• Nie Znaleziono Wyników

Życie Polski. R.1, nr 1 (1927)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Życie Polski. R.1, nr 1 (1927)"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

Wytwórnia Dachówek:

0. WERNERA ]

Białystok, Sobieskiego 22. $

Poleca dachówki cementowe, nieprzema- • kaine i nie potrzebujące podbicia desek. •

z wytwórni własnej oraz pierwszorzędnych fabryk zagranicznych poleca w wielkim

wyborze po cenach przystępnych

D O B R O B U T

W a r s z a w a

Oddział w Białymstoku

u l. S ie n k ie w ic z a 4.

T R E Ś Ć N U M E R U :

1) „Od Redakcji*

2) „On“—Bronisław Kretowicz.

3) Ze sztuki—Czesław Sadowski.

4) Komandor Staniewicz—Nowela, odznaczona na konkursie

„Morza* w roku 1926—B. Kretowicz.

5) Budownictwo wiejskie i miejskie—Architekt Macura.

6) „Oszczędność i praca narody wzbogaca”—L. W.

7) Z życia Straży Pożarnej na terenie woj. Białostockiego—W. T.

8) Hodowla zwierząt domowych podstawą gospodarstw ma­

łorolnych—L. M.

9) Z kraju i ze świata.

10) Ze związków i stowarzyszeń.

11) Wychodztwo.

12) Sprawy gospodarcze. (

13) Poradnik rolniczy.

14) Wójta, sołtysa i pisarza gminnego nie wolno karać aresztem.

15) Wesoły kącik.—(Mucha).

Okładkę projektował p. Cz. Sadowski.

i/>

'OJC

</>

•Nw - o

N

«/"l

>>

c

o

£ N

<Q L.

O

* (0

o

*

<

2

r

O

toюl ю

CMł—

a

«jZ 0 e

>.

1

O tfł (O CO

R e s t a u r a c j a „ S I E L R N K R "

Kilińskiego 12 w BIAŁYMSTOKU.

Przypomina się Szanownej Publicności, polecając sm aczne o b ia d y i k o la c je

Kuchnia pierwszorzędna. Bufet obficie zaopatrzony w przekąski, oraz napoje wszelkich gatunków, Od 12—4 p.p. i 7—12 w nocy przygrywa pierwszorzędna

orkiestra.

Ilustrowaną Encyklopedię 5 tomową — Ewerta Trzaski 1 Puchalskiego musi posiadać każdy Inteligent

Księgarnia A. BRZOSTOWSKIEGO w Białymstoku

sprzedaje ją na raty po 15 zł. miesięcznie, zaś każdy dom polski ma obowiązek posiadać u siebie

T R V L O G J Ę H . S I E N K I E W I C Z A ,

którą też można tamże nabyC na raty po 6 zt. 25 gr.

miesięcznie.

. . i.

'_=11... ....---r-=)■

S PÓ ŁK A A K C Y JN A

dla międzynarodowego transportu

SCHENKER i S-ka

W W A R S Z A W I E Oddział w Białymstoku

Kilińskiego 19, telef. 3-23.

S K Ł A D Y

Ś-go Rocha 14. Telef. 11-95, 9-38.

L= E= = = aE= ^ ---

i,

n 1

Zawiadamiam Sz. Klientelę, iż został otwarty w Białym­

stoku przy ulicy Lipowej 6 (w pasażu sklep № 19)

S K Ł A D F A R B ,

p o k o stu , la k ie r ó w , e m a lji, o ra z w sz e lk ic h a r ty k u łó w m a la rsk ic h .

Z poważaniem Juljan M aśliński.

Przyjmuje się wszelkie roboty malarskie, lakier­

nicze, tapetowanie w miejscu i na wyjazd pod kie­

rownictwem warszawskiego majstra cechowego.

B IA Ł Y S T O K , ul. Lipowa N r 6

(w pasażu).

(3)

Rok I.

Białystok, dnia 21 sierpnia 1927 r.

Nr. 1.

RODNIK ILY/T RODANY DIAW/11ІІІЛ Я

*

* *

Od dawien dawna utarł się zwyczaj, że każde cza­

sopismo, wychodzące po raz pierwszy w światmię­

dzy ludzi, na naczelnem miejscu swego „pierworod­

nego numeru" zamieszcza artykuł p. t. „Od Redakcji", w którym składa swą ideową deklarację, swe uroczy­

ste przyrzeczenie, dotyczące zarówno dróg, któremi pismo iść zamierza, jak i celów, którym ma służyć.—

Jest rzeczą ogólnie wiadomą, że to pierwsze publiczne wystąpienie h edakcji, te pierwsze kroki w służbie spo­

łecznej, decydują zawsze o reputacji pisma, co prze­

cież stanowi rzecz pierwszorzędnej wagi, z którą li­

czyć się przedewszystkiem należynic też dziwnego, że każdy szanujący się redaktor przystępuje do tego debjutu nietylko z lękiem, ale i w pewnego rodzaju uroczystym nastroju ducha.

Ten podniosły nastrój ma zawsze swe źródło w przejęciu się ideami, którym służymy, i w przeświad­

czeniu o słuszności sprawy, w imię której dane cza­

sopismo wstępuje w szranki publicystyczne. Lęk zaś rodzi się na myśl, czy społeczeństwo, dla którego z czystych pobudek zamierzamy pracować, przyjmie przychylnie nasze myśli i jak zareaguje na nasze po­

czynania.

Przystępując do wydania pierwszego numeru ,,Ży cia Polski", Redakcja uznała za zupełnie słuszne i wskazane również rozpocząć swój żywot od „przed­

stawienia się“ Społeczeństwu, aby Ono, nim pozna nas po czynach naszych, miało ułatwiony sąd o na­

szych zamierzeniach-

Przedewszystkiem tedy oznajmiamy, że „Życie Pol­

ski" ma zamiar dotrzeć wszędzie, gdzie polska roz­

brzmiewa mowa, a więc i pod strzechy pracowitych kmieci, i do izb robotniczych, i do pałaców „sterczą­

cych dumnie", i do mieszkań inteligenckich■ Zamierza­

my dotrzeć wszędzie, gdzie troska o byt i rozwój Pań­

stwowości Polskiej gęści, gdzie ludzie pragną dla Pol-

MOTTO:

.... idą czasy, których' znamie­

niem będzie wyścig pracy".

(J. Piłsudski).

ski pracować, tylko, niezawsze zdając sobie sprawę, w czem leży dobro i szczęście Ojczyzny, szukają dróg,

prowadzących do tego dobra, do tego szczęśęia, po- omacku i oczekują na dobrą nowinę, któraby ich pod­

trzymała na duchu.

A wszędzie, gdzie dotrzemy, wszędzie, dokąd tra­

fimy, będziemy krzewić dwa zasadnicze ideały: Umiłowanie Polski i ukochanie pracy dla Polski,

pracy na każdem polu, a więc kulturalnem i społecz- nem, oświatowem i gospodarczem, politycznem i eko- nomicznem.

Pragnieniem bowiem naszem jest uświadomić jak najszersze masy, że wieśniak, w pocie czoła upra­

wiający swój kilkomorgowy zagon, że robotnik, pracu­

jący czyto w wielkich, ogniem ziejących, odlewniach żelaza, czy w ciemnych i ponurych kopalniach, czy w warsztatach tkackich, gdzie wraz z nieuchwytnym biegiem czółenka niszczeją robotnicze nerwy, a kurz przeżera płuca, że inteligent, czyto ślęczący w celach . badań naukowych nad rozsypującemi się w proch foljałami, czy też pochylony nad pracą biurową, czy piszący traktat o dodatnim wpływie najnowszych wy­

nalazków technicznych na stosunki międzynarodowe, czy badający pod mikroskopem rozwój lub zanik tej czy innej tkanki, że wszyscy ci poszczególni ludzie nietylko swą pracą -zdobywają kawałek chleba dla sie­

bie i swych rodzin, nietylko stwarzają nowe wartości, ale, że zawsze w ten czy inny sposób służą swej Ojczyźnie, służą swemu społeczeństwu, skutkiem cze­

go winni pamiętać, że, ponieważ owoce ich pracy przy­

sparzają dobra Polsce, przysparzają dobra całemu społeczeństwu, przeto do każdej pracy, do każdego wysiłku ludzkiego musi być wniesiony pierwiastek ideowy.— „Życie P o lsk ig ło s zą c takie Ijosła, musi je stosować w praktyce, a więc w każdym artykule, w najdrobniejszej nawet wzmiance, jakie zamieszczać będziemy na łamach „Życia”, będziemy dbać o ten

(4)

pierwiastek ideowy: służenia Ojczyźnie i pracy dla Społeczeństwa.

Do współpracy zapraszamy wszystkich, którzy w ten sposób, co i my, rozumieją pracą publicystyczną, którzy rolą i znaczenie prasy społecznej sprowadzają do głoszonych przez nas zasad i haseł.

Wkońcu uważamy za swój obowiązek podkreślić jeszcze jeden moment zasadniczy, mianowicie: że „Ży­

cie Polskijest organem, który w żadnym wypadku me bądzie podporządkowywać interesów Polski i inte­

resów całego Społeczeństwa interesom takich czy in­

nych partyj, stronnictw, k teryj,wreszcie ugrupowań stanowych i klasowych-

Z takiego naszego stanowiska bynajmniej nie wy­

nika, iżbyśmy zamykali oczy na sprawy tak ważne, jak polityki wewnątrznej czy też miądzynarodowej.

Przeciwnie, sprawy te obchodzą nas bardzo żywo i czą sto je poruszać bądziemy na łamach „Życia Polski”,

tylko z tern zastrzeżeniem, że na te sprawy nie bą­

dziemy patrzeć oczami zacietrzewionych partyjników, że spraw tych w żadnym wypadku nie bądziemy roz­

trząsać w sposób, który, miast przynosić korzyści Pań­

stwu i jednoczyć obywateli w służeniu Na jaśniejszej Rzeczypospolitej, przynosiłby korzyści ambitnym poli­

tykom. Prócz tego w żadnym wypadku nie bądziemy zamykać oczu na wybujałą demagogją, bądącą na służbie u wszechpartyjników, a podrywającą w mało uświadomionych masachwszelki autorytet. Demago­

gją taką zwalczać bądziemy w myśl zasady „Salus l eipublicae suprema lex esto", oraz w przeświadcze­

niu, że Wolność i Niepodległość Polski, zdobyta ofiar­

ną krwią bohaterów, jest rzeczą zbyt cenną i świątą, ażeby ją można było narażać na szwank, gwoli do godzenia ambicjom osobistym czy też gwoli zaspoko- j enia żądań pewnej tylko cząści Narodu.

REDAKCJA.

Komendantowi — w hołdzie

w stańczym okrzykiem „Polska!"

na u stach —pow iódł z prastarych bram w aw elskiego grodu garstkę szaleńców w krw aw y, nierów ny, ostatni bój...

I grzmiała, grzm iała ich sława...

I szła od nich moc przeogrom ­ na m łodych odrodźczych sił, wio- śnianycb, świeżych pędów , buj­

nych, bogatych rozkwitów...

G lorja jasności rozdarła mogil­

ny mrok długiego m ęczeństw a...

Święty ogień zapału, pośw ięceń i ofiarności zżerał żelaza stulet­

nich kajdan i wieścił bliską chwi­

lę w ybawienia...

A wokół — w podziwie i trw o ­ d z e —truchleli bezradni ciem ięzcy i świat szeroko otw ierał zdum io­

ne oczy...

Runęły trony...

Za męki tułactw a, Sybiru i M ag­

deburga ujrzał w reszcie triumf w yzw olenia Tej, „co nie zginęła".

W yniesiony radosną w dzięcz­

nością narodu na najwyższego je­

go rep rezen tan ta, w ykuwał w dal­

szym ciągu zręby granic i potęgę Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. By orzeł halny na czele swych sza­

rych orląt-bohaterów , bił we w ro­

ga wszędy, gdzie się tylko po k a­

zał i do skoku napastniczego czaił.

Lwów, Lida i Baranow icze, W il­

no i Mińsk w racały pod skrzydła M acierzy...

Aż oto pow iódł swe junackie dywizje zapom nianym Bolesław o- wym szlakiem pod stary Kijów, niosąc ujarzm ionem u ludowi na swych zw ycięskich sztandarach znane po'skie hasła: „za naszą wolność i w aszą"... Szeroko roz­

w arły się złote bram y K ijow a i z Bronisław Krełowirz

Od stu przeszło lat m odliła się o w yzw olenie Polska krw aw ą krzyw dą rozbiorów ...

Czynami Kościuszków, Sow iń­

skich i Trauguttów...

Miłością i cierpieniem wie­

szczów, bolejących „za miljony"...

Krzyżam i mogił, rozsianych po szlakach całego świata...

M ęką Sybiru i tw ierdz p ru ­ skich...

Ohydnym, o pom stę do Boga wołającym, skrzypem niezliczo­

nych szubienic...

Hymnem konania tysięcy n aj­

m ężniejszych, których ostatni dech wołał: — „Za Polskę!".,.

Od stu przeszło lat...

C oraz mocniej kajdany moskiew skie ściskały pierś narodu, coraz głębiej w żerały się sępy germ ań­

skie do duszy...

M rok nieprzenikniony ogarniał Ziemię Polską,..

N ajdzielniejszych Jej synów za­

brały cytadele, tw ierdze katorżne i Sybir...

N ajsłabsi z pełnych puharów , w raz z winem, hańbę niewoli pili przy w spólnych z najeźdźcą b ie­

siadach...

A n aró d w śm iertelnej grozie drętw iał i słabł, i staw ał się p o ­ dobnym do żywego trupa...

Aż oto przyszedł ON...

Ziemie litew skie były jego k o ­ lebką...

Ziemie, które w ydały K róla-Du- cha Polski i m ocarzy zbrojnego czynu pow stańczego w dobie po- rozbiorow ej.

Tam rósł i mężniał.

O N

Siły i h art czerpał z żywej je­

szcze legendy rozpacznego bo h a­

terstw a 63-go roku, którą mu naj­

bliższych usta litanją m odlitew ną do ucha raz w raz szeptały, o k tó ­ rych mówiły odw ieczne bory szu­

miące, polany, zioła i kam ienie, rdzew iejące ofiarną krw ią. P ło­

mieniem czynu rozogniały młodą duszę lutnie najpotężniejszych m o­

carzy pieśni, których tony drgały żywym jeszcze akordem ...

Tak w yczarow yw ała się w je­

go m łodzieńczej jaźni tęczow a wizja szaleńczego czynu o rę ż n e ­ go, którego ON miał być tw órcą, orędow nikiem i zwycięskim tri­

umfatorem...

Pow stał i uczynił.

W haniebny mrok odrętw ienia i beztroski rzucił męski zew: —

„W ięzy rwij!..."

Rozpuścił na w szystkie strony wici błogiej wieści, zw iastujące bliskość utęsknionego w yzw ole­

nia...

W ezw ał pohańbionych i m oż­

nych, biednych i bogatych, synów i córki do kucia mieczy i bagne­

tów przeciw ciemięzcom...

Sam porw ał za czynu miot w szechkruszący i bił nim w grą- nitow ą płytę niewoli z mocą n ie­

ubłaganej pomsty, aż drżały po­

sady trzech tronów zaborców -ty- ranów...

A gdy w ybiła w reszcie u tę ­ skniona godzina, rzucił na trzy strony płonącą żagiew buntu i p o ­ rw aw szy w ręce, pokryty kurzem zapom nienia, sztandar ojców z pod Racław ic, G rochow a i M alago- szczy — z stugłosym, zm artw ych-

(5)

Nr. 1. Ż Y C I E p O L S K i Str. 3.

podziw ieniem w itały bohatera.

—„Kijów! K ijów !"—leciało to je ­ dyne słowo z k rań ca w kraniec, jak potężna trium falna pieśń skrzy­

dlata. W racała chw ała dawnych, zam ierzchłych stuleci. Miljony serc m ałodusznych natchnęła w iara w moc w łasną. N aród po długich la­

tach zaw odów i zw ątpienia zno­

wu się uczuł wielkim. Zaś E u ro ­

pa w podziwie przyglądała się w yzw alającej się Rzeczypospoli­

tej, k tó ra w swym daw nym m a­

jestacie potęgi i chwały w stępo­

w ała w grono najprzedniejszych narodów ...

A później, gdy czerw ony zalew W schodu obłędną, w ściekłą falą zagłady runął na Polskę, W ódz w spaniałym Cudem W isły zam a­

nifestow ał w szem u światu nie­

śm iertelność Rzeczypospolitej, r a ­ tując jednocześnie E uropę od klę­

ski hord barbarzyńskich...

W ięc czcią i miłością biją ku Niemu miljony serc polskich i o d ­ dają Go dziejom narodu, jako najcudniejszą i najukochańszą Le­

gendę...

Oszczędność i praca narody wzbogaca.

P odstaw ą dobrobytu jednostki i narodu jest w ytężona praca i drobiazgow a oszczędność. Są to pow szechnie znane praw dy, tak znane, że aż zatraciło się ich istotne rozum ienie.

K ażdy z nas ma wszelkie szanse zdobycia dobrobytu^ po­

w odzenia i niezależności m ate- rjalnej, jeśli tylko sam umie chcieć.

Dlaczego jednak nie wszyscy pow odzenie to w życiu osiągają?

O dpow iedź prosta: nie znam y drogi, w iodącej do dobrobytu, nie spostrzegam y licznych oka- zyj, które pozwoliłyby nam osią­

gnąć niezależność, a najczęściej nie jesteśm y należycie przygoto­

w ani do w ykorzystania n a d a rz a ­ jących się sposobności u trw ale­

nia swego dobrobytu i osiągnię­

cia pow odzenia w życiu.

Ileż to razy zdarza się k ażd e­

mu z nas, że nie może pomnożyć swego m ajątku, gdyż nie p rzew i­

dyw ał potrzeby posiadania kilku­

set, ba, naw et kilkudziesięciu zło­

tych.

Rzem ieślnikowi trafia się o- kazja nabycia tanio partji tow aru, niezbędnego dia jego pracy; mógł­

by w arsztat swój rozszerzyć, gdy­

by miał kilkaset złotych, gdyby mógł tow ar zadatkow ać. Szuka pożyczki, ale zanim znajdzie, kto inny go ubiegnie.

— Druga tak a okazja już się nie zd arz y —mówi z żalem i p o ­ zostaje tak samo nieprzygotow a­

nym do w ykorzystania szczęśli­

wej okazji, jak był dotychczas.

W iem y zaś wszyscy, ile podob­

nych okazyj każdy z nas w życiu przeoczył.

G ospodarz oddaw na przemy- śliwał nad dokupieniem gruntu.

Ziemia bardzo droga dzisiaj. — G dyby trafiła się okazja — w zdy­

chał. I okazja, jak zwykle w ży­

ciu się zdarza, przyszła, tylko on sam nie mógł z niej skorzystać.

" І tak"byw d'śTale. K ażdy z nas, niezależnie od fachu, zain tereso ­ w ań i zajęcia miał i mieć będzie

inż. M a r j a n R e m b o w s k i Wojewoda Białostocki.

podobnych okazyj bez liku, tylko czy potrafi z nich skorzystać?

Zw yciężają zaś ludzie przew i­

dujący. P rzew idyw anie nietylko przyszłych potrzeb, lecz i szczę­

śliwych w ypadków , stanow i jeden z drogow skazów na drodze do dobrobytu osobistego.

Czytamy i słyszymy wiele o fortunach, pow stałych z niczego;

znamy liczne przykłady ludzi, którzy rozpoczynali swoją karje- rę od sprzedaży gazet, czyszcze­

nia butów czy posług w w arsz­

tacie, a w ciągu lat kilkunastu zdobyli fortunę.

H istorja A m eryki podaje nam ’ przykłady przedziw ne. Oto zgła­

sza się do w łaściciela wielkiej fabryki biedny, zgłodniały ro b o t­

nik, prosi o pracę. W łaściciel o- św adcza, że pracy niema. —„Pan żartuje -o d p o w ia d a ro b o tn ik —wi­

działem okna pańskiej fabryki —

są brudne; robotnicy źle widzą, m ęczą oczy, gorzej przez to p ra ­ cują. Niech pan pozwoli mi oczy­

ścić okna, a przekona się pan o rezu ltacie". W łaściciel roześm iał się i zlecił robotnikow i oczyszcze­

nie okien. Rychło przekonał się, iż ten szczegół, na który u p rzed ­ nio nie zw racał uwagi, podnosi w ydajność jego fabryki. R obotnik pozostał na miejscu, a po 10 la tach został m ilionerem . Dzięki inicjatyw ie, gorliwości i inteli­

gencji szybko aw ansow ał, aż w końcu został w spólnikiem fabry­

ki.

Szczęście miał powie nieje­

den. N iew ątpliw ie. Umiał jednak szczęśliw y traf schw ytać mocną ręką.

Na wielkiej loterji życia ten tylko w ygrać może, kto wnosi ja ­ kąś staw kę. N ajcenniejszą zaś staw ką w życiu jest: przew idy­

w anie, praca i oszczędność.

Jeśli naogół nie przygotow uje­

my się do skorzystania ze szczę­

śliwych okoliczności, cóż mówić dopiero o klęskach i nieszczę­

ściach, które każdego z nas sp o t­

kać mogą. Człowiek nieprzew idu- jący jest zawsze nieprzygotow a­

ny; każda radość może zam ienić się dlań w kłopoty i troski, a w razie rzeczyw istych nieszczęść, staje bezradny.

N iepow odzenia, które przew i­

dzieć mógł, stają się dlań k a­

m ieniem młyńskim, rzuconym to ­ nącemu, ażeby się ratow ał. Liczy on w ów czas na pom oc innych, podobnych mu, którzy nie p rz e ­ w idzieli własnych potrzeb, cóż dópiero cudzych.

Zawód, jaki go najczęściej spotyka, dołącza do jego trosk ból i rozgoryczenie na św iat i ludzi. W tedy k arjera jego skoń­

czona. Świat, bowiem, należy do ludzi, w ierzących w szczęście, u- m iejących przew idyw ać i liczą­

cych jedynie na siebie.

(D. c. n.)

L. W.

(6)

Budownictwo wiejskie i miejskie.

P rzystępując do om aw iania b u ­ dow nictw a w zakresie osiedli ludzkich na wsi i w m ieście, c e ­ lem naszych starań będzie ujm o­

w anie go jako jednego z czynni­

ków budow y dużego G m achu K ultury Narodu,

Zaczniem y od podstaw , więc zabudow y gospodarstw a w iejskie­

go, P rzedstaw im y sposób zab u ­ dowy zasadniczy i rozw ojow y z uw zględnieniem w arunków hi­

gieny i w ymagań człow ieka w spół­

czesnego.

Z uwagi, że życie w spółczesne dąży do postaw ienia gospodar­

stw a w iejskiego na wysokim po­

ziomie pracy społecznej, nie będziem y się w ahać w dążeniu do usunięcia tych przesądów i naw yków , przekazanych w ielo­

w iekow ą trad y cją pokoleń, które przez bezkrytyczną bierność u tru ­ dniały postaw ienie budow nictw a w iejskiego na tym poziomie, na jakim ono, jako współczynnik życia współczesnego, pow inno się znajdować.

Zrozum iałem jest, że to, co stanow i cechę zdobnictw a w bu ­ dow nictw ie ludow em — wiejskiem, będzie m usiało przystosow ać się do w arunków życia w spółcze­

snego gospodarstw a. Zatem c e ­ chę budow nictw u ludow em u n a ­ da w ypadkow a tych wymagań i um iejętność oszczędnego zu­

żytkow ania m aterjału budow la­

nego. Nie utraci na tern „sposób"

(styl) budow nictw a, czy to kur­

piowski, czy łowicki i t. p., owszem, oparty na tradycji, w ścisłem przystosow aniu do wy­

m agań w spółczesnych, zyska na swej żywotności.

Budowę zabudow ań poszcze­

gólnych gospodarstw postaw im y na szerokim planie z myślą n a ­ stępnego rozw oju przez rozbu­

dow ę, wynikłą w skutek wzmo żenią produktyw ności gospodar­

stw a lub też innych przyczyn.

Pod uwagę będzie brane w za­

jem ne ustosunkow anie się gospo­

darstw , grupow e łączenie w pew ­ ne jednostki tow arzysko-gospo- darcze i w zw iązku z tern, jako następstw o gospodarczej organi­

zacji, w ysunie się potrzeba w zno­

szenia budow li w spólnego użytku, czy to w zakresie wytwórczym, przetw órczym , o charakterze prze­

mysłowo-handlowym, czy też kul­

turalno-ośw iatow ym , czy w re ­ szcie o ch arak terze rozryw ko­

wym. Budow nictw o kościelne będzie ujęte we w łaściw e ramy, z uwzględnieniem pierw iastka

rodzim ej architektury i om ów io­

ne na odpow iedniem miejscu.

N astępnie przyjrzym y się stro ­ nie artystycznej życia w ew nętrz­

nego każdego gospodarstw a w iej­

skiego, więc będziem y mówić o zdobnictw ie historycznem sprzętu domowego i o tern, jakiem ono bez utraty swego c h ara ra k teru rodzim ego—dzisiaj być powinno.

Zkolei przejdziem y do budow ­ nictw a mało - m iasteczkowego,

regulacja osiedla, kanalizacja, w odociągi i organizacja racjonal­

nego budow nictw a miejskiego.

Tu będziem y starać się przez om ów ienie możliwie w yczerpu­

jąco spraw budow nictw a m iej­

skiego dążyć do uśw iadom ienia potrzeb człowieka kulturalnego, pod względem doboru terenu, sposobu zabudow y, zasadniczego rozplanow ania m ieszkań i ich w ew nętrznych urządzeń. W ska-

które pod względem już nie w ar­

tości architektonicznej, ale zasad higjeny i um iejętności ekono­

m icznego zużytkow ania te re n u i m aterjału, sto i—niestety — b a r­

dzo nisko.

W dużej m ierze przyczyna le­

ży w ogólnem ubóstw ie powo- jennem , następnie w nieprzygo- tow aniu sam orządów m iast do sam odzielnej pracy technicznej, jaką będzie przedew szystkiem

zówki i zasady będziem y starać się, o ile możności, popierać m a­

teriałem ilustracyjnym .

W poczynaniach naszych za­

wsze przyśw iecać będzie idea postaw ienia budow nictw a i życia, z budow nictw em związanego, na wysokim poziomie wymagań w spółczesnych, bez zatracenia cech rodzim ych budow nictw a, tradycją nam przekazanego.

Macura.

(7)

Nr 1. Str. 5.

Szczytem bezczelności będzie, jeżeli zacznę pisać w piśmie bia- łostockiem o sztuce. Niech kocha­

ny czytelnik oburza się, drwi, kpi, naw et język pokazuje, nic na to nie poradzę: korzystam z działu o sztuce w tygodniku ilustrow a­

nym „Życie P olski"—no i piszę!

O Bóstw a opiekuńcze, dodajcie mi odwagi, bym mógł śmiało rzec o sztuce to, co mózg mój myśli, a serce czuje. Bo, napraw dę, tru ­ dno jest zacząć mówić o czemś, czego Białystok nie zna lub o czem zaledw ie słyszał, Lecz m u­

szą być pierwsi, którzy i ten te ­ m at poruszą i tę stronę życia człow ieka om ówią i obudzą, a czas po tem u wielki. K ropla w o­

dy, spadająca przez dłuższy okres czasu w jedno m iejsce na grani­

cie, otw ór wyżlabia. U przejm ie proszę kochanego czytelnika nie p rzerażać się — artykuł niniejszy nie jest kroplą w ody ani mózg pański granitem, tak źle jeszcze nie jest, to tylko takie słabe p o ­ rów nanie. Jeżeli raz o czem się wspomni i to tak półgębkiem, to oczywiście, że skutku to żadnego nie wywrze. T rzeb a być tyranem : stale, system atycznie zacząć m ó­

wić, tłum aczyć, nauczać poglądo­

wo, a w tedy dopiero sztuka w życiu białostoczanina znajdzie miejsce. T rzeba tylko trochę po­

św ięcenia i dobrej woli ze stro ­ ny tych, którzy roli pionierów - w ychow aw ców w tej dziedzinie się podejm ą lub którzy już przez stopień społeczny do tego są p o ­ wołani. Białystok jest miastem przem ysłowem , m ieszkańcy jego z jednej strony robotnicy, z d ru ­ giej—przem ysłowcy, uganiają sie za pieniądzem , czasy zaś pow o­

jenne są okresem wielkiego zm a­

terializow ania. Uwaga ludzi dziś jest zw rócona jedynie w stronę najw iększego użycia, jak n ajb ar­

dziej w yrafinow anego dogodzenia ciału. To ma czasem dobre stro ­ ny. W ojna i wszelkie z nią nie­

wygody wyniszczyły organizmy ludzkie, jak rów nież pokazały krótkow ieczność istoty ludzkiej, życie zaś ilustrow ało ciągle, jak silne, zdrow e organizmy łatw iej radzą w przykrych sytuacjach ży­

ciowych i że praw dą jest, co gło­

si stare rzym skie przysłowie: „w zdrow em ciele —zdrow y duch".

Św ięta prawda! Nikt tego nie n e ­ guje. Pokolenia młodsze szybko odradzają się fizycznie. Mile jest w idziany przez w szystkich zdro- w om yślących obyw ateli rozwój

Ż Y C I E P O L S K I

Z E S Z T U K I .

ruchu sportow ego. Rasę ludzką trze b a bezwzględnie podnieść, lecz to są zadania tow arzystw eugenicznych.K ażde miasto budu­

je boiska sportow e, pow stają wielkie, w spaniale urządzone sta- djony. Dzień w dzień słychać o wszelkiego rodzaju zaw odach:

czy to w obrębie jednego m iasta pom iędzy najrozm aitszem i zrze- szonemi drużynam i, czy m iędzy­

m iastowych, czy też o pierw szeń­

stw a narodów w O lim piadach.

Ruch sportow y ogarnął cały ży­

wy świat. G ra w piłkę nożną ga­

zeciarz, z świeżym num erem w ręku pędzący przed sobą k a rto ­ fel, potrącając niem iłosiernie prze-

Z y g m u n t S k r z y ń s k i Vice-Wojewoda Białostocki.

chodniów, co jest mile naw et przez nich widziane, a kończąc na prezydencie A m eryki. W szy­

scy są po sportow em u ubrani, wszyscy sportem żywo się inte­

resują, wszyscy starają się być sportsm anam i.

Ludziom przodującym w pew ­ nych odłam ach sportu staw ia się za życia pomniki, jak to miało miejsce z Nurmim, szybkobiega­

czem Finlandji. A m erykanin D em psey za dobre ciosy w bo­

ksie zostaje przez rząd Stanów Zjednoczonych m ianow any ofice­

rem m arynarki, a rę k a jego, gru­

ba, ordynarna łapa, przez tysiące

fotografów była fotografow aną i we w szystkich pism ach św iata re ­ produkow ana ku chw ale A m ery­

ki i jej potom ności. W iele p o d o b ­ nych entuzjastycznych uznań się słyszy. Lecz zapom inam y o tern, że na całokształt istoty ludzkiej składa się ciało i dusza, że rów ­ nom ierny rozwój tych dwóch czynników może dopiero stw o­

rzyć typ praw dziw ego człowieka, W iemy, że krańcow ość w tym w ypadku mocno może zaszkodzić, że zagalopow aw szy się, stw orzy­

my mimowoli w życiu now e sm ut­

ne przysłow ie, że „w zdrow em ciele-zd ro w e cielę". Uchronić nas od takich epitetów m oże jedynie rozwój duchowy, a to da w pierw ­ szym rzędzie sztuka we wszelkich jej przejaw ach, jak: m alarstw o, muzyka, rzeźba, literatu ra, te a tr i film. Będę mówił o m alarstw ie, gdyż to jest dziedzina, o której bez w yrządzenia krzyw dy kom u­

kolw iek słów kilka rzec mogę.

Inne działy sztuki i ich w pływ na w ychow anie poruszą fachowcy, gdyż raz już zaczętą spraw ę trz e ­ ba kontynuow ać choć pom alutku, ale aż do skutku. Nikt nie za­

przeczy, że zam iłow anie do pięk­

na ma każdy człowiek, że nasi pra-praojcow ie z epoki kam ien­

nej te same zam iłow ania posia­

dali i objaw iali je w rysunkach na ścianach swych grot, w ozda­

bianiu naczyń, sprzętów codzien­

nego użytku.

Lud nasz wiejski te sam e za­

m iłow ania posiada. W ystarczy zajść ęlo chaty góralskiej, łow ic­

kiej, w ystarczy przyjrzeć się ich kilimom, w ycinankom , strojom , sprzętom a stwierdzimy, że lud ten kocha piękno. Istnieje w ielka sztuka ludow a. Zajdźmy natom iast do m ieszkań robotnika fabrycz­

nego, urzędnika, przem ysłow ca — biednych, bogatych—i cóż znaj­

dziemy? Ech, lepiej nie mówić!

Doszlibyśmy do bardzo smutnych wniosków, że ci ludzie zatracili zam iłow anie do piękna, że życie ich jest w yzute z wszelkich p ier­

w iastków estetyki, Ruch życia miejskiego i ta ciągła pogoń, w śród głosu syren, aut, zapachów i w y­

ziewów fabryk, maszyn, ku rzu —za pieniądzem —i to kom binowanym sprytem zdobytym —nie pozw ala na chwile przeżyć duchowych wyż­

szych refleksyj, na chwile szczę­

ścia,płynącego z oglądania obrazu, czyto nam alow anego przez a rty ­ stę, czy stw orzonego przez naturę, jak w schody i zachody słońca,

(8)

piękno gór, mórz, słuchanie św ier­

gotu ptaków , poszumu drzew lub symfonji. O czywiście, że młode pokolenia, w ychow ane w takiej atm osferze, zdała od wszelkich w zruszeń pod wpływem w rażeń estetycznych, nie b ęd ą zbyt cie­

kaw ie przedstaw iać się pod wzglę­

dem moralnym, Trudno, i to b a r­

dzo trudno w skazać na k o n k ret­

ne korzyści, płynące z obcow ania ze sztuką, bo to nie jest rzecz m aterjalna, to nie jest tak, jak z funtem kiełbasy, którąś zjadł i poczuł w żołądku, a naw et innym pokazał, to jest coś, co nie da się przy pom ocy zmysłów poznać.

Duszę ludzką widzimy czasem w czynach. Znamy duszę Chopi­

na, B eethow ena, Rafaela, L eonar­

d a — d a —Vinczi, M atejki, G rottge­

ra, M ickiewicza, Bajrona, P uszki­

na i innych. W idzimy ją po życiu ich samych. Otóż, ze względu na maluczkich, tych ze szkół pow ­ szechnych, zaw odow ych i gim na­

zjów, którzy, nie b ęd ąc w ypaczo­

nymi, są w rażliwi na piękno, trzeba zacząć organizow ać wy­

staw y obrazów , sztuki stosow anej, estetycznej i higienicznej budow y domów, jak rów nież zakrzątnąć się około założenia w mieście, liczącem stutysięczną ludność, s a ­ lonu sztuki, muzeum własnego itp.

U m ożliw ienie szerokim masom kształcenia się i tern sam em udu­

chow iania przez oglądanie piękna na pew no w yrobi smak estetyczny, w ytw orzy rodzaj mody in te re so ­

w ania się sztuką. Nie b ę d ą się zdarzały w tedy takie fakty, jak kupow anie obrazów , a raczej o b ­ skurnych kopij od pacykarzy, n c nie m ających w spólnego z p raw ­ dziw ą sztuką. D latego też cieszę się niezm iernie, że nareszcie zna­

lazło się w Białym stoku pismo, w którem m ożna poruszyć tak w ażną spraw ę, i że będzie ono łączni­

kiem m iędzy społeczeństw em a artystam i, a gdy zrozum iem y do­

niosłość zadania, w spólnem i siła­

mi dążyć będziem y do stw orze­

nia podstaw urabiania ch ara k te­

rów przyszłych naszych pokoleń pod w pływ em sztuki.

Cz. Sadowski.

Z życia Straży Pożarnych na terenie Woj. Białostockiego.

Pierw szy okres działalności Związku Białostockiego miał cha­

ra k te r wysiłków początkow ych i obm yślanych prób w kierunku racjonalnego ułożenia podw alin organizacyjnych pod budow ę Zw iązkowej K orporacji S trażac­

kiej na terenie W ojew ództw a Bia­

łostockiego. W ysiłki te nie były żadną im prow izacją, ani błądze­

niem poom acku na nowym te re ­ nie, lecz p racą obm yślaną i r e a ­ lizow aną na podstaw ie dośw iad­

czeń innych Związków, a prze- dew szystkiem dośw iadczeń w ła­

snych.

Jeżeli się uwzględni ró żn o ro d ­ ny ch arak ter pow iatów, w cho­

dzących w skład W ojew ództw a Białostockiego, ich odm ienność pod względem w arunków społecz­

nych, gospodarczych i kultural­

nych, a głównie, co nas tutaj o b ­ chodzi—odm ienność tradycyj s tra ­ żackich, to staw ało się od sam e­

go początku w obec faktów, które dyktow ały stosow anie innych kry­

teriów w spraw ach pożarniczych na terenie pow iatów b. K ongre­

sówki, a innych w pow iatach w schodnich.

A żeby uniknąć takiej dw oi­

stości w m etodzie i program ie prac, gdyż ta zaszkodziłaby b ez­

w zględnie organizacji strażackiej, należało tedy stw orzyć pew ną w ypadkow ą w szelkich odm ien­

ności terytorialnych i w ypadko­

wej tej rozum nie się trzym ać.

Że taka diagnoza i w yciągnię­

te z niej w nioski były trafne, w y­

nika z szeregu faktów, które na każdym kroku stw ierdzają uśw ia­

dom ienie obyw atelskie u straży zrzeszonych z jednej strony, z d ru ­

giej zaś — w ielką spójnię korpo­

racyjną, jaka się zadzierżgnęła pom iędzy poszczególnem i placów ­ kami a Związkiem. K apitał o ta ­ kiej w artości gw arantuje solidny rozwój każdej instytucji.

Zgodnie z w ytyczńem i z asa­

dami, w myśl których zw olna i system atycznie w yłaniały się po­

szczególne Związki W ojew ódzkie z dotychczasow ego Związku F lo ­ riańskiego, został zw ołany w dniu 9 czerw ca 1924 r. I-szy W alny Zjazd S traży w Białym stoku, z te ­ renu całego W ojew ództw a.

W dniu tym uchw alono pow o­

łać do życia Zw iązek W ojew ódzki i w ybrano Radę Zw iązku w skła­

dzie 12 osób i 3 osoby do Ko­

misji Rewizyjnej.

R ada W ojew ódzka odbyła po­

siedzenie w dniu 8 sierpnia 1924 r.

i w yłoniła I-szy Z arząd prow izo­

ryczny, zaś w dniu 8 lutego 1925 r.

Z arząd definityw ny w składzie 4-ch osób.

P ierw szą czynnością Zarządu było z a l e g a l i z o w a n i e statutu Związku, co zostało uskutecznione decyzją W ojew ództw a B iałostoc­

kiego z dn. 30-go w rześnia 1924 roku. N astępnie Z arząd zajął się w stępnem i czynnościam i organi- zacyjnem i i uzyskaniem począt­

kow ych funduszów od Instytucyj i T ow arzystw U bezpieczeniow ych.

W drugim roku istnienia Zw iąz­

ku, t. j. w roku 1926, na skutek jednej z uchw ał Rady Związku, przystąpiono do organizow ania Związków Okręgowych na te r e ­ nach kilku pow iatów , w rezu lta­

cie czego pow stał tyłko Zw iązek O kręgowy na terenie pow iatu B ia­

łostockiego. Na teren ach innych

pow iatów spraw a ta upadła, gdyż uznały ją Sam orządy pow iatow e i straże za rzecz jeszcze p rzed ­ w czesną i nierealną.

W dniu 22 lipca rb, na po­

siedzeniu R ady W ojewódzkiej u- chw alono podzielić te re n W oje­

w ództw a na n astępujące Okręgi Zbiorowe:

I. Okrąg, powiaty: Łomża, Kol­

no, O strołęka i Ostrów.

II. Okrąg, powiaty: Białystok, Szczuczyn i W ysokie-M azow .

III. Okrąg, powiaty: G rodno, Suwałki, Augustów i Sokółka.

IV. Okrąg, pow iaty: W ołko- wysk i Bielsk Pódl.

później zaś, w miarę przyrostu straży, pow yższe Związki O k rę­

gowe dzielić na mniejsze tak, aby każdy pow iat stanow ił odrębny Związek Okręgowy.

Zw iązek W ojew ódzki, w alcząc z brakiem funduszów, nie mógł rozw inąć swej działalności w ta ­ kiej m ierze, jak inne Związki W ojew ódzkie, ow ocem jednak jest przeprow adzenie trzydziestu kil­

ku kursów pożarniczych, na któ­

rych zdobyło w iedzę fachow ą o- koło tysiąca strażaków .

W roku bieżącym, dzięki lep­

szemu zrozum ieniu spraw y po­

żarniczej przez ogół ludności W o ­ jew ództw a, a głównie przez S a­

m orządy pow iatow e, i dzięki w ięk­

szym subw encjom tych ostatnich, Zw iązek zaangażow ał dw óch in­

struktorów i przystępuje do lu­

stracji straży w całem W ojew ódz­

twie, do szkolenia straży już ist­

niejących i organizow anianow ych.

W c h w i l i zorganizow ania Związku W ojew ódzkiego na te ­ renie W ojew ództw a B iałostockie­

(9)

Nr. 1. Ż Y C I E P O L S K I Str. 7.

go było 69 straży ochotniczych i 2 zaw odow e. O becnie, po trzech latach pracy, na te ren ie W oje­

w ództw a istnieją 173 straże o- chotnicze i 2 zaw odow e, z p rze­

szło 7-miu tysiącam i członków czynnych.

Czas więc wykazał, że ziarno, rzucone w ziemię, zaczyna pu­

szczać korzenie, a to dzięki nie­

strudzonej pracy Prezesa Zarzą­

du Związku, p. Wincentego Tyszki, i całego Zarządu, oraz Inspektora Związku, p. Franciszka Sobczyka.

Praca nad rozwojem straży idzie w szybkiem tempie naprzód. Pra"

ca to bardzo ciężka, bo rozbija"

jąca się o brak funduszów, przy­

świeca jej jednak myśl przewod­

nia dobra społecznego.

W. T.

Hodowla zwierząt domowych — podstawą gospodarstw małorolnych

Dzielenie gruntów włościań­

skich i drobnoszlacheckich na coraz mniejsze i mniejsze posiad­

łości doprowadziło w rezultacie do ogólnego zubożenia gospo­

darzy wiejskich, gdyż spłacheć ziemi, który dawniej był warszta­

tem pracy i podstawą bytu jed­

nej rodziny, musi wyżywić dzi­

siaj dwie, trzy, a nawet i więcej rodzin. Nic zatem dziwnego, że słychać ciągle skargi na biedę i głód na wsi—wreszcie, że brak ziarna do siewu, a na przednów­

ku brak pożywienia doprowa­

dzają ludność do rozpaczy. Nie­

jeden, nie widząc wyjścia z cięż­

kiej sytuacji, sprzedaje ojcowiznę, która już nie może go wyżywić, i wyjeżdża w cudze kraje, wyjeż­

dża w poszukiwaniu lepszej doli, łatwiejszego znalezienia kawałka chleba.

W czasach obecnych dużo mó­

wi się o reformie rolnej, która ma za zadanie uzdrowienie tych bolączek. W rzeczywistości re­

forma rolna ma doprowadzić do znacznego podniesienia ilości sa­

modzielnych gospodarstw, mniej­

szej własności, ale czy właści- wem będzie oczekiwanie z zało- żonemi rękami na dobroczynne skutki reformy rolnej, ocze­

kiwanie ratunku tylko z tej stro­

ny, czy też nie należałoby jedno­

cześnie szukać innych sposobów, innego wyjścia z ciężkiego poło­

żenia drogą ulepszenia gospo­

darki, drogą podniesienia kultury rolnej?

Jeżeli przyjrzymy się gospo­

darce i rezultatom gospodarki braci naszych na Śląsku i w Wiel- kopolsce (nie mówiąc już o go­

spodarce drobnych rolników w krajach kulturalnych Zachod­

niej Europy), to musimy przyznać, że sposoby takie istnieją, że jest wyjście z ciężkiego położenia.

Tam na Śląsku i w Wielko- polsce nie słyszy się o takim plonie, gdzie „brat brata urodzi”, pomimo, że grunty tamtejsze nie są lepsze, a raczej gorsze, niż u nas—zato oni mają wysokie plony, zato — u nich hodowla zwięrząt domowych wysoko stoi,

T y s z k o W i n c e n t y Vice-Wojawoda Poleski.

Dnia 16 b. m. opuścił Białystok no- womianowany vice wojewoda p. Wincenty Tyszko, udając się do Brześcia celem objęcia urzędowania w województwie poieskiem.

P. Vice-woj. Tyszko pochodzi z zie­

mi Kowieńskiej, urodzony w 1879 r , kształcił się w Petersburgu, gdzie ukoń­

czył gimnazjum i prawny fakultet na u iwersytecie.

Przed wojną piastował wyższe sta­

nowiska w administracji zaborczej (na Syberji i w Petersburgu).

W 1920 roku powraca do kraju, gdzie zostaje mianowany Inspektorem Admini­

stracyjnym Starostw w województwie Lubelskiem

W 1922 r. zostaje przeniesiony na to samo stanowisko do województwa Kieleckiego.

W 1924 roku zostaje mianowany Na­

czelnikiem Wydziału Administracyjnego w województwie Białostockiem.

Obecnie zaś został mianowany Vice- Wojewodą Poleskim.

Będąc w Białymstoku, oddawał się z całą energją pracy społecznej jako Prezes Związku Straży Pożarnych Woje­

wództwa Białostockiego i jako Prezes Koła Przyjaciół Akademika Polskiego.

a o szachownicy gruntów już tam dawno ludzie zapomnieli.

Jeżeli jednak Ślązak i Wiel­

kopolanin potrafił nauczyć się tak dobrze gospodarować to i rol­

nicy innych dzielnic też mogą dojść do tej samej umiejętności, muszą tylko przystosować swą gospodarkę do zmienionych przez

czas i postęp warunków, muszą skończyć z nieszczęsną szachow- nią przez komasację swych grun­

tów, muszą wreszcie zająć się hodowlą zwierząt w sposób wła­

ściwy, w sposób racjonalny i no­

woczesny.

W tej ostatniej sprawie dzisiaj szczegółowiej zabieramy głos, aby niejednokrotnie do tej kwestji jeszcze powrócić, aby przełamać wkońcu upór i konserwatyzm większości drobnych rolników, aby zachęcić światlejsze jednostki do czynienia prób w tym kie­

runku.

Wiadomą jest rzeczą, że w na­

szych gospodarstwach przeważa

—do chwili obecnej — kierunek uprawiania roślin zbożowych, ogół bowiem rolników sądzi, że sprzedaż ziarna jest korzystniej­

szą, aniżeli przerobienie produk­

tów roślinnych na produkty zwie­

rzęce.

Skutkiem takiego ogólnego, a błędnego mniemania, hodowla zwierząt była w Polsce na dru­

gim planie, tem więcej, że przy wyłącznej produkcji zboża gospo­

darz utrzymuje inwentarz żywy, jako „zło konieczne”—do użytku pociągowego i do produkcji na­

wozów.—Taka zbożowa gospo­

darka dążyła wyłącznie do wy­

zyskania roli w kierunku osią­

gnięcia najwyższych dochodów ze sprzedaży ziarna.

Z doświadczenia wiemy, że cały zbiór, wszystko ziarno, otrzy­

mane z omłotu, trzeba rok rocz­

nie dzielić na trzy części: jedną część — na zamierzony zasiew, drugą — na utrzymanie własne i inwentarza — dopiero trzecią — ostatnią część przeznaczamy do sprzedaży.

Przy złym urodzaju ta część bywa najmniejszą, gdyż zaś uro­

dzaj całkiem chybi — niema jej wcale.

Przypuśćmy jednak, że mamy rok dobry, w którym gospodarz będzie mógł część swego urodzaju spieniężyć, gdy w takim szczę­

śliwym roku zestawimy przychód,

osiągnięty ze sprzedaży wolnego

ziarna, z wydatkami, związanemi

(10)

z prow adzeniem gospodarstw a, jak to: najem robotnika, utrzy­

m anie budynków , kupno i utrzy­

manie in w entarza m artwego, (narzędzi rolniczych), asekuracja budynków , kupno odzieży, dalej

—z w ydatkam i na cele publicz­

ne, a więc: podatki rządow e i sam orządow e, w reszcie z w ydat­

kami nieprzew idzianem i, jak — ciężka choroba lub śm ierć w ro ­ dzinie, padnięcie krow y lub ko­

nia i t. p., to okaże się, że z c a ­ łej pracy rolnika niem a żadnego zysku, a częstokroć okaże się i niedobór, który obciąża gospo­

darstw o.

Otóż takie gospodarstw o, nie m ając żadnej innej, ubocznej ga­

łęzi produkcyjnej, któraby je w spierała, narażone jest w dzi­

siejszych w arunkach — przy lada nieprzew idzianem w ydarzeniu — na upadek i zniszczenie.

W całkiem odm iennych w arun­

kach znajduje się gospodarz w iej­

ski, prow adzący gospodarstw o rolne w połączeniu z hodow lą zw ierząt czyli upraw iający prócz roślin zbożow ych odpow iednie rośliny pastew ne, które w spo­

sób właściwy zużytkow ane zosta­

ną przez zw ierzęta.

G ospodarz taki zawsze ma sta ­ łe źródło dochodów , nadto stw a­

rza sobie zyski w yższe nad te, jakie uzyskałby, produkując wy­

łącznie ziarno, przyczem zyski te coraz bardziej i bardziej w zra­

stają, osobliw ie po wojnie.

G dy uświadom im y sobie ko­

nieczność przejścia na ten rodzaj gospodarki, musimy zastanow ić się, jakie m ianow icie zw ierzęta hodow ać, jaka hodow la p rzyspa­

rza najw ięcej zysków,

W krajach, gdzie hodują b a r­

dzo m leczne bydło, jest ono dla w łaściciela głównem źródłem do ­ brobytu, głów ną podstaw ą gospo­

darstw a m ałorolnego—żadne bo ­ wiem inne zwierzę nie zużytkuje tak dobrze i nie przem ieni na w artości rynkow e wszelkiej p a ­ szy słom iastej, roślin okopow ych i odpadków , pochodzących z go­

spodarstw a wiejskiego, jak bydło rogate, dające prócz m leka i p ro ­ duktów pochodnych znaczną ilo§ć (dziennie około 30 kg. na sztukę) produktu ubocznego — nawozu, który w naszym kraju, gdzie n a ­ w ozy sztuczne są m ało stosow a­

ne, jest najw ażniejszym i najw y­

datniejszym środkiem do utrzy­

m ania plenności ziemi.

D ecydując się jednak na zapro­

w adzenie u siebie racjonalnej ho­

dowli bydła, musimy przestrzegać zasady, że nie ilość bydła o docho­

dzie stanowi, lecz je^o jakość, i że tylko utrzym yw anie i hodow la dobrych mlecznych krów p rz e d ­

staw ia najlepszy i najpew niejszy in teres dla drobnych gospodarstw , albow iem tak, jak z jednego h ek ­ ta ra dobrze upraw ionego i una- w ożonego pola osiągniem y zbiór większy, niż z dwóch hektarów gruntu jałowego, tak też jedna m leczna krow a, dobrze i racjo ­ nalnie żywiona, da nam w ięcej mleka, niż dwie lub w ięcej krów m ałom lecznych i źle utrzym yw a­

nych.

P rócz tego należy mieć na uw a­

dze,że nawóz, otrzym any od sztuk lepiej żywionych, jest lepszy, a więc zapew ni nam lepszy urodzaj, a co za tem idzie, w iększe plony.

Dalej należy mieć na uw adze tę okoliczność, n ad er w ażną dla rolnika, że prow adząc um iejętną i racjonalną hodow lę, musimy upraw iać w iększą ilość roślin oko­

pow ych i pastew nych, co nadzw y­

czaj dodatnio w pływ a na podnie­

sienie gospodarstw i kultury ro l­

nej, albow iem okopow e wym agają dobrej i dokładnej upraw y, sk u t­

kiem czego podnoszą się plony roślin, upraw ianych po okopo­

wych. Co dotyczy upraw y roślin pastew nych, należących do roślin strączkow ych, to te w zbogacają ziemię w azot czyli w najcen­

niejszy dla w zrostu roślin skład­

nik. S tąd widzimy, że popraw a hodow li musi w yw rzeć dodatni wpływ na sam ą urodzajność grun-

Bronislaw Kretowicz

K O M A N D O R ST A N IEW IC Z

(Nowela, odznaczona na konkursie „Morza" w r. 1926)

Miało się już ku świtaniu, gdy torpedow iec

„Śmigły1* opuścił Gdynię, kierując się w stronę la ­ tarni helskiej.

P erlo w o -szara mgła, gęsta i wilgotna, otoczyła go nieprzeniknioną oponą, że zdaw ał się być roz- w iew no-nieuchw ytnem , legendarnem widmem p u ­ stoszy wodnych, o jakich bają starzy wilcy morscy.

Morze spało, bezw ładzą jakichś błogich snów- m arzeń oniem ione. Spokoju w ód nie mącił naj­

lżejszy pow iew w iatru.

K om andor Staniew icz stał na m ostku k ap itań ­ skim ze skrzyżow anem i na piersiach rękam i—cichy, nieruchom y, z w zrokiem uporczyw ie kędyś w p rze­

strzeni utkwionym, jakgdyby pragnął przejrzeć m leczną biel mgławicy, zaw istnie p rzed nim dal m orską skryw ającą.

Brew miał ściągniętą i nam arszczone czoło. Rysy ostre, skupione, poniekąd groźne. W każdym calu znać było w ytraw nego, starego m arynarza. W m iarę jednak, jak czas uchodził, w yraz tw arzy łagodniał.

P rzem iana ta następow ała pod w pływ em myśli i w spom nień doby minionej, które ni stąd ni z ow ąd poczęły pow staw ać w pamięci, kojarząc się z rz e ­ czyw istością obecnej chwili w przedziw ny zdarzeń różaniec.

On, były oficer m arynarki rosyjskiej, dow odzi oto torpedow cem polskim. U przednio służył za­

borcy i n aw et walczył pod jego sztandarem w roz- pacznej bitw ie pod Cuszym ą—teraz siły swe i w ie­

dzę składa na ołtarzu odrodzonej Ojczyzny. W ię­

cej—gotów jest za nią krew przelać, życie w ofie­

rze lubej złożyć...

O, ileż razy m arzył o te m —tam, na Dalekim W schodzie. Ileż takich cudow nych, m irażowych utęsknień prześniła jego m łodzieńcza, zapalna du­

sza podczas długich godzin w artow ania, gdy stał sam otny na w achcie—tak, jak teraz —w czarny mrok nocy zapatrzony, skąd lada m om ent miały w ynurzyć się groźne pancerniki nieprzyjaciela, którego o ta ­ czał najserdeczniejszą sym patią, pomimo iż los okrutny kazał w alczyć przeciw ko niemu, zadając gwałt woli i sumieniu.

Lecz oto wszystko zmieniło się—jak w bajce...

W czoraj dostał rozkaz w ypłynięcia na morze.

Sztab m arynarki otrzym ał inform ację, iż czerw ona flota sow iecka opuściła swą bazę celem odbycia w spólnie z flotą niem iecką m anew rów i ćwiczeń w pobliżu w ybrzeża polskiego; jego zadaniem b ę ­ dzie obserw ow anie, czy wrogie eskadry nie w płyną na terytorium nadbrzeżnych w ód polskich.

„Śmigły" m ajestatycznie pruje ostrym swym dziobem gładką—jak tafla ośnieżona — toń Małego morza. W ciszy poranku m onotonnie dudnią jego pierw szorzędne maszyny.

Płyną w prost ku helskiej przystani.

W mglistej rozw iei zamigotało o to —mdło i nie

(11)

Ż Y C I E P O L S K I

Nr. 1. Str. 9.

tów, a tern samem—na zwiększe­

nie naszych dochodów.

Nawiasem wspomnieć należy, iż wartość nawozu stajennego by­

wa różna i że wartość ta jest uzależniona od obchodzenia się z nawozem, zarówno w stajni, jak na gnojowni, wreszcie w polu.

Umiejętne obchodzenie się z na­

wozem jest rzeczą niezmiernie ważną i jest jednym z niezbęd­

nych w arunków , m ających wpływ na osiągnięcie w iększych zysków z hodowli.

Musimy wogóle przyjąć za za­

sadę, że dążenie do tego, aby u nas było lepiej, aby biedy było mniej, a więcej dostatku, w ym a­

ga zaprow adzenia postępow ego gospodarstw a rolnego z p ostępo­

wą hodow lą, nadm ienić przytem należy, że życie wsi, tam, gdzie

tę zasadę zrozum iano i w prow a­

dzono w czyn, gdzie podstaw ą gospodarstw a uczyniono hodow lę, w yraźnie podnosi się, w yw iera­

jąc dodatni wpływ na m ieszkań­

ców wsi i na stan ich zam ożno­

ści, co w ostatecznym rezultacie ma n ad er pow ażne znaczenie ogólno-państw ow e.

L. M.

Ze związków i stowarzyszeń.

— Z arząd główny Związku P o d ­ oficerów R ezerw y komunikuje, że na prezesa zarządu głównego O.

Z. P. R. pow ołano p. G utow skie­

go H enryka, a nie, jak mylnie za­

znaczono, byłego prezesa Szmid­

ta Eugenjusza.

— Dnia 14 b. m. odbyło się w alne zebranie O kręgow ego Ko­

ła Zw iązku Inw alidów W ojennych w Łomży, na którem zostali wy­

brani do zarządu: Różański L ud­

wik (przew odniczący), Bazydło (sekretarz), G acak (skarbnik), M o­

rze, Potocki i Cejzyk.

— Zarząd Główny Związku In­

w alidów W ojennych R zeczypo­

spolitej Polskiej zaw iadam ia In­

w alidów b. arm ji rosyjskiej, któ­

rzy przeszli rejestrację francuską, a rejestrację polską spóźnili, iż najwyższy T rybunał A dm inistra­

cyjny orzeczeniem L. rej. 3816/25 z dn. 13 czerw ca 1927 r. uznał, że reje stracja tak zw ana francu­

ska, dokonana przed wejściem w życie ustaw y z dn. 18 m arca 1921 r. (Dz. U, p. 195) o zaopatrzeniu Inw alidów W ojennych i ich ro ­ dzin na podstaw ie przepisów Roz­

porządzenia P rezesa M inistrów i M inistra Spraw Zagranicznych z dnia 25 listopada 1920 r. (Moni­

to r Polski Nr. 271), jest w ystar­

czająca, o ile chodzi o zachow a­

nie term inu, przew idzianego w art.

24 pow ołanej wyżej ustaw y z dn.

18 m arca 1921 r., oraz wzywa za­

interesow anych inw alidów do

zgłaszania się do Związków Inw a­

lidzkich, w celu otrzym ania infor- macyj, dotyczących uzyskania p eł­

ni praw inwalidzkich.

— P rezes P odobw odu G rajew o Związku Strzeleckiego, p. B roni­

sław K retow icz, za pracę spo­

łeczną oraz za p racę n ad przy­

sposobieniem w ojskowem i wy­

chow aniem fizycznem został od­

znaczony „Krzyżem Zasługi".

— W związku z m ającym się odbyć w W ojew ództw ie Biało- stockiem w dniach 4-go do 11-go w rześnia r. b. „Tygodniem Lotni­

czym" W ojewódzki K om itetLO PP.

rozesłał do pow. kom itetów szcze­

gółowe insfrukcje.

pew nie—ostrzegaw cze światło w artującej morskiej latarni.

T orpedow iec niezw łocznie zaw rócił ku w scho­

dowi, by ominąć w ystający cypl półwyspu.

Staw ało się coraz w idniej.

Snąć wzeszło już słońce, bowiem opona mgieł poczęła rozśw ietlać się i rozpraszać z ogromną szybkością, jak się roztapia późny śnieg w iosenny pod tchem południow ego ciepła.

O sw obodzone z popielato-m lecznych omroczy, odsłoniło niebo bladobłękitne oblicze, spłonione lekkim różem słonecznej poświaty.

N ieopodal zam ajaczyła w ieża morskiej latarni w otoczy zw artej, ciem nej zieleni rozczochranych kit sosnow ych. Bliżej poczęły w yłaniać się —nagle i niespodziew anie — budow le helskiej osady.

N araz Kom andor, jakgdyby jakimś dziwnym instynktem w iedziony, spojrzał w przeciw ną stronę i oniem iał na chwilę. W odległości może niecałych dw óch kilom etrów —przesłoniona srebrzystą mgła­

w icą — płynęła w bojowym ordynku esk ad ra so­

w iecka w składzie trzech pancerników i kilkunastu torpedow ców . C zarne dymy kominów w bezw ie- trznem pow ietrzu snuły się za niemi w dał m aje­

statycznie i butnie...

Zdziwienie, spow odow ane tak nagłem spotka­

niem, trw ało krótki tylko moment. Zupełnie spo­

kojny kom andor w ydał za chwilę załodze rozkaz pogotowia bojowego.

Tym czasem flota czerw ona, pomimo oczyw i­

stego naruszenia terytorjalności wód polskich, za­

m iast odpłynąć na pełne morze, skierow ała się prow okacyjnie i w yzyw ająco w stronę helskiej przy­

stani, skąd płynął „Śmigły."

P rzestrzeń pom iędzy przeciw nikam i zm niejszała się ciągle. N iesposób było w szakże przew idzieć, jaki obrót weźmie cała ta zagadkow a i dziwna spraw a.

K om andor ocenił w yjątkow ą drażliw ość sytuacji i zarządził zmianę kursu: torpedow iec skręcił w lewo i wolno poszedł wzdłuż w ybrzeża; w te n sposób kom andor chciał uniknąć niemiłego spotkania z nie­

proszonym i gośćmi.

D ow ódca eskadry czerw onej działał jednak naj­

w idoczniej zaczepnie; statki jego rów nież podążyły w kierunku zachodnim, by przeciąć drogę „Śmi­

głemu". Jednocześnie niem al pancernik adm iralski

„Lenin" salutow ał polskiem u torpedow cow i.

K om andor Staniew icz zrozum iał istotną treść tego pow itania. Było ono w yrafinow anem w yzw a­

niem —tern ironicznem „nisko kłaniajuś", rzuconem słabszem u przez potężnego przeciw nika. Moskal, zaw odow y od stuleci łupieżca słabszych sąsiadów , te ra z oto znów w dzierał się na terytorjum Polski i w poczuciu swej siły arogancko prow okow ał b an ­ derę polska, w zyw ając do zgięcia przed nim czoła.

G niew zatrząsł kom andorem , jak nagły w icher sam otną w polu topolą. U rażona dum a narodow a oprom ieniła tw arz szlachetnym szkarłatem .

Nie odpow iedział na przyw itanie.

W tedy, po dłuższej chwili oczekiw ania, huk pio­

runow y w strząsnął pow ietrzem : to „Lenin" pustym

(12)

Ilość wychodźców do St Zje­

dnoczonych na rok 1927.

Podług prow izorycznych obli­

czeń ilość w ychodźców polskich do St. Zjednoczonych na rok 1927

— 1928 będzie w ynosiła 5.982 em igrantów . N atom iast ilość w y­

chodźców z N iem iec wynosi 51.000, a z Anglji i Irlandji prze­

szło 62.000.

Opieka nad cm grantami w podróży.

Urząd Emigracyjny zdecydo­

wał się na zaangażowanie stałych konwojentów okrętowych dla emi­

grantów, którzy będą mieli za zadanie kontrolę traktowania emigrantów przez T-wa okrę­

towe i udzielenie wszelkiej po­

mocy emigrantom podczas ich podróży. Dotychczas rzecz ta była załatwiana przez doraźnych kon­

wojentów, którzy podróże wyko­

rzystywali przedewszystkiem dla swoich wygód i przyjemności.

Obowiązkiem wszystkich emi­

grantów jest zwracanie się w ra­

zie potrzeby do konwojentów Urzędu Emigracyjnego i o wnie­

sienie do nich zażaleń na ewen­

tualne złe traktowanie na okrę­

tach.

W y c h o d z t w o

Em igracji do Australji

Warunkiem otrzymania wizy do Australji dla emigrantów z Polski jest, jak wiadomo, posiadanie ję­

zyka angielskiego. Konsul angiel­

ski w Warszawie nieraz bardzo skrupulatnie egzaminuje kandy­

data na emigrację. Rzecz ta nie zasługiwałaby na uwagę, gdyby­

śmy nie wiedzieli, że w innych państwach niema tych ograniczeń i że emigranci innych krajów o- trzymują wizę australijską bez uprzedniego złożenia egzaminu z języka angielskiego. Konsulat angielski praktykuje to mianowi­

cie w Estonji, skąd też odbywa się masowa emigracja do Australji.

Badanie emigrantów, wyjeż­

dżających do Kanady.

Rząd kanadyjski w ydał now ą ustaw ę, na mocy której em igranci z wysp brytyjskich i k o ntynen­

talnej Europy, zam ierzający w yje­

chać do K anady, podlegać b ęd ą badaniom lekarskim w Europie, a nie w portach kanadyjskich.

P rzeznaczonych już zostało do tego celu 25 lekarzy i w ysłanych za morze.

Jak dotąd, kwalifikowali emi­

grantów do Kanady inspektorzy emigracyjni, polegając na świa­

dectwach zdrowia, wydawanych przez lokalnych lekarzy w Euro­

pie. Rzeczywiste badania stanu zdrowia odbywały się dopiero w portach Quebec, Saint John i Ha- lifaxie, co okazało się nieprak­

tyczne z tego powodu, że wielu emigrantów musiano zpowrotem odsyłać do kraju w razie słabego zdrowia.

Obecnie każdy emigrant bada­

ny będzie przez lekarzy kanadyj­

skich, zanim opuści Europę, i jeśli stan jego zdrowia nie będzie za­

dowalający, podróż jego do Ka­

nady zostanie wstrzymana.

Trudności ze znalezieniem pracy w Brazylji.

„Lud“ kurytybski pisze:

„Ostrzegamy rodaków, tak z in­

nych stanów, jak zwłaszcza z za­

granicy i z kraju, przed napły­

wem do Kurytyby. Obecnie za­

znacza się wielki kryzys, tak w handlu, jak i w przemyśle, i to nietylko w Paranie, lecz i w in­

nych stanach Brazylji. Brak pracy jest powszechny, pozostaje tylko zaciągnięcie się do łopaty i mo­

tyki. Inteligencja nie znajdzie ża­

dnego odpowiedniego zajęcia. Ko­

lonizacji obecnej rząd parański nie prowadzi, ani nie daje żad­

nych na nią zasiłków.

wystrzałem wzywał „Śmigłego11 do ukorzenia się.

Ten trwał w swem dumnem zapamiętaniu.

Minęło jeszcze kilka minut—długich, jak wiecz­

ność...

Lecz oto złowieszczy błysk znowu oświecił pan­

cernik sowiecki—i pocisk dwunastocalowy spiętrzył przed torpedowcem polskim olbrzymi roztrysk bia­

łej, jak srebro, wodnej lawiny.

Decyzja komandora była błyskawiczna i jedy­

na: „Śmigły11 skręcił prawie na miejscu i całą siłą swych potężnych maszyn runął na wroga.

A tymczasem pancerniki bolszewickie osnuły się kłębami popielato-błękitnawych dymów i raz wraz migotały czerwonym blaskiem wystrzałów, których huk zlał się w huraganowy grzmot opę­

tańczej burzy. Zdawało się, że nagle rozwarły się piekielne czeluście, buchając dymem, ogniem, że­

lazem i potwornemi wytryskami piany.

Wśród tej upiornej zawieruchy ciężkich poci­

sków i wodnych gejzerów pędził „Śmigły" ledwo- widzialny wśród pian i dymów, sypiąc na wroga grad pocisków ze swych czterech armatek. Ogień ich, bezskuteczny oczywiście dla pancernych olbrzy­

mów, kierował się na torpedowce, które poczęły ze wszystkich stron osaczać polskiego straceńca.

Jeden z nich, podziurawiony celnemi jego strza­

łami, pogrążał się już w otchłań polskiego morza...

Nie o torpedowce szło wszakże komandorowi:

płonął on żądzą storpedowania „Lenina11. Jak strza­

ła, puszczona z cięciwy, leciał „Śmigły" prosto na

niego, pomimo, że dwa z jego kominów już były zerwane, maszt strzaskany, trzy działa rozbite, brzeg prawy wraz z częścią pokładu potwornie rozłupa­

ny nakształt wielkiej, śmiertelnej rany. Na pokła­

dzie, w kałużach krwi, walały się ochłapy ciał bo­

haterskich marynarzy. Dwóch tylko pozostawało przy ostatniem dziale; reszta pracowała przy ma­

szynach i aparatach torpedowych. Komandor, ran­

ny odłamkiem granatu w lewe ramię, zbryzgany krwią, bez czapki, zastąpił zmiecionego pociskiem do morza sternika i nadludzkiem skupieniem woli pchał strzępy torpedowca prosto na „Lenina", który coraz częściej krył się w jakiejś dziwnej mgle mi­

gocących w oczach czarnych i czerwonych punk­

cików.

Są już blisko — jeszcze moment, jeszcze jeden wysiłek — ostatni!

I oto rzucił upragnioną, straszną—jak piorun—

komendę. Torpeda pomknęła w stronę błyskające­

go strzałami pancernika...

Komandor ostatkiem sił wytężył omdlewający wzrok — i ujrzał...

Słup wody i dym przesłonił stalowego olbrzy­

ma, który zakołysał się rozpacznie i przewrócił na bok...

Jednocześnie ciężki pocisk z innego pancernika rozbił „Śmigłego" na dwoje, jak kruchą łupinę.

Zabulgotały mu pieśnią słodką i pieściwą roz­

warte fale Polskiego Morza...

Cytaty

Powiązane dokumenty

Mimo dość licznych prac naukowych dotyczących problematyki starzenia się, sytuacji osób starych w społeczeństwie oraz możliwości poprawy jakości ich życia

Zwracając się do wszystkich, Ojciec Święty raz jeszcze powtarza słowa Chrystusa: „Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by

szarnikami i fabrykantami, to samo ukrywanie przed chłopami tego, co się w ostatnich czasach stało z.. „demokracją11 i z reklamowanym przez nich

sach ° niezwykłej historycznej doniosłości— w chwili, gdy i o 150 latach niewoli wykuwa się nowożytna historja Polski, w chwili, gdy dorobek naszej pracy nie

A mnie się zawsze zdawało, że się skończy na tych uczonych białkach, jedenostkach iid., a krowy pozostaną takie same jak były, chyba, że gwiazdor jeszcze

Omówienie ćwiczenia przez nauczyciela i wskazanie problemu: Jesteśmy różni, ale są sprawy, które nas łączą.. Czy możliwe jest wobec tego porozumienie

[r]

Pokazać, że pod wpływem siły proporcjonalnej do wychylenia ale skierowanej przeciwnie położenie ciała zmienia się sinusoidalnie w czasie.. Na gładkim stole leży sznur,