• Nie Znaleziono Wyników

Kamena : dwutygodnik społeczno-kulturalny, R. 37 nr 21 (454), 11.X.1970

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Kamena : dwutygodnik społeczno-kulturalny, R. 37 nr 21 (454), 11.X.1970"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)

12 p a ź d z i e r n i k a — ś w i ę t o n a s z e j a r m i i

Rok założenia 1933

U B L I N 1 1 . X . 1 7 7 0 N r 2 1 ( 4 5 4 ) DWUTYGODNIK SPOŁECZNO-KULTURALNY CENA 2 ZL

Historia pewnej

inicjatywy

Mirosław Derecki

W polowie października otworzy oficjalnie swe podwoje Muzeum Regionalne w Lubartowie. W ten sposób zakończy si{ pierwszy etap ciekawej inicjatywy kulturalnej, etap, który ciqgnql się, niestety, stanowczo za długo, bo a i piętnaście lat Sprawa muzeum lubartowskiego wiqie się ściśle s pow- staniem i działalnością Stowarzyszenia Miłośników Ziemi Lu- bartowskiej i dlatego w niniejszym artykule będzie mowa o minionych dolach i niedolach obydwu tych „instytucji".

S I T O W A R Z Y S Z E N I E powstało z inicjatywy Krupy miejscowej inteligencji, w przeważającej mierze nauczycieli, którzy w czasie gdy w Polsce zaczynały się dokonywać wielkie przemia- ny, postanowili wzbudzić zdrowy ferment w gnuinej atmosferze miasteczka, położonego — Jak kiedyś o nim pisano — ..trzy mile od Lublina 1 jedną wiorstę od rzeki Wieprz".

Niełatwo jest żyć inteligentowi w Lubar- towie — konstatował przez piętnastu laty publicysta „Sztandaru Ludu". — Nie tylko dlatego. że nie ma tu wodociągów, kanałi-

zaejt, gazu i centralnego ogrzewania. Szturm najmłodszych obywateli do dziecięcej czy- telni przed każdym wieczorem zdradza, że i oni nie samym tylko chlebem żyją. Do- rośli podobnie jak oni tloczq Mię w jednym kinie.

Trzeba od razu podkreślić, że ,piewcy fermentu" nie mieli przed tobą zbyt łatwe- go zadania. Przez ponad trzysta lat Lubar- tów, zepchnięty zrządzeniem lotu do roli podrzędnej, rzemieślniczej mieściny, z któ- rej nawet sami rzemieślnicy, towarzysze sztuki „mularskiej", wyjeżdżali gdzie pieprz rośnie w poszukiwaniu zarobku, docierając

aż do Irkucka i Charbłna — trwał zatopio- ny w słodkim marazmie. I jeżeli nawet w ubiegłych stuleciach wspomniał Jakiś lite- rat czy publicysta o Lubartowie, to raczej przedstawiał miasto jako przykład obsku- rantyzmu i zacofania. Tak było w przypad- ku „lubartowskich" powieści Klemensa Ju-

D o k o ń c z c n i e na s i r . 8 — 9

T u r y s t a - też

człowiek

Z A S T A N A W I A J Ą C E , za co niektórym ludziom w naszym kraju płaci się pensje, Jul nie mówiąc o

premiach. Na bo policz- my sami, ile to razy w ciągu dnia usłyszymy: mnie za to nie płacą...

Zaczynam swe rozwalania od Wojewódzkiego Ośrodka Informacji Turystycznej w Lublinie. Jeszcze w

1963 roku Prezydium W R N uchwa- liło, te tenże W O I T ma sprawować funkcję koordynacyjną w zakresie działalności wydawniczej. Początko- w o przepis byt martwy, bo takiej działalności po prostu nie było. Gdy zaś interes nieco sic rozruszał, nie kto Inny, Jak właśnie samo Prezy- dium Wojewódzkiego Komitetu Kul- tury Fizycznej I Turystyki n:» wnio- sek WOIT-u powołało Rade W y d a w -

nictw Turystycznych, która miała wykonywać robotę, leżącą w gestii ośrodka informacji, za co przecież pracownicy tego ośrodka pobierali cz^ść swoich poborów.

W takiej sytuacji odpowiedział- noić, oczywiście, zaczęła się rozpły- wać. więc i wyniki były odpowied- nie. Ukazały się różne foldery I informatory (odpłatne) wartości ka- talogowej 239 116 zł, rozeszło sic nie- mal wszystko, ale d o kasy wpłynęło tylko 23 048 zł. Nie Jestem pewien, czy ktokolwiek wie dokładnie, ile kto ma Jeszcze wpłacić. A l e nie tylko w tym rzecz. Wśród wydanych ostat- nio materiałów Jest folder o Kazi- mierzu (22 tys. egz.), plan Lublina (40 tys. egz.) i mapa województwa (3 tys. egz.). Człowiekiem naiwnym okaże się ten. kto będzie sądził, że te wydawnictwa mają za cel skie- rowanie do naszego województwa nowych zastępów turystów. Ostatnio przejechałem ponad 2 tys. km — w żadnym kiosku „Ruchu", w żadnym ośrodku informacji turystycznej, w żadnym z biur podróży ani śladu po tych wydawnictwach. Po prostu ni- gdy Ich tam nie było, nawet w punktach granicznych, chociaż to

także wydawnictwa w Jeżykach ob

Jerzy Dostatni

cych. JaJci Jest wiec efekt propagan- dowy o w e j „działalności wydawni- czej"?

Zresztą na miejscu, w wojewódz- twie, też nie za bardzo dbamy o Informacje turystyczną. Mam przed tobą dość konspiracyjnie wydaną (1000 egz. nakładu) książeczkę pt.

„Ogólnopolski system Informacji turystycznej". Okazuje się, że w wo- jewództwie Jest 25 punktów Infor- macji turystyczne) — ale z tego aż 12 w Lublinie, a 6 w trójkąde Pu- ławy — Kazimierz — Nałęczów. Na całym Pojezierzu Leczyrtiko-Wlo- dawskim — tylko jeden. Za to w Za- mościu a i dwa — tyle, że oba znaj- dują sie w tym samym budynku I prowadzone są w różnych godzi- nach: Jeden przez sam zarząd P T T K . drugi przez dom wycieczkowy tegoż P T T K . W ten sposób kruczek staty- styczny usiłuje ratować czyjąś indo- lencję. . ^

A l e nie tylko kruczków używa sie w turystyce. Nie brak uehwal Jak I postępowania, sprzecznego z obo- wiązującymi przepisami.

O t o P r e z y d i u m M R N w L u b l i n i e pod koni cc li et opada ub. roku specjalną uchwala z o b o w i a s a l o M i e j s k i Ośrodek a p o r t u . T u r y s t y k i I W y p o c z y n k u d o

administrowania s w o j e g o ośrodka w y p o - c z y n k o w e g o w Ś w i e r a d o w i e , n i e d a j ą c n u /reszta na t o Żadnych Środków. Jest w P r e z y d i u m W y d z i a ł Organ ł z a c y j n o -

• P r a w n y , Jest radca p r a w n y . Jest g ł ó w - n y księgowy, kontrole s p r a w u j e o d p o - w i e d n i w y d z i a ł w P r e z y d i u m W R N . która t s t poalada radę p r a w n e g o , s * odpowiedzialni p r a c o w n i c y MOSTLW — a l e l a k o i nikt n i e wtadslal. t e M O S T I W - - o w i nie w o l n o p r o w a d z i ć t a k i e g o ośrod- ka pozo w ł a s n y m w o j e w ó d z t w e m , b o z

góry

w i a d o m o , t e trzeba będzie d o t e g o słono dopłacić.

i n n y p r z y k ł a d : SS m a j a ub. r . P r e - z y d i u m P R N w Puławach w y d a ł o za- rcadzenle. zabraniające osobom p r y w a t - n y m w y n a j m o w a n i a , c z y c h o c i a ż b y na- w e t bezpłatnego udmtcpnlanla w ł a s n e g o terenu turystom, c h c ą c y m t a m sal ozy ć

o b o z o w i s k o c z y chociażby postawić na- miot na jedna noc. W t y m ż e zarządza- niu m o t n a przeczytać d a l e j t ..Komenda P o w i a t o w a M O w y d a o d p o w i e d n i e sa- r u d z e n i e dla p o d l e g ł y c h Jednostek w celu kontroli d z i k i e g o ruchu t u r y s t y c z - nego. Horbllanle namtotow. organlrowa-

Dok o Arsenie na str. i — 5

r o t . B. Duda

kać zaczql. Więcej na tym zała- pał, niż pensji miaI. Znaczy s*ę mial dwa i pól kola, a na „miedzy"

i trzy wyciągał. T o się człowiek w głowę podrapał: o szkołę. o naukę, czy o forsę chodzi?

taki technik, co Co no niedzielę pekaesem do Dąbrowy na łrotpJef sznuruje. Dużo techników, ale też

nie o to chodzi. Co tu dużo mó- wić. chciałem łrochf waluty mieć

w karma nie.

D | Z / K r jestem. Ja wiem, I że dziki, to trochę głu-

pol, ale czy ja taki ' * glupal Jestem? Ho właś-

ciwie, Jak fo jest, kto jest głupot, a kto nie?

O szkoły chodzi? Znam takich, co bez szkoły karuzelą kręcą, a ja te twoje technikum mam. Mechanicz-

ne. Póki co pracowałem w zawo- dzie, wyciągałem te dwa „bady-

|f'\ były i boki, fakt. ale po go- Witach, a po godzinach to i głu- Pal mądry jest i forsę zrobi..

A zarabiać mądrze trzeba. Jak lekarz ze śląska, co w tezo-

*** pakował ciężarówkę chodliwym i na Wybrzeże przewoził, Mnyrn kursem 10 tysięcy na czy-

•10. Albo jak Kazio Kilłmlarz. co Piernatowe płótno stosował do ar- tystycznej roboty t na łych swoich widoczkach 230 tysięcy rocznie u-

•J

1

* potrafił. Dobry interes, nlr- oawno nawet jakiś pan inżynier i**iąl się za makaty — po co on się

JJ* Studiach pięć lat męczył?! Mógł- tak długo, ale dla nauki i Wykładu wystarczy.

Owoc i makata to jednak nie dla

"we, Jak mam ręce delikatne i do delikatnej roboty. Do ta-

"Jp ulotnie, jaką pan magister w budzie czynić kiedyś zaczął. Cy-

Poszedłem po rozum do ludzi. Tu postawiłem, tam pogadałem, nawet nie powiem, że jakol specjalnie to robiłem. Nigdu nic specjalnie nie robiłem, jakoś chciałem żyć. Wy- pić. rzees jasna, ale nie taka naj- ważniejsza, ja chciałem nie byt

Gadałem i patrzyłem na magistra i s tego wszystkiego kupiłem JŁor*

kę" sa 1100 zetów. Zarabny aparat, ta kieszeni plastcia łatwo schować, gdyby ktoś z wydziału finansowego się napatoczył. Kupiłem i poszed- łem do fotografa prsy głównej uli-

cy, ilyszolem, że najnowocześniej- szy sprzęt ma w mieście, nawet la- boratoria zakładów naukowych nie mogą z nim stawać, Z nim, dawnym ..lajkarzem". który konikiem-gar- buskiem I perła łotra nym samocho-

Ireneusz Kossowski

dzikiem na ludzi wyszedł. ,.C*lo- wiek wielkiej inicjatywy i niespo- żytej energii

9

* — lak o nim mówił mój pan magister. Ale go nie było.

W zakładzie „Wdzięk" mistrza też nie zostałem, przyjął mnie po- magier, z którym kiedy! do szko-

ły powszechnej chodziłem, to i mó- wic. żeby krótko wyłożył. jak się pudełko obsługuje, bo dzieciak się w rodzinie urodził i trzeba go uwiecznić. Uśmiechnął się jakoś nie tak. ale pokazał wszystko jak na- leży. Pstryknąłem dwa razy dla próby — żadna sztuka. pomyślałem.

— A na kursik do Zakładu Do- skonalenia Zawodowego nie łaska?

— zapytał ni stąd ni zowąd znajo- my pomagier, uśmiechając tif ja- koś nie tak. — A po kursie egza- min czeladniczy, potem mistrzata- tki. polem własny zakład można otworzyć. Trochę to jednak potrwa.

Blisko, „dziesiątki~ przyłożył!

Udałem przecież głupiego, że o co chodzi, sawód niezły mam. po dia- bła mi zakład. Dla pewności zapy- tałem jednak o zarobki

— Zapłacisz podatek, czynsz sa lokat, odliczysz na materiały — przy 10 łytiacaefc obrotu miesifet*

nie na czysto zostaną ci 4 ^smi/- kT. Tyle zarabia uczciwy rzemieśl-

nik.

— A nieuczciwy?

— Tego, bracie, nie wiem, sapy taj w wydziale finansowym.

— No. a na ..lobto" nic więcej nie wlatuje?

DekoAaaaols aa sir. 'I

(2)

Zabułgarzam urlopowo...

eehr gernek tup*. Hkmm p ,t n,t ń M

P S M M t f t * mśm*M " W

5° l u * K t ó i f 7

S a r s k ą .

hurilA lun I » r t » i 7 Ł

se rnflle. r»6| gue«. d W ^ J J * "

r ^ m e c - t m «ł«3 I I M H h«

i 2 ? ' J l f MSHrie. Petem wytuury T Z •••I Wiło

• M .

»**ert

L i t e r a t u r o

F i l m

T e a t r

0 Pod znakiem klasycyzmu przebie- gać będą premiery w Teatrze L u d o w y m w Nowel Hucie, który w br. obchodzi it-lecle działalności. Jublleuaa zainaugu- rują „Krakowiacy I Górale" Bogusław- skiego. Po nich obejrzymy m. in. „ K o r - diana" Słowackiego I ..Gwałtu, co się d z i e j e " Predry.

t W nowym sezonie teatr kielecki wystawi l t premier, dając w Kielcach, Radomiu, Oatrnwcu 8 w „ Skarżysku Kam. i w innych miasteczkach ogółem n t przedstawień. W lun. odbędzie się premiera aztuki 8. 2eroms kiego „ T u r o n "

w ret)1 ser U Ryszarda Smorzesrzklcgo.

Ten mało znany publiczności teatralnej dramat historyczny wystawiony będzie po raa pierwszy po wojnie w kraju na desksch kieleckiego teatru. Z r sztuk współczesnych teatr wystaw! m. In.

„ K a r t o t e k ę " Tadeusza Rótewicza i „ C e - n ę " Artura Millera.

t Erwin A x e r (retyscria) I Ewa Sta- rowieyska tscenograflal przygotowują w teatrze w Duesseldorfle premierę aztu- ki F. Duerrenmalta „Wizerunek Plane- t y " . Jerzy Jarocki rety ser uje w „ N c d e r - landse C o m e d i e " w Amsterdamie „ W i - zytę starszej p a n i " F. Duerrenmalta.

Scenografię projektuje Jerzy Skartyń- skl. Józef Szajna w y j e d z i e do Anglii, gdzie w „ S h e f f i e l d Playhouse" w S h e f - field opracuje kostiumy I scenografię do ..Makbeta" Sseksplra. Kazimierz Dej- mek będzie retyserowa! w Teatrze M i e j - skim w Essen spekukle „ P l u s k w y " I

„Laftni" W . Majakowskiego. Oprawę scenograficzna obu przedstawień opra- cowuje Iwona Zaborowska. Krzyaztof Pankiewica realizuje dekoracje 1 kostiu- my do spektaklu operowego „Concert Ckampetre" Po ule ma na zaproszenie Opery w Marsylii.

M u s y k a

• „Koncertem na orkiestrę" Beli Bar- foka Wielka Orkieatrs Polskiego R a d u 1 Telewtall otworayla X I V „Warszaw- aką jesień", kędącą miejscem konfron- tacji rótnych kierunków muzyki współ- czesnej, posiadającym wysoki autory- tet w międzynarodowym świecie mu- zycznym. Teeereczny festiwal gościł ar- tystów a SS krajów, przedstawicieli zna- nych fundacji mnzycanych i rozgłośni, licznych krytyków, w sumie tM osób a Europy. USA i Ameryki Łacińskiej.

Dokończenie te tir. U

zarobi, u*ta szeroko otwiera, ule no- wa myśl u m mu do głowy przy- chodzi.

— Marek, pojedziesz z moim sy- nem, Borysem, do Burgas. On ma luksusowe trzy pokoje, kilka dni posiedzisz u niego, a ja tu coś w > - myślę.

Mkniemy więc z Borysem do Bo- rysa. Borys ma trzydzieści kilka U t ns karku. Jest wysoki, czarny, u- śmiecha sit co chwilę. Pracuje Ja- ko ekonomista w Jednym z bur- gaakich przedsiębiorstw, teraz mu wialnie urlop i to hurtem za dwa , lata.

Dojeżdżamy nn miejsce. Taksiarz coś długo liczy, cale szczęście, i e tu się nie płaci podwójnych kur- sów, tak i e Jakoś ląduję.

Wieżowiec podobny do lubelskich, tylko winda daleko szybsza. Róża, czyli żona Borysa, drzwi otwiera, nieco zdziwiona gościem, ale mąt tu panem i władcą, więc go nawet wiele nie pyta.

Na stole zjawia się królik przez Kiro Iwanowa Kirowa wyhodowany i ubity, do tego chlebek biały 1 groz- dowa rakija. T ę ostatnią delikatnie sączymy, gdyż trzeba jeszcze dzisiaj fal morskich zakosztować,

Plata niedaleko — około pół kilome- tra. A l e gdzie j e j tam do > płaty w Prtmoraku! Piasek JakiA czarny, a lu- tfslów jak m r ó w k ó w : a trudem modna

znnlcJć l e i ę c e miejsce. Woda t y l k o tak samo clcołn. toby nie powiedzieć go- rąca. Borys tu miejscowy, ma masę znajomych, wrlęc Jut przy nas jał-li In- żynier, Jakiś mechanik, serdeczne u- ściski dłoni, długa gadka 1 tradycyjne p y - tania: ile u was kosztuje to. a ile tsm- to. ile zarabia robotnik, a ile l n t y n l e r . Morze jednak ciągnie, spokojno dzi- siaj, ciągnie t y m bardziej, t e t a r z nie- ba się leje. Biało d o l s k o ml alę lekko za- różowiło. Wracamy do domu po trzech godzinach. Wystarczyło: j u i ml koszule plecy uwiera.

Borys nastawia telewizor. Ra- dziecki, stoi tu dopiero od dwócli lat, kosztował ponad 300 lewa.

Czterech panów dyskutuje o Chi- nach Mao Tee-tunga, Siedzą przy długim stole, tf karteczki patrzą.

Potem audycja w rodzaju naszej

„Dobranoc dzieciom** I dziennik.

Więcej tu czytania niż mówienia, mało zagranicznych wstawek filmo- wych. bez specjalnego żalu wyłącza- my więc w i z j ę i fonię, zwłaszcza, że pogadać Jest o czym. Nic Jest to rozmowy zwyczajna, czasami i rąk wymaga; Borys i Róża po ro- syjsku ni* bardzo, w bułgarskim Je- stem trochę otrzaskany, bo Już nie pierwszy raz po południu się tłukę, zresztą przecież Słowianie Jesteśmy.

Róża należy do partii. Borys bez- partyjny, ale w domu to on pierw- szy sekretarz. 500 lat tureckiej nie- woli swojo zrobiło. Co to Jest — pytał mnie w Polsce towarzysz Zgrzywa. który kilka lot w Bułgarii posłował: Jedzie Bułgar na osiołku, a obok drepcze kobiecina? P o pro- stu: Bułgar odprowadsa chorą żonę do szpitala.

Towarzysz Zgrzywa może trochę przesadzał, ale teraz widzę, że Bo- rys w ogóle do kuchni nie zagląda.

Bo kuchnia to królestwo Róży. któ- ra zresztą też pracuje i zarabia.

Jest pielęgniarką w szpitalu. Ma i społeczną robotę: wybrano ją radną do miejskiej czy dzielnicowej rady.

A l e oueszkają. że tylko lazdrościć.

T r z y pokoje z kuchnią, obszerne, w su- mie około TS metrów kwadratowych.

Zlew w y l o t o n y kafelkami. Gazu nie ma.

gotuje się na elektryernej kuchence. W pierwszej chwiu dziwi brak centralne-

g o ogrzewania, a l e w Burses klimat Ciugiły i sima a M i r o ł U . W |e<tnym po- koju na wszelki wypadek wstawiono pie- cyk tclarny, niekiedy ś niego się ko- rzysta.

Meble — na wysoki połysk. W sypiał*

nl — dwa M a matteńaMo.

Mieszkanie jest spółdzielcze. typu wtaanoóeJowego. Borys wpłacU począt- kowo b o d a j S tysiące lewa fok. « • tys.

iiiłtych), pozostałą kwoto rozłoiono mu na SS lat. Nieco się dziwię, znojąc mie- s.ęcme zarobki Koty i Borysa, skąd wzięli taką sumą na pierwszą ratę. Jak alę p o t n i e j dowiedziałem pomogli I m ro- dnice Borysa, który Jest Jedynakiem l oczkiem w głowie.

W domu znajduje się telefon, a właściwie dwa telefony. Ten drugi nad wyraz oryginalny: łączy parter z mieszkaniem. Wchodzi się do klat- ki schodowej, naciska guzik: Jeśli gospodarze są w domu, odezwą się Nie trzeba się fatygować na piąte piętra Nie ma co, Imponuje mi to urządzenie. Może nawet nie samo urządzenie, ale fakt. że ono działa, że dzieci niczego nie wymontowały.

Jeszcze Jedna rzecz dziwi mnie nie- pomiernie 1 nijak nie mogę przy- zwyczaić się do tutejszego zwycza- ju, by klucz od mieszkania zosta- wiać pod slomlanką. Wszyscy tak

robią, widać kradzieże należą do wyjątków.

Żeby ml s!ę całkiem w głowie nie przewróciło, Borys informuje, że z mieszkaniami w Burgas jest bardzo ciężko, że trzeba czekać I po

10 lat i że on miał wyjątkowe szczęście. A w ogóle bez pomocy ojca trudno by lm było dojść do dzisiejszego wysokiego standardu.

T r z y dni przyglądam się tyciu tych dwojga- Normalnie lest Ich troje, ale syn, daleaiccłolętnl Kras:mir, pojechał na obóz. 2 y j ą niby razem, alo obok slabie, t co oni jedzą? liano Borys

E

rzclknłe kawałek arbuza 1 Jut Jest p o Iniadanha. Czasem nawal I arbuza n i «

z j ę . N a obiad dostanie d w a . trzy j a j k a na o l e j u t pomidorami I klepie się po brzuchu s ukontentowaniem. Normalnie wszyatry jadają w stołówkach, ale teraz Borys ma p r n d e t urlop, łtóźe pracuje, a dla niego kuchnia to terra incognito.

Raz poszedł sam po zakupy, przyniósł owoce, pomidory. Jajka. Jak się potem chwalU t y m w y c z y n e m !

Nie chcę korzystać z gościnności moich gospodarzył sam chodzę po

zakupy. Dla tych brzoskwiń soczy- stych po 13 stotinek (2 zl 00 gr) za kilogram warto tu było przyjechać.

Dla tych olbrzymich pomidorów.

Dla tych arbuzów.

A l e po południu Już klnę. Bo w naszej normalnej porze obiadowej wsz>«tkie restauracje są tu za- mknięte. Skazany więc Jestem na własna pomysłowość, czyli na pol- ską konserwę lub bułgarskie Jajka.

Wreszde zwalnia się pokój w Primorsku. Borys też Jedzie ze mną do ojca, ale potem całymi dniami go nie widzę. Urodził się w Primor- sku, wychował, ma tam wielu przy- jaciół I znajomych.

Prlmorsko.- Duża wieś albo ma- łe miasto położone na półwyspie.

Ludzi — zatrzęsienie. Sierpień. W ubiegłym roku byłem tu w e wrześ- niu. plaża wyglądała Jak na wyspie bezludnej, chociaż sloóce operowa- ło niewiele słabiej. Teraz Jest zu- pełnie inaczej: na wąskich ulicz- kach nie mogą się wyminąć samo- chody. P o znakach rejestrscyjnych poznaję, skąd one tu przyjechały.

Są i Syrenki. Jedna nawet z klo- nowym listkiem. T u się wybrol kie- rowca — bohater! Przeważają Jed- nak samochody z N R D i Czecho- słowacji. Język czeski słyszy się na każdym kroku.

Restauracji unikam. Nie dlatego na- wet, t e drogo. Po prostu dania .są zim- ne. Zimne kartofle, zimne mięso. Cót więc jadam? Ano. rano przyrządzam

Czasopisma ukraińskie w Polsce

Kamena sir. 2 Niektórzy mOwią, Se Voronuiuo Vendall powinna teraz zmlentC » « 6 ) pseudonim na Brtgttte Vendetl.

WHHHH

ROKU 1SSS Ukralrtcy w P o l - I sklej RsecsypospoUteJ L u d o w e j

I sorgaolzowall ukral&skle T o - warzystwo Społeezno-Kultural-

| n t , dslalając* na terenach, gdzie mieszka Ja mniejsze lub większe skupiska ludnolci ukralAskłeJ.

Wysiedl rówuocseinle w tym czasie pierwszy numer Jedynego ukraińskiego tygodnika w P R L »Nasze Słowo**, uka- zuje się ono regularnie co tydzled. T y -

(

odnik ten ma rAlne dodatki zaspoka- sjąee w dutaj mierze potrzeby kultu- ralno-ofiwlatowo UkralAeów, mieszkają- cych w Polsce.

Od grudnia IMS r. co miesiąc ukazuje slf Jako dodatek do ..Naszego S ł o w a "

czasopismo dla dslecl o pierwotnej nazwie „Dytlacza S ł o w o " , zmienione a czasem na „Swltanok**.

Od maja 1SS1 r. kaSdy numer ..Na- szego S ł o w a " zawiera stronę poświeco- ną łemkowskiej grupie etnograficzne) — Jesz to tzw. Mł.emklwika Storlnka".

nrokowane są te materiały folklory- styczne cza pity pleśni, przysłów, kalek ltp.1 w gwarte łemkowskiej, artykuliki o ról a a j tematyce aktualnej s tycia Łemków gwarą I ukraińskim językiem literackim, strona ta ma dule wzię-

cie nie tytko w i ród ukralftsklch Łem- ków. ale teS Interesują się nią i y w o folklorytcl I dialektolodzy (gwaroznaw-

cy).

„Nasze S I o w o " drukuje wladomotcl o Ayclu Ukrałóców w Polsce, w ogóle o Police, o związkach polsko*ukraińskiek.

Trochę miejsca puAwięca tygodnik pro-

pagowaniu kultury Języka ukraińskiego, umieszcza materiały pomocnicze dla nauczycieli Języka ukraińskiego w szko- łach polskich. Od esasu do czasu na tzw. ..Llteraturoych Storlnkaeh" druku- ją swoje oryginalne utwory literackie, najczęściej wierszo, pisarze ukraińscy mieszkający w Polsce. Znana są luż takie naawlska poetów. Jak Ostap Łapski, I. Rejt. J, Radnaresuk, J. Sa- mochwaienko. J. Itademczuk, prozaików

— A . Wer ba. I . Mreklnezyszya. kf. Tara- senko, M. Zaporoteó, K . Kuzyk I Inni.

Cl oraz Inni autorzy dmkowall swoje najlepsze utwory w pierwszej antologii literatury ukraińskiej w Pili., w y d s o e l w r. lSSt w Warszawie pt. „ f l o m l n "

f O autorówi.

DuSe znaczenie dla rozwoju ty (.la kul- turalnego Ukraińców w Polsce ma mie- sięczny dodatek Utsrackl I popularno*

-naukowy „Naszego Mowa** — „Nasra Kultura". Od maja ISIS da wrseśala n i o wyszło Jut ItS numerów „Nassej Kultury". Zamieszczana są tu artykuły dotyczące rótnych dziedzin ukraińskie- go tycia kulturalnego (literatura. Jęeyk, historia, polityka Itp.l. szczególnie wiele Jest tu materiałów odnoszących się de polsko-ukraińskich kontaktów kultural- nych. Zamieszcza się wiele oryginalnych utworów literackim i wiersze I opowia- dania). tłumaczenia i literatury polskiej, aecsególaie poezji, artykuły jubileuszo- we. recenzje — bardso często Omawia- jące wydania polskie — kronikę kul- turalną.

Dla przykładu mota a przedstawił trei* 117 numeru „Nassej Kultury** ca

grseó ^ ^ ^ ^ ^ ^ ^ ^ ^ ^

£

KJro wynajmuje też po)tou

R

. garom i Plowdtw. M i e K o S J n Z ma umowę g radą narodowa

w p i j l ?

diw. Szybko uprzyMniajrn wczasowiczami. U etą ich gwmT * rnakao. Kariok* znają, tytko u * Z

Inaczej sl* lulaj nazywa w f f luż. l e klery lo po bulgartkii kul?

Mam szczęści*, pojsdynki k o i £ slf moimi zwycięstwami. Ntwteu do brydża nlo mogf s k o m p W , . i ' czwórki. Towarzystwo© b m g S S a

Jssl róine; msHaAstwa z ^ S a S S f Panie są szwaczkami, g panów ie den jost tokarzem, drugł sprzeda ^ cą. trzoci milicjantem. Uroczy iu dzle. Bardzo szczerzy, bardio doczni. Na potcgnanic dają adjęZy*

proszą, by podczas naal^pnego p L bytu odwiedzie* ich w PlowdTT

Kąpię się. opalam, gram w karty m

tam Ale lektura aaybko sta w y m r J S t chociaż kUka kslętek - z a l e g l i j u t S g ł o w y . Najbardziej bra£ mi a t s l ?

K i r o otrzymuje codtiennie m S dziennik ..Csarnomorzkt Front". c B 9 stroniczki małego formatu. Teraz o > m i w i ę t e m narodowym, druga g i s s i Z stale sajęta na posdrowlania. jskł* 7

rekcje. rady zakładowa składają swrnm pracownikom Wladomotcl sa Świata n « wicie, chociaż d o w U d u j ę się z . C z a r Z i morskiego Pr on tu** o próbie upeewadm- nta polsktegn samolotu z Katowic • n

dramatycznych chwilach na pokładź)*

ftadlo tranzystorowe nie lapm Wąrsaal w y , pozostaje Moskwa I Sofia.

Pewnego dnia wpadam do ląiicd- niego Sozopola. Nic silą gią opisał tego starego miasta, które chwila*

mi przypomina nąsz Kazimierz.

Kręcę film dla późniejszego prywsU nogo odtwarzania i opalam slą na kamieniach. Postrzępione ślazy, w dali kamienna wyspa. Nie chce rai się stąd odchodzić. W powrotnej drodze poznaję dwóch studentów z Poznania i Warszawy. Od kilku dni są na suchym prowiancie. Zapra- szam ich na zupę, którą bardzo chwalą. Przedtem Jednak zaglądam

do kiosku w Sozopolu, gdzie kupuję

„Neucs Deutschlsnd" sprzed dwóch zaledwie dni. „Trybuny Ludu" nie mieli tu i nie mają Nie wiem, dla*

czego Niemcy mogą tu dotrzeć ze swoim pismem, a my nie.

Wieczorem telefonuję do Nałęczo- wa. gdzie wczasuje mój ojciec.

Wiom. ło poczta z Bułgarii kursuje przy pomocy iółwi. Na połączenie czekam niedługo, bo zaledwie dwie godziny. Rozmowa Jest jednak nie- zbyt udana, składa się głównie ze słów: „hallo", ..czy mnie słyszysz**.

No. ale ojciec wie. te tzczęiliwie dotarłem nad Czarne Morze.

K i r o n!c ma w domu telewlaora. a tu transmisja z festiwalu sopockiego. Oo»

dzinna rOznfca w czasie, transmisja za- czyna alę- więc p o dziewiątej.

Dokąd póHer Ostatecznie trafiam d e klubu w domu wczasowym. Prawie wszystkie miejsca zajęte, telewizorem nikt Się nie interesuje. Towarzystwo pr rewa tnie gra w karty. Gospodarz klubu włącza na mą proSbę aperat i gromadka ludzi słucha tranamlaji. Odbiór nia jest najlepszy, panią Diledałc zagłusza buł- garska tłumaczka. VH> przerwie wszyscy się rozchodzą, klub się zamyka, snaó pa nowleł Nawet tak bardao nie taluję.

Primorsko w dzień jest spokojne i puste, pełne są tylko plate. Ale I one oprMniaJą się w południe. Buł- garscy wczasowicze Jedzą wtedy obiad i później kładą się spać.

Splą w dzteó po dwie, trzy godzi- Miasteczko oiywia się wieczortm.

Jest strzelnica, karuzela dla dzieci;

przy stroganach gromadzą się tłu- my. A w tych straganach " T f j j j ! noici: moseczld pirackie, potworki z muszelek, termometry z siusiają- cym chłopcem. Narzekamy na ot*

sze pamiątki, ale tym razem rot- grzeszsm Je całkowicie.

zresztą, l e tutaj nawet nasz redak- cyjny krytyk. IJK, ogłosiłby gene- ralną amnestię. Bo Bułgaria urze- ka. Urzeka morze, słoóct. ludzie.

Cl ostatni chyba najbardziej.

M a r e k A d a m Jaworski/

>

\

(3)

Małe

dotkliwe złudzenia

Maciej Podgórski

Lr«i«k PUiewftkl

Fot. Marek C t u d o w t k i

W EJŚCIE w sprawę nieco liryczne, ale I potrzeb- ne w końcu. Zatem — prawdę mówiąc — swe- go czasu niejedna godzinę i niejedęn dzień prze- łaziłem z Leszkiem Płaźewsklm po stołecznym Krakowskim Przedmieściu. Nowym Świecie I okolicach. Było to jut po debiutanckim tomie opowiadań Płazowskiego — „Ktoś za drzwiami** (1004), a w przeddzień drugiego zbiorku Leszka —„Cudowne dzieci" (1967).

Było to więc na przejściu roku 66 w 67, kiedy cały czas usi- łowałem robić doktorat polonistyczny w IBL-u. wierząc jesz- cze w ostateczną prawomocność badań strukturalnych tek- stu. Ale zarazem powoli tracąc ową „wiarę-. I kto wie. jak dużą w tym miało rolę. a w każdym razie czu nie minio w tym swej roli moje podglądanie literatury " ' . e j a k o od środka? Podglądanie konkretnej pisarskiej spraw., a zatem ludzkiej sprawy, która za konkretnymi tekstami zawsze twardo stoi, lecz nie zawsze się w tych tekstach sprawdzal- nie objawia.

Plażewskl mial wówczas trzydziestkę (Ja — niewiele mniej). Plażewskl mial za sobą szereg rozmaitych robót — jako pracownik terenowych ekip geodezyjnych. Jako siła nie-

wykwalifikowana na budowach. Jako tokarz, ślusarz, maga- zynier w fabrykach. Jako kreślarz, no I cztery lata boksu w warszawskiej „Polonii". Niespokojne szukanie swego miej- sca w świecie, swego azylu, bezpośrednie pilne poznawanie tycia ludzi zwykłych, sprawdzanie siebie, walka z własną słabością? W każdym razie moie właśnie dlatego „oficjalnie"

zaczął wchodzić do literatury dość pó/no, debiutując w

„Almanachu Młodych" 1060/61 opowiadaniem „Robota z te- lefonem", choć pisą) od 58 roku. A l e kiedyśmy się spotkali na Krakowskim, Leszek już raczej wledzJał, że w literaturze przyjdzie mu zostać, aczkolwiek nie Jestem pewien, czy było to przeświadczenie całkowicie zracjonalizowane. O w o prze- świadczenie o trwalszym przypisaniu siebie do czegokolwiek.

Bądź co bądź jednak zanim Plażewskl zjawi 1 się na szlaku młodych pisarzy warszawskich, zebrał doświadczenia, które nie wszystkim z nich były dane i które sprawiają, t e można mieć zaufanie przynajmniej do szeroko pojętej faktografii Jego utworów, aczkolwiek faktografia ta nie całkiem wesoła.

Chadzaliśmy więc po „Kraku", a Jest to cała Instytucto takie chodzenie. Można wypić wódkę w barku albo pogapić się na przechodniów, czy lustrować wystawy, albo słuchać

rozmów ludzkich, oglądać uclcszne draki pHaczków... Wszy- stko przynosi doraźne drobne satysfakcje, bo wszystko do- znawane jest w oparciu o całkowitą swobodę dysponowania sobą w obrębie konkretnych • i niepowtarzalnych sytuacji.

Drobny autentyzm — Jako poszukiwanie i odnajdywanie wartości ułamkowego przeżycia, jako tożsamość ze swoimi chwilowymi decyzjami. Azyl starszawych Chłopców Czasu obaj mieliśmy sporo. Trochę piwek wtedy udało się obalić.

No i chodziło się, gadało. Głównie „nawijał" l i s z e k Fabuł- ki, które później z sympatią spotykałem w następnych Jego książkach — zbiorze opowiadań „Szklany bokser

4

OWO) 1 powieści „Kilka Jesiennych dni" (1070). Fabulki zresztą jak z poprzednich książek. Bo Plażewskl wytrwale pisze o tych swoich przedmiejskich chłopakach i dziewczynach, co do pierwszej roboty stają, pierwsze samodzielne kroki robią w świat, gdzie małe smutki i rozczarowania na nich czekają, acz w ich wymiarze są to rozczarowania I smutki wielkie.

O tych przedmiejskich ludziach, ciężko z codziennym losem tię borykających. O nich wszystkich, którym niewiele się udaje. O „prawdziwym życiu".

Leszek opowiadał więc. jak uczestniczył w życiu, jak pod- Slądal życie. Jakim Je zobaczył. Ja zaś podglądałem Leszka.

A Plażewskl opowiada pierwszorzędnie. Czasem barwniej-

*ze to I ostrzejsze, gdy mówi. niż gdy napisze. Siad sponta- nicznej obawy, żeby nie dać prymatu „frajersklej** refleksji

nad rudymentarnym doświadczeniem? Strach, że samo pisa- nie to „frajerstwo"? A l e Jednak pisze... I dalej CHODZI po Krakowskim. Chyba w tej samej konwencji, co przedtem.

Skąd Jest bliżej na ów szlak — z przedmiejskich Włoch, gdzie cale lata kątem u babki rodzonej mieszkał w starej chałupie, czy z nowoczesnego locum na stołecznym Bukow- cu, które niedawno otrzymał? Problem nie tyle empiryczny, co kwestia pewnej postawy. A i dla literatury — jeśliby nieco pokrętnie rozumować — coś by się tu znalazło, skoro najczęstszy bohater Płazowskiego, chłopak startujący do pierwszej roboty i pierwszych samodzielnych doświadczeń, chyba najboleśniej przeżywa kompleks braku domu. Z w y k -

łego ludzkiego domu i może nawet DOM U - A Z Y L U , chronią- cego przed obojętnością świata.

Dziś, kiedy utkwiłem spokojnie w dziennikarce lubelskiej.

Leszek stwierdza: „urzędnik się zrobiłeś, z teczką 1 w ka- peluszu". Pomijając Już fakt. że swoją zgniłozleloną wel- wetową — Jak to kiedyś pięknie nazywano — burdelówę (czyli kaszkiet) po prostu zgubiłem, a nowej nie mogę do- stać, a więc pomijając ten fakt tragiczny, sądzę, że Jestem obecnie dalej od naukowego czynownictwa w krytyce lite-

rackiej, niż wówczas, gdy od tego dopiero zaczynałem ucie- kać, a kiedyśmy się z Leszkiem po raz pierwszy spotkali.

Inna sprawa, że od tamtych czasów przybyło ml parę no- wych pytań, co zresztą nic oznacza, że przybyło ml parę nowych odpowiedzi. I — choć przestałem wierzyć w struk- turalne moce badawcze — Jedna rzecz została: przekonanie,

iż w literaturze, tekście samym, mimo wszystko da się co nieco zobiektywizować, Inaczej by się ludzie rozsądni na temat literatury w ogóle nie potrafili dogadać, n nawet nie mogliby się rzetelnie pokłócić. Aczkolwiek z moją obiekty- wizacją w przypadku prozy Plażewskl ego trudno będzie, sko- ro gdy czytam Leszka wyciszone książki, to słyszę jego głoś- ne I barwne opowieści, i skoro ośmielam się twierdzić, że uczestniczyłem w cząstce Jego ludzkiej subiektywnej praw- dy. W cząstce, bo kto Jest w stanic uczestniczyć w całej prawdzie drugiego człowieka? Subiektywnej, bo jeśli istnieje nawet jakaś prawda obiektywna o człowieku, kto potrafi ją poznać? Łatwiej już obiektywizować tekst literacki. T o kwestia odpowiednie] proporcji między znajomością ludzkiej sprawy autora a sprawnością narzędzi analizy krytyckiej.

Co zatem znaczy: „wyciszone książki"? Przede wszystkim język nadzwyczaj oszczędny I właściwie bezbarwny, styli- zacja nleledwie informacyjna, zarówno gdy opowiada narra- tor abstrakcyjny, jak i konkretny (ów chłopak czy dziewczy- na). Zdanka krótkie, oznajmujące. Kolokwiatizmy, lecz te

najbardziej utarte, powszechne. Dialog ubogi, nieporadny.

Mnie się zdaje, że Jest metoda w posłużeniu się tą styli- styką. Plażewskl bowiem opisuje świat everymanów przed- miejskich czy podmiejskich, który jawi mu się tak właśnie, szaro i nieefektownie. Choćby topografia tego świata: Domy są podobne jeden do drugiego. Pstre i niskie, odgradzają je parkany ze sztachet, rzadziej z siatki lub z żywopłotu. Od stacji odchodzi kilka uliczek, które są kręte albo ciągną się nic zamierzonym jakby łukiem. W jednej uliczce w naroż-

nym budynku mieści się sklep rzeinlcki. W takim otoczeniu Żyją ci całkiem zwyczajni ludzie — robotnicy, czasem lum- penprolctariusze — pośród całkiem zwyczajnych spraw. Ro- bota. sobotnie wódki mężczyzn, wianuszki pod kioskiem z piwem, kolejki pod jatką, szara bida właściwie, choć z gło-

du nikt nie umiera*. Anonimowość i beznadziejność Ich po- wszedniego losu. .

Także dramaty ludzkie — starość, obojętność, nienawiść — są tutaj Jakby anonimowe, pomniejszone, rysowane wątłą kreską, widziane oczami narratora naiwnego: Ciotka zaczęła sie rozbierać. ściągnęła cieniutkie pończochy z tych grubych nóg pokrytych żylakami. Wyciągnęła nogi przed siebie. —

Popatrz, to wszystko ad roboty. Od żadnego chłopa nte <U>- stałam ani złotówki, i teras myślałam.* ~ uriraia i pociąg- nęła płaczliwie nosem. Szminka rozmazała się wokół net.

Ciotka była stara, strasznie stara I brzydka Zresztą dramaty bywają tu najczęściej groteskowe. Oto chłopak odkłada i ko- lejnych wypłat na nowe duchy, by móc wreszcie okasal*

wystąpić na sobotnich dechach potaftcrtwfcj w parku A l e kupiona w końcu na bazarze marynarka okazuje ssą misć dziurę nad kieszenią. — I jak ja będę jutro wyglądał — ta- 14 się Długi — na niedzielę znowu nie mam co łep%mgo włożyć. W tym się zawiera oś dramatyczna całego opowia- dania. Mam wrażenie, l i Plażewskl w skrytoOci ducha cza-

•cm bawi się niedolami swych bohaterów. Taki smt#*z*fc przez Izy. Literatura trochę Jako zabawa. A l e nie tylko.

Czy Istnieje pokorna zgoda na los pośród bohaterów Pła- Zewsluego? Nie za bardzo. Człowiek, enoćby znajdował się na samym dnia, musi mleć Jakie; studzenie, Jakąś nadziej*,

kąt intymny, gdzie czułby się lepszym, o coś bogatszym, ważniejszym, gdzie przeżywałby swoje drobne Świętu Na- czelnym motywem tej prozy Jest ludzkie złudzenie wlaśme,

ludzka tęsknota do CZEGOŚ LEPSZEGO: że myślałam o czymś nieoczekiwanym, te w to mocno wierzyłam.. Sama tęsknota, bez większych I trwalszych możliwości Jej reali- zacji. A l e nie o to Idzie. Rzecz natomiast w tym, 11 nadzieje.

Jakimi bronią się ci ludzie przed światem, są zwykle bardzo naiwne, a często po prostu trywialne. Chłopaki, nawet trzy- dziesto i czterdziestoletni, bo u Płazowskiego wszyscy są chłopakami, myślą o tym. by nad morce wyjechać, coś kolo- rowego przeżyć, lepszą, ciekawszą robotę złapać... Michał do

późnej nocy słuchał łych opowieści. Dużo było potraw, do- brych wódek, morza i plaży. Przewinęło się kilka tr spania - tuch dziewczyn, sporo kelnerów. Pana Franka wcale nie morzył sen. Mówił o tym hucznym życiu tak jak sobie je wyobrażał dziś, bez swojej kobiety, daleko nad morzem.

2ycie duchowe tych bohaterów jest w gruncie rzeczy nie- zwykle ubogie, a wymiar ich tęsknot Jeszcze bardziej sprzy- ja obnażeniu tego smutnego I anonimowego świata bez war- tości I bez sankcji ważności.

Moim zdaniem — pouczające byłoby' zestawienie prozy, Jaką pisze Plażewskl. z prozą Nowakowskiego. Nie poprzez fakt. że są kumplami, choć są. Lecz że czerpiąc z identycz- nych częściowo doświadczeń, wyprowadzili różne. Jt iii ni.- polemiczne, w i z j e pisarskie. Gdybym więc miał odwagę Jak- kolwiek określać literaturę, powiedziałbym. Iż dzieje litera- tury to przede wszystkim chyba historia ludzkich przeczuć 1 wyobrażeń o świecie, a na tym gruncie nieomylność niko- mu nie została zagwarantowana, współżycie zaś rozmaitych obrazów świata zostało uprawomocnione. Jeśli zatem Nowa- kowski, bądź co bądź. byłby skłonny widzieć wielkie spra- w y w małych ludziach — metafizyczny niemal rozziew mię- dzy biologią a świadomością czy między Jednostką a Historią 1 tak dalej — oraz skłonny byłby pokazywać te kwestie ostro, nawet brutalnie w s w e j krwistej zmysłowej prozie, to Plażewskl, stroniąc od wszelkich jawnych brutallzmów, posługując się dyskretną sugestią liryczną, prozą wyciszoną, bezbarwną i aseksualną, widzi w gruncie rzeczy tylko małe sprawy małych ludzi, do tego świat sprowadza.

W świecie nprody zręby budują w pocie czoła, ludzkość Jest rozdzierana kataklizmami rozmaitego gatunku. Zaś bo- hater w prozie Leszka? A może tak króle kupić — pomyślał

— najpierw parkę, a potem się rozmnożą. Tak, tak, króle kupić — pomyślał radośnie, tak Jakby coś odzyskał. I zoba- czył mnóstwo białych królików, większych I mniejszych, skaczących wokół niego. Znów śmieszek, tym razem jakby przekorny. Bo gdzie zostało powiedziane, że za szczęśliwość całej rozległej ludzkości wolno zapłacić szczęściem małego człowieka? Znam wielu, którzy stwierdziliby, Iż Jest to py- tanie źle postawione. I może nawet mieliby rację, choć za- sadniczo Plażewskl unika raczej stawiania s w o j e j ludzkości I swojej literaturze tego pytania, tyle że ono jakoś jeszcze daje się z tej prozy wyprowadzić. A l e Już z pewnością autor odcina się od Innych, podobno wielkich pytań. O Historię, o metafizykę. Literatura jako o p i s małych dolegliwości nękających małego człowieka. Bo podejrzewam, iż dla Pla- żewskiego wielkie pytania sensu nie mają. Małe dolegli- wości zaś Istnieją namacalnie, czego zresztą nie mam po- wodu negować, na Ile Jednak są usuwałne, nie wiadomo z prozy Leszka. A I podejrzewam go też o generalną prze- korę oraz równocześnie o pewne wahanie. Coś zostało po- wiedziane, czegoś nie chce dopowiedzieć.- Generalna prze- kora wszak I wahanie ocierają się wprawdzie o Jakąś spra- w ę ludzką, ale to nie Jest jeszcze postawa, to nie jest zgło- szenie pisarskiej odpowiedzialności za cokolwiek. Byłaby więc ta literatura projekcją świata, który zostaje podglą- dany przez dziurkę od klucza oczami nieco rozczarowanego, trochę gnlewliwego, lecz w g m n d e rzeczy poczciwego Chłop- ca? Nawet i to skłonny byłbym wytrzymać, gdyż rzecz cała chyba trochę w czym Innym, więc inaczej powiem.

Wielcy wspaniali mężczyźni stwierdzają, że po trzydziestce człowiek, jeśli chce być wielkim I wspaniałym mężczyzną, powinien dokładnie wiedzieć, co będzie robił do końca ży- wota. oraz powinien sobie, s w o j e j robocie I światu postawić wpierw kilka zasadniczych pytań I udzielić kilku zdecydo- wanych odpowiedzi. Być może. Być może, powinno się do tego dążyć. A l e dzisiejszy świat nie składa się z samych wielkich wspaniałych mężczyzn. I źle by było. gdyby kie- dykolwiek się składał, bo wielcy wspaniali mężczyźni nie znajdują miejsca dla wątpliwości. A za brakiem wątpliwości często posuwa się Jeśli nie zbrodnia, to przynajmniej aktyw- na głupota. Lecz znowu gdyby świat składał się z samych Chłopców, wtedy niewiele realnego by się na nim dziać mogło I niewiele by było wiadomo, a i tak wiadomo Jest mało. Do jakiego zatem stopnia wolno być Chłopcem? I Ja- ka Jest rola Chłopców wobec świata? Chyba nie stworzenie chaotycznej rzeczypospolltej strasznych dzieci? Myślę, że są to pytania, które przynajmniej warto sobie zadać.

Mówi rektor Akademii Medycznej w Lublinie

prof. dr Jarosław Billewicz-Stankiewicz

— Juk Pan Rektor ocenia poziom tegorocznych kandy- datów?

Poziom tegorocznych kandyda- zdonicm egzam ina tor ów blo- chemii » fizyki — byt niższy

*** w l t.ch ubiegłych. Można to -/'i^m v/yć tyxxi, że większość

• H | & < t d w ukończyła szkolę I n d - .

1

u b i e g ł y c h . Brak sta-

konwiktu ze szkołą obniżył Ich :

A

5"V

(

'

!,ł

przygotowania. Ponndto y y ^ 'egorocznym kandydatom nie

Pft%*xHo :<• w*'.4pienie na studia , ibuglrch Uf względu na

Olan* eitaunin.

U.

w mix i dał egzamin z a; .*.y cr.vrn k*ndyd*ci na Jufcuoj ?

m r

.

V (

i | y C ł » i v byli sła-

* * * !»rt?*.>tow*rii u.* na Wydział

Lekarski (48 ocen niedostatecznych na 123 prace).

Podczas egzaminu z chemii szcze- gólnie duże braki ujawniały się z zakresu chemii organicznej.

Pytania egzaminacyjne z fizyki były na ogól trudniejsze niż w la- tach ubiegłych. Odpowiedzi kandy- datów wykazały słabe przygo- towanie do egzaminu, między In- nymi u szeregu osób rażące braki w zakresie arytmetyki.

— Czy limity miej te na 7 rok zastały wypełnionef

— Limit mlejic na Wydział Le- karski został wyczerpany w cza- t>!e egzaminu: na 537 kandydatów przyjęto 180 osób. co odpowiada- ło pełnemu limitowi.

Inaczej sprawy przedstawiały sie tta Wydziale Farmaceutycz-

nym: na 131 kandydatów zdało 69 osób, które zostały przyjęte, przy czym do wypełnienia limitu

130 miejsc pozostało 61 miejsc wolnych. Miejsca te w terminie

późniejszym drogą konkursu zo- stały obsadzone przez kandyda- tów, którzy pozytywnie zdali eg- zamin na Wydział Lekarski, lecz nie zostali zakwalifikowani z po- wodu zbyt malej liczby uzyskanych punktów. Wszystkie te osoby zo-

bowiązały się ukończyć Wydziel Farmaceutyczny.

— Jakie sq zmiany struktu- ralna Akademii?

— Akademia Medyczna w Lubli- nie, podobnie Jak Inne uczelnie w kraju, przeprowadza zmiany w swojej strukturze. Zmiany te mają

zapewnić lepsze funkcjonowanie uczelni w sensie doskonalenia pra- cy badawczo-nauk owej. dydaktycz- nej oraz lepsza wykorzystanie ist- niejących zasobów materialnych uczelni. Jak: aparatura naukowa,

t paratura lecznicza I Inna.

Ze zmianą struktury łączą się liczne zagadnienia natury organiza- cyjnej, personalnej i administracyj- nej. W związku z tym ostateczne decyzje należy podejmować ostroż- nie i po wszechstronnych rozwa- żaniach, tak. aby wprowadzone zmiany dały jak najwięcej korzyści I Jsk najmniej ewentualnych nie- dogodności I rozczarowań.

Decyzją Ministra Zdrowia I Opie- ki Społeczne) zosta! powołany do życia z dniem 1.10.1Q70 roku Insty-

tut Pediatrii, w której aklad w e j - dą: Klinika Chorób Dzieci Młod- szych. Klinika Chorób Dzieci Star- szych. Klinika Chirurgii Dziecięcej.

Klinika Niemowlęca. Klinika Ob- serwacyjna. Klinika Ortopedii Dzie- cięcej, Klinika Otolaryngologii Dziecięcej. Zakład Propedeutyki

Pediatrii. Samodzielna Pracownia Diagnostyki Laboratoryjnej. Samo- dzielna Pracownia Radiologii Dzie- cięcej, Przychodnia Specjalistyczna.

Opracowano projekt stworzenia Instytutu Chorób Wewnętrznych, który w najbliższym czasie prze- słany zostanie do Ministerstwa.

Przewiduje się w ramach Instytutu stworzenie następujących jednostek:

Klinik.i Ftyzjopubnonologicsna.

Klinika Gastroenterologiczns. K l i - nika Hematologiczna. Klinika Kardiologiczna, Klinika NefrMo-

giczna. Klinika Ogólna Chorób W e - wnętrznych, Oddział Iteumatolo- glczny.

W dalszej kolejności powstaną Instytuty: Tnatytut Neurologii, Instytut Nauk Fizjologicznym

Instytut Ginekologii I Chorób K o - biecych, Instytut Chirurgii, Instytut Biologii Klinicznej, Instytut Biolo- giem o-Morfologiczny Instytut Che- miczno-Analityczny, Instytut Tech- nologii i Anslłzy Leków.

Kamena itr. 3

(4)

O R A Z częściej spotyka się po- glądy, te t y j e m y w wieku, któ-

ry charakteryzuje się głównie nic atomom, elektroniką I lotami w kosmos, lec/, wytwarzaniem nie spotykanej dotychczas ilości śmieci. Jakiekolwiek zaburzenia w ich w y - wożeniu powodują liczne komplikacje. Dwie największe katastrofy. Jakie nawiedziły No- wy Jork w ostatnich latach, to wielka awa- ria energii elektrycznej oraz strajk czyści- cieli. Powódź śmieci grozi Jednakowo Lon- dynowi . Paryżowi, Moskwie i Pradze. W y - wozi się Je nieustannie, lecz nawet w mia- stach uważanych za najczyściejszc zobaczyć można przepełnione pojemniki i odpadki w y - sypujące się na chodnik. Wywozi się Je nie- ustannie. jednak istnieją Już na świecie miejscowości, w których brak terenów na zsyp śmieci. Próby rozwiązania tego proble- mu są różne. Pall się je, wywozi do morza, przerabia na kompost, czy wreszcie. Jak w Japonii, prasuje pod olbrzymim ciśnieniem i tak powstałe kostki przeznacza na budo- wy przemysłowe. Żadna z tych metod nie Jest dobra. Śmieci Jest coraz więcej. Okolice niektórych pięknych miast stały się dziś gi- gantycznymi śmietnikami. Terenów nisko po- łożonych. nadających się na wysypiska, szu- ka sie w odległości nawet kilkudziesięciu ki- lometrów od miejsc gdzie śmiecie powsta- ją. Rosną w zawrotnym tempie koszty oczyszczania. Perspektywy są coraz gorsze.

Jeszcze niedawno te problemy były w Pol- sce tylko literaturą o katastroficznym nieco wydźwięku. Literaturą o sprawach egzotycz- nych. Ani obejrzeliśmy się. a są rzeczywi- stością. Nio tylko na śląsku, czy w Warsza- wie. Także w mniejszych skupiskach ludnoś- ci. Działalność Miejskiego Przedsiębiorstwa Oczyszczania w Lublinie ma wartość 20 mi-

lionów złotych rocznie. W sumie tej mieści się wywożenie śmieci z domów administro- wanych przez miasto i spółdzielnie mieszka- niowe oraz z części posesji prywatnych, z

niektórych drobnych przedsiębiorstw i za- miatanie części ulic; M P O wywozi też feka- lia. a zimą odśnieża niektóre ulice i posy- puje je. Część właścicieli I administratorów domów prywatnych zleca te czynności chło- pom z podlubelskich wiosek, stąd brak do- kładnych statystyk. Poza tym wszystkio du- że przedsiębiorstwa I znaczny odsetek drob- nych załatwiają te sprawy w e własnym za- kresie. Po wzięciu tego pod uwagę dokładne

obliczenia pokazałyby, że cale koszta od- śmiecania Lublina są dużo wyższe od 20 mi-

lionów złotych rocznie.

Lecz obliczenia nie są konieczne. Wiado- mo I tak, że Jest źle. Dyrektor MPO, Józef Adrianowicz, mówi ml, że 17 lat pracy w przedsiębiorstwie przyniosło mu gorzką sa- tysfakcję. Dawniej uważano, że Jest to mało ważna placówka i mało ważne stanowisko.

Dziś nikt w Ratuszu tak nie powie. Nazbyt często dają się nam w e znaki nie w y w i e - zione na czas odpadki. M P O zatrudnia stale 280 osób, a prawie drugie tyle dodatkowo w zimie. Posiada 75 pojazdów mechanicznych, drogich, w dużej części z importu. Dziś być dyrektorem Jest Jednak znacznie trudniej niż przed 10, powiedzmy, laty. Chodzi nie tylko o to. że miasto rozrosło się. Dziś każdy czło-

wiek pozostawia po sobie znacznie więcej śmieci niż dawniej. Na całym świecie w y - stępuje prawidłowość: Im bogatszy kraj. bo- gatszy region, bogatsza warstwa społeczna — tym więcej śmieci. Nam daleko Jeszcze do najbardziej śmiecących narodów, lecz w

szybkim tempie pędzimy naprzód. Na Śląsku statystyczny mieszkaniec pozostawia 1,1 m sześć, odpadków domowych rocznie. W Lu- blinie do niedawna Jeszcze — 0.6 m sześć, rocznie. Analizy za lata 1008 I 1909 wyka- zały już około 0,8 m sześć, rocznie. Samocho- dy M P O wywożą w ciągu roku około 240 tysięcy metrów sześciennych śmieci. Po- twierdzają się obserwacje z Innych krajów I miast. Śródmieście ma więcej śmieci na Jednego mieszkańca nil Lubartowska. RDM

— więcej niż śródmieście. L S M I Głęboka — więcej niż RDM. Waga śmieci waha się od 290 kg/m* — do 850 kg/m* a nawet więcej.

Ładowacze wsypujący do samochodów za- wartość blaszanych śmietników, na Jdęźej napracują się na Lubartowskiej, na Starym Mieście, na Bronowicach I. Tam. gdzie nie ma centralnego ogrzewania I ludzie wsypują do pojemników popiół i żużel. Na LSM-ie śmiecie są lekkie. Pełno w nich puszek po konserwach, pudelek, papierów, butelek. Do- bre śmiecie. Można z nich wybrać cenne od- padki użytkowe I sprzedać.

Każdy prawie ładowacz zatrudniony w przedsiębiorstwie z a j m u j e się dodatkowo, na własną rękę. zbieraniem odpadków. Zresztą Inaczej nikt nie zdecydowałby się na podję- cie tej pracy, brudzącej, niezdrowej, w y m a - gającej sporego wysiłku fizycznego. Zarobki ładowacza I fekalisty w najlepszym wypad- ku dochodzą do 1 800 zl miesięcznie. Na bu- dowie niewykwalifikowany robotnik może dostać więcej. Mimo to M P O nie ma zbytniej płynności kadr. Ludzi trzyma możność do- robienia sobie zbieractwem. Ładowacz Jan Wójcik ma już 30-letnl staż. Rekordzistą jest fekallsta Jan Zieliński — ponad 50 lat pracy.

Gdy zaczynał, miasto miało do dyspozycji tylko kilka par koni pozostawionych przez Austriaków, koni nadających się właściwie tyłko na rzeź. Zieliński doszedł do wieku emerytalnego I poprosił o pozostawienie go w pracy. Zgodzono się. Dobrze wygląda, od 9 lat nie mial ani dnia zwolnienia lekarskie- go. Pracownicy przedsiębiorstwa otoczeni są dokładną opieką lekarską, systematycznie ba-

dani. W bazie przy ul. Garbarskiej mają umywalki I natryski, raz w tygodniu dostają bilet do wanny. Zwolnień lekarskich pewnie Jednak dlatego tak mało, że zasiłek chorobo- w y Jest ekwiwalentem tylko zarobku zasad- niczego, a nie sprzedanego złomu czy maku- latury. Każde zwolnienie to ewentualność unieruchomienia w danym dniu Jednego w o - zu. Przedsiębiorstwo cierpi na brak rąk do pracy. Cl. którzy pracują, trzymają się. O nowych jednak trudno. Odstręcza zapewne charakter zajęć. Ponad 60 procent robotni- ków pochodzi z pobliskich wsi. głównie z Dysa I Clecierzyna. Gdyby nie oni, Lublin utonąłby w śmieciach. Niektórzy pracują ca- łymi rodzinami. Ojciec, dwóch synów, szwa- gier. Można się domyśleć, że w tych wsiach wytworzył się już klimat zrozumienia. Ro- bota brudna, ale możnn znaleźć to i owo, co się nadaje do sprzedania, a po f a j r a n d e zostać na wysypisku, rozejrzeć się I znów parę groszy wpadnie. W wysypisku grzebią także I stall zbieracze Zbiornicy Odpadków Wtórnych, a także „dzicy" zbieracze. Znaj- dujący się obok punkt skupu odpadków w y - płacił w roku ubiegłym za sam złom żelaz- ny 000 tys. z ł ! Złom żelazny należy do naj- tańszych odpadków. Kilogram metali kolo- rowych, makulatury, czy szmat przedstawia Jeszcze większą wartość.

Drak ludzi do pracy, kłopotliwy, w y r ó w - nywany jest w miarę możności mechaniza-

cją Zagadnieniem najważniejszym dla mia- sta jest wysypisko. Konkretniej mówiąc — brak odpowiedniego wysypiska. W latach po-

wojennych śmieciami zasypywano doły po zlikwidowanych cegielniach na Lemszczyżnla

I I lei cno wie. Potem, gdy zapełniono je. za- częły się już pierwsze kłopoty. Wielkim w y - sypiskiem stały się podmokłe tereny nad rze-

ką Czechów ką, wokół ulicy Dolna 3 Maja.

Było to wysypisko nielegalne. Lecz mimo tablic zabraniających pod karą administra- cyjną sypania tam śmieci, ludzie zsypywali.

Przed sześciu laty na wysypisko przeznaczo- no kilka hektarów kwaśnych łąk nad By- strzycą; gdy wyjeżdża się z miasta ulicą Ł ę - czyńską. widać po l e w e j stronie, na wyso-

kości Zakładów Mięsnych, wielki śmietnik, dymiący bezustannie, wskutek samozapło-

nów. Dopiero przyjechanie na miejsce daje nam pojęcie o rozmiarach tego wzgórza, w y - sokości kilkupiętrowej kamienicy, szerokości

kllkudziesiąciu metrów I długości kilkuset, które zafundowaliśmy sobie my. lublinianie, w ciągu tych l a t 15 tysięcy metalowych po- jemników na śmiecie używanych Jest w Lu- blinie. A do tego śmietniki drewniane I mu-

rowane. Każdy powinien być przynajmniej raz w tygodniu wywieziony. Z trudem, f o r -

sując na najniższych biegach silniki. w K u dżają na to wzgórze miejskie śmieclarkuo' samochody różnych Instytucji. Wyrzucają swój ładunek, obsługa popatrzy przez chwi-

lę, czy wśród odpadów nie ma czegoś bar- dziej cennego — I z powrotem. Teraz śmie- ciami zajmą się zbieracze, gawrony I szczu- ry. I tak wóz za wozem, od rana do nocy,

przez cały rok. Na wysypisku zatrudnienie znajduje też grupa pracowników przedsiębior- stwa „Dezynfekcja. Deratyzacja. Dezinsek- cja". Wozy w drodze powrotnej są odkażane.

Usługa ta oraz odkażanie wysypiska kosztu- ją M P O 72 tys. zł rocznie.

Obok wysypiska stoją dwa skromne ba- raczki. T o kompostownia. W jednym mieści się biuro, kuchnia, magazyn, kotłownia, war- sztat remontowy, ubikacje, natryski. P r z y j e - chałem tam w polowie tygodnia, niezapo- wiadany. Zadziwiająca czystość w e wszyst- kich pomieszczeniach. Kierowniczko placów- ki, Ewa Bęczyńska. ubrana I uczesana tak starannie, ze mogłaoy śmiało pójść od ra/u na eleganckie przyjęcie. Laborantkn Anna Galińska w białym fartuchu. Robotnicy m y -

li w gorącej wodzie ręce d o łokci, bo zbli- żała się przerwa na drugie śniadanie. W e flakonach kwiaty. Za oknami fetor góry roz- kładających i tlących się odpadów.

W kompostowni pracuje 15 osób. Produk- cja jest nieskomplikowana. Śmiecie z dziel- nic opalanych centralnie, n zatem pozbawio- ne popiołu, zsypuje się na pryzmy. Stale zwilżane, fermentują przez dłuższy czas, po czym idą na ruchome sita, zatrzymujące puszki pa konserwach 1 większe przedmioty nie podlegające szybkiej minorallzacji. Potem miesza się je z torfem I sprzedaje. Głównym odbiorcą jest Zarząd Zieleni Miejskiej, dalej administracje domów I przedsiębiorstw, w mniejszym stopniu ogrodnicy. M P O działa na własnym rozrachunku. Jest rentowne, przynosi około 000 tys. zl rocznie zysku. Mia- łoby wskaźniki znacznie lepsze, gdyby nie kompostownia, przynosząca 7041 tys. zl defi- cytu rocznie. Produkuje ona ponad 3 tys. ton kompostu rocznic, zużywając niecałe 5 proc.

śmieci przywożonych na wysypisko. Koszt wytworzenia 1 tony kompostu wynosi 240 zł.

cena zbytu — 00 zł. Można Jednak mówić o zysku społecznym. Zamiast bowiem powlęk-

Romuald Wiśniewski

szania hałdy odpadków dostarcza się cenne- g o składnika do wzbogacenia gruntu. Kom- postownia kończy już swą egzystencję, f f ^ można wysypiska podwyższać w nieskończo- ność. Śmieci będą więc zwożone na teren kompostowni. Na dwa — trzy lata ruzwtąfta to Lublinowi problem.

Dwa — trzy lata bowiem wystarczą na zbu- dowanie nowego wysypiska. Określanie ..zbudować" wcale nie jest przesadą. MPO posiada Już lokalizację* Około 15—20 hekta- rów kiepskiej ziemi w pobliżu wsi Świdnik 10 km od Lublina. Urządzenie wysypiska ma kosztować 7 milionów złotych. Dzisiejsze w y . magania sanitarne w stosunku do takich obiektów są wysokie. Wysypisko musi być starannie ogrodzone siatką, aby nie dosta- wały się nań zwierzęta dzikie czy domowe.

Na zewnątrz siatki powinien znajdować się gęsty zagajnik szerokości 50 metrów. Calofć należy oświetlić. Do tego dochodzą koszta budowy dróg dojazdowych, koszta wywłasz- czenia I budowa obiektu sanitarnego dla za- trudnionych tu pracowników. Tak zagospo- darowany teren wystarczyłby Lublinowi (a być może i Świdnikowi), przy obecnie w y . wożonej Ilości odpadków na około 15 lat Ale znac/nle wcześniej trzeba będzie zabrać się do starań o drugie, dla śmieci zbieranych w zachodniej

c z ę ś c i

miasta. Wysypisko pod Świdnikiem, z uwagi na odległość; będzie droższe w eksploatacji niż obecne. Wozy z zachodnich krańców miasta musiałyby po- konać nie 10, lecz około 20 km w Jedną stronę. W dodatku utrudniałyby niepotrzeb- nie ruch kołowy w śródmieściu.

Rzecz Jednak w tym, że Lublin nie ma tych 7 milionów złotych na zainwestowania pod Świdnikiem. Na razie nie ma. Choć bo- wiem nie wiadomo, skąd Je wziąć, nie moż- na wątpić, że się znajdą. Jeśli nie chcemy, by zjadły nas szczury.

Powyższe nie Jest Jednak wcale stwierdza- niem optymistycznym. Współczesnej cywili*

zacjl^urósl garb, z którym nikt na świecie nie umie sobie poradzić. Żadne inne rozwią- zania, poza wywózką na wysypiska, nie zda- ją nigdzie egzaminu. W krajach o planowej

gospodarce kłopoty są nieco mniejsze, lecz też olbrzymie. Zanim znajdowane są Jakieś rady, potrzeby wzrastają. Zaśmiecamy matkę ziemię coraz bardziej. Najlepiej byłoby prze-

twarzać śmiecie na kompost, a Inne odpad- ki segregować i też dawać do powtórne)

przeróbki. Nikogo na świecie na to nie stać.

17 min zl kosztowało zagraniczne urządze- nie ..Dano" do kompostowania śmieci, spro- wadzone do Warszawy. Ma ono minimalny w p ł y w na likwidowanie stołecznych odpad- ków. Zeby likwidować wszystkie, trzeba by ze stu takich urządzeń. Samozapłony na hał- dach następują — ale planowe spalania w palarniach nic udaje się; tłuczka szklans zalewa ruszty. Dodatkowym utrudnieniem są sztuczne tworzywa. Coraz więcej Jest odpor- nych na ogień. Kłopotów ze śmieciami nie mają tylko kraje zacofane gospodarcza o gospodarce naturalnej lub pól naturalnej. Bu- rzą jednak o rozwoju, dociąganiu się do na- szego poziomu. Kłopotów nie mieli też nasi p r a o j c o w i e Wyrzucali odpadki za okno — ot l wszystko. Ulica Krakowskie Przedmieś-

cie w Lublinie stoi na warstwie hakeuóO*

chodzącej miejscami do 7 metrów grubego Jakoś nam to nio przeszkadza. Mona W mleć nadzieję, że hałdy odpadków p o m ó - wione przez nas nie przeszkodzą potomnym, gdyby nie obawa. Iż my 7-metrową warstwę usypiemy nie w ciągu 400 łat, a Jednego PCK

kolenia.

Turysta

też człowiek

DokoAcsenls se str, 1

nit obotnwtok od by w * 6 sic roolt w m l e j t c a c b d o tezo p r i y g o t o w i o j r c h " ^ A więc — t y l k o na plaży w G ó r z e P u - lawsklej lub w Kazimierzu kolo u aniey I T T K . Wybór - o l b r z y m i " , warunki r ó w - nic „ l u k s u s o w e " . Obozowi tka zaś mlaty powstać w ti/.ecli miejscach: dwa przy drodze Puławy — Ż y r z y n — Warszawa I jedno przy drodze d o Janowcu.

P K K F I T w Puławach JuS po d w ó c h m l r - aląracfi wystał odpowiednio zlecenie do

Nadleśnictwa w l'ulawacli. ale I na t y m elę skończyło. Oboiowlak ani w rrezlym aa! w bieżącym sezrnie nie było. Czy będą k i e d y k o l w i e k ! Odpowladt aa t o p y * tanie stanowi śclals tajemnice i l u l b o . ssą puławskiego Prezydium P I W .

Tu trzeba dodać, że realizując wskazania V Zjazdu P Z P R prezydia C R Z Z 1 G K K F i T podjęły wspólną uchwalę w sprawie organizacji w y -

Kamena str. 4

poczynku. W czerwcu tego samego roku prezydia W R N I W K Z Z w Lu- blinie przyjęły wspólną uchwalę „ w sprawie dalszej poprawy warunków socjalno-bytowych ludzi pracy".

Dzieó wcześniej sama Rada Mini- strów podjęła uchwałę w sprawie

wypoczynku świątecznego. Wszyst- ko toschyba nie dotarło do władz puławskich. Krzyczą gromkim gło- sem: precz z dziką turystyka! — chociaż nikt nie wie, czym właści- wie Jest ta dzika turystyka. Okieł- znany turysta ma spać nie w Ja- kimś tam namiocie postawionym w chłopskim sadzie czy w ogródku u znajomych, ale w czteroosobowym domku campingowym na puławskiej plaży, gdzie mimo pluchy i wiatru wezmą od nieflo po 20 zl za noc I nawet wydadzą pokwitowanie — chód aż oficjalny cennik przewiduje tylko 10 zl! Zresztą gdy dziki tury- sta zachce się ucywilizować I dla

odmiany zamieszka w domku cam- pingowym w Kazimierzu, też zapłaci

ponad maksymalną cenę. gdyż 25 zł zamiast 21 zl za dobę.

Wracajmy jednak do owych trzech uchwał, podjętych na szczeblu cen- tralnym I wojewódzkim. Jednym z podstawowych problemów, który usiłowały one rozwiązać, a przynaj- mniej wskazać kierunki działań, wiodących d o rozwiązania, był w y - poczynek sobotnio-niedzielny ludzi pracy. Odpowiednie władze tereno- w e miały opracować konkretno pla- ny, a potem Je realizować. Jak pa- miętamy, taką właśnie uchwalę pod- jęły wspólnie prezydia W R N 1

W K Z Z w Lublinie! Realizacją tego planu obciążono naturalnie W K K P i T oraz podlegle mu Jednostki. Co Jed- nak przyniosła praktyka?

Nic rewelacyjnego. Gorzej — bar- dzo niewiele z tego, czego sie spo- dziewano I co można było wykonać.

Wystarczy kilka przykładów, aby przekonać się, że w Oddziale Tury-

styki W K K P i T niektórzy pracowni- c y — b o chyba nit wszyscy? — do- szli do wniosku, że za turystykę so- botnio-niedzielną ludzi pracy też Im nikt nie plad.

D o końca cserwca I M roku t e n i e O d - dital mial praepcowadzie w całym w o -

I

swódslwte pełną ln wen tary sar Jt otrod- iów I terenów Jus do w y p o c z y n k u pn pracy w y k o r z y s t y w a n y c h lub takich, które ale do t e g o nadają, ale d o koAca lipca teso roku inwentaryzacji o w e j nie przeprowadził. Nikt w i ę c nadal n i e wie.

c o m a m y I co mieć m o t a m y .

7. braku Inwentaryceejl obiektów I te- r e n ó w n i e mogło b y t . ocsywtSela. m o - wy o sporządzeniu Jakiegoś planu per- spektysrlesnego r os w o j u basy w y p o ć syn*

k o w e j . chociaż t e r m i n zlotenla w y t y c z - nych minął JuZ prsrd S mlealącaml. G d y w l u t y m Oddział T u r y s t y k i prseaylal

wszystkim P K K F I T - o m w y t y c z n e w s p r a w i e sezonu t u r y s t y c z n e g o — ani i ł o w e m nie wspomniał o w y p o c z y n k u niedzielnym.

Przykład Idzie z góry. Nic więc dziwnego, że sama Komisja Koordy-

nacji Przewozów przy Wydziale Ko- munikacji Prezydium W R N w ogóle nie dojrzała problemu usług komu- nikacyjnych dla potrzeb turystyki świątecznej I wypoczynku świątecz-

nego. Jeżeli jakaś rada zakładowa sama zdobyła sobie środek komuni-

kacji — no to dobrze. Jeżeli nie, musiała toczyć boje z PKS-em lub P K P . dość często zakończone pyrru- sowym zwycięstwem — bo autokar

czy wagon obiecano, ale nie p r z y - słano. A poszczególne oddziały P K & u

prowadziły tu politykę według wła- anego widzimisię. Chełm — wbrew obowiązującym przepisom — niko-

mu nie udzielał zniżki. Puławy, owszem, dawały, ale Inkasowały po

18 groszy za kilometr przewozu Jed- nej osoby — zamiast 14 groszy (co w tych Puławach — wciąż biorą powyżej cenników D. W Kraśniku wszystko zależało od przypadku. Je- żeli za kierownicę wsiadał kierowca pobierający wynagrodzenie ryczał-

towe, zniżka była. Jeżeli pracował na godziny — snlżkl nie było.

O d y Jut Jesteśmy przy transporcie, w a r t o poświęcić nieco uwagi samocho.

do m . posiadanym prsos nSrodki sportu I t o g r r t y k l . Samochody T u b e l a k t e a o

M O S T ! W . U w s s p r o c . s a f t a t w l a ł y s p r a - w y w ogolę nie zwlgrane se sportem esy turystyka. Mikrobus J l r aN pulaw- sktsgo F O S T l W - u w roku u b i e g ł y m

O śmieciach

nie do śmiechu

Cytaty

Powiązane dokumenty

Serdecznie dziękujemy za nie redakcji „Stolicy&#34;.. Nr 2 (435) DWUTYGODNIK SPOŁECZNO-KULTURALNY CENA

Józef Wiesław Zięba...

Andrzej Zawada Henryk Kubicki Marek Garbala

Halino Chabros Zdzisław

Przed 100-leciem urodzin Włodzimierza

Piotr Muldner Nieckowski.

Z tradycyjnej poezji ludów czarnej Afryki.. Oni są

Redakcja nie zwraca materia- łów nie zamówionych I zastrzega sobie skróty. Wydawca: Lubelskie Wydawnic- two Prasowe