• Nie Znaleziono Wyników

Z Kraju i ze Świata : przegląd ilustrowany "Gońca Warszawskiego".R. 3, nr 4=17 (1938)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Z Kraju i ze Świata : przegląd ilustrowany "Gońca Warszawskiego".R. 3, nr 4=17 (1938)"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

ILUSTRO W ANY PRZEGLĄD T YG O D N IO W Y „G O Ń C A W ARSZAW SKIEGO'*

NR. 4 (17). 23 STYCZNIA 1938 R. ROK II

$ U K H 1863

N a p is a ł Dr. M. SKRUDL1K

W W IE L K IM cyklu Artura Grottgera, powstałym pod bezpośrednim wrażeniem tragedii 1863 roku, znajdu­

je się kompozycja, zatytułowana „Pu­

szcza”.

W głębokim starym lesie umilkły już strzały i odgłosy potyczki. Cisza wróciła do puszczy i w lesie panuje milczenie śmierci. Wśród drzew bielą się obnażone ciała zabitych, a na gałęzi starodrzewia przysiadł władca pusz­

czy — ryś.

Puszcza zespoliła się nierozerwalnie z historią roku 1863. W puszczy zapalił się ogień powstania, w puszczy też sko­

nał. Puszcza była terenem walk, pusz­

cza ukrywała powstańców. Żywe jej mury osłaniały miejsca kryjówek, sku­

pień i tworzyły punkty wypadowe.

Stąd też kompozycja Grottgera nie jest jedynie ilustracją epizodu. Jest to syn­

teza zbrojnego ruchu w 1863 roku.

Puszcza po powstaniu podzieliła los tych, którym dała schronienie. Pod sie­

kierami zaborców padły olbrzymy leś­

ne i ukazały się głębokie rany wyrę­

bów. Trzebiąc puszczę, zaborca zmie­

rzał do uniemożliwienia na przyszłość zbrojnego ruchu.

Puszcza napawała zawsze trwogą najeźdźców ziem polskich. Lękali się jej Niemcy w epoce powstania państwa polskiego. Poza osłoną jej tajemniczych i groźnych ostępów i uroczysk, organi­

zowali swą potęgę Mieszko i Bolesław Chrobry. Puszcza utrudniała krwawym margrafom zachodnim marsz w głąb ziem polskich.

Gdy przyszła później katastrofa na­

jazdów tatarskich — jedynie puszcza dawała bezpieczne schronienie. Padały zamki i miasta, popiół i gruzy znaczyły

ślady dawnych osiedlisk ludzkich, a ży­

cie tętniało tylko w puszczy.

Puszcza jak matka karmiła, osłania­

ła i wychowywała pokolenia długie.

Sprzęgała się nierozerwalnie z naro­

dem, zespoliła z jego losami i historią.

Mroczne jej głębie rozbrzmiewały od­

głosami walk za czasów Zygmunta Starego, za Wazów, za Sobieskiego i w czasach Konfederacji Barskiej.

W roku 1863 odwieczne puszcze poi skie niosły po raz ostatni echa strzałów karabinowych, okrzyków i jęków. W zielonym mroku borów wydarto broń z rąk ostatnich powstańców.

Zamarł ruch zbrojny — a niebawem padła również puszcza, ta odwieczna

puszcza, zespolona z dziejami Polski.

Pozostały tylko smutne i nikłe jej resztki, żywe pomniki historii, walk, zwycięstw, klęsk i tragedii.

W styczniu bieżącego roku upływa siedemdziesiąt pięć lat od chwili wybu­

chu powstania.

Naród nie uczcił dotąd żadnym pom­

nikiem bohaterów 1863 roku, nie złożył zbiorowego, widomego hołdu zbrojne­

mu wysiłkowi. nod jętemu dla zrzuce­

nia iAńoy niewoli.

Siady walk i męczeństwa znaczą tyl­

ko krzyże i mogiły.

Rozpacz, żałoba i smutek, które po roku 1863 zawładnęły ziemiami polski­

mi, — zabarwiają dotąd wszystkie

Ilustracje przedstawiają reprodukcje obrazów: powyżej „Olszanka”, niżej na lewo:

Strzelanie Moskali do ludnoici warszawskiej na Placu Zamkowym w r. 1861; na pra­

wo: „Pieskowa Skala”.

Marian Langiewicz.

wspomnienia i refleksje, związape z tym rokiem krwi i klęski.

A przecież ta krew, przelana siedem- wzieFiąt pięć lat temu, nie poszła na marne i posiew jej zeszedł bujnie, tak jak schodzi i wyrąstą las na miejscach opuszczonych przez człowieka.

t

Krew ta, którą wypiły podścieliska puszczy, żywiła naród przez lata nie­

woli, budziła „sny o szpadzie” i wolno­

ści — i świętym swym ciężarem padła na wagę Sprawiedliwości.

Skądże więc jeszcze owa żałoba i smutek?

Dlaczego, gdy o roku 1863 mówimy, jawią się przed nami tylko mogiły i bezbrzeżne pustkowia Sybiru, całunem śniegu przykryte?

Zapomnieliśmy bowiem o żywych pomnikach powstania! Zapomnieliśmy o puszczy, — wieczyście żywej i odra­

dzającej się, o puszczy, której korzenie wypiły krew ofiarną. Od zamierzchłych czasów puszcza była obrazem i symbo­

lem nieśmiertelności.

Tajemniczy proces zamierania pozor­

nego puszczy w okresie zimowym i po­

wrotu do życia wiosną budził zawsze nadzieje i myśli Cf niezniszczalności i zmartwychwstaniu*’ i

Puszcza była świ r kiem i współucze- stniczką powstania — puszcza — jest pomnikiem 1863 roku, pomnikiem ży­

wym, wciąż odradzającym się.

Resztki jej tylko pozostały, ale niech że tych resztek nie tyka już siekiera.

1

I I

(2)

2 & / ul u i tóialci

Niech jej poszum opowiada tym, którzy przyjdą o krw aw ym w ysiłku 1863 roku, niech im niesie echa strzałów i krzy­

ków bitew nych, — niech im przywodzi na pamięć wieczyście odradzającą się siłę krw i ofiarnej, niech im głosi nie­

śmiertelność tych, co padli wśród jej pni i konarów, niech im śpiewa wielką

pieśń zm artw ychw stanie Ojczyzny.

Był las, nie było nas, a gdy w yłonili­

śmy się na widownię dziejową, las był naszą twierdzą, — w r. 1863 las ten roz­

brzm ią! piorunam i wystrzałów, odgło­

sem polskiej broni.

Padła puszcza — ale echa bojowe niósł w iatr poprzez ziemie polskie i bu­

dził dusze i serca — kazał im oczekiwać wielkich dni wiosny — zm artw ych­

wstania.

„W puszczy” G rottgera, wśród kona­

rów i gałęzi drzew odwiecznych m aja­

czeje widmo śmierci. Rysunek ten pow­

stał bowiem pod bezpośrednim w raże­

niem klęski.

D la nas, którzy doświadczyliśmy ce­

ny i wagi krw i ofiarnej i przeżyliśmy wiosnę zm artw ychw stania, puszcza ta zjaw ia się w krasie i świeżości, — prze­

istacza się w gigantyczną koronę, wy­

niesioną hen, wysoko ponad mogiły, głoszącą chwałę tych, co polegli i śmiercią swą „obudzili śpiące”.

N ap isał i ilustrow ał SŁ. SZPAKOWSKI

J EST RZECZĄ bardzo charakterystyczną, że pojęcie piękna, trudne do zgłębienia, bardzo często jest nadużywane w mowie potocznej, choć mało jest ludzi, którzy potrafiliby coś o nim powiedzieć. „To wszy­

stko jest dla mnie piękne, co ml się podoba, czyli sprawia mi przyjemność wywołanym wrażeniem”. Takie określenie słyszy się naj­

częściej i jest może najlepszym, tylko, że nie określa ono istoty piękna, ale jego przejawy odczuwane przez mówiącego to zdanie.

Z pięknem rzecz się ma podobnie jak np.

z elektrycznością, gdzie łatwo Jest spostrze­

gać i określać właśnie przejawy, a bardzo trudno poznać ich istotę.

Większość znanych mi filozofów podchodzi do piękna ze strony emocjonalnej człowieka, 1 zaprzecza istnieniu — „czystego piękna”.

Na przykładzie wygląda to następująco: nie­

ma pięknych twarzy; ta osoba która się nam podoba Jest dla nas piękną — to jest zasadą;

dla Innych może być nawet nie ładną — i to zasadę tę potwierdza.

Nie wydawało mi się to wystarczającym, dlatego szukałem innego podejścia, i mam wrażenie, że nie myliłem się znajdując je poza nami, poza człowiekiem i jego świat­

kiem, tak bardzo przez nasze zmysły ograni­

czonym.

W tych warunkach, jesteśmy w stanie roz­

różniać i odczuwać piękno w kilku przeja­

wach, a więc:

w dźwięku, — muzyce,

w bryle zmiennej — ruchu tworzących się chmur, tańcu,

w bryle nieruchomej—przyrodzie, rzeźbie, architekturze,

w linii i wreszcie — w barwie.

(U narodów o najwyższej kulturze, sztu­

ką uświęconą, rytualną, boską, — był taniec, bo jednoczy on sobie, — połączony z muzy­

ką, — wszystkie przejawy piękna. Ignoran­

cja nasza dla tej sztuki jest niesłychanie smutnym objawem).

A teraz wróćmy do określenia „piękna”.

Więc jak piękne, to najczęściej — proporcjo­

nalne. Otóż wiele z istoty piękna można wy-

tłomaczyć proporcją, ale nie wszystko. Mi­

chał Anioł zostawił nam szkice, które wy­

kazują nam jego poszukiwania „złotego po­

działu” w proporcjach budowy człowieka.

Ale to za mało. Proporcje dają piękno, ale niekoniecznie stosunek Ich musi odpowiadać

„złotemu podziałowi”, są piękna wyższe, gdzie muszą wchodzić w grę proporcje o in­

nym, bardziej może złożonym stosunku mate­

matycznym. I tu właśnie dochodzimy do sed­

na sprawy. Matematyka!

Zacznijmy od linii i bryły. Linia, prosta lub krzywa, falista lub łamana, dwie linie, kilka różnych, kilkanaście i więcej. Wzrasta ilość elementów, „Szansa” piękna maleje, lub wzrośnie gdy uda się np. stworzyć pięk­

ny rysunek, który jest niczym innym, jak

„pięknem złożonym”. Gdzie jego tajemnica?

W czym leży piękno?

Znajdujemy je w harmonijnej proporcji linii lub planu, we wzorach geometrycznych linii krzywych i wreszcie w ogólnej harmonii proporcyj i wzorów, które w sumie dają rysunek.

Tak oto mały rysunek, ot poprostu kilka kresek, przedstawia Indywidualną harmonię, będącą w pewnym stosunku do kosmosu, do ogólnej wielkiej matematycznej harmonii wszechświata, która jest podstawą 1 rytmem wszelkiego istnienia. Idąc dalej za tą myślą zrozumiemy, że kształt jakiś, rysu­

nek swoim wzorem, swą harmonią może wibrować zgodnie, lub niezgodnie z wszech­

światem. Tu można szukać siły sugestywnej dzieł sztuki, pięknych widoków, tu może znajduje się wytłomaczenie obu magli, sym­

boli i rytuałów.

Gdzieś tkwi klucz, który tłomaczy zgod­

ność naszych wibracji z kosmosem. Szukać go należałoby w cyfrach, wzorach; — przy­

szłość może je pozna. Siódemka jest zdaje się cyfrą pierwotną człowieka, od niej się może nasze harmonie wywodzą, wszystkie z nią zgodne, w muzyce czy linii, barwie czy

bryle, dają nam wrażenie piękna tonu, ry­

sunku, czy koloru.

Piękno w kolorze zbliżone jest do piękna w muzyce. Kolory zasadnicze podobne są do tonów, bo także są falą o ilości drgań okre­

ślonej w przestrzeni i czasie. Nie możemy mówić o pięknym kolorze zasadniczym, jak nie możemy mówić o pięknym tonie, ani o pięknej kropce. Trzeba nam najmniej dwu elementów, dwu tonów, lub kolorów zmie­

szanych, lub zestawionych, aby móc mówić o pięknie. Natomiast przy jednym tonie, lub jednym kolorze, można mówić tylko o ich sile. Odnosi się to do wrażliwości naszych narządów odbiorczych, oka i ucha.

Z pośród (prawdopodobnie) setek, czy ty­

sięcy tonów, i dziesiątków kolorów, ucho na­

sze rozróżnia, czyli „słyszy” kilkadziesiąt to­

nów, oko kilka kolorów. Siła odczuwanych

przez nas fal jest różna; przy dźwiękach np.

słabnąca na krańcach słyszalności, tj. bardzo niskich i bardzo wysokich, wzrastająca ku środkowi.

Człowiek w stosunku do istotnego piękna jest rodzajem aparatu odbiorczego, o różnym dla każdej Indywidualności zasięgu i wraż­

liwości. Ludzie o maiym poczuciu piękna gu­

stują w liniach łamanych, nie falistych, — w muzyce łatwej, w melodii a nie w harmo­

nii, w kolorach mocnych, zdecydowanych, zestawianych dopełniająco (czerwono-zielo- ny). „Najstrawniejszą” sztuką jest dla nich muzyka, potem malastwo.

Jednostki z najsłabszą wyczuwalnością piękna zadawalniają się muzyką najłatwiej­

szą (silny rytm i melodia, np. marsz, polka) rysunkiem nawet bez koloru (fotografia za­

miast portretu wystarcza). Gdy przesunie­

my się parę szczebli wzwyż znajdziemy za­

interesowania rzeźbą, architekturą, chore­

ografią, muzyką poważną, kolorami bardziej złożonymi, pastelowymi, stonowanymi, w ze­

stawieniu zaś — pokrewnymi.

Film, sztuka, ostatniego stulecia łączy w sobie wszystkie elementy piękna 1 dlatego przyszłość jego jest olbrzymia.

KAZIMIERZ SAYSSE-TOBICZYK

B i a ł a ś m i e r ć

N IE PIĘKNIE było w ostatnim ty- tygodniu w górach. Niby „rycerz o smętnym obliczu” wybrałem się z Warszawy uzbrojony od stóp do

głów w groźny sprzęt narciarski, — akurat tak samo ni w pięć, ni w dziewięć, jak lan­

ca i pancerz kawalera z Manczyl

Odpowiedniejszym bez kwestii rynsztun­

kiem byłyby w tej porze kalosze i parasol.

Przez cały tydzień lał deszcz, szalał halniak, kurzyło mokrą, lepką śnieżycą, po prostu — psi czas!

Z Krynicy uciekłem po paru dniach do Żegiestowa, a z Żegiestowa do Zakopanego, wlokąc za sobą wszędzie dżumę deszczowo- odwilżową. Chciałem z Krupówek wiać gdzieś jeszcze wyżej — na Halę Chochołow­

ską lub Gąsienicową, ale spojrzawszy przez ponurą przędzę szarego dżdżu na mroczne, zasnute mgłami Tatry i spadający bezwstyd­

nie barometr, zapakowałem z powrotem ma- natki i oddałem narty na skład Bujakowi.

Może kiedy innym razem...

Taki los! Tak ładnie było do mego przy­

jazdu przez cały miesiąc w Tatrach i jak na złość teraz po moim wyjeźdzle wróciła mowu w całej pełni zima. Trzyma mróz, świeci słońce, sypie śnieg — tak przynaj­

mniej piszą po gazetach. Zawsze jest naj­

piękniej tam, gdzie nas właśnie nie ma!

Przed wyjazdem spotkałem na ulicy dru­

giego wariata z nartami. Wracał z gór. Bez czapki, kapelusza, lub choćby opaski nar­

ciarskiej na głowie, choć deszcz lał jak z ce­

bra.

— Kapelusz — powiada — zgubiłem pod

„deską"...

— Pod czym?

— Pod deską. Poszła spod Zawratu ku Pięciu. Miała szerokości pewnie ze sto me­

trów i nawaliła do kotła na wysokość co najmniej Prudentialu.

Szczęście, że nie ma u nas wyższych dra- paczów chmur.

— Przysypało clę? — spytałem pojed­

nawczo, tonem jakim się zwykło mówić do pacjentów z Tworek czy Kulparkowa. — A iluż was było?

— Trzech. Jeden — powiada — spostrzegł się zawczasu i umknął strzałą w kotlinę pod Kołem, a drugi został powyżej pęknięcia pod samą granią. Mnie zniosła spory kawał wierzchem po gładkiej uboczy, a po tym na pierwszym uskoku skalnym prasła w bok i poszła „dołu” Jak huragan. Ledwie się wy­

grzebałem...

Naszpikował swój żargon narciarski tuzi­

nem bliższych szczegółów o „żlebach”, „na­

wisach”, „gzemsach”, „kristianiach" i „ob- skokąch”, tłumacząc mi dokładnie, dlacze­

go wbrew zasadzie trzymał się na grzbiecie deski lawinowej nie usiłując zdjąć nart.

— Mam swój system — powiada. — Pa­

miętasz jak to było pod Gutin Temnatiklem?

Jakżeby? Pamiętam. Spora lawina grun­

towa ruszyła spod przełęczy głównego grzbietu Czarnohory i zniosła go na Jezior­

ko w kotle, jak na saniach. Miał po prostu fenomenalne szczęście! Równie dobrze mógł dostać się pod zwały sunącej lawiny, a wówczas — bywaj zdrów, holenderski śle­

dziu!...

Nie wiele by mu pomógł jego niezawod­

ny, patentowany system.

W

* &

(3)

Z ^ '“ t w uciuła, 3

PODZIEMNE

NERWY KRA|U

U BIEGŁEGO tygodnia stary nasz San­

domierz obchodził uroczystość zu­

pełnie nowoczesną, mianowicie pierwszą próbę ukończonego wła­

śnie rurociągu, doprowadzającego gaz ziem­

ny z szybów w podkarpackiej miejscowości Roztoki. Gazociąg ten doprowadzony już do Sandomierza, ma jak wiadomo dojść aż do północnej części okręgu kieleckiego, do Skar­

żyska, Pionek itd. W ten sposób na tej czę­

ści ziem polskich powstaje urządzenie, zna­

ne dotychczas tylko ze słyszenia, rozprowa­

dzające po znacznych obszarach kraju zaso­

by energii, dające się zużytkować w najroz­

maitszy sposób.

Do takich przewodów podziemnych przy­

zwyczajeni byliśmy dotychczas tylko w obrę­

bie większych miast, jednak wraz z odkry­

ciem u nas gazów ziemnych wstąpiliśmy i my na drogę budowania tego rodzaju urzą­

dzeń na długości setek kilometrów. Istnieją

już od dość dawna gazociągi w okolicach Krosna, a najdłuższy zbudowano od pola ga­

zowego w Daszawie na Podkarpaciu wschod­

nim do Lwowa. Lwów używa obecnie oprócz

gazu wyrabianego w gazowni miejskiej rów­

nież gazu ziemnego, a oprócz tego najdłuż­

szego gazociągu ma również najdłuższe w Polsce doprowadzenie wodociągowe, pompu­

je bowiem wodę z odległych o 30 kilometrów od miasta źródeł w Dobrostanach.

Stawiamy więc i my dość już doniosłe kro­

ki, na drodze, na którą inne kraje weszły już dawniej: na Kaukazie istnieje już od dawna rurociąg prowadzący ropę naftową z Baku do portu czarnomorskiego Batumu, Anglicy zbudowali taki przewód naftowy z Persji do portu śródziemnomorskiego Haifa i teraz mają robotę z wieszaniem Arabów, którzy coraz to uszkadzają ten rurociąg, przecho­

dzący przez miejscowości pustynne, a więc trudny do uchronienia przed zamachami.

Klasycznym jednak krajem podziemnych przewodów są Stany Zjednoczone. Tam ten rodzaj transportu materii energetycznych, płynnych i gazowych, się narodził i tam do­

szedł do takiego rozwo­

ju, że rurociągi wszel­

kiego rodzaju mierzą się tam na setki tysięcy ki­

lometrów i odgrywają ogromną rolę w gospo­

darce kraju.

Zaczęło się od ropy naftowej. Kiedy odkry­

to bogate jej źródła w stanie Pensylwania w r.

1859, nie było jeszcze wówczas mowy o kolei żelaznej i transport od­

bywał się końmi do naj­

bliższej rzeki spławnej.

Dziesiątki tysięcy wo­

zów, ciągnące nieprzer­

wanym szeregiem wy­

woływało wciąż zatargi z farmerami, bo przy ówczesnych bezdrożach woźnice nie robili sobie ceremonii i jeździli na przełaj przez pola, gdy jedną drogę już rozjeź­

dzili do niemożliwości.

Trwało to parę lat, aż wreszcie jeden z przed­

siębiorców wpadł na myśl przepompowywania ropy rurami, zamiast wożenia w baryłkach. Ale woźnice nie chcieli się pogodzić z utratą zarobków, znów więc zaczęły się walki i pierwsze ru ­ rociągi musiały być stale pilnowane przez

N apisał inż. R. RUDAWSKI

uzbrojoną straż. Jednak praktyczność nowe­

go sposobu transportu była tak wielka, że zwyciężyła ona wkrótce całkowicie i dziś

długość wszystkich podziemnych linii w Sta­

nach obliczana Jest na przeszło półtora mi­

liona kilometrów. A transportuje się przez nie wszystko co płynne, lub gazowe. A więc surową ropę naftową, produkty rafinerii, Jak naftę, benzynę, gazolinę itd., gazy ziemne, amoniak do urządzeń chłodniczych, wodę, pa­

rę itd. itd.

*

Rurociągi w Stanach, ich budowa i eksplo­

atacja stanowią duży odrębny przemysł, któ­

ry wy robił sobie swoistą' technikę. Powstała specjalnie do tego zastosowana maszyneria, tak że dziś przeprowadzanie rurociągu odby­

wa się nadzwyczaj szybko. Specjalne ma­

szyny kopią odpowiednich rozmiarów rowy, traktory z windami układają poszczególne sekcje ru r (a średnica tych ru r dochodzi do 2 metrów), ludzie pracujący przy tym są po­

dzieleni na sekcje, z których każda, licząca mniej więcej 40 robotników, ma wszystkich specjalistów, między których podzielona Jest praca układania, spawania, sprawdzania po­

ziomu itd. Praca idzie tak szybko, że jedna taka sekcja z odpowiednimi maszynami u- kłada i wykańcza dziennie kilometry ruro­

ciągu.

Przy takich rozmiarach i rozmaitości pro­

duktów, transportowanych, rurociągi ame­

rykańskie mają organizacją przypominającą kolej* żelazne, mają swe skrzyżowania, zwrotnice, gdzie za pomocą systemu zawo­

rów można pompowany płyn skierować na tę lub Inną linię, do tego lub owego odbior­

cy. Interesujący Jest sposób, w jaki odbywa się takie rozdzielanie transportów. Używają do tego zabarwiania pompowanego płynu na rozmaite kolory. Z centrali pomp telefonują na „zwrotnice”, że porcja, zaczynająca się od niebieskiej smugi ma być skierowana na ru ­ rę numer ten a ten. Na zwrotnicy rura ma szklane okno, i gdy zwrotniczy spostrzeże niebieską smugę, otwiera odpowiednie kra­

ny, aby to szło żądaną rurą. Gdy ukaże się

smuga Innego koloru, o której go te ł uprze­

dzą, otwiera jej drogę do inne] rury itd.

Naturalnie cały ten mechanizm musi być utrzymywany w zupełnym porządku, musi być sztab ludzi, którzy tego porządku pilnu­

ją, a nie najmniejszą ich troską jest zapobie­

ganie kradzieżom. Bo przewiercenie rury 1 odprowadzenie części płynącego przez nią prądu do siebie, nie Jeat rzeczą zbyt trudną.

Ale na Unii umieszczone są przyrządy reje­

strujące ciśnienie wewnątrz ru r i gdy ono naraz spadnie, to widocznie albo rura pękła, albo też włączył się do niej ktoś niepowoła­

ny, Więc na ten odcinek wyrusza zaraz ekipa ratunkowa-śledcza 1 kończy się zwykłe na szybkim wykryciu nadużycia. Ale czasami bywają skutki tragiczne, jak owo wysadze­

nie w powietrze całej szkoły z kilkuset ucz­

niami, wywołane niedozwolonym czerpaniem gazu z rur, przechodzących pod szkołą.

*

Elektryczność przyzwyczaiła naa do prze­

wodów napowietrznych, gaz, nafta, a nawet sproszkowany węgiel, jak tego robiono pró­

by w Niemczech, wędrują po całych krajach pod ziemią. Wielorakich nerwów potrzebuje dzisiejsze życie człowieka, aby Je utrzymać w całej pełni.

Tych systemów ratowania się przed „bia­

łą śmiercią” jest prawie tyle, co i niezawod­

nych systemów ruletowych.

Każdy „wilk górski” ma swój własny sy­

stem, gwarantowanie pewny, zupełnie nie­

zawodny 1 jedynie dobry. Każdy z nich wie również w sposób nieomylny w jakich wa­

runkach 1 z jakiego zbocza ruszy lawina i kiedy nie należy się ich bać.

Niestety 1 lawiny mają nazbyt wiele wła­

snych „systemów” i spadają nieraz właśnie tam, gdzie najmniej Ich się oczekule.

Historia alpinizmu zna mnóstwo katastrof lawinowych w warunkach wręcz niewiary­

godnych i zaprzeczających wszelkim teoriom o spadaniu lawin.

Słynny alpinista Hacker poniósł śmierć wraz z ledenastu towarzyszami w czasie narciarskich ćwiczeń na łagodnym zboczu pod Schneeberglem opodal schroniska.

Wioska Biel w górnym Valais w Alpach uległa w roku 1827 kompletnemu zniszcze­

niu wskutek olbrzymiej lawiny spadłej z przeciwległego zbocza, mimo że leżała o 100 metrów wyżej nad dnem doliny po drugiej stronie fatalnego stoku!

Nie brak i w Tatrach przykładów nieobli­

czalności w teoriach lawinowych. Przed trzydziestu laty słynny kompozytor Mieczy­

sław Karłowicz zginął na drodze do Czar­

nego Stawu pod stosunkowo nie wysoką skałką Małego Kościelca. Wielka lawina warstwicowa ruszyła przed dziewięciu laty z utartej ścieżki na Skupniowym Upłazie, grzebiąc jednego z wytrawnych narciarzy.

Przed paru dniami znowu zaskoczyła

wszystkich niewiarygodna na pozór wieść o śmiertelnym wypadku w Suchym Żlebie, spowodowanym pylną lawiną przy znacz­

nym mrozie 1 osiadłym śniegu, na popular­

nym terenie ćwiczebnym, rojącym się co dzień od setek młodych adeptów narciar­

stwa.

Biała śmierć ma również sto swoich sy­

stemów.

*

Mianem lawiny określamy każdą kata­

strofę śnieżną, spowodowaną nagłym rusze­

niem mas śniegu i lodu na zboczach gór­

skich.

Istnieje jednak wiele różnorodnych ga­

tunków lawin i przyczyn ich spadania.

Możnaby je podzielić na kilka zasadni­

czych grup — lawiny pylne, mokre i lodo­

we, gruntowe 1 warstwicowe (deski), wie­

trzne i nawisowe. Różnią się od siebie za­

równo przyczyną powstawania, Jak 1 dzia­

łaniem niszczącym.

Bezsprzecznie najgroźniejszym rodzajem

„białej śmierci” są lawiny pylne.

Powstają one wyłącznie niemal w wyso­

kich I stromych partiach skalistych przy ni­

skiej temperaturze. Zrzucone wskutek wia­

tru lub pęknięcia nawisu masy lotnego śnie­

gu spadają wzdłuż stromych ścian i żlebów z tak szaloną siłą, że wywołana spadkiem depresja powietrza kładzie pokotem lasy na przestrzeni paruset metrów z obu stron la­

winy! Spadkowi towarzyszy huk, zbliżony do grzmotów, a rozpylone chmury śniegowe­

go pyłu unoszą się zazwyczaj przez dłuższy czas nad szlakiem katastrofy.

Taka lawina pylna spadła swego czasu na znany kamienny most przy Wodospadach Mickiewicza w Tatrach, ogałacając całe zbo­

cze z lasu i niszcząc w iadukt O sile kata­

klizmu świadczyć mogły skręcone w kabłąk i zgniecione żelazne bariery mostowe oraz olbrzymie masy stężałego śniegu, zalegające kotlinę pod wiaduktem przez całe lato do następnej zimy.

W przeciwieństwie do lawin suchych, la­

winy gruntowe i warstwicowe spadają w czasie gwałtownych zmian atmosferycznych, odwilży, wiatrów halnych, nleosladłego śniegu i wiosennego tajania warstwie śnież­

nych.

Składa się na nie bardzo wiele przyczyn.

Wystarczy nieraz, by na warstwę lodu napa­

dał świeży śnieg lub pod ciężarem narcia­

rza zapadła się przy głębszym ośnieżeniu jakaś warstwica szreni albo lodu, — czasem lawinę strąca w iatr lub sącząca się pod spo­

dem woda w czasie odwilży czy wiosennego odmarzania ziemi.

Niebezpieczeństwo tego gatunku lawin zależne jest od rozmiarów samej lawiny, pochyłości zbocza i grubości warstwie.

*

W Tatrach i Karpatach lekceważono sobie dawniej „Białą Śmierć”. O lawinach rzadkó się słyszało. Nieliczna grupa zimowych ta ­ terników, zapuszczająca się w śnieżne pusta- d e Wysokich Tatr, dość często spotykała wprawdzie ślady spadłych lawin, ogół jed­

nakże nie wiele o tym wiedział.

Dziś, gdy tysiące ludzi włóczy się po gó­

rach zimową porą, słyszy się coraz częściej o niebezpieczeństwie katastrof lawinowych w Tatrach 1 Karpatach.

Strzeżcie się więc, narciarze, zdradliwych szponów białego żywiołu, czyhających na was tam, gdzie najmniej może tego się spo­

dziewacie!

Biała śm ierć ma przecież sto własnych systemówl

1

(4)

^krajwb t&htiajfi

„Nowy

w s p a n ia ły św iat"

N ap isał MAREK ROMAŃSKI

O ZDARZENIU tym rozpisywały się szeroko swego czasu dzienniki francuskie.

W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia pewien przestępca — czło­

wiek młody, którego zgubiły namiętności — stanął w Paryżu przed sądem przysięgłych, odpowiadając za ciężkie zbrodnie. Wymowa obrońcy sprawiła, iż udało mu się uniknąć noża gilotyny. Młodego, a groźnego prze­

Samochód Benz — model 1896 r.

stępcę skazano na dożywotnie zesłanie do słynnej francuskiej kolonii karnej— Gujany.

Mimo, że warunki życia w tej kolonii kar­

nej są bardzo ciężkie, mimo, że klimat — wilgotny i gorący zarazem — zabójczy jest dla-Europejczyka, u bezlitosne słońce wysy­

sa życie z ludzi — są przestępcy, którzy po­

siadają tak wielką odporność organizmu, iż dostosowują się do trudnych warunków by­

tu i żyją przez lata, czasem przez dziesiątki lat, jako wygnańcy ze swej ojczyzny i jako ludzie o których świat zapomniał, a pamięta tylko karząca sprawiedliwość.

Tak właśnie było z tym młodym przestęp­

cą, którego nazwiska nie pomnimy. Mijały lata i dziesiątki lat, wielkie wydarzenia wstrząsały światem, a skazaniec żył w pie­

kle Gujany i śmierć, która zabierała jego to­

warzyszy, zdawała się go omijać.

Wreszcie przestępca wniósł prośbę do pre­

zydenta Francji o pozwolenie powrotu do oj­

czyzny. Chciał jeszcze zobaczyć kraj i we Francji dokonać żywota. Miał lat przeszło sześćdziesiąt, był już starcem i nie mógł być niebezpieczny dla społeczeństwa. Pozwolono mu więc powrócić.

Ale świat zmienił się przez owe lata, które więzień spędził wśród zieleni i bagien Guja­

ny. Świat ten stał się inny, obcy i niemal straszny.

Na pokładzie statku starzec po raz pierw­

szy w życiu zetknął się z cudem radia, w Pa­

ryżu pełen oszołomienia, graniczącego z prze­

rażeniem, patrzał na niezliczone sznury aut, posuwające się Elizejskimi Polami. Po raz pierwszy ujrzał samolot, po raz pierwszy znalazł się w kinie i oglądał film. Wrażenie było tak silne, iż schorowany więzień zaled­

wie kilka dpi cieszył się swoją wolnością. Za­

biły go nowe, nieznane, silne wzruszenia.

W ciągu niewielu dziesiątków lat ludzkość dokonała olbrzymiego skoku naprzód. Postęp techniczny jął iść naraz — i po dziś dzień maszeruje — siedmiomilowymi butami, jak- gdyby otworzyły się naraz upusty wiedzy dotąd nieznane i niedostępne dla człowieka Jeżeli porównamy warunki życia poprzed­

nich pokoleń z tą rzeczywistością, która nas otacza teraz, dojdziemy do wniosku, iż żyje- my w „nowym wspaniałym świecie” — że użyjemy tu słów Huxley’a.

Natura ludzka ma tę właściwość, że łatwo godzi się z postępem, że łatwo przyswaja so­

bie coraz to nowe wynalazki, że zżywa się z nimi i bardzo szybko nie widzi nic nadzwy­

czajnego w tym, w czym jeszcze dziadowie nasi widzieliby albo cud, albo zgoła dzieło szatana.

Współczesne nowe pokolenie i te pokole­

nia, które idą, zżyły się już tak z nowymi zdobyczami techniki, że poprostu trudnoby

im było obejść się bez nich. A przecież w y­

nalazki te, o których ludzkość marzyła przez tyle wieków, o których bajano jeszcze w

„Opowieściach z tysiąca i jednej nocy” — były w powijakach, ząbkowały i dorastały w naszych oczach.

Czyż można sobie dzisiaj wyobrazić życie bez samochodu, pośpiech w podróży bez sa­

molotu, kulturalne mieszkanie bez radia, ty­

dzień, w którym nie byłoby się w kinie?

Czyż można sobie wyobrazić miasta tonące w ciemnościach, rozświetlanych tylko pełga­

niem gazowych lamp,' miasta bez wspania­

łych kasków łukowych lamp, bez feeryj ne­

onowych świateł? Jakże ciemne, bezbarwne i ciasne stałoby się nasze życie, gdyby nam to wszystko jednego dnia odebrano i cofnię­

to nas — chociażby w drugą połowę XIX wieku. Cóż powiedziałby kapitan nowoczes­

nego wielkiego transatlantyku, gdyby ode­

brano mu możność radiowego porozumiewa­

nia się z lądem? Jakże samotny czułby się pilot, gdyby prowadzona przez niego maszy-

Sięjiiisfy mpdel samolotu — Oumontg,

Mjr. Sardner (Anglia) na sw ym nowoczesnym wozie wyścigowym.

na nie była zaopatrzona w antenę radiosta­

cji? Dziś już zdaje nam się, że ludzkość po­

zbawiona wszystkich tych zdobyczy byłaby niemal głucha, ślepa i niema.

Jeżeli sięgniemy po rocznik ilustrowanego pisma z pierwszych lat bieżącego stulecia, odnajdziemy w nim bez trudu fotografie, przedstawiające ówczesne samochody. Nie­

zgrabne landary, pozbawione zupełnie for­

my, podobne raczej do ekwipaży konnych, wyposażonych w motor. Porównajmy ów­

czesne samochody i ich wygląd z obecnymi typami wozów o skończonych formach i opły­

wowych liniach, porównajmy je z tymi boli­

dami, na których fanatycy szybkości osiąga­

ją już rekordy światowe 500 kilometrów na godzinę, a pojmiemy jak wielki postęp do­

konany został w ciągu tak niewielkiej ilości lat.

A samoloty? W tych samych starych rocz­

nikach znajdziemy fotografie pierwszych pionierskich modeli. Jakże różni się aeroplan Wrighta lub Santos Dumonta od tych srebr­

nych ptaków, dla których obecnie tylko mgła jest przeszkodą, dla których niestrasz­

ne są pustynie i oceany.

Pamiętam, jak na rok przed wojną świato­

wą przybył do Krakowa ze swym aeropla­

nem „awiator” — jak wówczas nazywano

typ Junkersa.

Nowoczesny pilotów. Pamiętam tłumy, które zebrały się na błoniach krakowskich, by po raz pierw­

szy obejrzeć samolot. Przygotowania do star­

tu trwały kilka godzin — a wreszcie, jakaż emocja ogarnęła cierpliwych widzów! — gdy pilot oderwał się od ziemi i ciężkim lotem okrążył wieżę kościoła Norbertanek na Zwie­

rzyńcu.

Ówczesny samolot miał się do obecnego, jak wrona do albatrosa. Mało zapewne ludzi przewidywało wówczas — w 1913 roku — tak szybki i wspaniały rozwój lotnictwa.

Przecież jeszcze tak niedawno — zaledwie dziesięć lat temu — świat oszalał z entuzja­

zmu, gdy młodociany Lindbergh — samotny pomiędzy niebem, a ziemią — na samolocie

„Duch Saint Louis”, przeleciał Atlantyk i wylądował na lotnisku Le Bourget pod Pa­

ryżem. Dziś świat pokratkowany jest gęsto liniami lotniczymi, możemy nadawać w War­

szawie listy, które pocztą lotniczą powędrują do Brazylii i Argentyny i w ciągu dni pięciu doręczone będą adresatom.

Jakże innymi myślimy kategoriami, jakże zmieniła się nasza psychika! Ludzie szanują­

cy swój czas podróżują tylko samolotami.

Rano startują z Warszawy, by wczesnym po­

południem wylądować w Helsinkach. W czwartek rano na lotnisku warszawskim zaj­

mują miejsca W srebrzystym „Douglasie”, by w sobotę w południe wylądować w Palesty­

nie, przy czym w podróż tę wliczyć należy

przerwy i dwa noclegi. Są tacy, którzy sar­

kają i skarżą się. Radziby tę przestrzeń poł­

knąć jednym etapem.

Poświęćmy kilka słów również radiu.

Gdyby ktoś przed trzydziestu laty powie­

dział komuś drugiemu, że spieszy do domu, by usiąść przy małej, połączonej z kontaktem elektrycznym Skrzynce, by usłyszeć głos pre­

zydenta Stanów Zjednoczonych, głos słyn­

nego tenora z Rzymu, lub koncert z londyń­

skiego Covent Garden — ten drugi popa­

trzałby na niego jak na wariata, stuknąłby w czoło palcem, lub wołał corychlej na słu­

żącego, by majaczącemu fantaście podał szklankę wody. Dziś wszyscy — szczególnie w długie zimowe wieczory — spędzamy całe nieraz godziny przy odbiornikach radiowych i świat cały staje wówczas przed nami otwo­

rem i zdaje się nie mieć tajemnic.

Pamiętamy też jeszcze pierwsze zamazane, drgające, niszczące wzrok programy kinowe.

Pamiętamy krótkie i nieudolne filmy, które dziś budziłyby w nas śmiech. W naszych oczach narodził się niemy film, my też aoy*

stowaliśmy przy jego pogrzebie i narodzi­

nach filmu dźwiękowego. Dziś film barwny nie jest dla nas nowością, a o filmie plastycz­

nym słyszymy coraz to częściej.

Niedługo, — za lat kilka lub kilkanaście,

—przy odbiornikach radiowych pojawią się niewielkie białe ekrany. Telewizja zwycięży.

Każdy będzie miał kino w domu, będzie znu­

dzony przerzucał programy telewizyjno-ra­

diowe, grymasił i narzekał na złe audycje.

W ciągu niewielu dziesiątków lat świat zmalał i skurczył się. Coraz mniej ma dla nas tajemnic. Żyjemy zupełnie innym ży­

ciem, niż żyli ludzie o kilka pokoleń wstecz.

Otacza nas nowa wspaniała rzeczywistość.

Czy w tej cudownej rzeczywistości, — wo­

bec której bledną stare arabskie opowieści o latającym dywanie, o lunecie, przez którą można wszystko zobaczyć i o ścianie przez którą można było wszystko słyszeć •— ludz­

kość stała się szczęśliwsza i lepszą?

Trudno byłoby na to pytanie odpowiedzieć twierdząco. Ale to duś cąfeiem inną łjistcria.o

l

(5)

/krajn i u irturfa

W POŁOWIE XVII-go wieku, w małym podówczas mieście O- saka, żył czcigodny Hacirobe Mitsui, o którym z niechęcią,

a nawet z nieukrywaną pogardą mówili oko­

liczni samuraje. W kołach szlacheckich uwa­

żano go za odstępcę, który dla handlu i „pod­

łego zysku” porzucił miecz i rycerskie rze­

miosło. Nic mu jednak poza tą „zbrodnią”

nie można było zarzucić. B ył bogaty, lecz li­

tościwy; myślał o zarobku, lecz był sprawie­

dliwy; trudnił się handlem, lecz zachował rzetelność; pożyczał złoto, lecz brzydził się.

lichwą. Nie można mu było też odmówić przywiązania do cesarza i Niponu.

O początku jego bogactwa różne krążyły wieści. Mówiono, że przy pomocy dobrego ducha, znalazł ukryte skarby. Może i tak było — kto wie? Różnym — różnie się trafia.

W każdym razie nowo kreowanemu kupco­

w i wiodło się z każdym rokiem coraz lepiej, a mała jego firma ogarnęła z biegiem lat ca­

łą niemal Japonię.

Minęło lat z górą 200. Armatnie salwy ko­

mandora Peery w 1853 roku obwieściły Ja­

ponii, że świat wkroczył w erę potężnego rozwoju techniki i, że państwo wysp nie może żyć nadal w całkowitym zamknięciu.

Biali przy pomocy swych maszyn zdobywają glob ziemski — trzeba im służyć jeśli brak sił i woli dla dorównania im. Japonia była zbyt dumna, by iść na służbę i stać się kolo­

nią — zdobyła się na olbrzymi wysiłek do­

równania białym „barbarzyńcom” .

Rozpoczęła się przełomowa era Meidzi. Ja­

ponia

kiego średniowiecza i z ustroju feudalnego, bez jednego konia mechanicznego, bez pa­

pierowego pieniądza i broni palnej — za­

częła gnać, ażeby w ciągu lat kilkunastu nadrobić zapóźnienia kilkuwiekowe.

Z form i sposobów życia, zbliżonych do eu­

ropejskiej epoki pochodów krzyżowych, Ja­

ponia przeniosła się odrazu, i to w niesły­

chanym tempie, w czasy nowoczesnej tech­

niki, potężnych fabryk, kolei, parowców, ar­

mat, karabinów maszynowych, banków, giełd, kryzysów i nędzy proletariatu.

Z małego i biednego narodu rybaków i chłopów, dumnych, lecz ubogich arystokra­

tów i pozbawionych znaczenia kupców, z kraju, nie posiadającego surowców i mogą­

cego wyżywić nieliczną tylko ludność, Japo­

nia przekształciła się w krótkim czasie w potężne mocarstwo światowe, które dziś za­

graża rasie białej.

Razem ze wzrostem Japonii rosły bogactwa 1 wpływy rodziny Mitsui.

Era Meidzi powołała kupców Mitsui do czynnej pracy nad unowocześnieniem pań-

Fragment wnętrza jednego z zakładów przemysłowych Mitsui,

D yktatorzy g o s p o d a r k i Japonii

stwa i odtąd też wielkość i potęga rodu spla­

ta się ściśle z wielkością i potęgą Japonii.

W pierwszym dwudziestoleciu nowej ery, rola Mitsuich była ograniczona. Państwo, dysponując środkami kraju i pożyczkami za­

granicznymi, tworzyło zręby przemysłu ja­

pońskiego, budowało koleje, linie telegra­

ficzne i szosy, tworzyło liczne monopole, za­

początkowywało handel zagraniczny. Ta go­

spodarka państwa, jako przedsiębiorcy, — konieczna w dobie budzenia życia, skończyła się około roku 1885. Z tą chwilą rolę pań­

stwa w stosunku do gospodarstwa narodo­

wego, przejęli Mitsui łącznie z kilkoma je­

szcze oligarchami finansowymi.

Podczas gdy synowie i wnukowie europej­

skich i amerykańskich potentatów finanso­

wych umieją tylko tracić miliony nagroma­

dzone przez przodków, a żaden ród milione­

rów nie zdołał przetrwać przez trzy pokole­

nia, potomkowie Hacirobe Mitsui, dorabia­

jącego się kupca z Osaki, w dwieście kilka­

Widok na jedną z fabryk koncernu Mitsui.

dziesiąt lat po jego śmierci są potężniejsi i bardziej czynni od swoich przodków. W ich rękach znajdują się największe w Japonii wytwórnie artykułów żywności, japoński ciężki przemysł i najpotężniejsze dzienniki;

oni to odziewają większość swoich ziomków, budują im domy, ubezpieczają ich na życie;

oni przy pomocy swoich linii żeglugowych łączą Japonię z całym światem i handlem, który obejmuje całą kulę ziemską, tworzą wielkość i bogactwo Japonii.

Majątek osobisty rodziny Mitsui wynosił W roku 1935 przeszło trzy miliardy złotych.

Gmach banku Mitsui w Tokio.

N a p isa ł

B. KALINOWSKI

Bezpośrednio zarządzała ona 224 najrozmait­

szymi przedsiębiorstwami, o łącznym kapi­

tale 10 miliardów złotych i kontrolowała za pomocą swych bąnków i towarzystw holdin­

gowych większość japońskich przedsiębiorstw przemysłowych i handlowych. Przez ręce tej jednej rodziny w roku 1933 przeszło 83 pro­

cent całej importowanej do Japonii wełny, 40 procent całej ilości zboża, 57 proc, całego japońskiego węgla, 40 proc, wywozu i wwo­

zu maszyn.

Resztę przemysłowych warsztatów Japo­

nii, a za tym i jej miliardów dzierży drugi klan oligarchów finansowych Mitsubiszi.

Oba te klany, podzieliwszy się- przemy­

słem i handlem Japonii, zabezpieczyły swą władzę bezwzględnym wpływem na rząd, parlament, prasę, radio i wychowanie. Od­

rębny, niezależny od nich żywot prowadzi tylko armia japońska, której korpus oficer­

ski składa się prawie wyłącznie z synów chłopów i ziemian.

Wpływ na politykę kraju oba rody wywie­

rają przez finansowanie dwu, największych stronnictw „Sejukai” i „Minseito”. Pierwsze z nich ma program konserwatywny i jest finansowane głównie przez banki Mitsuich,—

drugie jest liberalne i czerpie fundusze od Mitsubiszich. Równocześnie jednak stronni­

ctwa te przyjmują subwencje od rodów kon­

kurencyjnych.

Prasa japońska jest całkowicie poddana wpływom obu rodzin, które władają najwięk­

szymi pismami, a kontrolują pozostałe.

Wpływ na rozwój młodzieży rodziny Mitsui i Mitsubiszi zapewniły sobie nie tylko przez finansowe uzależnienie od siebie, wszyst­

kich wyższych zakładów i profesorów, ale również przez budowę domów mieszkalnych dla studentów. Utrzymanie w tych domach jest prawie bezpłatne, ale tylko dla „prawo- myślnych”, to jest dla tych, którzy nie pro­

pagują haseł antykapitalistycznych. Na sku­

tek nacisku obu rodzin, studenci noszą mun­

dury, co ułatwia kontrolę nad ich życiem Trusty też zamknęły uniwersytety przed ko­

bietami, ażeby w zarodau stłumić ruch ko­

biecy, który mógłby się stać groźny dla me­

tod działania oligarchów.

5

W rękach obu rodów znajdują się też wszystkie radiostację japońskie.

Jak widzimy, rodziny Mitsui i Mitsubiszi dzierżą władzę, jakiej nie posiadają poten­

taci finansowi innych krajów. Owładnęły one nie tylko życiem gospodarczym kraju, lecz wywierają decydujący wpływ na poli­

tykę jego mężów stanu, na wychowanie pu­

bliczne i na kształtowanie się opinii kraju.

Władza ta, jednak jak o tym świadczy zdo­

byta przez Japonię wielkość, nie szkodzi państwu, a wręcz przeciwnie służy jego mo­

carstwowemu rozwojowi. Oba klany poten­

tatów finansowych rozumieją zależność swych interesów od rozwoju mocarstwowego Taponii.

Zachodzi też zasadnicza różnica między .'inansowymi potentatami Japonii a Ameryki i Europy. Większość trustów europejskich i amerykańskich opanowała wyłącznie surow­

ce. Dla szybkiego wzbogacenia się, amery­

kańscy „królowie” — nafty, miedzi, żelaza i innych surowców — prowadzą gospodarkę rabunkową, pozbawiając własny kraj jego bogactw naturalnych. Bogaty Meksyk, Ru­

munia, Eolska ,Ł wiole innych krajów, obfi­

tujących w surowce, stają się z każdym ro­

kiem uboższe, ponieważ są żerowiskiem żar­

łocznych trustów.

'Trusty w Europie i Ameryce służą tylko interesom garstki bogaczy bez sumienia i oj­

czyzny. Trusty w Japonii, służąc interesom obu klanów finansowych, tworzą jednak równocześnie wielkość i bogactwo swego kraju.

Naojiro Kikumoto, dyrektor banku Mitsui.

W Europie i w Ameryce trusty wyprzeda­

ją i niszczą dla swych egoistycznych celów majątek narodowy — w Japonii, najbardziej pozbawiony skrupułów finansista, nie ośmie­

liłby się wywieźć z kraju jego skarbów w stanie surowym.

Mitsui wyzyskują do niemożliwość^ robo­

cze siły Japonii, lecz jednocześnie, tworząc wielki przemysł przetwórczy i forsując na ilbrzymią skalę eksport, ściągają do kraju ileniądze całego świata. Mitsui i Mltsubiszi tworząc wielkość własną — tworzą równo­

cześnie wielkość swej ojczyzny. Pod tym względem przynajmniej dobrze zasługują się kraj owk

4 t

(6)

Moda

a la Papuas"

f f

K TEDY się wchodzi dziś na bal czy strojny dan­

cing karnawałowy, trud­

no się oprzeć wrażeniu,

że się jest na balu kostiumowym.

Wrażenie to budzi widok przybra­

nych głów, bo przecież linie mod­

nych sukien są wyjątkowo spokoj­

ne 1 dyskretne.

O Ile w ubiegłych karnawałach prostota uczesań, skromne wałecz­

ki czy wypukłe loczki przesuwały ciężar ozdoby na samą tualetę, to dziś cały artystyczny kunszt, nada­

jący piętno strój noścl skoncentro­

wał się na głowach. Już same ucze­

sania wieczorowe są bardzo skom­

plikowane, mają w sobie nawet coś X peruki. Płaskie loczki, układane iw diademy, czy grzebienie, tworzą­

ce oryginalne skręty pukli ułożo­

nych zawsze przez fryzjera, bo żad- wanych sukniach. Ale kiedy się na z j^eń sa m a .i^ dałaby sobie ra- oko oswoi, to nawet mój przerażony

dy — nadają głowom kobiecym ce- ‘

Chę pewnej sztuczności. Poza tym tegoroczna moda karnawałowa na­

rzuca konieczność ozdobienia gło­

wy najróżnorodniejszymi przybra- nlaml.

cza dziwnie wyglądają długie woal- ki, zakończone pajetowym czy haf­

towanym szlakiem, przy dekolto-

Stadiony bez kobiet C ZYSTY nonsens — pomyśli

niejeden. — Stadiony bez kobiet? Dziś, gdy płeć „sła­

ba” tak mocno opanowała sport?

A jednak stadiony bez kobiet_

to nie fantazja. W starożytnej Gre­

cji, gdzie sport kwitł najbujniej­

szym życiem, a ówczesne igrzyska olimpijskie są wzorem dla igrzysk współczesnych, sport był domeną wyłącznie mężczyzn i udział kobiet w olimpiadach był nie do pomyśle­

nia.

Kobiety greckie były wykluczone z igrzysk nie tylko jako zawodnicz- ki, ale nawet jako widzowie. Bez- względne prawo zakazywało im wstępu na stadion i tylko z dala, z drugiego brzegu rzeki Alfeios, spo­

za wałów zasłaniających widok, mogły przysłuchiwać się odgłosom zawodów.

Pośród pięknych, łagodnych wzgórz, otaczających dawną Olim­

pię, nad brzegiem Alfeiosu, po dziś dzień wystrzela jedna, jedyna stro­

ma akała. Według prastarej legen­

dy, ze skały tej strącano kobiety, które odważyły się pogwałcić prze­

pis, usiłując wkraść się na stadion.

Jest to wprawdzie tylko legenda, ale na jej podstawie łatwo sobie wyobrazić, jakie straszne musiały być obostrzenia dla greckich nie­

wiast, spragnionych widoku igrzysk.

A pragnienie to było zapewne silne, bo historia wspomina o wy­

padkach, gdy kobiety, nie bacząc na groźne przepisy, wciskały się dys­

kretnie na stadion. I tak—Ferenika, córka słynnego rodyjskiego pięścia­

rza Diagoresa, w przebraniu nau­

czyciela przyprowadziła pewnego razu na stadion swego ukochanego syna Pelsirrodosa, aby zmieszana z tłumem, przyglądać się walkom.

Gdy jednak syn pobił ostatniego pięściarza, nieopanowana radość o- garnęła serce matczyne i kazała za­

pomnieć o ostrożności. Ferenike przeskoczyła przez barierę 1 ze łza­

mi w oczach chwyciła w ramiona syna-zwyeięzcę.

Według prawa, winna była za to wykroczenie ponieść śmierć. Ale sę­

dziowskie serca zmiękły dla matki olimpijczyka 1 łaska zwyciężyła prawo. Od tego jednak czasu wszy­

scy obecni na stadionie — widzowie 1 zawodnicy — obowiązani byli wy­

Powróciły do łask dawno Już za­

niedbane kwiaty. Wianuszki, gir­

landy, pukle z kwiatów nad czołem, przytrzymujące silnie odwinięty z czoła lok, pióra „crossy”, „rajery”, a nawet drobne pęczki strusich pió­

rek. Małe mycki z dżetów 1 lamy.

Fantazyjne pióropusze o końcach opadających na czoło 1 tworzących e»vety. kapelusiki bez główek, po­

za tym hiszpańskie grzebienie z piór, albo masy, czy pailletek.

Wszystko jest dziś noszone 1 mod­

ne.

Oczywiście nadal można nosić wąziutkie baretki brylantowe i dia­

demy. Nowością zaś są specjalne klipsy do włosów. Twarzą one gar­

nitury z kolczykami, noszonymi 'tylko na bale, a więc należącymi do tak zwanej sztucznej biżuterii, czy­

li poproetu Imitacji klejnotów.

Klipsy te ozdobione strassem, pe­

rełkami, czy poprostu artystycznie cyzelowane w Imitacji złota, czy platyny, wpina się Jak klamerki do włosów, gdzie kto chce. Zostawia moda szerokie pole Inicjatywie pa­

ni, byle by było do twarzy. Widzia­

łam na głowie uroczej pani winne grona z perełek. Aż 6 takich klip­

sów tkwiło w różnych punktach na tle złotych włosów. To już może troszkę za dużo. Dwa wystarczy­

łyby.

— -Czy to ma być ładne? — Jęk­

nął jeden z panów, wchodząc pier­

wszy raz w tym sezonie na strojną salę balową. Pierwsze wrażenie jest Istotnie troszkę niesamowite, ale raczej dlatego, żeśmy się od­

zwyczaili od ozdób głowy i dlatego Wygląda to raczej jak jakiś fanta­

styczny wschodni kostium. Zwłasz- I

na wstępie towarzysz musiał przy­

znać, że wielu paniom jest z tym bardzo do twarzy 1 w nie Jednym wypadku dobrze dobrany stroik na głowie podnosi urodę.

Wystrzegać się tylko trzeba eks- centryczności, w którą bardzo dziś łatwo wpaść. Nie ulega kwestii, że dyskretne przybranie głowy podno­

si strojność wieczorowego stroju.

Szlachetne pióra zawsze mają swą dystynkcję. Ale olbrzymie hiszpań­

skie grzebienie wymagają na przy­

kład ludowego stroju. Przy zwyk­

łej sukni są wyzywające i teatral­

ne. A już miotełki i olbrzymie pió­

ropusze pozostawmy lepiej teatrom, rewiom i operetce, chyba że chce- my zwrócić powszechną uwagę. — Bądźmy jednak przygotowane, że wywołamy też może dyskretnie ma­

skowany, ale pogardliwy uśmie­

szek. Laurowe wieńce PAL rów­

nież zdyskredytował trochę. Nie

Mandragora —

czarodziejskie ziele W ŚRÓD przebogatej flory

całego świata istnieją takie rośliny, szczególnie egzotyczne, które dzięki ich specjalnym właściwościom i dzi­

wacznym niekiedy kształtom, uwa­

żane są przez lud za jakieś istoty magiczne, mogące nie tylko poma­

gać w pewnych cierpieniach ludz­

kich, ale i przyczyniać się do wielu niezwykłych zjawisk i faktów. Czy jednak wierzenia w magiczność tych roślin mają swoją podstawę, tego rozstrzygać nie będziemy, chociaż nowa teoria o zdolnościach promieniotwórczych niektórych ro­

ślin wytłumaczyłaby nam wiele zjawisk, które kiedyś nazywano magią, a dzisiaj zwykłym przesą­

dem.

dajmy więc sobie wmówić przez modniarki nazbyt już oryginalnych przybrań głowy, bo jednak to Pol­

ska, a nie kraj Papuasów.

’ To, co ujdzie w Paryżu, nie zaw­

sze da się przeflancować na nasz

grunt I u nas czasem razi 1 co gor­

sze... śmieszy. MARIOLĄ.

Jedną z takich roślin jest właś­

nie Mandragora, zwana w staro­

żytności Plphagora Antropomor- phos.

Mandragora róśnle przeważnie w krajach śródziemnomorskich i na­

leży do rodziny Solanacae. Korzeń ma gruby, okrągły, u samego dołu rozdzielony na dwie części, przy­

pominające nogi człowieka. U góry posiada kształt zbliżony do głowy, a bardzo liczne i cieniutkie odrost- ki, idące z wierzchołka korzenia mandragory, upodobniają Je do włosów. Tak więc cały korzeń bar­

dzo przypomina postać ludzką o ja­

kiejś mistycznej twarzy i długich bezładnie spadających włosach.

Mandragora nadziemnej łodygi nie posiada, natomiast bezpośrednio nad ziemią wyrasta z korzenia ro­

zetka liści. Uście ma duże, eliptycz­

ne 1 uwłoslone. Kwiaty wyrastają na jednej szypułce, koloru żółtego, podobne do dzwonków. Korzeń na- zewnątrz czarny, wewnątrz biały 1 soczysty.

Bardzo dokładnie opisał mandra­

gorę prof. dr W. Haberling w Phar- mazeutische Berichte (Nr 6 1931 r.).

Słynny Dioscorides, który był woj­

skowym lekarzem za czasów Nero­

na i Wespazjana, podróżując wiele po wielkim imperium rzymskim i zajmując się badaniem różnych ro­

ślin leczniczych, zainteresował się również mandragorą. Opisał on dwie odmiany mandragory, a mia­

nowicie męską i żeńską. Według je­

go opisów z korzenia tej rośliny był wyciągany sok i używany jako śro­

dek narkotyczny przy bezsenności 1 różnego rodzaju bólach. Sok z mandragory dawano do wypicia pacjentowi, którego miało się ope­

rować. Środek ten bowiem usypiał i jednocześnie znieczulał na ból.

Mandragorę używano także w cho­

robach nerwowych, epilepsji, kur­

czach i podagrze.

Po śmierci Dloscoridesa badania nad mandragorą zostały przerwa­

ne, a w średniowieczu przypisywa­

no tej roślinie najrozmaitsze cza­

rodziejskie właściwości.

Flavius Josephus mówi w swym opisie o mandragorze, że w ciem­

ności wytwarza ona światło, które jednakże przy zbliżeniu się doń człowieka natychmiast ginie. Dla­

tego też jest rzeczą bardzo trudną mandragorę odnaleźć. Jest ona jak gdyby do tego stopnia wrażliwą 1- stotą szlachetną, że nie znosi zbli­

żenia się człowieka jako Istoty nie­

czystej. Kto chce mandragorę zdo­

być, winien przede wszystkim na­

około jej korzenia ziemię dobrze odkopać, a następnie do rośliny przywiązać psa. Jednocześnie w pe­

wnej odległości położyć kawałek mięsa. Wtedy pies, który powinien być przed tym wygłodzony, rzuci się natychmiast na mięso i wyrwie w ten sposób z ziemi mandragorę.

Pies po tej operacji ma niezwłocz­

nie zginąć.

stępować nago. Wyjątek stanowiła kapłanka świątyni Demeter, która z urzędu musiała być obecną na igrzyskach.

Wolno było natomiast kobietom brać udział w wyścigu wozów, wprawdzie nie jako współzawod­

niczkom, ale jako właścicielkom stajni wyścigowych. Wolno im było hodować konie 1 w ten sposób, po­

średnio, stawać w szranki o laur o- llmpijskl. Już wówczas bowiem, tak samo Jak dziś, na wyścigach kon­

nych wygrywał nie Jeździec, lecz koń 1 właściciel. Jednak ten rodzaj sportu, dostępny tylko dla najbogat­

szych, uchodził za mniej szlachetny niż inne. Może dla tego, że kobiety brały w nim udział?

Pierwszą kobietą, która w ten sposób zdobyła laur olimpijski, by­

ła Spartanka Kyniska. Namówił ją do tego chytrze brat Agesilaos, któ­

ry chciał udowodnić Lakończykom, że szanowany przez nich sport koń­

ski nie jest żadną próbą męskiej dzielności, i że nawet słaba kobieta

może tu odnieść zwycięstwo. I Ky­

niska istotnie zwyciężyła, po czym w wielkim tryumfie była przyjęta przez Spartan. Podobno nawet w przedsionku świątyni Zeusa stały później jej konie, wyrzeźbione w brązie.

Istniał jednak w Grecji Jeden dzień, w którym stadion olimpijs J rozbrzmiewał okrzykami 1 pieśnią kobiet. To było święto Hery, dzień kobiecych olimpiad.

O powstaniu tego święta głosi le ­ genda, że panował kiedyś król Oino- manos, wspaniały woźnica, który

bie urok zawodów i laurów, ale mę­

skich uprawnień w sporcie nigdy nie osiągnęły. Może ten pęd Greczy- nek do *dadionu drzemał w pod­

świadomości pierwszych mistrzyń świata współczesnego? Może on za­

decydował o zwycięstwach?

W każdym razie, dziś, gdy kobie­

ty osiągają na stadionach wyniki nie gorsze od mężczyzn, gdy z każ­

dym rokiem przybywa nam Ich mi­

strzostw, na greckie „męskie” wy­

czyny spoglądamy z pewnym... po­

błażaniem,

IKA.

miał przepiękną córkę. Kto chciał ją za żonę zdobyć, musiał wprzód zwyciężyć w wyścigu jej ojca. Wie­

lu było amatorów, ale żaden nie po­

trafił zwyciężyć. Wreszcie zjawił się młody heros Pelops, zwyciężył króla i córkę jego pojął za żonę. Ona zaś, w podzięce bogom za swe szczęście, ofiarowała Herze owe święto, ob­

chodzone odtąd uroczyście co cztery lata przez kobiety eleuzyjskie.

Poza uroczystościami ku czci bo­

gini Hery, poza tańcami w dniu tym odbywały się zawody sportowe — biegi i rzuty. Były one jednak za­

bawką w porównaniu z zawodami męskimi 1 choć kobiety zdobywały tu symbol zwycięstwa — gałązkę o- liwną, zwycięstwa swe miały prawo uwieczniać w Altis nie w posągach, jak mężczyźni, ale tylko w malowa­

nych tablicach.

Jednym słowem, mimo wysokiej kultury, sport w Grecji był czymś świętym, swego rodzaju tabu, dla kobiet niedostępnym. Buntowały się przeciwko temu, ciągnął Ich ku so-

Twierdzono również, że najbar­

dziej skuteczną mandragorą jest ta, która rośnie pod szubienicą. Przy wyrywaniu jej z ziemi wydaje ona bardzo żałosne i przykre dla ucha ludzkiego jęki. Dlatego ci, którzy ją wydobywają z ziemi, muszą za­

lepiać uszy woskiem, aby uniknąć słuchania Jej jęków, bowiem spro­

wadza to niechybną śmierć lub nie­

szczęście.

Wierzono poza tym, że korzeń mandragory przynosi szczęście 1 po­

wodzenie, godzi zwaśnionych, chro­

ni przed złymi duchami i czarami w małżeństwie.

Dzięki mandragorze czftowiek może posiąść dar Jasnowidzenia, widzieć przeszłość 1 przyszłość za­

równo swoją jalc 1 osób innych.

W wiekach średnich modne były figurki, wyrabiane z korzeni man­

dragory, t. zw. alrauny. Starano się je mleć nie tylko u siebie w do­

mu, ale też nosić przy sobie, zwła­

szcza wtedy, gdy chodziło o załat­

wienie jakiejś ważnej sprawy lub poczynania czegoś nowego.

Dziś, gdy żyjemy w czasach pię­

trzących się trudności i zmagań o chleb powszedni, jakżeby się przy­

dały nam Jakieś nowoczesne pro­

mieniujące alrauny, mogące zmie­

niać nasz byt i polepszać naszą do­

lę. Są to jednak tylko fantastyczne refleksje — marzenia.

My zaś musimy ufać w siły wła­

snego ducha, opartego o moc Ducha Najwyższego — czyli Boga.

W. JANOWSKI.

Z I

Cytaty

Powiązane dokumenty

Fenomenalny skok o tyczce Bille Sewtona, który uzyskał w Los Angelos nowy rekord światowy, skokiem 4 .4 5 m.. 4 ' Efektowne

— Redaktor odpowiedzialny: Władysław Woroszyński.. Spótdiiel.i Pracy

< na prawo — słynni zapaśnicy polscy, bra- Yładysław i Stanisław Zbyszko - Cyganiewi- ha międzynarodowym turnieju zapaśniczym. w

bawiący obecnie z wizytą na dworze szwedzk'm król belgijski Leopold III w towarzystwie szwedzkiego następcy tronu

przed mikrofonem Polskiego Radia w Warszawie wygłosił płk Adam Koc ideowo- polltycznq deklarację nowo tworzonego „Obozu Zjednoczenia Narodowego".. Deklaracja la

[r]

Łukasiewicza odbyło się w salach hoitelu Crillon przyję­.. cie francusko - polskie z udziałem ministra Spraw

Królowa bułgarska Joanna całuje krzyż podczas dorocznego święta Jordanu w Sofii.. — Redaktor odpowiedzialny: Władysław