• Nie Znaleziono Wyników

Metafora bez granic

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Metafora bez granic"

Copied!
34
0
0

Pełen tekst

(1)

Aleksandra Okopień-Sławińska

Metafora bez granic

Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 6 (54), 3-35

(2)

Szkice

Aleksandra Okopień-

-Sławińska

Metafora bez granic

Jednym z nieodpartych im pul­ sów, które zw racają mnie ku sprawom m etafory, jest poczucie dotkliw ej nieprzystawalności wiedzy o m etaforze do p rak ty k semantycznych współczes­ nej poezji, a więc zastanawiająca paradoksalność sytuacji, na którą składają się: i powszechne prze­ konanie o większej niż kiedykolwiek roli procesów m etaforyzacyjnych, i żywe teoretyczne zaintereso­ wanie metaforą, i — elem entarne trudności w pros­ tym , choćby dla celów analityczno-dydaktycznych przedsiębranym , wskazaniu, co we współczesnym tekście jest, a co nie jest metaforą.

Pracy swojej nie koncentruję na współczesnej po­ ezji, a tylko na rozważaniu językowych granic, podstaw i m otywacji m etafory. Uważam jednak, że poezja ta w swojej intensywności, program owym ekstrem izm ie i świadomym wypróbowywaniu se- m antyzacyjnych mocy języka stanowi doświadcze­ nie, k tó re badaczowi wypowiedzi „daje do m yśle­ nia” i to pomimo 24 wieków poarystotelesowskich m edytacji o m etaforze i pomimo wielkiej rozmai­ tości i bezliku przedsięwzięć objaśniających, które

Nieodparty impuls

(3)

A L E K S A N D R A O K C P I E Ń - S Ł A W lN S K A 4 Spatynowane przykłady Rozpoznać łatw o; trudniej objaśnić

zrodziły się w ostatnich dziesięcioleciach tego 24- -wiekowego okresu.

Zauważyć od razu wypada, że nowoczesna ap aratu ra dzisiejszej sem antyki, niezależnie od orientacji ba­ dawczej, z upodobaniem bywa angażowana do m o­ delow ania ciągle podobnych, wielce spatynow anych przykładów , często jeszcze antycznej prow eniencji, jak wieczór życia, okręt, k tó ry zam iast płynąć stoi,

leci, bieży, orze jale lub je pruje; stale też pow ra­

cają: ktoś, kto jest lw em w walce, ludzie-w ilcy, nie mówiąc już o perłach zębów, koralu ust, kobier­

cu zim y oraz o prostych animizacjach, personifika­

cjach lub katachrezach, p rzy czym te ostatnie kw a­ lifikow ane jako przeniesienie nazw y zazwyczaj zby­ wane są lekceważąco.

Skłonność do wywodzenia nowych teorii z takich uświęconych trad y cją przykładów m a sens głęb­ szy — jest w yrazem uświadamianego lub nie p rze­ konania badaczy, że wszyscy um iem y rozpoznać m etaforę, a naw et pojąć jej znaczenie, natom iast istotę trudności stanowi dopiero odtworzenie jej ogólnego modelu czy też — prościej — jednolite objaśnienie mechanizm u jej budowy.

Wśród wielości przedstaw ianych propozycji p o ja­ w iają się jednak i takie, k tó re w ybierają krańcowo odm ienny sposób postępowania. Rozpoczynają bo­ wiem od w ypracow ania definicji m etafory, u stan a­ w iając tym samym k ry teriu m dla selekcji zjawisk podejrzew anych o metaforyczność. Czasem selekcja taka byw a założona z góry i bezwzględna, częściej — jest pro stą konsekw encją m niejszych lub większych zdolności absorbcyjnych proponowanego modelu, naw et jeśli w autorskiej intencji m iał on wchłonąć ogół m etaforycznych przypadków.

Rzucającym się w oczy przykładem ostracyzm u pierwszego rodzaju była opublikowana w 1971 r. praca A ndrzeja Bogusławskiego, k tó ry poza obręb skonstruowanego przezeń pojęcia m etafory w yrzucił wszystkie najklasyczniejsze przykłady jej realizacji,

(4)

a więc „tzw. m etafory genetyczne” w rodzaju głę­

boki żal czy złapać na gorącym uczynku, w yrażenia

o charakterze skrótowym (metonimie, synekchdo- chy, a także „wyrażenia, w których tak czy inaczej przejaw ia się związek podobieństwa, a nie stycz­ ności” — tu przede wszystkim „tzw. m etafory do­ pełniaczowe typu perły zębów, błam y lasów”), w re­ szcie „w yrażenia użyte zamiast ściśle określonych innych w yrażeń”, np. skonwencjonalizowane syno­ nim y wieczór życia = starość oraz w ym yślane ad

hoc nazwy-zastępniki, a na ostatek jeszcze skonden­

sowane porównania dotyczące układów relacyj­ nych 1.

Przykładam i łagodnej ty ran ii — w ynikłej ze złu­ dzenia, że jedną form ułą generalizującą można ogarnąć cały żywioł m etafory, są np. ram y ekspli- kacyjne skonstruow ane dla m etafory przez Annę W ierzbicką i Teresę Dobrzyńską, przy czym pierw ­ sza autorka przew iduje tylko jedną postać takiej r a m y 2, druga zaś zdaje się skłaniać ku większemu liberalizmowi 3.

» A. Bogusław ski: O metaforze. „Pamiętnik Literacki” T. LXII 1971 z. 4, s. 111—126.

2 A. Wierzbicka: Porównanie — gradacja — metafora. „Pa­ m iętnik Literacki” T. LXII 1971 z. 4, s. 127—147. Rama m odalna m etafory ma w jej ujęciu następującą postać: „rzekłbyś, że to nie..., lecz...”.

* T. Dobrzyńska: O semantycznej reprezentacji niektórych

w y ra że ń metaforycznych. W: Semantyka i słownik. Pod red.

A. Wierzbickiej. Wrocław 1972, s. 191—208 oraz T. Dobrzyń­ ska: Metafora czy baśń? O interpretacji semantycznej u t w o ­

ró w poetyckich. „Pamiętnik Literacki” T. LXV 1974 z. 1,

s. 107—122. Zaproponowana przez nią rama modalna dla m etafory werbalnej, rozumiana jako inwariantna formuła eksplikacyjna, ma postać: „Można by powiedzieć, że to nie

Si, które jest Pi, ale S2, które jest P2”, przy założeniu, że

Si jest Pj. Autorka wyjaśnia, że powierzchniowym w ykład­ nikiem m etafory w tekście jest fraza „Si jest P2”, natom iast

Si i Pi „wymagają interpretacji ze strony odbiorcy na pod­

staw ie potocznej w iedzy o św iecie” (Metafora czy baśń? s. 107).

N a

Madagaskar...

Łagodna tyrania

(5)

A L E K S A N D R A O K O P I E N - S Ł A W iN S K A 6

Podobnie selekcyjne efekty m usiałaby spowodować całkowicie odmienna od poprzednio wspomnianych, ale także charakterystyczna i budząca zainteresow a­ nie propozycja Doroty Mack, kontam inująca idee gram atyki generatyw no-transform acyjnej i teorii aktów mowy, a sprowadzająca się do tezy, że m eta­ fora to wyrażenie, którego głęboka stru k tu ra jest kom binacją asercji i połączonej z nią przez porów ­ nanie — presupozycji. W arunkiem fortunności m e­ tafo ry jest przy tym odtworzenie porów nania 4. W ybrałam te przykłady nie tylko, aby zilustrować tok mojego rozumowania, ale również dlatego, że p rezen tu ją one pewne aktualne i niezbanalizowane style interpretacji. Moje zastrzeżenia co do re stry k ­ cyjnych skutków sprowadzania m etafory do jak iej­ kolwiek stałej form uły wzorcowej rów nie dobrze mogłabym egzemplifikować choćby przy pomocy parafrazow anej w nieskończoność form uły A rysto- telesowskiej, że m etafora to skrócone porównanie. Idzie mi przede w szystkim o samą spraw ę w ytycza­ nia granic m etafory, a dopiero na drugim planie Wielka rzeka o reguły takiego postępowania. Jestem bowiem przeświadczona, że granic tych nie można ustalić, gdyż stoim y wobec wielkiej rzeki zjawisk sem an­ tycznych, ruchliw ych, ciągłych i płynnych. Ci, któ­ rzy w swojej argum entacji zadow alają się u tarty m i przykładam i, działają tak, jakby n u rt tej rzeki opi­ sać chcieli na podstaw ie laboratoryjnych oględzin w yciętych z przerębla b ry ł lodu. Ci drudzy zaś, wzorcotwórcy, tak — jak gdyby interesow ała ich tylko ta woda, któ rą zdołają zatrzym ać w skonstru­ owanych przez siebie basenach, brodzikach czy wo­ 4 D. Mack: Metaphoring as Speech Act: Some Happiness

Conditions for Implicit Similes and Simple Metaphors. „Poe­

tics” Vol. 4 1975, s. 221—256. Pouczające krytyczne om ó­ w ien ie tej pracy dają E. A. Levenston: Metaphor, Speech

Act and G ram m atical Form. „Poetics” Vol. 5 1976, s. 373—

382 oraz M. R. Mayenowa: Poetyka teoretyczna Zagadnie­

(6)

dotryskach, albo też przepuścić przez własnej ro­ boty rury, kanały, jazy i tamy.

Stanowisko, jakie chciałabym tu zarysować, jest konsekwencją myśli nieraz już na różne sposoby w yrażanej przez językoznawców, filozofów mowy, badaczy poezji i samych poetów, że procesy m eta- foryzacyjne są koniecznym w arunkiem życia języka jako instrum entu zdolnego do komunikowania nie­ ograniczonych treści semantycznych. Spośród ba­ daczy m etafory wyznających podobne idee najw ięk­ szy wpływ w yw arł chyba Ivor A rm strong Richards swoją pracą The Philosophy of Rhetoric, opubliko­ w aną po raz pierwszy w 1936 r. Uniwersalność m e­ tafory w yjaśniał on jednak właściwościami ludz­ kiego myślenia, czyniąc ją podstaw ą umysłowych procesów poznawczych. Moim zaś staraniem jest uniwersalność tę przedstawić w kategoriach języ­ kowych, co zresztą — jak uważam — wcale nie zam yka perspektyw na poszukiwanie jej m otywacji także w sferach poza język wychodzących. Metaforę uważam za szczególnie zintensyfikowany przejaw działań sem antyzacyjnych, na które nastaw iony jest cały mechanizm języka, począwszy od samej dwo­ istości znaku językowego i napięć między sferam i

signifiant a signifié oraz w ew nątrz tych sfer, pa­

nujących zarówno w obrębie pojedynczych znaków, jak też w układach serii znakowych powiązanych sieciami wielorakich relacji.

Rodzącą się z tych napięć znaczeniotwórczą energię skum ulow aną w znaku językowym docenił i opisał w 1929 r. Sergiusz K arcevski w niezmiernie ważnej, choć zaledwie kilkunastostronicowej, rozprawce znanej u nas od lat, ale nigdy nie przetłum aczonej i ciągle jakby nie domyślanej do k o ń c a 5. Jej teza zasadnicza brzmiała: „Każdy znak językowy jest

5 S. Karcevskij: Du Dualisme Asymétrique du Signe Lin­

guistique. W: A Prague School Reader in Linguistics. Com­

pilée! by J. Vachek. Bloomington 1964, s. 81—87.

Hydro technicy Richards Językowa uniwersalność metafory Karcevski

(7)

A L E K S A N D R A O K O P I E Ń - S Ł A W lN S K A 8

Dalej tenże

w irtualnie homonimem i synonimem równocześnie. Inaczej mówiąc, przynależy on zarazem do serii przetransponow anych w artości tego samego znaku oraz do serii w artości analogicznych, ale w yrażo­ nych przez różne znaki”.

I d a le j— bądź to cytuję, bądź referu ję K arcevskie- go: K ażdy znak jest ruchom y i nieruchom y (zmienny i stały) równocześnie. Przystosow ując się do konkretnej sytuacji, może on ulegać jedynie czę­ ściowym przekształceniom i poprzez niezmienność swojej pozostałej części pozostaje identyczny ze sobą samym, zachowuje więc swoją tożsamość. Nie­ zależnie od stopnia konkretności transpozycji zna­ czeniowej znaku nie sięga on nigdy granicy jednost- kowości, nie stapia się z indyw iduum . Od chwili narodzin nowa k reacja ukazuje się dalej jako znak, czyli je st zdolna do oznaczania analogicznych sy tu ­ acji, już posiada w artość gatunkow ą i włącza się do serii synonimicznej. Przypuśćm y, że w rozmowie ktoś został nazw any rybą. Stw orzony został przez to hom onim słowa ryba, ale równocześnie doszedł nowy człon do serii synonimicznej: fleg m atyk, chłodny, nieczuły, ospały. Zarówno signifiant (pho­ nique), jak i signifié (fonction) — każde ogranicza

przestrzeń przeznaczoną dla swojego p artn era: sig­

nifiant poszukuje innych funkcji niż jego właściwa, signifié zaś stara się uzyskać w yraz za pomocą in­

nych środków niż właściwy m u znak. Są one nie­ sym etryczne; sprzęgnięte ze sobą pozostają w stanie chw iejnej równowagi. Dzięki tej właściwości stru k ­ tu ry znaku system językowy może ewoluować: „adekw atna” pozycja znaku przesuw a się nieu stan ­ nie poprzez ciąg adaptacji do konkretnych okolicz­ ności.

K arcevski nie mówi o m etaforze, lecz o semiologicz- nych fundam entach języka, jednak sposób, w jaki je charakteryzuje, dostarcza znakom itych m otyw a­ cji dla naturalności, ustawiczności i konieczności procesów m etaforyzacyjnych.

(8)

Teoria Karcevskiego, którą przyjm uję za punkt wyjścia dla własnych rozważań, jest teorią napiętej równowagi przeciw ieństw i zależności między płasz­ czyzną w yrażenia a płaszczyzną treści w obrębie układów znakowych, między homonimią a syno- nimią, między generalizującą n atu rą znaku a kon­ kretnością jego poszczególnych użyć, wreszcie — między przyrodzoną znakowi skłonnością do prze­ kształceń sem antycznych a utrzym yw aniem się jego tożsamości jako określonej jednostki językowej. To charakterystyczne dla Karcevskiego a zakorzenione w tradycji de Saussure’owskiej wiązanie trwałości i zmienności, jedności i wielości, ogólności i kon­ kretności, tożsamości i przekształceń ma dla objaś­ niania sem antycznych mechanizmów mowy szcze­ gólną wagę. Przechylenie szali na którąkolwiek stronę daje w rezultacie wizję bądź zbyt ustatycz- nioną, podatną na retoryczne klasyfikatorstw o czy form alizacyjny schematyzm , bądź to zbyt rozpro­ szoną i płynną, np. znam ienną dla teorii radykalnie operacyjnych, redukujących znaczenie w yrazu do jego każdorazowych użyć, a tym samym tracących z pola widzenia kw estię jedności i językowej tożsa­ mości znaku.

Otóż zachowanie poczucia jedności słowa-znaku, po­ mimo całej jego kontekstow ej plastyczności i se­ m antycznej wielowariantowości, w ydaje mi się isto t­ nym współczynnikiem kom petencji mówiących oraz gw arancją nieskończonej sem antycznej p ro ­ duktyw ności samego znaku. Nie można założyć, że słowo jest pustą formą, która każdorazowo w ypełnia się pod w pływ em kontekstu, gdyż nie ma wówczas żadnych podstaw , by słowa tworzące ów kontekst traktow ać inaczej, a więc uważać za form y sem an­ tycznie wypełnione. Zamiast oczekiwanego prostego rów nania z jedną niewiadomą otrzym uje się zatem nierozwiązywalne rów nanie z samym i niewiado­ mym i. Tymczasem kontekstowa precyzacja znacze­ nia słowa możliwa jest tylko— mówiąc bardzo skró­

Dialektyka, dialektyka...

Słow o to nie pusta forma

(9)

A L E K S A N D R A O K O P I E tt- S Ł A W l N S K A 10 Ogólne znaczenie słowa Kategorie znaczenia

towo — przez zharmonizowanie semantycznych im ­ pulsów w ysyłanych przez kontekst z semantyczną potencją danego słowa.

W skaźnikiem tej potencji jest ogólne znaczenie sło­ wa, określane najczęściej jako zbiór jego w szyst­ kich w ariantów semantycznych. Niezależnie od spo­ sobów bliższego definiowania kategorii znaczenia ogólnego, np. w term inach cech semantycznych, jej badawcza przydatność ściśle wiąże się z przekona­ niem o jedności i tożsamości słowa-znaku bez względu na skalę jego użyć. Podobne przekonanie w ypowiadał nie tylko K arcevski, ale np. Wołoszy- now, Jakobson czy Winogradów. Tożsamość wielo- znaczącemu słowu zapewniają zarówno pokrew ień­ stw a i więzi znaczeniowe między jego w ariantam i, jak też niemożność zajęcia przezeń pozycji już p rzy ­ pisanej w obrębie istniejących paradygm atów lek­ sykalnych jakiem uś innem u znakowi. W grę wcho­ dzą także: stałość postaci brzmieniowej w yrazu, jego cechy słowotwórcze, zdolności denotacyjne, a wreszcie względna stabilizacja właściwości gra­ matycznych, zwłaszcza podstawowych, takich jak bycie określoną częścią mowy, cecha rodzaju i licz­ by, prawidłowości fleksyjne lub koniugacyjne. Spraw a tego, jak w yodrębniać i szeregować poszcze­ gólne w arian ty sem antyczne danego słowa, spędza­ jąca sen z powiek leksykologów i leksykografów, nie ma, na szczęście, dla mojego wywodu większej wagi. Ma ją natom iast kw estia wyróżniania i p rze­ ciwstaw iania sobie rozm aitych kategorii znaczenia w yrazu, takich jak np. znaczenia okazjonalne i uzu- alne (Paul), ogólne i indyw idualne (Jaberg), leksy­ kalne i indyw idualne (Wellander), centralne, reali­ zowane i emocjonalne (Erdmann), aktualne i leksy­ kalne oraz centralne i p ery fery jn e (Stern), podsta­ wowe i szczegółowe (Kuryłowicz), swobodne i fra ­ zeologicznie związane (W inogradow)6 oraz — co 6 Korzystam tu z zestawień dokonanych przez W.

(10)

Zwiegin-dla mnie jest najważniejsze — znaczenia podsta­ wowe i przenośne. Samo wyróżnienie znaczenia podstawowego nastręcza już rozmaite trudności, by­ wa ono bowiem rozumiane jako bądź znaczenie najogólniejsze i najbliższe encyklopedycznemu, bądź najczęściej spotykane, bądź najdawniejsze, bądź najoczywiściej denotatywne, bądź też niezależne od kontekstu i sytuacji. Tak nieostro pojmowanemu znaczeniu podstawowemu przeciw stawiane byw ają znaczenia okazjonalne, poszczególne, emocjonalne, indyw idualne itp., a przede wszystkim — m etafo­ ryczne.

Jak tw ierdzi Zwiegincew, a ta jego opinia w yjątko­ wo odpowiada kierunkow i mojego myślenia, „dla dociekań semazjologicznych, które m ają na celu zba­ danie istoty znaczenia leksykalnego (rozumianego w sposób zbliżony do tego, co nazywam znaczeniem ogólnym — AO.S), prawidłowości jego rozwoju i w zajem nych stosunków między jego składnikami, takie kategorie jak «znaczenie podstawowe», «zna­ czenie bezpośrednie», «znaczenie przenośne», są zu­ pełnie niepotrzebne. Są to kategorie czysto umowne, pozbawione wszelkich kryteriów lingwistycznych. W rzeczywistości istnieją tylko w arianty leksykal- no-semantyczne w yrazu, które nie znają żadnych podziałów na podstawowe i pochodne, realne i prze­ nośne i są pod tym względem zupełnie rów noupraw ­ nione” 7.

cewa w książce Semazjologia. Tłum. J. Fleszner. Warszawa 1962, s. 298 i n.

7 Zwiegincew: Semazjologia, s. 309. Autor ilustruje swoją opinię bardzo ciekawymi przykładami, świadczącymi o tym, jak często znaczenia uważane dzisiaj za podstawowe były historycznie znaczeniami przenośnymi i jak zawodne jest tu „poczucie językowe”. Otóż np. za podstawowe znaczenie słowa tio m nyj (ciemny) w szystkie rosyjskie słowniki uw a­ żają to, które łączy się ze światłem , a za przenośne to, które dotyczy oceny moralnej, podczas gdy „w żadnym z zacho­ wanych zabytków językowych z wieku X —XIV nie można znaleźć ani jednego wypadku użycia tego wyrazu w

zna-Znaczenie podstawowe cóż to jest?

Słuszny Zwiegincew

(11)

A L E K S A N D R A O K O F I E N - S Ł A W lN S K A 12

Jeśli nie niezbędne, to zbędne

Otóż pom ijając na razie kw estię wskaźników m eta- foryczności, chciałam w pierw zwrócić uwagę, że znaczenia m etaforyczne ani nie są tworzone, ani też nie są rozum iane wyłącznie w opozycji do zna­ czenia podstawowego (tak lub inaczej w yodrębnia­ nego), mogą bowiem nawiązywać do jakiegokolwiek (jednego lub wielu) z istniejących w ariantów se­ m antycznych danego słowa, w tym także do jego w ariantów m etaforycznych. Niezależnie więc od kontrow ersji co do zasad w yróżniania znaczenia podstawowego, nie uważam tej kategorii za tak nie­ zbędną dla opisu i rozumienia procesów m etafory- zacyjnych, jak kategorii znaczenia ogólnego, ogar­ niającej całość sem antyzacyjnego dorobku danego słowa w jego społecznym funkcjonow aniu. Roli jej nie um niejsza fakt, że w świadomości poszczegól­ nych użytkowników języka, zależnie od ich indy­ widualnego przygotow ania i przynależności g ru ­ powej, owa całość rozmaicie się przedstaw ia, a w przypadkach najbardziej prym ityw nej i bezreflek­ syjnej znajomości języka zacieśnia do denotacyjnej w artości słowa.

Trudności we wskazaniu znaczenia podstawowego, a także dosłownych znaczeń w yrazu, zamierzam zilustrow ać na przykładzie zespołu zwykłych zdań polszczyzny, z których każde tw orzy inny w ariant znaczeniowy słowa „zachodzić”. Za najprostszy w skaźnik odrębności tych w ariantów przyjm uję ich przynależność do odmiennych serii synonimicznych, choć zdaję sobie spraw ę z możliwości bardziej sfor­ malizowanego ich uporządkow ania 8.

czeniu dotyczącym światła, natom iast w olbrzymiej ilości w ypadków użyto go w znaczeniu oceny moralnej. Co cieka­ we, również jego antonim — s w ie tly j (jasny) — ma w ow ym okresie także tylko znaczenie oceny m oralnej” (s. 308—309). 8 Mam tu na m yśli m etody wypracow ane przez J. D. Apres- jana (m.in. w książkach: Ekspierimientalnoje issledowanije

semantiki russkogo glagola. Moskwa 1967, Leksiczeskaja se~ mantika. Moskwa 1974) oraz doskonały pokaz zastosowań

(12)

1. Po godzinie drogi zaszła do leśniczówki = iść i dojść dokądś, iść i znaleźć się u celu.

2. Słońce zaszło = schować się, zniknąć.

3. Podczas tegorocznej powodzi woda zaszła aż pod próg domu = przebyć jakąś przestrzeń, osiągnąć pew ien p unkt w przestrzeni, zająć jakąś przestrzeń, rozprzestrzenić się.

4. Zaszła do niej na chwilę = wpaść, wstąpić, od­ wiedzić.

5. Zaszedł jej drogę znienacka = przeciąć drogę, nagle znaleźć się na czyjejś drodze.

6. Zaszła w życiu wysoko = wiele osiągnąć.

7. Od tej pory zaszły duże zmiany = zdarzyć się, mieć miejsce, zaistnieć.

8. Spraw y zaszły za daleko = rozwinąć się do tego stopnia, osiągnąć tak i stan, rozwój, punkt. 9. Zaszła w ciążę = stać się brzemienną, począć dziecko.

10. O kulary zaszły parą = pokryć się, powlec, po­ jawić się na jakiejś powierzchni.

11. Poły płaszcza zachodziły na siebie = nakładać się na siebie, leżeć na sobie.

12. Zachodziła w głowę, co się z nim stało = m y­ śleć i myśleć, zastanawiać się, starać się dociec. Wszystko są to zdania z języka obiegowego, zrozu­ miałe autom atycznie bez żadnych zahamowań. W słowniku Doroszewskiego na pierw szym miejscu figuruje znaczenie związane z planetam i, skądinąd zawsze podawane jako przykład u ta rte j m etafory. Jest ono rzeczywiście tak pospolite, iż zapewne gdy­ by nauczycielka poleciła dzieciom z 3 klasy ułożyć zdanie z czasownikiem zachodzić, najczęściej było­ by to zdanie o słońcu. Między genetyczną m

etafo-analizy operacyjnej do rozróżniania znaczeń czasownika w rozprawce M. M. Kopylenki O pyt izuczenija znaczenij i soczetanij teksem s pomoszczju opłeracjonnogo analiza.

W: Strukturnaja tipologija jazy kow. Red. W. W. Iwanow. Moskwa 1966, s. 45—55.

Przypadki zachodzenia

Nawet dzieci...

(13)

A L E K S A N D R A O K O P I E f t - S Ł A W l f t S K A 1 4

Co

metaforyczne?

Podstaw owe a dosłowne

rycznością a powszechnością użycia i rozumienia nie m a więc żadnego przeciwieństwa.

Z kolei gdyby podstawowe znaczenie zachodzenia wiązać z osiąganiem jakiegoś miejsca w przestrze­ ni przez poruszanie się na nogach, wówczas o me- taforyczność należałoby podejrzew ać różne odnie­ sienia słowa zachodzić do beznogich obiektów, a więc i zachodzenie parą, i zachodzące zm iany i spraw y, i poły płaszcza i wodę, a może naw et

zajście do kogoś, czyli wpadnięcie na chwilę lub

odwiedzenie, które nie im plikuje przebyw ania dro­ gi na piechotę, a tylko sam fak t pojawienia się w jakim ś miejscu. Trudno jednak utrzym yw ać, że są to wszystko zwroty, których nie rozumie się do­ słownie i bezrefleksyjnie. Bliższe metaforyczności zdają się już przykłady pozostałe, ale i na nich fundow anie teorii m etafory raczej odwodziłoby od sedna spraw y: zachodzenie w ciążę jest niemal te r­ minem fizjologiczno-medycznym, zachodzenie w gło­

wę — u tarty m idiomem o sztyw nej łączliwości,

m otywow anej częściowo przez analogię do zwro­ tów poszedł po rozum do głow y oraz przyszło m u

do głowy; pozostaje zachodzenie dokądś w życiu

jako jeden z w ariantów zbanalizowanego m etafo­ rycznego obrazu drogi życia.

P rzy tym w szystkim w yraźne wątpliwości nasuwa stosunek między znaczeniem podstawowym a do­ słownym. Czyżby ich zakresy były jednakowe? P rzyjm ując kategorię znaczenia podstawowego, na­ leży chyba zakładać, że każdy w yraz (nie będący homonimem w węższym znaczeniu tego słowa) ma jedno takie znaczenie. Gdyby utożsamiać je z do­ słownym, wówczas „w konsekwencji każdy w yraz m iałby również tylko jedno znaczenie dosłowne i całą serię znaczeń m etaforycznych. Jednak słow­ nikowe zapisy różnych znaczeń w yrazu, oparte ra ­ czej na wyczuciu językowym niż określonych teo­ riach m etafory, o p atru ją tylko niektóre z zareje­ strow anych w ariantów m etaforycznym k w alifika­

(14)

torem . Co wobec tego jest m iarą dosłowności? czy nie kręcim y się czasem w błędnym kole, rozpozna­ jąc znaczenie metaforyczne przez opozycję do do­ słownego, a dosłowne przez opozycję do m etaforycz­ nego?

Cały ten wywód nie zmierza wszakże do zakwestio­ nowania zjawisk metafory, wskazuje natom iast na trudności w wyznaczaniu granic między w yrażenia­ mi metaforycznym i a innym i oraz prowadzi do kon­ kluzji, że pojęcie znaczenia podstawowego, czy też dosłownego, jako rozpoznawczego członu altern aty ­ wy: niem etafora — m etafora, jest wielce kłopotli­ we i wcale nie jednoznaczne. Myślę więc, że takiej alternatyw y w ogóle nie daje się lub nie w arto bu­ dować. Jeśli bowiem obserw ujem y całe serie róż­ nych w ariantów znaczeniowych jednego słowa, to zauważamy nie binarną opozycję użyć dosłownych i m etaforycznych, ale rozciągłą i niepodzielną skalę zjawisk zmiennych, migotliwych, wzajemnie wielo­ kierunkowo powiązanych, nieostro przeciwstawial- nych, dających się rozmaicie z różnych punktów widzenia kwalifikować, a wraz z życiem języka wciąż się rozrastających i zmieniających swoje funkcjonalne nacechowanie.

Z żalem przyznaję, że takie widzenie przeze mnie omawianej spraw y zdaje się mocno odbiegać od po­ glądów Marii Renaty Mayenowej, której opinie na tem aty semantyczne zawsze żywo poruszają moją wyobraźnię. K om entując aprobaty wnie (w tym ak u rat punkcie) tezę Ju rija I. Lewina, że „tekst zaw ierający metaforę jest nieoznaczony (tzn. przy dosłownym, «słownikowym» odczytaniu — bezsen­ sowny)” 9, autorka ta napisała: „Jest to kryterium , które, jak dotąd, jest im plicite założone we w szyst­ kich rozważaniach o metaforze. Ale explicite się tego założenia często nie form ułuje” 10. Wobec tego 9 J. I. Lewin: Struktura rosyjskiej metafory. Przeł. S. Bal- bus. „Pamiętnik Literacki” T. XL 1969 z. 1, s. 296.

10 Mayenowa: Poetyka teoretyczna, s. 232.

Niepotrzebna alternatywa

Brak zgody z MRM

(15)

A L E K S A N D R A O K O P I E tt- S Ł A W I Ń S K A 16 A le i zgoda, choć warunkowa Łączliwość syntaktyczna i leksykalna

m usiałam explicite wyłożyć swoje wobec niego opory.

Równocześnie jednak chciałabym podjąć inną su­ gestię Mayenowej co do sygnałów metaforycznoś- ci, w yplątując ją wszakże nie tylko z opozycji wo­ bec znaczenia dosłownego, ale i ze związku z re- ferencjalnością. Sugestia ta dotyczy syntagm atycz- nej budow y w yrażenia metaforycznego.

W drugim , zmienionym i rozszerzonym, w ydaniu

P oetyki teoretycznej tak określone zostały „w arun­

ki konieczne, choć nie w ystarczające”, by odróżnić m etaforę od niem etafory:

1. „Jeśli człony wchodzące w skład jednej syntag- my (...) przy dosłownym rozum ieniu każdego w y­ razu naruszają praw a sem antycznej łączliwości (tworzą takie nazw y lub sądy, dla których nie moż­ na znaleźć referencjalnego odniesienia)” lub 2. „Jeśli przy rozum ieniu dosłownym tekst nie mo­ że być rozum iany jako spójny” n .

Z propozycji tej w ydobywam myśl o związku m e­ tafory z naruszaniem zasad sem antycznej łącz­ liwości w obrębie sy n ta g m y 12 i nad tą myślą za­ mierzam się zastanowić.

W pracach językoznawczych dość powszechnie p rzyjm uje się rozróżnienie syntaktycznej i leksy­ kalnej łączliwości wyrazów. Łączliwość syntaktycz­ na utożsam iana bywa przy tym zazwyczaj z gra­ matyczną, leksykalna zaś — z semantyczną, co jed­ nak podw ażają aktualne dążenia do usem antycz- nienia gram atyki i zgram atykalizow ania sem anty­ ki.

Łączliwość syntaktyczna uważana jest za językowo sformalizowaną, tzn. regulow aną praw am i gram a­ tyki, które ustalają, jakie klasy wyrazów mogą (a w 11 Ibidem, s. 243.

12 Nieco in ny w ariant tej m yśli przedstawił poprzednio J. Cohen w pracy Structure du language poétique. Paris 1966.

(16)

pewnych pozycjach naw et — muszą) współwystę- pować, jakie zaś współwystępować nie mogą. Re­ guły tej łączliwości rozstrzygają więc, czy dana sekwencja słów jest zdaniem i czy w ogóle może podlegać pytaniu o posiadanie znaczenia.

Teoretycznie więc sytuacja jest prosta, jednak prak tyka mowy wykazuje tu pewien tru d n y do określenia margines swobody. Ze względu na niego podejmowane są próby uratow ania układów słow­ nych nie w pełni gramatycznych od bezwzględnej dyskwalifikacji (czyli nieakceptowalności), staw ia­ jącej je poza obrębem zainteresowania językoznaw­ ców. Polegają one na sprawdzaniu, czy układy te dadzą się w drodze analogii, czy też innych opera­ cji, przekształcić w szeregi gramatycznie praw idło­ we 13. Sposoby dokonywania tych przekształceń nie są jednak ustalone ani sprawdzone, a decyzje u ży t­ kowników co do akceptowalności lub nieakcepto­ walności pewnych zdań okazują się w granicznych przypadkach chwiejne i nie do uzgodnienia. W szyst­ ko to sprawiło, że np. tak i językoznawca jak John Lyons mówi w prost o „niedokreśloności gram aty­ ki” 14.

Spraw a łączliwości syntaktycznej nastręczająca więc, w brew pozorom, szereg problemów do rozwią­ zania, zajm uje jak dotychczas w pracach o m etafo­ rze mało miejsca. Cała ich uwaga skupia się bo­ wiem, jeśli kw estia łączliwości w ogóle się w nich wyłania, na łączliwości leksykalnej, co zresztą, jak się dalej okaże, uważam za nie dość uzasadnione.

15 Wg J. A. Fodora i J. J. Katza, autorów antologii The

Structure of Language: Readings in the Philosophy of Lan­ guage. N. J. 1964 Englewood Cliffs, pierwszym , który prze-

kształcalność zdania niegramatycznego w gramatycznie po­ prawne uznał za kryterium sensowności, był P. Marhenke w pracy The Criterion of Significance (1952), przedrukowa­ nej w tejże antologii.

14 J. Lyons: W stęp do językoznawstwa. Przeł. K. Bogacki. Warszawa 1975, s. 174 i n.

Pogotowie ratunkowe

(17)

A L E K S A N D R A O K O P I E N - S Ł A W lN S K A 18 Sem antyka w terminach syntaksy Odwołania na zewnątrz

Łączliwość leksykalna, w przeciwieństwie do syn- taktycznej, zdaje się być domeną prawidłowości nie­ zwykle trudno uchw ytnych, chociaż bez w ątpienia podlega jakimś regułom, skoro o sensowności cał­ kowicie popraw nych konstrukcji gram atycznych rozstrzyga ich leksykalne wypełnienie.

P róby ugram atycznienia zasad łączliwości leksykal­ nej, usilnie czynione zwłaszcza przez Z. H arrisa, a potem w kręgu chomskystów, nie przyniosły do­ tąd zadowalających swoim zasięgiem rezultatów . Jednak idea opisu sem antyki w term inach sy n tak ­ sy, chociaż zapewne w całości nie do zrealizowania, bardzo ożywia wyobraźnię badaczy-sem antyków niezależnie od ich ustosunkow ania wobec idei gra­ m atyki genera ty w no-transform acyjnej. Szczególnie ciekawe w yniki dała np. w pracach badaczy radziec­ kich nad objaśniająco-kom binatorycznym słowni­ kiem języka rosyjskiego.

Trudność znalezienia w obrębie samego języka praw rządzących sem antyczną łączliwością wyrazów p o ­ woduje, że w większości przypadków m otywacje językowe są uzupełniane odwołaniami zew nętrzny­ mi do reguł logiki, pragm atycznych okoliczności mó­ wienia, wreszcie do właściwości świata, o którym mowa. W obrębie języka u trzy m u ją się konsekw ent­ nie jedynie badania poświęcone dystrybucyjnej cha­ rak terystyce wyrazów; w skrajnej realizacji spro­ wadzające znaczenie słowa do jego d y s try b u c ji15, a w rozm aitych pośrednich i zróżnicowanych me­ todologicznie w ariantach postulujące, problem aty-15 Klasycznym i realizacjam i takiej postawy prace Z. S. Harrisa: Methods in Structural Linguistics. Chicago 1951, przedr. pt. Structural Linguistics, 1961. Fragm. tłum. H. Kurkowska — Założenia metodologiczne ję zykozn aw stw a

strukturalnego. W: J ęzykozn aw stw o strukturalne. W ybór tekstó w. Red. H. Kurkowska i A. Weinsberg. Warszawa

1979, s. 158—174 oraz Distributional Structure „Word” Vol. 10 1954, przedr. w : Fodor i Katz: The Structure of Langu­

age..., s. 33— 49. W ymienić również warto rozprawę C. C. Friesa Meaning and Linguistic Analysis. „Language”

(18)

żujące lub przeprow adzające analizy kontekstowych powiązań słowa 16.

Badanie kontekstów słowa jest jedyną drogą do poznania i uporządkowania jego semantycznego za­ sięgu, zarazem jednak ma nikłą wartość prospek­ tyw ną; pokazuje, jak i w jakich układach dane sło­ wo funkcjonuje lub funkcjonowało w mowie, jakie w arianty znaczeniowe i o jakiej trw ałości czy pow­ szechności wytworzyło, potrafi zarejestrow ać wszy­ stkie drgnięcia semantyczne związane z jego kon­ kretnym i użyciami, nie jest jednak w stanie p rze­ widzieć jego przyszłych w ariantów ani też określić granic kontekstów, w których się ono może lub nie może uplasować. Każde nowe osadzenie słowa w kontekście w yłania więc jakby ciągle od począt­ ku kwestię jego semantycznej waloryzacji. Znajo­ mość kontekstów dotychczas przez dane słowo opa­ nowanych stanowi jedynie podstawę dla dokonania tej waloryzacji.

W stosunku do większości użyć operacja ta prze­ biega autom atycznie, przyporządkow ując je uży­ ciom już znanym i znaczeniowo określonym. W pew nych jednak w ypadkach — kiedy słowo po­ jawi się w kontekście zbudowanym z niezwykłych lub dziwnych połączeń leksykalnych — autom a- tyczność przyporządkow ań zostaje wyłączona, a roz-Vol. 30 1954, s. 57—68, tłum. ros. w : Nowo je w lingwisti-

kie. Wyd. II. Moskwa 1962.

16 Prac takich jest mnóstwo. Na polskim terenie najkonsek- w entniej zajmuje się tą dziedziną Teresa Skubalanka. Z prac obcych, a mniej znanych, wypada wskazać teoretyczną pro­ pozycję E. Coseriu: Les structures lexématique. W: Proble­

me der Semantik. Hrsh. W. T. Eiwert. Wiesbaden 1968,

s. 3—16 oraz książki, które nie tylko same poświęcone są tej problematyce, ale również zawierają w iele informacji o innych pokrewnych przedsięwzięciach — G. Kjellmer:

Context and Meaning. A S tudy of Distributional and Se­ mantic Relations in a Group of Middle English Words. Gö­

teborg 1972, s. 201 oraz G. Mounin: Clefs pour la sé manti­

que. Paris 1972, s. 268.

Badanie kontekstów słow a

(19)

A L E K S A N D R A O K O P I E f t - S Ł A W l f t S K A 20 Impas sem antyczny N ie w szyscy jednakowo

poznanie znaczenia — zatrzym ane. Pow stały wów­ czas impas sem antyczny może zostać rozwiązany na dw a przeciwne sposoby: albo całe w yrażenie zostanie uznane za bezsensowne, niepoprawne czy nieudolne i — odrzucone, albo też zostanie poddane sem antycznej rein terp retacji i po raz pierw szy zro­ zum iane w swojej niezwykłej postaci.

A lternatyw a ta przedstaw ia ryzyko i szansę m eta­ fory: ryzyko — odrzucenia z pomówieniem o bez­ sens, szansę — aktywnego odbioru i narodzin no­ wego znaczenia. W prawdzie w języku nie ma sztyw ­ nych reguł leksykalnej łączliwości, które by zaka­ zyw ały połączeń niezwykłych, niezgodnych z w y­ tw orzonym ususem i dezautom atyzujących rozu­ mienie, ale w yrażenia na takich związkach oparte muszą liczyć na własną siłę przebicia i atrakcyjnoś­ ci, wywoływać potrzebę odcyfrowania proponow a­ nych przez nie sensów, ustanaw iać zewnętrzne i w ew nętrzne okoliczności m otyw acyjne dla roz­ wiązań, których trafn e odnalezienie dawałoby współtwórczą satysfakcję poznawczą, estetyczną czy jakąkolw iek inną.

Skala możliwości semantycznego reinterpretow a- nia i rozum ienia „dziwnych” w yrażeń jest bardzo rozległa, podejrzew am , że od zera do nieskończo­ ności. Zależy bowiem nie tylko od kontekstow o-le- ksykalnych m otyw acji w yrażenia, ale od całej sy­ tuacji kom unikacyjnej, w jakiej taka operacja p rze­ biega, a zwłaszcza od kom petencji odbiorcy. Dla różnie przygotow anych użytkowników języka tr u ­ dy znaczeniotwórcze rozpoczynają się i kończą w rozm aitych, być może wcale nie stykających się, m iejscach tej skali. Dla człowieka zżytego z bo­ gactwem tekstów polszczyzny, osłuchanego we współczesnej poezji i obytego z wielopostaciowoś- cią m owy potocznej i praktycznej procesy m etafo- ryzacyjne m ają swoje granice zupełnie gdzie in­ dziej niż dla przeciętnego zjadacza telew izyjnego chleba powszedniego. Dla językowego ignoranta

(20)

mogą tkwić w m artw ym , bliskim zera, punkcie — najprostsza m etaforyzacja może stanowić dlań nie­ pokonaną barierę sensu. Liczy się zresztą nie tylko językowo-stylistyczne przygotowanie odbiorcy, ale również jego ogólne nastawienie, przekonanie o ist­ nieniu lub nie ukrytej sensowności wyrażenia, przyznawanie mówiącemu praw a do wymyślania takich utrudnień, w iara w wartości płynące z ich przezwyciężania.

Nie w szystkie rodzaje i okoliczności wypowiedzi stw arzają równe szanse dla znaczeniotwórczego współdziałania — w naszej dzisiejszej kulturze ,,praw o do m etafory” ma przede wszystkim poezja. To, co w jej obrębie może liczyć na zainteresow a­ nie i zrozumienie, w yrw ane spod jej skrzydeł zo­ stałoby w większości przypadków odrzucone bez a p e la c ji17.

Jak przebiegają znaczeniotwórcze procesy m etafo- ryzacyjne i co je umożliwia? Pełna odpowiedź na to pytanie zapewniłaby mi prawdopodobnie nauko­ wą nieśm iertelność. Na razie jednak zamierzam za­ dowolić się pożytkam i płynącym i z przem yślenia dość enigmatycznego przy pierwszym zetknięciu fragm entu:

i milczą tak, jak m ilczy zielone jabłko przemian.

Interesuje mnie przy tym zdanie tworzące drugi człon porównania: m ilczy zielone jabłko przemian. G ram atycznie najzupełniej poprawne, w oczywisty sposób ustala składniowe przyporządkow ania i funkcje jego czterech elementów. N atom iast ich sem antyczno-leksykalne powiązanie, znajdując sła­ 17 Efekt znaczeniotwórczy w yw ołany zmianą gatunkowej kwalifikacji w ypow iedzi demonstruję w zakończeniu pracy, gdzie przeprowadzam semantyczną interpretację podanego przez Chomsky’ego przykładu zdania bezsensownego, tak jak gdyby było ono. tekstem poetyckim, a nie fragmentem rozprawy naukowej, podporządkowanym tokowi autorskiej

argumentacji.

Prawo do m etafory

Enigmatyczny fragment

(21)

A L E K S A N D R A O K O P I E f ł- S Ł A W IO S K A 2 2

Zielone jabłko

Niedojrzałość

be oparcie w naw ykach językowych, staw ia pe­ wien opór rozumieniu całości. Na sześć możliwych odniesień dw uwyrazowych tylko jedno zielone ja­

błko tw orzy odpowiadającą uzusowi syntagm ę lek­

sykalną; reszta, niezależnie od istnienia lub braku więzi składniowej, semantycznie do siebie nie p rzy ­ staje: m ilczy — zielone, m ilczy — jabłko, m ilczy —

przemian, zielone — przemian, jabłko — prze­ mian.

Proces tw orzenia z tego zespołu zrozumiałej całoś­ ci rozpoczynam od próby skonkretyzow ania zna­ czenia syntagm y najbardziej norm alnej — zielone

jabłko, w ykorzystując to, że jeden z jej składni­

ków — jabłko — wchodzi w obręb jeszcze dwóch innych, mniej oczywistych znaczeniowo, syntagm :

jabłko przemian i jabłko m ilczy. W yłania się zatem

potrzeba semantycznego dopasowania do siebie trzech równoczesnych kontekstów słowa jabłko, z których wszystkie trzy pozostają z nim w okreś­ lonej relacji składniowo-gram atycznej, natom iast tylko jeden zgodny jest z przyjętą dla jabłka łą~ czliwością leksykalną.

Związki jabłka z przemianami i m ilczeniem , choć zrazu niejasne, odbierają m u jednak natychm iast jego sadowo-owocową konkretność, co rzutu je z ko­ lei na interp retację jego zieloności. W słowie zie­

lone obok znaczeniowego pierw iastka koloru tkw i

jeszcze bowiem pierw iastek niedojrzałości. Zielone

jabłko rozum iane nie jako jabłko koloru zielonego,

ale jako jabłko niedojrzałe znacznie lepiej kores­ ponduje z pierw iastkam i sem antycznym i mogący­ mi dookreślać znaczenia słowa przem iany. Szereg synonimiczny, w którym uczestniczy słowo niedoj­

rzały, zawiera bowiem i takie kom ponenty jak zb yt wczesny, niegotowy, niedostały, niedokończony, je ­ szcze nie zrealizowany. Tak więc zielone jabłko przemian staje się niedojrzałym jabłkiem przemian,

a po uogólnieniu znaczenia jabłko — niedojrzałym

(22)

przem ianom dojrzewania nie osiągnął jeszcze swo­ jej pełni, a także i przede wszystkim — niedojrza­

ły m zielonym jabłkiem , będącym obrazowym ekw i­

walentem niedojrzałości przemian. Jabłko jest przy tym nie tylko nazwą owocu, ale słowem szczegól­ nym, obdarzonym przez naszą kulturę wielką i utrw aloną w języku mocą symbolizacyjną. Aby odczuć, co wnosi to jego semantyczne nacechowa­ nie do znaczenia analizowanego zwrotu, wystarczy uprzytom nić sobie zubożenie, jakie pociągnęłaby tu za sobą zamiana zielonego jabłka na zieloną

gruszkę, choć i jedno, i drugie równie może być niedojrzałym owocem.

Ogarnięcie sensu całego zdania wymaga jeszcze w prowadzenia doń słowa milczy. Otóż zawiera ono pewne cechy dopełniające znaczenie niedojrzałości, wydobyte poprzednio na powierzchnię. Milczenie bowiem im plikuje brak aktywności, nieujawnianie

się, zamknięcie w sobie, utajenie, a wszystkie te

znaczenia mogą aktualizować się w związku z niedo-

stałością przemian, które — dałoby się tu rzec — nie doszły jeszcze do głosu. W m ilczeniu kryje się

również pew na 'pośrednia więź z symbolicznym naznaczeniem jabłka jako owocu, który zerwany z rajskiego drzew a wiadomości miał coś człowieko­ wi powiedzieć. Rajskie jabłko wiadomości było doj­

rzałe. Jak mówi Pismo Ś w ię te: „dobre było drze­

wo ku jedzeniu i piękne oczom i na w ejrzeniu roz­ koszne” 18. Jabłko z wiersza Baczyńskiego, bo trze­ ba wreszcie tę inform ację p o d ać19, jabłko, które

m ilczy, jest zielone, niedojrzałe.

Zarysowując przebieg semantycznej integracji, k tó ­ ra w yrażeniu o nie dość czytelnych połączeniach leksykalnych nadała w rezultacie jednolity sens, pominęłam całkowicie dodatkowe przesłanki m oty­ 18 Biblia... przez ks. D. J. Wujka, Księgi Genesis III, 6. War­ szawa 1950, s. 7.

19 K. K. Baczyński: Otwarcie przemian. W: U tw ory zebrane. Kraków 1979.

(23)

A L E K S A N D R A O K O P I E N - S Ł A W lN S K A 24 Przynajmniej jedna wspólna cecha Znaczenie słowa w w ypow iedzi

w acyjne płynące z osadzenia tego fragm entu w ca­ łym utw orze i w twórczości pisarza. Pominęłam i z b raku czasu, i z chęci skupienia uwagi na najniż­ szym poziomie przebiegów m etaforyzacyjnych, i dla­ tego, że analizow any fragm ent sam stw orzył dla sie­ bie dostateczny kontekst interpretacyjny, co b y n aj­ m niej — zwłaszcza u Baczyńskiego — nie jest re ­ gułą.

Próbę naszkicowania kom binacji myślowych p ro ­ wadzących do rozumienia nie u tarty ch związków leksykalnych chciałabym opatrzyć kilkoma sform u­ łowaniami generalizującym i.

Otóż elem entarnym w arunkiem semantycznego zin­ tegrow ania wyrazów, gram atycznie powiązanych w jakąś syntagmę, jest odkrycie w ich znaczeniach przynajm niej jednej wspólnej cechy. Tak sform u­ łowany w arunek łączy się z założeniem, że znacze­ nie w yrazu nie jest odrębną i niepodzielną cało- stką, ale kompozycją cech semantycznych. Istnieje wiele koncepcji na tem at zasad budow y tej kom ­ pozycji oraz rozpoznawania jej składowych jed­ nostek. Obserwacja zróżnicowanych przebiegów ustalania się więzi semantycznych między skład­ nikam i w yrażenia m etaforycznego pozwala opowie­ dzieć się za hipotezą, której tu nie sposób bliżej rozpatrzyć, że zbiór cech w spółtworzących znacze­ nie jakiegoś słowa w danym języku zależy od za­ kresu jego łączliwości, a więc od wszystkich uśw ia­ dam ianych lub uświadam ialnych, bezpośrednich lub pośrednich związków tego słowa z innymi. W ydaje się przeto, że idea zależności między dystrybucją jakiegoś elem entu językowego a jego znaczeniem nie została jeszcze w badaniach nad sem antyką w y­ powiedzi w yeksploatow ana ani naw et tak prze­ myślana, jak idea dystrybucyjnego ustalania g ra­ m atycznej ch arak tery sty k i w yrazu.

W przebiegu językowej historii słowa zespół p rzy ­ należnych m u komponentów znaczeniowych ulega zmianom, rozwojowi i pomnożeniu. W obrębie

(24)

określonej wypowiedzi tylko pewne komponenty zostają zaktualizowane oraz w taki lub inny spo­ sób ugrupowane i zhierarchizowane, zależnie od stym ulacyjno-m otyw acyjnego oddziaływania kon­ tekstu. Prowadzi ono do ujaw nienia i uw ydatnienia w znaczeniu słowa tych cech semantycznych, które zapewniają mu łączność z innymi składnikami tego kontekstu. I tak na przykład w analizowanym po­ przednio przykładzie na plan pierw szy w ystąpiła cecha niedojrzałości i jej synonimiczne odpowied­ niki, co pozwoliło na uchwycenie więzi znaczenio­ wej między wszystkimi czterema elementami całe­ go wyrażenia: zielenią, jabłkiem , przemianami i m il­

czeniem.

Po sformułowaniu tego najogólniejszego praw idła integracji znaczeniowej każdego w yrażenia — w ty m także w yrażenia metaforycznego — wypada mi wreszcie bliżej określić mój stosunek do m eta­ fory. Wspominałam już o trudnościach w rozgra­ niczeniu znaczeń metaforycznych i innych. W yjaś­ nię więc teraz, że jedynym momentem, w którym m etafora daje się uchwycić, jest chwila jej sem an­ tycznego staw ania się, a więc proces znaczeniotwór- czy czy też działanie m etaforyzacyjne będące szcze­ gólnym przypadkiem nadawczo-odbiorczej współ­ pracy. Proces ten, co wspominałam, miewa różny przebieg w różnych sytuacjach komunikacyjnych, ale, choć zindywidualizowany jak wiele innych fak ­ tów językowej świadomości, daje się również rela­ tywizować wobec większych wspólnot mówiących. Proces m etaforyzacyjny wywołany przez szczegól­ ny układ słowny trw a i pow tarza się dopóty, do­ póki rozpoznanie znaczenia tego układu wymaga pewnego wysiłku semantyzacyjnego, dopóki więc stym uluje ruch znaczeń w obrębie opanowanego dotychczas ich repertuaru. Kończy się zaś z chwi­ lą, gdy znaczenie tego układu zacznie być rozpozna­ w ane autom atycznie i bezrefleksyjnie w stosunku do jego stru k tu ry , kiedy więc nastąpi to, czemu

Moment uprzyw ilejo­ w any Metafora wymaga wysiłku

(25)

A L E K S A N D R A O K O P IE tt-S Ł A W lS T S K A 26 Skam ieliny Metafora w terminach komunika­ cyjnych Instrukcja pragmatyczna

w stosunku do budowy w yrazu nadaje się miano leksykalizacji. M etafora jest zatem wyrażeniem o pozornej niespójności semantycznej, w ypróbowu- jącym nową łączliwość kontekstową i w ten spo­ sób pobudzającym mechanizm znaczeniotwórczy. W yrażenie takie pozostaje m etaforą do czasu, kiedy stanie się autom atycznie rozumianą znaczeniową skamieliną, wchodzącą do stałego sem antyczno-le- ksykalnego zasobu języka.

Takie właśnie skam ieliny w ykorzystyw ane byw ają najczęściej jako przykłady m etafor. W dorobku ję ­ zyka tw orzą one wielką część rep ertu aru jego zna­ czeń, a w szystkie ich podziały na m niej lub więcej u tarte, poetyckie i prozaiczne są wysiłkam i bezna­ dziejnymi. Rozumiem przeto intencje Bogusław­ skiego, który chciał zasięg m etafory bezwzględnie ograniczyć. Jestem jednak przekonana, że nie moż­ na tego uczynić wskazując, jakie konstrukcje gra­ m atyczne nie są m etaforam i (np. konstrukcje do­ pełniaczowe), m etafora bowiem pow staje tylko w w yniku szczególnego leksykalnego wypełnienia tych konstrukcji.

U jm ując m etaforę w term inach kom unikacyjnych, w yrażam tym samym przekonanie o jej pragm a­ tycznych uw arunkow aniach i zrelatywizowaniu. Są­ dzę zatem, że każde w yrażenie m etaforyczne im­ plikuje w ram ie modalnej wypowiedzi obecność szczególnej instrukcji pragm atycznej, wchodzącej każdorazowo w jakąś konfigurację z innym i skład­ nikami tej ram y, właściwymi ponadto danej w y­ powiedzi. W yobrażam sobie, że owa pragm atyczna instrukcja dla odbiorcy m etafory brzmi mniej w ię­ cej tak: celowo mówią w taki właśnie n iezw ykły

(m eta fo ryczn y) sposób; chcę, żebyś o d krył, co przez to zamierzałem powiedzieć. Szczątkowe ram y p ra ­

gmatyczne pojawiające się w form ułach eksplika- cyjnych W ierzbickiej i Dobrzyńskiej (rzekłbyś że oraz można by powiedzieć) uważam za niew ystar­ czające, być może zresztą nie kształtow ane całkiem

(26)

świadomie jako odpowiedniki nadawczo-odbiorczej instrukcji towarzyszącej metaforze, a odgrywające raczej taką rolę, jak Cycerońskie czy K w intyliań- skie form y retorycznych zastrzeżeń, mające p rzy ­ chylnie usposobić słuchacza do przyjęcia tru d n iej­ szych m etafor — u t ita dicam czy si licet dicere. Jak instrukcja pragm atyczna zapisana zostaje w sa­ mej budowie wyrażenia metaforycznego? Otóż m u­ si ono zawierać, a naw et eksponować pewne syg­ nały spoistości i umotywowania, które stw arzałyby przeciwwagę dla nieodłącznych od m etafory pozo­ rów niespójności oraz zakłóceń łączliwości kontek­ stowej. W yrażenie metaforyczne zatem, aby pobu­ dzić aktywność znaczeniotwórczą, musi równocześ­ nie i ukrywać, i akcentować swoją sensowność. Pierwszym i koniecznym, choć niedostatecznym, sygnałem, że m am y do czynienia nie z przypadko­ wą sekwencją, lecz z przem yślanym układem w y­ razów, jest ich zespolenie gramatyczno-składniowe. Ono właśnie w ytw arza elem entarny bodziec dla rozpoczęcia procesu integracyjnego. Ustanawia bo­ wiem pewien ram ow y układ kategorialnych odnie­ sień semantycznych między najbardziej naw et nie­ pojętym ciągiem słownym, stawiając tym samym odbiorcę przed tworem językowym, może niezrozu­ miałym, ale widocznie zorganizowanym, zm uszają­ cym więc do zajęcia wobec niego jakiegoś stano­ wiska. Przym usu takiego nie wywołuje żadna seria luźno zestawionych, nie powiązanych gramatycznie wyrazów, które przez sam fakt sąsiedztwa nie wchodzą jeszcze w żadne relacje znaczeniowe. Wprawdzie miłośnicy alfabetycznie ułożonych słow­ ników, książek telefonicznych, a zwłaszcza indeksów nazwisk, lubią sprawdzać, jakie hasła ze sobą są­ siadują, ale to zupełnie inna sprawa.

Sem antyzacyjna funkcja zespoleń składniowych, zwłaszcza w tekstach tak żyjących z m etafory jak teksty poetyckie, bywa na różne sposoby wzmac­ niana i modyfikowana. W tradycji poetyckiej w y­

Ukryć i ujawniać

Bez gramatyki nie da rady

(27)

A L E K S A N D R A O K O P I E tf - S Ł A W I Ń S K A 28

M otywacje brzm ieniowe

Gra z frazeologią

kształcił się bowiem wielce skomplikowany aparat m etaforyzacyjnych motywacji. Tak więc zespolenia składniowe byw ają dopełniane poprzez brzm ienio­ we i pozycyjne wiązania wyrazów, których sem an­ tyczne więzi m etafora uw ydatnia, sugeruje lub stw arza. Rezultatam i podobieństw brzmieniowych, kombinowanych lub nie z sym etrią usytuow ania współbrzmiących wyrazów w przestrzeni wersów, strof czy zdań, stają się znane efekty paronomazji, gier słownych, reetym ologizacji i fałszywej etym o­ logii, zatrzym anej homonimii itp. Poetyckie układy brzmieniowo-pozycyjne dysponują na tyle silną p re ­ sją spójnościową, że stymulować mogą aprobatyw - ną percepcję naw et takich tekstów, które inaczej w ydaw ałyby się kalekie lub wręcz bezsensowne. W iązania składniowe nie odgryw ają w tw orzeniu m etafory tak prostej i porządkującej roli, jak się to na ogół wydaje. Rzeczywiście bowiem muszą utrzym ać gram atyczną spoistość całego w yrażenia, przy czym m argines licencji dla niegramatyczności jest dość wąski. Ale poza jaw ną niekoherencją lub błędem ileż jest jeszcze możliwych w ariantów skład- niow o-leksykalnych mniej lub więcej odkształco­ nych, niezwykłych, nie dość jasnych czy wręcz ude­ rzająco wieloznacznych. W łaśnie one byw ają i źród­ łem, i m otyw acją dla m etafory. K onstrukcje m eta­ foryczne pow staw ać bowiem mogą m.in. w rezu lta­ cie celowych przekształceń frazeologiczno-składnio- wych i dzięki aluzyjności do u tarty ch form uł zyski­ wać uzasadnienie. Jest to najlepiej bodaj rozpozna­ ny chw yt znaczeniotwórczy we współczesnej poe­ zji:

W yjdziesz z suteryny zapadłych klamek i w ykluczeń,

ze sw ego losu w yciętego z drobnych ogłoszeń (J . P r z y b o ś : O p o w ie ść w io sen n a ) Wielki to koszt w yw odzić duszę z pokuszenia

(W . S z y m b o r s k a : H ania) Trawa porasta rozłąkę

(28)

Napięcie między składnią a semantyką

Księżyc zwisa żółto

Mimo iż naturalna łączliwość leksykalna każe od­ nieść określenie koloru do słowa księżyc, to jed­ nak kategoryzacje składniowe ustanaw iają tu me­ taforyczną syntagm ę zwisa żółto, motywowaną właśnie mechanizmem tego ostentacyjnego przesu­ nięcia. Na podobnej zasadzie powstawać mogą tak skomplikowane i bogate semantycznie konstrukcje poetyckie, jak fragm ent Krajobrazu Juliana P rzy ­ bosia zbudowany na interferencji i wymianach m ię­ dzy dwoma układam i semantycznymi, jednym zog­ niskowanym wokół motywu powożenia końm i i d ru ­ gim — wokół wieczornego krajobrazu:

Droga, powtarzana kopytami, okracza wzniesienie,

widać ją, jak jedzie w uprzęży z kasztanów, przez które przewleka dwa łby końskie, wzdłużone od pędu.

Wieczór, woźnica cienia, wzgórzami jak końmi

powozi, zatrzymując widok przed miastem zamkniętym, po czym słońce, zw ieszone nisko, u strumienia poi.

Podobne, konwencjonalizujące się na naszych oczach, choć owocujące również świetnym i tek sta­ mi, praktyki współczesnej poezji — znacznie w y­ przedza ciekawy fragm ent ze Słowackiego, k tó ry chciałabym poddać trochę uważniejszej lekturze:

(...) w ielk i ów kraj teraz płaczący

W olności ... i wierzbam i rozwieszony nad grobem Zbudzę ...

(Snt m l sią j a k a ś w i e l k a po w ie ść. ..)

Jakkolw iek w w yrażeniu kraj płaczący wolności od razu można rozpoznać i personifikację, i m etoni-Jedno z charakterystycznych zbakierowań, również często w ykorzystyw ane jako bodziec sem antyzacyj- ny, polega na tym , że połączenia gram atyczno-skład- niowTe ustanaw iają w obrębie w yrażenia inne rela­ cje międzysłowne niż te, których pozwala oczeki­ wać zwykła łączliwość leksykalno-semantyczna. Oto w yjątkowo prosty przykład takiego działania z Poematu opisowego Stefana Napierskiego:

(29)

A L E K S A N D R A O K O P I E N - S Ł A W lN S K A 30

Kraj i wierzba

Wierzba i męka

mię, to jednak rzeczywiste zastanowienie budzi do­ piero jego łączliwość z dalszym ciągiem wypowie­ dzi. Uderza przede wszystkim przekształcenie nor­ m alnych odniesień składniowo-semantycznych m ię­ dzy pew nym i zespołami słownymi. Szczególna w y­ m iana ról następuje w obrębie układów leksykal­ nych obrosłych wokół słów kraj i wierzba. Zamiast banalnego układu wierzba płacząca rozwieszona

(zwieszająca się) nad grobem pojawia się kraj pła­ czący i w ierzbam i rozw ieszony nad grobem. Mię­

dzy słowami wierzba i kraj w ytw arza się w? ten sposób intensyw na, a niezwykła poetycka ekw iw a­ lencja, znacznie silniejsza od więzi, jaka w ynikała­ by z normalnego, a założonego tu w charakterze presupozycji zdania kraj, w któ rym płaczące w ierz­

by rozwieszają się nad grobem.

M etaforyzacyjne przem iany — poza tą najw ażniej­ szą, ale i w związku z nią — polegają tu jeszcze na zw ielokrotnieniu znaczeń poszczególnych słów przez równoczesne przyporządkowanie ich kilku róż­ nym związkom semantycznym . Mam tu na m yś­ li: — w ielorakie odniesienia słowa płaczący (do

w ierzby, kraju, wolności, grobu) oraz takież dla

słowa grób; — ustanow ienie semantycznej analogii m iędzy krajem płaczącym wolności a krajem roz­

w ieszonym nad grobem jako równoważnymi pod

pew nym względem stanam i m artw oty; — uw ydat­ nienie sem antycznej opozycji w określeniach sło­ wa kraj, a mianowicie m iędzy w ielki a płaczący

wolności i rozw ieszony nad grobem; — wreszcie

zaktualizowanie w zwrocie rozwieszony wierzbami

nad grobem pierw iastka semantycznego m ęki u k r z y ­ żowania pod wpływem paradygm atycznych związ­

ków słowa rozwieszony z serią wiszący, zwieszony,

powieszony, rozpięty, rozciągnięty oraz konteksto­

wych przem ian narzędzia męki — w ierzby w drze­

wo krzyża.

W ten sposób dzięki składniowo-leksykalnym prze­ sunięciom, które zdeterm inow ały budowę analizo­

(30)

wanego tekstu, w przekształcone metaforycznie zda­ nie o ojczystym krajobrazie wpisana została m esja- nistyczna idea k raju ukrzyżowanego i oczekujące­ go zm artw ychw stania, które zapowiada zarówno bezpośrednia deklaracja autorska zbudzę, jak i na­ stępująca po niej obietnica wskrzeszenia:

i ojce nasze (...) ubiorę w dawne ciała

We wszystkich przypadkach wyrażeń m etaforycz­ nych bodźcem dla założonej w ich pragm atycz­ nym statusie operacji znaczeniotwórczej jest napię­ cie między arbitralnym na pozór ustanawianiem więzi słownych a wzmocnionymi w porównaniu

ze zwykłą wypowiedzią sygnałami m otywacyjnym i

dla takich właśnie połączeń. M etaforyczna integra­ cja znaczeniowa nie polega jednak na zatarciu śla­ dów niezwykłości, a więc i niespójności, które na pierwszy rzut oka zdają się podminowywać całe wyrażenie, ale na odkryciu ich celowości i sem an­ tycznego uzasadnienia.

Zrozumieć m etaforę to rozpoznać sens wyrażony właśnie poprzez dziwności, niedopasowanie czy też wieloznaczność jej słownego wypełnienia i zespo­ lenia. Tym właśnie różni się rozumienie m etafory od rozumienia konstrukcji błędnych, niezdarnych czy wykolejonych; te bowiem sprowadza się, jeżeli można, do postaci popraw nej i zwykłej, i w tedy — jako zwykłe — pojm uje. M etafory ani jej skład­ ników nie sprowadza się do żadnej innej, „właści­ w ej” postaci, a tylko znajduje powody sem antycz­ nej akceptacji tej postaci, w jakiej się objawiła. Oczywiste, że w tym stwierdzeniu kryje się deza­ probata dla wszelkiego rodzaju substytucyjnych objaśnień m etafory czy też któregokolwiek z jej składników oraz przekonanie o jej zasadniczej nie- przekładalności. Żadna parafraza nie może stano­ wić jej semantycznego ekw iw alentu. Szeregi takich parafraz mogą jedynie być kolejnym i ogniwami prowadzącymi do uchwycenia sensu całości w jej

Odkrycie racji

Zrozumieć metaforę

(31)

A L E K S A N D R A O K O P I E Ń - S Ł A W I Ń S K A 32

Tylko parter

Normalność m etafory

jedynej, takiej właśnie, odczuwanej jako m etafo­ ryczna — postaci.

Dopóki rozumienie w yrażenia m etaforycznego w y­ maga aktywności znaczeniotwórczej, a nie dokonuje się w sposób autom atyczny i ustabilizowany, do­ póty jego sens pozostaje w pew nych granicach zmienny, pulsujący, nieostateczny, zależny od niu­ ansów sem antycznych skojarzeń i dopasowań, jakie go determ inują. Zależnie od jedno- czy wielokie- runkowości m otyw acyjnych determ inant sensy m e­ taforyczne albo składają się na pewną jednolitą ca­ łość, albo objaw iają się jako sensy zwielokrotnione, przebłyskujące jeden spod drugiego, wręcz wielo­ znaczne czy niedopowiedziane.

Nie jest to jednak powód, by traktow ać m etaforę jako w yrażenie o znaczeniu piętrow ym , nadbudo­ w anym nad prostym znakiem językowym o znacze­ niu dosłownym. Koncepcję sem antycznej dw upo- ziomowości znaku, bardzo rozpowszechnioną w se­ miotyce francuskiej (np. u Levi-Straussa, Barthesa, G uirauda, Cohena) i odnoszoną do coraz to innych w ytw orów znakowych — do m itu, m etafory, sym ­ bolu, chciałabym w obrębie sem antyki poetyckiej w ykorzystyw ać dla rozróżnienia między m etaforą a symbolem. A zatem uznawać mechanizm znacze- niotwórczy m etafory za norm alny, a tylko in ten ­ sywniej eksploatowany, mechanizm językowy. D la­ tego w łaśnie kładłam poprzednio taki nacisk na to, że znaczenie m etaforyczne ani nie pow staje, ani nie jest rozpoznawalne w opozycji do dosłownego, i że utrw alone w języku w arianty znaczeniowe jednego słowa tw orzą skomplikowane i wielowęzłowe ciągi, nie dające się dychotomicznie porządkować ze względu na cechę m etaforyczności lub dosłowności. Każde słowo ustala, a więc i m odyfikuje, swoje znaczenie zależnie od kontekstu, w jakim aktualnie zostało użyte, oraz od zasięgu usankcjonow anej przez obyczaj językowy łączliwości tego słowa z

(32)

kontekstam i takiego czy innego rodzaju. Współ­ działają tu więc równocześnie i syntagm atyczne osadzenie znaku, i jego przynależność do różnych serii paradygm atycznych. Te same zależności d e­ term inują znaczenie m etafory. Można by tylko 0 niej powiedzieć, że jest bardzo niecierpliwym wy- próbowywaniem granic i przyspieszaniem procesów sem antyzacyjnych w skutek zuchwałości swoich kontekstowych czy syntagm atycznych propozycji. Język jednak przystaje tylko na propozycje dość przekonywająco umotywowane, nie reaguje n a to ­ m iast na zbyt wyzywające i niewczesne, skazujące się przez to na porażkę niezrealizowania.

Nie musi to być jednak nieodwołalna porażka na wieczne czasy. Granicę dla m etafory wyznacza se­ mantyczna łączliwość jej składników. Ta zaś w w iel­ kim stopniu stym ulowana bywa przez kontekst. W yrażenie w jednych okolicznościach niespójne 1 bezsensowne, w innych objawia nagle swoją za­ sadność. Granice m etafory są więc ruchome. Jest to praw da banalna, przynajm niej od czasu pam ięt­ nego sform ułow ania P eipera w polemice z Irzykow ­ skim: „Nie m a takich dwóch słów, które by nie m iały jakiejś sytuacji mogącej uzasadnić ich m eta­ foryczne połączenie”. Dla um otywowania „tyfoidal- nego milczenia” zbudował wówczas Peiper całą sfabularyzow aną opowieść 20.

Czy jednak rzeczywiście kom binacyjno-m otywa- cyjne operacje znaczeniotwórcze mogą postępować w nieskończoność? Wymyślony przez Chomsky’ego, a potem stale pow tarzany przykład w yrażenia bez­ sensownego, choć poprawnego gramatycznie, może przez to powtarzanie, może dzięki pewnym w łaści­ wościom polskiej frazeologii, a najpew niej w sku­ tek szczególnego nastawienia lekturowego —

wy-20 T. Peiper: Kom izm, dowcip, metafora. W: Tędy. Nowe

usta. Kraków 1972, s. 292 i n. Propozycje nie do odrzucenia Granice metafory są ruchome 3 — T e k s t y 6/80

Cytaty

Powiązane dokumenty

Nauczyciel podsumowuje lekcję, omawiając ostateczny kształt granic II Rzeczpospolitej. Wybrani uczniowie dokonują analizy przebiegu granic pod względem bezpieczeństwa militarnego

5b. Dominik pisze blog po angielsku. Nauczycielka ma na imię Karolina. Nauczycielka nie jest z Polski. Nowa uczennica nazywa się Ewa. Dominik chętnie chodzi do szkoły. Na

Można je uznać za fundamenty naszej cywilizacji, które obok mowy, stanowią podstawę komunikacji. Bez nich nie bylibyśmy w stanie przekazać kolejnym pokoleniom swojego

Kolejnymi obdarowanymi przez Niego instytucjami zostały krakowskie biblioteki Polskiej Akademii Umiejętności oraz Polskiej Akademii Nauk, a także Muzeum Narodowe w Krakowie,

Otóż, pojęcia są składowymi takich sądów, tak jak wyrazy: „małpy”, „posia­ dają”, „świadomość” są składowymi zda­.. Czy „formowanie się pojęć u

[r]

lat później oddzielenie się promieniowania od materii (atomy wystygły na tyle, że przestają promieniować i pochłaniać światło: oddziela się światło od materii i pozostaje

może dotyczyć pojedynczego udostępnianego zbioru danych lub wielu materiałów zasobu objętych jednym wnioskiem, jeżeli są one udostępniane na zgłoszenie prac