ wadzą do przypuszczenia, że deputacja ta nie podjęła żadnej dzia­ łalności. Materiały zebrane dotyczą deputacji koronnej, czynnej od czerwca 1791 do marca 1792, a obejmują projekty i uchwały sejmowe w sprawie organizacji deputacji, protokoły jej obrad oraz wszelkie pomysły ułożenia kodeksu, zarówno zainicjowane przez członków deputacji, jak i pochodzące spoza niej, także te, które nie były przez nią rozpatrywane, a nawet nie były jej znane; wreszcie korespondencję deputacji.

Zwraca uwagę aktywność deputacji. koronnej; wszyscy niemal są autorami częściowych, nieraz i kilku projektów bądź to układu kodeksu, bądź to już jego tekstu. I tak Szymanowski pisał o

pra-1 Statut Litewski tzw. trzeci (1588), wyczerpujący i na swe czasy dosko­

nały, zdobył sobie wobec nieskodyfikowauego od statutów Kazimierza Wielkie­ go prawa koronnego rolę posiłkową.

(13)

wie i procesie karnym, Januszewicz, profesor Akademii Krakow­ skiej, o własności, o kontraktach i zapisach, o sądzie ziemiańskim i trybunalskim, Reptowski o dawności, o opiece, o rodzicach i dzie­ ciach, Wybicki o własności nieruchomości, Morawski o procesie, Trojanowski o sądzie trybunalskim. Obok nich występują jako autorowie projektów członkowie deputacji litewskiej: Kossakow­ ski pisze o sądzie ziemiańskim, ks. Strojnowski o podziale kodeksu i jego pierwszej księgi i o sukcesji, Wolski o prawie i procesie kar­ nym. Wreszcie spoza obu deputacyj Piramowicz i Dmochowski, Baczyński, Czech i Sowiński o sądzie ziemiańskim i apelacyjnym ziemiańskim, Taszycki o własności fortun kobiecych, Barss o włas­ ności nieruchomości, Bogdanowicz o własności, należytościach i są­ downictwie duchownych i inni, w tym i bezimienni. Z tego depu-tacja przez czas swej półrocznej działalności przyjęła dwa projekty, oba Januszewicza, o sądzie ziemiańskim i o organizacji sądu try­ bunalskiego.

Materiały obecnie zebrane i ogłoszone, dotąd przeważnie w rę­ kopisach, w nieznacznej części w drukach współczesnych, mało były dotychczas wyzyskane. Przez literaturę opracowane zostały jak dotąd tylko projekty Szymanowskiego przez Ostrożyńskiego (1890) i Krzymuskiego (1891), projekt Wybickiego przez Olszewi-cza (1935), nadto Kelles-Krauzówna zainteresowała się opieką nad małoletnimi sierotami w projektach do Kodeksu Stanisława Augu­ sta (1927), a prof. Dąbkowski dość obficie zużytkował materiały do Kodeksu w dodatkach do swego Prawa Prywatnego Polskiego (1910, 1911).

Wydane materiały zasługują na to, aby się nimi literatura jak najszybciej zajęła, jako dokumentami polskiej kultury prawniczej końca XVIII wieku. Pierwszorzędnymi problemami będą tu wyzna­ czenia relacji i linii dzielczych między tymi projektami a prawem polskim dotychczasowym, zwłaszcza Statutami Łaskiego i Litew­ skim, jako oznaczonymi przez Sejm za podstawowe dla nowej kody­ fikacji, a dalej i między projektem Andrzeja Zamojskiego (1778). Nadto cenne by było zestawienie zasad i przepisów projektów z ko­ dyfikacjami zachodnio-europejskimi, zwłaszcza zaś z równoczesnymi, więc z pruskim Allgemeines Gesetzbuch (1791) i z francuskim Code pénal (1790 i 1791), tym bardziej, skoro Sejm zalecił deputacji, aby z obcych praw pomocniczo czerpała. Należałoby wreszcie rozpa­ trzyć, na ile i jak projekty realizowały zasady współczesnych im doktryn filozofii prawa. Sama instrukcja dla deputacji mówiła o prawie naturalnym, odezwa deputacji koronnej do obywateli, zredagowana przez Dmochowskiego — także o kontrakcie socjal­ nym.

(14)

Opracowanie zagadnień, jakie nastręcza ten tzw. Kodeks Sta­ nisława Augusta, to wdzięczne zadanie — obecnie po dobrej publi­ kacji tych materiałów przez dra Borowskiego — zwłaszcza dla młodszych historyków. Należy żywić nadzieję, że tematy cząstkowe, na wzór owego o małoletnich sierotach znajdą się rychło na war­

sztatach. Stanisław Śreniowski (Kraków) W ó y c i c k i Aleksander, ks.: Uniwersytet i społeczeństwo. Wil­

no, 1938, str. 39.

W trzecim zeszycie „Ruchu" zaznaczyłem pojawienie się pięk­ nej pracy pt. „Co to jest współczesny uniwersytet?", zawierającej dwa przemówienia rektorskie ks. prof. A. Wóycickiego, wygłoszo­ ne przy otwarciu roku akademickiego 1937/38 w auli uniwersytec­ kiej w Wilnie. Teraz jako odbitka z Rocznika Uniwersytetu S. B. zjawiają się dwa przemówienia, wygłoszone na rozpoczęcie roku akademickiego 1938/39 pt. „Uniwersytet i społeczeństwo". Jest to jakby dalszy ciąg poprzednich rozważań, a ks. Rektor uważał za konieczne poruszyć ten temat dlatego, że jak twierdzi, „zagad­ nienie uniwersyteckie znajduje się u nas w stanie zapalnym; że opinia publiczna jest co do niego ciemna, niezorientowana . . . ; spo­ łeczeństwo nie tylko nie współpracuje z uniwersytetem, ale często świadomie czy bezwiednie — rzuca mu kłody pod nogi". Sąd to może nadto surowy: ile można wnosić, właśnie w Wilnie uniwersytet otoczony jest powszechnym a szczerym sentymentem; czy przyczyny różnych mniej pomyślnych zjawisk nie należałoby szukać w obiektywnych warunkach, w jakich żyje dziś polskie spo­ łeczeństwo? Jakikolwiek jest, ma słuszność Autor, że „społeczeń­ stwo jest przyrodzonym środowiskiem życia uniwersyteckiego, któ­ re nie rozwinie się należycie, jeśli nie znajdzie w nim odpowied­ niego klimatu". „Uniwersytet nie jest służbą publiczną bylejaką: jest to służba publiczna Ducha . . ., ma ona za przedmiot samą osobowość człowieka. Dlatego . . . uniwersytet stanowi instytucję publiczną wychowania narodowego, a nie tylko samego nauczania". Profesorowie nie są i nie mogą być tylko „prostymi dostawcami różnych wiadomości"; są przede wszystkim wychowawcami, i „i tego właśnie spodziewa się po nich społeczeństwo; żąda ono od nich, aby ze swych słuchaczy wyrabiali ludzi, nim wyrobią z nich lekarzy, adwokatów, nauczycieli, urzędników, inżynierów, artystów".

Autor słusznie zwalcza pogląd, według którego Polska ma nad­ miar inteligencji, i przyczynę tego poglądu widzi w „psychozie urzędniczej, która opanowała młodzież. Pragnieniem tysięcy stu­ dentów jest skromna posadka urzędnika państwowego lub samo­ rządowego z wynagrodzeniem choćby 150 miesięcznie". A

(15)

tymcza-sem „młode pokolenie musi iść w życie z wiarą w swe siły własne. Musi wyrobić w sobie cechy pionierskie, musi. . . stwarzać dla siebie nowe tereny pracy". Autor powołuje się na głębokie uwagi Carrela o różnych niebezpieczeństwach, którymi duszy ludzkiej grozi coraz bardziej mechanizująca się cywilizacja. „Świadomość jest narażona na wszystkie najazdy intelektualne i duchowe środo­ wiska społecznego". Ale stąd wniosek, że zdrowe środowisko, jako niezbędny czynnik wychowania naszej młodzieży, może i powinno dać zdrowe moralnie społeczeństwo: znowu powracamy do wa­ runków bytowania naszego 'Społeczeństwa. A kiedy ks. Rektor z goryczą mówi, że u nas ofiarność na cele nauki prawie nie ist­ nieje, gdy za granicą przez obywateli fundowane są katedry, insty­ tuty, laboratoria, to znowu dochodzimy do poziomu naszej egzy­ stencji narodowej. Wreszcie kiedy ubolewa nad brakiem należy­ tego zbliżenia się, zżycia między profesorami a młodzieżą, którzy jedni i drudzy, tworzą jedną wielką rodzinę akademicką, to bodaj znowu natrafimy na tę samą przyczynę, której własnymi tylko siłami nie przezwyciężą ani profesorowie, ani młodzież, ani uniwer­ sytet jako całość. Dobrze, że te wielkie zagadnienia zostały po­ stawione przed oczyma polskiego społeczeństwa, które ma się nad czym zamyślić. Prof. dr Bohdan Winiarski (Poznań)

2. Nauka o państwie, prawo konstytucyjne

i administracyjne,

A m o s Maurice: Konstytucja angielska. Przekład Mieczysława Szerera. Warszawa, Księgarnia Powszechna, 1938, str. 230. Z klasyków prawoznawstwa angielskiego takich, jak Bagehot, Austin, Lowell, Dicey czy Pollock, dzieła dwóch ostatnich — Pollo-cka co prawda z zakresu nauki o państwie — były dostępne pol­ skiemu czytelnikowi z przedwojennych tłumaczeń. Oczywiście, nie była to pierwszyzna w naszej literaturze prawniczej, gdy chodzi o prawo angielskie. Jeszcze w okresie Sejmu Czteroletniego wy­ chodziły u nas prace, zajmujące się np. prawem parlamentarnym Anglii. W biegu dziejów nie był to kontakt jednostronny. Bywało, że i polskie dzieła prawno-polityczne wychodziły w Anglii (XVI wiek!). Do tego długiego historycznego łańcucha wzajemnych od­ działywań kultury prawniczej obu narodów dochodzi teraz przetłu­ maczone dzieło Sir Sheldon Amosa, niedawnego profesora prawa porównawczego na uniwersytecie londyńskim, prawnika o dużym doświadczeniu sądowym i administracyjnym.

(16)

Jego dzieło The English Constitution doczekało się już prze­ kładów — przed polskim — na francuski i niemiecki. Ma ono tę może szczególną cechę, że jest jakby specjalnie pisane dla cudzo­ ziemca. Zrozumienie bowiem mechaniki i psychicznego podłoża ustroju angielskiego jest niełatwe dla kogoś wykształconego na wzorach kontynentalnych. Boć tam nie chodzi tylko o akty praw­ ne. „Jak wszyscy wiemy — pisze Amos w swych najnowszych Lec­ tures on the American Constitution — konstytucja angielska za­ wiera kilka ustaw zasadniczych, jak Act of Settlement, Habeas Corpus Act i Parliament Act. Lecz na ten ustrój składa się o wiele większa od liczby ustaw ilość zwyczajów i reguł umownych. Choć uważane przez nas za bardzo ważne, nie są one ustawami, których zastosowanie sąd mógłby orzec". Lecz to nie wszystko. W tym ustroju są jeszcze fikcyjne, pozbawione treści instytucje prawnicze, acz zachowano ich formy. Na dobitek zaś dochodzą instytucje, jak gabinet, które w ogóle nie mają podstawy prawnego istnienia. Nie ma w tym ustroju kontynentalnego podziału prawa na pu­ bliczne i prywatne ani przeciwstawienia administracji rządowej i samorządowej. Choć to demokracja, to rząd jest wszechwładny. Z lekceważeniem systematyczności organizacyjnej i z obojętnością dla logiki wiąże się zamiłowanie do procedury, zmiany zaś ustro­ jowe ukrywają się pod pokrywą rozwoju instytucji.

Uchwycenie rysów tak skomplikowanego ustroju nie jest łat­ we. Amos czyni to w sposób niezwykle jasny. Pokazuje dzisiejsze życie prawno-polityczne Anglii z szerokimi perspektywami histo­ rycznymi, bez których przecie nie sposób poznać ten ustrój. Z ca­ łego dzieła bije brak dogmatyzmu ustrojowego i okazuje się prag­ matyzm polityczny Anglików, dla których wartość urządzenia leży w jego działaniu. „Konstytucja nasza jest religią bez dogmatu" — kończy Amos. Niezwykłym realizmem (w potocznym słowa rozu­ mieniu) przepojone są nieraz wyjaśnienia autora o instytucji poli­ tycznej. To nie abstrakcyjna formuła, nie jakaś wyszukana kon­ strukcja teoretyczna tłumaczy ten lub ów element ustroju, lecz prosty ludzki zabieg polityka. Niejednokrotne odwoływanie się autora do instytucyj kontynentalnych, zwłaszcza francuskich, ułat­ wia poznanie ustroju Anglii. Jego „Konstytucja Anglii" potwierdza słuszność spostrzeżenia, że il y a t o u j o u r s u n e m é t h o ­ d e c a c h é e d a n s l e d é s o r d r e b r i t a n n i q u e .

W dziesięciu rozdziałach zamknął Amos obraz ustroju Anglii. We wstępie przedstawia wpływ położenia geograficznego, przypad­ ku i charakteru narodowego na tworzenie się konstytucji angiel­ skiej. Zwierciadło ducha praw okazuje znaczenie prawa, rozwój poglądu na wolność i czynniki, które ukształtowały angielskie

(17)

myś-lenie polityczne, a więc prawo powszechne i precedens, procedura parlamentarna i wpływ prawników. Plan klasyczny ustroju nie jest nakreślony ani nie można wskazać aktu, będącego kamieniem wę­ gielnym ustroju. „Co wedle szerokiego i głębokiego przekonania uważa się za konstytucję, jest niedalekie od tego, by nią być ''. Autor szkicuje główne linie konstytucji w XVIII wieku, omawia teorię podziału władz i błędy Monteskiusza. Z kolei zajmuje się dwiema ważkimi instytucjami: gabinetem i stronnictwami. Przez przesunięcie politycznego środka ciężkości z parlamentu na wy­ borców i przez realne prawo rozwiązania izby niższej gabinet stał się niezależnym od parlamentu. Z drugiej jednak strony ministrem można zostać tylko przez przynależność do parlamentu. Partia wy­ stępuje jako narzędzie rządzenia a opozycja jako niezbędny skład­ nik systemu dostarczający rządu zapasowego. Obie instytucje — gabinet i system dwupartyjny — zdają się z sobą związane.

Poznaje się dalej stanowisko króla jako osoby fizycznej, na­ stępstwo tronu, regencję i rolę króla w kierowaniu państwem, sy­ tuację prawną korony, prerogatywy i akty państwowe. Tu spotka się omówienie prawodawstwa angielskiego z jego współczesnymi przemianami, powstanie rozporządzeń wykonawczych, ustaw ra­ mowych i rozporządzeń z mocą ustawy. Pokazuje też Amos, jak tworzy się dziś orzecznictwo administracyjne z wykluczeniem są­ downictwa powszechnego. Jest to bardzo radykalna przemiana, o której mało wiadomo. W części następnej zapoznajemy się z Ra­ dą Przyboczną, gabinetem i systemem urzędniczym. Bardzo tu jest charakterystyczna wypowiedź Amosa o faktycznym zaniku wszech­ władzy parlamentu: „Sprawowanie rządów toczy się coraz bardziej po liniach debat pomiędzy biurami ministerialnymi". Czy to może związane z owym przesunięciem ośrodka politycznego z parlamentu na wyborców? Przedostatni rozdział poświęcony jest parlamentowi. jego organizacji, zakresowi działania, prawu budżetowemu i stano­ wisku przewodniczącego Izby Gmin. Amos zamyka swą „Konsty­ tucję angielską" zaprezentowaniem swobód obywatelskich. Omawia obywatelstwo brytyjskie, praworządność, wolność osobistą i słowa oraz zasadę oskarżycielską w procesie karnym. Te swobody trzeba by może jeszcze uzupełnić tożsamym stanowiskiem jednostki i wła­ dzy wobec prawa, jako najbardziej — zdaniem lorda Hewarta — podstawową cechą konstytucji angielskiej. Pogodzenie polityki i prawa jest jej koroną.

Dobrze się zasłużył tłumacz, przyswajając naszej literaturze prawniczej dzieło Amosa. Wcale też nieobojętne dla czytelnika polskiego są jego przypiski. Dzieło to pobudza do refleksji i nad naszym ustrojem, także nad dawnym. Boć analogie są. Tylko, że

(18)

w zgraniu polityki z prawem tym wyspiarzom się ongiś poszczęści­ ło, nam zaś nie bardzo. Widać z pracy Amosa, jak ważną rolę w kształtowaniu konstytucjonalizmu angielskiego odegrał wiek XVIII, kiedy i u nas zaczęły się ważkie reformy ustrojowe. Brakło nam może tak decydującego wpływu prawników na tworzenie się ustroju. Kazimierz Matuszewski (Poznań) G r z y b o w s k i Konstanty: Zasady konstytucji kwietniowej.

Komentarz prawniczy do części I ustawy konstytucyjnej. Kra­ ków, Gebethner i Wolff, 1938, str. 85.

Tytuł rozprawy ma głębsze uzasadnienie. Komentarz ten jest przykładem zastosowania metody instytucjonalnej w interpretacji prawa.

Autor zaczyna budowę myślową od rozróżnienia zasad ustroju i norm konstytucyjnych. Prawa człowieka z XVIII wieku poprzez gwarancje ponadkonstytucyjne i publiczne prawa podmiotowe stały się dziś naczelnymi zasadami ustroju, spełniając różne funkcje, zwłaszcza jako gwarancje instytucjonalne. Zasady i normy ustro­ jowe to są pojęcia różne, co prowadzi autora do wniosku, że nie wszystkie normy konstytucji mają to samo znaczenie, jedne będąc zasadami, inne tylko normami prawnymi. Wskazując na trudności konstrukcji, autor szuka kryterium dla zasady ustroju w samej konstytucji, żądając pewnej niezmienności. W gruncie rzeczy stwa­ rza kryterium z funkcyj pewnych norm. Taka konstrukcja, rozróż­ niająca zasady i normy konstytucyjne, jest wynikiem przyjętej przez autora metody instytucjonalnej, dla której norma prawna nie jest wszystkim, jak w metodzie normatywnej, lecz jedynie częścią składową instytucji.

Autor nie stawia zasadom naczelnym wymogu absolutnej nie­ zmienności, przeciwnie relatywizuje je społecznie. Wiąże bowiem trwałość instytucji z trwaniem powszechnego rozumienia pewnego pojęcia prawnego. Zasadnicza zmiana tego pojęcia pozwala nadać nową interpretację szczegółowym normom prawnym zgodnie z no­ wym poglądem. Toteż zmiana norm nie jest jeszcze zmianą zasad — i odwrotnie.

Na konsekwencjach koncepcyj autora widać, że metoda insty­ tucjonalna, odcinając się twardo od normatywnej, zarówno wyraża dynamizm w prawie, jak ułatwia narastanie tradycji prawnopoli­ tycznej bez ciągłego wywracania norm. Równie jednak nie mogę się oprzeć mniemaniu, że ta metoda jest raczej nawrotem do myśle­ nia kategoriami prawa naturalnego w prawie politycznym. Co prawda przemawia za nią myślenie całościami w przeciwieństwie do nazbyt łatwo atomizującej, zamykającej metody normatywnej.

(19)

Po omówieniu zasad naczelnych ustroju autor przechodzi do konstytucji kwietniowej i twierdzi, że funkcje zasad spełnia deka­ log, zastrzegając się, iż o roli funkcyj zadecyduje dynamika życia państwowego. Dekalog jest normą norm, jest nadrzędny w stosunku do innych norm konstytucji, co prowadzi do wniosku, iż zmiana konstytucji musiałaby treściowo odpowiadać postulatom dekalogu. Po tych problemach ogólnych autor zajmuje się kwestiami szczegółowymi, jak celem państwa, terminem „Rzplita", zwierzch­ nictwem ludu, podziałem władz, pojęciem dobra powszechnego, wolnościami obywatelskimi jako gwarancjami instytucjonalnymi, a mianowicie wolnością sumienia w rozumieniu wolności opinii w wierzeniach religijnych i wolności stowarzyszeń dla celów kultu religijnego, wolnością słowa i jej funkcją — wolnością zrzeszeń. Z kolei przechodzi do zasady równości, omawiając kierunki anty-egalitarne: teorię cyrkulacji elit, nacjonalizm, radykalne doktryny socjalne, myśl syndykalistyczną i korporacyjną oraz ideologię kom­ batancką. Elitaryzm konstytucji kwietniowej — zdaniem autora — jest indywidualistyczny i wyklucza stworzenie elity zamkniętej.

Autor przedstawia ujęcie zagadnienia pracy przez konstytucję kwietniową, podkreślając polemiczny charakter sformułowania. Uderza wskazanie na łączność tego ujęcia z dorobkiem myślowym Wielkiej Emigracji oraz z koncepcjami Norwida i Brzozowskiego. Artykuł 10 jest, zdaniem autora, przekształceniem antyplurali-stycznych tendencyj konstytucji w normę prawną. Nie oznacza to jednak przyjęcia totalizmu ani porzucenia państwa praworządnego, gdyż cele państwa są określone w jego prawach. Czy rzeczywiście jest tu antypluralizm? Czy istotnie taka interpretacja art. 10 od­ powiada założeniom metodycznym? Wszak twórca tej metody Hau-riou wypowiadał się za pluralizmem.

Ze wszech miar ciekawa praca Grzybowskiego jest oparta na bogatej literaturze prawnopolitycznej. Że będzie nasuwać zastrze­ żenia, to wynika już z jej założeń metodycznych. Jeśli autor przy­ jął metodę instytucjonalną, to może niezbyt dobrze się stało, iż nie określił wyraźnie pojęcia instytucji. Jeśli nią jest pewne ustabili­ zowane pojęcie prawne, to które pojęcia należą do instytucji. Jeśli by przyjął instytucję Hauriou'a, to pewnie nie mógłby uznać, jak uczynił, owej dość niezwykłej a będącej zapewne echem poglądów Bobrzyńskiego tezy Sądu Najwyższego, iż Państwo Polskie w okre­ sie rozbiorów prawnie istnieć nie przestało. Boć Hauriou żądał nie tylko idei dzieła, lecz i organów władzy dla jej urzeczywistnienia.

Dwóch miejsc w tej interesującej, choć może z początku nie­ zbyt jasno napisanej książce nie mogłem zrozumieć. Raz autor

twierdzi, że „konstytucja . . . zrywa także z trójpodziałem funkcyj''

(20)

(29), później zaś mówi, że „takie skonstruowanie sześciu orga­ nów . . . nie jest jednak zerwaniem z rozróżnieniem trzech funk-cyj'' (35)- Kazimierz Matuszewski (Poznań) R o c z n i k Polskiego Instytutu Prawa Publicznego. Tom II. Po­

znań, Księg. Św. Wojciecha, 1938—1939, str. 160, cena 6 zł. Tom drugi Rocznika zawiera przede wszystkim sprawozdanie z drugiego Zjazdu Polskiego Instytutu Prawa Publicznego, który się odbył w marcu 1938 r. w Warszawie. Zjazd ten był poświęcony zagadnieniu m e t o d n a u k o w y c h w prawie publicznym, przy czym dyskusja odbyła się na podstawie referatów prof. Kutrzeby, prof. Ehrlicha i prof. Peretiatkowicza. Drugim tematem Zjazdu był „Charakter konstytucji kwietniowej", przy czym referat na ten te­ mat wygłosił prof. Deryng.

Drugą część Rocznika zajmują recenzje, omawiające najnowsze prace członków Instytutu (Dembińskiego, Grzybowskiego, Klono-wieckiego, Komarnickiego, Langroda, Makowskiego, Mycielskiego, Peretiatkowicza, Wasiutyńskiego, Winiarskiego). R. R a t h j e Hans Ulrich: Der Aufbau des polnischen Staates. Königs­

berg, Ost-Europa-Verlag, 1938, str. 174.

Publikacja Rathjego jest bodaj pierwszym przez cudzoziemca nakreślonym obrazem polskiego prawa publicznego w przekroju dzisiejszym. Świadczy, że minął okres powojenny, kiedy w piśmien­ nictwie prawniczym naszego zachodniego sąsiada interesowano się ustrojem Libanonu, lecz uporczywie nie dostrzegano prawa polskie­ go. Od kilku lat widzimy tam inne nastawienie do polskiej twór­ czości prawnej. Na tej nowej linii leży omawiana praca.

Autor przedstawia instytucje polskiego prawa politycznego i administracyjnego, biorąc za punkt wyjścia konstytucję kwietnio­ wą. Po omówieniu stanowiska prezydenta prezentuje wszystkie na­ czelne organy państwowe i ich akty. W porządku wyliczenia orga­ nów przez konstytucję znalazł kryterium podziału ich na polity­ czne i niepolityczne. Następuje zarys ustroju i postępowania admi­ nistracji państwowej, rządowej i samorządowej wraz z sądowni­ ctwem administracyjnym i prawem urzędniczym. Rozdziały, po­ święcone społeczeństwu w państwie, omawiają prawa wolnościowe i ich ograniczenia w najprzeróżniejszych dziedzinach wraz z pra­ wem pracy i wyznaniowym. Obok dogmatyki prawa publicznego przedstawione są polskie organizacje polityczne, wielkie związki społeczne, problem kolonialny i wychodźczy, także Związek Świa­ towy Polaków. Autor dał osobny rozdział o stanowisku

(21)

międzyna-rodowym Polski, podkreślając jej stałe wzmacnianie się przez różne umowy. Stosunek Polski do Gdańska jest, oczywiście, stosunkiem dwóch państw suwerennych (164).

Autor oparł się nie tylko na materiale ustawodawczym, lecz i na często cytowanej literaturze polskiej. Nie pominął wielu arty­ kułów prawno-politycznych, zwłaszcza ogłoszonych w RPES. W nie­ których miejscach (78, 100, 102, 143) książka nie oddaje aktualnie istniejącego stanu prawnego bądź wskutek zmiany ustawodawstwa bądź dla błędnego rozumienia przepisu.

Są w tej pracy wypowiedzi i to liczne, na które nie można nie zwrócić uwagi. Zdaniem autora, bierne prawo wyborcze wojsko­ wych „jest prawie samo przez się zrozumiałym następstwem daleko idącego nasycenia aparatu państwowego elementem oficerskim" (29). To jest mniemanie błędne, bo już przed okresem dużego na­ pływu zawodowych wojskowych do administracji mieli oni w na­ szym ustroju to prawo wyborcze. Nadto tkwi tu błędne założenie, że wojskowi, którzy przeszli do administracji, pozostają nadal w czynnej służbie wojskowej. Poza tym w ogóle trzeba zakwestiono­ wać ten związek normy prawnej z faktem.

Obie zasady organizacji Senatu, wybór i nominacja, są zdaniem autora wyrazem dążeń prawa polskiego do osiągnięcia dobrych stron wielu idei, przez co jednak powstaje często wrażenie, że ustrój jest czymś sztucznym i nieorganicznym (37). Naśladowana w organizacji samorządu terytorialnego zasada podziału władz ma powodować, że nasz samorząd nie odpowiada pojęciu samorządu w innych krajach (90). W których i dlaczego — nie wiadomo. A ra­ czej wiadomo, że nie odpowiada niemieckiemu „samorządowi" z jego Führerprinzip. Autor krytykuje wielkie gminy wiejskie, gdyż powodują zachwianie się poczucia łączności wśród mieszkań­ ców i poczucia związania z ludnością u władz samorządowych (89).

W odniesieniu do Śląska uznaje konwencję genewską za nadal obo­ wiązującą co do praw nabytych — zgodnie ze stanowiskiem nauki niemieckiej, zwalczanym i odrzucanym przez polskie prawoznaw-stwo. Za Seifarthem kwestionuje też ważność art. 81 konstytucji kwietniowej.

Autor tłumaczy sobie polskie prawodawstwo mniejszościowe tym, że Rzplita jest Nationalitätenstaat (108), Minderheitenstaat, w którym nie starczy zasada równości wobec prawa. Tu niestety nie zdołał się oprzeć niemieckiej tradycji. Trzeba było jakoś ostro zarysować ów Minderheitenstaat. Więc podając skład narodowo­ ściowy Polski, podwyższył liczby mniejszości narodowych z powo­ łaniem się na jakiś własny szacunek, dokonany przez mniejszości (114). Wyczuwa się, że ogarnia go niepokój o tę cechę, rzekomo

(22)

narodowościową, gdy pisze, że reforma rolna łatwo może być użyta „für politische, besonders nationalistische Zwecke" (140). Widzi też próbę zniweczenia tego charakteru państwa w dekrecie z 25 XI 1936 o kościele ewangelicko-augsburskim. Ustawodawca polski ma tu zmierzać do związania kościoła z państwem „w sposób nie do zniesienia" (150). Przyznany zaś w art. 109 konstytucji marco­ wej samorząd narodowościowy mają jedynie Żydzi, jako mniejszość i narodowa i religijna (133).

Najciekawsze są wypowiedzi autora o polskim prawie politycz­ nym. Za centralne zagadnienie uważa to, że część życia państwo­ wego odbywa się poza, a nawet przeciw prawu — ze szkodą dla bez­ pieczeństwa prawnego (7, 14). Ułatwia to rządzącym działanie bez konstytucyjnych oporów. Wskutek tego jednak wartość polskiej konstytucji kwietniowej wygląda całkiem problematycznie. Przez rozdźwięk między stanem prawnym a życiem państwa i narodu kon­ stytucja ta nie jest szczęśliwym doświadczeniem (169). Cała kon­ stytucja znalazła się w ręku prezydenta (47). Jego uprawnienia de­ kretowe czynią działalność ustawodawczą izb zbędną (33). W tym stanie rzeczy konstytucja kwietniowa jest tylko przystankiem na drodze do przyszłego ustroju narodowego (7). Dla tych zapewne powodów autor zatytułował ostatni rozdział „Der polnische Staat im Übergang". Klasyfikacyjnego określenia ustroju polskiego nie dał, wychodząc z założenia, iż Rzplita jest czymś jedynym, do czego nie można stosować takich terminów, jak cezaryzm liberalny itp. (168). Pogląd to zgodny z dzisiejszymi koncepcjami niemieckimi. Taki się oczom cudzoziemca przedstawił widok polskiego pra­ wa publicznego. Nie można powiedzieć, by wszystkie jego uwagi krytyczne były tak całkiem prawdziwe albo niezależne od sugestii. Jakkolwiek by tam nie było, pozostanie zasługą cudzoziemskiego autora, że ułatwił obcym, szczególnie społeczeństwu niemieckiemu, poznanie polskiego prawa publicznego. A to już dużo. Jest to wysiłek pochwały godny. Szkoda tylko, że są w tej książce zbędne akcenty. Wiemy, że to ciężar tradycji.

Kazimierz Matuszewski (Poznań)

K l o n o w i e c k i Wit: Strona w postępowaniu administracyjnym. Lublin, Tom 23, Wyd. Towarzystwa Naukowego Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, 1938, str. 224.

We wstępie autor zajmuje się pojęciem władzy i jej stosunku do obywatela, sposobami załatwiania spraw wynikłych z tego sto­ sunku oraz oceną zasięgu rozporządzenia w postępowaniu admini­ stracyjnym.

(23)

W rozdziale I poświęca autor 38 stronic rozwinięciu pojęcia strony. Interpretuje pojęcie strony w ogóle i w odróżnieniu od osób interesowanych, nie tylko na podstawie samego rozporządze­ nia o postępowaniu administracyjnym i orzecznictwa Najwyższego Trybunału Administracyjnego, ale sięga też do takiego samego rozporządzenia austriackiego, które było pierwowzorem polskiego, a które daje wielki materiał interpretacyjny, zważywszy że prace ustawodawcze nad nim rozpoczęto jeszcze w r. 1884. Dalej posłu­ guje się autor w swych wywodach orzecznictwem trybunałów ad­ ministracyjnych austriackiego, czeskosłowackiego i jugosłowiańskie­

go oraz literaturą.

Rozdział II omawia na 20 stronach zagadnienia związane z udzia­ łem strony w postępowaniu. Szczególnie zajmuje się autor zagadnie­ niem kto i w jaki sposób oraz pod jakimi warunkami uzyskuje cha­ rakter strony, co jest celem postępowania, jego umorzeniem itd. Naświetla tu kwestie nie tylko na tle orzecznictwa i literatury, ale także i postanowieniami procedury cywilnej. Uwaga autora na str. 63, że „jeżeli interesy stron w postępowaniu administracyjnym są sprzeczne, jest to tzw. sporne postępowanie administracyjne", nie jest dość jasna i może prowadzić do mylnych wniosków zwłaszcza na terenie Ziem Zachodnich, tj. województw poznańskiego, po­ morskiego i śląskiego, gdzie istnieje osobne postępowanie sporno-administracyjne, nie mające ani co do władz orzekających ani co do norm postępowania nic wspólnego z postępowaniem wedle oma­ wianego tu rozporządzenia o postępowaniu administracyjnym.

Z kolei III najobszerniejszy, bo 147 stron obejmujący rozdział zajmuje się prawami i obowiązkami stron oraz władzy w odniesie­ niu do stron. O ile dwa poprzednie rozdziały są przeważnie teore­ tyzujące, to ten trzeci jest raczej praktyczny i obejmuje całokształt roli obu wyżej wymienionych czynników na tle omawianego rozpo­ rządzenia. Rozważając i szczegółowo wyjaśniając prawa i obowią­ zki stron i władzy wobec nich, posługuje się autor orzecznictwem trybunalskim, wskazówkami władz, literaturą i porównaniami z od­ powiednią ustawą austriacką.

Ze względu właśnie na tą praktyczność III rozdziału, byłoby wielce pożądane gdyby mógł się on dostać w ręce urzędników w for­ mie osobnej broszury i to z opuszczeniem licznych odnośników, które dla człowieka nie zamierzającego badać przedmiotu są dość obojętne. W tej formie mógłby on być wielce pomocny dla urzęd­ ników.

W zakończeniu autor zamieścił pewne własne uwagi. Z jedną z nich zawartą właśnie w pierwszym ustępie zakończenia nie mogę się zgodzić. Autor twierdzi, że środki zmierzające do spełnienia

(24)

dwóch zadań przepisów o postępowaniu administracyjnym, tj. za­ pewnienia władzom sprawności urzędowania a jednostkom należy­ tej obrony ich praw i interesów, są przeciwstawne, ponieważ przy­ znanie jednostkom praw procesowych może przedłużać postępo­ wanie. Tak kwestii zasadniczo stawiać nie można. Właśnie przyzna­ nie jednostkom praw procesowych a tym samym uregulowanie sto­ sunku między władzą a stroną, ścisłe określenie tego co jednej z nich wolno a gdzie się granica tej wolności kończy, co zaś drugiej się należy i czego domagać się może oraz gdzie jej prawa znajdują granicę, przyczynia się do wykluczenia a przynajmniej ograniczenia zapędów biurokratycznych z jednej strony a szkodliwego zasypy­ wania pretensjami władzy z drugiej strony. Tak postawione postę­ powanie administracyjne będzie szybsze i sprawniejsze chociaż mo­ że dla rozmachu biurokratycznego mniej dogodne. Zdanie autora miałoby wtedy może rację, gdyby wywodził równocześnie, że prze­ pisy o postępowaniu utraciły w jednym z kierunków równowagę, czy to na rzecz władzy czy też specjalnie na rzecz strony, ale tego twierdzenia nie znalazłem w jego pracy.

S. Mrâvincsics (Poznań) M i e r o s z e w i c z Edmund, P a j o r Witold, Z i e l e n i e w s k i

Leon: Rzeczpospolita. Jej prawa i urzędy. Warszawa, Stowa­ rzyszenie Urzędników Państwowych R. P., 1938, str. 494. Autorzy potraktowali swój obszerny tom jako podręcznik pol­ skiego prawa publicznego, przeznaczony dla urzędników II i III kategorii. W literaturze obcej tego rodzaju podręczniki cieszą się dużym wzięciem, żeby z piśmiennictwa niemieckiego wymienić dzieło Merkel-Böhme, Der Gemeindebeamte.

Autorzy „Rzeczypospolitej" ugrupowali materiał dogmatyczny wokół konstytucji kwietniowej, ujmując stąd całokształt w 14 roz­ działach. Tu i owdzie spotyka się szkicowe uwagi z nauki o państwie i nauki administracji, jak o elementach państwa, pojęciu konsty­

tucji, formach ustroju politycznego, roli parlamentu, o swobod­ nym uznaniu. Głównym zrębem podręcznika jest przedstawienie polskiego prawa publicznego. Nasamprzód więc idzie ustrój pań­ stwowy Rzplitej z zarysem jej prawno-politycznego rozwoju w osta­ tnim dwudziestoleciu. Ciekawy i przejrzysty wykaz uprawnień kon­ stytucyjnych prezydenta w różnych i tak rozlicznych dziedzinach jest najlepszym świadectwem o znaczeniu głowy państwa w ustro­ ju polskim. Najobszerniej prezentuje się oczywiście dogmatyka pra­ wa administracyjnego. Obok ustroju administracji rządowej i sa­ morządowej, postępowań administracyjnego i karno-administracyj­ nego, egzekucji administracyjnej przynosi „Rzeczpospolita" wiele

(25)

działów prawa materialnego, jak prawo urzędnicze, obywatelskie, ochrony pracy i ubezpieczeń społecznych, górnicze, leśne, wodne, językowe, szkolne i różne inne, które byłoby zbyteczne tu wymie­ niać. Przy ustroju administracyjnym omówione są również odręb­ ności ustrojowe województw zachodnich oraz ważne dla adresatów podręcznika przepisy kancelaryjne i o przechowywaniu akt. Z przedstawieniem zasad prawa budżetowego powiązano zarys pol­ skiego systemu podatków bezpośrednich, prawa celnego i ustroju pieniężnego. Wcale też szeroko potraktowano prawo sił zbrojnych. Nie pominięto ustroju sądowego, adwokackiego i notarialnego.

Myliłby się jednak ten, kto by przypuszczał, że „Rzeczpospo­ lita" ogranicza się jedynie do systematycznego przedstawienia pol­ skiego prawa publicznego. Niekiedy autorzy wychodzą poza ten zakres, poruszając zagadnienia prawnie nierozstrzygnięte, zajmując własne stanowisko np. w kwestii rozszerzającej interpretacji uzna­ nia urzędu prezydenta za opróżniony.

Na koniec kilka uwag. Czy przy omawianiu sytuacji prawnej cudzoziemców (6) nie można by wspomnieć o bezpaństwowcach? Nie zaszkodziłoby, raczej byłoby pożądane wśród uprawnień Polski w sprawach Gdańska zaakcentować, nie zaś pomijać (81), prawo do zbrojnej obrony Wolnego Miasta. Czy zamiast przytaczać § 54/2 ustawy o ogólnym zarządzie kraju z 1883 r. (250) nie byłoby bar­ dziej wskazane powiedzieć po prostu, że chodzi tu o sprawy, dla których przepisy szczególne przewidują postępowanie sporno-ad-ministracyjnei'

Rzecz napisana przejrzyście zasługuje w pełni na poparcie. Choć autorzy ograniczyli grupę adresatów podręcznika, to sądzę, że i inni z pożytkiem będą zaglądać do „Rzeczypospolitej". Można autorom życzyć, aby dzieło ich rozeszło się jak najszerzej, przyczy­ niając się do rozpowszechnienia prawniczego oświecenia.

Kazimierz Matuszewski (Poznań)

D r o g o s ł a w : Pojęcie narodu a treść art. 9 konstytucji. War­ szawa, 1937, str. 50.

Autor stwierdza, że w Polsce prawnie naród jest zespołem wszystkich obywateli państwa, co odpowiada zasadzie równości wobec prawa. „Państwo nie należy do jakiejkolwiek grupy, a więc i do narodowości polskiej, ale należy do wszystkich" (37). Zwalcza, choć wątpię, czy dość uzasadnienie, cywilistyczną koncepcję histo-ryka prof. Górki, jakoby państwo było przedmiotem własności na­ rodu, jakoby państwo było nadprzedsiębiorstwem o zmiennych wła­ ścicielach. Naród i państwo to są jego zdaniem pojęcia prawnie tożsame: „naród uosobiony w państwie" (12). Faktycznie jednak

(26)

istnieje u nas niezgodna z konstytucją rozbieżność między stanem prawnym a rzeczywistym; faktycznie naród nie jest uważany za zespół wszystkich obywateli państwa. Konstytucyjne pojęcie na­ rodu — tłumaczy wobec tej rozbieżności autor — jest stanem pro­ jektowanym, celem prawno-politycznym, którego realizacja wyma­ ga odpowiednich warunków. Czy ten prawny stan rzeczy odpo­ wiada polskiej racji stanu, równoznacznej z polskim interesem narodowym (gdyż dla przewagi elementu polskiego państwo musi być rządzone w duchu tego interesu) — oto jądro zagadnienia. Autor odpowiada: tak, ponieważ tylko takie prawne pojęcie na­ rodu daje możność związania mniejszości z państwem przez wpro­ wadzenie ich do polskiej organizacji politycznej. To zapobiega powstaniu w granicach Rzplitej innego narodu potencjalnie pań­ stwowego, tzn. dążącego do własnego państwa. Odpowiednikiem takiego konstytucyjnego pojęcia narodu jest wyznaczenie państwu integrującego działania w art. 9 konstytucji kwietniowej.

Poruszony przez autora stosunek narodu i państwa jest w du­ żej mierze kwestią polityczną. Widać to na pojmowaniu suweren­ ności przez polityków. Czy to nie zastanawia, że zdaniem Mussoli-niego suwerenność przysługuje jedynie państwu, według zaś Hitle­ ra — narodowi, a nie państwu? Autor zdaje się to rozumieć, przed­ stawiając prawne pojęcie narodu jako cel prawnopolityczny.

Odnoszę wrażenie, że walka autora o tezę tożsamości narodu i społeczności państwowej jest, przynajmniej częściowo, oparta na jakimś nieporozumieniu co do teoretycznie wysuwanych w Polsce postulatów w tym względzie. Jeśli się nie mylę, nie można by wska­ zać w polskim społeczeństwie grupy, kwestionującej tę tezę. Z jed­ nym wyjątkiem, który dotyczy stanowiska prawno-politycznego Ży­ dów. Istotnie, na tym odcinku teza autora jest kwestionowana I on również podniósł zagadnienie żydowskie, lecz tam, gdzie da­ wał rozstrzygnięcie jakoś je pominął. A przecież centralnym punk­ tem jego zainteresowań jest sprawa zgodności stanu prawnego z polskim interesem narodowym. W tym punkcie — mniejszości żydowskiej — wobec braku odpowiedzi rozprawka pewnie kuleje.

Kazimierz Matuszewski (Poznań)

T a u b e n s c h l a g Gustaw: Presja władzy. Lwów, „Głos prawa", 1937, str. 36.

Autor w swojej rozprawie rozpatruje kwestię presji władzy w stosunku do obywatela w związku z wydaniem aktu administra­ cyjnego i ocenę ważności aktu dotkniętego taką wadą, przy czym traktuje swoją pracę jako studium nad częścią ogólną prawa

(27)

admi-nistracyjnego. Poruszane zagadnienie zasługuje niewątpliwie na szczegółowe opracowanie — tym więcej, że w nowoczesnych pań­ stwach autorytatywnych stosowanie presji, gróźb, szykan itp. (ze szkodą dla prawdziwego autorytetu władzy państwowej) nie należy do rzadkich objawów. Wobec tego też rozprawa, zawierająca wyczer­ pujące i jasne zdefiniowanie poszczególnych pojęć i scharakteryzo­ wanie skutków oraz środków prawnych wypełniłaby poważną lukę w naszym piśmiennictwie monograficznym.

Niestety omawiana praca nie spełnia tych przesłanek. Styl za­ wiły i niejednokrotnie trudny do zrozumienia, brak odpowiedniej systematyki, analityczne przeważnie ujęcie poszczególnych kwestii bez należytej i jasnej syntezy — wszystko to są wady, które obni­ żają jej wartość. Ogólnie można być zdania, że rozprawa, która była pomyślana jako artykuł czasopiśmienny, jest luźnym opraco­ waniem zebranych już materiałów (bogatych zresztą w przypadki praktyczne) przed ostatecznym wykończeniem tematu. Definityw­ ną ocenę pracy oraz zajęcie stanowiska do poszczególnych tez na­ leży więc odłożyć na później. Dr Tomasz Nowicki (Poznań) Z a k r e s d z i a ł a n i a władz administracji ogólnej ze szczegól­

nym uwzględnieniem tzw. resortów niezespolonych. Część III. Warszawa, Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, 1938, str. 84. Zespoleniem bezpośrednim jest przydzielenie władzom admini­ stracji ogólnej spraw należących do rozmaitych resortów i zwią­ zana z tym kompetencja władz centralnych do wydawania urzędom wojewódzkim i starościńskim poleceń w swoim zakresie. Ta kom­ petencja władz centralnych jest wcale szoroka, gdyż obejmuje roz­ ległą stronę rzeczową, jak i organizacyjną komórek zespolonych, Zespolenie bezpośrednie jest wynikiem rozdziału kompetencyj mię­ dzy resortami, który w polskim ustroju administracyjnym można uważać za na ogół ustalony. Ta stabilizacja kompetencyj resorto­ wych dokonała się u nas ewolucyjnie poprzez normy organizacyj-ne i klauzule wykonawcze aktów ustawodawczych. Zagadnienie, z czyjego ramienia organ administracji ogólnej działa, jaka jest przynależność resortowa aktu administracyjnego, nie jest kwestią akademicką. Jest to sprawa ważna dla budowy instancyj nadzor­ czych i zażaleniowych czy odwoławczych. Bez rozstrzygnięcia tego pytania nie ma organizacji. Zasadą tu jest, że władza zespolona działa z ramienia danego resortu.

Przedstawieniem roli administracji ogólnej w zespolonej ad­ ministracji rządowej zajmuje się „Zakres działania". Większy jed-nak kładzie nacisk na zobrazowanie zasięgu administracji ogólnej

(28)

w działach niezespolonych. Zasięg; ten chwyta całą administrację rządową, wkraczając nawet na pole sądownictwa niespornego (ogra­ niczenie obrotu nieruchomościami). Skądinąd współdziałanie admi­ nistracji ogólnej z resztą rządowej wykazuje bogactwo form — od najwyższej samodzielności administracji ogólnej do całkowitego tej samodzielności usunięcia. Jakież to są te formy współdziałania, za­ rysowujące się w materiałach „Zakresu"? Koordynacja działalno­ ści całej administracji cywilnej, współwładztwo, uzgadnianie za­ rządzeń (ochrona granic), porozumienie, działanie organu niezespo-lonego w zastępstwie władzy administracji ogólnej, gdy dana funk­ cja z reguły należy do tej administracji, pomoc prawna, uzależnie­ nie od dowództwa wojskowego. Tak barwny obraz współpracy w ad­ ministracji rządowej pokazuje omawiana praca. Te różne formy współdziałania dzisiejszych organów monokratycznych są jakby od­ powiednikiem dawnej powszechnej zasady kolegialności, stosowa­ nej z takim zamiłowaniem w administracji polskiej XVIII wieku.

W oparciu o konstytucję kwietniową wprowadza „Zakres"

nowy dział administracji rządowej, przedstawiając samodzielną gestię prezesa Rady Ministrów, którego stanowisko przy zwiększo­ nej roli w administracji jest niekiedy zmniejszane w organizacji politycznej np. w Komitecie Obrony Rzplitej.

Wartościowa praca, wykonana pod kierunkiem dyr. Hausnera, jest już częścią III. O poprzednich pisało się w RPES, 1936, 510 i 1937, 485, Część III „Zakresu działania" obejmuje akty prawo­ dawcze od 1 XII 1936 do 31 XII 1937. Daje się w niej zauważyć rozszerzenie zespolonego zakresu administracji ogólnej. Mogę tu jeszcze tylko dorzucić, iż byłoby pożądane wyprowadzić wnioski ogólne ze zgromadzonych materiałów, jak to dla ustroju niemiec­

kiego uczynił niedawno Dernedde w pracy pt. „Die Praxis der Aem-terverbindung in der Verfassung und Verwaltung des Reiches", wypowiadając tezę przeciwną mojemu przypuszczeniu, któremu dałem kiedyś wyraz na tych łamach, co do związku między zasadą zespolenia a ustrojeni politycznym.

Kazimierz Matuszewski (Poznań)

K ö l b i e J.: Behördenfeindliche Verwaltungsjustiz. Berlin, Deut­ scher Rechtsverlag, 1937, star. 56.

W swojej pracy autor stara się na podstawie kilku przykładów wykazać, że nie tylko zewnętrzne formy organizacyjne jurysdykcji administracyjnej, lecz również myślenie administracyjno-iprawne po największej części posiada tylko pozornie charakter neutralny i dla­ tego trwały; w rzeczywistości jest ono określone wybitnie subjek-tywnie i przedstawia wyraz specyficznej woli liberalno-politycznej.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Na książkę składają się trzy części: pierwsza związana z jubileuszem dziesięciolecia Sekcji Teologii Duchowości UKSW, druga obejmująca artykuły pracowników

Kiedy spod pokładów sensu nie daje się już wydobyć „znaku pustego“, który jest pierwotnym stanem wszelkich projektów sztuki, „przedmioty użyte w procesie formowania się

Warto więc po kilkunastu latach od zakończenia Synodu Diecezji Katowickiej zastanowić się nad sprawami katechumenatu, zwłaszcza nad jego specyficzną formą, oraz uczestnikami..

Marcina w Bratysławie (węgierska nazwa Pozsony) 15. Psałterz ten zasługuje na szczególną uwagę, gdyż bardzo wiele melodii w prze- kazach krakowskich jest identycznych czy

Dlatego też gdzie związek wolności z prawdą i prawdy z wolnością jest błędnie rozumia- ny lub gdzie w ogóle go się nie dostrzega, tam pojawia się niebezpieczeństwo znieważa-

In contrast to the Ljubljanica River on the Ljubljana Marsh, whose natural course meandered across the plain, transporting only fine-grained mate- rial, the gravel-carrying

Podręcznik jest podzielony na cztery części: Staiy Testament - Jahwe zbawia (I), Nowy Testament - Jezus jest „Jahwe, który zbawia” (II), Chrystologia

Z ostaje O n zap ow ied zian y przez Jezusa Chrystusa jak o Ten, który uczy, przypom ina, św iadczy, prow adzi do prawdy.. Ogarnia w szystko, co się do niego zbliży, aby