Rok II. Katowice, Niedziela, 18-go Stycznia 1903 r. Nr. 3.
Pisemko poświęcone
Wychodzi raz na tydzień w Jfiedzielę.
“Rodzina chrześciańska* kosztuje razem z »Górnoślązakiem« kwartalnie 1 m arkę 60 fen. K to chce samą »Rodzinę cłirześciańską*
abonować, może ją sobie zapisać za 50 f. na poczcie, u pp. agentów i wprost w Administr. »Gómoślązaka« w K atow icach, ul. Młyńska 12
Na Niedzielą d rugą po T r z e c h K rólach
L ek cya
Rzym. XII, 6— 16.
Bracia! Mając dary wedle łaski, która nam jest dana różne, bądź proroctwo wedle przystosowa
n a wiary, bądź posługowanie w usługowaniu, bądź kto uczy w nauce, kto napomina w napominaniu, kto użycza w prostości, kto przełożony jest w pie- czołowaniu, kto czyni miłosierdzie z wesołością.
Miłość bez obłudności. Brzydząc się złem, przysta- Wając ku dobremu. Miłością braterstwa jedni dru
gich miłując, jeden drugiego uprzedzatąc: W pilno
ści nie leniwi, duchem pałający, Panu służący, na
dzieją się weselący, w utrapieniu cierpliwi, w mo
dlitwie ustawiczni, potrzebom świętych udzielający, w gościnności się kochający. Błogosław cie prześla
dującym wasy błogosław cie a nie przeklinajcie: we
selcie się z weselącymi, płaczcie z płaczącymi. Toż jeden o drugim rozumiejąc: wszystko nie rozumie
jąc, ale się z pokornymi zgadzając.
---
Ewangelia u Jana świętego
w Rozdziale II.
W on czas: B yły gody małżeńskie w Kanie G alilejskiej; a była tam matka Jezusowa. W ezwań t^ż był i Jezus i uczniowie Jego, na gody. A gdy nie stawało «wina, rzekła matka Jezusowa do Niego:
^Vina nie mają. I rzekł Jej Jezus: Co mnie i Tobie niewiasto: jeszcze nie przyszła godzina moja. Rzekła
*natka Jego sługom : Cokolwiek wam rzecze, czyńcie.
1 było tam sześć stągiew kamiennych, według oczyszczenia żydowskiego postanowionych, biorących w się każda dwa albo trzy wiadra. Rzekł im Jezus:
napełnijcie stągwie wodą. I napełnili je aż do wierzchu. I rzekł im Jezus: Czerpajcieź teraz, a do
nieście przełożonemu wesela. I donieśli. A gdy skosztował przełożony wesela wody, która się stała winem, a nie wiedział skąd by było, lecz słudzy wiedzieli, którzy wodę czerpali, wezwał oblubieńca przełożony wesela, [i rzekł m u : W szelki człowiek pierwej kładzie wino dobre, a gd y się napiją, tedy podlejsze. A tyś dobre wino zachował aż do tego czasu. Ten początek cudów uczynił Jezus w Kanie
Galilejskiej, i okazał chwałę swą, i uwierzyli weń uczniowie Jego.
N auka z tej E w angelii.
»Onego czasu były gody małżeńskie w Kanie Galilejskiej, wezwany też był i Jezus na gody*.
(Jan 2).
Nie bez słusznej i ważnej przyczyny czyta nam K ościół B oży w tym właśnie czasie tę ewangelią 0 godach małżeńskich w Kanie Galilejskiej i o bytno
ści Pana Jezusa na nich, — Czas niniejszy, między uroczystością św. Trzech Króli a Popielcem, to czas karnawału, czyli zapustu; a karnawał, czyli zapust, to czas zawierania ślubów małżeńskich, wyprawiania wesół i urządzania zabaw rolniczych. W ięc K ościół święty, czytając nam w tym czasie zapustu, czyli karnawału ewangelią o godach małżeńskich i o bytno
ści Pana Jezusa na nich, pragnie nas uczyć, a ra
czej przypomnieć nam:
x. Jak mamy zawierać śluby małżeńskie, oraz 2. Jak wesoła i zabawy nasze urządzać?
O tem' też będzie w dalszym ciągu niniejszej nauki.
I. C o d o ś l u b ó w m a ł ż e ń s k i c h . Mał
żeństwo sam B óg ustanowił jeszcze w raju. Stw o
rzywszy Adam a na obraz i podobieństwo swoje, rze k ł: »Nie dobrze być człowiekowi samemu; uczyńmy mu pomoc jemu popobną*. (Gen. 2, l8).
Stw orzył tedy niewiastę i przywiódł ją do Adam a i rzekł im:
»Roście i mnóżcie się, a napełniajcie ziemię«.
(Gen. i, 28).
Chrystus Pan w Nowym Zakonie, nietylko że nie zniósł tego, co Pan B ó g ju ż w Starym Zakonie, a nawet przed Zakonem, bo jeszcze w raju, był po
stanowił; ale owszem wyniósł małżeństwo do godno
ści Sakramentu św., a uczeń Jego i apostoł, jeden z najprzedniejszych, t. j. Paweł św. powiada, że
• Sakrament to wielki, a ja powiadam: w Chrystusie 1 w Kościele;* (Ef. 5, 32.) — to znaczy, że wielki jest ten Sakrament, ponieważ jest figurą i wyobra
żeniem tego związku świętego i cudownego, jaki
sprawom religijnym, nauce i zabawie.
zachodzi pomiędzy Chrystusem a Kościołem Jego świętym na ziemi. — Dobra to więc, święta to na
wet rzecz, — małżeństwo. — Mówi wprawdzie Apo- stół, że lepiej ci robią, co się nie żenią, ani za mąż nie idą. »A mówię nie żonatym i wdowom, dobrze im jest, jeśliby tak trwali, jak i ja«, (I. Kor. 7, 8.) (a sam nigdy nie miał żo n y ); ale nie do wszystkich się to odnosi.
Kto z miłości dla Pana Boga dobrowolnie wy
rzeka się rozkoszy i przyjemności pożycia małżeń
skiego, kto się nie żeni i za mąż nie idzie, by w czystości żyć i dziewictwa nie utracić, — ten do
brze czyni, gdy się nie żeni. — A le kto się nie żeni, by nie ponosić ciężarów i trudów, jakie stan małżeński na ludzi wkłada, a rozkoszy i przyjemno
ści jakie ten stan w udziale przynosi, po za małżeń
stwem do woli albo i do zbytku używa, — ten grze
szy i źle robi, że się nie żeni, bo tenże sam Apostoł, który mówi, że dobrze robi ten, co się nie żeni, do
daje zaraz, że dla niewstrzemięźliwych lepiej jest, gdy w małżeństwo wstąpią, bo »lepiej jest w m ał
żeństwo wstąpić, niśli być palonym «, (t. j. pokus cielesnych doznawać). I. Kor. 7. — Kto więc nie umie, nie chce, lub nie może w ciele ludzkim po anielsku, t. j. w czystości żyć, ten się koniecznie żenić powinien. A le tak samo jak nieożenienie się lub niepójście za mąż nie zawsze jest dobrem i po
chwały godnem, tak samo też przeciwnie, nie każdy co się żeni lub za mąż idzie, dobrą rzecz robi.
A b y wstąpienie w związki małżeńskie było do
brem, aby się Bogu podobało, a człowiekowi szczę
ście za życia i po śmierci przyniosło, to powinno ono koniecznie być zawarte w tym celu, w jakim je B ó g ustanowił.
Trzy zaś są cele, dla których Pan B óg małżeń
stwo święte postanowił:
1. A b y się rodzaj ludzki rozmnażał i aby tym sposobem przybywało czcicieli Imienia Bożego. —
»Roście i mnóżcie się, a napełniajcie ziemię«. (Gen.
1. 28.).
2. Dla lekarstwa, t. j. aby się człowiek tem łacniej ustrzedz mógł nierządu i nieczystości. —
»Dla uniknienia porubstwa niech każdy ma swoję żonę, a każda niech ma sw ego męża«. (I. Kor. 7.).
3, A b y człowiek miał pomoc towarzyską. —
»Nie jest dobrze być człowiekowi samemu*. (Gen.
2. 18.). — »Lepiej być dwoma 7.sobą niż jednemu, bo mają pożytek z towarzystwa sw ego; jeśli jeden upadnie, drugi go podniesie. Biada jednemu sa
memu, bo gdy się powali, niema ktoby go podźwi- gnął*. (Eccl. 4.).
Kto w tej myśli i w tym celu śluby małżeńskie zawiera, ten się spodziewać może, że i na jego we
selu będzie Pan J ezu s; a nietylko na weselu, ale i po wszystkie dni pożycia je g o małżeńskiego, że jak tam, na godach w Kanie Galilejskiej wodę we wino owym nowożeńcom przemienił, tak i jem u gorzką wodę trudów i mozołów, nieszczęść i utrapień roz
licznych, nieodłącznych od stanu małżeńskiego,
w słodkie wino wszelakiej pociechy i błogosławień
stwa swego zamieniać mu będzie zawsze i wszędzie, aż ślubem wieczności z nim się połączy na wieki.
A le kto się żeni i za mąż idzie w tej myśli i w tym celu, aby tylko użyć rozkoszy i przyjemno
ści, a trudów nie ponosić; kto wstępuje w związki małżeńskie, by tylko ciału i namiętnościom je g o do
godzić, lub by pod płaszczykiem małżeństwa tem rozpustniejszy i rozw ioźlejszy wieść żywot; — kto się tylko dla majątku żeni, a żonę tylko jako nie
zbędny do niego przydatek uważa; — kto się żeni lub za mąż idzie nie po to, by jedno drugiemu po
mocną rękę podało, ale by raczej jedno kosztem drugiego pióżniacze i wygodne życie prowadzić m ogło; kto bierze żonę lub za mąż idzie, by jem u tylko dobrze było, nie pyta;ac się o to, czy i dru-
•giej stronie dobrze z nim będzie, lub co gorsza, wiedząc, że w zamian za to, co dla niego dobrem i korzystnem będzie, nic dobrego i miłego drugiej stronie dać i uczynić nie chce lub nie może, — ten źle robi, gdy się żeni, — ten grzeszy, — tego mał
żeństwa B ó g błogosław ić nie może, — ten niech się szczęścia nie spodziewa, w stanie małżeńskim, — na tego ślubie Pan Jezus pewno nie będzie, i choć ka
płan, nie znając tajnych myśli i zamiarów ślub bio
rącego pobłogosławi, — to B ó g raczej przeklnie ten związek występny. Takiemu żle będzie za żywota i po śmierci. /
Nato, ponieważ małżeństwo świętym jest związ
kiem, — Sakramentem, i to Sakramentem » Wielkim,
— w Chrystusie i w Kościele*, jak Apostoł mówi, ponieważ bez błogosławieństwa Bożego szczęścia człowiekowi dać nie może, przeto też, chcąc w związki małżeńskie wstąpić, o to także koniecznie starać się trzeba, aby B óg związkowi temu pobłogo
sławił. Dlatego też to K ościół św. zaleca i przy
kazuje, aby chcący wstąpić w związki małżeńskie przez Spowiedź i Komunią św. należycie się przy
sposobili i na łaskę i błogosławieństwo Boże sobie zasłużyli.
Kto bez podobnego przygotowania się w mał
żeństwo wstępuje; — kto, jak często się zdarza, świętokradzką Spowiedź przed ślubem odprawi i K o munią św. świętokradzko przyjmuje, a nawet, jako się często zdarza na pół po pijanemu ślub bierze, — na tego ślubie Pan Jezus pewno nie będzie, pewno mu nie pobłogosławi w dzień ślubu, ani po ślubie nigdy błogosławić nie będzie; — takiemu źle pewno będzie i za żywota i po śmierci.
»W ezw any też był Pan Jezus na gody*. — Pan Jezus na godach, — na weselu...; a więc wolno się bawić. — Naturalnie że wolno. — B ó g i Kościół Jego święty nie broni tego. — T o ć i zabawy od Boga pochodzą. — Dla kogóż B óg stworzył ten świat tak uroczy i piękny? — Dla ciebie, człowiecze,
— byś się widokiem je g o bawił i serce swe uwe- selał. — Na radość i szczęście stworzył B ó g czło wieka. Zanim zgrzeszyli pierwsi rodzice nasi, — nie znali co to smutek, ból i cierpienie. G rzech je do
piero zrodził. A lubo teraz łzy i cierpienia nieod
łączne są od życia naszego tu na ziemi, to pragnie
nie i żądza zabaw i rozkoszy pozosłały i nieraz sil
nie się w nas objawiają. — Człow iek potrzebuje ko
niecznie nieco zabawy i rozrywki raz po raz. Ani ciało ani dusza nie mogą być ciągle w natężeniu i w poważnem nastroju. Człowiek stałby się nie
zdarą i niedołęgą, gdyby tylko pracował i modlił się wciąż, a ani chwili się nie pobawił. — Pan Jezus, lubo przez całe życie swoje zalecał przedewszystkiem umartwienie i zaparcie się wszelkich rozkoszy świa
towych, jako drogę najpewniejszą do nieba, nie po
tępił przecież wszelkich godziw ych zabaw i rozko
szy- Dowodem tego, że sam był na weselu, a na
wet i pierwszy cud swój na niem uczynił. — W olno się więc bawić, ale
1. Trzeba pamiętać, że nie zabawa, ale trud, praca i znój głównem przeznaczeniem naszem na ziemi, — że zabawa tylko środkiem a nie celem być powinna, że pracą, trudem i znojem w tem życiu, rozkosz i szczęście prawdziwe w wieczności skarbić sobie mamy. Źle więc robi, kto się więcej bawi niż pracuje, — gorzej, kto się tylko bawi, a pracować 1 cierpieć wcale nie chce, a najgorzej postępują so
bie ci, co dla zabawy obowiązków stanu i powołania swego zaniedbują.
2. Można się bawić, ale nie nad stan swój, bo zabawy kosztują zwykle wiele, a co najmniej prze
szkadzają w pracy, często od niej odrywają, na straty narażają, a przez to do robienia długów, do ubóstwa, do pokrzywdzenia drugich łatwo człowieka doprowadzają.
3. Można się bawić, ale trzeba uważać, by za
bawy nasze były przyzwoite, nie połączone z obrazą Pana B oga i nie ze szkodą dla duszy naszej.
A więc nie powinno być na zabawach naszych pi
jaństwa ni obżarstwa, nie powinno być słów sprosnych 1 rozwiozłych, ni takichże śpiewów i piosenek, ni żadnych innych zdrożności, jakie często wśród za
baw i uciech naszych dziać się zw ykły; — bo gdy to bywa wśród zabaw naszych, tedy one zupełnie są złe i naganne.
Bawmy się, jak A postoł radzi i zaleca, mówiąc:
•Bracia, weselcie się, powtóre mówię i weselcie się, ale się weselcie w Panu« (Filip 4), tj. aby we
soła i zabawy wasze IPanu B ogu się podobały, aby na zabawach naszych mógł być Pan Jezus, tak jak był na weselu w Kanie Galilejskiej.
Jednem słowem: jak wszystko co czynimy, »czy jem y, czy pijemy*, ja k A postoł mówi, *dla chwały Bożej czynić powinniśmy«, — tak i zabawy nasze niech będą tego rodzaju i tak urządzone, aby były Bogu na większą chwałę, a nam na pożytek zba
wienny, tak tu ja k i w wieczności.
T ak gd y się bawić będziemy, stanie się nam, że po zejściu z tego świata mizernego, na którym i zabawy nawet zawsze coś gorzkiego w sobie mają,
— zaprosi nas Pan Jezus na one gody wiekuiste w niebiesiech, gdzie sama tylko radość doskonała,
samo szczęście największe, bez domieszki jakiej bądź goryczy i przykrości udziałem naszym będzie, a będzie to nie na raz, nie na chwilę, nie na dzień, nie na rok, ale po wszystkie wieki. Am en.
<$>
Zakony.
(Ciąg dalszy).
n . P i j a r z y .
Pijarzy wprawdzie z zapałem oddawali się nau
kom i mieli wśród siebie ludzi uczonych, ale ci po większej części wydawali panegiryki, mowy i wiersze przygodne, a kilku zaledwie odznaczyło się w tym czasie wydaniem dzieł cenniejszych. Najzna
komitszym z nich był A rn o lf Zeglicki, który wydał:
I n v e n t a r i u m l e g u m , s t a t u t o r u m et C o n s t i - t u t i o n u m R e g n i P o l o n i a e et M. D. L i t u a - n i a e . Świetna dla Pijarów epoka zabłysła dopiero w połowie 18 wieku, po reformie nauczania zapro
wadzonej przez Konarskiego. O tym człowieku mo- żnaby długo się rozpisywać i oceniać z różnych stron jeg o działanie publiczne. Piszący jednak ża
dnego studj^um o nim kreślić nie zamierza, lecz ograniczyć się chce tylko na tem, co jest koniecznie potrzebnem w materyi, o której mowa.
O. Stanisław Hieronim Konarski w roku 1725, mając lat 25, wysłany został przez przełożonych, którzy w nim niezwykle bystry umysł spostrzegli, do Rzymu. Tam badał pilnie sposób nauczania teo
logii, wymowy, filozofii, a potem i sam w pijarskiem C o l l e g i u m N a z a r a e n u m wymowy nauczał.
Zwiedziwszy potem Francyą, powraca Konarski do Polski i jako profesor młodych Pijarów wykłada w Rzeszowie literaturę i wymowę, a w Krakowie filozofią i teologią. Tutaj zaczyna się reformatorskie działanie K on arskiego; kształcąc bowiem młodych Pijarów, wychowywał przyszłych nauczycieli, którzy w szkołach pijarskich zburzyć mieli dawno systemat nauczania, a zaprowadzić nowy, zgodny z postępem nauki w cywilizowanych krajach. W tym celu napi
sał gramatykę łacińską dla szkół, a wkrótce potem ważne dziełko : D e e m e n d a n d i s e l o ą u e n t i a e v i t i i s (o poprawie błędów wymowy), w którym po
tępia napuszystość stylu, makaronizm, wyśm ewa własne swoje utwory w młodszym wieku wydane i podaje zdrowe zasady prawdziwej wymowy. Z o stawszy czasowo przełożonym całej prowincyi pol
skiej, używał Konarski tego czasu na założenie kon
wiktu szlacheckiego i w tym celu wyseła za granicę dwóch młodych Pijarów; A leksego O źgę i Antoniego W iśniewskiego, aby się po najznakomitszych zakła
dach naukowych Europy kształcili. Konwikt otwarty
20
zostaje uroczyście w roku i 753: a tymczasem K o
narski pisze dzieła: O s k u t e c z n y m r a d s p o s o b i e , w którym zbija nieszczęsne l i b e r u m v e t o ; O r e l i g i i p o c z c i w y c h l u d z i , gdzie wykazuje głupotę tego rodzaju religii i zbija d e i - s t ó w , czyli ówczesne tak zwane e s p r i t s f o r t s ; w y d a j e V o l u m i n a L e g u m ; dziełko d e a r t e b e n e c o g i t a n d i a d a r t e m b e n e s c r i - b e n d i n e c e s s a r i a .
Jedną z najważniejszych prac Konarskiego było napisanie tak zwanych O r d y n a c y i pijarskich.
Papież Benedykt X IV w roku 1750 osobnem brewe w yznaczył O. Cypryana Komorowskiego, Pijara wi
zytatorem Apostolskim dla Zgromadzenia. Tenże O- Cyptyan, obrany prowincyałem, zwołał w Łow i
czu kongregacyą Pijarów, na której przedstawił wypracowane dzieło p. t . : O r d i n a t i o n e s V i s i - t a t i o n i s A p o s t o l i c a ^ e , napisane po większej części przez Konarskiego. Dzieło to ściśle oparte na konstytucyach zakonu, podaje w 5 częściach bliż
sze szczegółow e do Polski zastosowane przepisy rządzenia prowincyą, pojedyńczemi domami, prowa
dzenia nowicyatu i studyum. Czwarta część poświę
coną jest prowadzeniu szkół publicznych i systema- towi nauczania, piąta zaś zajmuje się wyłącznie kon
wiktem’ Konarskiego. O jcow ie zebrani, zbadawszy dokładnie dzieło, posłali je do Rzymu, a tenże sam Benedykt X IV wydał osobne brewe pod dniem 15 lutego 1754 r., w którem Ordynacye jako dzieło niezmiernie pożyteczne potwierdza i zaleca.
Otworzywszy konwikt przy ulicy Miodowej w W arszawie w roku 1753, m ógł się Konarski cieszyć owocami swej pracy; widział bowiem wśród Pijarów zdolnych profesorów, widział odrodzenie się i wzrost nauk. Król Stanisław August dał mu medał z na
pisem: s a p e r o a u s o i ofiarował mu biskupstwo;
ale Konarski, przywiązany do zgromadzenia zakon
nego, odrzucił cten zaszczyt i do śmierci został P i
jarem. Nieraz jednak celę ubogiego zakonnika od
wiedzały najpierwsze znakomitości Polski: senatoro
wie, ministrowie pospieszali do niego, prosząc go 0 radę w trudnych okolicznościach rządzenia Rrze- cząpospolitą. Kiedy umarł dnia 3 sierpnia 1773 r., król odwiedził je g o ciało, Nuncyusz odprawił za spokój jeg o duszy Mszą świętą, a O O . Jezuici od- j śpiewali wigilie i jeden z nich miał mowę pochwalną;
naród zaś cały płakał nad zwłokami męża, który nie mogąc politycznie uratować Polski, chciał przynaj
mniej przyczynić się do jej odrodzenia moralnego 1 naukowego, a zasług na tym punkcie nawet naj
więksi nieprzyjaciele Konarskiego odmówić nie mogą.
(Ciąg dalszy nastąpi).
i
Całem mem sercem duszą niewinną, Kocham tę świętą ziemię rodzinną, Na której moja kołyska stała, I której dawna karmi mię chwała.
Kocham te barwne kwiaty na łące, Kocham te łany kłosem szumiące, Które mię żywią, które mię stroją, I które zdobią O jczyznę moją.
Kocham te góry, lasy i gaje, Potężne rzeki, ciche ruczaje;
Bo w tych potokach, w wodzie u zdroja, T y się przeglądasz, O jczyzno moja, Krwią ożyiw iona, we łzach skąpana, T ak dla nas droga i tak kochana!
Władysław Bełza.
Słówko do małżonków.
W Kanie galilejskiej pobłogosławił sam Pan Jezus obecnością swoją związek szczęśliwych oblu
bieńców. Przy ołtarzach naszych udziela K ościół w Imieniu tegoż Pana Jezusa błogosławieństwa no
wożeńcom na wspólną życia pielgrzymkę.
Jakże szczęśliwymi czują się w owej chwili!
Miłość słodzić im będzie — tak pizynajmniej malują sobie przyszłość — wszystkie przykrości i trudy życia.
L ecz czy długo trwa ta błoga pewność? Nie bardzo! Bo wnet zjawiają się u małżonków wady, których przed ślubem u siebie nie widzieli. Mąż taki, a żona owaka — niby to oczekiwania zaw ie
dzione!
Jednakże to ludzka rzecz. Nikt nie jest A n io łem i swoje ułomności ma każdy, choćby najlepszy człowiek. Nie dziw przeto, że zjawiają się od*czasu do czasu kwasy i nieporozumienia. Są to przejścia chwilowe, bo po godzinie ju ż znowu czoła m ałżon
ków pogodnie wygładzone, i znowu ta sama panuje miłość co przedtem.
L ecz często zatruwają sobie małżonkowie ży
cie w ten sposób, że nie umieją rządzić się w zglę
dem siebie wzajemną pobłażliwością.
O ile szczęśliwszymi czuliby się małżonkowie, gdyby trzymać się chcieli następujących przepisów.
W szystkie sprawy domowe powinny zostać istotnie domowemi, to znaczy, że nie powinno ich się wynosić i rozpowiadać poza domem. Po co mają w szyscy przyjaciele lub przyjaciółki, albo choćby tylko bracia i siostry widzieć o drobnych
X .
chwilowych nieporozumieniach! Nawet najbliższej osobie nie trzeba skarżyć się na żonę lub męża.
Ponieważ pieniądz, gospodarstwo, oszczędność tak często stanowią przyczynę małżeńskich sporów, dlatego niechaj jedna i druga strona rząd A się ró
wną oszczędnością. »Pamiętaj przychodzie żyć z do
chodem w '“zgodzie!« T o powinno być hasłem'męża i żony. 'W tedy nie będzie mąż potrzebował wy
rzekać na żonę, że źle gospodarzyli nie umie oszczę
dzać, ani żona nie będzie biadała na męża, że wię
cej 'kielichów lub kuflów jprzez gardło przepuszcza niż pozwalają dochody.
W e wzajemnem ze sobą postępowaniu powinni małżonkowie taką kierować się uprzejmością, jaka panowała wtedy, gdy byli narzeczonymi. Przed ślu
bem, gdy m iłość jen o takTpłom ienieje, narzeczeni odzywają “ się do siebie ^najsłodszymi słów kam i:
aniołku, kwiateczku, dziecuchno! W kilka tygodni po ślubie ta czułość gdzieś się podziewa, a na miej
scu ow ych aniołków i kwiateczków] zjawiają się ja kieś wcale nie piękne potworki! Rozumie się, że wzajemna miłość na^tem musi cierpieć.
Swoją drogą gd y z jednej strony zajdzie jakieś uchybienie, niechaj druga nie zżym a się złością i oburzeniem, boć ułomność człowieka jest wielka i nieraz mimo dobrej chęci prowadzi do upadku.
W rozdrażnieniu nie draźnić"‘więcej sprzeciwianiem się, ale odczekać cierpliwie chwili spokojnej dla spokojnego rozmówienia się. Taka sposobność znaj
dzie się zawsze niezawodnie, a spokojna rozprawa o tem co zaszło stokroć więcej przyniesie pożytku niż prawienie długich kazań w chwili rozdrażnienia.
Prawdziwa i szczera miłość, jaka pomiędzy małżonkami panować powinna, umie też odczuwać smutki wzajemne i cierpienia. Każde z małżonków w chwili trosk i strapienia ma być drugiemu po
mocą, pociechą i współczującym przyjacielem. Serce kochające w takich przypadkach więcej i pewniej boleść ukoi, niż nie wiem jak 'm ąd re słowa.
Z e słownika m ałżeńskiego usunąć' trzeba raz na zawsze wyrazy, jak obraza, obrazić się — a postę
pować niezmiennie z najzupełniejszą otwartością.
Małżonkom nie wolno się obrażać na siebie! Co prawda, to nigdy nie powinno jedno w obec dru
giego zachow ać się tak, aby m ógł być jakikolwiek powód do obrażenia się. Otwarcie powiedzieć sobie to, co się jednemu u drugiego nie podoba, i sprawa załatwiona.
Otwartość — to konieczna w małżeństwie cnota. Mąż w żonie, a żona w mężu powinna naj
zupełniejsze pokładać zaufanie; ani mąż przed żoną ani żona przed mężem nie powinni żadnych mieć tajemnic. Ż ycie ich niech będzie takie, że z niczem przed sobą nie będą potrzebowali się taić. N ie
ufność to kamień, o który rozbija się wzajemne szczęście w małżeństwie.
Prawdziwem szczęściem jest dla małżonków, gdy w chwilach grożącego niepokoju małżeńskiego, jedno z nich przynajmniej ucieka się pod obraz
Przenajświętszej Rodziny i tam w modlitwie czerpie roztropność i siłę. C zego nie zdoła mądrość, cier
pliwość, wyrozumiałość, tego dokaże łaska Boża, w y
proszona w modlitwie Tam przed obrazem świętej Rodziny, która na wszystkie czasy pozostaje naj
wyższym wzorem dla wszystkich domów chrześciań- skich, niechaj się mąż zarówno jak i żona upokarza w serdecznej modlitwie i prosi często o światło do rozpoznania swoich obowiązków i o siłą do ich w y
konywania, a szczęście małżeńskie będzie zapewnione!
Wilk i parobek.
---- ...—
O nego czau, kiedy jeszcze Pan Jezus chodził po ziemi i nauczał, zdarzyło się pewnego razu, że wilk stary przyszedł do niego i rzekł:
»Panie, jużem też kosztował różnego rodzaju mięsiwa; wiem, ja k smakują«.
»Wiedz tedy, że człowiecze mięso jest gorzkie i pewny jestem, że ci do gustu wcale nie przy
padnie*.
»To nic nie szkodzi«, rzekł na to wilk, m iech będzie jakie chce, pozwól mi zjeść człowieka, że
bym zaspokoił ciekawość*.
»Cóż mam robić*, odpowiedział Jezus, »kiedyś się już na swoim usadził, niech i tak będzie: lecz kładę warunek, abyś nie tykał się ani chłopaka, ani starca, lecz tylko parobka; pozwalam ci zjeść pa
robka.*
W ilk ucieszony wychodzi sobie na drogę do boru, siada na ogonie, czekając, aż kto nadejdzie.
Ujrzał najprzód chłopaka i pyta go się chciwie:
»A kto ty jesteś?*
»W szak widzisz«, odpowiedział tenże, »żem chłopak, dopiero na przyszłe gody zostanę średnia- kiem«.
»Idź sobie z Panem Bogiem *, wilk na to od
powiedział, »nic mi po tobie«.
Po chwili zbliża się starzec. A wilk znowu odzyw a się:
»A ktoś ty, bracie?*
»Dziad stary*, ten odpowie, »idę na odpust do tej wsi za borem, ale nie wiem, ja k się tam za
wlokę*.
»Niech was Pan B ó g prowadzi, staruszku*, odpowiedział wilk, »ja tu na kogoś innego czekam*.
Nakoniec zbliża się śmiało i żwawo parobek w kożuchu. W ilk, widząc z pozoru, że to właśnie taki, jakiego oczekuje, ostrząc sobie zęby na niego, rze cz e :
»A ktoś ty taki, człeku?*
»A ju żci nie chłopak, tylko parobek, mój wilku, ale powiedz mi też, czegoś taki ciekawy?*
*Bo mam w tem ważny interes«, odpowiedział wilk. »Pan Jezus pozwolił mi cię zjeść... stój! i g o tuj się na śmierć!*
Nie zmieszany wcale takiem przywitaniem p a
robek, rzecze:
»A nu, kiedy masz mnie już zjeść, pozwólże mi przynajmniej iść na stronę w te krzaki i p rzygo
tować się do tak dalekiej podróży*,
W ilk nie miał nic przeciwko temu, a parobek poszedłszy w krzaki, urżnął sobie tęgi kij i schował go pod kożuch, a poszedłszy do wilka, rzecze mu:
»Jużem gotów na śm ierć: lecz, żebym cię prze
konał, iż do ciebie nie mam najmniejszej urazy, że ci owszem przebaczam, choć mnie masz zjeść, p o
zwól się pocałować w twój ogon*.
W ilk pyszny, chętnie na to zezwolił, a parobek niby to idąc do całowania, uchwycił wilka za ogon, okręcił rękę, a potem dostawszy maczugi, jak zacznie kropić, tak że zbitego i prawie nieżywego zostawił na miejscu.
Ledwo za kilka godzin odzyskawszy przy
tomność zwlókł się wilk do kniei, a spotkawszy znowu Pana Jezusa, rzekł:
>Oj, prawda, Panie, że człowiecze mięso bardzo jest gorzkie; jużem do niego zupełnie stracił apetyt, lepsze dla mnie barany, aniżeli te niezwyczajne przy
smaki*.
„Pamiętaj, abyś dzień święty święcił".
W dowa, matka czworga dziatek, mieszkająca na jednem z przedmieści w Manches we Francyi, miała handelek, którego od dość dawnego czasu w niedzielę i święta nie zamykała, robiąc najlepsze interesa podczas nabożeństwa odprawianego w ko
ściele parafialnym. Starsza, 17-letnia jej córka od zeszłej zim y już była chorą, a kiedy wszystkie środki wyczerpano, oświadczył był lekarz matce, że nie ma co chorej robić nadziei wyzdrowienia. Chora mimo tego chcąc na pociechę matki żyć jak najdłużej, przypomniała sobie wypadki u osób, które postano
wiły były ściśle zachować przykazanie B oże: »P a miętaj, abyś dzień święty święcił i-. Mówiła tedy sobie: Kto wie czy dobry B ó g i rrmieby od śmierci nie zwolnił, gdyby moja matka zechciała swój kram w dzień Pański i święta zamykać.
»Matko«, rzecze tedy, »czybyś nie zechciała handlu zamknąć, podobnież jak to drudzy w dni niedzielne i święta czynią? Mam bowiem tę nie"
złomną nadzieję, że mnie i ciebie B ó g pocieszy*.
»Biedna córko*, odpowiada matka, >to jest zu pełnie rzeczą niepodobną, gdyż niedziela jest w moim handlu dniem najlepszego dochodu i odstręczyłabym sobie odbiorców najlepszych; zresztą mam ja za
nadto wydatku na was czworo dzieci«.
Choroba córki w zm agała się coraz bardziej, matka niepokoiła się.
»Dobra matko*, rzecze chora, »gdybyś ty po
stanowiła to, o co cię proszę, tobym ja jednak może wyzdrowiała*.
»Dobrze, zamknę na przyszłą niedzielę*, mówi matka.
Niedziela przychodzi, a kram nie zamknięty- Chora z dniem każdym słabsza, mówi do matki:
>Kochana matko, siły mnie coraz więcej opuszczają, czuję, że muszę umierać i z tobą się pożegnać: gdybyś była święciła dzień Boży, pe*
wnoby mi B ó g żyć pozwolił®.
»Nie dziecko, z mojej przyczyny umierać nie masz; postanawiam i to mocno, żeby w niedzielę
i święta nie sprzedawać*. I tą razą d o t r z y m a ł a
słowa.
Od tej chwili pomału chora zaczęła do siebie przychodzić, a kram odtąd zawsze był w niedzielę i święta zamykanym. Nareszcie córka, mimo opusz
czenia ju ż ze strony lekarza, wyzdrowiała z u p e ł n i e ,
a handel matki nie tylko, że nic nie utracił, ale szedł odtąd wiele pomyślniej, jak przedtem.
0 wpływie mieszkań na zdrowie,
z szczególnem uwzglądnien em stosunków w powiatach przemysłowych,
przez Dr. Chłapow skiego.
(Podług w ykładu pow iedzianego w Kółku Tow arzyskiem w Królew skiej Hucie, roku 1873).
(C iąg dalszy).
Pięknym jest u nas zwyczajem zdobienie ścian obrazami Świętych Pańskich, ale i innych sprzętów potrzeba w izbie, i nie dobrze o tych zapominać, a wydawać na tamte talary. Przyjdzie np. list lub receptę napisać, a tu nie ma ani stołu, ani kałama
rza, ani czasami nawet światła dobrego. Lampa dobra powinna być niezbędnym sprzętem każdej rodziny. — Przy niej zaś można wieczorami czy
tywać książki dobre, kształcące, robić ręczne robótki, które opłacą łatwo wydatek na olej i na lampę. — Nie żałować na cylinder, czyli rurkę szklaną do lampy, bez niej lampa tylko kopci, a źle świeci;
trzeba i oczy swe szanować, a więc nie czytać po ciemku.
Jest pewne niebezpieczeństwo sypiania w je dnej izbie, w której się gotuje; — dobrze, kiedy można większą izbę rozporządzić na kuchnią, i do
bry przeciąg w izbie utrzym ywać; około pieca ku
chennego nie powinna być posadzka z drzewa, by się nie zapaliła od spadąjących węgli. Jako bardzo szkodliwy, należy potępić zwyczaj palenia węgli w naczyniu, w środku izby połoźonem, przez co wiele osób już się zaswędziło.
Przy piecach trzeba być ostrożnym, by zamknię
ciem klapy nie utrudnić przystępu powietrza; nie-
23 leden znalazł w ten sposób śmierć przez zacza
dzenie.*)
Ze kurne chaty, czyli chałupy bez komina istnieć ju ż nie powinny, to w szyscy wiecie. Na Górnym Śląsku jest ju ż ich bardzo mało. W Ga- licyi za to jeszcze wiele. Ż e dym wychodzący przez dziurę w dachu, kłębiąc się wśród izby poprzednio, może zaszkodzić zdrowiu w rozmaity sposób, może zaczadzić, może sprawiać bóle ócz i gardła, tego mkt nie zaprzeczy, niemniej jak tego, że taki sposób
°Palania i gotowania powiększa już i tak wielkie niebezpieczeństwo pożaru drewnianych szałasów lub trzciną albo gontami pokrytych lepianek, w których jest w używaniu. Ci co podnoszą korzyści mieszka
ł a w kurnych chatach, np. iż nie lęże się w nich r°bactwo, to przypominają nam górali, co aby nie mieć robactwa, nie myjąc się wcale przez długi czas swej podróży, nacierają tłuszczem ciało i koszulę.
Nie przeczę, że tłuszcz wstrzymuje, ale lepszym lo d k iem ochronnym jest woda, czystość, niż wszyst
kie inne środki, mające odstraszyć pasorzyty. Jeżeli kto piece stawia, niech je stawia z mocnej cegły tak z kachli, a kominy kuchenne powinny być zbu
dowane na sposób angielski.
W okolicy górnośląskiej opalają najwięcej nie drzewem, ani torfem, ale węglem kamiennym, który Slę z kopalni wydobywa. Cenny ten nabytek pod- Z1emnej pracy niesłychaną ma wartość w fabrykach 1 t. d., do mieszkań zaś prywatnych mniej jest od
powiednim na opał, niż suche drzewo, które wpra
wdzie mniej daje ciepła, ale także mniej jest nie- bezpiecznem '■ bo węgiel kamienny zwykle się nie Wypala do szczętu, łatwiej więc powstaje z niego Przy słabym przeciągu ów zabójczy gaz zaczadza- JHcy (tlenek węgla), a przytem i dym palących się Węgli kamiennych do mdłości doprowadza i ból głowy sprawia. Jeden kilogram węgla wart jest dwa kilogramy dobrego drzewa co do ciepła, jakie daje.
Można w dogodnych warunkach ogrzać dostatecznie Jednym kilogramem iooo prawie metrów kubicznych powietrza zamkniętego, np. w sali. Kto wie, jak małe izby zamieszkuje zwykle lud górnośląski, a ile kilogramów węgla w nich dziennie wypala, ten się dziwić może i rozrzutności je g o w szafowaniu wę- | glem i zw łaszcza lekkomyślności, z jaką się na roz- I maite choroby wystawia, chociażby tylko przez zbytnie ogrzewanie pokoju.
Zbyt gorąca temperatura izby sprawia poty, czyni ociężałym, a wychodzący z takiej izby czło
wiek nagle na dwór, łatwiej zaziębić się może, niż gdyby izba jego mniej była ogrzaną, Ztąd te częste kaszle wśród dzieci i dorosych, owe ciągłe zaziębie-
*) Piece z lanego żelaza pow s-echnie używane, mają kilka niedogodności. R ozpalają się okropnie szybko i zanadto mocno ogrzew ają z blizka, a z daleka mato. Prócz tego osu
szają powietrze, jeżeli się na ich w ierzch naczynia z wodą nie kładzie, nawet przy otwartej klapie, mianowicie nowe św ieże piece tyle w yw ięzują gazu szkodliw ego (tlenku w ęgla), że szkodzić mogą.
nia, zakatarzenia się. Mianowicie kiedy są w izbie chorzy, położnice i t. d., nie trzeba ich ogrzew ać zbyt mocno. Co osłabia zdrowego, osłabia jeszcze więcej chorego. — Dla tego, że opał jest tanim, nie trza być rozrzutnikiem w jeg o użytku aż do szko
dzenia sobie, a do tego nie ma nikt więcej prawa, jak do rozpijania się gorącemi napojami, dla tego że je naprzykład darmo lub tanio dostajemy.
Nie mniej ważną rzeczą, jak odświeżanie po
wietrza w mieszkaniu przez piece, kominy, słowem, dobrą wentylacyą i t. d., jest czystość i suchość gruntu przy domu. Dlatego należy mieć baczne oko na wychodki. D ół, który do nich służy, winien być obmurowanym i ocembrowanym. W iele chorób nagminnych bierze początek z zaniebania tych naj
prostszych reguł bygieny, o których przestrzeganie dbać powinna policya zdrowia. Przez szczeliny ta
kiego dołu, jeśli nie jest dobrze ocembrowanym, do
staje się zgniła posoka do gruntu, a przez to i do mieszkań, lub do studni; a jakie ztąd powstać mogą choroby: tyfusy, cholera, zimne febry, dyarye i t. d., m ożecie sami ju ż wnioskować z tego, co ju ż wiecie z doświadczenia.
Ochędostwo powinno b yć nietylko w izbie, ale także i w otoczeniu domu, w podwórku i na ulicy przed domem. Jakże z takiem żądaniem pogodzić, dość jeszcze powszechny zw yczaj na Górnym Śląsku, mieszkania w jednej izbie z bydłem, z nierogacizną?
Zwierzęta te może same swoję ogrzewają stajenkę, ale dzieje się to ^kosztem świeżego powietrza, któ
rego ich płuca niemniej potrzebują do życia, jak płomień do palenia się.
Pom ieszczenie ludzi z bydłem razem jest nie- tylko rzeczą niepiękną, ale może być rzeczą nie
zdrową*). Zw ykle są to małe chlewy szczelnie zamknięte; zaduch w nich straszny i wilgoć jak w łaźni. Dla biednego bydła już to katuszą w takim powietrzu wytrzymać. Cóż dopiero dla człowieka, dla dziecka, które na sąsiedztwie z wielkiem zwie
rzęciem źle wychodzi, bo ono prędzej zużywa tlen
| w powietrzu, tj. właśnie ten pierwiastek, który utrzy
muje oddychanie, a więc życie. A b y od tych nie
bezpieczeństw się uchronić, zwykle łóżko sypiącego w chlewie jest nad podwyższeniu, ale w ogólności odradzać trzeba sypiania pospołem ludzi z bydłem, mianowicie zaś ze świniami itd, Ż e podobne są
siedztwo dla dzieci jest z niejednego względu cza
sem bardzo groźnem, to z własnago doświadczenia przyznacie.
*) Człow iek może także się zarazić niejedną od bydła chorobą, ( ja t o t o : smarki, śledzionogory, wścieklizna).
(Dokończenie nastąpi).
<*>
Prosty rachunek.
Kuba uderzył Michała w twarz, a że go Mi
chał zaskarzył, więc go sąd skazał na zapłacenie pięciu marek. Kuba ma tylko dziesięciomarkówkę przy sobie, a i Michał niema drobnych — więc Kuba nie namyślając się długo, zaraz na sądzie w obec wszystkich obecnych, huknął Michała drugi raz potężnie w twarz i dając mu ową dziesięciomar
kówkę, rzekł:
»Teraz już mi nic nie potrzebujesz wydać!*
* *
*
Pewna kobiecina powiada swej kumoszce, że sąsiad cieśla spadł z rusztowania i na miejscu się zabił.
»Dla tego też w ostatnim czasie taki był mi
zerny*, odpowiedziała kumoszka.
•Żydzie, gdybyś znalazł w szabas worek z pie
niędzmi, czy podniósłbyś go?«
Ż y d : »Ny, po co mam odpowiedzieć, gdy ani w oiek z pieniądzów nie widzę, ani dziś nie jest szabas?*
* *
*
Służąca wchodzi z rana do sypialni pani i ży
czenia nowego roku składa.
»Jakto?« pyta ją pani zadziwiona, »przecież dziś dopiero 29 grudnia, i do nowego roku jeszcze mamy trzy dni, a ty już dziś winszujesz?*
»Ano tak«, odpowiada służąca, »bo pani się zawsze na mnie gniewa, gdy coś na ostatnią minutę odkładam*.
* *
*
Pewien lekarz miał w kuracyi kobietę, o której sądził, że ju ż nazajutrz skona. Kazał tedy mężowi zaraz po jej zgonie przyjść do siebie, aby się o szczegółach konania dowiedzieć. Mąz przyszedł nie nazajutrz, ale dzień później.
*A cóż*, pyta lekarz, »miała leką śmierć?*
»Bo! ba!« odrzecze mąż, »kobiecisko żyje i ani myśli umierać«.
•Hm«, mruknął sam do siebie lekarz, »cóżby to mogło być powodem?*
»To proszę pana doktora*, rzeki na to mąż,
»ta stara Margocha siedzi przy jej łóżku i nie daje i jej umrzeć, bo ją zabawia plotkami*.
Oberża »pod białem osłem « w miasteczku K.
miała bardzo mały napis i to jeszcze na pół zatarty.
Podróżny nie mógł napisu tego rozpoznać, spytał więc gospodarza stojącego przed biamą:
»Gdzie tu jest »biały osieł?«
»To jestem ja«, zawołał radośnie gospodarz.
SZARADY.
I.
Trzecie czwarte są drzewa, a kto o tem nie wie, Ż e drugi pierwszy jest zawsze na drzewie?
D rugie trzecie są zwierzęta,
A drugie czwarte noszą kobiety, dziewczęta.
Wszystkie, wiadomą jest rzeczą, Często zaszkodzą, a czasem wyleczą.
H.
G dzie druga pierwsza, tam i papiery, W iedzą to ucznie, chodząc do szkoły;
Pierw sze trzecie znane litery,
Wszystkie świątynie, lecz nie kościoły.
III.
Wprost cały — znaczy pokarm, którym ży ł lud zbie- g t y - Wspak cały — to kraj Francyi, dawniej niepodległy, Gdy z całego w yłączysz głoskę początkową,
Otrzymasz imię żeńskie; gd y zm aźesz końcową, Ujrzysz wyraz niemiecki, »mąż«, »człowiek« zna
czący, W skład nazwisk chrzestnych ojców hakaty w cho
dzący Na to, by nikt nie wątpił z daleka, czy z bliska, Ż e są ludźmi z postaci, nawet i z nazwiska.
Z a dobre rozwiązanie przeznaczona nagroda.
J L
Rozwiązanie szarad z nr. 2-go:
I. S a - m a - r a ; II. O d - w a - g a .
Dobre rozwiązanie nadesłali: pp. Józef Knopp z Zabrza, Jan Sojka z Zawodzia i pani Zuzanna Stanisław z Głogówka.
Nagrodę otrzymał p. Józef Knopp.
Nakładem i czcionkami » Górnoślązaka*, spółki wydawniczej z ograniczoną odpowiedzialnością w Katowicach.
Redaktor odpowiedzialny: Adolf Ligoń w Katowicack.