Adam Pilch
BYŁEM PRZECHODNIEM
WYBÓR KAZAŃ
BYŁEM PRZECHODNIEM
Adam Pilch
BYŁEM PRZECHODNIEM
WYBÓR KAZAŃ
Emmie
na Konfi rmację
Projekt okładki I.P.
Na okładce
Archip Iwanowicz Kuindżi, Jezioro Ładoga, Rosyjskie Muzeum Narodowe, St. Petersburg/Bridgeman Art Library
Cytaty z Pisma Świętego z wydania Towarzystwa Biblijnego w Polsce, Warszawa 1997
Redaktor prowadzący Tomasz Jendryczko Przygotowanie tekstów
Iwona Rembiszewska Redakcja techniczna
Agnieszka Gąsior Korekta Tadeusz Mahrburg
Copyright © Kornelia Pilch, Emma Pilch 2011 Wstęp © Jerzy Pilch, 2010
Tekst Jerzego Pilcha ukazał się wcześniej na łamach tygodnika „Przekrój” (nr 17 i 18/2010)
Świat Książki Warszawa 2011 Świat Książki sp. z o.o.
ul. Rosoła 10, 02-786 Warszawa
ISBN 978-83-247-2618-9 Nr 45093
Copyright © for the e-book edition by Świat Książki Sp z o.o., Warszawa 2011
Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje,
że wszelkie udostepnianie osobą trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach
cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.
Spis tre ci
Jerzy Pilch o Adamie Pilchu ADWENT
I Niedziela Adwentu II Niedziela Adwentu II Niedziela Adwentu II Niedziela Adwentu III Niedziela Adwentu III Niedziela Adwentu IV Niedziela Adwentu IV Niedziela Adwentu BO E NARODZENIE I EPIFANIA
Wigilia Wigilia
I Dzie wi t Bo ego Narodzenia I Dzie wi t Bo ego Narodzenia I Dzie wi t Bo ego Narodzenia II Dzie wi t Bo ego Narodzenia I Niedziela po Bo ym Narodzeniu II Niedziela po Bo ym Narodzeniu II Niedziela po Bo ym Narodzeniu Sylwester
Nowy Rok Nowy Rok Epifania
I Niedziela po Epifanii II Niedziela po Epifanii III Niedziela po Epifanii IV Niedziela po Epifanii Ostatnia Niedziela po Epifanii
CZAS PASYJNY I WIELKI TYDZIE
III Niedziela przed Czasem Pasyjnym III Niedziela przed Czasem Pasyjnym III Niedziela przed Czasem Pasyjnym Niedziela Przedpostna
I Niedziela Pasyjna I Niedziela Pasyjna II Niedziela Pasyjna II Niedziela Pasyjna III Niedziela Pasyjna IV Niedziela Pasyjna IV Niedziela Pasyjna V Niedziela Pasyjna V Niedziela Pasyjna V Niedziela Pasyjna Niedziela Palmowa Niedziela Palmowa Niedziela Palmowa Wielki Czwartek Wielki Pi tek Wielki Pi tek Wielki Pi tek WIELKANOC
Niedziela Wielkanocna Niedziela Wielkanocna Poniedziałek Wielkanocny I Niedziela po Wielkanocy I Niedziela po Wielkanocy II Niedziela po Wielkanocy II Niedziela po Wielkanocy III Niedziela po Wielkanocy
IV Niedziela po Wielkanocy IV Niedziela po Wielkanocy V Niedziela po Wielkanocy V Niedziela po Wielkanocy VI Niedziela po Wielkanocy WNIEBOWST PIENIE, KONFIRMACJA,
WI TO ZESŁANIA DUCHA WI TEGO, WI TO TRÓJCY WI TEJ
Wniebowst pienie Konirmacja
Zesłanie Ducha wi tego Zesłanie Ducha wi tego
wi to Trójcy wi tej
NIEDZIELE PO TRÓJCY WI TEJ, WI TO NIW, PAMI TKA REFORMACJI, NIEDZIELA WIECZNO CI
II Niedziela po Trójcy wi tej II Niedziela po Trójcy wi tej IV Niedziela po Trójcy wi tej V Niedziela po Trójcy wi tej VII Niedziela po Trójcy wi tej VIII Niedziela po Trójcy wi tej IX Niedziela po Trójcy wi tej IX Niedziela po Trójcy wi tej
X Niedziela po Trójcy wi tej – Niedziela Izraela XIV Niedziela po Trójcy wi tej
XV Niedziela po Trójcy wi tej XVI Niedziela po Trójcy wi tej XVI Niedziela po Trójcy wi tej XVI Niedziela po Trójcy wi tej
wi to niw wi to niw
XVII Niedziela po Trójcy wi tej XVIII Niedziela po Trójcy wi tej XVIII Niedziela po Trójcy wi tej XIX Niedziela po Trójcy wi tej XIX Niedziela po Trójcy wi tej XX Niedziela po Trójcy wi tej XX Niedziela po Trójcy wi tej XXII Niedziela po Trójcy wi tej Pami tka Reformacji
Niedziela Wieczno ci Niedziela Wieczno ci
Nota biograiczna Podzi kowania Wkładka zdj ciowa
JERZY PILCH O ADAMIE PILCHU
OSTATNI DZIEŃ ŻAŁOBY NARODOWEJ. Chyba nie zdążyłem śp. Adamowi Pilchowi powiedzieć, że gada się z nim tak, jakby nie był – nic nikomu nie ujmując, zwłaszcza nic a nic nie ujmując moim współbraciom – luterskim księ- dzem. Za szerokie horyzonty, za błyskotliwa inteligencja, za daleko idąca wrażliwość. Pełen luz połączony z pełnym pryn- cypializmem.
Nieraz dawałem wyraz przeświadczeniu, że prawdziwy ksiądz nie musi, a może nawet nie powinien, za dobrze znać się na Panu Bogu. Musi i powinien znać się na ludziach. Mieli tę cechę najwięksi kapłani, z jakimi przyszło mi się zetknąć – Tischner, Wantuła; miał ją – ośmielę się powiedzieć, w stop- niu szczególnie wysubtelnionym – Adam. Subtelność, wraż- liwość, wyczulenie to cechy w miarę dokładnie go opisujące.
Jaka z takich przymiotów jest droga do stopnia pułkownika – teraz pośmiertnie generała brygady – nie mam zielonego po- jęcia. Dla rozumienia świata i ludzi są to – owszem – warunki konieczne i wystarczające. Rozmawiało się z nim i miało się wrażenie, co tam wrażenie, miało się absolutną pewność, że ten dziwny ksiądz, że ten osobliwy ksiądz pastor, że ten nie- pojęty ksiądz pułkownik rozumie nie tylko każde słowo, ale i każdą w tym słowie literę, i każdy akcent.
6
Rozmowy bywały – głównie z powodu mojej skłonności do awarii – awaryjne. Może to wyostrzało odbiór; nawet jak wyostrzało, to nie wyczerpywało. Przy czym nie tylko gwoli uniknięcia laurkowej słodyczy, ale zwyczajnie gwoli realizmu odnotować trzeba, że jego wszechrozumienie drugiego czło- wieka nie było tożsame z akceptacją. Z jakąś tanią pseudo- ewangeliczną pseudodobrocią. Skąd! Adam od irytacji ani fundamentalnie, ani okolicznościowo nie bywał wolny. Rozu- miał kogoś też w tym sensie, że bez pomyłki mógł oznajmić:
Rozumiem go, ale on nic a nic nie rozumie.
Ewangelicy, zwłaszcza starsi, uchodzą za znających Pismo, sam mam w tej książce jaką taką orientację. Adam znał Biblię – powiedziałbym – ponadpokoleniowo, ponadwyznaniowo, ponadbibliografi cznie. Prawdziwie wierzący i zarazem naj- dalszy od dziecinnej wiary w cudowną moc biblijnych fabuł, był jednocześnie pewien ich szczególnej, nie literalnej, ale i nie metaforycznej siły. Polegał na tym, na czym stoi chrześcijań- stwo, na tym, o czym w Ewangeliach mówi się często, pole- gał na Słowie. Nie pojmowanym wszakże jako czarodziejskie zaklęcie, jako opowieść czy jako bojowe hasło ludu Chrystu- sowego. Jak przeto pojmowanym? Skutecznie – w dzisiejszej epoce, w której nie tylko sama wiara umyka, ale i wyobraź- nia religijna pierzcha – ksiądz Pilch może nie gwarantował, ale dawał duchową szansę; tak wierzył, tak, powiedziałbym, nowocześnie i zarazem głęboko wierzył, tak prosto i zarazem z całym bogactwem, a może nawet z całym skomplikowaniem swej duchowości wierzył, tak w sumie imponująco wierzył, że w jego obecności chciało się choć w połowie wierzyć tak samo.
Był pasterzem, który trzódce swej nie dawał ani pewności, ani poczucia wybraństwa, ani zestawu formuł i cytatów, których mechaniczne klepanie nie tylko u nas uważane jest za znak wielkiej pobożności. Dawał duchowość. Niełatwą i nieprostą.
7
Jego, a chyba mogę też powiedzieć, nasz – gdyby żył, z właściwą mu kulturą nie dementowałby tej uzurpacji – Bóg nie mieszkał w niebie, Jego domem, domem naszego Boga, był biblijny dyskurs.
W każdym razie orientację w Słowie miał niewiarygodną;
dzwoniłem nieraz z prośbą o lokalizację jakiegoś cytatu albo z pytaniem o jakiś mętnie zapamiętany akapit, co do którego niekiedy nie miałem nawet pewności, czy w ogóle jest w Bi- blii. Obojętnie gdzie Adama zastawałem, nawet jak prowa- dził samochód, odpowiadał natychmiast, bez zająknienia, a jak się pojawiał jakiś cień wahania, w tle słychać było głos jego żony, pastorowej Kornelii. Nie tylko perfekcyjna znajo- mość Słowa Bożego tę parę łączyła.
Nie zdążyliśmy. Nie zdążyliśmy praktycznie z niczym.
O takich sielankach, że z Adamem, w przyszłości biskupem polskich lutrów, siedlibyśmy kiedyś w fotelach i obszernie pogawędzili o upiorności naszego ukochanego miejsca uro- dzenia, o Panu Bogu, o kolegach teologach i kolegach litera- tach, o toksycznych krewnych i o przyjaznym – wziąłem to spostrzeżenie od niego – sygnale ekspresu ruszającego z Wi- sły Uzdrowisko do Warszawy Centralnej, o takich idyllach nie wspominam nawet.
Darujcie mi ton nadto otwarty, ale i ja – jako i wy wszyscy – chciałbym i chcę żyć długo. Wbrew pesymistycznym, gęsto, zbyt gęsto przeze mnie głoszonym tezom i wbrew innym ma- kabrycznym pozom, chcę być na ziemi długo i w przytom- ności umysłowej; i nieraz w chwilach – tak jest – pewne- go roztkliwienia wyobrażałem sobie, że tak jak początkowi mojego życia, dzieciństwu i wczesnej młodości towarzyszyła postać Andrzeja Wantuły, tak sędziwości towarzyszył bę- dzie młodszy wprawdzie ode mnie o kilkanaście lat, ale w ów przyszły czas też przecież już wiekowy biskup Adam Pilch
8
z Wisły. Dawałbym mu do czytania jakieś nowo napisane rzeczy, on by mi wytykał ewidentne potknięcia teologiczne, nie reagowałbym na to z przesadną wyrozumiałością, cóż ty, siedemdziesięcioparoletni smarkaczu, będziesz luterski włos na czworo rozdzielał, ach, od czasu do czasu pogadalibyśmy jak Pilch z Pilchem – pożarlibyśmy się mianowicie krwawo.
Nie zdążyliśmy. Jak to bywa przy śmierci nagłej, przy gro- mie z mglistego, smoleńskiego nieba, a może nawet, jak to bywa przy – jeśli są takie – zwyczajniejszych odejściach, nie zdążyliśmy. Nie zdążyliśmy ani pogadać, ani się pospierać, ani nasycić się przyjaźnią, ani nawet kuzynostwem.
Zawsze mnie bawiło dociekanie pokrewieństw, powino- wactw i wszelkich możliwych więzi, jakim z fascynacją lubili oddawać się starzy Wiślanie. Nie zdążyliśmy zostać starymi Wiślanami, nie zdążyliśmy też przeto, pochylając się nad ge- nealogiami, nacieszyć się jakże niezwykłym paradoksem, że wbrew pozorom nazwisko Pilch wcale nas nie łączy – krew- niakami jesteśmy po kądzieli. Babki nasze – Cieślarówny z domu – były siostrami i wyszły za dwu różnych i zupełnie ze sobą niespokrewnionych Pilchów. (Rzecz możliwa tylko w Wiśle, tylko tam znajdziesz stu różnych Pilchów, co nie są krewniakami, choć jak pogrzebać głębiej – niektórzy są).
Dla wzmożenia efektu była jeszcze trzecia siostra, która też wyszła za Pilcha, też, ma się rozumieć, niespokrewnione- go z dwoma poprzednimi. Kto nie z Wisły, nie rozumie? Nie dziwota, ci ze świata rozumieją mało.
Naprawdę nie rozumiecie? Przecież proste to jest jak drut:
trzy siostry Cieślarówny wyszły za trzech różnych Pilchów.
Dwie z nich były naszymi babkami, ich jednak mężowie – dziadek Adama, Pilch i mój dziadek, Pilch (znany w Wiśle jako stary Kubica) – spokrewnieni nie byli, ale ponieważ, co już zostało podkreślone, ich żony były siostrami, więc byli
9
szwagrami. Drobną komplikacją tego czytelnego układu jest co najwyżej to, że matka Adama jest wnuczką przyrodniej siostry mojego dziadka Pilcha (Kubicy), więc ta przyrodnia – z pierwszego małżeństwa – siostra mojego dziadka Pilcha (Kubicy) też była z domu Pilch. (Potem po mężu Branc, jej zaś córka wyszła za Cieślara, ojca wspomnianych na począt- ku trzech sióstr, co za trzech różnych Pilchów się wydały).
Detale te trochę sytuację ubarwiają, ale jej klarowności nie zakłócają, mam nadzieję. Po prostu, a zarazem nie bez fi nezji, z dwu stron byliśmy z Adamem skoligaceni. Dla zupełnej peł- ni obrazu warto też dodać, że trzy wymienione na początku Cieślarówny wyszły za trzech Pilchów, z których dwaj: mąż mojej babki i mąż babki Adama nosili to samo imię Paweł, trzeci Pilch nosił imię Jan, ale – co oczywiste – był w Wiśle znany jako Pieterek.
Nigdy się, Adamie, ani nad takimi osobistymi, ani nad in- nymi upojnościami nie pochylimy – w sobotę idę na Twój pogrzeb. Odczekaj trochę, a jak Pan Bóg Ci powie, jaki popeł- niliśmy błąd w jego wizerunku – przyśnij mi się i powiedz, o co, do jasnej cholery, w tym wszystkim chodzi.
Jadę na pogrzeb Adama. Po niekończących się lodowatych pogodach, po zimnych deszczach przepiękny sobotni pora- nek. Nie bardzo tej aurze dowierzam. Nie tylko z tego powo- du, że mgła, co znad Smoleńska ustąpiła, powoli, a właściwie raptownie u nas, w naszych duszach i w naszych mózgach nastała i królować będzie długo.
Naszych, nie naszych. Nieraz mi się zdaje, że jedyną rze- czą, jaka mnie z ojczyzną łączy, jest język polski. Niby dużo, niektórzy powiadają: wszystko. Istnienie jest językiem, czło- wiek jest językiem, Bóg jest językiem, granice mojego języka są moimi granicami – tysiąc, a może dwa tysiące innych for-
10
muł. Niestety, czasy, w których nazywanie rzeczy uspokajało, minęły; pełnej tożsamości nie ma.
Inna rzecz, że pod tym akurat względem jestem upośle- dzony nieuleczalnie, chronicznie i terminalnie. Co to jest peł- ne utożsamienie, nie poznam i nie dowiem się nigdy. Może z Cracovią Kraków byłem kiedyś blisko, ale i to minęło. „Sam ze sobą nie mam nic wspólnego” – który raz powtarzam tę frazę Franza Kafki? Milionowy czy tylko stutysięczny raz?
Jadę pożegnać Adama z całej głębi serca, z dotkliwego poczucia braku, ze szczerej wewnętrznej potrzeby, ale nie ma co ukrywać: też z duszą na ramieniu. Całe tłumy moich współwyznawców na pogrzebie będą, rzesze naszych pasto- rów, liczne pastorowe, księża biskupi, prezbiterzy i kurato- rzy z kraju i zagranicy. Niejedna para protestanckich oczu może mnie i moje luterstwo przejrzeć na wylot, ale ani ściśle tożsamy z wyznaniem, ani specjalnie pobożny wizerunek nie wypłynie na wierzch. Delikatnie mówiąc.
Na razie jednak utożsamiam się z ostentacją, na razie wchodzę w rolę, na razie przybieram pozę, co tam zresztą, przybieram pozę, na razie jestem pełnokrwistym, co tam zresztą, pełnokrwistym, na razie jestem pełnokrwistym i wo- jowniczym ewangelikiem.
– Poproszę pod kościół ewangelicki na Puławskiej – mówię do taksówkarza, mówię ze starannie wystudiowaną niedbałością; mówię tak, jakbym mówił o najoczywistszym z oczywistych warszawskich adresów, mówię tak, jakbym mówił: poproszę pod Pałac Kultury albo poproszę pod Dwo- rzec Centralny, albo poproszę pod Teatr Narodowy, choć ostatni przykład nie dość wyrazisty; warszawscy taksówka- rze, którzy odróżniają Narodowy od Wielkiego są, delikatnie mówiąc, w mniejszości. Może nie w takiej mniejszości jak luteranie w Polsce, ale w mniejszości wyraźnej. Na dziesięć