• Nie Znaleziono Wyników

Rodzina Chrześciańska, 1902, R. 1, nr 15

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Rodzina Chrześciańska, 1902, R. 1, nr 15"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

I* K atow ice, Niedziela, 7-go W rześnia 1902 r. Nr. 15.

Rodzina chrześciańska

Pisemko poświęcone sprawom religijnym, nauce i zabawie.

Wychodzi raz na tydzień w Jfiedzie/ę.

»Rodzina chrześciańska« kosztuje razem z »Górnoślązakiem« kwartalnie 1 m a r k ę 6 0 fe n . Kto chce samą »Rodzinę chrześciańską*

abonować, może ją sobie zapisać za 50 le n . u pp. agentów i wprost w Administracyi »Górnoślązaka« w Katowicach, ul. Młyńska 12.

Na Niedzielę 16 po Świątkach

Ewangelia u Łukasza świętego

w Rozdziale XIV.

W on czas: G d y Jezus w szedł do domu jed n ego przedniejszego Faryzeusza w sabbat jeść chleb, a oni g o podstrzegali. A oto człow iek niektóry opuchły był przed nim.

A Jezus odpow iedziaw szy rzekł do biegłych w zakonie i Faryzeuszów , m ówiąc: G od zi li się w sabbat uzdrawiać? L e c z oni milczeli.

A on ująw szy uzdrowił g o i odprawił. A od­

pow iadając rzekł do nich: K tó rego z was osieł, albo w ól wpadnie w studnię, a nie wnet g o w yciągn ie w dzień sobotni? I nie m ógli mu na to odpow iedzieć. I pow iedział też p o­

dobieństwo do zaproszonych, przypatrując się, jako pierw sze siedzenia obierali, m ówiąc do nich: G d y będziesz w ezwań na g o d y, nie sia­

dajże na pierwszem miejscu, aby snadź p oczciw szy nad cię nie b ył w ezwań od niego;

a przyszedłszy ten, który ciebie i onego w e ­ zwał, nie rzekł ci: D aj temu miejsce, a w tedy byś ze wstydem począł mieć ostateczne miejsce.

A le g d y będziesz wezwań, idź, usiądź na po- śledniem miejscu; że g d y przyjdzie ten, który cię w ezw ał, rzecze tobie: Przyjacielu, posiądź się w yżej. T e d y będzie tobie chwała przed społem siedzącym i. B o wszelki, co się w y ­ nosi, zniżon będzie; a kto się uniża, wy- w yższon będzie.

N a u k a z tej E w a n g e lii.

Już raz był zgromił Pan Jezus Żydów za fał­

szywe wyobrażenie o święceniu sabbatu, aż oto

znowu w tej samej rzeczy nowe na niego zakładają sidła. Gdy nauczał Zbawiciel w sabbat w bóżnicy, spostrzegł niewiastę, która miała ducha niemocy przez ośmnaście lat, a była skurczona i nie mogła żadną miarą w górę spojrzeć. A przywoławszy ją do siebie, włożył na nią ręce i uzdrowił ją, a ona chwaliła Boga. W idząc to arcybożnik gniewał się, że Jezus w sabbat uzdrawiał i rzekł do ludu: sześć dni są, w których ma być robiono; w te tedy przy­

chodźcie, a leczcie się, a nie w dzień sobotni. A od­

powiadając mu Jezus rzekł: obłudnicy, każdy z was w sabbat nie odwięzuje wołu swego albo osła od żłobu, i wiedzie napawać? A tej córki Abrahamo- wej, którą związał szatan, oto ośmnaście lat, nie potrzeba było od związku jej rozwiązać w dzień sobotni? I gdy to mówił, wstydzili się wszyscy przeciwnicy Jego, a wszystek lud radował się.

Wstydzili się, ale się nie poprawili; bo skoro Pan Jezus wszedł do domu jednego przedniejszego Faryzeusza w sabbat, na wieczerzę zaproszony, i człowiek spuchły stanął przed Nim, aby był uzdro­

wiony, oni go znowu przestrzegali: czy go też uzdrowi lub nie. Jeśli go uzdrowi, myśleli sobie, to będziemy mu zarzucać złamanie święta; a jeżeli go nie uzdrowi, to powiemy, że albo nie mógł, nie miał mocy, albo też nie chciał, dla nieczułości serca, A le pomięszał ich zamysły Pan Jezus jednem zapy­

taniem: czy się godzi w sabbat uzdrawiać? Za­

milkli, bo cobykolwiek powiedzieli, na siebie by bicz ukręcili. Takto, kto pod kim dołki kopie, sam w nie wpada.

Ta przebrzydła wada podejrzywania swych bliź­

nich, nie samym jedynie Faryzeuszom była właściwą.

My także radzibyśmy byli przeniknąć każdego na wylot, w nas tylko samych wchodzić zaniedbujemy.

A chociażbyśmy sto oczu mieli, to zapewne wszyst­

kie obracalibyśmy na cudze sprawy, a na własne ani jednego. I jakże? czyliż w tem żadnego mieć nie powinniśmy skrupułu ?

Przyzwoitożto jest Chrześcianom naśladować owych nieprzyjaciół Chrystusa, którzy szpiegując Go we wszystkich Jego słowach i czynach, zapomnieli całkiem o obowiązkach miłości bliźniego? Wszakże

(2)

byśmy pomijali to wszystko, cokolwiek złego znaj­

dować się w nim może; a na to jedynie zwracali­

byśmy uwagę, co godne jest pochwały i naśladowa­

nia. Lecz podobno przeciwnemi uczuciami wzglę­

dem niego uprzedzeni jesteśmy; przeto też same błędy i wady jego szpiegujemy, abyśmy go podali do nagany, a tem samem dogodzili własnej miłości, i mściwej chęci, lub własne błędy i wady pokryli.

Tak jest kochani Bracia! złośliwe serce, złośli­

wością zatruwa oczy, tak dalece, że tylko w jadowi­

tych podglądaniach przyjemności szukają, i nie prze­

stając na wyśledzeniu rzeczywistych uchybień cu­

dzych, w samych nawet pozorach upatrywać chcą zbrodnię. I z tej to przyczyny wspomnieni dzisiaj Faryzeuszowie zbyt niemiłosiernemi stali się podstrze- gaczami Jezusa Chrystusa. Serce ich pełne było pychy, zazdrości i mściwości; nie cierpieli, ażeby kto inny, prócz nich zyskiwał wziętość ludu i był chwa­

lony. Przeto na wszystkie ścieżki wysyłali zdradliwe czaty, dla wyśpiegowania Zbawiciela, dla podsłuchi­

wania Go i roztrząsania spraw Jego i nauki, w celu przetłumaczenia wszystkiego na stronę najgorszą.

Jeżeli wstąpił do domu jawnogrzesznika, aby go na­

wrócił ku dobremu, już tam musieli być i Fary­

zeuszowie, szemrząc przeciwko Boskiemu nauczycie­

lowi, iż wdaje się z ludźmi bezbożnymi. Jeżeli do­

zwolił pokutującej Magdalenie rzucić się do nóg swoich,' już znowu Faryzeuszowie patrzą chytrym wzrokiem i szepcą między sobą mówiąc: jakiżto Prorok, kiedy nie wie, że to nierządnica, którą wzgardzić należy? Jeżeli po wszystkich drogach i ulicach leczył chorych i kaleki, wszędzie Go pilno­

wali Faryzeusze, chcąc ubliżyć wszechmocności Jego; a nie mogąc oczywistych cudów zaprzeczyć, wołali przynajmniej, że gorszy lud, ratując nieszczę­

śliwych nawet w sabbat. Onych to wyraził mędrzec pański, gdy opisywał przewrotnych ludzi, mówiących między sobą: »zasadźmy się tedy na Sprawiedli­

wego;* a dlaczego? »gdyż przeciwny jest sprawom naszym*.

Podobne powody służą także nowego zakonu Faryzeuszom, czyli Chrześcianom, którzy w cudze sprawy ciekawie wglądają; którzy cudze słowa, py­

tania lub odpowiedzi ściśle rozbierają; którzy nie przestają dopytywać się, co się dzieje w tym lub owym domu; którzyby wreszcie radzi byli wiedzieć o wszystkiem, co się gdzie stało, albo stać mogło.

Nie usprawiedliwią tacy usiłowań swoich, jakoby one pochodziły z miłości Boga lub bliźniego, i zmie­

rzały do naprawy błądzących, bo mówi Paweł św.:

»miłość jest cierpliwa, łaskawa jest; — nie myśli złego, nie raduje się z niecierpliwości, ale się weseli z prawdy«. Oni zaś z największą niecierpliwością oczekują co najgorszego dowiedzieć się o bliźnich, pod najsurowszy sąd biorą ich sprawy, najzłośliwsze czynią wnioski, i zamiast litować się nad ich ułom­

nością, cieszą się z ich upadków. Cieszą się, po­

nieważ czerpają ztąd materyę do rozmów potwar-

sławę krzywdzącemi. Cieszą się, że mają za co uchwycić bliźniego, aby go w pogardę u wszystkich podali, a siebie nad niego w ludzkiej opinii wynieśli.

Niechaj więc ciekawi postrzegacze odwrócą na chwilę swe oczy od obcych postępków, i wnijdą w siebie samych, a usłyszą głos własnego sumienia, który im wyrzucać będzie, że nie są lepsi od Fary­

zeuszów żydowskich.

O zaiste! gdybyśmy wszyscy rządzili się duchem chrześciańskim, nie powodowali się pychą, zazdro­

ścią i nienawiścią; nie byłoby żadnego między nami, któryby chciał zadawać sobie tę niegodną pracę, aby wglądał w cudze sprawy, aby upatrywał błędy w cudzych postępkach, aby je zapisywał w pamięci swojej, dla ogłoszenia ich przed drugimi. Za­

trudnienie takowe zostawiłby każdy owym osobom, które obowiązane .są dopilnować karności w pod­

ległych; a sam dostrzegałby własnego serca, oglą­

dałby się na własne postępki, i własne uważałby słowa, aby, co jest złego, naprawił, i stał się przy­

kładem, według którego mogliby drudzy uchybienia swoje sprostować.

Z a k o n y .

(Ciąg dalszy).

Do jakiej doskonałości przychodzili w czwartym wieku niektórzy zakonnicy w umartwieniu ciała, trudno to sobie już dziś nawet wyobrazić; albowiem ani przedtem, ani potem nikt do tego stopnia już nie doszedł. Wspomnimy tu tylko jeszcze o Sy- meonie Słupniku. Ten przeszedł wszystkich w su­

rowości żywota. Przez dwadzieścia i ośm lat co rok tak pościł w Wielki Post, iż prawie nic nie jadał, ani też nic nie pijał przez dni 40. — Jednakowo się wtenczas nie modlił; bo pierwej stał podczas modlitwy, potem gdy stać od postu nie mógł, sie­

dział, a gdy już prawie siły nie miał, leżąc w owym poście pacierze odprawiał. — Potem sobie słup wielki wysoko postawił, na którym we dnie i w nocy mieszkał: ten słup miał 40 łokci wysokości; na nim 30 lat przeżył. Od niego też Słupnikiem został na­

zwany. — Poganie, pobudzeni jego anielskim żywo­

tem, z dalekich stron do niego się gromadzili, i wiarę Chrystusa przyjmowali. Z różnemi przygodami i chorobami do niego się wielu udawało; a nikt bez pociechy od niego nie odszedł.

Nadewszystko najdziwniejsza jest jego cierpli­

wość. Ustawicznie się modlił, we dnie i w nocy ciągle stojąc. Wiele swarów i niesnasek załagodził.

Ciało jego po śmierci odprowadzono do miasta An- tyochii; a gdy cesarz Leon zażądał jego ciała

(3)

H 5 Antyochianie żadną miarą wydać go nie chcieli, mó­

wiąc: Miasto nasze murów nie ma, dlategośmy ciało Symeona św. do miasta wprowadzili, aby nam było murem i obroną.

W Hiszpanii, Francyi i w Włoszech rozszerzyło się życie zakonne, i zakwitło najwięcej przez świę­

tego Marcina, Biskupa Turoneńskiego, który żył około roku 380. — Lecz tu już nie tak łagodne po­

wietrze; i dla tego tak surowy post, jak wyżej wi­

dzieliśmy, nie mógł tu tak wiele znaleść zwolenni­

ków. Przeto około roku 530 założył św. Benedykt na Monte Casino koło Neapolu, we Włoszech, nowy klasztór, gdzie nowe reguły nie tak surowe i uciąż- żliwe przepisał. Ten święty mąż długo wpierw prze­

żył na pustyni, osiem mil od Rzymu oddalonej;

a tak wyćwiczony i udoskonalony, został przełożo­

nym wielu klasztorów. Lecz, że tam nie tak surowe prowadzono życie, opuścił ich, i jak już wyżej po­

wiedzieliśmy, nowy klasztór załpźył i nowe mu ustawy nadał.

Ta reguła św. Benedykta rozszerzyła się po całej Europie. Podług niej:

1. każdy składał próbę, czyli odbywał no- wicyat;

2. przysięgał, że już nigdy klasztoru nie opuści;

3. czas był przeznaczony na modlitwę, pracę i spoczynek.

Osobliwie trudnili się rolnictwem, ogrodnictwem, przepisywaniem książek, nauczaniem; przez co wiel- ldem byli dobrodziejstwem dla ludzi; albowiem im niewymowne usługi wyświadczali. Przez nich po­

wstały kościoły, przez nich zakwitły nauki, przez nich dzikie pustynie zamieniły się w zabudowane wsie i urodzajne pola. Dlatego też wszyscy nieomal królowie i książęta, widząc wielki użytek tego za­

konu, przyjmowali Benedyktynów do swych krajów, i wielkiemi ich obdarzali przywilejami.

I nasi królowie, widząc jakie korzyści inne na­

rody odnosiły z rozszerzania się tego zakonu, przy­

jęli także Benedyktynów do Polski, mnogie im włości nadali i różnemi ich także obdarzyli przywilejami.

Tym sposobem w krótce rozszerzył się ów zakon w całej Polsce, i tu również wielkie zasługi położył około nauk i rolnictwa.

Jak Bazylianie na Wschodzie, w Greckim K o­

ściele, tak Benedyktyni na Zachodzie, w Rzymskim Kościele, wsławili się nauką i poświęceniem się dla dobra bliźnich, i roznieśli po Europie oświatę i wiarę.

Ta reguła św. Benedykta przetrwała wiele wieków, a błogie działanie tego zakonu, nigdy się w dziejach nie zatrze.

Z tego zakonu wyszedł św. Romuald, który się wsławił przez swe surowe pustelnicze życie. Przez ciągłe posty i czuwanie na modlitwie doszedł do wielkiej powściągliwości i doskonałości. Został Opa­

tem Klassyńskim, lecz dla niekarności opuścił opa­

ctwo, urząd złożył i klasztór porzucił. On to założył zakon Kamedułów. W Kamerynie albo Kamaldoli

zbudował klasztór i swym braciom ostrzejsze ustawy przepisał, aby pożyteczniej swym i ludzkim duszom służyli. Kameduli żyli w odosobnieniu zupełnym, tylko na odśpiewanie psalmów schadzali się razem; — nosili się biało; — żyli jak najsurowiej, w ciągłych postach i modlitwach, zachowywali ciągłe milczenie;

— chodzili boso; — wina nie pili.

Bardzo wiele ludzi dla żywota pustelniczego pozyskał, iż o nim zwykle mawiano: już teraz cały świat obróci się w mnichów i pustelników. Umarł roku 1027, żyjąc lat 120.

Dwaj jego uczniowie udali się do Polski: Jan i Benedykt. Tych przyjął chętnem sercem król Bo­

lesław Chrobry. Ten król dźwignął Polskę, tak iż sława jej rozniosła się po całym świecie. Ducho­

wieństwu nadał własne sądownictwo i wyłączył od podatku. A przytem dla rozkrzewienia oświaty w Polsce zakładał zakony różne. I tak Kamedułów osadził około Kazimierza, Benedektynów zaś na Łysej Górze, roku 1007, i w Sieciechowie dwa lata później.

Na Bielanach pod Warszawą jest kościół i kla­

sztór Kamedułów założony przez króla polskiego Władysława IV: domki, z których dwa najpierwsze służyły na mieszkanie królów Władysława i Jana Ka­

zimierza, stanowią obecnie w liczbie 13, mieszkania księży Kamedułów, na cmentarzu spoczywają zwłoki Stanisława Staszyca.

Na Bielanach pod Krakowem jest również kla­

sztór Kamedułów założony przez Mikołaja W a­

lewskiego w 1604 roku.

Przez owe to zakony rozszerzyła się oświata w Polsce tak, iż Polska wkrótce nad wszystkiemi innemi słowiańskiemi narodami w oświacie wyce­

lowała, a z tej wiary, którą przyjęła, olbrzymie czyny całemu światu nieraz okazała,

(Ciąg dalszy nastąpi).

tom ek.

Wioska to była mała. Ot tak chałup sześć albo osiem, kościółek drewniany, pochylony od sta­

rości, przy nim dzwonnica pobielona, plebanijka ma­

lutka i wreszcie nieodzowna, jak zwykle w każdej wsi polskiej, karczma.

Smutno tam jednak było tej jesieni. Tyfus z całą zaciekłością zabierał ofiary z ludzi, nadomiar nieszczęścia bydło padało, a w lecie grad wybił wszystko. Straszna nędza do wsi zaglądała i gdyby nie Mosiek, co półkwaterkiem i dobrą radą służył poczciwym ludziom, to chybaby z głodu i frasunku pomarli. Wprawdzie nie wywdzięczali mu się jak należy, ot, naprzykład — stary Maciej w żaden sposób do karczmy nie zajrzał, choć mu i kobieta latoś za­

(4)

łówka już dobrze odchowana z jakiejś dychawicy zdechła, on jednak nietylko, że sam nie chodził, ale i innych buntował przeciw żydowi oszustowi, jak mówił. Za to syn jego Tomek, ten się wyrodził staremu. Ladaco że był to był, ale pić lubił, a że i na książce się trochę rozumiał i nieraz przy kie­

liszku taką oracyę palnął, że jeno go słuchać a po­

dziwiać, Organista nawet z Krzywicy choć wiele świata oglądał i gorzkie żale wyciągać potrafił, nie umiał tak pięknie mówić, a co dziwniejsza, że czem więcej pił, tem lepiej i więcej mówił. To też lubiła go wieś cała i nadziwić się nie mogli dlaczego stary Maciej wiecznie na Tomka się żali? Dzieckiem był, a nawet sporym podrostkiem, kiedy mu ojciec nie­

raz taki basarunek sprawił, że ruski miesiąc nań po­

pamiętał. Na chłopaka to jednak wcale nie wpły­

wało. I teraz naprzykład pomimo gadania starego, po całych dniach zamiast orać i siać oziminy, lub wedle gadziny domowej chodzić, siedział w karczmie i z Mośkiem po całych dniach gadał, a wieczorem przy kieliszku, do którego wraz z żydem gospoda­

rzy zachęcał, opowiadał różne dziwy. Mówił, że świat nowy odkryli ludzie, że tam nijakiego tyfusu nie ma; że pszenica sama rośnie wysoko, jak las młodych hojaków; że pracować tam wcale nie trzeba; że tam jest taki król co na złotym tronie siedzi i wszystko daje o co go ludzie proszą. Zie­

mię, na której jarzyny i oziminy bez uprawy rosną, a oliwa i gorzałka to ze studni strumieniem się leje.

Kto chce mieć to wszystko, powinien jechać tam zaraz. Kraj ten nowo odkryty nazywa się Brazylia.

I wiele, wiele jeszcze takich pięknych rzeczy opo­

wiadał. Mosiek mu dogadywał, potakiwał, a odwró­

cony do kąta głaskał rudą brodę, spluwał z wiel­

kiego zapału i zielonawe oczy przymrużał, w których się kryła chytrcść i obłuda. A chłopom w to graj, aż g^by poroztwierali z dziwowiska o takich cu­

downościach. Jeden tylko Maciej, gdy do niego to doszło, smutnie siwą głową kiwał i mówił: »bęz pracy nie ma kołaczy*. Nudził, zwyczajnie jak starzy.

Tak przeszła zima, a o wiośnie, gdy kry na rzece ruszyły, a na polach roztopy Boże słonko zbierać zaczęło, gospodarze zamiast do roboty około ziemi, zaczęli zbierać się do wyjazdu. Kilkakrotnie Maciej próbował im tłomaczyć, ale głos jego niknął w tłumie, poszedł więc po radę do proboszcza.

Ksiądz poczciwy, zacny staruszek, kochający swoją wieś i ludek swój, tłomaczył im jak mógł, każdemu z osobna, wreszcie w pierwszą niedzielę po Mszy świętej uroczyście przemówił z ambony: .Bracia moi! czyliż wam nie żal opuszczać ziemi swojej, oblanej krwią i potem ojców waszych? czyliż wam nie żal chałup, w których światło Boże ujrzeliście?

czyliż wam nie żal bydełka, coście od małego jak dzieci wychowali? Źle się dzieje na świecie. Przyszli źli ludzie, mając własny w tem interes, chcą korzy­

stać z waszej głupoty, z waszej łatwowierności, chcą wam wydrzeć to, co jeszcze mamy swoje, własny

zostawić mogiłki, w których śpią rodzice i dziadowie wasi, kto się tam pomodli? Przyjdą obcy i na tra­

wniku cmentarza gęsi paść będą. Opamiętajcie się najmilsi. Bóg was ciężko doświadcza, ale kto przejdzie te ciężkie próby, jak żelazo w ogniu zmoc- nieje....«

Tak mówił długo do serca ludu proboszcz.

Na chwilę zadrgała wzruszeniem nie jedna pierś męzka i nie jeden płacz cichy kobiety klęczącej u stopnia ołtarza się rozległ. Ale później gdy na rozgrzywkę wstąpiwszy do karczmy Tomek zaczął swoje oracye prawić, nawet zapomnieli o kazaniu.

A temi słowy mówił Tomek: »Gdyby tam było źle, toby pisania o tem nijakiego nie było, a prze­

cież jest i pokazywał zatłuszczony świstek papieru.

A jak byłem na odpuście, to jeno wszyscy o tem gadali, a nie wierzycie? — Pytajcie Mośka.*

A żyd spluwał w kąt tylko i dogadywał: »Oj głupie wy gospodarze, żaden zrozumieć nie chce, co tam szczęście dla was idzie, co wy tam będziecie pany«. No i wreszcie przekonani na dobrą przy­

szłość, zaczęli wychylać jeden po drugim półkwaterki.

W kilka dni później, gdy stary Maciej wyszedł na ranne pacierze, zobaczył wyruszającą gromadkę z Tomkiem na czele, po szczęście do Brazylii.

Dookoła chałup kręciło się kilka kupców w chałatach i grubych niemców kolonistów z jakimś energicznym uśmiechem na opuchłych od piwa twarzach.

Został stary Maciej, lecz taki zbolały i scho­

rzały, że ledwie łaził. Pozostał takie stary pleban, co za odchodzącymi krzyż przebaczenia nakreślił ze słowami: »Przebacz im Panie, bo nie wiedzą co czynią!*

Zostało także kilka chudych starych psów, co przywiązawszy się do zagrody, nawoływane iść nie chciały, może w przewidywaniu rychłego zgonu na swoich śmieciach. Wreszcie i rudy Mosiek, co na- kupiwszy ziemi od gospodarzy, sadził kartofle, bu­

dował gorzelnie.

»Pan jak i drugi*, — mówili chłopi z po- blizkich wsi, — »mądra bestya, a co żydzisko, to cygan i szachraj«.

(Dokończenie nastąpi).

(# >

Chleb.

Kazimierz panował ze szczepu Piasta Ostatni potomek męzki,

Gdy padła klęska na wioski, miasta, Nad wszystkie straszniejsze klęski.

(5)

117 Bo ziemia latem suszona parnem,

Z długiego słaba pragnienia, Nie wypłaciła jesieni ziarnem Wzięte na wiosnę nasienia.

Pierwszym to było w kraju przykładem:

Słowianin co z łaski nieba

Chlebem się dzielił z swoim sąsiadem, Dzisiaj umierał bez chleba.

Wtenczas król chłopków swemu ludowi, Królewskie śpichrze otworzył:

Lud błogosławił temu królowi, Którego ziarnem on ożył.

Kiedy się bliżsi do Króla garną, On, widząc powszechną nędzę,

Gdzie nie mógł swoje dorzucić ziarno, Tam wnet posyłał pieniądze.

Ale kraina rozległa była, W isły przepasana wstążką,

Czołem się w wodach Bałtyku myła, Stopę oparłszy o Slązko,

A tak powszechny był niedostatek I wszędzie równe potrzeby,

Że nie do wszystkich dojść mógły chatek Pańskie pieniądze, ni chleby.

W onym to roku powszechnej nędzy Gdy z głodu naród umierał,

B ył panek; zdzierstwem mnogo pieniędzy I ziarna mnogo nazbierał.

I choć zamożny z łońskiego zbioru, W kmiecią siermięgę się przebrał,

Do Oliwskiego chadzał klasztoru.

Nędzę udawał i żebrał.

Razu jednego, gdy wracał z miasta, Chleb niosąc w zawoju szaty,

Z dzieciątkiem w ręku stara niewiasta Z przydrożnej wybiegła chaty.

I woła: »Ra tuj! jam z głodu chora, Pan Bóg ci będzie odpłatą,

T y wracasz z miasta, niesiesz z klasztora Chleba bochenek pod szatą.

Podziel się chlebem, posil niebogę, Jeżeli serce masz człeka:

Ja stara jestem, ranną mam nogę Droga do miasta daleka...«

»Babo«, rzekł panek, >pokój daj święty I nie zatrzymuj mię w drodze...*

I znów litością niby przejęty, Dodał: »Zawiodłaś się srodze.

Nie chleb ja niosę, lecz kamień prosty, U nas tu kamień jest rzadki,

A mam na rzece budować mosty, Co płynie wedle mej chatki*...

Na to niewiasta: »Człeku tyś skłamał, Bo chleb ty niesiesz, nie kamień;

Lecz chleb, któregoś ze mną nie złamał, Boże w kamienie T y zamień!«...

Ledwie co rzekła, panek postrzega, Że chleba bochen ociężał:

Ciężarem swoim ramię przelega, Na twardy kamień on stężał.

Otruchlał, czołem na ziemię upadł, Inne prowadził wnet życie;

Za wszystkie chleby, co głodnym ukradł, Odpłacił głodnym obficie.

Dotąd w Oliwie, w klasztornym ganku, Wisi ten kamień na ścianie,

I głosi powieść o skąpym panku I chleba w kamień przemianie.

A. Gorczyński.

Ślub.

Jak każdy Sakrament, tak i Sakrament małżeń­

stwa sprawuje Kościół z pewnymi pięknymi, pełnymi głębokiego znaczenia obrzędami.

Przez Sakrament małżeństwa łączy się męż­

czyzna i niewiasta z sobą na zawsze do wspólnego życia, a do wypełnienia wielkich obowiązków no­

wego stanu, otrzymują szczególniejsze łaski. Ażeby tych łask stali się godnymi, przygotowują się oblu­

bieńcy na nie przez modlitwę, spowiedź i Komunię świętą. Tylko ten może być pełen błogosławieństwa Bożego i tylko tego małżeństwo może być szczęśliwe, który bez grzechu z sumieniem zupełnie czystem stawa na kobiercu ślubnym. Kto w grzechu Sakra­

ment ten »wielki« przyjmuje, ten łaski Bożej na dom swój sprowadzić nie może, chyba tylko gromy gniewu Pańskiego.

Osoby zamierzające wstąpić w stan małżeński, zgłaszają się do swojego proboszcza, który najprzód bada, czy między niemi nie zachodzi jaka przeszkoda do zawarcia małżeństwa np. pokrewieństwo lub powi­

nowactwo do pewnego stopnia. Potem zadaje im duszpastetz pytanie, aby się przekonać, czy dokładną znajomość swojej wiary posiadają, aby sami po­

bożnie i uczciwie żyć mogli i dziatwę swoją po chrześciańsku wychować.

Następnie głosi kapłan z ambony podczas pa­

rafialnego nabożeństwa w trzy niedziele lub święta po sobie następujące zapowiedzi mającego się za­

wrzeć małżeństwa, ażeby wszystkich powiadomić, że te osoby zamierzają wstąpić w stan małżeński, tu­

dzież, aby wykryć przeszkody, jeśliby jakie za­

chodziły. Każdy, komuby one były wiadome, ma święty obowiązek wyjawić je przed proboszczem, ale }ak to samo przez się się rozumie, tylko wtenczas,

(6)

jeżeli o istnieniu przeszkody ma pewność albo przy­

najmniej uzasadnione podejrzenie, a nie opiera się na mglistych i niepewnych pogłoskach lub plotkach osób, nie zasługujących na wiarę.

Przyjęcie Sakramentu małżeństwa nazywa się ślubem dla tego, że najgłówniejszym obrzędem tej świętej czynności jest wykonanie ślubu czyli przy­

sięgi wzajemnej między osobami, którzy ten Sakra­

ment przyjmują.

Ślub odbywa się publicznie w kościele, przed ołtarzem Pańskim, bo jest nietylko zwyczajną ugodą, kontraktem, ale czynnością religijną, świętą, Sakra­

mentem. Obecnymi są przedewszystkiem świadko­

wie, których nazwiska proboszcz zaciąga także do ksiąg kościelnych, ażeby ci kiedyś, gdyby się oka­

zała potrzeba, mógli zaświadczyć, że małżeństwo to zostało prawnie zawarte i przez Kościół zatwier­

dzone.

Nowożeńcy ze świadkami przybywają do ko­

ścioła i klękają przed ołtarzem obok siebie, oblubie­

niec jako głowa rodziny po stronie prawej, oblubie­

nica zaś po lewej. Ślub rozpoczyna się od śpiewu hymnu do Ducha św. »Veni Creator*, dla uproszenia łaski i darów Ducha św. osobom zawierającym węzeł małżeński. Podczas tego hymnu klęczą kapłan, oblubieńcy i wszyscy przytomni na znak pokory i skruchy serca, z jaką prośby swoje do Boga zano­

szą. Po hymnie zapytuje się kapłan po imieniu z osobna oblubieńca i oblubienicę: Masz dobrą a nie- przemuszoną wolę i postanowiony umysł tę N., którą tu przed sobą widzisz, za małżonkę sobie pojąć? — Nie ślubowałeś której innej wiary małżeńskiej? — Pytania te są ważne, bo jeżeli kto z wolnej woli się nie zaślubia, albo przedtem z inną osobą słowem był związany, natenczas ślub obecny byłby nieważny.

Otrzymawszy odpowiedź modli się kapłan nad nimi, ażeby Bóg pomnożył w nich swoją łaskę, by mogli to życiem spełnić, co usty wypowiedzieli. Teraz odbiera od nich obrączki ślubne i poświęca je, pro­

sząc Boga, aby tę parę pokojem, miłością i długo- letniem pożyciem obdarzyć raczył. Potem zamienia obrączki i obrączkę panny młodej wkłada na przed­

ostatni pałac tak zwany serdeczny pana młodego, podobnież jego obrączkę na palec oblubienicy mó­

wiąc: Weźmij pierścień wiary małżeńskiej w imię Trójcy Przenajświętszej, a nosząc go, bądź uzbro­

jony tarczą niebieskiej obrony. — Pierścień okrągły i silny, jest godłem dożywotnej miłości i wierności, onych oków, jakie małżonkowie wkładają na siebie, a które ich do śmierci łączyć powinny. Zamiana pierścieni dzieje się dla przypomnienia oblubieńcom, że wzajemnie serca sobie oddawają i zapewniają wiarę małżeńską. —

W niektórych okolicach wkładają oblubieńcom na głowę wieńce z róż lub myrtu, i to na znak, że pięknością i wonią dobrych uczynków odznaczać się powinni, i że jako niemasz róży bez cierni, tak nie ma małżeństwa bez cierpień, które atoli dla miłości Boga chętnie znosić powinni, chociażby wdzięki ich

ciał jako kwiaty powiędły. — Teraz zwięzuje kapłan stułą prawe ręce oblubieńców i odbiera od nich przysięgę, którą dosłownie po nim powtarzają. Ja N.

biorę sobie ciebie N. za małżonka (ę) i ślubuję ci miłość, wiarę i uczciwość małżeńską (oblubienica dodaje: i posłuszeństwo małżeńskie) a iż cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże wszechmogący i wszyscy Święci.

Podanie rąk jest znakiem, że małżonkowie wzajemną sobie pomoc nieść powinni. Związanie stułą wyraża ścisłość związku małżeńskiego, którego bez grzechu rozerwać nie można. Kościoł związek ten, który po przysiędze już jest zawarty, w imieniu Boga zatwierdza. Objawia to kapłan słowami: Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozłącza, dla tego małżeństwo pomiędzy wami zawarte ja powagą K o­

ścioła katolickiego potwierdzam i błogosławię w imię Ojca i Syna i Ducha św. — Potem wzywa świadków, aby w potrzebie zaświadczyli, że małżeństwo zostało zawarte i od Kościoła potwierdzone, a na koniec kropi nowożeńców wodą święconą, która jest pięknym obrazem łaski niebieskiej, co jak róża ożywcza ma na nich spłynąć i ożywiać przez całe życie.

Kościół bardzo sobie tego życzy, ażeby ślub się odbył w połączeniu ze Mszą św., ażeby nowo­

żeńcy tem większe łaski na drogę życia zabrali. Po odbytym ślubie wychodzi kapłan ze Mszą św., w któ­

rej lekcya, ewangelia i wszystkie modlitwy do mał­

żeństwa są zastosowane. Po »Pater noster® klękają małżonkowie przed ołtarzem, a kapłan obróciwszy się do nich odmawia nad niemi modlitwy, w których błaga Boga, aby ich obdarzył potrzebnemi cnotami, potomstwem i długiem życiem. Potem przyjmuje młoda para Komunię świętą, ażeby jak najściślej z Zbawicielem swoim się połączyć, który jedynie może im dodać sił i pomocy do spełnienia świętego obowiązku życia małżeńskiego. Po »ite missa est«

kapłan znowu nad oblubieńcami się modli i powtór­

nie błaga Boga, ażeby raczył spełnić nad nimi swoje błogosławieństwo.

Siedm lat u socyalistów.

W spomnienia byłego mówcy i męża zaufania belgijskiej partyi socjalistycznej.

V. Szajka menerów.

Ale opis konania swych socyalistycznych za­

pędów nie byłby dokładnym i interesującym, gdybym zaniedbał przeplatać go szczegółami i faktami. Po­

daję ich kilka, kilka z pośród tysiąca, które mi się w tej chwili pod pióro nasuwają.

Podczas zgromadzenia przedwyborczego w Bruk­

seli w roku 1894, przewodniczący Moreau oświad­

czył, że mandat jest bezpłatny — i w tej samejże

(7)

U 9 chwili kandydat Hubert cofnął się, nie czując się na siłach dźwigania bezpłatnych ciężarów. Za kilka dni jednak dowiadujemy się, że przyznano dyetę pięcio- frankową za każde posiedzenie. Hubert wściekły rzuca się podczas pełnego zgromadzenia z podnie­

sioną laską na Moreaua i oświadcza, że go zabije, jeśli mandatu nie otrzyma. Koniec końcem opozycyjny kandydat, którego później wykluczono za kradzież, ustąpił miejsca Hubertowi, który nagle poczuł w so­

bie energię do bronienia interesów proletaryatu.

T a kandydatura, narzucona gwałtem i wśród wymachiwania kijami, nie bardzo harmonizowała z bezinteresownością i poświęceniem, jakie przypisy­

wałem moim »półbogom*.

Na prowincyi było jeszcze gorzej. Kiedykol­

wiek szedłem na konferencyę w jakiemś mieście, wnet znalazłem się w pośród wianka »towarzyszyć którzy sobie wzajemnie kopali dołki. U każdego wi­

dać było we wilczych oczach pragnienie złapania mandatu i zgniecenia rywala. Nigdy ludzie nie przed­

stawiali się w tak ponurem świetle, jak właśnie u socyalistów: co za kałuża, co za plaskość duszy, jakie wyłączne zajmowanie się tylko sobą. — Nawet gdy na pozór występują solidarnie, socyaliści roz­

dzierani są na wsze strony przez nienawiść i za­

zdrość; grupa »Flusistów« i grupa »Domu ludowego«

nigdy się nie zgodzą. A przyczyna tego? Flusiscy, to kilkunastu szynkarzy, którym się zdaje, że Dom ludowy szkodzi ich interesom.

Zawsze i wszędzie to samo samolubstwo I I wobec tego robotnicy pozwalają się jeszcze ciągle Wodzić za nos przez tych geszefciarzy.

W mieście Hay, dwóch socyałów zaprzysięgło sobie wieczną nienawiść, ponieważ nie można było rozłamać krzesła prezydenta na dwie części.

Kwestya wkładek do kasy partyi z dyet posel­

skich stanowiła najwyższy punkt wszystkich kłótni.

Postanowiono, że z 4000 franków honoraryum, po­

słowie powinni oddawać po 1000 fr. na agitacyę, co uczyniłoby dla partyi 28000 rocznie. Byłby to wcale ładny dochód, zważywszy, że milionerzy socya- listyczni błyszczeli zawsze piramidalnem skąpstwem.

Od obiecanki do czynu daleko...

Zaledwo kilka posłów wkładało regularnie część swoich dyet, reszta była zdania, że lepiej agitować na koszt kieszeni i centków robotniczych. Defuet nie dał nigdy ani grosza, obydwaj Borainowie obu­

rzyli się, skoro ich do wypłaty wzywano; jeden z nich oświadczył, że dyety jego nie wystarcząją na­

wet na procent od jego długów. Wreszcie po trzech latach cofnięto rozporządzenie o 1000 frankowych wkładkach, nie przysporzyło ono kasie pieniędzy,

tylko rozgoiyczyło laederów, no i... robotników.

Bez ustanku słyszałem gadania, i utyskiwania o przywilejach mamony, o despotycznej potędze kapitału, jednym z najpotężniejszych moich moty­

wów do nienawiści względem społeczeństwa, był właśnie ten przywilej wypchanej sakiewki, tymczasem przekonałem się ku memu zdziwieniu, że w partyi

robotniczej decydującym czynnikiem były zawsze pieniądze.

Np.: Jeden z deputowanych socyalistów udaje się pewnego dnia do syndykatu górników, by tamże odbyć konferencye, robotnicy powierzają mu kwotę 800 franków, całe swe mienie, owoc swych potów, jedyne zabezbieczenie swe na starość...

Deputowany pospieszył z groszami do Brukseli i przez parę dni hulał na zabój. Kilka tygodni górnicy potrzebując 100 franków, piszą do posła:

żadnej odpowiedzi nie ma. Przeszło kilka miesięcy, poczciwy deputowany udaje zmarłego, aż wreszcie zniecierpliwieni, napisali do nadzorczego komitetu partyjnego. Sprawa się wyjaśniła, deputowany je ­ dnak, choć schwytany na gorącym uczynku, nie zo­

stał wcale za kradzież wydalony, bynajmniej; jakiś bogaty krewny obiecał za niego zapłacić i sprawę zatuszować.

Ze zwyczajnym śmiertelnikiem nie robionoby tyle ambarasów, na łeb wyleciałby za drzwi, ale jak się ma bogatych krewnych...

Oto czem jest przywilej mamony u socya­

listów. „ 1

Rady gospodarskie.

W ypędzić Świercze.

W rzuć wieczorem w dobrze rozgrzany tygielek liści i gałęzi bzowych; z tego powstanie para, którą puścisz w miejsce, gdzie się Świercze znajdują;

a rano Świercze zdechłe na ziemi zobaczysz.

Albo też grochowin suchych w takie miejsce nałóż, a Świercze je wkrótce obsiędą. Natychmiast szybko spal grochowiny, a pozbędziesz się świerczy.

W arzenie się mleka.

Wpuść w mleko nieco miętkwi, stósownie do ilości mleka, a mleko ci się nie zwarzy.

Po czem poznać m ączyste ziem niaki?

1. Ziemniaki mączyste, (a przynajmniej te, co późno dojrzewają) mają zazwyczaj chropowatszą łuskę niż mniej mączyste.

2. W ażąc różne ziemniaki w ręku, czujesz, że mączyste są cięższe, niż mniej mączyste.

3. Mączyste nie tak lekko się rozkrawają, jak niemączyste, i pozostawiają na nożu więcej białej masy, która brudzi — jesto właśnie mączka, której więcej znajduje się w mączystych.

4. Mączyste mają mięso delikatniejsze i bielsze.

5. Trąc dwa kawałki ziemniaków o siebie, spo­

strzeżesz u mączystych daleko gęstszą pianę; a je ­

(8)

bie mączyste niż wodnite.

6. Jeżeli ziemniaki różnego gatunku (mączyste i niemączyste) pokrajesz w talarki równej wielkości i trzymasz takowe pod światło, natenczas w mączy- stych spostrzeżesz miejsca, jakoby plamy ciemniej­

sze i nabitsze, niż w mniej mączystych.

7. Ziemniaki mączyste muszą się dłużej goto­

wać i wymagają więcej gorąca, aby popękać, i po­

winny być lepiej okraszone, aby nie dławiły.

Sposób na muchy.

W płaskie naczynia ponalewaj bobkowego olejku i otwórz drzwi i okna, a muchy od tego za­

pachu pouciekają. Naturalnie, że drzwi i okna długo nie mogą być otwarte.

U adwokata.

Młoda i elegancka dama do adwokata:

— Chciałabym się rozwieść z mężem...

— Kiedy o ile wiem, proszę pani, mąż pani jest szalenie w pani zakochany.

— O, być może!... Ten potwór jest do wszyst­

kiego zdolny!

* * ' *

Nad grobem.

— Patrz, jak znikome jest życie ludzkie. Oto leży tu człowiek niegdyś wpływowy, majętny, po­

ważany: zaledwie cztery lata upłynęły od czasu jego śmierci, a nikt o nim nie wspomina...

O, znam ja kogoś, co dotychczas ubolewa nad jego śmiercią i ubolewać będzie przez całe życie;

oddał by z pewnością znaczną część majątku swo- jego, by ten człowiek żył jeszcze.

— A któż to taki?

— Drugi mąż jego żony...

* *

*

W y p a d k o w a złośliwość.

A n u s i a (do ciotki starej panny, widząc właśnie zrywającego się i odlatującego bociana): Czy bocian także cioci się boi?

* * *

To nie moja wina.

Stary pijak zachorował i posłał sobie po leka­

rza, ten gdy nadszedł i -zrewidował go, rzekł do niego:

bo wszystko we wnętrzu spalone*.

»To nie jest moja wina«, odrzekł pijak, »to się musiało spalić w nocy, gdyż we dnie zawsze ga­

siłem*.

* *

*

Dobra odpowiedź.

N a u c z y c i e l : »Jak długo byli Adam i Ewa w raju?*

U c z e ń : »Tak długo, aż jabłka dojrzały*.

Zadanie geometryczne.

Pewien ojciec zostawił 5-ciu synom kawał roli kształtu kwadratowego.

Najstarszy ma dostać 4-tą część ziemi tej także w kwadrat. Jak podzielić resztę synów, żeby jeden miał tyle co drugi i żeby wszystkie kawałki miały jeden i ten sam kształt.

Kto pierwszy nadeszle rozwiązanie, otrzyma na­

grodę.

---♦---

Rozwiązanie logogryfu z nr. 14-go:

Puławski. OkrąG. WinieN. IliadA. ElasłyćznośC.

ŚlicznY. CiołeK. BaR. Ew A. ZapaS. TopaZ.

YankeE. TułóW. UlisseS. ŁączniK. Umizgl.

Początkowe litery z góry na dpł tworzą: Po­

wieść bez tytułu; końcowe zaś z góry na dół two­

rzą: Ignacy Kraszewski.

Rozwiązania nadesłali: pp. Ludwik Fitz z Roź- dzienia, Józef Knopp z Zabrza, Jan i Berta Badura z Roździenia, Karol Markowiak z Niem. Przysieki, Emanuel Labisch z Zaborza, Leon Piecha z Za- borza.

Pan Ludwik Fitz z Roździenia pierwszy nade­

słał odgadnięcie i otrzymał nagrodę.

Nakładem i czcionkami ^Górnoślązaka*, spółki wydawniczej z ograniczoną odpowiedzialnością w Katowicach, Redaktor odpowiedzialny: A dolf Łigoń w Katowicach,

Cytaty

Powiązane dokumenty

Miasto Naim leżało w dolnej Galilei, między Górami Tabor i Hermon, w pięknej bardzo okolicy. Szedł właśnie do niego z Kafernaum Zbawiciel, gdzie był uzdrowił

I na onego ślepo narodzonego ślepotę, i na Łazarza śmierć był przepuścił, nie dla żadnego grzechu jego, ani rodziców jego, ale jako sam powiedział dla

Faryzeuszowie cieszyli się, że Sadduceuszowie zawstydzeni odeszli; ale tego nie mogli znieść na sobie, że Pan Jezus ich zawstydził; zeszli się tedy pospołu i

Więc rozległy się straszne okrzyki tego ludu, domagającego się, aby chrześcian rzucano w cyrkach, w czasie publicznych igrzysk, lwom na pożarcie!. Tak się też

bierz sukienkę białą, w której nieskalanej masz się stawić przed sąd Pana naszego Jezusa Chrystusa, abyś otrzymał życie wieczne. Bracia, przypatrzmy się

ścioła; goreje przy nich światło, i Kler zebrany od- prawuje tam jutrznią ku czci Świętych, których są te relikwije. Dyakon zaś w kościele będący, pyta

klął ziemię, żeby ju ż skarbów swoich nie wydawała więcej, że ju ż wyschły wszystkie zarobku źródła, że drogich kruszców żyły zamieniły się w popiół,

Tak więc Jezuici rozszerzyli się po całej Polsce, a innowiercy przez nich zwojowani albo odstąpili swych błędów, albo też osłabli i zaniemieli, źe ani