• Nie Znaleziono Wyników

"Szkice Mickiewiczowskie", Maria Czapska, Londyn 1963, B. Świderski, Londyńska Biblioteka Literacka, XVII, s. 312 + 12 wklejek ilustracyjnych oraz 1 kartka erraty : [recenzja]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share ""Szkice Mickiewiczowskie", Maria Czapska, Londyn 1963, B. Świderski, Londyńska Biblioteka Literacka, XVII, s. 312 + 12 wklejek ilustracyjnych oraz 1 kartka erraty : [recenzja]"

Copied!
9
0
0

Pełen tekst

(1)

Stanisław Pigoń

"Szkice Mickiewiczowskie", Maria

Czapska, Londyn 1963, B. Świderski,

Londyńska Biblioteka Literacka, XVII,

s. 312 + 12 wklejek ilustracyjnych

oraz 1 kartka erraty : [recenzja]

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce

literatury polskiej 55/3, 255-262

(2)

słow iańskiej m etalurgii we w schodniej Europie, wnoszące w iele w iadom ości do historii hutnictw a w okresie przejściow ym ku w ielk op iecow n ictw u 71.

W zw iązku z badaniam i pozostaje bardzo ciekawa jako problem z dziedziny socjologii literatury k w estia recepcji i popularyzacji dzieła R oździeńskiego oraz kw estia jego funkcji ideow o-politycznej, jaką n iew ątpliw ie pełniła i pełni po dziś OF. Najogólniej biorąc, w pierwszym okresie zainteresow ań utworem obser­

w u je się w popularnych lub publicystycznych ujęciach w ysuw anie na czoło aspek­ tów narodowych, patriotycznych dzieła. R ów nocześnie zaś N iem cy dążą, w brew faktom , do udowodnienia, że zalety i w artość poznawcza OF w ynika z oddziaływ a­ nia na autora kultury niem ieckiej. Spekulacje niem ieckie w dużym stopniu były m ożliw e m. in. dlatego, że nie jesteśm y w stanie przeciwstaw ić im rozprawy, która by poddawała badaniom problem św iadom ości narodowej czy słow iańskiej R oździeńskiego. Tymczasem bezpośrednich w ypow iedzi na ten tem at dostarcza sam pisarz. W iele m ów ią jego zw iązki z ów czesną kulturą polską. K w estię tę po­ w inno się ponadto rozpatrywać na szerszym tle — znaczenia i roli żyw iołu pol­ skiego na Śląsku, specjalnie zaś w kręgach kuźników i górników.

Postulaty te nie są m ożliw e do zrealizow ania bez badań archiwalnych. Nim jednak do tych spraw przejdziem y, w arto m oże przypomnieć słow a pierwszych „recenzentów ” dzieła m istrza z Roździenia, jedyny zachowany do dziś w yraz opinii publicznej, której w yrazicielam i byli n iew ątp liw ie jego przyjaciele i autorzy łacińskich epigramów: Paulus Twardocus i D aniel Murovius. Dostrzegli oni w utw o­ rze Roździeńskiego szerokie am bicje pisarskie, zm ierzające do podkreślenia w ielkiej roli pracy i techniki w rozwoju cyw ilizacji i kultury. Ten uniw ersalistyczny i sze­ roki sens nadaje zgoła nowoczesny w yraz także i jego świadom ości narodowej, dostrzegającej obiektyw nie wkład w szystkich narodów.

N ow e w yniki badań nad Roździeńskim uzależnione są w dużym stopniu od podjęcia szerokich kwerend archiwalnych, które mogą doprowadzić do bardziej precyzyjnego lub naw et odmiennego spojrzenia na szereg problemów. N iezbędne są np. m onografie kuźnicy bruśkowskiej, boguckiej i roździeńskiej, rozpatrujące nie tylko proces produkcyjny, ale w ykryw ające związki gospodarcze z hutnictwem P olski i innych krajów. Przy tej okazji udałoby się m oże naśw ietlić w arunki spo­ łeczne, religijne i prawne w pływ ające na kształtow anie się życia ów czesnych kuźni­ ków śląskich. Bezpośrednio z działalnością Roździeńskiego w iąże się niezw ykła postać K atarzyny Salom onowej. N ow ych ujęć domaga się Andrzej K ochcicki i pro­ blem m ecenatu artystycznego. Poprzestańm y na tych najw ażniejszych tylko postu­ latach. R ealizacja ich i tak jest w ysoce problem atyczna, uzależniona w łaściw ie od regionalnych ośrodków hum anistycznych.

Czerwiec 1963 A d a m J a ro s z i R e n a rd a O c ie c ze k

M a r i a C z a p s k a , SZKICE MICKIEWICZOWSKIE. Londyn 1963. B. S w i­ derski, s. 312 + 12 w klejek ilustracyjnych oraz 1 kartka erraty. „Londyńska B i­

blioteka Literacka”, XVII.

Maria Czapska, autorka francuskiej opow ieści L a vie de M i c k ie w ic z (1931), zaj­ m ow ała się twórczością poety przez czas dłuższy; przed wojną — w kraju, po w ojn ie — na obczyźnie ogłosiła o nim sporo szkiców i rozpraw. Cały ten plon

71 M. R a d w a n , A m e r y k a ń s k i h is to r y k h u t n i c t w a że la za o h u tn i c tw i e na Slo -

(3)

(obejm ujący dziesięć pozycji) dostał się teraz pod wspólną okładkę tom u S zk ic e

m i c k i e w i c z o w s k i e wydanego w Londynie. Plon jest z lat trzydziestu, ale czasowo rozkłada się nierównom iernie, studia powojenne stanow ią dwie trzecie całości. Nie jednaki też jest jakościowo: m ieści szkice portretowe w pięknym literackim ujęciu, a obok nich badania analityczne, dokumetarne. W iązankę obramiają takie w łaśnie szkice: pierw szy o atm osferze lat młodości, ostatni o okolicznościach śm ierci poety. Oba pociągają urodą. Nas tu atoli zajmą zwłaszcza ow e badania źródłowe, stanow iące trzon głów ny całości.

Pierw sze z nich są zarazem najw cześniejsze, pochodzą z r. 1932 i następnych. Te najwyraźniej noszą na sobie piętno przem ijającego czasu. Czapska wchodziła do m ickiew iczologii w okresie dość burzliwym . Ton nadaw ały m u hasła rew izjo- nizmu, zawołania do w alki z brązownictwem , do w ym iatania starych, uprzykrzo­ nych m itów itp. Forpoczty w ysunął tu był Jan Nepomucen Miller, a kam panię główną pokazowo prowadził Boy-Żeleński. Posągi poety, trudne do obalenia, obmywano ostrym kwasem solnym. Posługując się różnym i sposobam i w alki, nie cofano się przed tym także, który Irzykowski celnie nazwał kompromitacjonizmem. O słanialiście poetę m gław icam i pietyzm u, no, to m y je przepędzimy. Staw ialiście posągi i pomniczki, m y pokażemy żyw ego człowieka. A człow iek żyw y — to w iado­ mo: człowiek grzeszny. N iem ało grzechów M ickiewicza w ydobyto w tedy na jaw. „No, i dobrze; no, i na zdrow ie!” — jak powiedział inny poeta. Nie obyło się przy tym w szelako bez przesady. Co leciw szy czytelnik tomu Czapskiej z zainte­ resow aniem sobie tam te przebrzm iałe sprawy przypomni, zechce odnowić dawne pasje.

Autorka bowiem również nie stroniła w tedy od komprom itacjonizm u, owszem, orężem tym w ładała z doskonałym skutkiem . Niejedno w ypadnie tu zapisać na jej dobro. Jak najsłuszniej zdyskredytow ała mocno snobistyczny pamiętniczek star­ szego brata poety, Franciśzka; dziś już nie sposób uważać go za coś w ięcej niż pre­ tensjonalną, zm yśleniam i nafaszerowaną ramotę. Tryumfem autorki są zwłaszcza dwa studia o Sobańskiej: P o d e jr z a n e t o w a r z y s t w o oraz K a r o li n a i sz e f ż a n d a r m ó w , w których nie pierwsza (prawo pierw szeństw a przynależy tu Askenazemu), ale pierwsza tak dosadnie i z taką brawurą zdem askow ała tę w ielką hurysę odeską jako przechodnią kochanicę generalską, szpiegującą z ram ienia W itta najpierw deka­ brystów, a potem niedobitków powstania listopadowego (z przykrością uprzyto­ m niam y sobie, że to jest pierwotyp Hrabiny w K o n f e d e r a t a c h barskich), co w liście do Benckendorfa chlubiła się „głęboką pogardą, jaką żyw ię dla kraju, do którego mam nieszczęście należeć” (s. 89).

Pasja rew izjonistyczna Czapskiej przyniosła jej osiągnięcia, które się utrwalą w w iedzy o M ickiewiczu. Czy w szystkie? Czy jej czasem w tych wyprawach krew gorąca nie ponosiła za daleko? Tu by wolno mieć raz i drugi niejakie zastrzeżenie. Podnieśm y niektóre.

Około r. 1930 zaszedł w W ilnie ew enem ent nie byle jaki: stało się dostępne archiwum pogubernatorskie, bogaty, dotąd nie w yczerpany skarbiec dokum entów do życia społecznego i politycznego tam tych stron w w ieku XIX. Do dokum entów dotyczących Nowogródczyzny dobrał się Euzebiusz Łopaciński i w ydobył z nich m nóstwo interesujących szczegółów, m. in. odnoszących się do rodu M ickiewiczów. A rtykuły jego (ogłaszane w „Słow ie”, „Kurierze W ileńskim ”, „W iadomościach L ite­ rackich”) przyniosły niejedną rew elację. Pod jego patronatem zajrzała tam rów nież Czapska i szczęśliwą ręką dotarła do protokołów sądowych związanych z M ikoła­ jem M ickiewiczem, ojcem poety. Dobra pokusa i zaprawa do kompromitacjonizmu. Z aktów okazały się różne sprawki pana komornika, ujaw niło się, że był łapczyw y

(4)

na grosz, pieniacz niezbyt przebierający w środkach, „zabijaka” (pobił sąsiada, ry­ w ala w palestrze, sam zresztą przy różnych urzędowych czynnościach mierniczych też byw ał bijany), stało się jasne, że parł przez życie siłą, prawem i lew em — za­ nim w yrósł nieco ponad swoich braci, zupełnych prostaczków. W szystko to w roz­ prawce R o z b ó j s t w a im ć p a n a M ik o ła ja (1934) zostało starannie w ydobyte i ośw iet­ lone. Mało tego. Na dobitkę autorka zadała ojcu poety im p a r i t a t e m , „naganiła” (w ślad za Łopacińskim , ale przecież bezzasadnie) jego szlachectwo. W konkluzji określiła pana M ikołaja jako jednego z lichw iarzy nowogródzkich i dusicieli, jako pierwszego, „który w ydźw ignął się z prostactw a i ciem noty swego rodu, jako nie byle jakiego gw ałtow nika i zażartego pieniacza” (s. 33). Ponury rodzic.

No cóż, nikt dokumentom przeczyć nie będzie. A le wolno, a naw et należy wśród nich rozróżnić: czy w szystk ie są w jednako dobrej walucie?

Godzi się w ziąć pod uwagę, że podstaw ę do inkrym inacji o „rozbójstwa” tworzą nie tyle wyroki, ile pozwy. Nie każdy z czytelników dzisiejszych zaraz sobie uprzy- tomni, że w ow oczesnym przewodzie pozew nie był aktem orzekającego sędziego, ale w ystąpieniem stronnego powoda, i sum iennością w obliczu prawdy nie m usiał się zalecać. A rcydziełem pozwu będzie pismo rejenta Milczka, skrupulatnie notu­ jącego każde zadrapnięcie jako zadaną ranę i cieszącego się z góry: „każdy kułak sp ien iężym y”. W naszym w ypadku powodowi H aciskiem u napisał pozew nawet nie rejent, ale zw yk ły woźny, jeden z nowogródzkich Protazych. Któż dziś rozsądzi, ile on tam „nabrzechał” (w języku m yśliw skim : brzechać = krzektać, o sroce), a ile po­ dał prawdy. A le któż by jego pisaninę brał za samo złoto prawdy, posłużył się nią jako podstaw ą do wyroku? Jest jasne, że pozwy sądowe woźnych i akta krym inalne nie są jeszcze w ystarczającym i dowodami, pozwalającym i określić poziom kulturalny czy m oralny środow iska lub jednostki. Dzieła W ładysław a Łozińskiego nie mamy jeszcze za ostateczny wskaźnik obyczajow ości w ieku XVII. I tu w ięc warto by w yjść poza „żałoby” sądowe.

Zresztą takie „odbrązow ienie” pana Mikołaja, nawet gdyby było zasadne i rze­ telne, jeszcze nie m usiałoby nas skandalizować i przygnębiać ani by kazało przerzu­ cać osław ę na autora P an a T adeu sza. Przecież i o Piotrze K ochanowskim z Sycyny, ojcu Jana, akta sądowe radom skie przechow ały dokumenty nie do przewodu beaty­ fikacyjnego. I g n o m in i a m na protoplastę nowogródzkiego należało w ięc rozciągać roz­ w ażniej. O M ikołaju M ickiewiczu mamy przecie św iadectw o drugiego syna, Adama, nie podejrzanego chyba o snobizm i pięcie się ponad stan — jakżeż ono odmienne! W roku 1827 m ów ił on Franciszkowi M alewskiem u: „Dziwna pamięć ojca. Pisał wiersze, lubił deklamowania. Piotra Kochanowskiego całe księgi powtarzał. Obawa jego nagany nie dała [mi] nigdy pokazać mu w łasnych w ierszy” 4.

P isał w ięc w iersze. Całe księgi J e r o z o lim y w y z w o l o n e j um iał na pamięć. W ybi­ jał się kulturą literacką. Nie taki w ięc m oże grubianin i prostak. Czy na pewno dław iciel? Na starozakonnym Jankielu Joseiew iczu za jakieś długi wyprocesował domostw’0. A le przecież nie w ziął go gw ałtem i zajazdem, dłużnika „skonw inkow ał” przed jakim ś forum sądowym , „prawem ” więc, nie „lew em ”. Od surowego wyroku autorki chciałoby się w nieść apelację. *

N ie lepiej się obeszła z matką poety, Barbarą. „Ekonomównę z Cząbrowa” określiła jako „skromną, ledw ie piśm ienną kobietę”. Czy nie z przesadą? Znamy jeden list w łasnoręczny Barbary do syna Aleksandra. Czubek go ogłosił, autograf jego m iałem przed laty w ręku. Pamiętam pismo w cale wyrobione, kształtne; nie­

1 A d a m a M i c k ie w ic z a w s p o m n i e n ia i m y ś li. Z rozmów i przemówień zebrał i opracow ał S. P i g o ń . W arszawa 1958, s. 38.

(5)

w ą tp liw ie nie w yszło ono spod pióra półanalfabetki. Prawda, napisała „bug” za­ m iast „Bóg”, ale taką ortografią p osługiw ały się u nas panie naw et w ysokich rodów chyba jeszcze do połow y w ieku XIX. Można by pójść w zakład, że np. pani m ar­ szałkow a z A ncutów W ereszczakowa nie b yła w iele tęższa w pisowni. Po cóż w ięc ta ujma i osława? Czy kolebką Adama b ył w ięc rzeczyw iście dom ciem niaków, lichw iarza i zabijaki oraz półanalfabetki? Gniazdo prostactwa?

Chciałoby się ten om szały już dziś trochę rew izjonizm rew idow ać dalej. Cały osobny rozdział poświęca autorka rozpoznaniu pierwszej m iłości M ickiewicza

(K o w ie ń sk a Wenera, 1932). Była to, jak wiadom o, m iłość poniekąd dubeltowa.

O biektam i jej były: W ereszczakówna w Tuchanowiczach (i Bolcienikach) oraz doktorow a K ow alska w Kownie. R zeczywiście, m ogły się sprzykrzyć podtrzym yw ane przez historyków literatury apoteozowania M aryli. W zięli na serio dusery m łodych studentów i w ten deseń utwierdzali w okół niej nimb: „niebieska M arylka”, „Peri” itd. Czas i badania rozw iały ten nimb. Dzisiaj raczej byśm y powtórzyli za któ­ rym ś z filom atów powiedzenie: „At sobie kobieta...” Stan isław M ackiewicz nawet zuchw ale się o niej wyraża: „ta gęś”. P raw dzie historycznej w yjdzie chyba na korzyść, jeżeli z tej figurki zetrze się ckliw ą pozłótkę. A le nie będzie dobrze, jeżeli tej pozłótki użyje się zaraz do ozdobienia innej figury.

A w łaśn ie coś podobnego czyni autorka. Odstawia po trosze M arylę na drugi plan, odmiata niejeden z jej „prom ionków”, odrzuca legendę o jej rzekom ym „białym m ałżeństw ie” z Putkam erem, itp. 2 N ie w ierzy też w „estetyczną” m iłość M ickiew icza w K ownie, stosunek m łodego nauczyciela z doktorową określa jako „szczery i żyw iołow y”, skonsum owany. N ie m a ostatecznie konieczności, żeby to kw estionow ać. Przyjm ijm y w ięc za dobrą m onetę stw ierdzenie: „niemniej była pani K arolina jego [poety] kochanką, być m oże pierwszą, jej też zaw dzięczał jedyne ch w ile szczęścia w Kownie. Była mu w ierną przyjaciółką [...]” (s. 57). W obrazie tej przyjaźni uwydatnione zostały elem enty erotyczne i dziw nie z nimi splecione jakby m acierzyńskie. K ow alska pierwsza w tajem niczyła m łodego poetę w sekrety m iłosne, pozw oliła mu „wyzbyć się m ęki nienasyconego pożądania”, służyła św ia­ tłą doradą, jak się trzeba odgradzać od M aryli, zarazem dbała o w ygody jego na „w ygnaniu” kowieńskim , a potem w w ięzieniu. Opatrznościowa opiekunka. Pozna­ jem y po prostu coś w rodzaju Stendhalow skiej pani de Renal. Autorka stw ierdza krótko, że dla M ickiewicza była ona „Wenerą i A niołem ”. Wenerą? — być może. A le aniołem? Hm, jak na anioła w ydaje się nadto już przem yślna. K iedy dwaj w spółzaw odnicy o jej w zględy pobili się w jej salonie i sprawa stanęła na ostrzu: albo — albo, ona rozsądziła jak Salomon: niech obaj zostaną. Jeden będzie przy­ chodził w e środy, drugi w soboty; nie w ejdą sobie w drogę. Z czego tu tworzyć m it? Jak się w ięc w ydaje, autorkę zawodzi po trosze miara — tak w przyganach, jak w obronach.

Zilustrować to trzeba jednym jeszcze przykładem . Oto artykuł Ś w ia d k o w ie

„S p ra w y B ożej” (1960), znowu próba rew izjoznim u w odniesieniu częściow o do

M ickiewicza, głów nie zaś do T ow iańskiego. Że Tow iański i tow iańszczyzna w y ­ m agają przewodu rewizyjnego, nie ulega żadnej w ątpliw ości. Nie ma co taić, że to, co na em igracji zwano „Sprawą Bożą”, nierzadko byw ało sprawą nieboską. Wolno

2 Autorka pow ołuje się przy tym na św iadectw o młodszej córki Putkamerów, R ychlew iczow ej (s. 55). Jako leciw a dama zw ierzała ona ongiś i m nie w W ilnie szczegóły o swej m atce takie, że najtęższe uszy m ogłyby spuchnąć. N ie powtarzam ich, bo nie gustuję w plotkach. N ie odniosłem też wrażenia, żeby to św iadectw o było w e w szystkim wiarygodne i odpow iedzialne.

(6)

oczekiwać, że po takim sum iennym i niepobłażliw ym przewodzie w erdykt wypadnie surowy, surow szy zapew ne niż w przedwojennej monografii Stanisław a Szpotań- skiego. A le czy trybunał orzekający skorzysta ze św iadków oskarżenia proponowa­ nych przez Czapską?

Poza pom niejszym i proponuje ona ich dwoje: m ałżeństw o Kom ierowskich. Byli w r. 1853 w Paryżu wśród tow iańczyków , b yli też u „mistrza” w Zurychu. K om ie- rowski, do ow ego czasu praw ow ierny w yznawca, w yjech ał ze Szwajcarii jako zbuntowany odstępca. Oboje oni zostaw ili drukowane św iadectw a o tam tych czasach i sprawach: Józef broszurę M o je sto s u n k i z T o w i a ń s k i m i t o w i a ń e z y k a m i (1856), Zofia P a m i ę t n i c z e k p a r y s k i z r. 1853. O tym jej P a m ię tn ic z k u , ogłoszonym po raz trzeci niedaw no w Londynie, b yła już m ow a w d ru k u3 i nie ma potrzeby do niego wracać. Fabrykat sprokurowany w dwadzieścia co najm niej lat po w y ­ padkach, zapraw iony sm aczkam i nie zaw sze przyjemnymi, grzeszy gęsto przeciwko ósm em u przykazaniu i w artość dokum entu ma szczuplutką. We wspom nianej refutacji chodziło głów nie o M ickiewicza, prześw ietlono w ięc tylko jedną część m ateriału zawartego w P a m i ę tn i c z k u . Tu chodzi o w iarygodność szczegółów doty­ czących Tow iańskiego, niech w ięc w olno będzie dorzucić jeden przykładzik. Opo­ wiada pam iętnikarka, jak to podczas w idzenia się w cztery oczy ~z Towiańskim zeszła rozm owa na jej m ałżeństwo.

„M ówiąc o m ałżeństw ie moim nadm ienił, że z powodu zbyt w ielkiej różnicy w ieku m iędzy nam i uw alnia m nie zupełnie od wierności m ałżeńskiej, której zresztą ani Pan Bóg, ani K ościół ode m nie wym agać nie może; mam tylko uważać, aby duch w ybranego b ył czysty. Co powiedziaw szy zrobił krzyżyk na moim czole,

»a bsoluo te«, dodając i gorący pocałunek na mojej tw arzy składając” 4.

Dość m oże będzie komentarza, gdy zaznaczymy, że Józef K om ierowski (ur. 1813) m iał w tedy lat czterdzieści, a Zofia zbliżała się ku dwudziestce i chodziła z jego dzieckiem . Czego by tu mógł chcieć Towiański? Po co K om ierow ska o tej zapasowej absolucji rozpowiada? Na co jej była ta przepustka? Można by tu czynić różne brzydkie przypuszczenia. A le nie w daw ajm y się w to. Taki to i ten świadek. Czy też aby wyobraźnia pani Zofii około r. 1875, kiedy to św iadectw o pisała, była całkow icie w porządku?

N iew iele bodajże lepszy i drugi ze świadków. Kom ierowskiem u nie żałuje autorka życzliw ości i zaufania. To człowiek dobrej w oli, m ocny w charakterze, konsekw entny w postępkach. Egzaltowany co prawda, „ducha niespokojnego, miał ambicje literackie, ponadto był zajęty »ściganiem tajem nic Bożych«” (s. 184). Dane do tej charakterystyki zaczerpnięte zostały głów nie ze św iadectw a żony, no i z jego w łasnych w ypow iedzi. Dalej autorka rozprawy nie sięgnęła. A można było w spół­ cześnie usłyszeć o tym entuzjaście niejedno. W czerwcu 1851 pisał Krasiński do Trentow skiego:

„Ostrzegam cię, strzeż się, na m iłość Boga, K...[om ierowskiego]. Jeśli nie co gorszego, toć zawsze niesłychany szałaput, w iercipięta duchowy, raz taki, nazajutrz owaki, człow iek, ku którem u w K rólestw ie najw iększą powzięto nieufność po wypadkach 48 r., bo w szystkich nam aw iał i gnał w Poznańskie do M ierosławskiego i do pow stania. W yprawił tak w ielu, obiecując zawsze, że sam nazajutrz przejdzie granicę [...]. Tamci poszli, on pozostał... i nic mu nie było, i ciągle paszportów

3 S. P i g o ń , D o k u m e n t c z y f a l s y f i k a t? U w a g i o „D zien n ik u p a r y s k i m z r. 1853”

Z o fii K o m i e r o w s k i e j . „Ruch L iteracki”, 1961, z. 4/5. Przedruk w: M ile ż y c i a d r o b i a z ­

gi. W arszawa 1964.

(7)

używ ał, gdy innym ich zupełnie nie dawano. Wiem o nim sprawki, które jeśli nie w ielk iej przewrotności, to przynajmniej niesłychanej lekkom yślności, bzikowatości, gadulstw a, niedyskrecji [...] są oznaką. W szyscy u nas m ają K... za w ariata lub agenta. W to ostatnie nie wierzę, broniłem go sam razy tysiąc, ale pierwszemu w ierzę, i w olałbym z komisarzem policji m oskiew skiej konspirować niż z nim, m niej albowiem lub rów nie byłoby niebezpiecznie. U tego chłopca próżność (robak w szystk o u nas toczący) ostatnie w łókna mózgu przeżarła” 5.

Św iadectw a tego jest jeszcze w liście drugie tyle; zacytuję tu już tylko jedno zdanie: „Wielki też łgarz z niego; m arzy m u się, że był, gdzie nie bywał, że widział, czego nie oglądał”. Z tych inform acji, jeżeli naw et zaliczym y jakąś część na rzecz egzageracji Krasińskiego, zawsze jeszcze zostanie dość, by uspraw iedliw ić nieochotę M ickiew icza do bliższych stosunków z takim mało obliczalnym fantastą. Czapska tym czasem ma za złe M ickiewiczowi, że się z nim nie poufalił, że nie przykłaniał m u ucha, czy to w tedy, kiedy ten go zachęcał do pojednania z Towiańskim, czy też w tedy, gdy (po kilkunastu dniach) do Towiańskiego go zniechęcał. Bez zastrze­ żeń cytuje ona insynuację Kom ierow skiego, że M ickiewicz nie słuchał jego przed­ staw ień, bo był „zbyt dumny, ażeby przyjął od nieuczonego szlachcica konsekw en­ cję negującą tyle jego publicznych czynów ”. Z dumą M ickiew icza bywało różnie, w tym w ypadku atoli w grę ona chyba nie wchodziła. Z innych zupełnie racji otrząsał się on z tej kłopotliw ej znajomości.

W ypadło rozciągnąć się nad miarę, kw estionując niektóre zbyt pochopne, a nie dość w ym otyw ow ane stw ierdzenia i ośw ietlenia autorki. Te jej przekąsy pod adresem M ickiewicza filom aty i towiańczyka nie w ydają się uzasadnione, czemuż w ięc m iałyby przejść bez sprzeciwu?

A le m ylnego pojęcia nabrałby czytelnik m niem ając, że tom om awiany obejmuje sam e pozycje kontrowersyjne. W rzeczyw istości lw ią jego część w ypełniają roz­ prawy, o których m ówić trzeba w kom paratywach i superlatyw ach; bogate m ate­ riałow o, rozległe w horyzontach i celne w ośw ietleniach. W ysoki kunszt konstrukcji i erudycja autorki doskonałej m onografii o Ludw ice Sniadeckiej w ystępują w nich w pełnym blasku. Szkice to książka, która w literaturze m ickiew iczow skiej zostanie jako osiągnięcie znacznego rzędu. Recenzent summa su m m arum , poza uznaniem, w w iększości studiów n iew iele będzie m iał do zastrzeżeń czy zaprzeczeń.

N ie o sprzeciwach, ale o pew nym niedosycie w olno m ówić, zapoznawszy się z dużą rozprawą Czy M ickiewicz był katolikiem? (1955). Dała tam autorka pieczoło­ w icie i jak najskrupulatniej zebrany m ateriał dowodowy, m ający m ówić o życiu religijnym i postaw ie M ickiewicza. Zebrała go z artykułów, z przemówień, głów ­ n ie z listów , nie przem ilczała wchodzących tu w rachubę poczynań społecznych poety, skrupulatnie uwzględniła jego lektury, zażyłość z ludźmi o zdecydowanym obliczu ideologicznym itd. Jest to najszczegółow sza chyba antologia wypowiedzi p oety w tej dziedzinie.

Praca wykonana bez jakichkolw iek aprioryzmów, bez naginania do takich czy owakich założeń; o m anowcach M ickiewicza m ówi rów nie szczegółowo i otwar­ cie, jak i o drogach. D oskonały to popis skrupulatnej sum ienności. Jeżeliby można m ów ić o niedosycie, to z tego głów nie powodu, że temu dobrze zebranemu i upo­ rządkowanem u budulcowi brak w yraźniejszego w iązania szczytowego, jakiejś jednoczącej konkluzji rozprowadzonej w szerszym w yw odzie, ot, choćby pokroju dawnej, ale wciąż jeszcze w artościowej, a zapomnianej rozprawy Mariana

Zdzie-B Z. K r a s i ń s k i , Listy. T. 3. L w ów 1887, s. 321—322. Identyfikacja nazwiska łatw a przez zestaw ienie z listam i Trentowskiego.

(8)

ehow skiego A d altaria T u a 6. Co dała Czapska, nosi charakter raczej kroniki niż głębszego ujęcia historiograficznego. Do tego wrażenia przyczynia się fakt, że autorka abstrahuje od w szelkiej literatury dawniejszej dotyczącej tem atu m acie­ rzystego, tzn. ani jej nie relacjonuje, ani — co w ażniejsza — nie poddaje dyskusji, nie podejm uje się polem iki, choć, jak wiadomo, tyle tam może być k w estii spor­ nych i tak różnorako byw ały ośw ietlane. W szystko to sprawia, że ta sum ienna i obszerna rozprawa nie przynosi jeszcze ostatniego słow a w traktowanej m aterii. Któż je zresztą zdoła w pełnej prawdzie wypowiedzieć?

Do najcelniejszych i w trw ałe zdobycze najbogatszych należą dwie rozprawy centralne, blisko z sobą spokrewnione, a m ówiące o zakorzenieniach M ickiewicza w literackim i ideowym środow isku francuskim. B liskie są sobie przez krąg tem a­ tyczny i technikę ujęcia, choć odległe czasem powstania. Szkic Pan A dam w Balza-

k o w s k im P a ryż u (1934) w yw ołany był potrzebą rocznicową na stulecie Pana T a ­ deusza i skoncentrow any został głów nie koło spraw tego poematu. Obszerna,

dw udzielna rozprawa Przyja ciele Francuzi (1959) przyniesiona została biegiem tegoż nurtu, który w ydał był rozprawę o katolicyzmie.

Szkic pierw szy przedstawia zewnętrzne okoliczności powstania Pana Tadeusza. A le w ychodzi znacznie poza to, co było w iadom e ze źródłowych m ateriałów pol­ skich. A utorka ujm uje sprawy z punktu w idzenia m iejscow ego, okoliczności tw o ­ rzenia om awia od strony klim atu owoczesnego Paryża, m iasta stosunkowo jeszcze n iew ielkiego (ilość jego m ieszkańców nie dochodziła do miliona), w którym ulice ośw ietlano lampami olejow ym i, plac Zgody trudny był do przejścia z powodu w ybojów , a Pola Elizejskie, nie ośw ietlane, m iały złą sław ę jako teren grasowania rzezim ieszków. D ow iadujem y się, że „kropienie” poem atu zaczęło się przy ul. Louis- -le-G rand, „w środka najzbytkow niejszej dzielnicy”, a toczyło się przy Carrefour de l ’Observatoire, tzn. „wówczas prawie za m iastem ”. Sporo też znajdziem y in for­ m acji o w czesnych powiązaniach M ickiewicza ze środowiskiem politycznym i lite­ rackim Paryża, o znajomościach z publicystam i i twórcam i. (Nb. inform ację o p o ­ czątkach znajomości z Balzakiem można nieco zrektyfikow ać. Z notatki ogłoszonej w „Ruchu L iterackim ” 7, wolno wnosić, że doszło do niej nie w k w ietniu 1834, ale chyba jeszcze w r. 1833, a to za pośrednictwem D avida d’Angers; kontakty Balzaka z panią Hańską nie były tu przydatne.) Studium Czapskiej m ówi dość o tw orzą­ cym się w ątku poematu, jeszcze w ięcej o dokuczliwym a sfatygow anym „bruku paryskim ”, na którym wypadło w ątek ów w ydum ywać.

Potrąconym okolicznościowo związkom ideologicznym M ickiewicza z kręgiem literackim francuskim poświęcona jest najobszerniejsza rozprawa tomu — P r z y ­

jaciele Francuzi. Stanowi też prawdziwą jego ozdobę. Jest dwudzielna. Część jej

pierwsza przedstawia najprzód pierwociny recepcji M ickiewicza w e Francji, om a­ w ia w czesne wydania, przekłady, recenzje, bliżej zaś przedstawia stosunki z Lam en- n ais’m zaw iązane jeszcze w Rzymie, a kontynuow ane w Paryżu roku 1830 i na­ stępnych. Przedstaw ił je był kiedyś w osobnej książce Manfred Kridl (1909), te spraw y są w ięc u nas trochę, acz po staroświecku, znane. Autorka rzeczyw iście wzbogaca naszą znajomość na podstaw ie nowych m ateriałów, które opublikowano w ostatnich pięćdziesięciu latach. Sprawa „przygody rzym skiej” tego „buntowniczego archanioła” odtworzona została przez autorkę w całej dynam ice swej dramatyczności.

Ogniskiem jednak głównym zainteresow ań autorki jest postać i działalność

6 M. Z d z i e c h o w s k i , „Ad altaria Tua”. W książce zbiorowej: „Z ziemi

pagórków leśnych, z ziem i łąk zielonych”. Warszawa 1899, s. 1—14.

(9)

Karola M ontalemberta; ona też dom inuje w obu częściach rozprawy. Om ówione zostały wyczerpująco jego b liskie zw iązki z Polakam i, czynny udział w sprawach polskich, traktowanych w prasie i Izbie Parów, z najw yższą zaś starannością odm alow ano stosunki w zajem ne z M ickiew iczem — od przyjaźni najbardziej oddanej aż po gw ałtow ne zerwanie. Tutaj autorka w nosi zdobyczy n ajw ięcej, n aj­ w ięcej też w nie w łożyła pracy. Po sum iennym w yczerpaniu źródeł drukowanych prow adziła szeroką kw erendę za rękopiśm iennym i. Szukając ich dotarła naw et do zbiorów rodzinnych w La Roche en Brenil, żeby stw ierdzić tam, niestety, z pre­ m edytacją i konsekw entnie dokonaną ich dew astację, m. in. zniszczenie listów M ickiewicza.

Badania nad związkam i M ickiewicza z L am ennais’m i M ontalem bertem , tak doskonale zaprezentowane przez Czapską (nb. kontynuow ane i pogłębione następnie przez Wiktora W eintrauba) staw iają om aw iany tom na poczesnym m iejscu naszej m ickiew iczologii w dziedzinę albo zaniedbyw anej, albo — przy zrozum iałych trud­ nościach — traktowanej po macoszemu.

S tanisła w Pigoń

T e r e s a T y s z k i e w i c z , „SOBÓTKA” (1869—1871). „TYGODNIK WIELKO­ PO LSK I” (1870—1874). ZARYS HISTORYCZNY ORAZ BIBLIOGRAFIA ZAW AR­ TOŚCI. Poznań 1961. Poznańskie Tow arzystw o Przyjaciół Nauk. W ydział Filologiczno- - Filozoficzny, s. 194, 2 nlb. „Prace K om isji F ilologicznej”. Tom 22, zeszyt 1. (Ko­ m itet redakcyjny: Redaktor: R o m a n P o l l a k . Sekretarz: J a r o s ł a w M a ­ c i e j e w s k i . Członkowie: Z y g m u n t S z w e y k o w s k i , B o g d a n Z a ­ k r z e w s k i ) .

Na pracę Teresy Tyszkiew icz należy zwrócić uwagę przynajmniej z dwóch w zględów : podejm uje tem atykę dotąd nie badaną, traktuje bowiem o czasopiśm ien­ n ictw ie literackim zaboru pruskiego w drugiej poł. w. XIX, a w tym zakresie — o periodykach kluczowych, najbardziej reprezentatyw nych („Sobótka” i „Tygodnik W ielkopolski”); jest przy tym pracą wyczerpująco i rzetelnie inform ującą nie tylko o w ybranych pismach, ale i o w arunkującej ich program sytuacji polityczno­ -społecznej i kulturalnej tego regionu. Odznacza się nadto n iew ątpliw ym i zaletam i m etodycznym i, sum iennością i d ociekliw ością badawczą, co w sum ie pozwoliło kom petentnem u w tej dziedzinie recenzentow i sform ułować ocenę bardzo przy­ chylną l.

Praca Teresy Tyszkiew icz składa się ze wstępu, zatytułow anego Zarys h isto ­

r y c z n y , a będącego w łaściw ie sam odzielną rozprawą naukową (prawie jedna trzecia

książki!), wyposażoną w literaturę przedm iotu i liczne przypisy, z uwag m etodycz­ nych o układzie bibliografii oraz z bibliografii zawartości „Sobótki” i „Tygodnika” Tom uzupełniają wykazy: skrótów, rozw iązanych pseudonim ów i kryptonim ów (przeszło 50!), haseł rzeczowych.

W artość Zarysu historycznego w idziałbym głów nie w jego charakterze inform a­ cyjnym . Autorka — tak odczytuję jej in tencje — pragnie przede w szystkim in for­ m ować. W stęp przynosi w ięc obfite w iadom ości o stronie techniczno-redakcyjnej obydw u pism, o ich redaktorach i w spółpracow nikach, o zawartości, o przyjęciu

1 Zob. P. G r z e g o r c z y k , Nauka o książce. „Rocznik L iteracki”, 1961 (1962), s. 277—278.

Cytaty

Powiązane dokumenty