• Nie Znaleziono Wyników

Kometa na brzegu jeziora (III) wykrot

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Kometa na brzegu jeziora (III) wykrot"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

Kometa na brzegu jeziora (III) — wykrot - Dorka, to zrób herbatę, a my idziemy z Tomkiem po wałówkę.

- Taaa jest! – Dorota odkrzyknęła wesoło, niczym młody harcerz.

Lidka skinęła na mnie głową i poszedłem za nią. Na ganku tuż za drzwiami, gdy Dorota nie mogła słyszeć naszych słów, zapytała:

- To mówisz, że przyjechałeś tu na wakacje?

- Albo nawet na dłużej – odparłem. – Stefan, jakby nawet udało mu się wpaść na kilka dni do Polski, to na przyjazd tutaj nie ma szans. Za daleko, mieszka w Katowicach. A na stałe wróci do kraju najwcześniej w październiku.

- A gdzie przebywa?

- W Egipcie. Musiał awaryjnie przejąć placówkę po jakimś gościu, którego nagle zwolnili z pracy. Gdyby odmówił, to zwolniliby i jego. Widzisz jakie czasy nastały? Pracuje się kilkanaście lat, człowiek wypruwa z siebie żyły, ale jak coś, to nic się nie liczy. Kopem go na aut i koniec zabawy. Dokładnie tak jak zrobili ze mną.

- Ano wiem coś o tym – Lidka chwilę milczała. – I planowałeś siedzieć sam w tej głuszy? Sam prać, sam gotować? A żona, albo dzieci? Nie mogły by ci chociaż trochę umilić pobytu? Przecież samemu to można zwariować …

- No wiesz, po tylu latach delegacyjnego życia, jakoś daję sobie radę i z gotowaniem, i z praniem, i z samotnością. Natomiast moja żona nie ma możliwości wzięcia więcej niż dwóch tygodni urlopu w okresie letnim. A wtedy jedzie do Włoch na 10 dni. Wyjazd już dawno zapłacony. Mają dofinansowanie z firmy do niego, więc drogo to nie kosztowało. Gdyby chciała jechać tam ze mną, to za mnie zapłaciłaby trzy razy drożej. Dlatego nie chciałem jechać. A Iwona, czyli żona Stefana, jest uziemiona, bo ich córka na dniach ma rodzić. Nawet nie myśli o Pokrzywnie. Z kolei moje dzieci nigdy tu nie były, więc ich tu nic nie ciągnie. Mają już swoje ścieżki.

Lidka milczała zadumana. Nie skomentowała moich słów. Doszliśmy do samochodu. Otwarła bagażnik.

Był głęboki i trochę zacieniony, ale wydawało mi się że oprócz dużego, plastykowego pojemnika na brzegu, w głębi były tam wszystkie bagaże Doroty i jeszcze jedna duża torba podróżna. No i mój neseser.

- Weź swój bagaż i wyjmij pojemnik. Zaniesiemy go razem, tylko wezmę z auta nasze torebki. – zakomenderowała Lidka. – Samochodu z drogi nie widać, więc niech tu stoi. Później zajmiemy się resztą.

Postawiłem neseser obok samochodu i złapałem pojemnik za uszy. Był dość ciężki, tym niemniej poradziłem sobie. Wyjąłem go z bagażnika i trzymałem w rękach, kiedy Lidka, już z torebkami, zamykała bagażnik. Wzięła potem ode mnie jedno ucho, ja w wolną rękę chwyciłem neseser i poszliśmy do domu, nieco się uginając.

- Idziemy do kuchni – kierowała Lidka.

Po drodze, nie zatrzymując się, zostawiłem neseser obok drzwi do sypialni.

Kiedy weszliśmy, filiżanki z herbatą parowały na stole, a Dorota siedziała spokojnie na drewnianym krześle. Postawiliśmy pojemnik na wolnej części stołu.

- Panie moje kochane, może jednak pójdziemy z herbatą do salonu?

- Tu jest dobrze – sprzeciwiła się Dorota. – Chciałeś, żebyśmy czuły się jak w domu, to nie narzekaj.

Właśnie się poczułam! – roześmiała się.

- Popieram cię, Dorka! – zawtórowała jej Lidka. – Na salony jeszcze przyjdzie czas.

- Ok. – zgodziłem się. – Niech będzie i tak. A co jest w tym pudle? – pokazałem ręką na pojemnik. – Jedzenie? Jeśli to wszystko jest jedzenie, to chyba na jakieś wesele!

- Wesele też będzie – mruknęła Lidka, kiwając zgodnie głową i oglądając kuchnię dookoła. – Nic się nie martw.

(2)

- Tak, to wałówka od pani Heleny – roześmiała się Dorota. – Mówię ci, Tomek, żałuj, że Guzikowej nie znasz! To szefowa kuchni w ośrodku u rodziców Lidki – wyjaśniła.

- To rodzice Lidki mają jakiś ośrodek? – zdziwiłem się. A zauważywszy, że ona sama rozgląda się po kuchni, dodałem. – Lidka, co ci potrzeba?

- Patrzę, gdzie masz jakąś przechowalnię jedzonka – odparła. A Dorota kontynuowała. – Gdybyś znał panią Helenę, to nie miałbyś szans chodzić taki szczupły w tym wieku. Już ona by cię odkarmiła.

- Tomek, jadłeś kolację? –zapytała nagle Lidka. Pokręciłem przecząco głową.

- Dorota, jazda! – zakrzyknęła nagle Lidka. – Człowiek nam z głodu umiera, a ty tu jakieś zabawy sobie robisz!

Dorota gwałtownie poderwała się z krzesła.

- Jejku! Tomek, nie umieraj nam, ja ci nie pozwolę na to, ty musisz żyć!

Zatrzymała się nagle. I patrząc na mnie, mrugnęła okiem po czym całkowicie obojętnym głosem, spokojnie dokończyła. – Ja ci zrobię sztuczne oddychanie!

Zaraz też roześmiała się w głos.

- Ja ci dam oddychanie! – warknęła Lidka. – Do garów, Ludwiko! I to już!

Podbiegły radosne i roześmiane do pojemnika, który razem otwarły i zaczęły przeglądać jego zawartość.

Lidka, wyjmując małe pojemniczki ze środka, swoim, teraz już spokojnym, miłym głosem, mówiła do Doroty:

- To chyba damy do lodówki, to na stół, to też na stół… poczekaj Dorka, musimy część odnieść, bo zaczyna brakować miejsca. Tomek, masz tylko jedną lodówkę?

- Nie, druga jest w spiżarce.

- No to mamy szczęście – odetchnęła z ulgą. – Dorka, idziemy robić remanent w spiżarce. Jak szaleć, to szaleć! – roześmiała się.

Kiedy zniknęły w spiżarce, wyszedłem z kuchni żeby wnieść neseser do sypialni. Zaraz też odszukałem leki i zażyłem wieczorne tabletki. Umiałem już połykać je bez popijania. Teraz to się przydało. A gdy wróciłem , dziewczyny właśnie wychodziły ze spiżarni.

- Porządku to tam nie masz – mruknęła krytycznie Lidka. – Ale nic się nie martw, już my go zaprowadzimy na cud, miód! Prawda?

- Prawda! – odparła Dorota.

- Słuchaj – Lidka nadal mówiła do mnie, pokazując na stół. – W tym pojemniku jest pieczywo, a w drugim masz coś na kolację. My jesteśmy już „po”, więc na stole zostawię jeszcze tylko trochę owoców.

Reszta idzie do lodówek. Zajmij się jedzeniem, a my w tym czasie uprzątniemy całą resztę.

Pojemniki swoją wielkością przypominały niemal pudełka na buty. Otwarłem pierwszy. Zawierał pokrojony chleb i bułki. A w drugim, w małych opakowaniach, na wierzchu leżało trochę pokrojonych wędlin i serów, zgrabnie popakowanych w niewielkie porcje. Było też nieco masła i miodu, ale główną zawartość stanowiły małe pojemniczki z różnymi sałatkami. Całość, w każdym razie, wystarczyłaby pewnie na posiłek dla wielodzietnej rodziny.

Dziewczyny krzątały się pomiędzy stołem a spiżarnią, oglądając zawartość pozostałych i spierając się, gdzie je umieszczać. Czy w lodówce kuchennej, czy w spiżarni.

- Tomek, nie przywiozłam dzisiaj warzyw – odezwała się nagle Lidka. – Guzikowa pytała mnie, czy wkładać, ale nie chciałam. Powiedziałam, że kupię po drodze. Musisz dzisiaj bez nich wytrzymać.

- Ne ma problema – zapewniłem ją. – I tak jestem zachwycony twoją ofertą. Tylko, że to chyba dla plutonu wojsk, a nie dla mnie.

- Spokojnie – roześmiała się. – Ty nie widziałeś, ile ja dostawałam kiedyś do akademika. Pół piętra się żywiło.

(3)

Zjadłem trochę bułki z wędliną, serem i jedną z sałatek. Smakowała nieźle. W tym czasie pojemniki zniknęły ze stołu, na środku którego, pojawiła się patera z owocami i pojemnik z koktajlowymi pomidorkami.

- Mówiłaś, że nie ma dzisiaj warzyw – zauważyłem. – A przecież są!

- To już dzięki mnie! – odezwała się Dorota, modulując głos jak pensjonarka domagającą się pochwały i dumnie wypinając swój biust. – To ja poprosiłam Guzikową o pomidorki.

- Zasługujesz na wielką pochwałę, a także na moją, ogromną wdzięczność – tak samo próbując modulować. – Mów, czego chcesz, a wypełnię każdy twój rozkaz.

- Podoba mi się twoja deklaracja – Dorota kontynuowała temat tym samym tonem. Podeszła do mnie i stanęła obok, biorąc się pod boki niczym krakowianka.

– W zamian za to powiesz mi, gdzie jest twój barek! – I zmieniając ton głosu, na rozkazujący, powiedziała, odwracając się do Lidki. – No, kochana, teraz idziemy zrobić remanent w barku. Przejmuję dowodzenie operacją.

- Patrzajta ludziska jak to się rozbestwiła! Władzy się jej zachciało! – Lidka też założyła ręce pod boki i udawała, że jest wstrząśnięta oraz gotowa do walki. Ale Dorota twardo stała z dumnie uniesioną głową, z wyprężonym biustem, oraz z wesołą minką na twarzy. W końcu Lidka spasowała i udała, że jest pokonana. – A niech ci tam. Prowadź wodzu! – powiedziała.

- Dorotko, barek jest w salonie. Czuj się tam generałem! – poparłem jej aspiracje. – Ja się dostosuję do dyktowanych warunków.

- I tak trzymać! – znów twardo zawołała Dorota. I po chwili, już łagodniej, zakończyła. – Amen.

Wybuchnęły śmiechem i śmiały się serdecznie idąc do salonu, a ja im wtórowałem z kuchni. Ze zwykłych czynności życiowych robiliśmy teatr, bawiąc się przy tym doskonale. Co za wspaniałe dziewczyny! Czułem się z nimi tak, jakbym je znał już długo.

Skończyłem jeść i posprzątałem ze stołu, po czym zajrzałem do salonu. Właściwie tylko po to, żeby ewentualnie służyć Dorocie w poszukiwaniach. Ale nie było potrzeby. Barek zlokalizowały bez problemów, otwarły i teraz przeglądały zawartość, trochę dyskutując o poszczególnych trunkach.

- No, niezłych pacjentów ma twoja siostra – pochwaliła Lidka, kiedy stwierdziła moją obecność. – Mają fantazję.

- Tomek, a ty co preferujesz z alkoholi? – zapytała Dorota, już całkiem normalnym głosem.

- Ja pijam gorzałkę. Najchętniej wytrawną. A moja ulubiona stoi tam w głębi – odpowiedziałem.

- Mów natychmiast jaka, bo zabiorę klucz od barku i tyle będziesz ją widział – usłyszałem w odpowiedzi ostrą przyganę.

- „Czardasz”. Taka z tańczącą parą na etykiecie – szybko odpowiedziałem, nie zamierzając jej utrudniać żadnych planów.

- Aaa, jest! – usłyszałem po chwili. – Dobrze, to mamy wszystko. Lidka, bierz swoją butelkę i Tomka wódkę. Ja zamykam barek.

- Przecież i ja jestem do dyspozycji – nieśmiało zaprotestowałem.

- Ty się zastanów, gdzie jest szkło – odparowała.

- A pewnie gdzieś tutaj, ale dobrze nie wiem, bo my ze Stefanem piliśmy ostatnio ze szklanek – powiedziałem szczerze.

Tylko pokiwały głową na takie dictum.

- No, Lidka… – śmiała się Dorota. – Studenckie czasy się nam kłaniają. Przyjdzie sobie je przypomnieć!

- A widzisz! Mało lekcji odrabiałaś wtedy, przychodzi teraz uzupełnić swoją wiedzę! – Lidka zaśmiewała się z sytuacji.

Stałem lekko zdezorientowany, bo poczułem się niewyraźnie i nieco głupio.

Lidka zauważyła, że nie biorę udziału w ich zabawie. Wyjęte z barku butelki postawiła na ławie i

(4)

zaordynowała:

- Wodzu, twoja armia chce się napić, a ty nie zadbałaś o kwatermistrzostwo. Więc za karę zasuwaj do kuchni po szklanki, bo my czekamy z zasuszonymi językami.

Próbowałem pomóc Dorocie. – Przecież tu muszą być jakieś kieliszki, poszukajmy! – zaproponowałem.

- Tomek – Dorota bardzo zalotnie zwróciła się do mnie. Widać było, że kompletnie nie przejmuje się groźną postawą Lidki. – Ona ma rację! – I dodała prosząco. – Pozwól nam urządzić to po swojemu.

- Dorotko, twoją prośbę uważam za rozkaz – odpowiedziałem gorliwie. – Zawsze masz we mnie sojusznika wojennego.

- Oddziały, zająć miejsca bojowe! – Dorota znowu przybrała groźną postawę, stawiając butelkę mojego

„Czardasza” na ławę. – Dowództwo armii osobiście idzie zapewnić wam zaopatrzenie.

I poszła do kuchni. A my usiedliśmy: Lidka w fotelu, a ja na sofie. Drugi fotel pozostał dla Doroty. Lidka tylko westchnęła.

- Niezłe z nas wariatki, prawda? – usłyszałem jej poważny głos.

Roześmiałem się. –

- Daj Boże takich wariatek wszystkim ludziom – skomentowałem jej słowa. – Tak dawno nie słyszałem nic podobnego, że aż się wzruszyłem. I pomyśleć, że w przeszłości, w moim otoczeniu, podobne teksty były niemal normą.

- Co to, spiskujecie przeciwko mnie? – Wchodząca do salonu Dorota udawała, że nie daje sobie w kaszę dmuchać.

- Ależ w życiu, pani generał! – zaprotestowałem. – My tylko staramy się uzgodnić jak najlepiej tekst toastu na cześć dowództwa. Proszę zająć generalskie miejsce – powiedziałem, wskazując na wolny fotel.

Dorota usiadła.

- To macie szczęście. Napełnić naczynia! – Dorota nadal grała swoją rolę.

Na stoliku stały trzy butelki i trzy szklanki. W jednej butelce był jakiś likier. Kiedy wziąłem ją do ręki, Lidka dyskretnie wskazała na Dorotę. Teraz wiedziałem już wszystko. Żubrówka dla Lidki, likier dla Doroty, a „czardasz” dla mnie. Napełniłem więc szklanki niewielkimi porcjami alkoholu i przed każdym z nas postawiłem według wyboru.

A potem wstałem, wziąłem swoją szklankę w rękę i zacząłem deklamować:

- Szanowny i miły generale! – tu skłoniłem się w stronę Doroty – … i wy, szanowna armio! – zrobiłem ukłon w stronę Lidki. – Niech mi będzie wolno wznieść ten toast za to, że dane mi jest obcować z tym, z czym się jeszcze w moim długim życiu nie zetknąłem. Z taką harmonią piękna i mądrości, uroku i inteligencji, dobroci i łaskawości, gospodarności i wyrozumiałości, że trudno o podobną w świecie, a właściwie, to drugiej takiej nie ma! Jestem szczęśliwy, że pod tym skromnym dachem mam zaszczyt was gościć i że mogę z wami spełnić ten toast. Niech wam los zawsze sprzyja, a moc zawsze z wami będzie!

Żyjcie nam sto lat, łagodząc swoimi promiennymi uśmiechami ból istnienia takich szaraków jak ja.

Wypijmy za wasze zdrowie, niech trwa choćby wiecznie, bo bez was ten świat straciłby sens istnienia!

Bądźcie zawsze kochane i uwielbiane, zawsze piękne i młode, i zawsze z tymi, których wy kochać będziecie! Niech wasze wszelkie marzenia i pragnienia się spełniają, a żadna chmura nie odważy się przesłonić wam drogi. Niech się tak stanie!

Podniosłem szklankę w górę.

Obydwie powstały z foteli. Pierwsza odezwała się Dorota.

- Niesamowite, dziękuję!

Lidka natomiast przyglądała mi się przez chwilę. – Gdzieś ty się tego nauczył?

- Na wschodzie! – roześmiałem się. I zaraz dodałem – Dość często pijałem z Gruzinami.

- Mało kto jest w stanie mnie zaskoczyć, ale muszę przyznać, że to zrobiłeś. Dziękuję. Wypijmy na zdrowie!

(5)

I zgodnie, wszyscy naraz, upiliśmy po łyku ze szklanek, po czym usiedliśmy.

- Lidka! – odezwała się milcząca dotąd Dorota. – Gdzie my mamy napoje?

- A pewnie w aucie – odparła Lidka. – Nikt ich przecież nie ukradł.

- To trzeba je przynieść.

- Zaraz, zaraz – zaprotestowałem. – Mamy przecież zaległe bruderszafty!

- Słusznie! – Dorota wpadła mi w słowo. – Jakoś tak nieładnie pić z nieznajomym…

Wstałem, po czym podałem dziewczynom szklanki, a potem uniosłem też swoją.

- Dorotko – podszedłem do jej fotela. – Niech mi będzie wolno się przedstawić. Tomek jestem…

- Wiem, wiem – przerwała mi i bez ceregieli zapletliśmy ręce, po czym wychyliliśmy do dna zawartość.

- Dla ciebie już zawsze jestem Dorotą – powiedziała szybko i nasze usta spotkały się w pocałunku bynajmniej nie zdawkowym. Trochę on trwał.

- No dość, a ja? – Lidka zmusiła nas do oderwania się od siebie.

- Momencik – powiedziałem lekko zdyszanym głosem, bo mi tchu brakowało. – Muszę uzupełnić braki – po czym dolałem do swojej szklanki łyk „czardasza” i podszedłem do niej.

Z Lidką poszło nam trochę szybciej, chociaż też całowaliśmy się i ściskali dość gorliwie.

- Lidka! – odezwała się Dorota. – A ja z tobą to chyba też nigdy bruderszaftu nie piłam…

Lidka nie od razu się odezwała, łapiąc ciężko oddech - Poczekaj chwilkę… – wykrztusiła.

- To musicie to nadrobić! – wołałem, po czym szybko uzupełniłem szklanki. Żeby się nie rozmyśliły.

Wprawdzie przez głowę przeleciała mi myśl, że to będzie trochę za dużo naraz, ale co tam, raz się żyje…

Dziewczyny podeszły do siebie i obejmując się wypiły do dna. A ja dołączyłem do nich i po chwili całą trójką obściskiwaliśmy się na stojąco.

- O kurczę, niczym jakieś braterstwo krwi! – śmiała się Lidka, kiedy ponownie złapała oddech. – Wiecie co, mnie już szumi w głowie… muszę usiąść.

- Wcale się nie dziwię – skomentowałem jej słowa. – Ja to mam trochę wprawy, ale że ty wypijesz żubrówkę bez dodatków, tego się nie spodziewałem – kręciłem głową.

- No właśnie! Nie ma napojów! Idziemy z Tomkiem je przynieść – spokojnie powiedziała Dorota. Po czym wypiła resztę zawartości swojej szklanki, wzięła kluczyki od Lidki i wyciągnęła rękę w moją stronę. Posłusznie podniosłem się z sofy, po czym dałem się wziąć za rękę. Dorota prowadziła mnie na zewnątrz.

Było już ciemno, więc wychodząc z domu, zapaliłem światło na zewnątrz. Lampa oświetlała wejście do ganku i fragment podjazdu ze stojącym samochodem. Myślałem, że podejdziemy prosto, ale kiedy wychodziliśmy z domu, Dorota zaskoczyła mnie, skręcając w bok i pociągając mnie za sobą. Weszliśmy w strefę cienia przy ścianie domu. A wtedy się zatrzymała, po czym odwróciła plecami do ściany...

Wszystko zrozumiałem w jednej chwili.

Delikatnie chwyciłem w dłonie talię i przyciągnąłem ją do siebie, a kiedy przylgnęła, mocno przycisnąłem. Wtedy zarzuciła mi ręce na szyję i sama zaczęła mnie całować. Czułem na torsie czułem ucisk jej biustu. Twardego biustu.

Nasze języki szybko się odnalazły. A potem ssałem i całowałem te gorące wargi, oczy i nos... Dłonie natomiast kreśliły na jej plecach dziwne meandry, błądziły, błądziły… aż zjechały na pośladki i przycisnęły biodra do moich. Dorota aż jęknęła, z całych sił przywierając do mojej prężącej się w slipach męskości.

Nie czekałem dłużej. Jedna ręka wśliznęła się pomiędzy nasze ciała i zadarła spódniczkę. A potem wśliznęła się w cieniutkie, skąpe stringi… Próbowałem odsunąć na bok wąziutki paseczek materiału, ale nagle oderwała ręce od mojej szyi i pomagając sobie ruchami bioder, błyskawicznie zrzuciła je w dół i po chwili pod spódniczką nic już nie było...

(6)

Szybko odnalazłem wejście do jej mokrej szparki, nie napotykając na żaden opór. Te okolice miała dokładnie wydepilowane. Była gładziutka jak mała dziewczynka. Delikatnie zacząłem masować palcami nabrzmiały wzgórek jej kobiecości, a wtedy usłyszałem, jak cichutko pojękuje. Rozsunęła nogi, ułatwiając moje zabiegi, a po chwili jedna z nich powędrowała wysoko do góry, powyżej mojego pasa!

To było nadzwyczajne! Dorota była niewiarygodnie wygimnastykowana!

A ja zaczynałem mieć problemy…

Po co tak się ubrałem? Po co na wieczór założyłem dżinsy? Mój rozporek swobodnie wytrzymywał pokaźny napór od wewnątrz. Zamek był mocny. Ale teraz ten cholerny zamek nie dawał się rozsunąć!

Coś się zacięło i już! Moja drżąca lewa ręka nie potrafiła sobie z nim poradzić. W dodatku Dorota nie pozwalała mi odrywać prawej dłoni od spojenia swoich ud. Chwytała ją wtedy i przyciskała tam, najwyraźniej domagając się, abym nie przestawał jej pieścić. A jeszcze lewą ręką co raz musiałem unosić do góry jej wciąż opadającą bluzkę, by moje wargi mogły od czasu do czasu possać nabrzmiałe i sterczące sutki jej piersi… Rany, jakie to były piersi! Twarde jak granaty!

Łydki drżały mi z podniecenia, oczy zachodziły mgłą, ale musiałem zrezygnować z walki ze swoim zamkiem i skupiłem się na niej. Bo znów przyciskała rękami moją głowę do swojego biustu. Ułatwiała mi też pozostałe pieszczoty. Szparkę miała mokrą i śliską, jakby ktoś ją naoliwił. Nie zabierałem więc już swojej dłoni...

Aż skróciła oddech i jej jęki stały się urywane. Palce wpiły się w moje ramiona, ale nie czułem bólu.

Ściskała mnie bardzo mocno. Po chwili przestała oddychać i zamilkła, jej ciałem zaczęły wstrząsać dreszcze, aż wreszcie z ust wydobyło się kilka długi jęknięć, niczym wołania, po czym podniesiona noga opadła, a drgające uda zacisnęły się na mojej ręce. Znieruchomiałem i poczułem, jak to piękne ciało, które obejmowałem, powoli wiotczeje i zaczyna się uspokajać.

Jednak nadal mocno obejmowała mnie za szyję i chyba by upadła, gdyby zabrała ręce. Dyszała intensywnie. Podtrzymywałem ją, chociaż sam nogi miałem jak z waty. Drżałem cały i nie bardzo mogłem się uspokoić. Pożądanie zaćmiewało mi głowę. Ja nie byłem zaspokojony… Po chwili, kiedy już odzyskała trochę oddechu i zebrała siły, usłyszałem jej szept:

- Tomek, zabierz swoją rękę, bo za chwilę już jej nie wypuszczę…

Zorientowałem się, że cały czas trzymam rękę pomiędzy jej ściśniętymi udami i delikatnie nadal masuję ten specyficzny, czuły u kobiety punkt. Zabrałem dłoń, a wtedy odsunęła się ode mnie i poprawiła spódniczkę. Niemal taką samą, pod jaką tak próbowałem zaglądać w kolejowym wagonie. Zrobiło mi się jakoś dziwnie, trochę sentymentalnie, ale odrzuciłem te myśli. Gorączkowo za to szarpałem rękami zamek, aż wreszcie powoli zaczął się rozsuwać. Rozpiąłem też guzik spodni i szybko zsunąłem je z bioder, razem ze slipkami. I nawet nie dopuszczałem do siebie możliwości, że teraz może nie zechce…

Wyciągnąłem ręce i znów przytuliłem ją do siebie. Jej dłoń objęła moją męskość…

- Gdzie wy do cholery jesteście? – z ganku rozległ się zniecierpliwiony głos Lidki. – Porwało was coś, czy jak?

Zamarliśmy na mgnienie oka i natychmiast, jak na wyścigach, w galopie zaciągałem spodnie na biodra, za to Dorota nawet nie schyliła się po stringi. Zwyczajnie zostawiła je na trawie, sprawdzając tylko bluzkę i spódniczkę.

Miałem znowu problemy, tym razem z zasunięciem zamka, ale za to obydwie wolne dłonie. I jakoś się uporałem. Dlatego zza węgła wyszliśmy wcześniej w krąg światła rzucany przez lampę na ganku, niż Lidka zaglądnęła do nas.

- Aaa, tak sobie, poszliśmy pooglądać teren wokół domu – Dorota odezwała się niewinnie, kiedy podchodziliśmy bliżej. Ja zaś milczałem, bo nieznośne pulsowanie w podbrzuszu wcale mi nie ustąpiło, przeszkadzając skutecznie w poskładaniu myśli.

(7)

Lidka spoglądała na Dorotę, mrużąc oczy podejrzliwie. Miała nad nami przewagę, bo wyszliśmy pod światło.

- Masz minę niczym kotka, która właśnie zeżarła gospodyni śmietanę – podsumowała wygląd Doroty. – Czyli to, coście przed chwilą tam robili, jest dużymi literami napisane na twojej buźce.

- Naprawdę? – celowo naiwnym głosem odpowiedziała Dorota. – Ale się nie gniewasz, że na chwilę zastawiliśmy ciebie samą, prawda?

- Głupia jesteś! – Lidka była bezceremonialna i bezpośrednia. – Mogliście przecież po prostu powiedzieć.

I pójść do sypialni, a nie szlajać się gdzieś po krzakach, napędzając mi strachu. Włączyłabym sobie telewizor i pooglądała chociaż jakiś program.

- Ooo, kochana jesteś – milutkim głosem wpadła jej w słowo Dorota. – Bo my właśnie tam się wybieramy. Dobrze, że się zgodziłaś!

Lidkę jakby coś uderzyło w głowę. Ręce jej opadły, a oczy zaczęły wielkością przypominać spodki.

Chciała coś powiedzieć, ale Dorota spokojnie dorzuciła: – Lidziu, mamy jeszcze parę spraw do załatwienia, poczekaj, proszę! – roześmiała się głośno, po czym pociągnęła mnie za rękę, niemal wbiegając do wnętrza domu. Jednak po kilku krokach jakby się zawahała.

Szedłem za nią jak zaczadzony. W głowie mi się nie chciało zmieścić, że ta piękna istota, bez skrawka bielizny na sobie, trzyma mnie za rękę, której przed chwilą pozwalała zajmować się najintymniejszymi fragmentami swojego ciała… mało tego, ona wyraźnie właśnie tego chciała! Nic więcej nie widziałem i niewiele słyszałem… moje oczy niemal prześwietlały cienką tkaninę jej bluzki i prawie na wskroś widziały te sprężyste, falujące piersi… Napór na zamek w moim rozporku znowu się zwiększył i całe ciało drżało z podniecenia. I te myśli o tym, co znajduje się pod spódniczką i pod bluzką… Ale to jej niezdecydowanie jakoś zauważyłem, bo nagle wyobraziłem sobie, że mi to wszystko teraz zabierze z powrotem.

- Co się stało? – zapytałem.

- Tomek… nie wiem gdzie możemy iść – wyszeptała niepewnie.

- Tam gdzie jest miejsce – odpowiedziałem i przejmując inicjatywę pociągnąłem ją pod drzwi dużej sypialni.

Kiedy tylko weszliśmy do środka, odwróciła się do mnie i bez żadnych wstępów, bez słów, zaczęła zdejmować mi koszulę. Pomagałem jej trochę, a kiedy uporaliśmy się z tym, kazała mi zdjąć spodnie.

Tym razem, dzięki temu, że miałem do dyspozycji obydwie ręce, zamek ustąpił i trochę mi ulżyło, chociaż slipki miałem z przodu wybrzuszone jak mało kiedy. Buty zrzuciłem przed spodniami i teraz stałem przed nią w samych slipkach i skarpetkach. Dorota objęła mnie lewą ręka za szyję, szukając jednocześnie swoimi ustami moich ust, a jej prawa ręka wśliznęła się pod moją gumkę i po chwili wyłuskała stamtąd wszystko na zewnątrz. Ale nie zabawiała tam długo. Zabrała swoją rękę, drugą również zdejmując z mojej szyi.

- Rozbierz się, proszę – szepnęła mi do ucha.

Nie dałem sobie tego dwa razy powtarzać. Jednocześnie zobaczyłem, że ona również pozbywa się i bluzki, i spódniczki. Więcej na sobie nie miała.

Wprawdzie przedtem pieściłem ją całą, ale niewiele widziałem. Tam pod ścianą było zbyt ciemno. A teraz miałem przed sobą w pełnym świetle kompletnie nagą, idealnie zgrabną dziewczynę, o cudownej urodzie, która w dodatku uśmiechała się do mnie i wyciągała do mnie swoje ręce. Porwałem ją w ramiona i kilkukrotnie okręciłem wokół siebie, mocno obejmując. A ona śmiała się tylko:

- Stój, zwariowany, bo się połamiemy!

Zrobiłem jeszcze jeden obrót i wyhamowałem, delikatnie stawiając ją na podłodze. Ale nie wypuszczałem z objęć. Zacząłem całować twarz, oczy, włosy… przytuliła się do mnie, ale nie oddawała

(8)

pocałunków. Tylko jej dłonie delikatnie przesuwały się po moich plecach… wreszcie wyszeptała cichutko.

– Chodź na łóżko, chcę się kochać…

Niby mogłem się tego spodziewać, ale poczułem, jak na brzmienie tych słów, krew uderzyła mi do głowy!

Kopiowanie tekstów, obrazów i wszelakiej twórczości użytkowników portalu bez ich zgody jest stanowczo zabronione. (Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych, Dz.U. 1994 nr 24 poz. 83 z dnia 4 lutego 1994r.).

wykrot, dodano 11.09.2012 08:37

Dokument został wygenerowany przez www.portal-pisarski.pl.

Cytaty

Powiązane dokumenty

A zatem: nie ulega wątpliwości, że po drugim kroku 2 karty znajdujące się pod tą oznaczoną są dobrze potasowane (karta z wierzchu z takim samym prawdopodobieństwem znajdzie się

Zawsze witała mnie radośnie, ściskając rączkami i pozwalając się podrzucać do góry, a potem, gdy miała już parę lat, sama namawiała mnie na spacer.. Polegał na tym,

z jednej strony leje miód na jego serce, ponieważ w głębi tego serca intelektualista od po- czątku nieufnie odnosił się do faktu, że bliskie mu wartości wyższe stać się mają

Tworząc ideę nowożytnych igrzysk olimpijskich, Coubertin pragnął, aby rozgrywane podczas ich trwania zawody były przykładem tolerancji i równości, aby poprzez rywalizację na

Dyskusja w istocie toczy się wokół problemu, który w wykładzie rzymskiego prawa spadkowego zwykliśmy wyrażać wpadającym łatwo w ucho łacińskim sformułowaniem semel

Waszym zadaniem jest skakanie i dotykanie w określonej kolejności po wszystkich planszach, tak aby się nie pomylić.. Wyznaczcie sobie czas na

Gdy tracisz więź z rzeczywistością, rzeczy świeceniem, ich wyjawia-

Przy pisaniu ręka prawa ma się posuwać po papierze równolegle do jego brzegu dolnego; część dłoni winna znaj- dować się na papierze, ręka aż do łokcia może być nieopartą