• Nie Znaleziono Wyników

Władysław Łokietek : powieść historyczna. T. 2

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Władysław Łokietek : powieść historyczna. T. 2"

Copied!
164
0
0

Pełen tekst

(1)

JuU ana^ Mp^ftpta.

X 2 3 . .-¡2-

U O ła d y sła u ) Ł o k ie t e k

( H ir ic ą r n

Franciszka Węż/ka

z p rz e d m o w ą

TOM II

W prenum eracie B 0 lj 2 ¿i

WARSZAWA.

R ed ak cy a i A dm inistracy a:

4 7 . N o w y - Ś w i a t 4 7 .

1 8 0 0.

(2)

W Y C H O D ZI CO T Y D ZIEŃ

w o b jęto ści je d n e g o tom u

W A R U N K I P R E N U M E R A T Y

Za odnoszenie do domu 15 kop. kwart. >

w W A R SZ A W IE:

Pocznie . (52 łomy), rs. 10 l półrocznie <26 tomów) „ 5

Kwartalnie (!3 tomóuj) „ 2 Hop. 50 j>

7 Arin. A rłA mn * r- 1/nn l/u fn rf

Z przesyłką pocztową:

pocznie. . (52 tomy) rs. 12 półrocznie (26 tomów) „ 0 Kwartalnie (13 tomów) „ 3

C e n a k a ż d e g o t o m u 2 6 k o p .

W sktad , Biblioteki dzict w y b o ro w y ch “ w chodzą dzieta n a ­ stępujących k a teg o ry j:

1. Arcydzieła lite ra tu ry powszechnej, '

2. Dzieła beletrystyczne (powieści, poezye, podró­

że, najbardziej cenionych autorów n a­

szych i zagranicznych),

3. Dzieła historyczne, szczególniej pamiętniki i opo­

wiadania, dotyczące naszej przeszłości, 4. Dzieła popularno-naukowe ze w szystkich dzie­

dzin w iedzy współczesnej.

W Y D A W CA ZA RED A K TO R A

Klemens Szaniawski.

Saturnin Sikorski.

D ru k . A r ty s t S a tu rn in a S ikorskiego, N ow y-Ś w iat 47

(3)
(4)

WŁADYSŁAW ŁOKIETEK.

(5)

WŁADYSŁAW ŁOKIETEK

PO W IEŚĆ HISTORYCZNA

Z P R Z E D M O W A

J U L I A N A M O I I O R T A .

T OM II.

WARSZAWA.

D ru k a rn ia A rty sty c z n a

Saturnina Sikorskiego.

47. Nowy-Świat, 47.

(6)

f a j f c i-w.G?

i

(7)

Kraków podczas woj er) z Litwą.

Ledwie Bolesław W stydliw y żyć przestał, na­

tychm iast m ałżonka jego, Kunegunda, a córka króla węgierskiego Beli IV, do klasztoru Panien Świętego F ranciszka w stąpiła i przyjęła zakonną sukienkę. Zgon Bolesława, książęcia kaliskiego, połączył z nią (jak ju ż wiadomo) siostrę Jolantę, która poszła za jej przykładem . Przyjęła tę ow dow iałą księżnę z jej córkami w Krakowie przystojnie i uprzejmie jej sio­

strzenica, Gryfina. Przed w ykonaniem zakonnych ślubów nie chciała się Jolanta od sw ych córek od­

dzielać: Gdy śluby nareszcie spełnione zostały, prze­

niosły się księżniczki kaliskie do krakow skiego zam ­ ku, gdzie pod okiem Gryfiny dokonyw ały w sa­

motności trzechletniej a dobrowolnie postanowionej po ojcu żałob}'', nie w idując nikogo i nie byw ając nigdzie, okrom kościoła. N ajstarsza z nich, Jadw iga, poczuła w krótce, ile razem z siostram i n a śmierci ojca straci­

ła. Oddzielona od m atki i zostaw iona sw em u sm ut­

kowi, rów nie jak w pływ om i kierunkow i przew ro­

tnej Gryfiny, codziennie gorzko opłakiw ała; swoje sieroctw o i pamięć szczęśliwie przepędzonej młodości.

(8)

Nieobecność w stolicy Leszka, intrygi Czechów z Gry- finą, nićsnaski w zniecone przez P aw ła biskupa (któ­

rego w krótce wolnego i działającego przeciwko pa­

nu sw ojem u ujrzym y), gotow ość nakoniec krakow ian do odm iany pana, slow eni w szystko, co ją otaczało, ■ stan jej trudnym do zniesienia czyniło. P az tylko na tydzień odwiedzała z siostram i Jolantę. Lecz ta, całkiem oddana modlitwie i Bogu, a biorąca za wzór- swoich postępków życie zakonne Kunegundy siostry, przez um artwienie i zrzeczenie się wszelkich zw iąz­

ków ze światem zbyt zim ną i obojętną okazyw ała się dla córek. Często Jadw iga, opuszczając m ury klasztoru świętego Jędrzeja, do m łodszych sióstr sw o ­ ich m aw iała ze łzami:

— Niestety! straciłyśm y najlepszego ojca, a m atka, cała zajęta staraniem o przyszłe życie, nie dba już o swoje dzieci. T a k zostałyśm y sierotam i w catem znaczeniu tego w yrazu. Ale ufajm y w Bo­

gu: On jeden będzie naszej doli i niewinności obrońcą.

Zbyt długo zajm ow ały stolicę w zniecone przez zapamiętałego Paw ła biskupa niesnaski. W iem y, n a kogo spuścił Leszek rozpoznanie tej spraw y, udając się z K rakow a n a poskromienie litewskiej napaści.

W ięziony biskup w Sieradzu tak wielu miał przyja­

ciół i stronników w kraju, że w yznaczeni na niego sędziowie, pomimo oczywistości zw iązków jego z Li­

twą, pomimo tylu w idocznych intryg i zam achów przeciw nieszczęśliwem u Leszkowi, przychylny dla P aw ła w yrok wydali. Pow rócony do wolności i sto- ■ licy, jaw niej niż kiedy z całą sw ą niewinnością ku panującem u książęciu w ybuchnął. Zly przykład po­

ciągnął za sobą w ątpliw e i chw iejące się wielu pa­

nów polskich um ysły.

Gdy się to działo, Mangold de.Stęrńberg, mistrz krzyżacki w Prusiech, dokonał żyw ota. Nastąpił po rum n a tę dostojność K o m ^ j de T ierberg, O bjąw szy

(9)

ona w dziedzictwie po swoich poprzednikach, rozw i­

n ął nieznużoną baczność n a w szystko, co się dziać mogło w sąsiedzkich krajach, w ypraw ił w poselstwie do K rakow a Ludw ika de Schnippen, malborskiego ko- m endora, którem u został przydany, jako świadom y polskich sp raw i m ow y, D ytrych de Gidemburg. T en przez śm ierć ojca i brata stał się właścicielem zn a­

komitego w północnych Niemczech hrabstw a. W sz e­

lako przez zamiłowanie od pierwiastkowej m łodości ustaw krzyżackiego zakonu, chciał się zrzec bogate­

go spadku i śluby Zakonne w ykonać. - Lecz K onrad de Tierberg, zostaw szy mistrzem, w strzym yw ał jego szczere chęci, podniecając w nim pozornie nadzieję celow ania w innym zawodzie i stanie, a w rzeczy sam ej potrzebując jego uczestnictw a do w ażnych i tajem nych zam iarów. W iedział on. dobrze, że po­

selstwo krzyżackie panującego ksiąźęeia w stolicy nie znajdzie. Lecz nie tak mu chodziło o osobiste w i­

dzenie się z nim posłów, ja k raczej o danie im zrę­

cznej sposobności przypatrzenia się w stolicy polskim spraw om i gotow ym do wybuchnięcia niesnaskom i o porozumienie się z Czechami, Gryfiną, równie jak z Paw iem biskupem.

Z a przybyciem do K rakow a krzyżackiego po­

selstw a przyjm ow ał je uroczyście w imieniu książę- cia pierw szy senator w kraju, W arsz, kaszetelan k ra ­ kowski. W krótce odwiedzili w ysłańcy Paw ła biskupa i złożyli w jego ręce własnoręcznie m istrza swojego listy. Dzień urodzin Gryfiny przeznaczono do staw ie­

nia krzyżaków na zamku. T ym czasem różne zaczęły się po mieście uw ijać pogłoski, które, tak ja k dość często i za dni naszych, najprzód m ury klasztornego zamknięcia przebyły. Jedna znich przeraziła mocno Jolantę. Mówiono albowiem, że W ładysław , książę brzeski, sprow adziw szy do Kalisza jakiegoś guślarza w sukni pielgrzym a i kazaw szy sobie otw orzyć tru-

(10)

mnę Bolesława kaliskiego książęcię, różne zabobonne nad jego ciałem odpraw iał m odlitw y i że od tego czasu dostrzeżono widocznie, iż się począł parać guśarlstwem , a cały był zajęty m niemanem i proro- ctw y i wieszczby, któremi go ów m niem any piel­

grzym ujął i ułowił. W ieść ta prosto do sw ego Celu trafiła. Pełna czystej pobożności, lecz łatw a do ułudzenia Jolanta, straciła na zaw sze dobre m niem a­

nie, jakie niegdyś o W ładysław ie powzięła, a za pier- wszem widzeniem się z córkami nakazała im dzie­

więciodniowy post i m odlitwy dla przyw rócenia po­

koju zwłokom Bolesława. Młoda, cnotliwa i lekko- w ierna Jadw iga z nadzw yczajną boleścią dowiedziała się przyczyny tej troskliwości swej matki, a dzieląc jej smutek, podzieliła powzięte przez nią mniemania.

Nadeszła chw ila staw ienia się posłów krzyża­

ckich n,a dw orze krakowskiej księżny. W dniu tym , za pozwoleniem JoH nty,’ zw olniono żałobę kaliskim księżniczkom, a Jadw iga z Elżbietą pierw szy raz na prośbę i nalegania G ryfiny pokazały się u dworu.

W ynoszono i w ychw alano piękność pierwszej; żyw ość i otw artość drugiej nie mniejsze znalazła zalety. T ak obok rozwiniętej róży, mile się w ydają skrom ne i z nizkiej traw y w yrastające bratki. U przedzona G ry­

fina o zam iarach K rzyżaków i sprzyjająca im pota­

jemnie, starała się przysposobić um ysł Jadw igi do nader ważnej, w jej mniemaniu, chwili sam a zaś, oto­

czona licznym sw ym dworem , pośród którego kaliskie księżniczki najwięcej w zbudzały uwagi, i przybrana w najbogatsze stroje, w yszła dla przyjęcia poselstwa K rzyżaków z całą pow agą lub raczej dum ą jej rodo­

w i właściw ą.

Ludwik de Sznippcn był człowiekiem prze­

biegłego rozumu, ostrych obyczajów, lecz oraz rzad­

kiej uprzejmości w obcow aniu i zachow aniu się z ludź­

mi. Nie miał on w sobie tej cierpliwości, która była

(11)

głów ną zasadą charakteru K onrada de Tierberg. Dla­

tego był zdolniejszym nierów nie do prowadzenia i przyprow adzania do skutku najtrudniejszych naw et zam iarów . Kilka dni pobytu w Krakowie oświecić go zdołało z całą dokładnością o wszelkich zabiegach i know aniach naczelników stronnictw i o tern, co każ­

dego z nich ująć lub obrazić mogło. Um iał on pochle­

biać zręcznie dumie Gryfiny; nie zrażał Czechów, którym najwidoczniej sprzyjała; podżegał niechęć tajem ną kasztelana krakowskiego ku w łasnem u m onar­

sze; w skazyw ał zdaleka nadzieję pom ocy Konradowi, księciu mozowieckiemu, do osiągnienia polskiego berła, łagodził bez obrazy zapędy P aw ia biskupa, goto­

wego do gw ałtow niejszych w ybuchów . Ledwie się pokazał na dw orze Gryfiny, zaraz ściągnął na siebie powszechną baczność, a księżna nie mogła się oderwać od ujmującej z nim rozm ow y. W tedy to D ytrych de Oldemburg uchw ycił zręczną sposobność do m ówie­

nia z piękną Jadw igą, którą był poznał w czasie kaliskiego turnieju.

— Jeszczeście - to nie w ykonali zakonnych ślu­

bów — rzekła do niego księżniczka, po kilku uprzej­

m ych i naw zajem zam ienionych w yrazach.

— W ażne pow o d y —odpowiedział na to —w strz y ­ m yw ały mnie od tego stanowczego kroku. Przed nie­

daw nym czasem postradałem ojca i brata. Nieśzczu- płe przodków dziedzictwo pow innoby przypaść n a m oją głowę. Przecież dotąd w aham się z myślami, w iedziony i odw odzony w rozliczne- strony.

— Praw dziw ie szkoda—odezw ała się Jadw iga—

ażeby tak urodziw y i takiemi zdolnościami obdarzony młodzieniec poświęcał się Zakonow i krzyżaków.

— S ą nieopłacone korzyści życia zakonnego i rycerskiego — odrzekł jej Dytrych — których bez żalu w yrzec się nie zdołam; są wreszcie dla mnie obo­

wiązki, zaciągnięte praw ie od dzieciństw a dla krzy­

(12)

żackiego Zakonu. Lecz gdybym był szczęśliwszym w moich św iatow ych stosunkach, chętniebym w szyst­

ko dla nich poświęcił.

— Nie musieliście chyba uczynić żadnego kro­

ku do pozyskania tego, jak nazywacie, szczęścia — przemówiła z niew inną otw artością Jadw iga.—J a w y ­ dać muszę sąd o w a s powszechny, że gdybyście tylko zapragnęli szczerze, a pewnie niejedna z córek w a ­ szych niemieckich książąt lub panów słuchałaby mile tego, coby jej w tej mierze oświadczył hrabia n a 01- demburgu.

— . Nic zaw sze — rzekł z w idoczną smętnością D ytrych—życzenia serca ludzkiego tam się skłaniają, gdzie snadniejszy dla siebie przew idują skutek.

— Jeżeli w asze są w tym przypadku — odpo­

wie Jadw iga — prawdziwie ubolew ać m uszę nad wami.

— Niestety — mówił dalej D ytrych— takie jest sm utne położenie, w którem się znajduję, a tern sm u­

tniejsze, im łatwiej odgadnąć, z czyjej pochodzi przy­

czyny.

— Kto zna w asze stosunki — rzekła z obojętno­

ścią księżniczka, tem u ta zagadka m usi się zdaw ać , nietrudną. Lecz tu n a dworze krakowskiego ksią-

żęcia nikt o tern nie wie zapew ne, co się dziać może w Prusiech lub Niemczech.

— Od czasów kaliskiego turnieju — odpowiedział Dytrych — ciągle praw ie w o jem em i spraw am i zajęci, nie widzieliśmy żadnej białej głowy, a ta, która była w tedy lak świetnej uroczystości królową, kazałaby zapomnieć o w szystkich, chcćby te pom iędzy najpię­

kniejsze policzyć się mogły.

— Przywiedliście mi n a pam ięć ostatnie chwile szczęścia mojego — przemówiła ze łzam i w oczach Jadw iga.— Odtąd kilka dni tylko cieszyliśmy się w i­

dokiem' i posiadaniem najlepszego z ojców. T en cios bolesny tkwić będzie na zaw sze w mem sercu.

(13)

— Przebaczcie, piękna Jadw igo — odrzekł jej Dy- try ch —jeślim je rozranił bez chęci. W y rzu t ten tem boleśniejszym jest dla m nie, im bardziej pałam peł- nem szczerości życzeniem widzieć w as tyle szczęśliwą, ile jesteście wielbioną.

— Z acny rycerzu — odezwie się na to Jadw iga — pow iadają doświadczeńsi od nas ludzie, że szczęście śliską chodzi koleją; że ci, których z całą okazałością sw ych darów naw iedza, zbyt są blizkimi tem dole­

gliwszej niedoli. Co do m niem anych uwielbień, tych glos byw a najczęściej zw odniczy, a najpraw dziw sze naw et z czasem i odm ianą pom yślności mijają.

— Nie racz tak sądzić o naszych — rzecze jej Dytrych —te zaw sze będą niezm ienne a pełne dla w as tej czci i uprzejmości, których źródło jest w sercu.

— Nie rozumiem w as wcale ■-£ odezw ała się J a ­ dw iga — i coraz się bardziej przeświadczam , jak mało jestem .o sw o jo n a z językiem i sposobem w ynurzania sw ych myśli niemieckiego" rycerstw a.

— Powiedz raczej — rzekł D ytrych — że nie chcesz mię rozumieć.

— Ja tego w żaden sposób uczynić nie zdołam — przerw ała m u Jadw iga.— W olałabym raczej w cale z w a­

mi nie mówić, niż dopuszczać, ażeby się obłuda do naszych rozm ów mieszała.

— W ięc mi nic nie pozostaje — rzekł praw ie z rozpaczą Dytrych; lecz właśnie w tej chwili G ryfi­

na, która zdaleka uw ażała cały tok rozm ow y jego z Jadw igą i nie bardzo z niej uradow aną była, ski­

nęła n a D ytrycha i przybliżonego ku sobie zapytała, jak m u się w stolicy pełskiej podoba?

T e i tym podobne zapytania przerw ały nieco rozlew ającą się po jego tw arzy tęsknotę.

Nareszcie rzekła m u zcicha Gryfina;

— Bądźcie dobrej myśli, rycerzu, nie trzeba tak snadno zrzekać się wszelkiej nadziei. Czego w chwili

(14)

obecnej dostąpić trudno, poruczyć to należy czasowi. Ile w asz Zakon naszym zam iarom , tyle ja będę w aszym przychylna. Um ysł tej młodej dzieweczki snadno się dobremi radami pow odow ać dozwoli. Ale jeszcze nie przeminął czas żałoby po ojcu; wszelkie więc dalsze zachody byłyby próżnemi. W ładysław , książę brzeski, jest tak w aszym nieprzyjacielem, jak naszym . Może nadejdzie chwila, że tron ten narodow i w asze­

mu przychylniejszy m onarcha zasiędzie. Pow tarzam przeto, że czas i cierpliwość wiele w am m oże przy*

nieść dobrego.

— Zbyt to jest ostre i cierpkie n a dolegliwości nasze lekarstw o — rzekł D ytrych. — Lecz kiedy m ą­

drość wasza, miłościwa księżno, innego na nie nie upatruje środka, chociaż z boleścią, poddać m u się w ypada. Cokolwiek ztąd jednak wyniknie, - wdzię­

czność nasza waszej łaskawej przychylności w yrów na.

Opuścili w krótce krzyżacy m ury K rakow a; pełni nadziei, że jeśli nie ujrzą, podług życzeń Gryfiny, na tronie polskim czeskiego książęcia, tedy przez podniecenie w panach polskich widocznej ku Leszko­

w i niechęci, a skłonności do mazowieckich książąt, ujrzą zniweczone daw ne jego względem W ładysław a zam iary, a Polskę zaw ichrzoną domowemi rozterkam i.

T en był ich cel jedyny, ażeby tym sposobem usunąć najgłówniejszą przeszkodę, jaką ich Z akon znajdow ał do w zm agania się w znaczenie, bogactw a i siły.

Po ich odjeździe zam achy przeciw nych Le­

szkowi panów coraz groźniejszą przybierały postawę.

W arsz, kasztelan krakow ski, nie śm iejąc jeszcze ja ­ wnie przeciw panu sw em u wystąpić, podbudził bu­

rzliwego i niepoham owanego w zapędach K rystyana, kasztelana sandomierskiego. Już on się nie w ahał przyzyw ać otw arcie na księztwo Krakowskie i S ando­

mierskie K onrada, m azowieckiego książęcia; n aw et za zjawieniem się z jakiem kolwiek wojskiem, przyrzekł

(15)

m u poddać będące w jego straży twierdze i zamki.

Nie mógł się oprzeć K onrad ponęcie rozszerzenia swej w ładzy i przyw łaszczenia swojej dzielnicy ty ­ tułu polskiego m onarchy. Gryfina, która inny ceł zakładała swoim zabiegom, ze w strętem zgłębiła tę przepaść, do której w yrycia pod nogam i własnego m ęża była tak silną pomocą. Chciała ona w yda­

niem i poświęceniem burzących się panów polskich w ynagrodzić popełnione błędy. Ale obaw a w yjaw ie­

nia zm ów jej z Czechami, których ci panow ie dobrze byli świadomi, w strzym yw ała jej zapędy. Nie łu­

dziła już ona ani Leszka, ani narodu udaną brze- miennością przed niedaw nem i czasy; w szystko jednak, co dotąd przedsięwziąć śm iała, utrudniało jej poło­

żenie i stosunki tak z mężem, ja k i z narodem, bo tylko prosta droga cnoty prowadzi do sumiennego i dobrego pełnienia obow iązków każdego stanu.

W takiej postaci były spraw y państw a, gdy W ładysław przybył do K rakow a z polecenia Leszka, brata swojego. Zadrżał on w sercu, dostrzegłszy w ątek knujących się zam achów . Zgłębiwszy śłiskość kroków Gryfiiny; jaw n e i tajem ne biskupa P aw ła od- gróżki; chw iejącą się w ierność W arsza, naj pierwszego senatora państw a, a posłyszaw szy o buntowniczych Sandom ierzanów w ybuchach, począł o losie Leszka rozpaczać. Uwagi, które ośmielił się uczynić Gryfi­

nie, bardziej jeszcze rozjątrzyły jej serce ku niemu.

Nie było nikogo w stolicy, kom uby się poufać od­

w ażył. W szyscy w ierni Leszkowi w yciągnęli z nim n a lubelską w ypraw ę. Ci, co zostali, nie mieii już żadnej przychylności dla nieszczęsnego a dotąd bez- w innego m onarchy. Sam i tylko krakow scy mie­

szczanie, na których czele był dotąd Betmann, chociaż po większej części z obcych przybyli krajów , przez wdzięczność za nadania i swobody, które otrzym ali od Leszka, strzegli m u statecznie ooDrzvsiężonęj

(16)

W ierności, i to było jed y n ą W ładysław a pociechą.

Nie mniejszych przykrości doznał on w osobistych stosunkach. Pobożna, lecz uprzedzona Jolanta, słu­

c h a ć naw et o nim, nie chciała, a natychm iast znale­

źli się tacy, którzy m u przyczynę jej żalu i w strę tu do niego odkryli. T en cios przeniknął głęboko czule i szlachetne W ładysław a serce. Nie dozwoliła mu widzenia kaliskich księżniczek Gryfina pod pozorem, że jeszcze nie wyszedł czas trzechletniej po śmierci ojca żałoby, przez który przyrzekły święcie swej matce, iż nikogo z obcych bez jej wiedzy w idyw ać nie będą. Nadaremnie W ładysław zbyt blizkie po­

krew ieństw o na sw oją przytaczał obronę. Przezor­

na G ryfina czuw ała naw et bacznie nad tern, ażeby kto nie uwiadomił Jadw igi o bytności brzeskiego książęcia. Ledwie za pom ocą jednego z krakowskich mieszczan znalazł sposobność przesłaniania jej p o ­ tajemnie następujących w yrazów :

„Nie wierzaj glosom potw arzy, szlachetna i pię­

kna Jadwigo. W ładysław wielbi cię za u dy i całą sw ą ufność w Bogu a cnocie twojej pokłada.“

Posłyszaw szy , nakoniec, że w ojska mazowieckie­

go książęcia już w Sandomierskie w targnęły i dw a pograniczne zajęły zamki, pow ziąw szy oraz jak naj­

dokładniejsze wiadom ości o całej obszernosci kno-

•w anych przeciw bratu zam achów, udał się spiesznie do Leszka i w drodze nieraz musiał unikać snują­

cych się w szędy Mazurów. Zastał on brata swojego i monarchę w ziemi Łukowskiej nazajutrz po Sła­

w nem zwycięztwie, które nad Litw ą i jej książęciem W itenesem pod Równem otrzym ał. Dzień ten okrył sław ą polskie zastępy. Co tylko z łupów i niew ol­

ników zagarnęła w nowej napaści Litwa, w szystko - to odbite i odzyskane zostało. A trupy nieprzyjaciół, dotąd po lasach i polach leżące, o wielkości zadanej Litwie klęski św iadczyły. Z jakąż boleścią słuchał

(17)

Leszek z ust brata wiernego opisu położenia niesz­

częśliwej ojczyzny, z jakim w strętem w ydał natych­

m iast rozkazy,' ażeby zaprzestano ścigać niedobitki litewskie, a obrócono ku w łasnym krajom i stolicy państw a zwycięzkie proporce!

ROZDZIAŁ II.

Po-rarót Leszka do stolicy.

Pomimo tych myśli, któremi Leszelc stan swój osładzać się starał, coraz widoczniejsza ogarniała go tęsknota, im bardziej zbliżała się stanow cza chwila, m ająca rozstrzygnąć w alkę pomiędzy zbuntow anym i poddanym i a przyrodzonym panem . Podczas cią­

gnienia wiernego Leszkowi rycerstw a z ziemi Łukow ­ skiej ku stolicy różne a nieobojętne nadchodziły w ie­

ści. W ypraw ieni naprzód Żegota Krakowski i Janusz Sandomierski, wojewodowie, ci, którzy najwięcej przy­

łożyli się do żw ycięztw a pod Równem, ci, którzy sw ą w iarą i statecznością powinni byli stać się dla innych przykładem , zam iast utrzym ania wzburzonej szlachty w pow innych karbach, zam iast przyniesienia rychłej pomocy nieszczęśliwemu Leszkowi, podbechtani od buntow niczych um ysłów , a ujęci obietnicami łaski ze strony Konrada, książęcia mazowieckiego, przerzucili się na jego stronę. W iadom ość ta była ciosem śmier­

telnym dla Leszka. Jechał on w łaśnie zadum any nad losem państw a swojego, m ając po praw ej W ładysła­

w a brata, a po lewej ręce Mikołaja Zarębę, gdy nad­

biegł goniec z tą przerażającą nowiną.

— W ięc i najlepsi przyjaciele nasi — rzekł do

(18)

nich—więc i ci, których niedaw no dzielnego w bojach doświadczyłem ramienia, przeciwko nam , panu sw o­

jem u, powstali? Ntedość że było buntowniczej stronie na ścigającym mnie sw ą nienawiścią Pawle, na du­

m nym a słabym W arszu, n a zapamiętałym K rysty­

nie? trzebaż im jeszcze i tych przeciągnąć, w których w sparcie ufałem jedynie? Cóż pocznę zc słabemi sila­

mi mojemi? Któż mi zaręcży za to naw et rycerstwo, którego pierwsze głow y przeniosły się do nieprzyja­

znych obozów? Z kimże pójdę poskrom ić tę potw o­

rę w ew nętrznej niezgody, która stokroć straszliw sza od dzikiego pogaństw a, szarpie skrw aw ionem i ręko­

m a drogiej naszej ojczyzny wnętrzności?

— Ach, łuby bracie! — odpowie n a to W ład y ­ sła w .— Bóg i dobra spraw a niech będzie w aszą o tu ­ chą. Im bardziej w zm aga się nieszczęście, tern m ę­

żniej staw ić m u trzeba pogodne czoło. Są jeszcze pośród twego rycerstw a niezachwianej wierności męże, są tacy, którzy z radością krew sw oją za spra­

w ę w aszą przeleją.

— Dobrze — rzecze mu z głębokiem w estchnie­

niem Leszek—lecz n a kogóż ci wierni i cnotliwi m ę­

żowie oręż swój podniosą? czyjąż krew przeleją lub od czyich ciosów przyw aleni, upadną? Przebóg! nie n a T atary, ani na Litwę, ale na w łasnych braci ude­

rzą! Oszczędzała nam dotąd tak bolesnej potrzeby Opatrzność. T rzecią już w ojnę zakończyliśm y szczę­

śliwie przeciw nieprzyjaznem u imieniowi polskiemu pogaństw u. T a czw arta, choćby najpomyślniej dla nas wypadła, będzie zaw sze z obu stron najokropniej­

szą klęską.

— Bóg jeden—odezw ał się Zaręba — rozrządza sercami. On, miłościwy książę, zsyła pomyślności i klęski. Jeżeli, jak św iatu całemu wiadomo, nie m a­

cie żadnego ciążącego sumienie w asze w yrzutu, jeże- liście dopełniali tak jak przystoi obowiązków m onar­

(19)

polaka wichrzyciele przyw odzą w as aż do tej osta- tęczności?

— Bóg jest nam świadkiem — odpowiedział Le­

szek— że się do żadnej nie poczuw am y w iny. W szel- kiegośm y dokładali starania, aby poddani nasi mieli w nas ojca, nie pana. Ale napróżno. Odwróciły się ich myśli i serca gdzieindziej, a nasz tak blizki po­

krew ny, K onrad książę mazowiecki, z którym nas dotąd szczera łączyła przychylność, Konrad, z jedne­

go szczepu pochodzący książę...

— Nie winuj go, miłościwy panie — przerw ał Leszkowi W ładysław . — Konrad m a serce szlachetne i um ysł od wszelkiego złego daleki. Ale krzyw ych rad podniety, ale naglące nam ow y, zw alczyć mo­

gły jego niedosyć m ocną przeciw takim pokusom duszę.

— D ałby Bóg— odrzekł m u Leszek— aby to by­

ło praw dą. Jeśli się jednak prześw iadczym y inaczej, a szczęście nam posłuży, pożałuje on tak ślizkich i niebezpiecznych zam iarów. Zważcie atoli, jakie bu­

rze przeciw nam pow stają. Już całe Sandom ierskie za przewodem Janusza i K rystyna przyjęło księcia mazowieckiego za pana. W szystkie zamki w Kra- kowskiem ludem jego osadzone zostały. Ostrzegają mię naw et, że to Lubelskie, potrzykroć oswobodzone naszem ramieniem od spustoszeń T ataró w i Litwy, karm i w sw em łonie nienaw istnych mi przeciwników.

Z całego przodków dziedzictwa jeden nam pozostał Kraków. T am spieszy ze sw ym i stronnikam i Konrad i pew nie nas o dni kilka ubieży. T am się znajduje m oja m ałżonka w raz z poruczonemi jej straży ■ cór­

kami Bolesława. Jeśli w stolicy państw a Konrad zo­

stanie obw ołany krakow skim i sandomierskim ksią- - 'ź^ęięhi^ jeśli m u Kraków bądź dobrowolnie, bądź z m u-

" B iW io te ta . — T. 23. 2

(20)

su bram y sw oje otw orzy, w tedy Leśżek, w asz do­

tąd m onarcha, a św ieży całej litewskiej potęgi zw y­

cięzca, Leszek, który dotąd nikomu, naw et sam ym wichrzycielom, nic złego nie zdziałał, zostanie z ksią- żęcia i pana tułaczem.

— W tern ci to, coście rzekli na końcu, miło­

ściwy panie — odezwał się W ładysław — tkwi źródło i przyczyna w aszego nieszczęścia. Komu Bóg po­

w ierzył berło i miecz sprawiedliwości, ten tylko mo­

że być dobrym dla dobrych, a dla złych i w ichrzy­

cieli ostrym i nieubłaganym stać się powinien.

— T a k m ówią ci— odrzekł Leszek— którzy nie doświadczyli jeszcze całego brzemienia najwyższej władzy. Lecz w racając myśli do obecnego poło­

żenia naszego, jakkolw iek takow e rozdziera me serce, przecież się nie poddam y rozpaczy. Prze­

widując zdaleka m ożność dzisiejszych w ypadków , zamów iliśm y dla siebie pom oc od W ładysław a IV, węgierskiego króla a pow inow atego naszego. W y ­ praw iony do niego z Lublina goniec znajdzie go zapew ne ku w sparciu naszem u gotow ym . Dlate­

go, lękając się po drodze coraz trudniejszych do pokonania przeszkód, praw ym brzegiem W isły ku stolicy pociągniemy. T o nas zbliży do spodziew anych posiłków. Ale droga n asz a m ałżonka, ale stolica państw a...

— Nie lękajcie się o nie — przerw ał W łady­

sław. — Poznałem ja skłonność k u w aszym rządom mieszczan krakowskich, zgłębiłem um ysł otw arty i rzetelny ich zacnego, chociaż niekiedy śmiesznego Wójta, Betm anna. On mi zaprzysiągł, że w najgor­

szym w ypadku bronić będzie zam ku krakowskiego do zgonu. T y m sposobem, jeżeli nie przybędzie na czas dla dania odsieczy miastu, tw ierdza, m ogąca w y­

trzym ać trzymiesięczne oblężenie i w iernym osadzo­

na ludem, długo jeszcze po-zostać m oże w całości.

(21)

TtymSzasem, zaufani w Bogu, spieszm y tam, gdzie nas w zyw a gw ałtow na potrzeba.

T e siow a uspokoiły nieco stroskany umysł Leszka. Nietyiko dla jego pociechy w yrzekł je W ła­

dysław w tej chwili. Chciał on przez to niejako utwierdzić się sam w mniemaniu, w pajając je w bra­

ta, że zamek krakowski, zaw ierający w sw y ch mu- rach, co tylko najdroższego było dla jego serca, u w a­

żać m ożna za niepokonaną w arow nię.

Po odjeździe W ładysław a do obozu Leszka rozjątrzone przeciw tem u ostatniem u um ysły w ybu­

chły w otw artym buncie, uwolnione od wszelkiej ku tem u przeszkody i tam y. Za nam ow ą Paw ła bisku­

pa zw ołał do Proszow ic W arsz, kasztelan krakow ­ ski, w szystką obecną w tern wojew ództwie szlachtę, pod pozorem opatrzenia powszechnego ■ bezpieczeń­

stw a dla toczącej się z Litwinami w ojny, wistocie zaś końcem odjęcia w ładzy i berła Leszkowi. Ry­

chlej jeszcze podobny zjazd sandomierskiej szlachty zebrał się w Sandom ierzu pod przewodnictwem K ry­

styna. Konrad, książę mazowiecki, nie miał z po­

czątku ochoty do w spierania tych zam achów przeciw tak bizkiemu krew nem u, jakim był względem niego Leszek. Pan ten spokojnego um ysłu i szlachetnego serca długo się w ahał w przedsięwzięciu stanow cze­

go kroku, aż nakoniec niepew ność jego zw yciężoną została naleganiem K rystyna. Burzliwy ten i nie­

spokojny senator wywodził bliższość praw Konrada do polskiej m onarchii i nieprawość m ianow ania Le­

szka następcą Bolesława W stydliw ego, bez zgody w szystkich wojew ództw, które zostaw ały pod berłem krakowskich książąt, gdy n a to sam i tylko krako­

w ianie przystali i gdy dziś, żałując tego kroku, po­

stanowili odmienić mniej zdolnego do przew ag rządu pana. Dał się uwieść prośbom i nam ow om Konrad i przyrzekł staw ić się n a zjazd sandom ierski z w oj-

(22)

sldcm, gotowem ku ■ poparciu wszelkich ułożyć się m a­

jących kroków. T am wypowiedziano uroczyście po­

słuszeństwo Leszkowi, a K onrad książęciem sando­

mierskim obw ołany został. Ruszyli niebaw em w raz z now ym panem rokoszanie, a gdy się ku Proszowi­

com zbliżyli, w ysiani naprzeciw m azowieckiemu ksią- żęciu ze szlachty krakowskiej posłowie powitali go na mocy uchw ały zjazdowej swoim książęciem i polskim m onarchą.

Już tylko jed na stolica czyniła wątpliwem w y ­ branie Konrada. Przeniósł się w jej m ury Paweł bi­

skup, lecz większego niż się mógł spodziew ać do­

znał oporu. Pod jego niebytność, przeczuw szy do­

brze, o co chodziło, Gryfina zgromadziła n a zam ku krakowskim przedniejszych m ieszczan stolicy. W y ­ staw iw szy im oczy w krótkiej a zwięzłej przemowie, ile łask i przyw ilejów od Leszka zyskali, źyw em i far­

by określiła w ażność obecnej chwili. Oto dw a w o ­ jew ództw a przeciwko przyrodzonem u panu powstały.

Gdy on cały się poświęcił obronie zagrożonych od litewskiej potęgi krajów , gdy nowero zw ycięztwem pod Równem now ego do powszechnej wdzięczności nabył praw a, wtedy, niepom ni sw ych powinności i przysiąg poddani, sztandar buntu podnoszą.

— W iem ja — dodała — że m ężny pan w asz a moj m ałżonek nie zaniedba sposobnej do po­

mszczenia się tych zniew ag chwili i że ju ż z dziel- nem wojskiem ku stolicy nadciąga. Lecz nim sku­

tek jego usiłowania uwieńczy, m y pow inniśm y to miasto w całości od buntu i od broni przeciwników zachować. Jeżeli w raz z nam i podzielić zechcecie trudy i niebezpieczeństwa obrony stolicy i zamku, czeka w as św ietna nagroda i droższe nad w szystko uczucie zachowanej w trudnych czasach wierności.

Jeżeli zaś um ysł w asz tchnie zdradą...

— Nie sądź nas z taką krzyw dą, miłościwa p a­

(23)

n i—przerwie jej stary Betm ann, w ójt krakow ski—wier­

ni jesteśm y panu naszem u i tę cnotę chcem y krw ią naszą przypieczętować. Nie troszcz się, miłościwa księżno, o obronę tw ierdzy i miasta. T o oboje na siebie bierzemy. Jeśli nas przem oc do opuszczenia dom ów naszych zniewoli, zaw arci w tym zam ku i w sposobniejszych ku obronie klasztorach, odeprzem y piersiami naszem i wszelkie zam achy i szturm y. Za trzym iesięczną całość tej tw ierdzy głowam i naszem i ręczym y.

Po tern stanow czem oświadczeniu zaczęto się dzielnie do obrony m iasta sposobić. G ryfina w szędy się pokazyw ała na koniu, w szędy zachęcała do w y ­ trw ania w wierności Leszka. Paw eł biskup widząc, że nic nie w skóra, oddalił się z m iasta i uwiadomił rychło K onrada o tern, co się działo w Krakowie.

W niedługim czasie nadciągnęło mazowieckie wojsko, w sparte rokoszan hufcam i. Już się w tedy pomiędzy niemi znajdowali w ojew odowie krakow ski i sando­

mierski. Ci dwaj panowie, w róciw szy świeżo z po­

grom u litewskiej siły, przybyw szy pom iędzy zbunto­

w a n ą szlachtę, bardziej poryw ającym buntu potokiem niż skłonnością serc swoich do uczestnictw a działań K onrada zniewoleni zostali. W szakże ten książę, widząc za w arte bram y stolicy i lud rozstaw iony po m urach w gotowości do walki, ju ż się chciał ^cofnąć i w yrzec nienaw istnego sobie zamiaru, lecz stal obok niego K rystyn. T en mu dodał otuchy i serca i w krót­

ce szturm do m iasta poczęto. Cały dzień prawie z w ątpliw ym skutkiem walczono. Poznaw szy atoli w yższość sił przeciwników mieszczanie i widząc, że z garstką uzbrojonego ludu rozległych m urów stolicy ocalić nie zdołają, cofnęli się w nocy dó zamku, osa­

dziw szy w przódy dostatecznym żołnierzem dom Bet- m anna, Gródkiem, czyli m ałym zamkiem nazw any, ró­

wnie ja k kościoły świętego Jędrzeja i Franciszka,

(24)

które strzegły przystępu do zamku. Nazajutrz z wiel- kiem podziwieniem ujrzał Konrad opuszczone miasto i natychm iast zająć je rozkazał. Rozumiano, że to był skutek trw ogi lub blizkiej podległości oznaka.

Lecz za zbliżeniem się w ojsk mazowieckich ku ob­

w arow anym miejscom, chm ury strzał i włóczni, w y ­ puszczonych ku następującym wojskom, o błędności powszechnego m niem ania stronników Konrada ostrze­

gły. Źle się powiodły szturm y do obydwóch nieda­

w no wspom nianych kościołów. Oblężenie i zdobycie zam ku trudniejszem się jeszcze zdawało. Udano się , do innego sposobu. W ysłańcy Konrada do twierdzy

" i miejsc w arow nych w szędy jedną odpowiedź, w szę­

dy gotowość do najzaciętszej obrony znaleźli. Duszą tych działań była Gryfina, a Betmann niezachwianem ramieniem.

W dniu trzecim od zajęcia m iasta w ysłał do wójta krakowskiego sw ego kom ornika Konrad, przy­

rzekając wielkie łaski i dobrodziejstwa, jeżeli podda zamek, a grożąc obróceniem m iasta w perzynę, jeśli się dłużej bronić i opierać będzie. Przekładał n a ­ reszcie, że gdy cały kraj uznał książęcia m azow ie­

ckiego za pana, nie przystoi jednem u m iastu płochym a bezsilnym uporem ściągać na tak znakomite tyłu zacnych m ieszkańców siedlisko w szystkie klęski do- mov*rej w ojny i okropnego zniszczenia.

— Dom y nasze—odpowiedział Betmann- z po­

w agą — są w rękach mazowieckiego książęcia, ale um ysły i serca do Leszka należą. Nie wiązaliśm y się do żadnych rad i buntów przeciwko książęciu swojem u i wiązać się nigdy nie będziemy. Niechaj panow ie polscy wiedzą, co czynią, a pom ną na to, coby istotnie czynić powinni. My raczej najm ilsze sobie rzeczy, a naw et i gardła nasze poświęcić, niźli zaprzysiężoną Leszkowi wiarę przełamać, stałe i nie­

zm iennym umysłem postanowiliśmy.

(25)

Po tej odpowiedzi w znow iono szturm y. Lecz gdy te nie lepiej się od pierw szych powiodły, zgu­

bna, nieszczęsna rada, za którą posz.edł Konrad, k a­

zała m ą uzbroić w głownie i pochodnie ręce Pola­

ków na podpalenie polskiej stolicy. W niedługim czasie okronny pożar zajął najznakom itsze ulice. P a­

trzyli z zam ku obojętnem okiem mieszczanie krakow ­ scy n a zniszczenie sw ych dom ów i składów, a nieu­

giętego um ysłu Gryfina, dając poklask icli w y trw a­

łości i m ęztw u, prowadziła w szędy z sobą młode k a­

liskie księżniczki, ucząc ich znoszenia z odw agą sro ­ gich klęsk domowej w ojny, w którą w trącało nie­

szczęsną Polskę i położenie kraju i m nóstw o przeci­

w nych jego spokcm ości a nieuchronnych stosunków . W idok okropnego pożaru stolicy przeraził mocno ser­

ce czulej i cnotliwej Jadwigi. Złorzeczyła ona nie­

szczęsnym skutkom w zburzonych namiętności, któ­

re takiego zniszczenia ojczyzny okrutną były przy­

czyną.

T ym czasem nadeszła W iadom ość, że Leszek z udzielonemi od W ładysław a, króla węgierskiego, posiłkami zbliża się ku stolicy. Doradzono Konrado­

wi zapobiedz mu drogę i przez cios stanow czy losy państw a rozstrzygnąć. Stoczono bitwę pod Boguci­

cami nad rzeką Rabą. Zwycięztwo przechyliło się na stronę Leszka. W ciągniony do tej walki pomimo chęci Konrad, zrzekł się bez nam ysłu wszelkich za­

miarów i śpiesznie do M azowsza odciągnął. Pobrani w niewolę najpicrw si buntów dowódcy znaleźli w Leszku w spaniałom yślnego zwycięzcę, upokorzona ich dum a łaskę odebrała za karę. Z żyw etn uczu­

ciem niewysłowioncj Wdzięczności uściskał Leszek na zam ku krakow skim G rylinę i dzielnego a wiernego Betm anna. Pam iątkę w ytrw ałęści m ieszczan krakow ­ skich liczne utwierdziły nadania. Z rozdarłem ser­

cem poglądał książę na zniszczoną pożarem stolicę

(26)

nie przez barbarzyńców lub nieprzyjaciół kraju, lecz przez w łasnych rodaków. Przebaczył on zbuntow a­

nym poddanym , ale Konradowi ksiąźęciu m azow ie­

ckiemu do zgonu przebaczyć nie zdołał.

Jakież było poiożenie W ładysław a, gdy w raz ze zwycięzkim bratem w jechaw szy n a krakow ski za­

mek, ujrzał piękną Jadw igę obok nienaw istnej sobie Gryfiny? W yczytaw szy z pierw szego w ejrzenia w i­

doczną obojętność dla siebie, nie śm iał on zrazu zbli­

żyć się do niej i jak b y był w innym istotnie, nie mógł się odw ażyć n a przem ówienie jednego naw et w yrazu. Długo patrzyła n a niego nie bez żadnego w zruszenia Jadw iga. Znane m u były te, któremi go czerniono, pólwarze, nie obca przebiegłość Gryfiny, pod której kierunkiem i w pływ em od łat trzech zb- staw aly kaliskie księżniczki. A chociaż książę k ra­

kow ski sprzyjał z serca lubem u sobie bratu, przez zw ykłą atoli uległość dla żony, która w św ieżych zdarzeniach tak wiele przyłożyła się do ocalenia kra­

kowskiego zamku, nie śm iał m u być pom ocnym w ja ­ w nych już i nietajnych nikom u zam iarach. W ięcej W ładysław znalazł przeszkód z tej strony, z której się ich najmniej . spodziewał. Pokonaw szy nareszcie swoje w ahania i trwogę, zbliżył się ku Jadwidze i rzekł do niej w te słowa:

— Jakże nam miło, nadobna księżniczko, po tylu okropnych leciech widzieć w as w tych miej­

scach, a widzieć przybraną w now e pow aby i w dzię­

ki, które czas ten tak obficie pom nożył.

— Dlaczegóż tenże sam czas zmienił tak wiele rzeczy i łudzi?—odpowiedziała z niezw ykłą obo­

jętnością Jadw iga.

— Zmiana rzeczy— odezwał sję W ładysław — jest w kolei przeznaczeń św iata. Lecz ludzie m ogą się jej oprzeć skutecznie, zw łaszcza w uczuciach i w po­

stanowieniach umysłu.

(27)

— A przecież tego do w szysekich zastosow ać nie m ożna — przerw ała żyw o Jadwiga.

— Niepodobna być nam rękojmią za innych — odpowiedział W ładysław — lecz o sobie ze śm ia­

łem sumieniem powiemy, że ten sam. Władysław', któregoście znali na zam ku kaliskim; ten sam , który umiał pozyskać ufność godnego czci najw yższej ojca w aszego i twoje, piękna Jadw igo, względy, ten sam sław a dziś przed w aszem obliczem i gotów jest od­

w ołać się do św iadectw a Tego, który przenika najskrytsze serc ludzkich tajniki.

— Nam zaś trudno jest i prawie niepodobna w y wzajem nić się podobnem dla w as uczuciem — prze­

m ów iła ze sm utkiem Jadw iga. — Przedtem milo nam było wddzieć w as po chwilach nieobecności, jak na- przykład, gdyście z pod G dańska do Kalisza przybyli, T eraz zaś, teraz...

— Dokończ — rzecze żyw o W ładysław . Choć­

by tw e słow a były ciosem śm iertelnym dla serca mojego, snadniej mi przyjdzie w szystkie ztąd pocho­

dzące męki wycierpieć, gdy je z ust tw ych usłyszę.

— Ach, W ładysław ie — odpowie n a to Jadw i­

g a — m atka nasza karm i do w as nieubłaganą żałość.

Już ona nie m oże słyszeć o w a s bez w strętu, a tu­

tejsza księżna... ach, nie śmiem naw et powiedzieć, w idząc jej baczne oczy zw rócone w tej chw ili na siebie. O! ile od lat kilku wycierpieć m usiałam od ludzi, ’ których zdania o w aszych postępkach i czuciach tak były sprzeczne z m ojemi—bo jeśli jest praw dą, co powiadają....

— Kto m oże w zbronić — odezwał się W ład y ­ sław — kto jest tak szczęśliw ym nareszcie, ażeby uni­

knął ciosów złośliwej potwarzy? W iem ja oddaw na, jakiem czuciem tchnie dla mnie tutejsza, ja k ją na­

zyw acie, księżna. Jej m niem ania i sądy mało obcho­

dzą czyste moje sumienie; bo gdyby źli ludzie do­

(28)

brze o poczciwych trzym ali, byłoby to dla nich naj- dolegliwszem nieszczęściem. Ale przeciwne m niem a­

nie m atki w aszej, Jolanty, serce moje boleścią prze­

nika. Nie tajne są nam pozorne może tego m niem a­

nia pobudki. Czas ich plonność i fałszyw ość w yśw ie­

tla. Dowiedz się bowiem, że człowiek, który w raz żem ną grób ojca waszego nawiedzał, byl ten sam, co niegdyś...

Dawno już Gryfina chciała przerw ać rozm ow ę W ładysław a z Jadw igą. W tej chwili, zbliżyw szy się do brzeskiego książęcia, dziękow ała m u w uprzej­

mych w yrazach za pomoc udzieloną jej małżonkowi w ostatnich zdarzeniach i krajow ych potrzebach.

W yp y ty w ała go ciekawie o szczegóły niektóre mniej św iadom ych w ypadków , a kazaw szy skinie­

niem ręki oddalić się kaliskim księżniczkom i sw o ­ jem u dworow i, zaprosiła W ładysław a w ra z z Le­

szkiem do swojej kom naty, gdzie długo na osobności rozmawiali o ludziach i w ydarzeniach, k tóre ju ż są czytelnikom naszym z poprzednich opisów wiadome.

Kilka dni spędził W ładysław na zam ku krakow ­ skim, lecz nigdy nie był tak szczęśliwym , ażeby mógł na osobności pom ówić otw arcie z Jadw igą.

W szelkie jego, jakich używ ał, starania o w ywiedzenie z błędu pobożnej Jolanty, żadnego nie przyniosły skutku. Przezorna Gryfina w szędy m u była niepoko­

n an ą przeszkodą, oddalając jak najtroskliwiej tych w szystkich od m atki i od córek, którzy tylko W ład y ­ sław ow i sprzyjali. Nakoniec gw ałtow na potrzeba obro­

n y własnej dzielnicy przeciw now ym a niespodzia­

nym ciosom przym usiła go do rychłego z K rakow a odjazdu. Albowiem książę mazowiecki Konrad, po­

wracając z bezskutecznej na księztwo Krakowskie i Sandom ierskie w ypraw y, odnowił daw ne roszczenia do Gostynina, który w raz z częścią Kujaw przypadł na W ładysław a i od lat wielu zostaw ał w jego dzierżeniu. Książę ten, zaw sze sklonnny do usłucha-

(29)

nia złej rady, podstąpił znienacka pod w zm iankow a­

ne dopiero miasto i obiegł je z całą sw ą silą, do której naw et przyłączyli się Litwini.

Oblężeni wysłali natychm iast do książęcia sw o­

jego, w zyw ając jego rozkazów i osebistej pomocy.

R O Z D Z I A Ł III.

Władysław w obronie swych krajów.

Lotem strzały przebiegi W ładysław K rakow skie i Sieradzkie księzstwo i już się zbliżał ku murom Łęczycy, w której brat jego m łodszy Kazimierz pano-

* wał, gdy glos mu nieznany śpieszącego naprzeciw rycerza w strzym ał go sm utnej treści poselstwem:

— Za późno przybyw asz, miłościwy książę, za późno!

— Jakto? — zaw oła W ładysław' — tak silna i dobrze opatrzona twierdza, jak ą jest zamek gostyński...

— Przeszła przed dworna dniami w ręce m azo­

wieckiego książęcia —1 odpowiedział mu rycerz.

— W ięc mój dzielny starosta Pakosław, ten, n a którego wierności i męztwie śmiało mogłem pole­

gać... — rzecze z żalem W ładysław .

— Póki żył m ąż zacny i dzielny — od rzecze na to rycerz — mogłeś się, miłościwe książę, panem Go­

stynina nazyw ać, a w ldlka godzin po jego zgonie Konrad opanow ał w asz zamek. Ale nie siła lub męz- two, lecz zdrada, a tern boleśniejsza, im mniej spo­

dziewana, pozbawiła w as, książę, tej twierdzy. Któżby mógł był przewidzieć, że rodak i tak blizki krew ny bez żadnej przyczyny targnie się n a wasze dzierżawy?

(30)

Przecież tak się stało wistocie. Przepuszczono przez księztwo M azowieckie litewskie wojsko, zjawiło się pod Gostyninem i znalazło bram y m iasta i zam ku zaw arte, a załogę gotow ą do silnej obrony. W krótce nadciągnął Konrad, pow racający z krakowskiej w ypra­

w y. Mniemano, że sam a jego obecność odstręczy od wszelkich nieprzyjacielskich kroków Litwinów, którzy, według wszelkiego podobieństwa, przybyli do wspie­

rania K onrada w dalszych jego zamiarach. Oblężone miasto nie wiedziało bynajmniej, kogo uw ażać za przyjaciela, a kogo z a w roga. Lecz książę m azow ie­

cki karmił w sw em sercu złą przeciw w am żądzę.

Zm iarkow aw szy jednak, że nic nie dokaże siłą, w ysłał do Pakosław a trzech zaufańców pod pozorem um ó­

w ienia się o żyw ność dla swoich ludzi, którzy z K ra­

kowskiego śpiesznym pochodem do M azowsza w racali.

U wierzył jego słow u daleki od podejrzenia zdrady, której nie znał i którą się brzydził, starosta. A gdy ci zdrajcy, gościnnie na zam ku przyjęci i opatrzeni w e wszelkie, jakich żądać mogli, potrzeby, ju ż m ury twierdzy opuszczać mieli, zbliż}'! się w nocy Konrad z posiłkowym ludem Litw inów i za danym znakiem szturm przypuścił do zamku. P akosław m niem ając, że sam i Litwini byli tej trw ogi przyczyną, bronił dzielnie poruczonych - sw ej wierności murów. Pew nieby ten zam ach spełzł bez żadnego skutku, gdyby jeden z trzech w puszczonych w ysłańców K onrada nie od­

jął życia m ężnem u staroście. P ozbaw iona dowódcy załoga słaby odpór daw ała. W tedy natarła Litw a z podwojonym zapałem i w jednej godzinie tak m ia­

sto, jak i zam ek opanow ane zostały. D w ustu m ęż­

czyzn poległo pod zapam iętałym barbarzyńców orę­

żem, którzy, nasyciw szy krw i i zniszczenia żądze, puste praw ie dom y i m ury zam kow e w dzierżenie K onrada oddali.

— O! przypłacisz drogo te krzyw dy nieobra-

(31)

żony niczem przezemnie Konradzie! — zaw ołał z ża­

lem i łzami W ładysław . — G 'ż ci złego zdziałali wierni moi rycerze, którzy pod gruzam i Gostynina polegli? O, nieszczęśliwy kraju, którym pom iatają krw aw e dom owe niesnaski, a w którym nie m asz dość silnej dłoni do pow ściągnienia w znieconych od w ieku niesnasek! Pow racaj, bracie, do dom u — rze­

cze do rycerza, który mu tak bolesne zw iastow ał n o ­ w iny — pozdrów odemnie brata naszego, Kazimierza, którego nagłość potrzeby odwiedzić mi naw et zabra­

nia — donieś m u oraz, że nim się księżyc powtórnie wypełni, cienie tych, którzy w Gostyninie polegli, pom szczone zostaną.

— Kto idzie? — zaw ołał stojący żołnierz na straży przedm ostowej zam ku brzeskiego, widząc trzech jeźdźców, zbliżających się ku m urom w nocy, słabo ju ż oświetlonej gasnącem św iatłem księżyca.

— Swój •— odpowiedziano m u natychm iast.

— Co za swój? — zapytał powtórnie żołnierz.

— Przywołaj dowódzcę straży, a ten się lepiej o tern przekona.

N a dźw ięk trąby i dane hasło otw orzyła się z łoskotem furtka zamkowej bram y i rycerz z do­

bytym orężem , przeszedłszy fosę po spuszczonej kładce, zbliżył się do trzech podróżnych, którzy z nim mówić pragnęli.

Jakież było jego zdziwienie, jaka radość, gdy ujrzał i poznał książęcia swojego, W ładysław a, któ­

ry ze Zdzisławem, w iernym odtąd tow arzyszem w szystkich sw ych kroków i z jednym tylko kopijni- kiem, przebiegłszy niem ałą przestrzeń kraju, znalazł się nakoniec pod m uram i rodzinnego zam ku. Spadł natychm iast m ost zw odzony, otworzono silne w rze- ciądze, którem i n a noc bram a zaryglow ana była.

W ładysław wjechał krokiem pow olnym do opuszczo­

nego od tylu czasów zamku.

(32)

— Niechaj mi zbudzą starostę — odezwał się, zsiadając z konia— i niech caie nasze rycerstwo, będą­

ce na pogotowiu, w mury. zam ku zw ołane zostanie.

Zamek brzeski, pierw iastkow e W ładysław a dzie­

dzictwo, nie był ani zbyt obszernym, ani też okaza­

łym . W zniesiony przez Kazimierza, księcia kujaw ­ skiego, ojca W ładysław a, w części z kamienia, a w czę­

ści z drzewa, otoczony został dość silnym w a­

łem i podw ójną fosą. T rz y ośmioboczne wieże za­

słaniały go od najsłabszej strony. Środkowa, przez którą w stępow ano do sam ej w arow ni, prócz herbu księztwa, innej ozdoby nie miała. W evvnętrzna bu­

dow a z dwóch się części składała. W pierwszej schronienia dla straży i koni, tudzież składy broni i żyw ności, w drugiej zaś, nieco szczuplejszej, były m ieszkania książęce, starosty i reszty dworu. S tara­

niem W ładysław a gm ach ten stał się porządniejszym i obronniejszym, tak, iż w późniejszych czasiech zdol­

nym był do odpierania szturm ów krzyżackich. Mia­

sto samo, dość ludne i zamieszkałe, liczyło najwięcej drew nianych budowli. Pow stający w dzielnicy W ła­

dysław a W łocławek z położenia sw ego nad W isłą ściągał więcej w sw e m ury m ieszkańców i gdyby przeznaczenia W ładysław a nie były powołały do w yższych zam iarów, pew nieby z czasem przeniósł tam dogodniejsze z wielu w zględów siedlisko.

W chwili, o której mówim y, zaledwie W łady ­ sław rzucił troskliwe oko na poruczone sw ym rzą­

dom miasto; zaledwie po długiej nieobecności wstąpił do rodzinnego grodu, ujrzaw szy około siebie kilku­

set ludzi zebranych i uzbrojonych naprędce, opu-

■ ścił niebawem zan.ek brzeski, ubolew ając w duszy nad nieszczęściem kraju i w lasnem , które go zm u­

szało w ustaw icznych podróżach i w ojnach targać siły młodości, mogącej być użytą do szlachetniejszych zamiarów. Ale krzyw da, w yrządzona przez m azo­

(33)

wieckiego ksiąźęcia, ciężyła m u na sercu kamieniem.

Krew pobitych w obronie G ostynina rycerzy o ry ­ chłą pom stę wołała.

— Któż — rzecze do siebie — zechce się n a ­ szym usługom poświęcić? kto z m ężnych w yciągnie przeciw nieprzyjaciołom pod naszym znakiem, jeśli ci, co dła nas gardła sw e dali, będę spoczyw ali bez zemsty?

Takiem i uczuciami wiedziony, zbliżył się w re­

szcie trzeciej nocy do Płocka, ciągnąc m anow cam i i mniej uczęszczanemi drogami, dla pokrycia swoich zam iarów i dla ubieżenia snadniejszego niespodziewa- jących się żadne, j z tej strony napaści M azurów. Nie omyliła go nadzieja. Jakkolw iek zam ek płocki dość silnym był i w arow nym z swojej posady; ja k ­ kolwiek Konrad, książę mazowiecki, utrzym yw ał w nim straż liczną i dobrze uzbrojoną, wszelako nie mogła się załoga długo opierać tak dla nagłości natarcia, ja k i dla nocnej chwili, daleko sposobniejszej do w y ­

rachow ania d o su niż do obrony niespodzianego n a­

padu. T y m sposobem pow etow ał W ładysław swej krzyw dy, naw et bez wielkiego krw i rozlewu. Z ale­

dwie zbudzeni zostali ze snu żołnierze K onrada gło- śnem i hasły rozstawionej po m arach straży, już Ku- jaw ianie wdarli się bjdi po drabinach do zamku. Od­

bicie bram i furtek, wpuszczenie do tw ierdzy reszty nacierających w ra z z W ładysław em , pochw ytanie tych, którzy się chcieli chronić, było dziełem chwil kilku. G dy ju ż dnieć poczęło, w szystko uległo W ła ­ dysław a potędze. S taw iony przed nim starosta gro ­ dow y otrzym ał wolność natychm iast i pierw szy po­

śpieszył donieść sw ojem u panu o szlachetnej pomście, jak ą spełnił W ładysław . Inni więźniowie zatrzym a­

ni zostali w zakład za tych, których oręż litewski oszczędził z gostynińskiej załogi. Nie nadym ała by­

najmniej ta m ała pom yślność serca brzeskiego ksią-

(34)

żęc:a. Czuł on w niej now a ranę, którą zadać bjTł przym uszony ciału nieszczęśliwej ojczyzny.

W krótce nadbiegi ze sw em wojskiem Konrad.

Lecz zam iast now ych ciosów w ojny, za radą m azo­

wieckich panów , poczęto rokow ania i um ow y. P rzy­

jął W ładysław zaproszenie K onrada, a dla okazania mu um ysłu skłonnego do zgody i całej swojej ufno­

ści, z małym pocztem ludzi zbrojnych przybył pierw ­ szy do jego namiotu. T kliw ym był widok dw u pol­

skich książąt, szacujących się naw zajem , których w róg nienaw istny ich ojczyźnie uzbroił przeciw sobie bez żadnej w ażnej przyczyny. Z czułością, lecz nie obudzając draźliwości, w ym aw iał W ładysław K onra­

dowi tę sm utną konieczność, do której przez niego zniew olonym został. Uznał się pokonanym m azo­

wiecki książę szlachetnością postępków przeciw ni­

ka swojego i rzekł nareszcie:

* — Nie winuj serca naszego, W ładysław ie, jest ono czyste w tej sprawie. W inuj raczej uległość złym radom, które nas do tego skłoniły, i zw róć twe oczy ku tem u doradcy. O n to w ciągnął mnie do zerw ania braterskiej zgody.

T o mówiąc, w skazał na obecnego w swoim namiocie krzyżaka. Rzucił na niego okiem pogardy W ładysław , a widząc nieznajom ą i obcą sobie po­

stać krzyżow ego rycerza, rzekł:

— Nie daj Boże, abyśm y kiedykolwiek wzięli pomstę za czyn ten niegodny chrześciańskiego ry­

cerza.

— Znajdziesz nas zaw sze i n a w szystko go­

tow ych — odpowiedział krzyżak i oddalił się z na­

miotu.

— Zaw sze ja w as spotykam n a drodze — rzekł z westchnieniem W ładysław . — Może czas przyjdzie, źe jedni drugim będziemy mogli ustaoić.

(35)

T rz y dni trw a ły um ow y o oddanie pobranych naw zajem zam ków i więźniów, tudzież o w ynagro ­ dzenie krzyw d, zdziałanych poddanym W ładysław a przy zdobyciu Gostynina. T em snadniej ułożono w szystko, gdy ów wysłaniec krzyżacki, po krótkiej z W ładysław em , a wyżej przytoczonej rozmowie, opuścił obóz Konrada. Lecz zaledwie w zajem ne przy ­ rzeczenia spełnione zostały, okropne wieści o now ym napadzie T ataró w n a Polskę trw ogą i przerażeniem napełniły najodleglejsze jej zakąty.

O krutny i nienasycony krw i ludzkiej Nogaj, w ódz i tyran tej dzikiej hordy, tenże sam , który za Bolesława W stydliw ego we łzach i gruzach Polskę zanurzył, puścił następnie miecz swój n a południowe krainy. Zalana część, W ęgier bez trudu podnieciła chuć jego do targnienia się na w schodnie cesarstwo.

Nie w strzym ał go bystry Dunaj. Już naw et o m ury C arogroau odbijały się jęki dręczonego ludu od nisz­

czącej hordy. Ale greccy hetm ani przybyli dość ry ­ chło na ratunek świetnej i bogatej państw a w scho­

dniego stolicy. Pobity Nogaj w rócił się znow u na W ęgry, gdzie od pokonania dzielnego Beli zapusz­

czał bezkarnie srogie swoje zagony. Aliści skutek niezbędny krw aw ych i niszczących wojen, powietrze, rozpostarło nad W ęgram i sw e klęski. Obaw iając się okropnych jego skutków , pow raca Nogaj znanem i sobie szlaki do Polski i w szystko ogniem a mieczem pustoszy. Nie dosyć n a tem. T atarow ie kapczaccy, inne tej dziczy pokolenie, w ygnani doskwierającym głodem ze sw ych stepów , ruszyli pod w odzą T ulam - buga, nakształt niszczącej w szystko szarańczy, udając się prosto ku zbożorodnej a otwartej dla siebie Pol­

sce. W ierni ich sprzym ierzeńcy, Rusini, a bliżsi Pol­

ski sąsiedzi, jak zaw dy, byli im przewodnikam i. T ak gdy z jednej strony rozlał się. nakształ law y ognistej

Bibliotek». — T. 23 §

(36)

Nogaj, z drugiej strony kapczacka horda, w padłszy w Lubelskie, w szystko w sw ym pochodzie z ziemią zrów nała. Obiegli w krótkim czasie i pobrali T ata- rzy zamki obronne. Sandom ierz tylko i Łysogórski klasztor w strzym yw ały ich oręż. Chronili się ze­

w sząd do twierdz i zam ków niezdolni ku dźw iganiu broni ziemianie. Żony ich i dziatki żebrały litości, szukając wielkiemi tłumami najlichszego naw et przy­

tułku. Cały kraj w ystaw iał rozległą pustynię, nad którą się unosiły w rzaski krw i i łupów nienasyconych m orderców albo okropne jęki rozpaczy.

Na takie wieści rozbiegli się do sw oich dzier­

żaw i zam ków pojednani niedaw no z sobą książęta.

W ładysław , w ybraw szy z pomiędzy sw ego rycerstw a około dw óchset kopijników i zasłyszaw szy, że już T atarzy ocierają się o Kraków, postanow ił śpieszyć na pomoc bratu sw em u, Leszkowi, wiedziony bardziej szarpiącem jego serce przeczuciem niż przyrodzoną m u roztropnością. Cóż mogła zdziałać tak mała garstka najmężniejszego naw et narodu przeciwko tłu­

mom nieprzeliczonym dwóch hord tatarskich? Prze­

cież, w ezw aw szy Boga na w sparcie, nie w ahał się ani n a chwilę w sw ych przedsięwzięciach i krokach.

Okropne było położenie Leszka, gdy go ze- wkząd tak przerażające zaskoczyły wieści. Nie wie­

dział on, z -której strony zastaw ić się tak groźnej bu­

rzy. Od południa szedł Nogaj, a T ulam buga od w scho­

du. Zamek i miasto w obronnym znajdow ały się stanie. Ale nieszczęśliwi m ieszkańcy włości i po­

mniejszych miasteczek, cisnąc się hurm em do stolicy, w której szukali przytułku, wzniecili nareszcie obaw ę głodu. Nadto, gdy ta klęska dotknęła Polskę w zi­

mie, nie było podobieństwem naw et zebrania siły zbrojnej i staw ienia czoła w polu, dla niepam iętnych oddaw na m rozów i śniegów. Postanow iono bronić dzielnie m urów stolicy. Lecz żeby ta przed czasem

(37)

od przesilonej nie upadla ludności, oddalono z bole­

ścią najżyw szą m onarchy w szystkich starców , nie­

w iasty i dzieci. Dla przykładu, mającego wielki w pływ na gm innych um ysłach, skłoniono najprzód zakonnice Świętego Franciszka do opuszczenia kla­

sztoru i kościoła Świętego Jędrzeja. W iadom o jest naszym czytelnikom, że pom iędzy niemi znajdow ały się Kunegunda i Jolanta. Przystały one n a wszystko i z poddaniem się woli Najwyższego postanowiły w ra z z zakonnicam i przenieść się do położonego nad Dunajcem pienińskiego zamku. Lecz cała stateczność i spokojność um ysłu Jolanty nie mogła jej d o łez powściągnąć, gdy się z córkami swem i żegnała. O pu­

ściw szy te młode a dotąd niepostanowionę księżniczki i poruczyw szy je cudzym staraniom , pierw szy raz może w yrzucała sobie, że dla pobożności zaniechała obowiązków matki. Cieszyła ją Gryfina, przyrzeka­

jąc, że się nie odłączy od tych drogich, jak tw ier­

dziła, sercu swojem u istot. W krótce religijne poświę­

cenie się wzięło górę nad uczuciem Jolanty. Poże­

gnała nareszcie i uściskała po raz ostatni sw e córki z bohaterską stałością, poruczając ich losy nie ludz­

kim staraniom , lecz Najw yższego opiece.

Niezadługo potem zmieniły się postanowienia Leszka i obietnice Gryfiny. Pierwsze natarcie tatar­

skiej dziczy na m ury K rakow a zostało odparte szczęśliwie. Poległo niemało wodzów chciwej krwi hordy, a tłum w ojska zaniechał oblężenia n a chwilę, oczekując posiłków. Strw ożony Leszek oziębłością um ysłów polskiego rycerstw a i lękając się, aby w sk u ­ tku powtórnego a silniejszego natarcia nie upadło miasto, przedsięwziął udać się z m ałżonką do W ę­

gier dla zgrom adzenia sposobniejszej do odporu siły.

Myśl nieszczęśliwa, która nietyłko chybiła sw ego z a ­ miaru, ale naw et okryła go w zgardą przed surow e- mi potomności oc-zyma. Zostaw iony sobie sam em u

(38)

Kraków, potrafił, jak się okaże, w strzym ać uzbrojone lukam i i szablam i pogaństwo; lecz kraj, pozbaw iony obecności swojego pana, i nie mające w odza rycer­

stw o, nie zdołało skorzystać ze skutków tak dzielnego i szczęśliwego oporu. T rw o g a ogarnęła um ysły na sam ą wieść odjazdu Leszka. Rozdzierającym serca był widok kaliskich księżniczek, które wprzód matka, a dziś opuszczała Gryfina. Nie mogąc, a może nie chcąc uprow adzać ich z sobą, dla snadniejszego od­

bycia zamierzonej podróży, doradziła mężowi, ażeby te młode i niewinne istoty odesłać do Poznania pod tarczę najbliższego ich krewnego, Przem ysław a, nad któremi poruczył m u opiekę ich ojciec ostatnią sw ą wolą. Dodano im straż z czterdziestu kopijników, a dzielny i szlachetny Zaręba, pomimo całą niechęć, jak ą dla Przem ysław a oddychał; pomimo w strętu, jaki czuł do obmierzłych mu m urów Poznania, przez cześć dla zgasłego Bolesława, kaliskiego książęcia, idąc za popędem serca swojego, podjął się przepro­

w adzić tajnem i ścieżkami i m anowcam i te nieszczęśli­

w e sieroty do m iejsca przeznaczonego n a ich przy­

tułek. Zbyt trudne było do w ykonania to przedsię­

wzięcie dla rozlanej naokoło K rakow a T ata ró w hordy i dla przebiegających w szystkie okoliczne po­

w iaty chciw ych krw i i zdobyczy hufców.

— Zagnam w as, szanow ne m ury— rzekła, odda­

lając się z zam ku krakow skiego, Jadw iga. Nie do­

znałam pośród w as pom yślności, szczęścia, ale dni moje upływ ały spokojnie. Z tej w yższyzny pogląda- ją c ¿odzienie na w znoszące się do niebios i w iecznym śniegiem okryte góry, podnosiłam myśl moją ku T w ó r­

cy w szech rzeczy i czułam bardziej niż kiedy, ja k mało m a p raw a do pysznienia się z m niem anych sw ych zalet człowiek. T a W isła, pow ażnie i łago ­ dnie płynąca, nieraz mię ro zryw ała w tęsknych du- maniach, obijając się o tw arde skały W aw elu. Jej

Cytaty

Powiązane dokumenty

Jędrek przesiedział dobrą godzinę przy stole, zastanawiając się, po co w ogóle wpuszczał byłą żonę.. Przez lata zmywał ją z siebie setki razy: alkoholem,

W „Klubie Politechnik” odbywały się też: pre- miery Teatru Tańca, Festiwal Teatrów Studenc- kich, Ogólnopolski Akademicki Turniej Tańca Towarzyskiego, spotkania

Współczesny świat jest bowiem o wiele bardziej skompliko- wany, niż śniłoby się to Ginsbergowi, a świadomość tego, z czym mierzymy się na co dzień, jest często

Innym sposobem informowania uczestników badań klinicznych o ich prawach będzie utworzenie na stronie internetowej Ministerstwa Zdrowia zakładki dotyczącej udziału w

Po zatrzymaniu upadku do szczeliny i przeniesieniu ciężaru poszkodowanego na stanowisko, zanim rozpocznie się wciąganie, należy podejść do brzegu szczeliny, dla oceny

tek stawał się lennikiem króla czeskiego ze wszystkich posiadanych przez siebie ziem (Wielkopolski, Pomorza, Kujaw, Sieradza i

Jeśli więc, czytelniku, czujesz się w yższym nad tego rodzaju lekturę, nie poskąp jej młodszej braci — a spełnisz dobry uczynek... Julian jYlohorł... Piękna

Kiedy Sieniawski wezwał znowu towarzyszów swoich do dalszej drogi, już opuściła się gęsta mgła, zakrywając tumanem las «iły.. Trudno było oddychać, tak bardzo