• Nie Znaleziono Wyników

"Chcesz ty, jak widzę, być dawnym Polakiem" : studia i szkice o twórczości Słowackiego

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share ""Chcesz ty, jak widzę, być dawnym Polakiem" : studia i szkice o twórczości Słowackiego"

Copied!
196
0
0

Pełen tekst

(1)

-VJ

M arek P iech o ta

„Chcesz ty, jak widzę, ' dawnym Polakiem”

Studia i szkice Słowackiego

W ydaw nictw o U n iw e rsy te tu Śląskiego K atow ice 2005

(2)
(3)

„Chcesz ty, jak widzę, być dawnym Polakiem”

Studia i szkice o twórczości Słowackiego

M em u P ro m o to ro w i i M istrzow i Profesorow i Ireneuszow i O packiem u z podziękow aniam i za lata nauki i w spółpracy 1974-2004

(4)

P R A C E N A U K O W E

U N IW E R S Y T E T U Ś L Ą S K IE G O W K A TO W IC AC11

NR 2315

(5)

Marek Piechota

„Chcesz ty, jak widzę, być dawnym Polakiem”

Studia i szkice o twórczości Słowackiego

W ydaw nictw o U niw ersytetu Śląskiego Katowice 2005

(6)

R edaktor serii: H isto ria L iteratu ry Polskiej

Jerzy Paszek

R ecenzent

Józef Bachórz

N 7

> 9 5 - 3 3 6 3 8 7

(7)

Spis treści

W s t ę p ... 7

C zęść pierw sza

Słow acki i M ickiew icz

P o je d y n k i S ło w a c k ie g o z M i c k i e w i c z e m ... 13 P ie r w s z y sąd M ic k ie w ic z a o tw ó r c z o ś c i S ł o w a c k i e g o ... 49

C zęść d ru g a

T r z y szkice o B alladynie

B alladyna - d ra m a t fa łsz y w y c h r o z p o z n a ń ... 63 O e p o p e ic z n e j c u d o w n o ś c i B a l l a d y n y ... 75 B a lla d yn a i filo z o fia h i s t o r i i ... 85

C zęść trzecia

C z te ry s tr o n y p o e ty c k ie g o św iata

F a s c y n u ją c y p r o b l e m a d re s a tk i R o z łą c z e n ia (w re sz c ie d o m k n i ę ty ) . . . . 99

C zęść czw arta

P o lsk a d a w n a i p rz y sz ła

S ło w a c k ie g o p rz y p o w ie ś ć o „ d a w n y m P o la k u ” ... 121 P o ls k a d a w n a i p r z y s z ła w p is m a c h S ło w a c k ie g o . (N a tle to p o s u p a m ię c i i sła­

w y) ... 153

(8)

N o t a b i b l i o g r a f i c z n a ... 173

In d e k s u tw o r ó w J u liu s z a S ł o w a c k i e g o ... 175

In d e k s n a z w o s o b o w y c h ... 177

Spis i l u s t r a c j i ... 185

S u m m a r y ... 186

R é s u m é ... 187

(9)

Wstęp

ednym z największych nieszczęść Juliusza Słowackiego było niew ątpli­

wie to, że zastał miejsce na Parnasie poezji polskiej pierwszej połow y IL====J XIX w ieku zajęte przez niewiele ponad dekadę starszego Adam a M ic­

kiewicza. Nieprzeciętne, jak przystało na rom antyka, ambicje nie pozwalały m u być drugim lub też być obok, pragnął, chciał, a m oże „musiał” być p i e r w ­ s z y . Toteż część pierwszą niniejszego zbioru o nachyleniu historycznoliterac­

kim Słowacki i M ickiewicz w ypełniają dwa rozdziały: Pojedynki Słowackiego z Mickiewiczem i Pierwszy sąd Mickiewicza o twórczości Słowackiego. Z potocz­

nej naszej wiedzy o epoce skłonni jesteśmy wypierać skandaliczną skłonność do pojedynkow ania się, łatwość, z jaką decydowano się - z błahego niekiedy p o ­ w odu - ważyć na szali życie ludzkie1. N ie bez niedow ierzania przyjm ujem y wiadomość, że jednego dnia w pew nym francuskim mieście polscy emigranci w yznaczyli sobie ni m niej, ni więcej, ty lk o czterdzieści i cztery pojedynki.

Jednak żeby od tej prawdziwej aberracji tak niedaleko było do m ożliw ości lub nawet konieczności pojedynkow ania się Słowackiego z M ickiewiczem, i to nie tylko w sensie m etaforycznym (pojedynek na improwizacje, pojedynek na tek ­ sty), co ma już pewną tradycję w badaniach historycznoliterackich, ale w rze­

czywistości? I druga kw estia, jaki właściwie był pierw szy sąd M ickiew icza o twórczości Słowackiego; na uzyskaniu takiego sądu ustalonego już autorytetu poetyckiego (i krytycznego) m łodem u poecie niezw ykle zależało. O kazuje się, że m am y tu do czynienia raczej z legendą lub w ypow iedziam i grzecznościo­

wymi. M ickiewicz Słowackiego i jego tw órczości niem al nie zauważał albo za­

uważał z niechęcią.

1 O becna wersja tego rozdziału zaw dzięcza najwięcej książce prof. A lin y W i t k o w s k i e j : Cześć i skandale. O em igracyjnym dośw iadczeniu Polaków. G dańsk 1997 (w ersja p o p rz e d n ia - zob. N ota bibliograficzna).

(10)

Część drugą stanow ią Trzy szkice o „Balladynie”, m ianowicie Balladyna - dram at fałszywych rozpoznań (nie b y łoby nowej wersji, gdyby nie w nikliw e uwagi k ry ty czn e, jakie zechciał poświęcić wersji poprzedniej prof. H en ryk M arkiew icz2), O epopeicznej cudowności „Balladyny” oraz „Balladyna ” i filozo­

fia historii - wszystkie one wyrastają z najwcześniejszych m oich zainteresowań żyw iołem epopeicznym 3, chociaż niektóre zostały napisane w tej postaci latem 2004 ro k u - właśnie dla dopełnienia tej części zbioru.

Część trzecią - Cztery strony poetyckiego świata - stanow i jeden tylko prze­

gląd dotyczący istotnie Fascynującego problemu adresatki „Rozłączenia” - taki był ty tu ł wersji ogłoszonej wcześniej w pracy zbiorowej (zob. Nota bibliogra­

ficzna), k tó ry dzięki dw óm najnow szym rozp raw o m prof. A ndrzeja Stoffa4 m ogłem uzupełnić sygnalizującym rozstrzygnięcie bądź też unieważnienie spo­

ru nawiasow ym w trąceniem (wreszcie domknięty).

Zasadnicza część ty tu łu niniejszego zbioru „Chcesz ty, jak widzę, być daw­

nym Polakiem ” pochodzi oczywiście z ostatniego w ersu wiersza Juliusza Sło­

wackiego o incipicie Szli krzycząc: „Polska! Polska!”, którego recepcja na prze­

strzeni blisko półtorawiecza przedstawia nader interesujący obraz wiele mówią­

cy o pokoleniach czytelników ow ych mniej znanych fragm entów twórczości poety. Postępow anie bohatera tego wiersza - z w oli autora - przyw ołany na świadka postaw i zachow ań Polaków na emigracji Bóg zdaje się akceptować i nagradzać opinią nieco konserw atyw ną w pierwszej połowie XIX wieku, wy­

kazując zrozum ienie dla politycznych i św iatopoglądow ych fantazji: by być przy d atn y m do odzyskania niepodległości, p rzydatnym przyszłej wolnej oj­

czyźnie, trzeba wykazać się cnotam i, jakimi szczycili się dawni Polacy. Słowac­

kiego przypowieść o daw nym Polaku, jedna z pierw szych m oich prac interpre­

tacyjnych, dotyczy okresu, w któ rym poeta używał swoich niezwykłych uzdol­

nień już głównie do celów pozaliterackich i m im ochodem niejako posługiwał się m istrzow skim w arsztatem poetyckim , poszukując rozwiązań pożytecznych dla bieżącej, patriotyzm em nasyconej polityki.

Bardzo podobnej problem atyce pośw ięcony został jeden z najnow szych tekstów - Polska dawna i przyszła w pismach Słowackiego. (Na tle toposu pamięci

2 W stosow nym miejscu um ieszczam podziękow ania prof. H e n ry k o w i M a r k i e w i c z o - w i za uw agi w jego przeglądzie: M etam orfozy „B alladyny” (w: T e g o ż : Literatura i historia.

K raków 1994, s. 320-321).

3 Z pozycji zw artych w arto tu w ym ienić prace: Ż yw ioł epopeiczny w twórczości Juliusza Sło­

wackiego. Katow ice 1993\ „Pan Tadeusz” i „Król-Duch”- dwie koncepcje rom antycznej epopei. Kiel­

ce 1995 - i tu Słowacki o b o k M ickiew icza.

4 A. S t o f f : „Rozłączenie’’ Juliusza Słowackiego. Problem atyka kom unikacji literackiej a in ­ terpretacja wiersza. „A cta U niversitatis N icolai C o p e rn ic i”. Filologia Polska - N a u k i H um ani- styczno-Społeczne, z. 342. T o ru ń 2001, s. 77-110; T e n ż e : Spór o adresatkę „Rozłączenia"Ju­

liusza Słowackiego oraz zagadnienie wielowykładalności utw oru w świetle Ingardenowskiej k o n ­ cepcji miejsc niedookreślenia. W: Z inspiracji Ingardenowskiej w teorii literatury. Red. A. S t o f f . T o ru ń 2001, s. 89-116.

(11)

i sławy)-, w tej pracy zw róciłem baczniejszą uwagę na w ażne dla Słowackiego przeżycie przekroczenia um ow nych granic dawnej Polski podczas w ypełniania poniekąd dyplom atycznej misji w drodze z W arszaw y do Londynu, całość zaś umieściłem w kontekście ponadczasowych m arzeń poetów o uzyskaniu sławy (za życia, a bodaj choć po śmierci), o trw ałym zaznaczeniu się w pamięci po­

tom nych. P o w rót - po latach - do podobnej problem atyki spow odow ał k o ­ nieczność przyw ołania kilku tych samych cytatów , które tu pojawiają się po­

nownie nie z niedbalstwa czy niechęci autora do jakichkolw iek zmian - prze­

ciwnie wszystkie studia i szkice zostały ponow nie przejrzane, przeredagow a­

ne, opatrzone now ym i zakończeniam i, gdy spotkały się z k ry ty czn y m p rzy ­ jęciem lub gdy stan badań rozrósł się w sposób zauważalny, ważący dla in ter­

pretacji, gdy wreszcie pojaw iły się trudniej kiedyś dostępne fascynujące m ate­

riały {Raptularz 1843-1848 opracow any przez M arka Troszyńskiego); w związ­

ku z tym niemal wszystkie teksty znacznie zw iększyły swoją objętość.

A by ograniczyć i tak - z konieczności kw itow ania dokonań „spółbiega- czów” w historycznoliterackich przedsięwzięciach - gęste przypisy, podstaw o­

we wydania dzieł i korespondencji, do których najczęściej się odwołuję, ozna­

czam skrótam i.

W ydanie krytyczne Dzieł wszystkich Juliusza Słowackiego w opracow aniu Juliusza K leinera oznaczam literam i JS D W , w ydanie jed n o lite tw ó rczo ści i ko respondencji Ju liusz Słowacki: Dzieła. T. 1-14. Red. J. K rzy żan ow ski.

W yd. trzecie. W arszawa 1959 - JSD .

W ydanie listów Korespondencja Juliusza Słowackiego. O prać. E. Sawrymo- wicz. T. 1-2. W ro cław -W arszaw a-K rak ó w 1962 - KJS; pojaw iające się po owych skrótach cyfry rzym skie oznaczają to m edycji, arabskie - strony.

Kalendarium życia i twórczości Juliusza Słowackiego. O prać. E. Sawrym o- w icz p rz y w sp ółpracy S. M akow skiego i Z. Sudolskiego. W rocław 1960 - KŻiTJS.

Tym i samymi przesłankam i kierowałem się, stosując skrót adresów najczę­

ściej przyw oływ anych tu u tw o ró w wielkiego ryw ala Słowackiego - A dam a Mickiewicza; edycję jego Dzieł w W ydaniu Rocznicow ym (Warszawa 1993-), którego redakcję naczelną tw orzyli początkow o Z.J. N ow ak, Z. Stefanowska i C. Zgorzelski, po śmierci obu Stefanowską wspiera M. Prussak - oznaczam A M W R , cyfry - jak w ydaniach zbiorow ych u tw orów Słowackiego.

W rzadkich w ypadkach, dotyczących tom ów , które w tej edycji jeszcze się nie ukazały, odsyłam do W ydania Jubileuszow ego (Warszawa 1955) pod red.

J. K rzyżanow skiego - A M W J lub do W ydania Sejmowego D zieł wszystkich (T. 16: R ozm ow y z Mickiewiczem. O prać. S. Pigoń) - A M W S. W całej książce - jeśli nie zaznaczono oddzielnie inaczej - wszystkie podkreślenia moje.

Wersje pierw otne zamieszczonych tu szkiców zawdzięczają wiele recenzen­

tom tom ów zbiorow ych i czasopism, w k tó ry ch się ukazały, m ianowicie Pa­

niom i Panom Profesorom : Alinie Kowalczykowej i Zofii Stefanowskiej, Sta­

(12)

nisławowi M akow skiem u i Jerzem u Starnawskiemu; wersja ostateczna - P ro ­ fesorowi Józefow i B achorzow i. W inien jestem wreszcie słowa wdzięczności Profesorow i Ireneuszowi Opackiem u, k tó ry przed blisko trzydziestu laty skło­

nił mnie do zajęcia się twórczością Juliusza Słowackiego, obiecując, iż proble­

m atyka genologiczna okaże się w tym aspekcie o wiele bardziej atrakcyjna niż w wypadku projektow anych przeze mnie wówczas badań twórczości Stanisława Lema. Lata nauki zaowocowały ob ronioną z w yróżnieniem w roku 1977 pra­

cą magisterską nt. Epopeiczności „Balladyny” (recenzował ją Profesor Zbigniew Jerzy N ow ak) oraz pisaną już pod kierunkiem Profesora Zbigniew a Jerzego N ow aka rozpraw ą doktorską Żyw ioł epopeiczny w twórczości Juliusza Słowac­

kiego o b ronioną w rok u 1984 (recenzowali ją Profesorow ie Stanisław M akow ­ ski i Ireneusz Opacki); rzecz ukazała się drukiem dopiero w roku 1993 (recen­

zję w ydaw niczą przygotow ała Pani Profesor H alina Stankowska) - wcześniej ów doktorat, po recenzji Profesora Czesława Zgorzelskiego, otrzym ał nagrodę JM R ek to ra U niw ersy tetu Śląskiego dla najlepszej hum anistycznej dysertacji doktorskiej obronionej w latach 1984-1985. W form ie skrom nego rewanżu - podziękow ania za ówczesną inspirację, lata nauki i dalsze lata w spółpracy po­

zwalam więc sobie ten tom dedykować m em u Pierw szem u P rom otorow i.

(13)

Część pierwsza

Słowacki i M ickiewicz

(14)
(15)

Pojedynki Słowackiego z Mickiewiczem

A le żeby za fraszki, za lada różnicę Zabijać się p rzy kuflu, kartach lub podw ice, Ż eby lekkie p rzy m ó w k i, m niej w arte docinki Z araz przez barbarzyńskie kończyć pojedynki?

Fircyk w zalotach, akt III, sc. X 1

ława, rozgłos, a nawet najbardziej przyziem na z tego szeregu słów nie­

mal bliskoznacznych popularność mają od w ieków swoje jasne i ciem­

ne strony. Często budzą zawiść ludzi m iernych, małych lub tylko pospo­

litych, za to ponad miarę am bitnych. 29 stycznia według obowiązującego p o d­

ówczas w Cesarstwie Rosyjskim kalendarza juliańskiego (tj. starego stylu), a więc 10 lutego 1837 ro k u wedle kalendarza gregoriańskiego, po ciężkich cierpie­

niach zm arł Aleksander Siergiejewicz Puszkin. Śm iertelną ranę otrzym ał dwa dni wcześniej w pojedynku z francuskim em igrantem i rojalistą, baronem Ge- orgem D ’A nthèsem , przybranym synem holenderskiego posła barona Heecke- rena. W obec szeroko rozpow szech n ian y ch w św iatku p etersbu rskiej arys­

tokracji p lo tek , niedw uznacznie łączących żonę P uszkina, N atalię N ikoła- jewną, z carem M ikołajem I, przed czym p oeta nie m ógł się o b ro n ić i w o­

bec nowego paszkw ilu obwiniającego ją o kolejny rom ans właśnie z D ’A n ­ thèsem - konwencje obyczajowe epoki nakazyw ały jedyne wyjście: ówczesne w yobrażenia o obronie hono ru , czci, dobrego imienia dom agały się pojedyn­

'F . Z a b ł o c k i : Fircyk w zalotach. W yd. drugie uzupełnione. O prać. J. P a w ł o w i c z o w a . W rocław 1969, s. 115 (BN I 170). W w ersach poprzedzających to sarkastyczne i reto ry czn e za­

razem pytanie pojaw ia się teza o zaszczytnym przelew aniu k rw i za ojczyznę, za k ró la, praw a i „przodków gro b y ”.

(16)

k u 2. W szystko to znam y chociażby z lektury Maskarady3 Jarosława Iwaszkie­

wicza (pierw odruk w ro k u 1938) lub pam iętam y z realizacji spektaklu Teatru Telewizji Polskiej (pierwsza emisja 1 listopada 1971 r.) w reżyserii Andrzeja Ła­

pickiego. Z tragiczną śmiercią Puszkina nie potrafił pogodzić się Michał Jurie- wicz L erm ontow i szybko napisał wiersz - w form ie ody politycznej - Śmierć poety, w k tó ry m dem askował cara jako pom ysłodawcę owej w istocie egzeku­

cji, mającej jedynie p o z o ry pojed y n ku , za co zresztą został zesłany na Kau­

kaz. W roku 1840 zesłany ponow nie, tym razem za udział w pojedynku, zgi­

nął 27 lipca 1841 ro ku podczas urlop u w Piatigorsku przedłużanego pod pre­

tekstem złego stanu zdrow ia, a jakże - od strzału m ajora M ikołaja M artyno- wa w pojedynku jeśli nie zaaranżow anym (jak się niebezpodstawnie podejrze­

w a4), to przynajm niej aprobow anym przez M ikołaja I.

N ie zawsze jednak pam iętam y o tym , że taki sam los mógł spotkać rów ­ nież przynajm niej jednego z dw óch najw ybitniejszych poetów naszego rom an­

tyzm u, Mickiewicza lub Słowackiego, co więcej: mogło się zdarzyć i tak, a prze­

dziw ne koleje losu składające się na ich biografie wcale nie były od tego dale­

kie, że obaj stanęliby naprzeciw siebie z pistoletam i w dłoniach, z urażoną dumą, zawiścią, a może nawet nienawiścią w sercach.

Pojedynek. Dalekie echo rycerskiego turnieju, a m oże raczej „sądu boże­

go”5, przeniesione do w arstw y, któ ra już tak niewiele miała wspólnego z daw­

2 Była to zresztą, jak podają zachow ane d o k u m en ty , co najm niej dw udziesta spraw a h o n o ­ ro w a au to ra Eugeniusza O niegina i jego p iąty pojed y n ek (M. Z i e l i ń s k a : Puszkin i pojedyn­

ki. (R ozw ażania w 160. rocznicę śm ierci poety). „T ek sty D ru g ie ” 1997, n r 1 /2 (43/44) s. 19).

Z kolei z niejaką dum ą m onografista zagadnienia podaje, iż:

D o drugiej w ojny św iatowej znajdow ały się w Polsce pistolety pojedynkow e w ykona­

ne przez w ybitnego rusznikarza m an u fak tu ry wersalskiej, Le Page’a, które użyte były w trag iczn y m p o jed y n k u p o e ty A leksandra P uszkina z oficerem gw ardii cesarskiej D ’A ntesem H eeckerenem .

B. S z y n d l e r : Pojedynki. Warszawa 1987, s. 183.

3 T o aluzja literacka do dram atu filozoficznego w ierszem M ichała L erm ontow a ukończone­

go w ro k u 1835. Por.: W . W o r o s z y l s k i : K to zabił Puszkina. W arszawa 1983 (wyd. z 2004 r.

obejm uje ok. 600 stro n tekstu); W . W i e r i e s a j e w : Puszkin żyw y. Przeł. A . S a r a c h a n o w a . W yb. i p rz y p isy R. Ł u ż n y . K rak ó w 1979. M ickiew icz na w ieść o śm ierci P u szk in a ogłosił w n um erze 1. paryskiego pism a „Le G lobe. Revue des arts, des sciences et des lettres” (25 maja 1837 r.) artykuł: Puszkin i ruch literacki w Rosji.

4 Z ob.: A. S e m c z u k : M ichał L erm ontow . W : H istoria literatury rosyjskiej. Red. M . J a ­ k o b i e c. W yd. drugie zm ienione. T . 1. W arszaw a 1976, s. 571.

5 N ieo cen io n y Słow nik m itó w i tradycji kultury W ładysław a K o p a l i ń s k i e g o podaje de­

finicję:

Sąd boży, ordalia, rodzaj odw ołania się do instancji w yższej niż ziem ska, do bogów , Boga a. sił n ad p rzy ro d zo n y ch , sądow y środek dow o d o w y znany już w starożytności, ro zp o w szech n io n y w e w czesnym średniow ieczu, o p a rty na m niem aniu, że bóstw o o ch ro n i niew innego i p rzyczyni się do w ykrycia sprawcy. Z abronione przez IV sobór laterański w 1215, sądy boże w Polsce zn ik ły na p oczątku X IV w.

(17)

nym rycerstwem i w czasy nieobfitujące w prostoduszną i naiwną zarazem wiarę w to, że w bezpośrednim starciu zwycięstwo odniesie p ok rzyw dzony, choćby był słabszy. N ie nasz to zresztą obyczaj i p rzy b y ł do nas z Zachodu, co za­

świadcza Encyklopedia staropolska Z ygm unta Glogera. Praw o polskie nigdy nie uznało tego praw dziw ego bezprawia6 (co prawda, ukazyw anego w aureoli sfe­

ry sacrum), w myśl którego rzeczywiście pok rzy w dzony mógł doznać k rzyw ­ dy pow tórnie z ręki krzyw dziciela w pojedynku i po raz trzeci, gdyż opinia przyznaw ała rację zw ycięzcy. Pięknie jest mieć nadzieję, że bezw zględność i zarozumiałość, pycha i brutalna siła ustąpią przed słusznością, przed p r a w - d ą, ale zgoła czym innym jest domagać się nadprzyrodzonej interwencji w każ­

dej utarczce tylk o dlatego, że z godną potępienia beztroską położono w niej na szale życie ludzkie. Dla części rom antyków pogląd ten był jaw nym anachro­

nizm em, starym zabobonem , dla części - graniczył z bluźnierstw em , dla w ięk­

szości zaś zw olenników narodowego mesjanizmu bezpośrednia ingerencja Boga w spraw y człowieka miała się przejawiać jedynie w historii, przez wielkie ka­

taklizm y dziejowe w rodzaju Wielkiej Rewolucji Francuskiej czy obfitujących w tak liczne ofiary przem arszów wojsk N apoleona przez Europę na przełom ie wieków.

A przecież pojedynki, m im o oficjalnych zakazów, jeszcze w pierwszej p o ­ łowie XIX w ieku nie były rzadkością. W dobie Królestwa Polskiego do najgło­

śniejszych pojedynków znawcy tej m aterii zaliczają aż pięciokrotne starcie się w ciągu kilku lat księcia Adam a Jerzego C zartoryskiego z generałem dywizji Ludwikiem M ichałem Pacem7. Obaj starali się o rękę panny A nny Sapieżanki, której rodzice (Aleksander Sapieha i A nna z Zam oyskich) w ybrali księcia star­

szego o trzydzieści lat od panny. O d generała panna była m łodsza o lat dwa­

dzieścia. Generał W incenty Krasiński potraktow ał tę decyzję jako obrazę całego wojska polskiego i skłonił Paca do w yzw ania księcia na pojedynek8. O statni z pięciu pojedynków , jak wieść niesie, odbył się już po ślubie księcia z panną Sapieżanką i generała z panną Karoliną z M ałachowskich. Jak się zdaje, zazw y­

czaj w tych starciach lekkie rany odnosił starszy w iekiem arystokrata, znacz­

K opaliński w ym ienia w śród „najczęściej stosow anych śro d k ó w ” ow ych sądów b ożych, po p ró ­ bach zimnej i gorącej w ody, ognia albo gorącego m etalu rów nież pojedynek sądow y „popularny w średniow iecznej P olsce” (W. K o p a l i ń s k i : Sło w n ik m itó w i tradycji ku ltu ry. W arszaw a [2004], s. 1158).

6 Z. G l o g e r : Encyklopedia staropolska ilustrowana. W stęp J. K r z y ż a n o w s k i . W yd.

drugie [przedruk fotooffsetow y w ydania z 1900-1903]. T. 4. W arszaw a 1972, s. 58-61.

7 Szerzej o ty m piszę w haśle „pojedynki” w: M. P i e c h o t a , J. L y s z c z y n a: Słow nik Mic­

kiewiczowski. K atow ice 2000, s. 256-258.

8 Kolega M ickiew icza, filom ata M ikołaj M a l e w s k i a u to r Księgi w spom nień (K raków 1907), jako przyczynę pierw szego p o jedynku podaje nieporozum ienie podczas składania życzeń i ofiarow ania pisanek z okazji św iąt w ielkanocnych i zw iązanego z ty m starego ruskiego o b y ­ czaju trz y k ro tn y c h - za zgodą i w obecności rodziców - po cału n k ó w z p anną (B. S z y n d l e r : Pojedynki..., s. 81-82).

(18)

nie m ło d szy zaw o dow y w o jsk ow y „ h o n o ro w o ” w ykazy w ał swą przew agę w posługiw aniu się orężem.

Jak podają obfite m ateriały z epoki, jako p ow ód pojedynku wystarczała najczęściej aw antura pom iędzy dw om a wielbicielami jednej pani. A ntoni Mal­

czewski, zaledwie osiemnastoletni podporucznik Korpusu Inżynierów w Szkole Aplikacyjnej A rtylerii i Inżynierów w W arszawie, późniejszy pierw szy odno­

to w an y polski zdobyw ca M o nt Blanc (a zaledwie ósm y tu ry sta)9 oraz autor bodaj najsłynniejszej rom antycznej powieści poetyckiej pt. Maria, pojedynko­

wał się w ro k u 1811 ze swym starszym przyjacielem, oficerem ułanów Księstwa W arszawskiego, A leksandrem Błędowskim. Przyczyną pojedynku była ostra w ym iana zdań na tem at słynnej z w dzięków i zalotności K aroliny Chodkiewi- czowej, o której Błędowski miał się wyrazić niezbyt pochlebnie z racji bliskich, wiążących go z ową damą stosunków , co uraziło platonicznie w niej zakocha­

nego Malczewskiego. P ró b y pojednania nie przyniosły oczekiwanego rezulta­

tu. Pojedynek na pistolety. „Strzelano się na Pow ązkach. Sekundantem Mal­

czewskiego był oczywiście mąż damy, A leksander C hodkiew icz”10. Malczew­

ski, „w ierny paź” strzelający „trochę z zazdrości, a trochę w obronie honoru pięknej pani” - jak pisze w cytow anym tekście Ryszard Przybylski - dw ukrot­

nie nie trafił. Za to Błędowski zranił przyjaciela niegroźnie w kostkę u lewej nogi. Rzecz skończyła się więc dość szczęśliwie, h o n o r dam y został ocalony, a przyszły poeta - w skutek owego postrzału i dalszych kom plikacji po kolej­

nej kontuzji odniesionej w trakcie popisów na zbyt narow istym koniu podczas przyjęcia oficerskiego - nie wziął udziału w tragicznej wyprawie N apoleona na M oskwę w rok u 1812.

Ale nie zawsze przecież stawali naprzeciw siebie p o ró żnieni przyjaciele, z których przynajmniej jeden zachował bodaj część zdrowego rozsądku. Blisko dziesięć lat później, wczesną wiosną 1821 roku, aby zapobiec pojedynkow i po ­ m iędzy m łodym M ickiewiczem i szam belanem d w oru austriackiego N artow - skim, spieszyli do Kow na trzej filomaci: Jan Czeczot, Kazimierz Piasecki i T o ­ masz Zan; mieli zam iar podjąć próbę zażegnania honorow ego nieporozum ie­

nia11. Panowie poróżnili się podczas gry w karty w bostona wieczorem pierwsze­

9 W k o ń cu lipca 1818 r. M alczew ski w y ru szy ł z sześciom a p rzew o d n ik am i z C ham onix i zdobył szczyt Aiguille du M idi (3843 m) w m asyw ie M o n t Blanc, 3 sierpnia, ty m razem z jede­

nastom a przew odnikam i, zdo b y ł szczyt najw yższy (4807 m). Z dobyciem „góry M ont Blanc” po­

chw alił się poeta w przypisie 4. do w iersza 234 w M arii, relacje z ty c h w ysokogórskich w ycie­

czek d ru k o w ał „D zien n ik W ileń sk i” 1818, T. 2, n r 11, s. 488-492 {„Maria" i A n to n i M alczew­

ski. K om pendium źródłowe. O prać. H . G a c o w a. P rzedm ow ę napisał J. M a c i e j e w s k i. W ro ­ cław 1974, s. 228).

10 R. P r z y b y l s k i : Wstęp. W: A. M a l c z e w s k i : Maria. P owieść u kra iń ska . O p rać.

R. P r z y b y l s k i . W arszaw a 1976, s. 7.

11 P oeta zrazu w yznaczył przyjaciołom rolę sekundantów ( M . D e r n a ł o w i c z , K. K o s t e - n i c z , Z. M a k o w i e c k a : K ro n ika życia i twórczości M ickiewicza. Lata 1798-1824. W arsza­

wa 1957, s. 284-285).

(19)

go dnia świąt W ielkiejnocy (10 / 22 kwietnia). Doszło do rękoczynów , a Mic­

kiewicz nawet posłużył się lichtarzem . N artow ski, k tó rem u niesprawiedliw a tradycja nie zachowała w pamięci nawet imienia, w obecności dok to ra Kow al­

skiego i jego żony czynił niedw uznaczne aluzje, w yrzucał pięknej doktorow ej skryw any rom ans z poetą. Doszło do w yzw ania (wyzywał N artow sk i i z ko ­ nieczności dok to r Kowalski), na szczęście nie doszło do tragedii, żaden wystrzał nie zmącił pozornego spokoju saloniku doktorow ej Kowalskiej. M ickiewicz kilka dni po owej aw anturze tak kończył relację o rezultatach przedsięwzięć mediacyjnych, sfinalizowanych zresztą, zanim trzej przyjaciele zdążyli nadje­

chać, w liście do Czeczota (z Kowna, 20 kw ietnia / 2 maja 1821 r.), pisząc, iż N artow skiem u

zabroniono formalnie bywania; w yzyw ał mię znow u, odpowiedziałem, że teraz już bym się w stydził, kiedy raz na n iczym się skończyło . W szakże, dla uniknięcia hałasów, w yprosiłem m u znow u wstęp, za co jest mnie bardzo wdzięczny.

A M W R X IV , 188-189

Ostatecznie, na wszelki wypadek, starannie określono w arunki „bezkolizyjne­

go” odwiedzania przez obu panów salonu pani K aroliny.

Pojedynek. Skuteczny lub nieskuteczny, rzeczywiście sfinalizow any lub tylko zapowiadany. C zy jest to jedna z tych rzeczy, które nam dzisiaj tak tru d ­ no zrozumieć? Raczej nie. Jeśli wierzyć relacji Teodora Łozińskiego12, jednego z grona przyjaciół poety, filom aty, k tó ry tę historię opow iedział Józefow i K o­

walewskiemu (rzecz w ydrukował po latach Jan Prusinowski w warszawskiej „Ga­

zecie Codziennej” z 12 lutego 1860 r.), zdesperowany po śmierci m atki i po ślu­

bie Marii W ereszczaków ny z hrabią W aw rzyńcem P uttkam erem M ickiewicz gdzieś na początku ro k u 1821 (ślub odbył się 2 / 1 4 lutego tego roku) w ybrał się do Bolciennik z m ocnym postanow ieniem , że w yzw ie na pojedynek męża swej ukochanej. D o pojedynku jednak nie doszło, co zawdzięczam y - według tej relacji - niezw ykłem u opanow aniu, taktow i, zdumiewającej w yrozum iało­

ści i gościnnemu przyjęciu, jakie zgotow ał poecie i mającemu m u sekundować Łozińskiemu pan hrabia. O w a wyrozum iałość będzie dla nas mniej zdum iew a­

jąca, gdy doczytam y w haśle „pojedynki” ty m razem M arty Zielińskiej, że hra­

bia został „powiadom iony przez Łozińskiego o celu odw iedzin”13. D ram atyczne

12 P or.: K ro n ika potoczna i anegdotyczna z życia A d a m a M ickiewicza. Z dw o m a po rtreta ­ mi. [O prać. W . B e ł z a ] , L w ów 1884, s. 32-36.

13 M, Z i e l i ń s k a : hasło „ p o jed y n e k ” w: J.M . R y m k i e w i c z , D. S i w i c k a , A. W i t ­ k o w s k a , M. Z i e l i ń s k a : Mickiewicz. Encyklopedia. W arszawa 2001, s. 416. Zielińska w ym ienia jeszcze grożące M ickiew iczow i (lub też realnie, a naw et krw aw o rozstrzygnięte) dalsze pojedyn­

ki: z K azim ierzem Piaseckim - filaretą (w ro k u 1822), z k tó ry m ś z k rew n y ch K onstancji Ł u­

bieńskiej (w ro k u 1832), w reszcie z Sew erynem P ilchow skim - to w iań cz y k iem (w roku 1846), 2 „Chcesz ty...”

(20)

rozw iązanie podpow iadały wielka, rom antyczna miłość i konwencje obyczajo­

we epoki; rów nie rom antycznym wyjściem z sytuacji m ogłoby być efektow ­ ne sam obójstw o poety.

Jeśli uw ierzym y w tę historię, m am y praw o umieścić ją nawet przed scy­

sją z szam belanem N a rto w sk im . Być m oże to on m iał się stać zastępczym

„kozłem ofiarnym ”, skoro hrabia tak zgrabnie się w yw inął. Z całą pewnością natom iast w iem y, że to właśnie najpierw W aw rzyńcow i P uttkam erow i, nie M aryli, przesłał M ickiewicz egzem plarz wydanego blisko ro k później (począ­

tek czerwca 1822 r.) pierwszego tom u swych Poezji, zawierającego ballady, a po­

śród nich Kurhanek Maryli. Romans. (Myśl ze śpiewu litewskiego), którego kar­

tę ty tuło w ą ozdabiał am orek z lu tn ią14. Inna sprawa, że zw łoka w przesłaniu egzemplarza dla M aryli powstała najpraw dopodobniej w skutek oddania przez poetę do ozdobnej opraw y jednego spośród luksusow ych trzydziestu to m i­

ków o dbitych na piękny m papierze w elinow ym , podczas gdy cały - liczący pół tysiąca - nakład Józef Zawadzki odbił na niezbyt dobrym , tanim papierze i opraw ił w szaroróżow e broszurow ane okładki.

Skłonność Polaków do rozstrzygania sporów w pojedynkach miała się na­

silić na em igracji, o czym p rzek o n u je lek tu ra rozdziału K ultura samotnych mężczyzn książki A liny W itkowskiej Cześć i skandale:

W em igracyjnym środow isku m ężczyzn m ożna m ówić w ręcz o manii pojedynkow ania się z najróżniejszych pow odów , czasem zupełnie bła­

hych - grube słowo, czyjś gest, lekceważące zachowanie, drwina, ale także odm ienne opinie i poglądy, zwłaszcza polityczne. [...] N a odpo­

wiedzialność L ubom ira Gadona przypom nę, że pewnego dnia w Awi- nionie odbyto czterdzieści cztery pojedynki15.

W opuszczonym tu fragmencie W itkow ska przyw ołuje świadectwo pamięt­

ników Piotra K rzyżanow skiego, wspom nienia o pojedynkach indywidualnych i zbiorow ych (z generałem Józefem Bemem), o pojedynku Józefa Zienkowicza z A dam em Kołyską, w k tó ry m sekundantem był m łody Juliusz Słowacki. Po­

jedynki były tak częste, że skonstatow ano nawet potrzebę stw orzenia „księgi h o n o ru ”, rodzaju kodeksu umożliwiającego bardziej skuteczną (i mniej krw a­

wą) obronę godności. W spom niany epizod sekundow ania przez Słowackiego

ale w szy stk o to pozostaje bez w arto ścio w y ch d o w odów ; jedni w ięc zaliczają je do „znanych spraw p o jedynkow ych M ickiew icza”, d ru d zy trak tu ją jako plotki.

14 A. S e m k o w i c z : W ydania dziel A d a m a M ickiewicza. O wydaniach ogłoszonych za ż y ­ cia poety. 1833-1855. G awęda bibliofilska przez... z podobiznam i. L w ów 1926, s. 6-10. „P odo­

b izn y ” oznaczają tu re p rin ty k art ty tu ło w y ch pierw odruków .

15 A. W i t k o w s k a: Cześć i skandale. O em igracyjnym dośw iadczeniu Polaków . G dańsk 1997, s. 42-43. Iro n iczn a zbieżność tej liczby z M ickiew iczow ską „czterdzieści i czte ry ” jest tu chyba zupełnie p rzypadkow a, a m oże L u b o m ir G adon jednak troszkę przesadził.

(21)

w pojedynku dwóch wcześniej w spółpracujących ze sobą blisko em igrantów jest na tyle sym ptom atyczny, że w arto m u poświęcić nieco więcej uwagi, tym bardziej, że Słowacki pozostaw ił dość dokładny i obszerny opis tego w ydarze­

nia. Rzecz znam ienna - w Kalendarium życia i twórczości Juliusza Słowackie­

go nazwiska Zienkowicza i Kołyski spotykają się zaledwie dw ukrotnie; po raz pierwszy 10 grudnia 1831 roku w śród osób zakładających Tow arzystw o Litew­

skie, które zresztą w krótce przekształciło się w Tow arzystw o Litewskie i Ziem Ruskich. Odczuwam y dziś pewną niezamierzoną zapewne przez autorów ironię w końcow ym zdaniu tej notatki: „Z niektórym i z w ym ienionych osób Słowac­

ki będzie utrzym yw ał stosunki tow arzyskie i poza zebraniam i organizacyjny­

m i” [KŻiTJS 136]. Pojedynek jako form a „utrzym yw ania stosunków tow arzy­

skich”? O to nieoczekiw any p u n k t widzenia życia em igrantów . Po raz drugi panowie mieli się spotkać tydzień po świętach W ielkiejnocy (Słowacki został zaproszony na śniadanie do księżnej C zartoryskiej i całą rzecz szczegółow o opisał w liście z Paryża do m atki, z 26 maja 1832 r.); konieczne będzie obszer­

niejsze przytoczenie, które wypada poprzedzić zamieszczoną we wcześniejszej partii listu uwagą Słowackiego, że zalicza on opisywane zdarzenia do „dość in­

teresujących”:

W tydzień potem [tj. po święconym u księżnej - M .P.] m iałem scenę innego rodzaju - musiałem być sekundantem jednego z m oich znajo­

m ych - jednego z posłów . Pojedynek miał być śm iertelny - i muszę wam się przyznać, że chciałem koniecznie, aby się na niczym nie skoń­

czył. O godzinie 4-tej rano wyjechałem z m oim protegow anym do la­

sku Bulońskiego - wszak musicie znać ten lasek, bo jest sławny z po ­ jedynków - śliczny lasek, zupełnie mi wieś przypom niał. Ranek był taki piękny. Widzieliście m nie czasem, kiedy w zburzony chodzę pręd­

kim krokiem; otóż właśnie miałem taką minę, chodząc po alejkach ocie­

nionych krzakam i leszczyny, wtenczas kiedy mój tow arzysz leżał pod drzew em i myślał - zapewne o Litwie i o rodzicach. W godzinę p rzy ­ jechali nasi przeciw nicy, a z nim i H łuszniew icz jako d o k to r. O zn a­

czyliśmy plac - aż tu strażnicy lasów pokazują się i widząc plac roz- m ierzony oświadczają nam , że w lasku od niejakiego czasu strzelać się nie w olno. W siedliśmy do karet i ujechawszy w iorstę zastanawia­

m y się, obieram y now y plac, nabijam y pistolety - aż tu znów ci sami strażnicy, już serio na nas rozgniewani, że za nic w ażym y ich ostrze­

żenia.

KJS I, 117

W liście do m atki nie razi nas wysuw anie się osoby Słowackiego na plan pierwszy, ale już w tej przytoczonej części zwraca uwagę w yczulenie na pew-

(22)

ne pow aby pojedynkow ego obyczaju; nasilą się one w dalszej części, gdyż po­

jedynek - m im o przeszkód - musi się odbyć:

Z n ó w w ięc siedliśm y do p o w o z ó w i w y jechaliśm y z lasku aż do St. Cloud. Tam zw ierzyw szy się w oźnicom z naszego zamiaru, ci za­

w ieźli nas dalej o milę od Paryża, do lasku ogrodzonego jak ogród i tam oświadczyli, że m ożem y się strzelać, bo nam nikt nie przeszko­

dzi. W tym lasku odbył się pojedynek - o k ro p n y , bo z taką zim ną krw ią się odbywał, że trw ał półtorej godziny - a trz y razy strzelali się.

Właśnie kiedy ja kom enderowałem schodzenie się do barier - kiedy oba przeciw nicy przybliżali się mierząc do siebie i przybliżali się żółwim krokiem - zegar jakiś z bliskiego miasteczka uderzył godzinę 10-tą, ale tak pom ału, tak donośnie, że my, sekundanci, oparci o drzewa, spoj­

rzeliśm y na siebie i zadrzeliśmy. Przyznali się nam potem dwaj prze­

ciwnicy, że i na nich zegar ten okropne uczynił wrażenie. Za trzecim strzałem mój tow arzysz w rękę raniony został - i dalszego strzelania się nie dopuściliśm y - to jest oni nie dopuścili, bo ja z najzimniejszą krw ią nabijałem pistolety. A by się tu przed wami uniew innić, muszę tu dodać, że widziałem , iż ty lk o przez domaganie się coraz nowych strzałów, aż do śmierci, h o n o r jego mogłem ocalić - jakoż mam w nim teraz wdzięcznego przyjaciela. Po pojedynku przyw itałem się z jego przeciw nikiem - i odwieźliśm y obu zw aśnionych do Paryża. Nie po­

godzili się z sobą, ale są grzeczni nawzajem i w tow arzystw ie witają się z daleka.

KJS I, 117-118

D o zachowania wzajemnej grzeczności zobowiązyw ała uczestników poje­

dynku przelana krew. Jednak jako całkowicie odartą z jakichkolwiek powabów tę samą historię przedstaw ia świadek epoki, autor D ziennika z lat 1831-1834, P io tr Kopczyński:

Dzisiaj dowiedziałem się o pojedynku L itw inów - posłów Zienkowi- cza i Kołyski: pierw szy uszczypliw y, drugi grubijanin. N a schadzce poselskiej Kołysko drwił publicznie, że ten coś przegrał w Palais-Royal;

Zienkow icz odpowiedział, iż nie jest być rajfurą pani Guerin: po ro­

zejściu zgrom adzenia Kołysko chciał uderzyć (bo wielki i silny), stąd pojedynek, pojedynek śm iertelny na pistolety; z jednej strony sekun­

danci Szemiot, Z am brzycki, R odkow ski, od Zienkow icza poeta Sło­

wacki i oficer C hodźko, brat Leonarda. W lasku Boulogne ich spędzo­

no i ty lk o co do kozy nie wzięto: pojechali więc do S. C loud i tam strzelali się trz y razy, do zapory ty lk o o 10 kro k ó w do siebie przy­

chodzili; i trzy razy bez wystrzału; czekając każdy na przeciwnika, aby

(23)

ten pierwszy strzelił. Nareszcie zgodzono się, na kom enderów kę dwa razy strzelali i darm o, za trzecim strzałem raniony Zienkow icz m oc­

no, ale nie śm iertelnie16.

Różnice w tonacji mogą w ynikać rów nież i z tego faktu, że dla młodego dw udziestodw uletniego zaledwie Słowackiego był to p ierw szy p ojedynek, w którym uczestniczył (w roli sekundanta), relację swą pisał w liście do rodzi­

ny, adresowanym do m atki, ale wiedział, że będzie je czytało więcej bliskich mu osób. N atom iast doświadczony uczestnik powstania listopadowego P io tr K op­

czyński zapisał przytoczone tu myśli w inty m nym D zienniku. N ie liczył się z odbiorcą, ale też nie miał złudzeń.

W zajemne stosunki Słowackiego i M ickiewicza tradycyjnie po lonistyka współczesna od czasów monograficznego ujęcia tego zagadnienia w pochodzącej sprzed trzech ćwierci ubiegłego w ieku książki M anfreda K ridla17 określa jako

„antagonizm wieszczów”, przy czym Słowacki w tym ujęciu miał być stroną atakującą. To on usiłował zagarnąć dla siebie bodaj część sławy i uznania wiel­

kiego przeciw nika. M ickiewicz zaś, w myśl owej - nie do końca obiektyw nej - koncepcji, miał tylko odpierać ataki i to najczęściej przez zachowanie w tej

16 C y t. z a :J . S t a r n a w s k i : Juliusz Słow acki we wspom nieniach współczesnych. W rocław 1956, s. 46.

17 M. K r i d l : A n ta g o n izm wieszczów. R zecz o stosunku Słowackiego do Mickiewicza. L w ów 1925. N a fakt, że tem at te n w arto podjąć na n o w o , zw róciła już uwagę A lina W i t k o w s k a (zob.: Zagajenie dyskusji w drugim dn iu obrad Sym pozjum nt. „Słowacki m istyczny". W : Słowac­

k i mistyczny. Propozycje i dyskusje sym pozjum . Warszawa 10-11 grudnia 1979. Red. M . J a n i o n iM . Ż m i g r o d z k a . W arszawa 1981, s. 267). R ozdział niniejszy, oczywiście, nie m a ta k dużych ambicji, by pretendow ać do m iana całościowego ujęcia, wskazuje ty lk o na jeden z istotnych aspek­

tów problem u, k tó ry należy w ziąć p od uwagę w przyszłym , now ocześniejszym przedstaw ieniu tej kwestii. P rogram konferencji naukow ej nt. Słowacki współczesnych i potom nych. ( W 150. rocz­

nicę śmierci poety) 8-10 listopada 1999 ro k u w P oznaniu zapow iadał, co praw da, referat Zbignie­

w a M ajchrow skiego Strona M ickiewicza i strona Słowackiego - anta g o n izm w ieszczów dzisiaj, ale nie został on w ygłoszony.

Z kolei interesująco o literackiej polem ice zaw artej w samej ironicznej form ie Podróży do Z iem i Świętej z Neapolu pisał L eszek L i b e r a (Juliusz Słowackiego „Podróż do Z iem i Świętej z Neapolu”. P oznań 1993, s. 167 i nn.).

Spore nadzieje na now e sądy w kw estii „antagonizm u w ieszczów ” w iążę z zam ierzeniam i d r Magdaleny B ą k jako p ro m o to r jej obronionej z w yróżnieniem pracy doktorskiej: Mickiewicz jako erudyta. ( W okresie wileńsko-kow ieńskim i rosyjskim). K atow ice 2004, k tó ra pro jek tu je ba­

danie konfrontacji w ieszczów w kontekście koncepcji „lęku przed w p ły w em ” H aro ld a Bloom a.

(Por.: H . B l o o m : Lęk przed wpływem. Teoria poezji. Przeł. W. K a l a g a . W: Współczesna teo­

ria badań literackich za granicą. A ntologia. O p rać. H . M a r k i e w i c z . T . 4. C z. 2. K rak ó w 1992, s. 250-288).

(24)

sprawie całkowitej bierności, wyniosłego milczenia. Zatem antagonizm - tak, ale żeby miało dojść aż do pojedynku? Ambicje młodego Słowackiego najlepiej określa jego własne zdanie zanotow ane na kartach Pamiętnika spisywanego po latach w Paryżu (to fragm ent zapisu z 22 lipca 1832 r., mającego odtw arzać nastroje i pragnienia z lat 1827-1828):

N ie, ja skazany jestem żyć już bez uczuć - skazany, abym przez całe życie czekał sławy, która może przyjdzie pierwszego dnia mojej śmier­

ci... bo pam iętam , że będąc m ałym dzieckiem i zapalenie nabożny, modliłem się nieraz: O Boże! daj mi sławę choć po śmierci, a za to niech będę najnieszczęśliwszym, pogardzonym i nie poznanym w m oim ży­

ciu.

JSD XI, 162

T ru d n o oprzeć się refleksji, że przynajm niej część swej biografii Słowacki w yprorokow ał sobie bezbłędnie, że lekkom yślnie sprow okow ał los, skonstru­

ował samosprawdzającą się przepow iednię, jednak uczynił to nie bez pom ocy wielu „życzliw ych” z otoczenia Mickiewicza.

N iezw ykle czułemu, a nawet przeczulonem u na punkcie poetyckiej sławy m ło dem u Ju liu szo w i b ard zo zależało na o p inii ustalonego już a u to ry tetu w dziedzinie now ej, rom antycznej poezji, a takim był niew ątpliw ie w 1829 roku przebywający jeszcze w Rosji M ickiewicz - m im o iż wysłał do niego swo­

je m łodzieńcze pró b ki poetyckie, nie doczekał się ani słowa odpow iedzi18. N a­

wet najmniejszego sygnału zainteresowania. Tu konieczna będzie nieco obszer­

niejsza dygresja: nazwisko Słowackiego w pismach autora Dziadów, co potw ier­

dza usłużnie Słownik języka A dam a Mickiewicza, pojaw ia się zaledwie cztery razy. W liście (z L ozanny, 7 stycznia 1840 r.) do B ohdana Zaleskiego snuł wieszcz plany dość zaskakujące:

[...] jak będę miał pieniądze, i literaturę, i książki porzucę, na wsi osią­

dę i będę m uzyki kom ponow ał. Zam iar dawny. T ylko że nikt a nikt w mój talent m uzyczny nie w ierzy. O baczym y, k to ma racją. M am w tym względzie, jak Słowacki powiada, zapas ironii na całą publicz­

ność.

A M W R XV, 515

Kolejna w zm ianka Mickiewicza o Słowackim, bardzo istotna (wypadnie do niej pow rócić w dalszej części pracy), pochodzi rów nież z listu do tegoż Zale­

skiego (z Paryża, 26 grudnia 1840 r.):

18 O bszerniej o ty m piszę w drugiej części rozdziału Pierwszy sąd M ickiewicza o twórczości Słowackiego, pom ieszczonego w ty m zbiorze.

(25)

W czora byliśm y na sutej wieczerzy u Eustachego; w ezw any przez Sło­

wackiego im prowizacją, odpow iedziałem z natchnieniem , jakiego od czasu pisania D ziadów nigdym nie czuł. Było to dobre, bo w szyscy ludzie różnych partii rozpłakali się i bardzo nas pokochali, i na chwilę wszyscy napełnili się miłością. W tę chwilę duch poezji był ze mną.

A M W R XV, 596

I jeszcze jeden list do tego samego adresata (z Paryża, 23 czerwca [1841 r.]);

M ickiewicz odpowiada Zaleskiemu na jego wrażenia z lektu ry ówczesnej n o ­ w inki wydawniczej, jaką było ogłoszonych właśnie przez Słowackiego pierw ­ szych pięć pieśni Beniowskiego (Zaleski zarzucał Słowackiemu i m łodszym p o ­ etom „złość i pychę”):

O poezji [pisał M ickiewicz - M.P.] boję się i myślić. C hybabym gdzie głęboko na wsi zasiadł, to b ym może co w ydum ał. N ie masz tedy na ten raz spółbiegaczów prócz Słowackiego. D obrze i święcie powiedzia­

łeś, że nam trzeba tulić się ku miłości i pokorze. G dyby i nieboszczyk Byron był m iędzy nam i, pewnie by nas zbudow ał pokorą. A te bied­

ne pyszałki, co się im dzieje!

A M W R XV, 625

O statnia wreszcie, najkrótsza w zm ianka pochodzi z listu do tow iańczyka Ferdynanda G u tta (z Paryża, 3 czerwca 1843 r.): „Słowacki dotąd jeszcze ostat­

niego upadku nie napraw ił” [AMWJ XV, 568], Badacze dopatrują się tu aluzji do ślubowania z 3 czerwca tego ro k u i stanowczej form y odm ow y upokarza­

jącej prośby o m edalik19. W zm ianki te są więc bardzo rzadkie i poza jednym wypadkiem, dotyczącym im prowizacji, pojawiają się w kontekście pejoratyw ­ nym . Co więcej, w paryskich w ykładach Literatury słowiańskiej Słowacki jako poeta i dram aturg dla profesora Collège de France niem al n i e i s t n i e j e ! — poza jednym , jedynym w ypadkiem , jakim jest początek w ykładu XX III k u r­

su drugiego (piątek, 6 maja 1942 r.):.

19 Biograf poety pisze o ow ym dniu:

F anatyzm , rozm aite p rak ty k i sekciarzy stały się też pow odem pierw szych k o nfliktów w Kole. D nia 3 czerw ca odbyło się p o w tó rn e ślubow anie czło n k ó w K oła. Z tej okazji M ickiew icz rozdał zasłużonym braciom m edaliki M atki Boskiej N iepokalanego Poczę­

cia nadesłane p rz e z T o w iań sk ieg o , sp o rząd zo n e i k o lp o rto w a n e w edług objaw ień s. K atarzy n y L abourré z 1830 r. O w y ró żn ien ie to czło n k o w ie sam i m usieli prosić, a p o tem „z płaczem całow ali ręce i nogi A dam a” - jak n o tu je G oszczyński. Słow acki nie poniżył się do tego stopnia; był to jego pierw szy „upadek” jako członka Koła i źró ­ dło k o n flik tu zarysow ującego się z czasem coraz w yraźniej.

Z. S u d o l s k i : Słowacki. Opowieść biograficzna. W arszawa 1996, s. 240.

(26)

W każdym dziele tegoczesnej literatury polskiej znajduje się w zm ian­

ka o Sybirze; są świetne u tw o ry obrazujące cierpienia Polaków ; jest nawet u tw ór Słowackiego, którego akcja rozgryw a się na Sybirze; trze­

ba więc powiedzieć kilka słów o tym kraju.

A M W R IX, 289

Podkreślam tu tendencyjnie słów ko „naw et”, choć nie wiem, jaką intona­

cją obdarzył je wykładowca, ale i ciąg dalszy tego zdania jest wystarczająco w y­

m ow ny: nie trzeba w cyklu w ykładów o literaturach słowiańskich ani jedne­

go zdania więcej o A nkellim , ani jednego zdania o jego autorze, trzeba sporą część w ykładu poświęcić... Syberii. D rugi raz, już bez nazwiska, M ickiewicz przedstaw ił p rzy k ład o w ydźw ięku rów n ież niek o rzy stn y m , jak nie należy ukazyw ać w literaturze świętej i historycznej postaci księdza M arka. W śród w yjątkow o ostrych słów zakończenia w ykładu XV tegoż kursu drugiego (wto­

rek, 22 lutego 1842 r.; zakończenie - miejsce znaczące w sensie retorycznym , autor uzyskuje tu efekt zwielokrotniony!) pojawiają się „pycha” i „świętokradz­

tw o ” na określenie autorów współczesnych poem atów o księdzu M arku:

Są pisarze, co wyszydzając szlachetną ideę, której ów człowiek był apo­

stołem i m ęczennikiem , śmieją jeszcze poświęcać poem aty na jego po­

chwałę. Ten rodzaj pochwał jest bardziej świętokradzki niż potępienie, jakie na męża tak sławnego rzucali jego współcześni. Tacy pisarze nie­

chaj się obawiają, aby ich nie policzono pom iędzy faryzeuszów. Fary­

zeusze budow ali groby zm arłym p ro ro k o m lub owe groby zdobili, zostali jednakże w yklęci przez Pana, bo zawsze rościli sobie praw o kam ienow ania p ro ro k ó w żywych.

A M W R IX, 206

Sens zdań Mickiewicza, jego specyficzne widzenie roli poety i zadań stawia­

nych przed poezją, bliżej wyjaśni się w dalszej części pracy. Już w tym miej­

scu jednak w ypada zwrócić uwagę na charakterystyczne przyjęcie tych słów przez słuchaczy wykładu; Jan Koźm ian tak pisał do Stanisława Koźm iana w li­

ście z 27 lutego 1842 roku:

Z now u bardzo w ażną miał lekcję M ickiewicz w przeszły w torek. [...]

Pow stał m ocno na Polaków , co bez w iary w sercu poryw ają się na określenie wielkich religijnych figur jak Ks[iędza] M arka, po swojemu im prom ieniam i głowę wieńcząc.

K ŻiTJS 413

Tak więc Słowacki w wykładach paryskich praktycznie nie istnieje, chociaż M ickiewicz potrafił docenić, a nawet przecenić innych współczesnych „spół-

(27)

biegaczów”. Znaczące to przem ilczenie, niemal bezw yjątkow e, bro ń straszna i w brew pozorom ofensywna, w procesie kom unikacji literackiej jest orężem bardzo dolegliwym, choć niezbyt eleganckim, rani głębiej niż najbardziej nie­

sprawiedliwa, na fałszywych przesłankach i zarzutach oparta polem ika. G dy­

by Mickiewicz kierował się w tym działaniu, czy też - jak chciał M anfred Kridl - braku działania, względami osobistym i, czemu w dalszej części pracy w ypad­

nie zaprzeczyć, m usiałby bardzo zmaleć w naszych oczach.

Przeciwnie Słowacki. Jeśli kiedyś powstanie słownik języka Juliusza Słowac­

kiego (chociaż nadzieje na to maleją z upływ em każdego dziesiątka lat), hasło

„Mickiewicz” z pewnością będzie należało do obszerniejszych. Słowacki wiódł spór z M ickiewiczem w kwestiach literackich, politycznych i filozoficznych - w utw orach poetyckich, w druku i w pryw atnej korespondencji, w przekaza­

nych p o tom n ym rozm ow ach z przyjaciółm i, często rów nież z pom inięciem nazwiska w postaci łatwo czytelnych aluzji, jak w przypadku słynnej pochwały wartości artystycznych Pana Tadeusza, zawartej w tak często cytow anych przez badaczy oktaw ach Beniowskiego.

Słowacki m ierzył w ysoko, naw et bardzo w ysoko. M arzył o tym , by stać się polskim Szekspirem w dziedzinie dram aturgii, B yronem - w poezji. W idać to wyraźnie w jego wstępie do 3. to m u Poezyj (Paryż 1833 r.). C o więcej, jego ambicje nie zam ykały się w ciasnych „krajow ych” granicach, m arzył o tym , by stać się pierwszą literacką wielkością w sensie uniw ersalnym - w literaturze powszechnej i na zawsze. Pisał:

Lecz m yli się ten, kto sądzi, że narodow ość poezji zależy na opisyw a­

niu narodow ych w ypadków : w ypadki są tylko szatą, ciałem, pod k tó ­ rym trzeba szukać duszy narodowej lub duszy świata.

JSD II, 156

W ydawało m u się, choć myśl tę w liście do m atki sam okrytycznie uznał za

„głupią”, że zajmie miejsce zmarłego właśnie G oethego. M ickiewicza umieścił na „niższym szczeblu” w hierarchii tw órców , na jaki zasługują „poeci ściśle kra­

jow ym i zam knięci granicam i”. Jednak dwa pierwsze to m y jego poezji, które ukazały się w Paryżu w kw ietn iu 1832 roku, nie dawały podstaw do takich marzeń, Słowacki pokazał się w nich jako artysta, podczas gdy ówcześni czy­

telnicy - sam to później przyznał w artykule Kilka słów odpowiedzi na artykuł pana Z. K. - „bynajmniej o artystostw ie nie myśleli... ważną i okropn ą trage­

dią rzeczywistą zajęci” [JSD XI, 114], Mickiewicz owe tom iki Słowackiego okre­

ślił w swoim gronie k ró tk o i dosadnie, m oże naw et nie zdawał sobie spraw y z zabójczości sądu rzuconego m im ochodem , w form ie bon m ot - popisu salo­

nowej konwersacji, aforystycznego przebłysku inteligencji, kto wie, czy nie po nadających niezwykłą lotność myśli licznych toastach. Sąd ten „zwolennicy Ada­

m a” nie bez satysfakcji życzliwie przekazali Słowackiemu (Paryż dla polskiej

(28)

emigracji nie był dużym miastem), ten zaś zrazu naiwnie zinterpretow ał tę „re­

cenzję”. Pisał w liście do m atki (z Paryża, 12 sierpnia 1832 r.):

Jeden z Polaków m ów ił mi zdanie, jakie dał M ickiewicz o m oich dwu tom ikach... pow iedział, że m oja poezja jest śliczna, że jest to gmach piękną architek tu rą staw iony, jak w zniosły kościoł - ale w kościele Boga nie ma... Prawda, że śliczne i poetyczne zdanie? - podobne do jego sonetu Rezygnacja.

KJS I, 136-137

Słowacki dobrze znał tw órczość Mickiewicza. W zakończeniu sonetu, po­

m ieszczonego jako XI w cyklu tzw . Sonetów odeskich (Moskwa 1826 r.), nie­

szczęśliwego bohatera lirycznego tak bowiem charakteryzow ał poeta:

I serce ma podobne do dawnej świątyni, Spustoszonej niepogod i czasów koleją,

Gdzie bóstw o nie chce mieszkać, a ludzie nie śmieją.20

A M W R I, 221

W istocie jednak owo „śliczne i poetyczne zdanie” zawierało sąd kategorycz­

nie potępiający poezje Słowackiego za brak idei, w ew nętrzną pustkę, artysto- stwo form y - pięknej architektury słów, połączone z brakiem poetyckiej tre­

ści, zatem - bez w artości. „Kościół bez Boga” stał się na długi czas (bo aż po neorom antyzm ) synonim em oceny tw órczości Słowackiego, i tej późniejszej - po ro ku 1832; w tym właśnie tkw iła „siła fatalna” retorycznego obrazu. Stał się on rów nież pewnego rodzaju obsesją Słowackiego, k tóry w ielokrotnie w swych późniejszych utw orach próbow ał ów m otyw spożytkow ać, obłaskawić, w yko­

rzystać w swoich poetyckich i filozoficznych polem ikach z „Kościołem rzym ­ skim ”, w rozrachunku z własną koncepcją poezji, o czym w nikliw ie i ciekawie pisała przed laty Stefania Skw arczyńska21.

20 O sta tn i w ers tego sonetu zachw ycił Franciszka M o r a w s k i e g o , k tó ry w liście do A n ­ drzeja E dw arda K oźm iana w 1827 r. stawał - w form ie py tan ia retorycznego - w o bronie M ic­

kiew icza, co nie zm ienia faktu, że cytat nieco przekręcił:

[...] jakże nie m ogłeś czuć piękności tego ob razu , gdzie m ó w i [M ickiew icz - M .P.]

o zburzonych m urach św iątyni, „Gdzie już Bóg nie chce mieszkać, a ludzie nie śmieją”.

C yt. za: Walka rom antyków z klasykami. W stęp napisał, wypisy źródłow e ułożył i opracow ał S. K a w y n . W roclaw 1960, s. 116.

21 S. S k w a r c z y ń s k a : Z literackiej historii M ickiewiczowskiego obrazu retorycznego „Ko­

ściół bez Boga”. W : T e j ż e: W kręgu wielkich rom antyków polskich. W arszaw a 1966, s. 272-287.

N o w e, niezw ykle interesujące, polegające na w ieloznaczności odczytanie ow ego obrazu zapro­

p o n o w ał P io tr M a t y w i e c k i (O kościele bez Boga. „P am iętn ik L iterack i” 1999, R. 90, z. 4, s. 5-33).

(29)

W obec poczynań M ickiewicza Słowacki zdobył się na słabą ripostę w p o­

staci wspom nianych już oskarżeń o „narodow ość”, „krajowe” ograniczenia, za­

w artych we wstępie do 3. tom u Poezyj, wcześniej zaś drobnych uszczypliw o­

ści w objaśnieniach do tragedii pt. Mindowe, pom ieszczonych w tom ie 2.; z jed­

nej strony, uczciwie przyznaw ał się do długu poetyckiego zaciągniętego „wzglę­

dem największego z naszych poetów ”, gdyż m owa, w której M indow e p o ró w ­ nuje Litwę z krajem K rzyżaków , „jest naśladowaniem m ow y Litaw ora w ślicz­

nej Grażynie M ickiewicza” [JSD VI, 77-78], z drugiej jednak strony, cały ten fragment w prow adzony został do Objaśnień poety - jak się zdaje - wyłącznie po to, aby wykazać, że M ickiewicz w Konradzie Wallenrodzie pozw alał sobie na znacznie bardziej w yraźne zapożyczenia z u tw orów C oopera i Byrona, i to bez wskazania źródeł „natchnienia” tych poetyckich trawestacji.

Złośliwości te22 musiały dopiec M ickiewiczowi, skoro - jeszcze przed uko ń­

czeniem druku to m u 3. Poezyj Słowackiego (tekst samej przedm ow y raczej, nie arkusze całego tom u, otrzym ał zapewne bezpośrednio z drukarni A. Pinarda) - opublikow ał w num erze 6 z ro k u 1833 „Pielgrzym a Polskiego”, k tó ry w y­

szedł z datą 6 maja, odpowiednią notatkę, mającą ukierunkow ać lekturę tekstu.

Słowacki żalił się w liście do m atki (już z Genewy, 6 czerwca 1833 r.): „Przed­

mowa krótka i gryząca trochę - obraziła M ickiewicza. Zemścił się w jednym z małych pisemek - ale dosyć niezgrabnie” [KJS I, 191], Pociecha z faktu, że pi­

semko małe, o niew ielkim nakładzie - rów nież niewielka, skoro rzecz ukazała się wcześniej i w tendencyjny sposób sterowała interpretacją tekstu Słowackie­

go. N a czym zaś polegała „niezgrabność” ro b o ty M ickiewicza, wyjaśniał sam Słowacki w liście do m atki (z Genewy, 30 listopada 1833 r.):

W yjątek z mojej przedm ow y on [tj. M ickiewicz - M.P.] obciął i um ie­

ścił w pisemku, ale tak obciął, że m u dał zupełnie inne znaczenie23, po­

z ó r jakiejś u sz cz y p liw o ści - a p rz e m o w a m oja jest raczej m o im

22 W zakończeniu interesującego nas tu akapitu Słow acki ironizow ał: „[...] a jednak p ew ny jestem , że a u to r zbliżenia o b razó w nigdy nie dostrzegł i takie p rzystosow anie, ró w n ież jak błę­

dy przez drukarzów popełniane, prędzej w ok o czytelnika niż w o ko autora w padać m ogą” [JSD VI, 78],

23 N o tatk a, skom pilow ana przez M ickiew icza ze zdań w yjętych z owej p rzedm ow y, zaw ie­

rała w niezw ykle skondensowanej postaci aż cztery deprecjonujące form uły krytyczne: po pierw ­ sze więc, M ickiew icz stw ierdzał, że: „A u to r we w stępie szydzi z k ry ty k ó w ” - tu następuje frag­

m ent przed m o w y zak o ń czo n y drugą kąśliw ą uwagą, w nawiasie: „(C zy a u to r teraźniejsze cza­

sy uw aża za lepsze, czy gorsze?)”, pozw alającą dom yślać się, że czytelnik - p o d o b n ie jak au to r n o tatk i - odpow iedzi na to pytanie w to m ik u nie znajdzie. D rugi akapit i drugie, ró w n ież p rz y ­ krojone przytoczenie, otw iera trzecia zgryźliw a uwaga: „Dalej n ap o m in a p o e tó w ”, sugerująca nieuzasadnione w ywyższanie się autora „rekom endow anego” tom iku. Całość n otatki kończy Mic­

kiew icz z w y ra ź n y m lekcew ażeniem : „etc. e tc .” (Sądy współczesnych o twórczości Słowackiego (1826-1862). Zebrali i oprać. B. Z a k r z e w s k i , K. P e c o l d i A. C i e m n o c z o ł o w s k i . W ro ­ cław 1963, s. 37).

(30)

uspraw iedliw ieniem - i wszyscy, k tó rz y ją całą przeczytają, przyzna­

ją, że Adam ze złą wiarą postąpił [...]

KJS I, 221

Sporo tu, jak widzim y, subiektyw izm u po obu stronach. N ie nam rozstrzy­

gać, czyja wola była dobra, czyja zła, zauważmy jednak rzecz charakterystyczną - M ickiewicz z reguły w yprzedza Słowackiego w działaniu. C zym jednak były te drobne złośliwości wobec rzeczywiście poważnego poróżnienia, które omal nie zakończyło się pojedynkiem obu poetów? W przyw ołanym przed chwilą liście Słowackiego z G enew y znajdujemy zdania zazwyczaj wstydliwie przem il­

czane przez h istoryków literatury, autorów popularnych m onografii jego dzie­

jów i tw órczości obu poetów 24:

Więc wiecie o Adamie... oh! teraz dopióro powiem [wam], ile mię kosz­

tow ało przełamanie pierwszego popędu dum y... Skorom przeczy[tał...]

chciałem się koniecznie strzelać z nim - i natychm iast posłałem [list...

do M i]chała, przyjaciela mego niegdyś, aby m i pom ocy swojej uży- [czył]. Przyszedł [...] M ichał w ieczorem - i różnym i radam i odwiódł mię od zam iaru. Była to [jedna] z p rzyczy n, dla której do G enew y wyjechałem... i teraz nie uwierzycie, ile męki [...] cierpię, ilekroć ludzie chcą zdanie moje o Adamie usłyszeć. N ienaw idzę go...

KJS I, 220-221

Straszne to słowa... Fragm ent zaprezentow any wym aga kilku objaśnień;

ograniczym y się do najistotniejszych. Ju ż sam zapis25, k ło p o ty edytorów ko­

respondencji Słow ackiego z ustaleniem treści tego listu świadczą w yraźnie o tym , iż poeta - kilka miesięcy po nadal bulwersujących go w ydarzeniach - nie jest w stanie zapanow ać nad emocjam i w trakcie relacjonowania kwestii, o któ ry ch zdecydował się napisać „teraz d o pióro”, poniew aż okazało się, że ro­

dzina już zapoznała się z treścią Dziadów części ///M ickiew icza. Lektura tej czę­

ści dram atu zrobiła na bliskich Słowackiego jak najgorsze wrażenie; Hersylia Januszewska - przyrodnia siostra Juliusza, córka profesora Augusta Bécu - tak pisała do Józefa M ianowskiego (list z 10 / 22 listopada 1833 r.):

24 C y ta ty z tego pełnego goryczy listu są zazw yczaj p rzez biografów p o ety tak p rzykraw a­

ne, że pomijają kłopotliw e do objaśnienia zdanie „N ienaw idzę go...” (zob.: E. S a w r y m o w i c z : Juliusz Słowacki. W yd. czw arte. W arszaw a 1973, s. 123; Z. S u d o l s k i : Słowacki. Opowieść bio­

graficzna..., s. 132).

25 Liczne p opraw ki, przekreślenia, pro b lem y z odczytaniem poszczególnych słów tego listu w w ydaniach L eopolda M éyeta („Ruch L iterack i” 1875, n r 21) i L eona Piw ińskiego (w obrębie w yd. D zieł p rzygotow anego w raz z M anfredem K r i d l e m ) zdają się tę hipotezę potw ierdzać.

A uto g raf tego listu - p odobnie jak w iększość listów Słowackiego - spłonął w raz ze zbioram i Bi­

b lioteki O rdynacji K rasińskich podczas ostatniej w ojny.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Janusz Pasterski – profesor nadzwyczajny w Zakładzie Literatury Polskiej XX i XXI Wieku Instytutu Polonistyki i Dziennikarstwa Uniwersytetu Rzeszowskie- go.. Autor książek:

Liczbą pierwszą nazywamy liczbę naturalną, która ma dokładnie dwa różne dzielniki: 1 i samą

2 lata przy 38 to pestka… Izrael był na finiszu i to właśnie wtedy wybuch bunt, dopadł ich kryzys… tęsknota za Egiptem, za niewolą, za cebulą i czosnkiem przerosła Boże

(…) Nie mamy stenogramu jego płomiennej mowy, tylko kronikarskie relacje z drugiej ręki. Historyk krucjat Steve Runciman streszcza ją tak:”Zaczął od zwrócenia uwagi

Jego tezy pozostają aktualne nawet po ponowoczesnym przełomie, którego koryfeusze podpisaliby się zapewne zarówno pod stwierdzeniem, że „Poznanie dialogowe jest spotkaniem” 32

Busza, opisując śmierć Boga jako sytuację, w której dochodzi do przemiany „nikłych stanów życia do stanu entropii”, nawiązuje do teorii Hermanna von Helmholtza. Zakładał

 Piętro koron drzew jest najwyższą warstwą lasu..  Następne piętro

nieszczęśliwą minę, że obelgi więzną mi w gardle. I im dłużej doktor Dusseldorf milczy ze swoją zmartwioną miną, tym bardziej ja czuję się