Janusz Goćkowski
Świat wieczystych aktorów :
(Gombrowicza antroposocjologia
Formy)
Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 4-5 (28-29), 238-251
R O Z T R Z Ą S A N I A I R O Z B IO R Y 238
Świat wieczystych aktorów
(Gombrowicza antroposocjologia Formy)
Spróbujcie mi uwierzyć, a zobaczycie, jak te moje dziw a ctw a i gierki zaczną się w a m łączyć w całość organiczną i zdolną do życia.
W itold G om brow icz: D zie n n ik (1961-1966).
I
W naszym stu leciu w ielk i w k ła d polskiej m yśli do teo rii k u ltu ry je st m. in. udziałem trzech lu d z i: B ronisław a M ali now skiego, F loriana Z nanieckiego i W itolda Gom brow icza. Ci trzej polscy hum aniści leg ity m u ją się tw órczością dotyczącą k u ltu ry , k tó ra je st znaczącą w skali u n iversu m . W ażne je s t rów nież, że w ypow ia d ają się na poziomie tw ierd zeń a n tro p o so cjo lo g ii1, rozw ażają bowiem zagadnienia pow szechników k u ltu ro w y ch . D la M alinow skiego n a j w ażn iejszy m zagadnieniem k u ltu ry jest, zaw sze i w szędzie, zagad nienie F u n k c ji realizow anej przez In sty tu cje . D la Z nanieckiego ta kim kluczow ym zagadnieniem jest, zawsze i w szędzie, zagadnienie C zynności tw orzących Ład. Dla G om brow icza n ato m iast isto tą k u l tu ry jest, zawsze i wszędzie, d ialektyczna re la c ja m iędzy Człowie kiem a F orm ą.
To, co zasłu g u je na uw agę w aspekcie b ad an ia znaczącego i sam o dzielnego w k ład u G om brow icza do teo rii k u ltu ry , zaw iera się w ca łej tw órczości au to ra T ra n s-A tla n ty k u . Z uw ag i wszakże n a proces b udow y ow ej teorii n ajw ażn iejszy je s t bodaj D zien nik, p isan y w la tach 1953-1966. T am bow iem n ajp ełn iej i n a jw y ra ź n ie j w ypow iedział G om brow icz to, co nazyw a — pisząc o sobie — „filozofią fo rm y ” , w jęz y k u n ajbliższym językow i teo re ty k a k u ltu ry .
G om brow icz m oże też być uzn an y za k o n ty n u a to ra Słowackiego, N orw ida, W yspiańskiego: przedstaw icieli p isa rstw a tra k tu ją c eg o o roli fo rm y w ludzkiej kom edii i tragedii. W śród p isarzy eu ro p ej skich naszego czasu, należących do k ręg u tej trad y cji, szczególnie bliski G om brow iczow i w y d aje się być Ionesco.
n
R dzeń G om brow iczow skiej antroposocjologii k u ltu ry stanow ią m y śli dotyczące dialek ty cznej re la c ji m iędzy czło w iekiem a form ą. U w ażam y, że m yśli te m ożna, z pożytkiem dla
1 S. Ossowski: Zoologia społeczna i zróżnicowanie ku lturowe. W: Dzieła. Tom IV, O nauce. Warszawa 1967 PWN, s. 327—334.
239 R O Z T R Z Ą S A N IA I R O Z B IO R Y
reflek sji kulturologicznej, zw erbalizow ać w postaci tw ierdzeń: od w ołując się, w zasadzie, do te k stu D ziennika, a posiłkowo do innych tekstów a u to ra Ś lu b u .
O graniczym y się do dziew ięciu tak ich tw ierdzeń, u zn ając je za do statecznie re p re z e n ta ty w n e d la s tr u k tu ry m yślenia, ja k ą je s t Gom- brow iczow ska „filozofia fo rm y ” .
T w ierdzenie pierw sze: ludzie są w ieczystym i a k to ra m i z sam ej swej istoty. G ra ją bowiem nie ty lk o rozm aite role społeczne, zw iązane z przynależnością do ró żny ch g ru p czy kręgów oraz u czestnictw em czy obecnością w ró żnych sy tu acjach . G rają, przede w szystkim , zaw sze i w szędzie — ro lę człow ieka, ich człow ieczeństwo je s t a k to r stw em . G om brow icz ta k u jm u je ten ry s ludzi jako g a tu n k u :
„W ieczysty aktor, ale aktor naturalny, ponieważ sztuczność jest mu wrodzo na, ona stanow i cechę jego człow ieczeństw a — być człow iekiem to znaczy udawać człow ieka — być człowiekiem to «zachowywać się» jak człow iek, nie będąc nim w sam ej głębi — być człowiekiem to recytow ać człow ieczeństw o” (D II, s. 1 1 )2.
Człowieczeństw o je s t więc ak to rstw em , gdyż w szelkie spo tk ania m ię dzyludzkie w y m a g a ją te a tru i tw orzą te a tr. Życie społeczne tw orzy i k sz ałtu je człow ieczeństw o każdego z nas. Isto tn ą zaś w łaściw ością tego życia je s t endogenność jego teatro tw ó rczej funkcji. Dochodzim y do źródła w ieczystego ak to rstw a ludzkiego.
T w ierdzenie drugie: człow ieczeństw o każdego z nas jest, zawsze i wszędzie, stwrarz a n e dzięki spotkaniom ludzi i w tra k c ie spotkań. K re a ty w n ą fu n k cję sp e łn ia ją tak rzeczyw iste spotkania, ja k i spot kania w yobrażone, gdyż w stw a rz a n iu człow ieczeństw a niepoślednią rolę g ra jaź ń odzw ierciedlona.
Sw ą w izję człow ieczeństw a tw orzonego w śród ludzi, przez ludzi i dla ludzi (z uw agi na nich) w ypow iada G om browicz w słow ach:
» Człowiek poprzez człow ieka. Człowiek w zględem człowieka. Człow iek stw a rzany człow iekiem . C złowiek spotęgowany człowiekiem . Czy to m oje złudze nie, że widzę w tym utajoną nową rzeczyw istość?” (D I, s. 35).
2 Oznaczenia tekstów cytowanych:
B — Bankiet. W: W itold Gombrowicz: Bakakaj. K raków 1957. D I — W. Gombrowicz: Dziennik (1953—1956). Paryż 1957. D II — W. Gombrowicz: Dziennik (1957— 1961). Paryż 1962.
D III — W. Gombrowicz: Dziennik (1961—1966). Operetka. Paryż 1966. F — W. Gombrowicz: Ferdydurke. W arszawa 1956 PIW.
& — Slub. W: W. Gombrowicz: T ran s-A tlan tyk. Slub. Warszawa 1957.
T—A — W. Gombrowicz: Tran s-A tlan tyk. W: Tran s-A tlan tyk. Slub. War szaw a 1957 C zytelnik.
R O Z T R Z Ą S A N IA I R O Z B IO R Y 240
W ypada wskazać, iż G om brow icz w idzi udział nas sam ych w k s z ta ł tow aniu swego człow ieczeństw a jako sw oisty rodzaj m odelow ania człowieka przez in n ych ludzi i ze w zględu na nich. Pisze bow iem :
„Przecież mój człowiek jest stwarzany od zewnątrz, czyli z istoty sw ojej n ie autentyczny — będący zawsze nie sobą, gdyż określa go forma, która rodzi się między ludźmi. Jego «ja» jest mu zatem w yznaczone w owej «m iędzy- ludzkości»” (D II, s. 10—11).
Otóż to. „M iędzyludzkie” p a n u je n ad n am i w śród nas: k sz ta łtu je postaw y i zachow ania, m odeluje naszą osobowość. W ośm io pu nk to- w ym katalogu, zaw ierający m „cechy m ojego człow ieka” , G o m bro wicz pisze:
„Człowiek poddany «międzyludzkiemu» jako sile nadrzędnej, twórczej, jed y nej dostępnej nam boskości” (D II, s. 13).
T akie w idzenie człow ieka u zu p ełn iają słowa:
„Człowiek «dla» człowieka, nie znający żadnej wyższej instancji” i „Człowiek dynam izowany ludźmi, nimi wywyższany, spotęgow any” (D II, s. 13).
„M iędzyludzkie” k ró lu je w świecie „w ieczystych a k to ró w ” : bierze się ze spotkań ludzi i je st tym , co k reu je , a firm u je i sta b iliz u je w artości w szelakich pól i odm ian życia zbiorowego. J a k pisze G om browicz w k o m en tarzu do sztu k i pt. Idea dra m a tu :
„Człowiek jest poddany temu, co tworzy się «między» ludźm i i nie ma dla niego innej boskości jak tylko ta, która się z ludzi rodzi. Taki jest w łaśn ie ten «kościół ziem ski»” (Ś, s. 125).
„Kościół ziem ski” . No w łaśnie. T erm in ten znakom icie od d aje isto tę św iata „stad n y ch dw unogów ” . W świecie ty m „człow iek je s t n ajgłębiej uzależniony od swego odbicia w duszy drugiego człow ieka, chociażby ta dusza była k rety n icz n a ” (F, s. 9). Nic więc dziw nego, że rozum iejący obyczaj „kościoła ziem skiego” bo h ater sz tu k i p rze m a wia:
„Nędzne m oje słow a
Ale one echem odbijają się od w as i rosną Waszą powagą — powagą nie tego
Kto mówi, a tego kto słucha” ($, s. 174).
Ludzie ludzi wciąż i zawsze m o delu ją „m iędzyludzkim ” . T ak jak w obliczu św iętości u stę p u je świeckie, podporządkow ując się ładow i wyższego rzęd u — ta k też w obliczu w ym ogów „m iędzyludzkiego” u stę p u je to, co nazw ać m ożna in d y w id u aln ą ra c ją czy orien tacją.
241 R O Z T R Z Ą S A N IA I R O Z B IO R Y
„M iędzyludzkie” je s t tu tak ż e porządkiem wyższego rzędu, żąd ają cym podporządkow ania. Tę s tro n ę życia ludzi uk azu je G om brow icz jasno i w y ra ź n ie w glosie do Zbrodni i k a ry D ostojew skiego, pisząc:
„Raskolnikow nie doświadcza w yrzutów sumienia. W ostatnim rozdziale w y raźnie jest powiedziane, że m iał do siebie pretensję tylko o to, iż mu się «nie udało» — to uważał za jedyne sw oje przew inienie i w poczuciu tej winy, nie innej ch ylił głow ę przed «absurdem» wyroku, który go dosięgną!. W bra ku sum ienia — jakaż siła opętała go tedy, żeby aż w ydaw ać się w ręce po licji? Jaka? System . System odbić, prawie zw ierciadlanych. R askolnikow nie jest sam — jest umieszczony w pewnej grupie osób, Sonia... sędzia śledczy... siostra i matka... przyjaciel i inni... taki jest ten św iatek. Jego w łasne su m ie nie m ilczy — natom iast Raskolnikow podejrzewa, że cudze sum ienia nie będą milczeć i że, gdyby ci ludzie się dowiedzieli, potępiliby go jako zbrodniarza. On dla siebie samego jest m gławicą, a m gław icy w szystko w olno” (D II, s. 186).
„M iędzyludzkie” nie w iąże się tylko ze sp o tk aniam i w y n ik ający m i z praw idłow ości s tr u k tu r społecznych, z u w a ru n k o w a ń naszych po staw i zachow ań, obecnością w trw ały c h u k ład ach rela cji in te rp e r sonalnych. G om brow icz p odk reśla doniosłość w szelkich sp o tk a ń dla „stw arzan ia lu d zi” , w skazując na w ielkie znaczenie sp o tk ań p rzy padkow ych i dowodzi, iż tw orzenie „m iędzyludzkiego” je s t stałą i pow szechną w łaściw ością w szelkich spotkań. M ówi też o tym , co je s t zaw sze i wszędzie p ro d u k tem i a rty k u la c ją „m iędzyludzkiego” , zrodzonego ze spotkań.
„Nie przeczę, że istnieje zależność jednostki od środowiska — ale dla mnie o w iele w ażniejsze, artystycznie bardziej twórcze, psychologicznie bardziej przepaściste, filozoficznie bardziej niepokojące jest to, że człow iek jest stw a rzany także przez pojedynczego człowieka, przez inną osobę. W przypadko w ym zetknięciu. W każdej chw ili. Mocą tego, że ja jestem zawsze «dla in nego», dla kogoś i przez kogoś, egzystujący — jako forma — poprzez inne go. A w ięc nie idzie o to, że m nie środowisko narzuca konwenans, lub m ó w iąc za Marksem, że człowiek jest produktem sw ojej klasy socjalnej, a zobra zow anie zetknięcia człowieka z człowiekiem w całej jego przypadkowości, bezpośredniości, dzikości, o wykazanie, jak z tych przypadkowych związków rodzi się Forma — i często najbardziej nieprzewidziana, absurdalna. Gdyż ja sam dla siebie nie potrzebuję form y, ona mi jest potrzebna po to, aby ten drugi m ógł m nie zobaczyć, odczuć, doznać” (D II, s. 10).
Doszliśm y ted y do kluczow ej kategorii G om brow iczow skiej a n tro p o - socjologii. A u to r F e rd y d u rk e a k c en tu je dobitnie w agę różnicy m ię dzy „form ą-żyw iołem ” (zrodzoną ze sp o tk ań przypadkow ych, n aw et n ajzu p ełn iej nieoczekiw anych i zgoła osobliw ych) a „fo rm ą-k on - w en an sem ” (zrodzoną ze sp o tk ań p rzew id yw aln ych z uw agi na
s tru k tu rę i dynam ikę rela cji w g ru p ach społecznych). O bserw ow anie i uw zględnianie tej różnicy je s t isto tn e dla poszukiw ań i dociekań kulturologów . N ajistotniejsze w przytoczonym fragm encie D ziennika wszakże je st stw ierdzenie, iż spotkania rodzą F orm ę.
Tw ierdzenie trzecie: człow iek jak o isto ta sfe ry k u ltu r y (a nie n a tu ry ) je s t zarazem : w y tw o rem i w y tw ó rcą form y, a jego człow ieczeństw o, ja k rów nież inne role są w łaśn ie form ą i form a też je s t sposobem jego a rty k u la c ji i k o m u n ik acji w „ziem skim kościele”, do k tórego trw ale należy. Form a jest n ajw ażniejszy m p ro d u k tem i podstaw ow ą fun k cją owego „m iędzyludzkiego” : k rólu jącego w „ziem skim koście le ” i kreującego człow ieczeństw o każdego z „w ieczystych ak to ró w ” . O ile dla C assirera „ sta d n y d w un ó g ” (którego w E seju o czło w ieku nazyw a anim al sym bolicum ) je s t zarazem : sym bolotw órczy i sym bo- lonośny, sym bolodaw cą i sym bolobiorcą, dla E liadego zaś p o trzeb u je on, zawsze i wszędzie, sacrum (i potrzebę tę zaspokaja, acz przeró ż nie) — dla G om browicza człow iek je s t w łaśnie tw ó rcą i nosicielem , daw cą i biorcą Form y. P a ra fra z u ją c B uffona, m ożna przypisać G om browiczow i pogląd: „F orm a je s t sam ym człow iekiem ” . Z w yw odów M istrza W itolda zdaje się też w ynikać stanow isko gnoseologiczne: w zakresie in te resu jąc y m h u m an istó w , poza F o rm ą tw orzoną przez „w ieczystego a k to ra ” w „ziem skim kościele” , człow ieka poznać nie można.
O rów nocześnie dw oistym c h a ra k te rz e re la c ji człow ieka i fo rm y p i sze tak oto G om browicz w cy to w an y m ju ż ośm iopunktow ym k a ta logu:
„Człowiek stwarzany przez formę, w najgłębszym , najogólniejszym znacze niu” i „Człowiek jako w ytw órca form y, jej niezm ordowany producent” (D II, s. 13).
„W ieczysty a k to r” i „niezm ordow any p ro d u ce n t” nigdy i nigdzie nie um ie obyć się bez Form y. W „ziem skim kościele” rela cje in te r p ersonalne m ogą być łacno streszczone w tak iej oto inform acji:
„Nie m ógłbym się zbliżyć do niego bez Formy, nie w ramach Formy. I on (...) także domagał się ode m nie Form y” (D II, s. 127).
Egzystow anie form y w życiu „ stad n y ch dw unogów ” w y łan ia k w estię sku tk ó w jej pow szechnej obecności. Z daniem G om browicza F orm a je s t polifun k cjo n alna: je s t czynnikiem w yw yższającym i czynnikiem poniżającym ludzi, pozw ala odnosić zw ycięstw a i przyczynia się do ponoszenia klęsk, dzieli ludzi n a sto jący ch w yżej i niżej, broniący ch ład u i zw alczających ład. N ajogólniej m ów iąc: w św ietle w yw odów a u to ra K osm osu s tr u k tu ra społeczna, jeśli ją rozum ieć k u lturow o, je s t u k ształto w an a przez F orm ę, w y raża się w Form ie, trw a dzięki F orm ie, jej d ialek tyk a zaś je s t d iale k ty k ą F orm y. S ta tu s i fu n k cja
243 R O Z T R Z Ą S A N I A I R O Z B IO R Y
F o rm y w „ziem skim kościele” tak , ja k to u jm u je Gom browicz, w ie dzie nas do dalszych tw ierd zeń , dotyczących sp ra w y podziałów lu dzi ze w zględu na form ę; i to podziałów g en eraln y ch , antroposocjo- logicznych.
T w ierdzenie czw arte: n ajw ażn iejszą ze sprzeczności, k sz ta łtu jąc ą za sadniczo c h a ra k te r k u ltu ry i u ja w n ia ją c ą isto tę jej dialektyki, w y raż a opozycja dw óch, a n ty te ty c z n y c h , o rien tacji ludzkich, jakim i są dążenie do fo rm y i ucieczka od form y. G om brow icz ta k pisze na ten tem at:
„Prawdziwy bój w kulturze (o którym tak mało się słyszy) nie toczy się, w edług mnie, m iędzy wrogim i prawdami, czy też odm iennym i stylam i życia. Jeśli kom unista przeciwstaw ia swój światopogląd katolikow i, to jednak są to dwa światopoglądy. A także n ie jest najw ażniejsza inna antynomia: k u l tura — dzikość, w iedza — niewiedza, jasność — ciem ność, owszem można by powiedzieć, że są dwa zjawiska, które współgrają, w zajem nie się uzupeł niając. N atom iast najważniejszy i najbardziej drastyczny i nieuleczalny spór, to ten, który wiodą w nas dwa podstaw ow e nasze dążenia: jedno, które pragnie formy, kształtu, definicji, drugie, które broni się przed kształtem, nie chce form y. Ludzkość jest tak zrobiona, że w ciąż m usi siebie określać i w ciąż uchylać się w łasnym definicjom . R zeczywistość nie jest czymś, co dałoby się bez reszty zamknąć w form ie. Forma nie jest zgodna z istotą życia. Lecz w szelka m yśl, która by pragnęła określić tę niedostateczność for m y, też staje się formą i przeto potwierdza jedynie nasze dążenie do form y” (D I, s. 139).
P re fe ro w a n y tu przez G om brow icza a sp ek t d ialek ty k i k u ltu ry za słu g u je z pew nością na uw agę p ro fesjo n aln y ch badaczy. A u tor Iw o
n y a k c e n tu je doniosłość an ty n o m ii s tru k tu ra ln e j (w łaśnie s tr u k tu
ra ln e j, nie zaś okazjonalnej czy k o n iu n k tu ra ln e j), w skazuje n a mo m e n t o pierw szorzędnej doniosłości. W praw dzie M istrz W itold ogła sza w yróżnioną an ty no m ię za w ażniejszą od in n y ch na zasadzie w y b o ru w znacznej m ierze a rb itra ln e g o , niem niej to, co jego zdaniem je s t szczególnie znaczące, rzeczyw iście g ra pow ażną rolę w k ształto w an iu c h a ra k te ru k u ltu ry . Ale om ów iona an ty n o m ia nie je st jedyną, znaczącą w k u ltu rz e , m an ifestacją dialektycznego c h a ra k te ru obec ności fo rm y w „kościele ziem skim ” .
Tw ierdzenie p iąte: istotn ą fu n k cją tw orzenia fo rm y jest, zawsze i wszędzie, dzielenie ludzi, ze w zględu na ich zachow ania i dzieła, na: tych, k tó ry c h m ożna przypisać stre fie bieguna Niższości, i tych, k tó ry c h m ożna przypisać stre fie bieg u n a Wyższości. W y tw arzając form ę, ludzie zarazem k sz ta łtu ją h ie ra rc h ię socjalną. Dzięki sp o tk a niom rodzącym form ę m a m iejsce pow szechne i n ieu sta n n e w y ła n ian ie „niższych” i „w yższych”. W św ietle w yw odów G om brow icza w szelkie d o k try n y i p ro g ram y in teg raln eg o i konsekw entnego ega litary z m u są nieziszczalne; św iadczą o m arzycielstw ie a u to ró w i za
R O Z T R Z Ą S A N IA I R O Z B IO R Y 244
poznaw aniu przez n ich fenom enologii k u ltu ry . W yłanianie zaś w tra k c ie spotkań form y k reu ją ce j „niższych” i „w yższych” je s t nie tylko pow szechne, ale też w znacznej ilości w y pad k ó w dokonyw a się żywiołowo:
„«Ludzie» to coś co w każdej chw ili m usi się organizować — jednakże ta organizacja, ten kształt zbiorowy, tworzy się jako w ypadkow a tysiąca im pul sów, jest zatem nieprzewidziana i nie dająca się opanować dla tych, którzy ją stanowią. Jesteśm y jak tony, z których pow staje m elodia — jak słowa, układające się w zdania — ale nie panujem y nad tym, co w ypowiadam y, ten wyraz nasz spada na nas jak piorun, jak siła twórcza, z nas powstała, ale nieokiełznana. Tam zaś gdzie powstaje kształt, forma, tam m usi być W yż szość i Niższość — i oto dlaczego w ludziach następuje proces w yw yższania jednego kosztem innych, jednego nad innych — i to parcie wzw yż, (...)” (D II, s. 89—90).
W ram a ch fo rm y i poprzez form ę oraz w postaci fo rm y dokonyw a się, w edle Gom browicza, w yznaczanie ludziom ich m iejsca w życiu społecznym , sytuow anie w pionow ej s tru k tu rz e rozm aitych układów m iędzyludzkich. G rad acja ludzkich statu só w odzw ierciedla d rab in ę szczebli form y, przy czym ta d rab in a je s t zarazem p ro d u k te m ży wiołu, giełdy i konw enansu. Form a w szakże k ry je w sobie inne jeszcze, społecznie doniosłe, konsekw encje. J e j tw orzenie bowiem , w y łan iając „niższych” i „w yższych” , rodzi zarazem c ztery znaczą ce o rie n tac je k u ltu row e:
1) u tw ierd z an ie się w yższych w sw ej wyższości i odgradzanie się od niższych z ich niższością;
2) odstępow anie w yższych od sw ej wyższości i dążenie do w ejścia w św iat niższych z ich niższością;
3) sta ra n ie się niższych o to, a b y stać się w yższym i, a więc osiągnąć wyższość, a w yzbyć się sw ej niższości;
4) dążenie niższych z ich niższością do n arzu cen ia te j niższości w yż szym , a w ięc i zastąpienia wyższości niższością.
T ekst D ziennika oraz twórczość literack a sen su stricto św iadczą, że G om brow icza szczególnie fascynow ały te a sp e k ty i prob lem y ście ran ia się Niższości i W yższości. Św iadczą o ty m dow odnie: F e rd y
d u rke i T r a n s -A tla n ty k , S lu b i O peretka. Isto tą zaś tego ścierania
je s t k o n fro n ta cja a n ty te tycznych p ierw iastk ó w k u ltu ry . W yraża ona i u jaw n ia istnienie w „kościele ziem skim ” , ro zu m ian y m jako obszar sp o tk a ń uczących ludzi form y, dw óch w ielkich k ręg ó w k u ltu ro w ych: D ojrzałości i N iedojrzałości. K ręgi te to sp ra w a podziału ludzi na ty ch , k tó rz y są dostatecznie, a n a w e t dobrze nauczeni (w ychow a ni) i ty ch , k tó rz y nie są dostatecznie nauczeni (w ychow ani); chodzi tu, oczywiście, o nauczenie F o rm y i w ychow anie w edle F orm y. T w ierdzenie szóste: tw orzenie i u trw a la n ie form y, jako m o d e lu ją c e go nas w szystkich owocu i w y razu „m iędzyludzkiego” , zawsze
245 R O Z T R Z Ą S A N IA I R O Z B IO R Y
i w szędzie u jaw n ia ścieranie się N iedojrzałości i Dojrzałości, będące (w znacznej m ierze) ścieraniem się Młodszości i S tarszeństw a.
W sw ej ośm iopunktow ej sy n tety czn ej c h a ra k te ry sty c e człowieka pisze G om brow icz na ten tem at:
„Człowiek zdegradowany formą (będący zawsze «niedo» — niedokształcony, niedojrzały)”, jak też „Człowiek zakochany w niedojrzałości” i „Człowiek stw arzany przez Niższość i M łodszość” (D II, s. 13).
P ojaw ia się w G om brow iczow skiej w izji k u ltu ry nie tylko sp raw a ścierania się N iedojrzałości i Młodszości z D ojrzałością i S ta rsz e ń stw em . A u to r F erd yd u rke ak c en tu je k re a ty w n ą fun kcję N iedojrza łości i Młodszości, w skazu jąc też na ich ofensyw ny c h a ra k te r. K on sta tu ją c : „G dy człowiek dorosły oderw ie się od m łodzieńca, nic ju ż nie m oże go zaham ow ać w e w zrastający m u sztuczn ieniu ” (D III, s. 109), rzu ca G om browicz snop św iatła na sens i rac je oporu m łod szych (niedojrzałych) w obec „u p u p ian ia” ich ed u k acją ze stro n y starszy ch (dojrzałych). Skoro z dorosłością i dojrzałością w iąże się „w zrastające u sztucznienie” , a d orośli-dojrzali uczą m łodszych-nie- d ojrżały ch w zorów , n o rm i reg u ł obecności w królestw ie Form y, czyli w „kościele ziem skim ” , ed u k acja ta zaś je s t usztucznianiem adeptów , w y tłu m aczaln e sta je się ośw iadczenie G ałkiew icza pod czas „ u p u p ia ją c e j” uczniów (m łodszych-niedojrzałych) lekcji o Sło w ackim :
,.Ale kiedy ja się w cale nie zachwycam! Wcale nie zachwycam! N ie zajmuje mnie! N ie m ogę w yczytać w ięcej jak dwie strofy, a i to m nie nie zajmuje. Boże ratuj, jak to m nie zachwyca, kiedy m nie nie zachwyca?” (F, s. 47).
Z agadnienie ścierania się N iedojrzałości-M łodszości z D ojrzałością- -S tarszeń stw em m a w tw órczości G om brow icza dw a aspekty : biolo giczny i ideologiczny. W ścieraniu się N iedojrzałości i D ojrzałości w idzi G om brow icz in te rw e n iu ją cą obecność czynnika biologicznego w sfe rę k u ltu ry . F ascy n acja m łodością u dorosłych-doj rżały ch św iad czy o tym , iż sta n biologiczny zostaje podniesiony do ran g i w a r tości k u ltu ro w e j. R ezygnacja z dojrzałości w leg itym ow an iu się F o rm ą w zam ian za w ejście do stan u m łodzieńczego to jed en z w aż n iejszych m otyw ów tw órczości M istrza W itolda. Rzec m ożna, iż jest te n m oty w bliski m itow i o F austusie, a zw łaszcza takiej a rty sty c z nej a rty k u la c ji tego m itu , ja k ą zaprezentow ał R ené C lair w film ie
U rok szatana. M ówiąc n ato m iast o aspekcie ideologicznym , m yśli
m y o tym , że w sp o rach o sta tu s i fu n k cję tra d y c ji obecne są kon flik ty pokoleń jako w y raz k o n fro n tacji a n ty te ty c z n y c h p ierw iast ków: Młodszości i S tarszeń stw a. W „W ielkim W ieku” C yrano de B er gerac napisał uto p ię T a m te n św iat, w k tó re j p rzed staw ia społeczeń
stw o rządzone przez ludzi m łodych, k o n sty tu c ji program ow o a n ty - gero n to k raty czn ej. Ale utopia G askończyka niew iele zm ienia w t r a d y cy jn y m układzie. M łodsi g ra ją tam ro le dotychczas g ran e przez starszych, ale g ra ją nap ełn ien i D ojrzałością i S tarszeń stw em . J e s t to tylko m odyfikacja m e try k a ln y c h k ry te rió w k om pletow ania elity. G om brow icz n ato m iast porusza zagadnienie znacznie w ażniejsze: zastąpienie, tra d y c ją uśw ięconej, hegem onii starszy ch i d ojrzałych (przepojonych i usztucznionych F orm ą, k tó re j się w yu czyli — k tó re j ich w yuczono, k tó rą sobie przysw oili — k tó rą im przysw ojo no) — nad aw an iem to n u w „kościele ziem skim ” przez m łodszych i n ied o jrzałych (jeszcze nie urobionych edu k acją d la form y, przez form ę, w form ie i w im ię Form y). J e s t to sp ra w a re o rie n ta c ji ideo logicznej, gdyż tra d y c ja w znaczeniu podm iotow ym 3 je st o rien tacją ideologiczną, a tu chodzi o rew izję m odelu tra d y c ji. T ak w łaśnie, naszym zdaniem , w y p ad a in te rp re to w a ć słow a:
„Do diabła z Ojcem i Ojczyzną! Syn, syn, to m i dopiero, to rozumiem! A po co tobie Ojczyzna? Nie lepsza Synczyzna? Synczyzną ty Ojczyznę zastąp, a zobaczysz!” (T—A, s. 62).
Zauw ażm y, n a m arginesie, że w aspekcie opozycji O jczyzna — S y n czyzna u k a z u je się G om brow icz jak o spadkobierca w ażkich w ą t ków koncepcji ojczyzny w tw órczości Słowackiego i W yspiańskiego. T w ierdzenie siódm e: fo rm a je s t w „kościele ziem skim ” rów nież n a rzędziem osiągania sukcesu znaczącego dla naszego sta tu su . Zda niem M istrza W itolda człow iek um iejący się biegle posługiw ać fo r m ą w iele m oże osiągnąć w g rach podczas spotkań. J a k dalece zn a jom ość F o rm y i um iejętność operow ania form ą stosow ną do sy tu a c ji sta je się m iern ik iem w iedzy, przem yślności i zaradności człow ieka- -gracza św iadczy sp ra w a H en ry k a. H e n ry k a w idzim y w „kościele ziem skim ” , gdzie „ludzie łączą się w jak ieś k sz ta łty Bólu, S tra c h u , Śm ieszności lu b T ajem nicy, w nieprzew idziane m elodie i ry tm y , w a b su rd a ln e zw iązki i sy tu acje i, p o ddając się im, są stw arzan i przez to, co stw orzyli. W ty m kościele ziem skim d uch lu dzk i uw iel bia m iędzyludzkiego” (S, s. 125).
P ow aby N iedojrzałości nęcą, lecz pożytki z biegłości w posługiw aniu się F o rm ą (tzn. pożytki z D ojrzałości) rów nież kuszą. G ra m iędzy P ija k iem a H en ry k iem je s t grą, w k tó re j p a rtn e rz y m uszą leg ity m ować się oWą biegłością. P oniew aż P ija k je s t w y tra w n y m graczem , H e n ry k s ta ra m u się dorów nać. S taw k a w grze je s t pow ażna i od um iejętn o ści H en ry k a w iele zależy, g d y chodzi o s ta tu s H en ry k a w „ziem skim kościele” . W y rażają to słow a H enry ka:
3 J. Szacki: Tradycja — przegląd problematyki. Warszawa 1971 PWN, s. 147— 154.
247 R O Z T R Z Ą S A N I A I R O Z B IO R Y
„Jeżeli nie zdołam utrzymać się na w ysokości tego m ajestatu, to ten m aje stat stoczy się na niziny mojej farsy” (S, s. 174).
„ D ram at F o rm y ” (dziejący się m iędzy człow iekiem a form ą) jest n a jisto tn iejszy m bodaj zagadnieniem roli, w ciąż i wszędzie, granej przez „w ieczystego a k to ra ” w th e a tr u m m u n d i, jak im je s t „kościół ziem ski” . W „dram acie F o rm y ” zauw ażam y niem ożności:
1) u w o lnien ia się człow ieka od Form y, k tó ra je s t m u zarazem po trzeb n a i n arzucana, p rzy czym człow iek w y k azu je skłonność do w yzw olenia się od Form y, odejścia do N iedojrzałości i N iedokształ- tu;
2) osiągnięcia przez człow ieka pan o w an ia n a d F orm ą w sto pniu doskonałym , pozw alającym m ówić o b ra k u zagrożenia naszej form y przez in n y ch (niem ożliw y je s t H e n ry k w olny od stra c h u przed P ija kiem);
3) u zy sk an ia przez człow ieka wobec F o rm y sw obody pozw alającej m u tra k to w a ć ją jako posłuszny tw ór, k tórego je s t panem na zasa dzie iu s u ten d i, fru e n d i et disponendi;
4) stw o rzen ia ed uk acji d ającej k ształto w an ie dojrzałości, lecz bez uruch om ien ia procesu u sztucznienia postępującego.
T w ierdzenie ósme: ludzie, zawsze i w szędzie, uczą się w zajem w a r tości i zm uszają do a k c ep ta cji i a firm a c ji zrodzonych z „m iędzy ludzkiego” w tra k c ie spotkań, a n a w e t sp ra w ia ją, iż m a m iejsce in tern alizacja k u ltu w alen tn ej form y. K lasycznym p rzy k ład em może tu być sto su n ek ludzi do sztu ki jako w artości. Gom brow icz pisze na ten tem at:
„Ja jednak coraz m niej jestem skłonny do dzielenia mojej w rażliw ości na przegródki i nie chcę zam ykać oczu na absurdy, które towarzyszą sztuce, nie będąc nią. W ymagam od sztuki nie tylko, aby b yła dobra jako sztuka, ale leż aby była dobrze osadzona w życiu. N ie chcę tolerować zbyt śmiesznych jej św iątyń, ani modłów... zbyt ośm ieszających. Jeżeli to są arcydzieła, które takim mają w ypełniać nas zachwytem — dlaczegóż uczucie nasze jest trwoż- ne, niepew ne i błądzi po omacku? (D I, s. 39).
T aki p u n k t w idzenia nie je st zbytnio rozpow szechniony i zakorze niony w śró d estetologów . P olem izując z m y ślącym i i piszącym i in a czej, G om brow icz stw ierdza:
„Zachód żyje pomimo wszystko, w izją człow ieka odosobnionego i absolutnych wartości. Nam zasię w sposób nam acalny poczyna objaw iać się formuła: czło w iek plus człowiek, człow iek pomnożony przez człowieka — i nie należy bynajmniej łączyć jej z jakim kolw iek kolektyw izm em . (...) Zachód, w iem y dotąd swym absolutnym wartościom , jeszcze w ierzy w sztukę i w rozkosze,
R O Z T R Z Ą S A N IA I R O Z B IO R Y 248
jakich nam ona przysparza, dla m nie zaś rozkosz ta jest narzucona, ona rodzi się m iędzy nami — i tam, gdzie oni widzą człow ieka klęczącego przed m uzyką Bacha, ja widzę ludzi, którzy w zajem nie zmuszają się do uklęknięcia i do zachw ytu, rozkoszy i podziw u” (D I, s. 34—35).
W śród „w ieczystych a k to ró w ” , zm uszających się w tra k c ie spotkań w „kościele ziem skim ” do k lęk an ia przed w artościam i zrodzonym i z „m iędzyludzkiego”, jed n i leg ity m u ją się w iększą niż d ru d zy bieg łością, przem yślnością i zaradnością. Ci w łaśnie m ają w iększy udział w k reo w an iu w artości, p rzed k tó ry m i klękam y. Człowiek p rzem yśl ny i z a ra d n y , dobrze p o jm u jący znaczenie F o rm y w „kościele ziem skim ” (jak też ro zum iejący praw idłow ości funkcjonow ania tego
th e a tru m m undi) sta ra się tak oddziaływ ać sw oją fo rm ą na innych,
a b y w y tw a rz a n a m iędzy n im a nim i form a odpow iadała w łaśnie jego intereso m lu b aspiracjom . T akim przem y ślny m i z a ra d n y m człowie kiem je s t K ró l Ignacy w Iw onie. T akim człow iekiem je st rów nież K anclerz w B ankiecie. G om brow icz u kazu je sy tu ację, w k tó re j lu dzie zm u szają się do klęk an ia p rzed w artościam i, ale w śró d uczestni czących w sp otk an iu m am y w yraźn ie obecną postać in ic ja to ra -re ż y - sera.
W im ię salw ow ania tw o ru F o rm y (M ajestatu K orony) uruchom iony zostaje tw ó r F o rm y (Bankiet), ab y za pom ocą tw o ru F o rm y (zbioro we zachow ania osiągające sta tu s r y tu a łu i cerem oniału) okiełzać psującego form ę koronną k róla. O brona bow iem F orm y, jak i nacie ran ie n a nią, może dokonyw ać się tylk o w „kościele ziem skim ” , a w ięc w tra k c ie spo tk ań i poprzez Form ę. W h isto rii ban k ietu m am y do czynienia z fo rm ą w yjściow ą (wzór b an k ietu ), psuciem jej przez k ró la, w ytw orzehiem fo rm y obronnej, k tó ra nie ty lko r a tu je sp raw ę K orony, pośw ięcając sp raw ę ban kietu , ale w ciąga króla do osobliw ej gry, w k tó re j ten s ta ra się w ytw orzyć sw oją form ę (an ty b an kiet), ale nie zdolen jest jej narzucić, gdyż fo rm a obronna k anclerza lepiej spełnia sw e zadanie. Je ste śm y tedy nie tylk o tym i, k tó rz y uczestniczą w tw orzeniu Form y, ale także m ożem y być tym i, k tó rzy ją p ro g ra m u ją i reży seru ją. Czy jed n ak F orm a nie w y sta w ia n a m z b y t dużego ra c h u n k u za to, iż m ożem y się nią posługi wać w sw oich przeróżnych grach?
T w ierdzenie dziew iąte: ludzie są, zawsze i wszędzie, poniżej form y, k tó rą tw o rzą i uznają; w życiu codziennym ci w y tw ó rcy są poniżej sw ych w ytw o ró w , ci a k to rz y są poniżej sw ych k rea c ji, ci dorośli i d o jrzali są poniżej sw ej Dorosłości i Dojrzałości. Pisze M istrz Wi told na te n tem at:
„Skupili się na tym problemie deformacji — zapomnieli, że «Ferdydurke» jest także książką o niedojrzałości... Człowiek n ie może wyrazić siebie na zewnątrz n ie tylko dlatego, że inni go paczą — nie m oże w yrazić siebie przede w szystkim dlatego, że tylko to, co w nas jest już uładzone, dojrzałe,
249 R O Z T R Z Ą S A N IA I R O Z B IO R Y
nadaje się do wypowiedzi, a cała reszta, czyli w łaśnie niedojrzałość nasza, jest m ilczeniem . Wobec czego forma będzie zawsze czymś kom prom itują cym — jesteśm y poniżeni formą. I nietrudno dostrzec jak, na przykład, cały nasz dorobek kulturalny, powstały dzięki tem u skrywaniu niedojrzałości, będący dziełem ludzi podciągających się do poziomu, którzy są tylko na zewnątrz swoją mądrością, powagą, głębią, odpowiedzialnością (przem ilcza jąc .odwrotną stronę medalu, nie mogąc jej ujawnić) — jak te w szystk ie nasze sztuki, filozofie, m oralności kompromitują nas, albowiem nas przera stają i, dojrzalsze od nas, wtrącają nas w jakieś wtórne zdziecinnienie. My kulturze naszej nie możemy w ew nętrznie sprostać — to fakt, który dotąd nie został należycie uwzględniony, a który decyduje o tonacji naszego «życia kulturalnego». W głębi jesteśm y w ieczystym i chłystkam i” (D II, s. 11—12).
O ntologiczna analiza człow ieka u jaw n ia dualizm jego n a tu ry . Nasz „stad n y dw unóg” składa się z dw óch dialektycznie z sobą złączo ny ch p ierw iastków : D ojrzałości i N iedojrzałości. D ualizm ten je st źródłem nieustannego ro zdarcia każdego z nas. Nasz obraz (we w łasnych i cudzych oczach) je st rów nocześnie obrazem osiągającego (dające pow ód do dum y i zadow olenia) w y ży ny tw órcy i znaw cy F o rm y oraz obrazem kogoś, kto nie d orasta do F orm y, nie p o tra fi jej sprostać, z n ajd u je się na poziom ie u zasadniającym zakłopotanie, zaw stydzenie i b ra k zadow olenia z sam ego siebie. D otyczy to zw łasz cza ludzi znaczących w tw o rzen iu Form y. Pisze o nich G om brow icz:
„Niedostateczność nie jest czymś, co towarzyszy wielkości, wyższości, a tylko jest to jej «quid» substancją. W ielkość — powiedzm y to w końcu — jest niedostatecznością. (...) czymże bowiem był tzw. w ielki człowiek, jeśli nie produktem nieustannego w ysilenia, sztucznego wyolbrzym iania dojrzałości, skrzętnego ukrywania sw ych braków, przystosow yw ania się usilnego do innych w ybitnych, którzy dopuszczali się takiego sam ego fałszerstw a — i czyż w ielkość nie była tworem «międzyludzkim», jak cała kultura? A w takim razie ten, kto w sferze życia zbiorowego ulegał w yw yższeniu, m usiał osobiście być zaw sze poniżej... i tu w łaśnie wielkość, wybitność, dostojność, m istrzo
stw o staw ały się niedostateczne, niedojrzałe... spowinowacone pokątnie ze w szystkim młodym... M istrzostwo byłoby w ięc w ieczystym partactwem ! W ie czystą słabością i czarem!” (D II, s. 145).
III
W yróżnione przez nas dziewięć tw ierd z eń tw o rzy spó jną całość. W ypada więc, in te rp re tu ją c G om brow iczow ską „filozofię fo rm y ” , czyli antroposocjologię dialektycznej re la c ji m ię dzy człow iekiem a Form ą, pam iętać o w ym ogu w idzenia człow ieka w ujęciu G om brow icza rów nocześnie w aspekcie ow ych dziew ięciu tw ierdzeń, gdyż inaczej grozi in te rp re ta to ro w i sy m p lifikacja obrazu z powodu re d u k c ji isto tn ych aspektów .
R O ^ R Z Ą S A N I A I R O Z B IO R Y 250
ważyć, iż w praw dzie te k st D ziennika i in n ych u tw o ró w M istrza W i tolda upow ażnia nas do m ów ienia o pow szechnikach kultu ro w y ch , lecz godzi się w skazać na to, że a u to r P ornografii je st zdania, że usztucznienie, w y rażające się w k lęk a n iu p rze d p ro d u k ta m i w y tw a rzan ia Form y, je st dziejow ą ten d en cją, k tó re j przyśpieszenie i w zm ocnienie w iąże się zdecydow anie z naszą cyw ilizacją, zw łasz cza w jej okcydentalnej odm ianie.
P rzed staw iając kró lestw o F o rm y — „kościół ziem ski” , rozw ażał też G om browicz sp raw ę w y b oru najlepszego z m ożliw ych zachow ań się w ty m świecie. A utorow i T r a n s -A tla n ty k u p rzypisać m ożna dw a po glądy, z k tó ry c h zasadnie da się w yprow adzić p ew na rekom endacja. Skoro:
1) form a jest od człow ieka, żyjącego w cyw ilizacji, nieodłączna i trzeba o ty m wiedzieć, a w iedząc ułożyć z n ią m ożliw ie rozsądne i korzystn e w a ru n k i w spółżycia: nie m ożna bow iem od niej uciec, a w ięc odpada zarów no droga W łóczęgi (z zaw ieszonego w P ra d o obrazu H eronym usa Boscha) i nie m ożna jej pokonać, a więc od pada droga rozm ow y E dypa ze Sfinksem , w y p a d a n ato m iast grać wobec niej rolę podobną g ran ej przez A ugiasza, p rez y d e n ta Elidy (w słuchow isku D iirre n m a tta p t. H erku les i stajnia Augiasza), w o bec fak tu i kw estii gnoju, gdy zak ład ał i p ro w adził na uboczu ogród, lecz je s t to droga bardzo tru d n a , choć — pon iekąd — zgodna z fo r m u łą Spinozy o w olności jako zrozum ieniu konieczności;
2) w rozm aity ch cyw ilizacjach fo rm a m a ro zm a ity c h a ra k te r, osiąga rozm aity sta tu s i spełnia różne fu n k cje i choć n ie m ożna podjąć sensow nej i owocnej g ry przeciw F orm ie jak o in te g raln e m u sk ła d nikow i su b stan cji ludzkiego św iata, to m ożna g rę ta k ą podjąć p rz e ciw u jem n y m w pływ om — na m yślen ie i zachow anie się ludzi — fo rm y potęgującej i rozszerzającej dom inację idolów i schem a tó w — m a sens zastanow ienie się n a d w łaściw ym sty lem bycia czło w ieka wobec Form y. R ekom endacja M istrza W itolda w tej m ierze je s t tak a oto:
„Tak! Być ostrym, rozumnym, dojrzałym być «artystą», «myślicielem », «styli stą» tylko do pewnego stopnia i nie być nigdy za bardzo i w łaśnie z tego «nie za bardzo» uczynić siłę równą w szystkim bardzo, bardzo, bardzo in ten syw nym siłom. Pilnować w obliczu zjaw isk gigantycznych w łasnej, ludzkiej miary. Nie być w kulturze niczym w ięcej, jak tylko w ieśniakiem , jak tylko Polakiem, ale naw et w ieśniakiem i Polakiem nie być zanadto. Być sw obod nym, ale nawet w swobodzie nie być nadm iernym ” (D I, s. 139).
IV
D obrym p raw em m yśliciela, pisarza je s t p rze d staw ian ie czytelnikow i pró b y z a ry su sw oich zasług dla k u ltu ry . U znając to praw o, ja k też sądząc, iż tak ie p ró b y z a ry su m ogą być
251 R O Z T R Z Ą S A N IA I R O Z B IO R Y
przyczyn kiem do rozum ienia i w y jaśn ien ia sensu i fu n k cji tw órczoś ci a u to ra , przytoczym y słow a M istrza W itolda:
„W moich utworach ukazałem człowieka rozpiętego na prokrustowym łożu formy, znalazłem własny język dla ujaw nienia jego głodu formy i jego n ie chęci do form y, specyficzną perspektyw ą spróbowałem wydobyć na św iatło dzienne dystans, jaki istnieje pom iędzy nim a jego kształtem . Ukazałem w sposób chyba nie nudny, lecz w łaśnie zabawny, czyli ludzki, żywy, jak forma pow staje między nami, jak ona nas stwarza. W ydobyłem na jaw tę sferę «m iędzyludzkiego», która dla ludzi jest decydującą i nadałem jej cechy siły twórczej. Zbliżyłem się w sztuce bardziej może od innych autorów do pewnego w idzenia człowieka — człowieka, którego w łaściw ym żyw iołem nie jest natura, lecz ludzie, człowieka nie tylko umieszczonego w ludziach, ale nim i naładowanego, natchnionego. Starałem się ujawnić, że ostateczną instan cją dla człow ieka jest człowiek, nie zaś żadna wartość absolutna i spróbowa łem dotrzeć do tego najtrudniejszego królestw a zakochanej w sobie niedoj rzałości, gdzie tworzy się nasza nieoficjalna a nawet nielegalna mitologia. U w ydatniłem moc sił regresywnych, ukrytych w ludzkości i poezję gwałtu, zadawanego przez niższość w yższości. A jednocześnie zw iązałem ten obszar przeżycia z podłożem moim — z Polską — i pozwoliłem sobie podszepnąć inteligencji polskiej, że w łaściw e jej zadanie nie polega na ryw alizacji z Za chodem w w ytw arzaniu formy, lecz na obnażeniu samego stesunku człowieka do form y i, co za tym idzie, do kultury. Że m y w tym będziemy silniejsi, bardziej suw erenni i skuteczni” (D I, s. 140— 141).
N aszym zdaniem m ożna się z tą sam ooceną zgodzić. D odam y jeszcze, że tw órczość G om brow icza (tu też zwłaszcza te k st D ziennika) upo w ażnia do n ap isan ia trzech jeszcze studiów , będących sui generis w ątk am i w yw odzącym i się z k an o n u „filozofii fo rm y ” . B yłyby to stu d ia pośw ięcone zagadnieniom :
1) tra d y c ji i a n ty tra d y c ji w k ry ty c e „fo rm y polskiej” w raz ze sp ra w ą dziejow ej szansy polskiej in te lig e n c ji w k u ltu rz e u n iw e rsa l nej;
2) m odeli n o rm a ty w n y c h p isarza i p isa rstw a w k u ltu rz e naszej cy w ilizacji w raz ze w skazaniam i, ja k prow adzić g rę z F orm ą;
3) w alk społecznych o u trz y m an ie bądź zb u rzenie zastanego ład u kulturow ego , prow adzonych za pom ocą F o rm y i w im ię w artości i celów z F o rm ą nierozłącznych.
S tu d ia tak ie zam ierzam y napisać, a niniejszy a rty k u ł tra k tu je m y jak o początek p rzy czyn k u do ro zw ażań o „filozofii fo rm y ” W itolda Gom brow icza.