• Nie Znaleziono Wyników

Jak rozmawiać w języku, którego się (prawie) nie zna?

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Jak rozmawiać w języku, którego się (prawie) nie zna?"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)

Stanisław Rosiek

Jak rozmawiać w języku, którego się

(prawie) nie zna?

Teksty Drugie : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 6 (126), 167-177

2010

(2)

Jak rozmawiać w języku, którego się (prawie)

nie zna?

Lepiej rozm aw iać niż nie rozm aw iać. Zawsze ta k - nie inaczej. N aw et wtedy, gdy m ożna n arazić się na śm ieszność i drw inę, na czyjąś złość i gniew, n aganę czy społeczne w ykluczenie. Bez żywej rozmowy, bez ryzykow nego dialogu spow alnia się życie społeczne. K ultu ra staje się przew idyw alna. P ow inniśm y więc rozm aw iać o książkach (także n ieprzeczytanych) i obrazach, naw et tych, któ ry ch n igdy nie w idzieliśm y. Podobnie z rozm ow ą o m uzyce, film ie, te a trz e ... N ie jest to zresztą kw estia czyjegokolw iek przyzw olenia lub jego b rak u . Ż aden zakaz nie pow strzy­ m a pow szechnej praktyki: i ta k rozm aw iam y (i b ędziem y rozm aw iać) o tym , cze­ go nie znam y dostatecznie dobrze. Bez tej dezynw oltury, tej zuchw ałości nie by ła­ by m ożliw a szeroka w ym iana idei, sw obodny ru c h w artości, cyrkulow anie dzieł.

D oniosłość kulturow ego m an ifestu P ierre’a B ay ard a1 nie polega na odkryciu, że często rozm aw iam y o książkach, których nie czytaliśm y. To w iadom o było od daw na. N am , P olakom w spaniałą lekcję nie-czytania dał W itold G om browicz, de­ klaru jąc w Dziennikach, że nigdy nie zadał sobie tru d u , żeby „porządnie przeczy­ ta ć ” książkę B runona Schulza, z któ ry m się przyjaźnił. Schulz taktow nie nie p rze­ pytyw ał go ze swojej twórczości. Być m oże dlatego - spekulow ał G om browicz - iż „było m u w iadom o [...], że sztuki wysokiego lotu praw ie się n ie czyta, że ona d zia­ ła n ie ra z jakoś inaczej, sam ą obecnością swoją w k u ltu rz e ”2.

1 P. B ayard J a k rozmawiać o książkach, których się nie czytało?, przeł. M. Kowalska, PIW, W arszaw a 2008.

(3)

16

8

D oniosłość kulturow ego m a n ifestu P ie rre ’a B ayarda n ie polega też na p ra k ­ tycznych w skazów kach, jakie w k ońcu daje (każdy i ta k rad zi sobie w tym w zglę­ dzie po swojem u).

P oruszająca i godna najwyższego podziw u jest w jego książce odwaga i bez- kom prom isow ość w dem askow aniu h ip o k ry zji i zw iązanych z czytaniem złudzeń. „Jeśli m am y - głosi B ayard - bez poczucia w stydu mówić o książkach, których nie czytaliśm y, m u sim y odrzucić tę fałszywą i przytłaczającą w izję n ieskazitelnej k u l­ tury, w izję n arz u can ą n am od dziecka przez ro dzinę oraz instytucje edukacyjne, w izję, w której przez całe życie bezskutecznie u siłujem y się o dnaleźć” 3. M usim y zatem - dodam - przyjąć cały szereg negatyw nych kategorii, które opisują wizję altern aty w n ą, ta k ic h jak nieciągłość, n ie lin e arn o ść, niepełność, niew yrazistość, nieprecyzyjność, nieadekw atność, nieznajom ość, nieidentyczność, nietożsam ość, n iedo sk o n ało ść...

F aktyczny byt lite ra tu ry (kultury) jest in n y n iż ten, k tóry o d n ajd u jem y w p o d ­ ręcznikach do h isto rii lite ra tu ry (i k u ltu ry ). P rzyjm ują one założenie, że wszyscy czytali wszystko. I w szystko p am iętają - a ich jednostkow a pam ięć składa się na W ielką Pam ięć Przeszłości, z której pow szechnie korzystam y. Ż adnych w niej luk, żadnych d ziu r czy nieciągłości.

A jed n ak inaczej się ta h isto ria przędzie. Z astanaw iające, że n ad a l ak tu aln e są dzisiaj tezy ogłoszonego p rze d półw ieczem m a n ifestu H ansa R oberta Jaussa H i­

storia literatury jako prowokacja (1967)4, k tó ry w n ie jed n y m dopuścił się p la g iatu

(przez antycypację) wobec k siążki B ayarda5. I tu , i ta m ta sam a niechęć do „prze­ sądów historycznego obiektyw izm u” i przek o n an ie, że dzieło literack ie w iecznie się staje (zawsze na m ia rę czytających) i że publiczność czytająca „jest nie tylko stroną pasyw ną, łań cu c h em autom atycznych reakcji, ale sam a jest też historio- tw órczą en erg ią”6. Ale B ayard idzie dalej niż Jauss. P ostuluje na koniec, b y p o rzu ­ cić czytanie na rzecz p isan ia - w łasnej tw órczości, do której prow adzi le k tu ra k sią­ żek (których się nie czytało).

II

Pójść kro k dalej niż B ayard - oto zadanie, jakie sobie staw iam . P rzedm iotem krytycznej refleksji uczynić nie te n czy in n y t e m a t w ypow iedzi (który nie jest w p ełn i znany), lecz jej j ę z y k (nad którym m ów iący w pełn i nie panuje). To p rze j­ ście - od „ r o z m a w i a ć o czym ś” do „ r o z m a w i a ć w jakim ś języku” - p o ­ zwoli dostrzec i zanalizow ać u niw ersalny m ech an izm społecznej w ym iany: k o m u ­

3 P. B ayard J a k rozmawiać o książkach..., frag m en t z czw artej strony okładki. 4 Por. polskie w ydanie: H .R . Jau ss Historia literatury jako prowokacja, przekl.

M. L ukasiew icz, posł. K. B artoszyński, W ydaw nictw o IBL PAN, W arszaw a 1999. 5 W edle zasady opisanej przez P. B ayarda w książce Le plagiat p ar anticipation,

Les É d itio n de M in u it, P aris 2009.

(4)

n ikację w erbalną w ogóle, bez w skazyw ania na jej tem atyczne odniesienia i zak re­ sy. I tu także odsłonić m ożna bez tr u d u szereg złudzeń i niejedno ta b u k rępujące swobodę językowej ekspresji.

Jednym z fun d am en tó w każdej k o m u n ik a cji jest - jak w iadom o - uzgodnienie k o d u m iędzy nadaw cą a odbiorcą. W klasycznej już dzisiaj p racy Poetyka w świetle

językoznawstwa R om an Jakobson, staw iając kw estię efektyw ności k o m u n ik a cji,

zw racał uwagę, że po to, by ją osiągnąć, „konieczny jest kod w p e łn i lub p rzy n a j­ m niej w części w spólny dla nadaw cy i odbiorcy”7. W ynika stąd, że im część w spól­ na jest w iększa, tym po ro zu m ien ie łatw iejsze i skuteczniejsze. Teoretycznie rzecz ujm ując, m ożna by wskazać na sytuacje skrajne (a zarazem przeciw staw ne): p eł­ nej tożsam ości k o d u (wszyscy m ów ią tym sam ym językiem ) i zupełnej ich rozłącz- ności (każdy m ówi po swojem u).

N ic nowego po d Słońcem . W bib lijn ej przypow ieści to sytuacje, w jakich zn aj­ dow ali się lu d zie p rze d i po z b u rz en iu W ieży Babel. Z astanaw iająca zgodność. C zy tan ie stru k tu ra lis ty Jakobsona i K sięgi R odzaju pro w ad zi do tych sam ych wniosków. W spólny dla nadaw cy i odbiorcy kod („Cała ziem ia używała w tedy jed­ nej mowy, czyli tych sam ych w yrazów ” Rdz 11,18) jest w aru n k ie m p orozum ienia, rozbicie bąd ź nietożsam ość k o d u prow adzi n ato m iast do zerw ania i niem ożności k o m u n ik a cji („już nie ro zu m ieli się w zajem nie” Rdz 11,79).

Pom iędzy ty m i dw iem a skrajn y m i sytuacjam i rozciąga się sfera m ożliw ości p o śred n ich - to tam ulokow ana jest rzeczyw istość kom un ik acy jn a, w jakiej jesteś­ m y zanurzeni.

P osługując się językiem (swoim i obcym) m ilcząco przy jm u jem y dwie zasady: że należy dążyć do opanow ania pełnego kodu i że bez spełn ien ia tego w aru n k u nie jest m ożliw a każdorazow o skuteczna kom unikacja.

O bydw ie te zasady ch ciałb y m poddać krytyce. Kod w spólny dla nadaw cy i od­ b io rcy to tylko teorety czn e założenie, więc w językowej p rak ty c e nie m a co dążyć do osiągnięcia niem ożliw ej tożsam ości. Z u p ełn a rozłączność kodów nie w y k lu ­ cza sk u te cz n ej k o m u n ik a c ji. N aw et w tedy m ożliw e jest jak ieś p o ro zu m ien ie . N aw et w tedy należy podejm ow ać tr u d n aw iązan ia k o n ta k tu i dialog. Z aczynam

7 R. Jakobson Poetyka w świetle językoznawstwa, (1960), w: tegoż W poszukiwaniu istoty języka. Wybór pism, t. 2, wyb., red. nauk. i w stęp M .R. M ayenow a, PIW, W arszawa

1989, s. 81.

8 K orzystam z nowego przekładu: Biblia. Pismo święte Starego i Nowego Testamentu, w przekładzie z języków o ryginalnych ze w stępem i k o m en tarzam i, opracow ał zespół pod red ak cją ks. M. P etera i ks. M. W olniew icza, W ydaw nictw o Św ięty W ojciech, P oznań 2009. W B iblii Tysiąclecia (Pismo święte Starego i Nowego Testamentu, w przekładzie z języków oryginalnych, opracow ał zespół biblistów polskich z inicjatyw y benedyktynów tynieckich, P allo tin u m , P oznań-W arszaw a 1989) w erset ten brzm i tak: „M ieszkańcy całej ziem i m ieli jed n ą mowę, czyli jednakow e słowa” (R dz 11,1).

9 B iblia Tysiąclecia: „jeden nie ro zu m iał d ru g ieg o ” (Rdz 11,7).

69

(5)

17

0

więc od p rz y p a d k u skrajnego. Z ty tu łu zn ik a słówko „p raw ie” . S taw iam teraz ta k ie p y tanie:

Jak porozum iew ać się w języku, którego się z u p e ł n i e nie zna?

III

A jed n ak - nie żyjem y w epoce „po W ieży B abel”, after Babel - jak ty tu łu je swoją słynną książkę G eorg Steiner. P raw da, że istn ieją obok siebie tysiące języ­ ków (dokładniej: jest ich dzisiaj sześć lub siedem tysięcy, a było znacznie więcej). Praw da, że większość lu d zi zna tylko język ojczysty. N ie p rzekreśla to jednak szansy na poro zu m ien ie z innym i. Mowa jest pochodną ciała. Różne sposoby artykulacji są realizow ane przez te sam e po d w zględem anatom icznym i fizjologicznym n a ­ rządy. C iało daje te n sam u podstaw sposób zm ysłowego dośw iadczania św ia ta10. Oto n ieredukow alny fu n d am e n t k o m u n ik a cji ludzkiej. Zapow iedź dobrej nowiny. Cała reszta - różnorodność leksykalna czy syntaktyczna języków - to rzecz dru g o ­ rzędna. Podobnie z różnicam i kulturow ym i. N ajw ażniejsze jest cielesno-zm ysło- we osadzenie w świecie. To dzięki te m u było m ożliwe w przeszłości naw iązanie pierw szych językowych k ontaktów m iędzy p rzedstaw icielam i o d m iennych kultur. K upiec, p o dróżnik, zdobywca - działający w różnych epokach i różnych m iejscach św iata - pokazyw ali, że p om ieszanie języków jest czym ś odw racalnym . N aznaczo­ na przez Boga kara okazała się nieskuteczna. Jakby W ieży Babel nigdy n ie było.

W arto by przeczytać po d tym k ątem relacje podróżników , odkrywców nowych lądów i nowych ludów, opowieści kupców w ędrujących z tow arem (i po towar) w da­ lekie strony, zdobywców cudzych ziem i cudzego bogactw a, m isjo n arzy naw raca­ jących dzikusów. Pozostaw ione przez n ic h świadectwa pozw oliłyby d okładnie zb a­ dać m ech an izm niw elow ania różnic m iędzy obcym i sobie językam i.

Tu starczyć m u si przy k ład literacki.

N a wyspie R obinsona - słynnego b o h atera pow ieści D aniela D efoe - pojawia się g rupa dzikich K araibów, ludożerców , którzy przyw ożą ze sobą jeńców. W edle miejscowego zwyczaju m ają być oni zjedzeni. Jednego z nich R obinson ratuje. D zicy odpływ ają. N a wyspie pozostaje R obinson i uratow any m łodzieniec. Ich pierw szy k o n ta k t nie m a jeszcze c h a ra k te ru językowego. R obinson, by ośm ielić obcego, daje m u zn ak i ręką, te n zaś - jak relacjonow ał: „W k ońcu znalazł się obok m nie, a wów­ czas ukląkł, ucałow ał ziem ię, położył na niej głowę i chwyciwszy m ą stopę położył ją na ciem ieniu. Z n ak ten, jak sądzę, w yrażał przysięgę w ierności i w iekuistego p oddaństw a”11. I później także „rozm aw iali zn a k am i”. Robinson, zbliżając się coraz

10 Każdy zgadnie, że za tym i z d an iam i kryją się m yśli M au rice M erleau -P o n ty ’ego. 11 D. D efoe Przypadki Robinsona Kruzoe, przel. J. B irkenm ajer, red. J. K ott, PIW,

W arszaw a 1957, s. 224-225. F ra g m en t ten w oryginale angielskim m a postać: „at length he cam e close to me, and th en he k n eel’d dow n again, kiss’d the ground, and laid h is h e ad u p o n the gro u n d , and tak in g me by the foot, set my foot upon h is head; th is it seem s was in token o f sw earing to be m y slave for ev er” - cyt. za D. D efoe Robinson Crusoe, in tro d . G.N. Pocock, L o n d o n -N ew York 1972, s. 148.

(6)

b ardziej do dzikusa, postanow ił pewnego dnia „uczyć go słów ang ielsk ich ” . W p o ­ w ieści d okładnie opisany został początek tej nauki: „najpierw dałem m u poznać, że będzie się nazyw ał P iętaszek, bo był piątek , kiedy ocaliłem m u życie; ta k go na p am iątk ę tego dnia nazw ałem . Podobnie nauczyłem go słowa «pan», dając m u do p oznania, że to jest m oje im ię, a także słów «tak» i «nie», tłum acząc m u, co one znaczą” 12. U czeń ro bił szybkie postępy. W krótce m ogli porozum iew ać się po an ­ gielsk u w n ajp o trz e b n ie jsz y c h rzeczach. Po ro k u P iętaszek „począł ju ż mówić w ybornie” 13. R obinson m ógł prow adzić z n im zajm ujące pogaw ędki, a w reszcie całkiem pow ażne d ysputy o Bogu, szatanie i praw dziw ej wierze.

Ta asym etryczna n au k a języka n ie polegała - jak w idać - na sz u k an iu języ­ kowych odpow iedników , na porów nyw aniu dwóch kodów i tw orzeniu słownika. R obinson nie był ciekaw języka P iętaszka (choć po usłyszeniu słów obcego przy­ znawał: „chociaż ich nie rozum iałem , przecie m iały dla m n ie b rzm ien ie przyjem ­ ne, gdyż pierw szy to był głos ludzki, jaki posłyszałem od d w udziestu p ięciu lat z górą” 14). Jak w ielu p rze d n im i po n im , w prow adzał dzikusa w ta jn ik i angielsz­ czyzny. I dopiero wówczas, gdy te n w dostatecznym sto p n iu opanow ał jego ojczysty język, podjął z n im rozm owę - praw dziw ą angielską konw ersację.

M ożna jed n ak w yobrazić sobie in n y początek p orozum ienia. N ie ta k władczy i aro g an ck i15. O bu stro n n e rozpoznaw anie słowa w łasnego w słowie obcym. Kto wie zresztą, czy nie pow inno uczyć się w szkołach nie tylko k o n k retn y ch języków (na­ dając siłą rzeczy n iektórym rangę uprzyw ilejow aną), lecz rów nież czegoś w ro d za­ ju u n i w e r s a l n e g o p r o t o k o ł u k o m u n i k a c y j n e g o, k tó ry m ożna by zastosować w sytuacji spotkania dwóch osób m ówiących innym i językam i. O d czego pow inni zaczynać? Oto propozycja pierw szych uzgodnień:

1. ja - ty - on (to) 2. tu - tam

3. teraz - w cześniej - później 4. ta k - nie

5. dobrze - źle

12 Tam że, s. 227; „I m ade him know his nam e sh ould be Friday, w hich was the day I sav’d his life; I c all’d him so for the m em ory o f the tim e; I likew ise tau g h t him to say M aster, an d th en let him know, th a t was to be m y nam e; I likew ise tau g h t him to say h est and no, and to know the m eaning o f th e m ” (s. 150).

13 Tam że, s. 235; „F rid ay began to talk p re tty w ell” (s. 155).

14 Tam że, s. 225; „and th o u g h I co u ld not u n d e rstan d th em , yet I th o u g h t they were p leasan t to hear, for they w ere the first sou n d o f a m an ’s voice th a t I had heard, my own excepted, for above tw enty five y ears” (s. 148).

15 M am nadzieję, że b u d u jące przykłady otw artości i tolerancji dla w szelkich „obcych” n apotykanych na drodze da się odnaleźć w relacjach podróżników , odkrywców, zdobywców nowych św iatów o pierw szych k o n tak tach językowych. W arto też poddać szczegółowej an alizie tw orzone przez nich słow niki niezn an y ch języków, bo

(7)

172

I ta k dalej, i ta k dalej. Tego ro d zaju m atryce, uw zględniające stru k tu ry po d ­ stawowe dla w szystkich (lub choćby dla w ielu) języków, m ogłyby być w ypełniane przez tych, którzy chcieliby podjąć tru d po ro zu m ien ia się, a nie znaliby żadnego języka w spólnego. D zięk i n im św iat na nowo odzyskałby tożsam ość zagubioną w różnorodności ludzkiej mowy.

In n ej drogi chyba nie m a. N ie poznam y przecież w szystkich żywych dzisiaj języków. Zawsze więc stanąć m ożem y na m iejscu R obinsona lub P iętaszka. Świat coraz bardziej się p rze d n am i otw iera. Poliglotyzm osłabia p roblem kom u n ik acy j­ ny, lecz go przecież nie rozw iązuje. N ik t nie zna tylu języków, by porozum ieć się z każdym , kto ak u ra t p rzecina ścieżkę jego życia. A ngielski, m ający sta tu s języka globalnego, okaże się n ieskuteczny w C h in ac h i w k rajach arabskich, w Ameryce Południow ej. M oże więc lepiej opracować strategię rozpoczynania k ontaktów i za­ w ierania kontrak tó w językowych od p u n k tu zero: ja - ty - on (to), R obinson - P iętaszek - odcięta głowa ludożercy.

P odstaw ą takich uzgodnień jest tożsam ość cielesnego istnienia i zmysłowego osadzenia w świecie. Podstaw ą jest więc podobieństw o dośw iadczenia ludzkiego. Choć należeli do innych kultur, Piętaszek i R obinson zn ajd u ją się po tej samej stro ­ nie. Początek k o n ta k tu z w ysłannikam i cywilizacji pozaziem skich m usiałby przy­ jąć in n ą podstawę. N ależałoby chyba n ajpierw uzgodnić w spólny kanał k o m u n ik a­ cyjny. Oko i ucho, a także język - to narzędzia swoiście ludzkiego sposobu bycia w świecie. To dzięki n im świat jawi się n am w takiej, a nie innej postaci. D latego obaw iam się, że k o m u n ik at dla kosm icznych istot pozaziem skich wysłany w ko­ smos w latach 70. na pokładzie sondy Pioneer - była to plakietka z alu m in iu m przed ­ staw iająca sylwetki kobiety i mężczyzny, dwa atom y w odoru, schem at U kładu Sło­ necznego ze w skazaniem pozycji Z iem i i inne tego rodzaju inform acje - nie został­ by w ogóle dostrzeżony. Skąd przekonanie, że Obcy m ają oczy do patrzenia?

IV

G dy (jeden) człow iek staje n aprzeciw (drugiego) człow ieka, a zwłaszcza gdy obydwaj są p ełn i dobrej woli, podejm ow ane przez n ic h próby przek raczan ia b a ­ riery językowej i p orozum ienia prędzej czy później skończą się sukcesem . Połączy ich identyczne u swoich podstaw dośw iadczenie. M inie kilka tygodni, kilka m ie­ sięcy i R obinson będzie p rzyjem nie gaw ędził z P iętaszkiem . A Piętaszek? Jak to w ygląda z jego strony? Rozm aw iał z R obinsonem po angielsku. P orzucił w łasny język (podobnie jak p o rzucił w łasną w iarę i w łasne obyczaje, uznając wyższość chrześcijaństw a i cyw ilizacji Z achodu). A sym etria ich dialogu i na tym także p o ­ legała, że każdy z n ic h inaczej osadzał się w angielszczyźnie - jeden lepiej, drugi gorzej. Ten d ru g i stanie się teraz m oim bohaterem . To jem u - Piętaszkow i - p o ­ św ięcam mój tekst, k tóry p rzerodzi się za chwilę w k ró tk i p o rad n ik , jak ro zm a­ wiać w języku, którego się - praw ie - nie zna.

Już na w stępie pojawia się n iem ały kłopot ze zdefiniow aniem słówka „praw ie”. Pom iędzy absolutną kom petencją językową a absolutną ignorancją rozciąga się nie­

(8)

skończony zbiór możliwości: indyw idualnych idiomów, pryw atnych języków, urze­ kającej wymowności, dukania, gładkich złotoustych i posępnych milczków, mowy w yrafinowanej i eleganckiej oraz prostackiej. N a ogół tru d n o wyskalować i uporząd­ kować te n rozległy obszar. I tru d n o się w n im raz na zawsze um ieścić. N asze języko­ we kom petencje i um iejętności zm ieniają się nieustannie. P rzyjm ijm y więc, że je­ steśm y po w ysłuchaniu pierwszej lekcji R obinsona. „Praw ie”, o którym będę pisał, to zatem nie poziom F C E czy advanced - to poziom Piętaszka.

V

I sobie, i Piętaszkowi mówię: porzućm y najpierw zbyt wygórowane w yobrażenia (i nadzieje) zw iązane z kom unikacją w obcym języku. Posługując się na co dzień mową ojczystą, jesteśm y zwykle bardziej pragm atyczni (i tolerancyjni) niż wtedy, gdy w kraczam y na teren języka obcego. M oże dlatego tak się dzieje, że obce, a więc zew nętrzne wobec nas języki spraw iają w rażenie bytów idealnych. Tak je zresztą najczęściej poznajemy. Poprzez słowniki i gram atyki, które stoją na straży popraw ­ ności, nie znają więc błędu, ale też życia z jego nieprzew idyw alnością. Język ojczy­ sty natom iast - uw ew nętrzniony i swojski - jest naszą m iarą i na naszą m iarę. Jest więc n ie uchronnie ułomny, niepełny, niedokładny, n ie sta ra n n y ...

I sobie, i Piętaszkow i p rzy p o m in am zatem kilka elem en tarn y ch właściwości językowej ekspresji, o których najczęściej zapom inam y, gdy m ów im y w obcym ję­ zyku, a któ re przyjm ujem y na ogół za oczywiste, gdy posługujem y się językiem ojczystym:

1. Idea absolutnej popraw ności jest nieosiągalna - i n iebezpieczna dla najw aż­ niejszego celu k o m u n ik a cji językowej. Chęć spro stan ia regułom g ram aty k i h a ­ m uje bow iem swobodę indyw idualnej ekspresji. W ieczny dylem at: mówić p o ­ praw nie - mówić skutecznie, należy uchylić. Stawką nie jest bow iem g ram a­ tycznie popraw ne m ów ienie, lecz porozum ienie.

2. P ow iedziane nie jest tym sam ym , co pom yślane. M ówiąc, m yślim y jakby tro ­ chę „na zew n ątrz”, idziem y za słowem, to ono nas prow adzi, podsuw ając nam czasem najlepsze m yśli. I nic w tym nie m a złego, Piętaszku.

3. N ig d y nie m ówi się wszystkiego, co chce się (lub co pow inno się) pow iedzieć. N ależy więc m ężnie znosić n iep rzy jem n e poczucie niepełnego w ysłow ienia, niedosyt ekspresji. M ówi się zawsze „tylko tro c h ę ” . Często daje się tylko do zrozum ienia. I ta k zresztą pow iedzianego jest zawsze m niej niż tego, co pozo­ stało, co jest jeszcze do pow iedzenia.

4. N ie rozum iem y wszystkiego, co do nas m ów ią in n i. I n ie m u sim y rozum ieć wszystkiego, by się porozum iew ać. R ozum ienie jest prow izoryczne i aproksy- m atyczne. Jedynie zbliżam y się do sensu (do intencji). Inaczej zresztą rozum ie się mowę żywą, inaczej tekst. W obec k o m u n ik a cji w erbalnej zaw odzą tradycyj­ ne h erm en eu ty k i. P rzestaje obowiązywać zasada przek raczan ia intencji. M ó­ w iący m oże w każdej chw ili pow iedzieć: „N ie to m iałem na m yśli. N ie zrozu­ m iałeś m n ie ” . I choćbyś P iętaszku zrozum iał swojego rozm ówcę - jak zaleca

17

3

(9)

17

4

W ilhelm D ilth e y 16 - lepiej niż on sam siebie, to i ta k jem u p rzypada w udziale praw o rozstrzygnięcia ew entualnego sporu herm eneutycznego.

VI

N ajw yższy czas przejść do części praktycznej. Oto więc dziesięć ra d dla Pię- taszka. Rzecz najw ażniejsza to dobrze (wygodnie i bezpiecznie) um ieścić się w m o ­ wie. W iedzieć, jakie zagrożenia czyhają, gdzie ukryte są rafy i p o dziem ne skały. W ykorzystać język, płynące w n im p rąd y na w łasną korzyść.

1. Pierw szym ta k im p rąd e m jest m odalność - dla P iętaszka zbaw ienna. P ow inien on zawsze, gdy to m ożliw e, wyrażać em ocjonalny stosunek do treści swojej w ypowiedzi. N ie dość, że jako m ów iący zyska w yrazistość, to jeszcze - p o słu ­ gując się orzeczeniam i m od aln y m i - u prości skom plikow ane zwykle zasady zarządzania czasow nikam i i ich odm ianą. W ystarczy znać form ę pierwszej osoby czasowników „chcę”, „m ogę”, „m uszę”, „lu b ię”, by - dodając do n ic h bezoko­ liczn ik i - tworzyć niezliczoną ilość p ięknych zdań. Podobnie łatw e w użyciu są w yrażenia nieodm ienne: „trzeba”, „m ożna”, „warto”, „wolno”, „pow inno się”. I choć pow stające w te n sposób zdania są w sensie gram atycznym bezpodm io- towe, to i ta k tkw i w n ic h u k ry ty po d m io t osobowy. M odalność spraw ia, że m ów ienie staje się „ego-centryczne”.

2. Piętaszkow i sprzyja też właściwy w szelkiem u m ów ieniu n a d m ia r inform acji, pow tarzalność, dublow anie (na poziom ie stru k tu raln o -g ram a ty c zn y m i sem an­ tycznym ). Ktoś, kto pró b u je rozm aw iać w języku, którego praw ie nie zna, p o ­ w inien głosić pochw ałę re d u n d a n c ji i w szelkich jej form zdegenerow anych: tautologii, pleonazm ów , ględzenia ciągle o tym sam ym . D zięki n im bow iem m oże liczyć w słu c h an iu i ro zu m ien iu na jeszcze jedną szansę. Podobną szan­ sę dają kunsztow ne figury retoryczne: paralelizm y, sym etrie, anafory... 3. P iętaszek jest skazany na język przedm iotow y. W „grze elem entów u niw ersal­

nych i jednostkow ych”, której - zd a n ie m Jakobsona - językoznaw cy na ogół nie doceniają, pow inien stanąć zdecydow anie po stro n ie ko n k retu . N ic dla Pię­ taszka gorszego, jak „wypowiedź p rz e su n ię ta ”, która „uw alnia m ów ienie od p rzym usu hic et nunc i pozw ala [...] odnieść się do odległych zdarzeń w p rze­ strzen i i w czasie, a naw et zdarzeń fikcyjnych”17. W ynika stąd, że należy p ozo­ stawać w rozm ow ie w g ranicach tu i teraz, nie sięgać w przeszłość, nie w ybie­ gać w przyszłość, trzym ać się tego, co rzeczyw iste - blisk ie i dotykalne. Id e ­ ałem byłoby, ażeby przed m io t, o którym m owa, pozostaw ał w zasięgu ręki. N a m etajęzyk, dający R obinsonow i niew ątpliw ą przewagę, przyjdzie czas.

16 Por.: W. D ilth e y Powstanie hermeneutyki, w: tegoż Pisma estetyczne, przekł. K. K rzem ieniow a, oprac., w stęp i kom . Z. K uderow icz, PW N , W arszaw a 1982, s. 310. 17 R. Jakobson Komunikacja werbalna (1972), w: tegoż W poszukiwaniu istoty języka,

(10)

4. D la P iętaszka, now icjusza w angielszczyźnie, byłoby najlep iej, gdyby n ie m ia ­ ła ona h isto rii (poniew aż jego h isto ria w tym języku dopiero się zaczyna), gdy­ by nie zaw ierała form spetryfikow anych, idiom atycznych. D arem n e nadzieje. N aw et R obinson nie jest w stanie nic zrobić, by słowa zap o m n iały o swojej przeszłości i spraw iały w rażenie jakby po raz pierw szy były używ ane i zesta­ w iane z in n y m i słowam i. Idio m aty k a to przekleństw o. W ie o tym każdy, kto podjął próbę n a u k i obcego języka. P iętaszek m oże jed n ak do pew nego stopnia wybierać pom iędzy - w edle rozróżnienia Basila B ernsteina - kodem ro zb u d o ­ w anym a kodem ograniczonym . Ten o statn i „w form ie czystej rep rez en tu je taka wypow iedź, któ ra - choćby była najb ard ziej złożona - pozw oli mówcy i słu ­ chaczow i precyzyjnie i bez tru d u przew idzieć w szystkie słowa, jakie będą w niej występowały, a w rezu ltacie i jej s tru k tu rę ” 18. P rzykłady pod an e przez B ern­ steina w yjaśnią w czym rzecz: „rytualne form y kontaktów : k o n ta k ty pro to k o ­ larne, różnorodne posługi religijne, stereotypowe zachow ania w czasie cocktail­

-party, pew ne sytuacje w ystępujące w trak cie o p ow iadania” 19. Z nacznie więcej

sw obody dają kody rozbudow ane. To dzięki n im i w n ic h jednostka m oże p rze­ kazać jednostkow e dośw iadczenie.

5. W k o m u n ik a cji w erbalnej rów nie w ażne - kto wie naw et, czy nie w ażniejsze - jest to, co pozaw erbalne: oddech, intonacja, rytm , m elodia, barw a głosu, m im i­ ka (tu zwłaszcza ułożenie ust), gestyka, mowa ciała20 - słowem: to, k im n a ­ praw dę jesteś i czego n apraw dę chcesz, Piętaszku. A także i ty, R obinsonie. Tego nie znajdziecie w słow nikach i gram atykach. Ta nadw yżka kom u n ik acy j­ na - ciągle jeszcze nieopisana należycie - rządzi się w łasnym i praw am i. Raczej aktor n iż g ram atyk p ow inien być w tym w ym iarze ekspresji nauczycielem i m i­ strzem . M ów ienie to teatr. M ówiąc po fran cu sk u , trzeba grać F ran cu za, po angielsku - A nglika.

6. G dy staje się naprzeciw rozm ów cy i zabiera głos, w ażniejsze od pow iedzenia m u czegoś, jest to, ż e się coś do niego m ówi, że w chodzi z n im w k o n ta k t - a zatem nie sam przekaz, lecz zd arzenie k om unikacyjne łączące na pew ien czas ludzi. U trzym uj się więc, Piętaszku, przy głosie za w szelką cenę. N ie zaw ie­ szaj, nie zrywaj k o n ta k tu z rozm ówcą. Patrz w oczy R obinsona, naw et jeśli nie rozum iesz, co do ciebie mówi. N ie przeryw aj rozmowy, chyba że już w ogóle nie wiesz, o czym mowa.

7. M ów ienie rzadko sprow adza się (i ogranicza) do sam ego m ów ienia. Zazwyczaj jest częścią działania, rozm owa - w spółdziałaniem . Tego ak u ra t Piętaszka uczyć nie trzeba. W czasie pierw szego sp otkania z R obinsonem nie znał jeszcze sło­

18 B. B ernstein, Socjolingwistyka a społeczne problemy kształcenia, w: Język i społeczeństwo, red. M. G łow iński, W arszaw a 1980, s. 96.

19 Tamże.

20 M usi to być praw da, skoro naw et w p o p u larn y ch p o rad n ik ach k o m unikacji in terp erso n aln e j podaje się, że ta pozajęzykow a sfera p rzekazu zajm u je w nim

(11)

17

6

wa „szabla”, gdy o n ią gestem poprosił, b y jednym ud erzen iem odciąć głowę wrogowi. N ie tylko i nie p rzede w szystkim lekcje angielskiego, lecz w spółdzia­ łanie i w spółpraca dw u m ieszkańców b ezludnej wyspy sprawiły, że stw orzyli w spólną (choć asym etryczną) p rz e strz e ń językowej k o m u n ik a cji. P odobnie z w yrażaniem uczuć i em ocji. O ne także nadać m ogą sens niezrozum iałym sło­ w om - ta k sam o m iłosnym w yznaniom , jak okrzykom nienaw iści. Trzeba więc rozum ieć stru k tu rę zdarzeń, (w spół)działania, logikę uczuć, poniew aż n a d b u ­ dow ująca się p o n ad n im i siatka słów w n ic h zn a jd u je swoje źródło i swój sens. 8. G dy jest się Piętaszkiem , nie należy oddaw ać R obinsonow i inicjatyw y k o m u ­ nikacyjnej. Trzeba być raczej nadaw cą niż odbiorcą. To rada n ajtru d n ie jsz a do w ypełnienia. A jed n ak - lepiej n ie sk ła d n ie mówić w języku, którego się (pra­ wie) nie zna, n iż słuchać, jak ktoś posługuje się n im perfekcyjnie (mówi szyb­ ko i pew nie, w sposób wyrafinowany, precyzyjnie dobierając słowa). N a słu­ chaczu spoczywa ciężar rozum ienia. N ieźle zatem p o stą p i ten , kto przerzu ci te n ciężar na swojego rozmówcę. R obinson zalewa cię stru m ie n ie m słów. N ie m asz wyjścia, Piętaszku. R atuj się pytaniam i. Zadawaj ich jak najwięcej (nie będziesz pytany). Ten kto pyta k ie ru je rozm ow ą. To ty nią kieruj.

9. Ten sam cel osiągnąć m ożna, in ic ju ją c nowe tem aty. Język jest - jak w iado­ m o - cudow nym w ynalazkiem , k tó ry pozw ala pow iedzieć w szystko lu b p ra ­ w ie w szystko. Jest te m aty cz n ie bezkresny. N ie m a w n im sam ym żad n y ch n a ­ cisków, by m ówić o tym czy o tam ty m . Skoro w ięc tylko od rozm ów ców zale­ ży, o czym ro zm aw iają, p rze sk ak u j co chw ila z te m a tu na te m at, zw łaszcza w tedy, gdy p oziom k o m p lik ac ji dotychczasow ej rozm ow y staje się zbyt w iel­ ki. Budow a czółna, p o d trzy m y w a n ie ognia, jed zen ie lu d z k ieg o m ięsa, wy­ ższość Boga ch rz eśc ija n n a d B e n am u k im - w szystko to rów nie dobre te m aty do konw ersacji.

10. G dy już zaw iodą w szystkie sposoby zastosuj te n o sta tn i - pasywny: bąd ź echem swojego rozmówcy. P ow tarzaj za p a m ię ta n e frazy z jego osta tn ie j wy­ pow iedzi. Z m u sisz go w te n sposób do doprecyzow ania tego, co chciał pow ie­ dzieć. P ow tarzaj jego słowa z in to n a c ją p y tającą, ze zd ziw ien iem - zw łaszcza w tedy, gdy ich nie rozum iesz. Z całą pew nością u d zieli ci dodatkow ych w yja­ śnień. N ie tylko zyskasz na czasie. P ow tarzając, uczysz się m ówić w czasie rozmowy. N ie m a lepszego sposobu, żeby poznać język R obinsona.

(12)

Abstract

Stanisław ROSIEK University of Gdańsk

How to Speak a Language you (Hardly) Know?

The essay opens with a reference to Pierre Bayard's attempt he made in his book How to Talk About Books You Haven’t Read at disclosing a certain cultural illusion having to do with reading and talking about what has (not) been read. The presently proposed consideration reflects upon not a selected t o p i c of utterance or speech (not quite well known to the uttering person) but instead, its language (which is not completely under his or her control). It is noted that language communication tends to tacitly assume two illegitimate rules: [1] command ought to be grasped of a complete code; and, [2] without the said condition being met, no efficient communication is feasible at any instance. Yet, these rules have been many a time abolished in the communicational praxis, where representatives of communities being mutually alien culturally and language-wise are confronted. A synthetic foreshortened image of civilisation-related experiences is the meeting of Robinson and Friday in Daniel Defoe's novel. The asymmetry in their communication occurs as one of the actors superimposes his own language on the other, precluding upfront any reciprocal relation whatsoever. Friday, initially a mute man, gradually gains increasing linguistic competence, rejects his native speech (and his own culture together with it), eventually consenting for superiority of English (the language and its associated customs) wherein he inevitably assumes a weaker position. Taking the side of the inferior party, the author offers him ten pieces of advice of how to use a language one can hardly speak, to survive, and stay within the confines of a communication game.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Since the identity (x + y)y = y in Theorem 1.1 is nonregular we see that according to the last lemma we consider in the sequel bi-near-semilattices with one absorption

The process of solid dissolution in water is always associated with energy change (heat). The dissolving process itself is a two-step process. The first step,

„Iinną częścią religii praw d ziw ej jtest nasza pow inność w obec człow ieka.. A ugustyna, zw ykło

Solid Edge® software for Wiring Design enables the creation of fully functional and manufactur- able designs in a seamless mechanical computer-aided design (MCAD) and

Ex- plosive mixtures of dust and air may form during transport (e.g. in bucket elevators) and during the storage of raw mate- rials such as cereals, sugar and flour. An explosion

The other meaning in which aesthetic energy is understood is related to revealing the aesthetic aspect of human activities?. Are we not willing to perform some work in order to

Convergence rates for the integrated mean-square error and pointwise mean-square error are obtained in the case of estimators constructed using the Legendre polynomials and

However, as was shown by Mioduszewski (1961), this involution, when restricted to any arc of S, has at most one discontinuity point and becomes continuous if we change the value φ(x)