„ P r o s z ę w y b i e r a ć
* % ♦D O N A S Z E G O R E P O R f A Ż U W E W N Ą T R Z N U M E R U
FOT: WALCZAK
T Y G r o D N I K
/ Z NAD KANAŁU ŁA MANCHE \
Niemieckie działa dalekonoine ostrzeliwały, niedawno temu, ważne obiekty wojskowe, położone po przeciwległym brzegu Kanału La Manche, w miastach
Oover, Deal i Folkestone.
Rumuński lotnik startuje d o lotu wy
wiadowczego na wybrzeże morskie.
N A KR Y MI E
Na południe od Kerczu, odznaczyły się niedawno rumuńskie wojska w walce z bolszewikami. Żołnierze rumuńscy wspie
rani przez ciężką broń niemiecką zniszczyli z niesłychaną brawurą nieprzyjacielski przyczółek mostowy.
Fot.: PK, Paust-TO, Schwarz* Lechłeifner-AH. (2), SS-PK Buschftl-Atl, Traruozean
m
WHWBHIii ii: ifif i
f l &
- Bateria ^rumuńskiej artylerii przeciwlotniczej rad iJĄprtęa* ^
■ * - _^Ci|»{nym. 2ołnierze czyszczą'dzjałe.'’ [ ■ *
p o d ż y t o m i e r z e m
Niemieccy grenadierzy pancerni, zdobywają wieś, obsa
dzoną przez bolszewików.
J E
Japońskie wojska walczą z chińskimi żołnierzami Czungkinga.
Na lewo;
W CHINACH N ie t y l k o w w a l c e z Ameryka
nami odnieśli J a p o ń c z y c y w i e l k i e zwy
cięstwa w ostat
nich tygodniach, lecz także nad wojskami C z u n g k i ng a uzyskali oni d u ż e s u k c e s y
m m
wt
N i e m i e c k i e działo daleko
noine d a j e o g n i a .
W kole:
Wybrzeże Do- ver sfotografowane ze strony niemieckiej przy pomocy aparatu d a l m i e r z a .
■(■■HnsEHBHiegmaai
U J M
W ill IW b y- f l
¥**uis f T
S 2 S I ' ‘■ fi? * !
śJSKsffilśig* ■■ '■•,■, ■■s3■■"■■i-~ ,• i *>■■ -'J
Powyżej: Średniowieczna twierdza missia RSćfof.
' Wznieśli ją Joamiici w XlV-tym sluleoii.
Poniżej:
Dziedziniec zamkowy. Dziś muzeum znajduje się w tym zamku.
■te jfcwof '' ;
' Łodzie rybackie w porcie.
Poniżej: Wjazd do dawnego portu. Na pierw, szym planie statua z jeleniem wyobrażają
cym herb wyspy; w dali warownia św. Mi
kołaja.
Poniżej: Ruiny sfarogreckiej świątyni w mieście Lindo.
prawo: Stara mozaika zdobiąca ściany:
zamku.
. fofi EgWflt Na
i r i i i 3 P w
H ■ • ' v -
I H I i l
■ H
m mm
o H m
mmmmm
w m .
H B
I I F p B M p tT edną z 483 w ysp morza Egejskiego,
" n a jd a le j na zachód w ysuniętą jest w yspa Rodos. Zaledwie 18 kilom etrów dzieli ją od wybrzeży M ałej Azji.
1404 kilom etry kw adratow e zajm uje je j cała pow ierzchnia. Na tej przestrzeni żyje 70 000 ludzi. Ludność ta składa się przew ażnie z Greków, którzy stanow ią 4/5 m ieszkańców w yspy. Reszta to — Turcy i Włosi. Na północy Wyspy leży je j stolica, m iasto Rodos, liczące 20 000 m ieszkańców. W mieście tym stała nie
gdyś słynna statua boga słońca H e
liosa znana w całym starożytnym św ie
cie jako „kolos Rodosu”. N iestety nie dotrw ała ona do naszych czasów, gdyż
|H roku 224 trzęsienie ziemi zniszczyło tę statuę. Spotykane dziś na każdym k ro k u liczne ruiny i budowle, pam ięta
ją c e jeszcze czasy starożytne i średnio
w ieczne opow iadają o dziejach i prze
szłości wyspy.
p a prawo; *
■Mątwa pływa tużv ponad fcfnem morza. Właśnie zmie- ,nia barwę ciała na '.jcolorT
przypominający do złudze
nia kamienie leżące na dnie.
O bok: <
Kawałek skóry ni ą I w y.
Ciemne plamy są ta 'ko
mórki wypełnione barwi
kiem, które malwa może rozciągać i ściągać uzysku*
jąc dzięki temu ciemniejcie lub jaśniejsze zabarwienie Poniżej:' g T~
W jaskini swej W
na dnie p
rza leży bez Ł ruchu o l n i f o r ^ ^ | t V ? v
■lica na £
lach I o c z e - j ^ H f i
kuje na rybę. j H _ r*W która n leb a cż -^ H
nie zbliży się ;^ H V , do r^iej. * lŁ rV *
“Na lewo: u
Mątwę ołacza woda czarna i nieprzeźroczysta.
Oimiomica przechadza się na swych ośmiu ramionach po dnie morskim. Powyżej widzimy jej podobne d a worka ciało. Na ra.mionach glowonoga widać duflki-
nale smoczki. i I n B | B
. Na lewo:.
P r z y r o d n i k badający faunę morską w ubraniu nurka wdziewa hełm,' zanim zanprży się w głębiny morza z apara
tem fotograficznym, by wykonać zdjęcia.
Na prawO:
Mątwa wypuszcza z siebie barwik. Jak ciemna, czamo-brunafna chmura mąci
. on przeźroczystą wodę.
Na lewo:
Pływająca ośmiornica.
Fok: U l.
Powyżej:
Jak na s z c z u d ł a c h maszeruje ośmiornica na swych ramionach
po dnie morza.
Powyżej:
Chmura wytworzona barwikiem mątwy rozchodzi się coraz bar
dziej w wodzie. Zwierzę juź cal - . kiem w niej znikło.' to zw ierzę sta je się na krótko niewidocznym — w ykorzystując ten ćzas na znalezienie bezpiecznej kryjów ki. Z płynu wspom nianego wyrabia się cenny w handlu barwik, zw any sepią.
Do głowonóg posiadających 8 ram ion należy ośm iornica zwana przez daw nych Rzymian polipem Ośm iornice w yróżniają się tym, że ich ramiona, w przeciw ieństw ie do dziesięciorąm iennych głowonóg, są bardzo długie. Podczas gdy ciało ośmior
nicy posiada 60—80 cm długości, ram iona je j osią- gają długość od 1—7 m etrów. Również i ich ciało m ieni się co chwila, dostosw ując kolor do barw y dna m orskiego, W chwili niebezpie- częństw a ośm iornica czernieje i w yrzuca z siebie strum ień ciem nej cieczy, która m ąci dokoła niej w odę i tym sposobem pow staje jak b y chm ura nieprzebita dla oczu, w k tó rej zwierzę znika. W głębi
nach m orskich żyją potw ory należące do . tej gromady, któ ry ch ciało dochodzi do olbrzym ich rozmiarów. Biada poławiaczo
w i pereł lub rybakow i gdy w padnie w po
tw orne ram iona pokryte straszliwym i, wielkimi jak tarcze ssawkami.
Poniżej;
Ośmiornica zaatakowana przez w toga. Ramiona prze
straszonego i podrażnione
go zwierzęcia kłębią się jak węże uderzając wodę. Rów
nocześnie w y r z u c a ona z siebie strumień czarnej
cieczy.
ściej'przebyw ają. Niebieskawy, zielonawy, a niekiedy srebrzysty kolor ciała ryb nasżycjh, nie różni cie, zupełnie od barw y w ody m ieniącej się -w promieniach, słońca. Również i głębiny jaorskie k ry ją zwierzęta, które, potrafią przez zrtyianę swej ,postact, barwy" łub 1;
w inny sposób chronić się przed czyhającym i na nie niebezpieczeństwąiqi.
Do na^ftekaw szych i najhardziej 'znanych należą głowonogi. Nazwano, je tak, gdyż zw ierzęta te posiadają naokoło swych paszczy 8 luł^ 10 Ruchliwych opatrzonychfesmocz-#
kam i ramion, które służą im do pływania, pełzania, chw ytania i przytrajanywajjła zdo
byczy. Głowonogi składają się .z głowy, ramion t w orkow atego ciała. Żyją w*jboat3c^jZ tropikalnych; są rożnej wielkości, począwszy od głowonóg kilku cm długości, a Skoń
czywszy na potw orach żyjących w głębinach morskich, których ciało dochodzi 0o I ł m długości. Zw ierzęta te pływ ają do tyłu w ten sposób, że w chłaniają wodę, a następnie ją w ypychają tak silnie, że za każdym wypchnięciem wody, zwierzę n a g le ' jak rakieta wstecz odskakuje.
W Morzu Śródziemnym żyje mątwa, głowonóg ja dalny, posiadający 10 ramion. Jak w szystkie głowonogi, zwierzę to, może zm ieniać barwę swej skóry. Zależnie od tego czy leży na kamieniu, mchu lub piasku przybiera ciało je j zabarw ienie szare, szaro
zielone lub ż ó ł t o - c z e r w o n e . W chwili niebezpieczeństw a w y
dziela m ątw a w ielką ilość bru- natno-czarnego płynu, w y
tw arzającego się w tak zwa
nym gruczole czernidło- wym. Płyn ten mąci sil-- nie wodę dookoła i przez Poniżej: *
Ośmiornica na dnie morza w chwili „wy
strzeliwania" swego b a r w i k a . Zdjęcie przedstawia momenf wydzielania barwika
z ciała.
M|W»a ucieka PB»d prze- c n w i t m . By IrOOlC się nie
widzialną wy
pryskuje bar
wik.
TSTidzimy ich setki, tysiące, na m ieniących się tęczam i barw przedśw iątecz
nych w ystaw ach sklepów. Nierozłącznie z nimi kojarzy się obraz jarzącej) się płomykami świeczek choinki. Zanim jednak zaw iesim y je na jej zielonych, pachnących lasem gałązkach, zobaczmy jak pow stają te kolorow e, lśniące banki o ściankach cienkich jak pajęczyna.
Jesteśm y w jednej z krakow skich w ytw órni baniek choinkowych . . .
Oto w płomieniach syczącego gazowego palnika rozgrzewa się do białości szklanną rurkę i po zasklepieniu wydyma z niej wprawna
robotnica piękną dużą bańkę.
Bańki wędrują d o rąk ma
larek, które z r ę c z n y m i pociągnięciami p ę d z l i l nadają im barwne od-
\ cienie lub o z d o b n y deseń.
Na lewo: Pięknie zaś odbijający światło re- I Hektor łakiej bańki, po
wstaje przez p r o s ł e w g n i e c e n i e jednej ze
ścianek.
Powyi^:Zanurzone wKiptącySi rtęciowym roztworze ołrzymują bańki piękny srebrzysło-luslrzany połysk.
Poniżej na prawo: Oł, i nasze bańki golowe, po wyschnięciu zo
stają w sortowni ułożone według wielkości, barw i kształtów w pu
dełka i odesłane sprzedawcom. Za kilka tygodni małe rączki dzie
cięce zawieszą je na bożych
drzewkach. i " .... ■____ ;_______ ~
Na lewo: Tak z a b a r w i o n e bańki sa szybko o s u s z a n e .
Fot. i taksi W. W. Kraków
Dokończenie
VIII. rww>ł6M» B U D A K
Ciotka Kata i wuj na M arta powro- ciły z nienapoczętą flaszką wódki.
Nie. dadzą jej?! — przeraziła się m atka Jura, zobaczywszy pełną'flaszkę.
— Daliby ją, ale spóźniłyśm y się odparła ciotka Kata i ciężko odsapnęła po długiej drodze. — Przyjęli nas bar
dzo po przyjacielsku, ale co nie m o j!
być, to nie rtioże. Dziewucha już obie
cana^
Ju r widział, jak w racały i już po ich zachowaniu poznał, że nie jest dobrze. >
G dy ciotka Kata odchodziła, w ysko
czył ku niej ze sadu.
— Ciotko, i nic? — spytał cicho.
— Tak, synku. Nic z tego — od
rzekła i w estchnęła.— Dobra, zacna rodzina. I ładnie nas przyjęli i ugościli,ale naszej wódki ani skosztow ali!Za pozno.
Inni nas uprzedzili.
— A kto-taki? .
— Nie wiem. Ale zdaje ini się, że idżie tu także i o cos innego. Kajana Iwanowa boi się o córkę.
— Dlaczego m iałaby się bać?! . . .
— A tak. Zdaje mi s i ę . . . że to przez te tw oje przeklęte węże. Zeby nie to, myślę, że inaczej by mówiła.
-— Mówisz, że się boi?! v ' — Tak, tak, boi się!
— A widziałaś M arię? £■ ;
— Tak. Dziewka jak złote jabłko, jak nabita strzelba.
I sm utna była. W idziałam ja to dobrze.
-7— Spodobała ci się?
— Jeszcze jak!
Na ustach Jur a zaigrał uśmiech zadowolenia.
— A pomogłabyś mi, ciotko?
— A co takiego?
— A tak: Jakby co trzeba było.
— O to łatwo, ale daj ty spokój z tymi twoimi gładko pójdzie. Pewnikiem zaraz by było inaczej
Akesza jest u nich we wsi, to widzą, jak* ucierpiał. Dlatego
Kajana tak się boi. . . . .
— To co innego, moja ciotko. Akesza zabijał węzę piętą, on walczył z nimi, to dlatego i ucierpiał. Który pierwszy był m ocniejszy od niego, ten się zemścił na nim i dlatego on teraz połam any. Ja z nimi nie walczę, ja je lubię i one mnie lubią.
— Nie pleć, synku, ale-pom ódl się do Boga i d aj spokoj tem u paskudztwu, a kiedy już musisz się z jakim spotkać, to zabij go, gdy ci Bóg daje, że to możesz.
, Daj my temu spokój, ciotko. Ale, mówisz, zebys m i po
mogła? . , , . __ ■
. —r- Jakżeby nie, duszo moja, ja k samej sobie . . . A to po
rządna dziewucha! N apraw dę szkoda, że ją inny weźmie
„ /.intkn Dziekuie ci — rzekł Ju r i p ie n
I Ł J i .
%
x
c « 0 W £ )A r C K I£ Q 0 T - k o rrjA .c z y Ł tń .P O B fp A JtR S K I
W tedy Wiesz,
dwa dni
pierwszy zawołał
— M a rio ,'p ro sz ę cię, nie dręcz mnie. Powiedz, kochasz mnie? Poszłabyś za mnie?
M ilczała jak kamień.
— Powiedz, Mario. Przemów-że.
Zam iast odpowiedzi zajęczała boleśnie i rozpaczliwie. Jur przyciągnął ją ku sobie i głowa jej Opadła na jego ramię.
— Mario, Mario . . . — szeptał, —r Nie płacz! To wstyd.
Kto widział, żeby taka dziewucha płakała?! Uspokój s i ę . . . Płakała ciągle coraz bardziej konw ulsyjnie.
_t Powiedz mi, ćzy kochasz mnie, czy chcesz pójść za mnie?!
_ N ie śmiem — w yszeptała ledwo dosłyszalnie przez wezbrany ból, rozpacz i łzy . . . M atka . . . Ona się boi 0 ciebie . . . Nie pozwoli.
_Uspokój się, Mario, i posłuchaj m n ie — mówił Ju r moc
nym i pewnym, nieco tylko drżącym głosem. — Tyś m oja 1 będziesz moja. Nic się nie bój. Ja już mówiłem z moją m at
ką. Zabiorę cię. . . . . .. , ,
— Bez ślubu?! — zerw ała się i na chw ilę opanow ała łzy.
— Bez ślubu!
_ Tego nigdy nie zrobię! Raczej do śmierci dziewczyną zostanę.
— W takim razie chcesz iść za Iwana?
— Ani za niego ani za nikogo innego i stanowczo i w yprostow ała się.
rzekła mocno
AMALIA ŁUCZYŃSKA
K łó U
— Zobaczymy, ciotko. Dziękuję ci odszedł. ji
— Zajdę do ciebie, ciotko, za jeden jeszcze za kobietą, któfa już się oddalała.
IX.
Ledwie słońce zaszło za sosenki na Pilarze, ledwie ucichły pieśni pastuchów i umilkły dzwonki baranów-przewodmkow, a pierw szy zmrok pokrył pola i pagórki, gdy Ju r tego w ie
czoru podkradał się już do celu swoich tęsknot.
Jak doszedł z domu tutaj, tego naw et sam me wiedział, nie przypom inał sobie naw et, kogo spotkał, kogo po drodze w i
dział lub s ł y s z a ł . Żywo mu tylko stoi przed oczyma pożegna
nie z matką.
— Idę, m atko — rzekł. . . . . .
__Do Marii? — spytała bardzo cicho i żałośnie i zaraz podjęła dalej: — Ale, mój synku, najlepiej by było żebyś sobie dał sp o k ó j. . .
— Z M arią? *
— Nie, nie.
— Tobie też ciotka powiedziała?!
— Tak. Kajana ma rację. I ja żywcem umieram, kiedy po
m yślę o t y m . Przyjacielem i bratem jest ci tylko ten, k tó ry nim pozostaje naw et w tedy, gdy go obrazisz. Kogo musisz ciągle mieć na oku, tego odsuń z oczu.
- - Nie bój się, matko, nic mi me będzie. Ale powiedz mi, czy gniewałabyś się, gdybym M arię przyprowadził?
— Bóg z tobą, mój synku! Jakżebys miał przyprowadzić porządną dziewczynę z porządnego domu, skoro ona nie chce?!
— A jeśli ona chce?
__ Kto tobie, synku, jest drogi, ten je st moj!
Tak. Tak dosłownie m atka powiedziała.
_ Kto tobie, synku, jest drogi, ten jest mój!
Tak powiedziała. . ' .
Ju r rzucił kam ieniem na dach Iwanowej chaty. Toczył się po jodłow ych gontach od szczytu do końca dachu i dudnił .jpk po pustej beczce.
Nie czekał długo.
Przyszła jakaś zgarbiona. Jak b y złam ana i przygnębiona.
— Jestem , M ario — rzekł i podał jej rękę.
— W iedziałam — odrzekła Maria cicho i u jęła jego rękę.
Zamikli ja k groby. On mocno trzym ał jej rękę i nie pu
szczał jej, a ona nie broniła mu tego. . . .
— W ięc jużeś obiecana?! — rzekł po dłuzszym milczeniu.
— Tak mówią, a ja nic o tym nie wiem — odpowiedziała tak cicho, że ledwie było słychać jej słowa.
— Powiedz mi, M ario uczciwie i otw arcie na m oje pytanie.
Dobrze?
_ Dlaczego by nie?! W szystko ci powiem.
— Kochasz ty go?
— Jego! Iwana Ciubelicia. To porządny i uczciwy chłopak i z porządnego domu.
— To prawda.
—- A kochasz go?
— Ja jego?
;— No tak, ty jego?
— Nie mogę go kochać.
__ Dlaczego nie m ogłabyś kochać takiego chłopaka?. ■
— Nie mogę.
‘ — A dlaczegóż nie możesz? .
— Nie . . . Nie mogę. Nie mogę powiedzieć.
__ No, powiedziałaś mi przecież, że odpowiesz mi na wszystko, o co cię zapytam.
— Tak, powiedziałam ci.
— To-kogo w takim razie kochasz?
Milczała.
— Powiedzże, Mario. To kogo kochasz?
M ilczała dalej.
.— Powiedz, Mario. Odpowiedz mi.
■ — A czy ja muszę kogoś kochać?!
— Musisz. Ty kogoś kochasz. Powiedz, kochasz mnie?
Ona milczała.
o r a m i ł o ś c i
W jednym kraju — w jednym mieście powstał wielki spór niewieści
■— a ta sporu jest przyczyna,
„która miłość jest jedyna?“
Bo najlepsza ma być pierwsza,
■— pierwsza — tylko jest najmłodsza,
druga jest od pierwszej szczersza — Trzecia jest najsłodsza.
A czwarta podchodzi jak księżyc, lub złodziej
ale jest wierna, (wierność najwięcej jest warta) niech żyje zatem miłość czwarta.
O! nie. Każdą z nich babie lato może poplątać i nic nie zostanie — jeśli nie zjawi się piąta.
Obudził się Balzac — uderzył swe veto najlepszy owoc — dojrzały! — kobieto!
Upalne jak lato są twoje usta
więc najpiękniejsza miłość — to szósta.
(R ozłożyły swe skrzydła przestraszone motyle Miłość ma być jedna, a jest ich aż tyle . . . ) 1 jeszcze jedna cyfra gdzieś w dali błysła
K to w „siódmym niebie“ był '■*— ten miłość pozyskał.
1 kto wie, jakby się spór ten zakończył gdyby się Chronos w to wszystko nie wtrącił.
Rzekł: Hominis est errare
lecz miłość i wino najlepsze, gdy stare.
Co do miłości — nie każdy się zgodzi ale i ona z czasem dobrzeje
a zresztą samo przysłowie dowodzi, że „s t a r a miłość nie rdzewieje“.
^ ^ ' vH ,i
— Ani za mnie?!
v—- Kiedy mi nie dadzą. -
— Wiesz, Mario, jak zrobimy? Nie potrzebujesz do mnie do domu, nie potrzebujesz naw et do m nie do cudzego domu.
Ja cię zaprowadzę do m ojej ciotki Katy. Do tej, co była tu dziś u was. Będziesz u niej, póki się twoi nie uspokoją i póki nie przygotujem y w szystkiego do ślubu.
O na milczała.
— Jeżeli mnie kochasz, jeżeli chcesz w yjść za mnie, to możesz tak zrobić. Ani to hańba dla ciebie, ani dla twoich.
Ja, jeśli chcesz, nie muszę naw et nigdy przychodzić do ciotki, dopóki nie przyjdę po ciebie z drużbami.
—r Nic mi moi nie dadzą.
— N iech Bóg da, żeby ci naw et koszuli nie dali! Nie po
trzebuję niczego, gdy ciebie będę miał.
M aria uspokoiła się, przestała płakać i zam yśliła się.
— Chcesz, Mario, przystajesz na to? — spytał Ju r po k ró t
kim milczeniu.
— Wiesz, Jurze . . . Zgadzam się na to, ale . . .
— Co? Powiedz.
- — Przyrzekniesz mi, przysięgniesz m i . . .
— Że co?!
—- Że je będziesz zabijał, że ich w ogóle ju ż w ięcej nie będziesz łapał.
— W ęży?
— Tak, węży. Boję Się. Umieram ze strachu, że kiedyś przestraszysz się, a ja . . .Ja bym tego nie m ogła przeżyć.
W ierz mi!
— Tak bardzo mnie kochasz?! — podchw ycił prędko i przycisnął ją do>
siebie.
— Nie, daj spokój. Ale — tak, tak czuję tu w piersiach. Tak mię tu ściska i boli, gdy tylko pomyślę. Pękłabym z żalu, Jurze . . .
— Dużo żądasz, Mario, — ale dobrze.
Mario. Dam temu spokój. -Tylko jeszcze jutro. Obiecałem, .że przyjdę do Tominowego Gaju, a co obiecałem, tego muszę dotrzym ać.
— Musisz iść?!
— Muszę. O biecałem im w łaśnie dzisiaj.
— Skoro musisz, to musisz, ale zabij je, gdy znajdziesz..
Zabij je, zaklinam cię . . .
— Żobaczę, Mario. Ty sobie nie łam głowy nad tym.
— Ach, żebyś wiedział, jak ja się boję, jaki mnie strach . ..
— Dajm y spokój temu. A le wiesz, przygotuj się, a ja przy j
dę po ciebie z dwoma stryjecznym i braćmi.
— Dobrze, dobrze. Powiem tylko Ice, a zresztą nikomu.
— Jak uważasz, tylko naw et jej nie mów do ostatniej) chwili. Przyjdziem y bez żadnego hałasu. Nie będę cię brał do siebie, tylk o do rodziny.
— Dobrze, Jurze. Zgadzam się na to, tylko proszę cię i za
klinam, daj sobie z nimi spokój, bo . . . um ieram ze strachu o ciebie.
W umówiony wieczór uprzątnęła M aria izbę jak zw ykle, zasypała ognisko popiołem i poszła z Iką na siano, gdzie oby- I dwie sypiały.
Jeszcze za dnia wzięła ze skrzyni trochę bielizny i przy- j odziewy i pochow ała w sianie.
M ała łk a zaczęła się już rozbierać, gdy zauw ażyła, że M arii I nie ma. Czym prędzej zapięła z powrotem koszulę na deli
katnych, ledwie nabrzm iałych sw ych piersiach i szybko w y
szła na podwórze. M aria stała pod stajnią, o parta o ścianę. I
— Ach, tu jesteś ^ zaw ołała. — A ja się przestraszyłam , j że gdzieś uciekłaś.
— Jeszcze nie, jeszcze nie uciekłam — odparła Maria.
Połóż się i śpij. Ja się tu pomodlę.
— Ja też się z tobą pomodlę. Nie chcę być sama w stajni.
Boję się. •
— Nie pleć! Czego się masz bać? Pomódl się i śpij.
Zam iast wrócić z pow rotem na siano, podeszła łka do nieji bliżej i zapytała ją cicho i poufale:
— N apraw dę, Mafio, to ty się nie boisz napraw dę ani smo
ków, ani wilkołaków, ani niczego?
— Nie, nie boję się.
— N apraw dę niczego się nie boisz?!
M aria niespodzianie otrząsnęła się na to ponow ne zapy
tanie i ledwo w yszeptała:
— Boję się i ja . . . W ęży.
— A może są i w sianie? . . .
— Nie, tu ich nie ma.
— Powiedział ci to Jur?
— Nie, ale ja wiem, że ich tu nie ma. Idź tylko spokojnie, połóż się i śpij. Zaraz i ja przyjdę.
— Nie pójdę bez ciebie. Pójdziemy razem.
— A jeśli ja jeszcze długo nie pójdę spać?
— To i ja długo nie pójdę spać. Będę z tobą. A ty pew nie czekasz na J u r a ? . . .
M aria milczała.
__ Powiedz, Mario, m oja droga, czekasz na Jura? Mnie możesz powiedzieć. J a go też lubię i nie powiem nikom u, że przychodzi. Czekasz na niego?
M aria ciągle jeszcze milczała, zd jęta jakąś niezw ykłą trw ogą i niepokojem .
— W iesz co, M aiio — gw arzyła mała — jak się oboje po
bierzecie, to będę przychodzić do was. Powiedz, czekasz na Ju ra? Przyjdzie dzisiaj?
— Czekam na niego.
— A przyjdzie?
— Powiedział, że przyjdzie, ale tak się coś boję. Tak tak . . . jakby mi serce miało wyskoczyć z piersi.
— To przyciśnij je ręką.
__ Nie pleć. Iko. Có ty jeszcze wiesz! A le idżże już spać!
J u r nie w net jeszcze przyjdzie. Będziesz zm ęczona jutro.
— M oja złota, nie odpędzaj mnie — poczęła się m ała przy- milać. — Boję się i tak mi się coś w ydaje, że muszę być przy
tobie. .
Zamilkły. Z każdą chw ilą była M aria coraz bardziej niespo
kojna i zniecierpliw iona. Ju r pow inien był już daw no być
t u t a j . . . . . -
łka opuściła się na ziemię i usiadła. Pochyliła się 1 oparła głowę n a rękach.
__ W iesz — mówiła cicho, powoli, jakby przez sen — będ<;
przychodzić do ciebie . . . Będziesz mi daw ała p o d a ru n k i. . .
— Tak, tak. Będę ci dawała.
— I ja ci też . . . ja ci będę przynosić . . .
łk a zam ilkła zupełnie i oddychała m iarowo snem młodego, zmęczonego zw ierzątka. Czasem poruszała się, jakby się jej coś śniło, lecz snu nie przeryw ała.
M aria przypatryw ała się chacie, podwórzu i stajni, jak sif kąpią w św ietle księżyca i jakby gdzieś uciekały daleko, d a
leko od n i e j . . . Poczęła drżeć i trząść się w jakiejś wzburzo
nej gorączce strachu i zniecierpliw ienia.
Ju r pow inien już daw no być tutaj. Chciała iść naprzeciw niego, lecz nie m ogła ruszyć się z m iejsca. Ja k gdyby byłe przykuta lub zaczarowana.
Przyłożyła rękę na serce i czuła wyraźnie, jak jej mocn(|
bije i jak je j ręka drży.
Przycisnęła ją drugą ręką i oparła się mocno o ścianę, że by jej lżej było stać, bo i nogi zaczynały jej drżeć.
_ O n przyjdzie. Musi przyjść —i_/I^Y^jałaDs<?biej dlaczego nie ma go tak długo? .
m i ! . . . tó a g s a JB SBI
Popatrzyła na niebo i widziała, że północ je st już blisko W łaśnie w tej chwili posłyszała kroki. N adstaw iła uszu le piej. To nie oni. To idzie tylko jeden człowiek. Idzie ku niej!
Ali O Boże, Boże, d oporno;
P R Z E Z N A C Z E N I E
Juz go widzi. To nie Jur. Bóg wie, kto to idzie i czego szuka tak późno po nocy. Czy się co złego nie stało?!
P ierw ej jeszcze, zanim m ogła dobrze pom yśleć na-d odpo
wiedzią na to pytanie, człowiek stanął przed nią.
Ciemny, tęgi, przystojny młodzieniec.
— Dobry wieczór, dziewczyno! — pozdrow ił ją przybysz i stanął przed nią, by zaraz zapytać: — Tyś je st Iwanowa Maria?
— Tak — ledwo odpowiedziała. — A ty k to jesteś i co cię niesie o tej porze?
— Ja . . . ja jestem Mile Tomiczić. S tryjeczny brat Jura.
Przyszedłem c i .. .
M ana zdrętw iała od strasznego przeczucia, jakie ją prze
szyło.
— Och, ja nieszczęsna! — szepnęła jak w modlitwie.^
— W ola Boża . . . W idocznie tak było sądzone.
M aria w yszeptała jakby nieprzytom na:
— Powiedz, mów: nie żyje?! Węże?!
— Węże! — odparł chłopak. — Ale jeszcze żyje.
, — Biada mi nieszczęsnej! -— krzyknęła M aria na cały głos i upadła na ziemię jak ścięte drzewo.
Jej rozpaczliw y krzyk bezlitośnie rozdarł cichą sielską noc i przebudził ciche w iejskie chaty.
XI.
Co się stało i jak to było, o tym nikt dobrze nie wie, a on
milczy i nic nie mówi. O n w ogóle z nikim już nie mówi chętnie.
Mówią, że szedł przez Tomin Gaj i niósł w torbie, kilka węży. N iektórzy opow iadają, że ich było dziesięć, a inni twierdzą, że ich była pełna torba.
Gdy tak szedł, niespodzianie wszczęło się w torbie jakieś zamieszanie, poruszenie, psykanie i syczenie.
Pewnie gdzieś tu w lasku był król węży, więc — rozumie się — węże go zaraz poczuły i wzburzyły się. Nieszczęsny Ju r przeraził się, zrzucił torbę z siebie i jak szalony zaczął uciekać, myśląc i czując,, że go węże gonią.
Przeraził się i zemdlał.
Dopiero nazajutrz znaleźli go ludzie, poznali i zaprowadzili do domu.
Przytom ny był, lecz taki dziwny, złamany, niezw ykły i słaby.
— Zabić, zabić *— pow tarzał co chwilę ja k nieprzytom ny.—- Dobrze mówi M aria. Trzeba zabić, pókiś m ocniejszy, póki ślę nie boisz.
— Zmiażdżyć głowę jadow item u g ad o w i. . . M aria — naj- milejsza M aria ma r a c ję . . . -
Nigdy już w ięcej nie był napraw dę zdrów, ale zabijał w y
trw ałe i nieubłaganie.
I nie ożenił się. M yślał tylko o sw ojej Marii, o sw ojej dro
giej, dobrej Marii.
K o n i e c
Pewnego dnia zimowego 150 lat temu ślizgało się na za
marzniętym staw ie w pobliżu m iejscow ości A uxonne pięciu młodych oficerów francuskich. — Idę już do domu — powie
dział jeden z nich — gdyż jestem strasznie głodny. — Kole
dzy nam awiali go, by jeszcze został z nimi pół godziny, a po
tem w szyscy razem powrócą do m iasta. N adarem nie. — Mój żołądek domaga się gw ałtownie pożywienia i nie wytrzyma tak długo — zaśmiał się młody oficer i nie zw ażając na prośby i nam owy przyjaciół, zdjął łyżwy i poszedł do domu. Zaled
wie 10 m inut upłynęło od jego odejścia, a załam ała się nie
spodziewanie tafla lodowa na staw ie i w szyscy ślizgający się oficerowie wpadli do głębokiej w ody i utonęli na oczach spieszących im z pomocą ludzi. I możemy sobie postawić pytanie, jakby się była potoczyła historia Europy, gdyby przy
padek nie zmusił m łodego oficera do opuszczenia stawu w cześniej od kolegów. Owym młodym oficerem był bowiem wówczas porucznik artylerii, N apoleon Bonaparte.
Ilustrowany. Kurier Polski — ftrakau,Redakcja: ul. Piłsudskiego 19 teł. 213-93 — Wydawnictwo: Wielopole 1 tel. 13S-60 — Pocztow e Konto Czekowe: Wartchau .Nr. 900 I
UWAGA PROWINCJA!
proszę zamawiać! Dostarczamy natychmiast za zaliczką ozdobne rzeczy choinkowe, ognie zimne, kule szklane, lichtarzyki, la
metę srebrnę, złoty włos. Ceny ściśle hurtowe. Przedstawiciele poszukiwani.
O/H „S T E R O ", WARSZAWA, EM. PLATER 35-6 tel. 702-56
KORESPONDENCYJNA SZKOŁA HANDLOWA przy Publicznej Kupieckiej Szkole Zawodowej w Reichshof przyjmuje wpisy. Bezpłatne pro
spekty wysyła Sekretariat Korespondencyjnej Szkoły Handlowej w R e i c h s h o f (Rzeszów)
Hoffmanowej 3.
... .
Obrazy, dywany, antyki
k a p u je • p n e d a j e „ P l i r Y t t 6 '/
K r a k ó w , S l m w k o w s k a 6 ... umm...mulim
llllllllllilllllllllllllllllll Chirurg Dr. moli.
HENRYK MOiCKKI W arszaw a Koszykowa 49 9—11 i 6—8 w.
iiiiiiiiiiiimiiiiiiiiimńi
iiurimiiniTiiiiiiiiiiiiiii DR ST. KRAJEWSKI
wener. i skórne W arszaw a Al. Jerozolimskie 23/10
r o d ź . 4—7 tol. 907-33 lllillllllllllllllllllllllllll
niiHiiniiiiiiiiiiiiiiinni Dr. St. ZIELIŃSKI weneryczne i iktr.
W arszaw a, , Marszałkowska 8 la m. 6
telefon 8-19-31 godz. 9-12 i 4-7 iiiiiiiiiiiiimmiiiiiiiiUl
P R Y W A T N A KL I NI KA
CHIRURGICZNO - POŁOŻNICZA
DRA HENRYKA WEBERA
Warszawa, ul. C h m i e l n a 34 Telefon Nr 650-65 i Nr 504-47
Przyjmuje l e ż ą c y c h chorych. — Porady w zakresie c h i r u r g i i , o r t o p e d i i , g i n e k o l o g i i , p o ł o ż n i c t w a .
AMBULATORIUM. — STACJA URAZO W A.
N a m i e j s c u : Laboratorium, Roentgen, Diatermia, F a r a d y z a c j a , Galwanizacja, L a m p a k w a . r c o w a , S o l u * .
K ONCE SJ ONOWANY ( h r z e i c i j l A s k i Sklep Komisowy
K r a k ó w ul. iw. Tomasza 26
tal. 162-01
DrJenySurkont
chor. kok. i akuu.
W a rszaw a Żurawia 35 m. 1
lei 977-29 g o d z . 10-19
A UK CJ E FILATELISTYCZNE FIRMY
„ P I O N I E R"
w Krakowie rewelacją sezonu!! Zaintereso
wanych prosimy o z g ł o s z e n i e adresów, celem wysłania prospektów.
„PIONIER" — Wydział aukcyjny Kraków Skrytka pocztowa 194.
3-mies. Korespondencyjne Kursa Nowoczesnej Księ
gowości z szczególnym uwzględnieniem księgowości' przebitkowej wg. obow. Jednolitego planu koni, księ
gowości lotniczej, administracyjne) prowadzi Publ.
Kupiecka Szkoła Zawodowa w Reichshof (Rzeszów).
Zgłoszenia: Sekretariat Szkoły, ul. Hoffmannowej 3, tel. 16—-'43. Dla absolwentów świadectwa. Na żądanie
bezpłatnie szczegółowe prospekty.
K i n o
aparaty w ą sk o ta śm o w e
8 — 16 mm. O R A Z W S Z E L K I S P R Z Ę T K I N O W Y S P R Z E D A Ż — Z A M IA N A — K U P N O
»m a u c: o«
W ARSZAW A, PL. TRZECH KRZYŻY 13
T Ł L E F O JV 8 5 7 - 4 0
fola w a s dzieci!
polecamy nowe barwne książeczki
W Y D A N E N A K Ł A D E M K S I Ę G A R N I
MICHAŁA KOWALSKIEGO WE LWOWIE
FRANZ K.
GRZYBEK J.
GRZYBOWSKI J. - KRASZEWSKI i.l. - PASZKOWSKA Wł.- PASZKOWSKAWł.- PORAZIŃSKA |. - RENSTROM SI.
WALICKI 1.
Zgaduj Zgadulą . . . (Wesołe zagadki obrazkowe) . 8.— il Robinson Kruzoe. (Znane przygody) ... S.— „ Koszałki-Opałki. (Wesołe przygody dla najmłodszych) . 7.— „ Bajeczki. (Zbiór bajeczek dla dzieci) ... 18.— „ Liskowe wierszyki. (Zabawne wierszyki dla małych dzieci) 9.— „ Wesołe rachunki. (Książeczka rach. dla najmłodszych) — — „ Baiń o siedmiu krukach. (Na wątkach baini ludowej) 12.— „
' Bajka o królewiczu leniu . . —.— „
Bainie ludu polskiego. (Zbiór baini ludowych) . — „
O o nabycia w każdej księgarni
Dr med. J. E H R E N K B E U T Z skórne i weneryczne Warszawa, Nowy-iwlat *7 m. 11
KRAKÓW-StOLARSK A -9-I-P
TANIO sprzedajemy wszel
ką garderobę: futra, lisy srebrne, niebieskie, pościel, bielizną, kilimy, dywany, narzuiy, walizki, teczki, obrazy, maszyny „Singera", maszyny pisarskie, pałefony walizkowe, elektryczne, pły
ty, porcelaną, kryształy, fo
toaparaty, przedmioty do
mowego użytku, duży wy
bór okolicznościowych upo
minków.
„ C e n tr o k o m is "
Kraków, G r o d z k a 9
Dostarczamy stale:
Artykuły gospodarstwa do
mowego, g a l a n t e r y j n e , barwniki do tkanin. Wysy
łamy natychmiast za zalicz-' ką pocztową po c e n a c h
hurtowych.
D/H. „Stero" W a r s z a w a Em. Plater 35-6, tel. 702-54
NAJTAŃSZY PORTRET
Miesiąc okazji 1 Nadeślij foto
grafię, opis zmian i 10 zl. za
datku. Otrzymasz portret prób
ny za zaliczeniem pocztowym zł. 30,—.
PRACOWNIA P O R T R E T Ó W Warszawa, Nowogrodzka 19 «14
Spółdzielni
w Generalnym Gubernatorstwie stoi w służbie
zabezpieczenia
wyżywienia ludności
B @ s a
szedł ją niebawem w yraźny hałas. W ylękła, przyciskając mocno bijące serce, przysłuchiw ała się zbliżającym krokom.
M inęło kilka nieskończenie długich chwil.
W poświacie księżyca, zarysow ała się w yraźnie grupka
l u d z i . Z alei przeszli na ścieżkę i skierow ali się na ganek.
Nikasja w yraźnie rozpoznała sylw etkę Piotra. Szedł n a czele, z b ro n ią w ręku. Za nim dwóch mężczyzn niosło bezwładne ciało, którego zw isające ręce sunęły po ziemi.
N ikasja z b i e g ł a na ganek. Poznała zgrozy treść. Dławiąc .okrzyk rozpaczy, w yszeptała tylko: „K aziku!. . . Kaziku! . . . i N apół przytom na rzuciła się do Piotra. Spojrzała mu
w oczy. Obok stał b rat M arian, za nim Józef, podtrzym ując bezwładne, zbroczone krw ią ciało.
N ikasja rzuciła się ku drzwiom. Stanęła. Chwila namysłu.
— Piotr, błagam cię, pozwól ja się nim zaopiekuję!
O czekiw ała przy drzwiach, dygocąc' jak w febrze,
— Piotrze, co znaczy ten wystrzał?
— Jak to, kochanie, — zdziwił się ty nie spisz o tej porze?
— Tak. N a odgłos strzału w parku, zerwałam się na równe nogi ze snu; nie wiedząc co się stało!
— Zaraz kochanie, pomówimy .. . Tylko dam pew ne w ska
zówki M arianowi.
N ikasja nie mogła doczekać się pow rotu Piotra. Dłużyły się minuty. Po chwilowym ożywieniu nastała znowu cisza. Świat
ła pogaszono i noc rozpostarła znowu sw oje wszechwładne panow anie i tylko z oszklonych drzwi balkonu przedzierała się jaskraw a smuga, żółtych prom ieni.
Piotr przysunął fotel do kom inka. W ydobył papierośnicę, w yjął papierosa i z zimną krw ią zapytał:
— Czy można?
— Proszę. Powiedz, błagam cię, kto strzelał?
Piotr puścił kłąb dymu, odpow iadając niedbale.
— Ach, to głupstwo. Taka m ała zabaw ka . . .
— Zaklinam cię, powiedz, kto strzelał?
Ja.
7— Do kogo? Po co?
__ Do kogo? Do pewnego człow ieka; zresztą bardzo ele
gancko ubranego . . . Hm, hm, — inówił powoli, niedbale — Po co? Ponieważ ów człowiek skradał się do parku. Z Ol-
kogoś, dostaw iona do drugiego brzegu. S l e r i s » lianem,. Józek czekał przy sadzawce. I gdy sylw etka tego czło
wieka, zarysow ała się w yraźnie w blasku księżyca, na kio-' now ej alei; wówczas M arian szepnął do mnie: „Patrz jaka w spaniała tarcza strzelnicza! . . Ni e mogłem się pow strzy
mać, daję słowo, i .. ,. strzeliłem . Nie wyobrażasz sobie, co za znakom ity cel przedstaw iał on w blasku księżyca!
— AcW W ięc zabiłeś go? -
— Nie, kochanie, nie! Chciałem go tylko zranić, by dow ie
dzieć się, co skłoniło, tego nocnego dżentelm ena, do w k ra
dania się podstępnie, nocą, do m ojego d w o r k u ... Ale nie mówmy w ięcej o tym. Chodźmy lepiej spać, a ju tro okaże się czy ott jeszcze żyje.
N a litość boską! W ięc zostaw iłeś go na pastw ę losu?
—- Nie. O patrzą mu ranę i położą w piwnicy na chłodnej ziemi, by osłabić gorączkę . . .
—- Piotr> błagam się, pozwól, ja się nim zaopiekuję!
— Nie, m oje kochanie. W idok krwi może źle w płynąć na tw e samopoczucie. Zresztą W ładek poszedł po f e lc z e r a ...
— A może to ktoś ze znajom ych? Piotrze, czy dobrze ro z
poznałeś tego człowieka?
— Dla mnie człowiek ten je st najzupełniej obcy. Pytałem go kilkakrotnie, po zranieniu, kim jest i co tu robi! — m il
czał jednak. Znalezione w portfelu papiery i w izytów ki w y
jaśniły, że jest to niejaki: Kazimierz Deumbak. Pewnie jakiś bandyta i to bandyta niepowszedni. Ju tro wezwę policję.
— Kazimierz Deumbak!
— Czy znasz to nazwisko?
— Nie! nie! Nie znam! Proszę cię nie wzywaj policji. Zre
sztą możesz wzywać. O, co ja mówię.
N agle N ikasja zerwała się z fotela, podbiegła m om entalnie do Piotra i blada jak płótno w patrzyła się rozszerzonym i źre
nicami W jego twarz.
Piotr w stał powoli. Rzucił papierosa do kominka i odparł obojętnym głosem:
— Ciekawe, że jesteś dziwnie podrażnioną i niespokojną o mego nocnego -gościa . . .
N ikasja oparła głowę o ścianę.
— To straszne! — w yjąkała — Piotrze, ratuj tego człowieka, może on w cale niewinny.
— Proszę, cię, kochanie, bądź spokojną. Całą spraw ą ja osobiście się zajm uję. -
A Ależ może ten nieszczęśliw y człowiek nie zasłużył na tego rodzaju traktowaftie. Je st ciężko rannym . Pomyśl nad tym . O, ty jesteś okrutny! O krutny!
— Uspokój się, m oja droga, proszę cię i nie mówmy już o tym. Co postanowiłem, to w ykonane być musi. A ty po
trzebujesz pew nie w ypoczynku. Zostawiam cię. Dobranoc, kochanie!
N ikasja opadła bezsilnie n a fotel. Ręce jej drżały konwul- syjnie. Przed jej, na wpół obłąkanym wzrokiem, m ajaczyła wizja okrutnego i w ykrzyw ionego oblicza męża.
Zgasiła światło. N agle oczy jej stężały w bezruchu. Pro
m ień księżyca, który przez okno wpadł do pokoju, ośw ietlił m etalowy przedmiot wiszący na ścianie.
N ikasja zdjęła sztylet z gwoździa, nie mogąc oczu oder
wać od błyszczącego brzeszczotu. Ja k autom at otw orzyła drzwi i wyszła.
Zbiegła po schodach na parter. Przez ciemny korytarz do
tarła do drzwi sypialni męża. Lekko nacisnęła klam kę i cicho w sunęła się do pokoju.
Kierowana regularnym odgłosem oddechu, stąpała cicho.
Zbliżyła się do łóżka w głowach. Niezręcznym ruchem po trą
ciła obok stojące krzesło. Usłyszała nagle poruszenie i jak szalona wbiła ze w szystkich sił sztylet w postać leżącą na łóżku. Rozległ się krótki, okropny jęk. N astała śm iertelna cisza.
W tem błysły lam pki kandelabru. Z piersi N ikasji w ydarł się najstraszniejszy okrzyk rozpaczy, a w ykrzyw iona szyder
stwem tw arz Piotra’-ukazała się jej oczom.
Rzucił spojrzenie na łóżko, zaśm iał się potwornym śm ie
chem.
— Dobroć je st zawsze nagrodzona! . . . Ten biedny ranny człowiek, wzbudził we mnie. współczucie. Kazałem w ięc prze
nieść go z ciemnicy tutaj. Oddałem mu sw oje łóżko i spa
łem najspokojniej w tym oto fotelu, kiedyś ty przyszła zło
żyć mi wizytę
N ikasja zdrętw iała i oniem iała z trwogi, a spojrzaw szy na łóżko jęknęła przeraźliwie.
Na zlanej purpurow ą krw ią piersi leżącej postaci, ręko
jeść sztyletu znaczyła się plam ą ciemną. N ieprzytom na z bó
lu, młoda kobieta rzuciła się na zwłoki swego kochanka,
"a jej pełne tragizmu jęki, obiw szy się o ściany dw orku poszły echem po uśpionym parku.
— K aziku!. . . K aziku!. . . Kaziku! . . .
* . ^ J i u Uli, p u u IM - i nui ui L j . i j f: Bezbrzeżna melancholia. R efleksyjna i'tę sk n a.
Do m ałej stacyjki kolejow ej, z dużą tablicą i napisem „Tar
nopol" zbliżały się dwa, z przeciw ległych kierunków , pocią
gi. Lwowskim-wracał Piotr. W ładek energicznie popędzał ko nie, by zdążyć w porę. S tacyjka na moment ożyła. 1
-— Czy wstąpi pan, jeszcze do miasta? —- spytał W ładek, w itając Piotra ńa. peronie.' ' .
—> Nie. O hydny teraz dla mnie T a rn o p o l. . .
Włożono walizki i Piotr wsiadł do wozu. W ładek popraw ił ę- uprząż na koniach. Ruszyli. Gdy m ijali ostatnie zabudowa-,
nią miasta, W ładek spytał:
-. Gościńcem zbaraskim czy groblą? ' 11E r— G ościńcem !
- Jechali w milczeniu. Minęli już młyh, a W ładka męczyło to uparte milczenie, jego pana*- W spom niał sobie- minione czasy. Przecież tyle razy .przywoził Piotra ze stacyjki do to- dzinnej M atiolanówki. Osiem kilom etrów. A zawsze było jakoś inaczej. Przypomniał sobie w ojskow e urlopy Piotra. Tyież było radości i szczęścia. Piotr był wówczas inny. Piotr śmiał się. Pytał. Chciał wiedzieć o wszystkim, ćo się działo w e dworku: W rodzinńej M atioianówce.
— Pani pew nie ucieszy się powrotem pana — nieśmiało zagadnął W ładek.
—- N iew ątpliw ie odrzekł półgłosem Piotr.
— Tak długo pan a nie było, a pani sama .‘. . P Czy pan Kazimierz Deumbak nie .przychodził?-!
— Nie znam takiego pana . . .
W prostym sercu W ładka coś się nagle starło* Coś, co ' można nazwać odczuciem wrażliwości .tematu. W ładek za
milkł. I znów to wszystko poczęło go męczyć. Przecież on tak bardzo lubiał być pierwszym inform atorem wszystkich '/mian we dw orku i okolicy. W ładek m edytował i po części zrozumiał powód posępnego nastroju. Do uszu jego doszło też kilka plotek o nieporozum ieniach jnałżeńskich jego pana.
Zresztą n iejed n o k ro tn ie' sam ich widział osobno spacerują
cych w parku. Pani aleją. Pan nad sadzawką. Czas ja k iś 'n a wet głośno było o tym, we dw orku i okolicy. Krążyły naj-
■ rozmaitsze w ersje i kom entarze. Najbliżsi wiedzieli najw ię
cej. Jednak istotnych powodów naw et się nie domyślano.
Jedynie m atka Piotra była najbliżej sedna rzeczy.
N a ogół wszyscy Wiedzieli, że N ikasja intelektualnie nie dorów nuje Piotrowi. Literat, artysta,; o bogatej naturze, był silnym kontrastem m ałokulturalnej Nikasji. Jej brak w y
kształcenia i inteligencji wrodzonej, w yraźnie odbijał, na tle fam ilijnej atm osfery dworku.
— Nie rozumiem Piotra — mówiła siostra Emilia, podając podwieczorek m atce —r bogaty, mądry, a taki nierozsądny!
Żenić się z dziewczyną biedną i głupią?
— Uchodził za. bardzo roztropnego w rodzinie. N ie śmie
liśmy mu odradzać. Zre'sztą ty znasz tylko początek . . . — skarżyła się m atka.
— Zdaje mi się, że ich m ałżeństwo nie w ytrzym a pierwszej próby. Sześć miesięcy w Krakowie bez żony. Ona tyleż sama na w s i. . . O kropne I
— Nie mówmy ju ż o tym, Milu! Temat ten, wyciska gorzkie łzy z moich starych oczu. Los rzucił mu honorową koniecz
ność . . . Taki już jego los. Obawiam się tylko tragedii. Piotr jest bezwzględny, a ona nierozsądna.
Rozmowę przerw ały krzyki na podwórzu i w ejście Piotra.
Serdecznie pow itał m atkę i siostrę. Był wesół, choć śm iał się niewyraźnie. Po chwili przeszedł do pokoju żony. Ucałował jej dłoń. Spojrzeli sobie w oczy.,N ie powiedzieli jed n ak so
bie nic, choć mieli tyle przygotow anych słów!
• M ijały złote dni i srebrne noce podolskiej jesieni.
Zdziwiona m atka opow iadała Emilii, że ktoś ze służby m u
siał potajem nie donosić Piotrowi, o wszystkim, co się działo we dworku.
i, — On wie o każdym w yjeździe Nikasji!
— N ajbardziej mnie zadziwia, mamo, nagły wyjazd Piotra do wujostw a, do Pomorzan. K ryje się w tym ja k aś tajem nica.
W sparta o poręcz balkonu N ikasja w patryw ała się w park strwożonymi oczami. Przed chwilą wyraźnie słyszała strzał.
Z przerażenia i niepokoju trzęsła się cała. Z głębi parku do-
P rzy powitaniu Piotr ucałował dłoń N ikasji
S T R A D
ECHA Z IMPREZY MUZYCZNEJ POŚWIĘCONEJ JA N OW I S T R A U S S O W I
Nazwisko Ja n a 'Straussa, — orkiestra Fil
harmonii K rakow skiej czy, jak brzmi; je j urżę- dowa nazwa, Filharm onii G eneralnego Gu
bernatorstw a, — solistka Julia Ilnicka, sopr?n koloraturow y, — wiązanka, z kunsztem co branych kilkunastu m elodyj „Króla walca", przew ażnie dość dobrze znanych i zawsze mile słuchanych, — niew ątpliw y czar m agne
tyczny, płynący przeobficie z tych m uzycz
nie przystępnych m elodyj — to atu ty wagi nieprzeciętnej, posiadające nieprzebrane jak dotąd zasoby mocy atrakcyjnej. Toteż sala Uranii literalnie nabita publicznością. Krzeseł nadostaw iano, ile się tylko zm ieściło — tłum przeciska się wąskimi przesm ykam i przej
ściowymi — przed U ranią run na bilety r - ludzie się w zajem nie przelicytow ują. Publika nie ta może, muzycznie głęboko w ykształ
cona, którą naw ykliśm y obserw ow ać na kon
certach symfonicznych, ale składająca się w głównym zrębie z miłośników muzycz
nych — miłośników m elodyj, łatw o uchw yt
nych, aczkolwiek wśród niej nie brak i p o w ażniejszych muzyków i śpiewaków.
Muzyka, ja k o też i w ielu zapew ne z obec
nych zaciekaw iał problem =— nie tak może łatwy, jak się to pospolicie w yobraża — jak O rkiestra G eneralnego G ubernatorstw a w y
wiąże się bądź co bądź z nowego zadania, bo przecie dla orkiestry sym fonicznej przejście
7. repertuaru sym fonicznego do repertuaru lżejszego je st to jakby przestaw ienie jed
nego rejestru na inny. Ja k odtw arzanie po
w ażnej muzyki, symfonicznych utw orów w y
maga pew nych-specyficznych walorów, pew nego specyficznego sposobu odtwórczego, tak bezsprzecznie i ten lżejszy rep e rtu a r m a
Solistka Julia U n ic k a o d ś p ie w a ł a
z pieśni S t r a u s s o w- s k i c h O d g ł o s y w i o
s e n n e i Nad modrym
Dunajem Foł. Arch»vum
sw oje także oddzielne wymagania, które m u
szą być uwzględnione, by całość otrzym ała należytą formę, by moc oddziaływania, o któ
r ą /tu przede wszystkim chodzi, nic na sile nie straciła. O rkiestra Filharmonii w ykazuje dobitnie, im w ięcej się ją poznaje i zgłębia, także i ten walor, że jest w szechstronna, że omal nie istnieją dla niej zadania, których by nie tylko popraw nie czy wzorowo nie roz
wiązała, ale do których by nie wniosła ja kiegoś tchnienia oryginalnego, pochodzące
go z w yżyn artystycznych. Jest przemiłym instrumentem, którego rejestry można bez w iększych obaw przestaw iać ad libitum, i za
wsze odbrżmią należycie, stosownie.
Z roli odtwórczyni lekkich m elodyj w y
wiązała się orkiestra — po prostu w spania
le — u trafi la w odpowiedni nastrój każdej m iniaturki muzycznej, w yposażyła ją w wah
ną tęczę barw, dała utworom jakby nowe życie, now e blaski. Czar płynący z tych mę- lodyj, zwłaszcza walców udzielił się w yraź
nie tylko całem u audytorium , ale i dyrygen
towi i członkom orkiestry.
Oczywiście, utw ory w ięcej konstrukcyjnie skomplikowane, przez to w ym agające w ięk
szych wysiłków odtwórczych, jakby jakim ś
szają odtw órcę dó poświęć ;hia ' Zainteresowania, do większej sta- i.MuioM i. Tak i tirtaj utwory odtwórczo tru d niejsze wyszły najokazalej. Polka pizzica fo.
Marsz egipski jaśniały tak doskonałą formą odtwórczą, że — i my także ulegliśm y cza
rowi melodyj Strausow skich — trudno było
by coś dodać czy w ujęciu czy w Odtworze
niu. Stąd najw iększy aplauz, największe uznanie. N ieprzeparty tajem ny urok — um ie
jętnie utrafiony sentym ent — piękno melo
dii połączone z doskonałą rytm iką | — wi
doczne czucie i rozkoszowanie się frazami melodii to walory, które tryskały z w al
ców jakby z ożywczego źródła. W alc cesar
ski brziiiiał prześlicznie. W ysłuchanoby go z tym samym napięciem jeszcze raz. Praw
dziwy nastrój walcowy wyemanował na au
dytorium dopiero z walców Odgłosy w iosen
ne i N ad modrym Dunajem, o dśpiew anych' przez Julię Ilnrcką z akom paniam entem or
kiestry. Głos U nickiej ześtrajał się harm o
nijnie z orkiestrą, dając jej m iłą barwę, i miły czar. Obydwie uw ertury tj. do op.
W aldm eiśter i do Zem sty nietoperza otrzy
m ały niezw ykle staranne w ykonanie i na
praw dę pięknie brzmiały.
Zasłuchanie audytorium w ielkie. Brawa, rzęsiste zm usiły orkiestrę do naddatków.
Powtórzono Polkę Pizzicato, przyjętą ponow
nie huraganem oklasków. W weselszym na
stroju, pozw alającym chwilowo zapomnieć
•O troskach codziennych, rozchodzili się słu
chacze, w nadziei, że częściej będzie im da
nym w ysłuchać analogicznych imprez.
Dr St. Zet
„ Ł A D N A H I S T O R I A " W KOMEDII — Ta historia nie jest znów w cale taka ładna.
No bo proszę sobie wyobrazić pana młodego zostawionego .na koszu na kilka niem al mi
nut przed ślubem. Niedoszła małżonka bo
wiem znika jak kam fora z ukochanym męż
czyzną. Skandal oczywiście niesłychany — ;
lnów a pan rn io d ^ riie dając za w ygraną wy
rusza na poszukiw anie za „niewierną". Od- najduje j ą ; u babki, która nic nie wiedząc 0 całym skandalu sądziła, że gości u siebie
| męża sw ej wnuczki. Cała ta h istoria obfituje w szereg przezabaw nych qui pro quo — w szystko się jednak w yjaśnia i kończy P»‘
myślnie. Babcia udziela swego błogosławień
stwa kochającej się parze,— a niedoszły Pan młody wrócić m usi z niczym do swej Izby O brachunkow ej.
Sztuczka- jest ila ogół zręcznie i miło na
pisana przez pp, Flers i C aillavet a zagrana w spaniale przez doborów y zespół. Tylko m a -
la uwaga."— Bardzo cenię talent p. M a l i c k i e j ,
jestem je j wielbicielem, ale mimo całego dla p. Marii uznania muszę powiedzieć, że c z a s '
już najw yższy skończyć je j z niewłaściwym doborem ról. Po c o się w zajem nie okłamy
wać, po co stw arzać iluzje. P. Malicka j e s t
tak w ielką i w szechstronną aktorką, ma t y l e
lat pracy na scenie, że role dojrzałych ko
biet potrafi zagrać na pewno dobrze — n i e
gorzej niż panienek na wydaniu. N i e s t e t y
takie je st już życie — wiecznie dwadzieścia lat mieć nie możemy. ■
A ndrzej Szalawski — to aktor, w którego grze można się zakochać. M ę żc zy zn a— dl*
którego kobieta może stracić, głowę i uciec
•i nim na pięć m inut przed ślubem od niedo
szłego męża.
N iezapom nianą postać babci opracowaną w najdrobniejszym szczególe dała Wanda Jarszew ska. W iele humoru do sztuki wniósł pełen kultury scenicznej R. K i e r c z y ń s k i ,
przezabaw ny S. Łapiński i H. Stępowska, która po dłuższej przerw ie znowu wrócił*
na scenę.
W pozostałych rolach ujrzeliśm y: świetną aktorkę Porębską, Elsnerównę, Sykulską, Chm ielewskiego, Jaw orskiego, R y l s k i e g o ^
1 Bogusińskiego.
Reżyseria: znakom itej St. Perzanowskiej.
Z yg m u nt Baku ła
O siągnięte W Y N I K I gwarantują za:
W łos k o b ie cy
jest cztery ra z y grubszy od drucika świetlnego O S R A M w 25-wat©wej ż a r ó w c e . T a k i e subte lne w y m i a r y o s i ą g a j ą p r e c y z y j n e w y t . w o r y
OSRAM
» OSRAM* oszczędza również prąd.
OSRAM
d u ż o ś w i a t ł a —m a ł o p r ą d u .
rzypuscmy ze...
>córeczka skaleczyła nogę. Jak tu opatrzyć najlepiej tę ranę?
Czy może tak?
A' m o ż e l e p i e j p a s e c z k i e m Hansaplastu elastycznego ?
Tak będzie najpraktyczniej! Doraźny opatru
nek elastyczny H ansaplast poddaje się sprę
żyście ruchom mięśni a przy tym przylega ściśle do ciała. Tamuje k r w a w i e n i e i przyspiesza gojenie.
lUuisaplmt ''elastiicgjtfł
orzysłaj
Z O B R O T U C Z E K O W E G O
i O S Z C Z Ę D N O Ś C I O W E G O
N I E M I E C K I E J P O C Z T Y W S C H O D U
ROZRYWKI UMYSŁOWE
S T A Ł Y KL I E N T
p is zachowałem dla pana niezwykle piękną rybkę, panie Ja
tę. Quer i n-Me*ch ino-Włochy
— Dlaczego na
zywasz Adama bu
m erangiem , Elu?
— Bo po każdym koszu, który otrzy
ma ode mnie, przy
chodzi za jakiś czas z nową propozycją m atrym onialną.
LOGOGRYF ul. Cz. Lenartowski z Kielc
Do tego doprowadził ustawicznie niezadowolony konduktor, który be przerwy powtarzał pasażerom: — „Dalej posuwać się proszę państwa na przedzie jest doić miejsca*. M łrc Aurelio-Włoch
'M itó w ' 3 a a t t d a d a
— Pan jest kawalerem , panie profesorze? -7- zapytuje pani M aria — zapewne uważa pan kobiety za m ałow artościow e istoty?
— W prost przeciwnie, łaskaw a pani, ja je podziwiam — kobietom najw ięksi filozofowie nie mogą dorównać — od
pow iada profesor.
— Co pan mówi! A pod jakim względem?
■— W kom plikowaniu najprostszych rzeczy.
— No, aż tak sze
roko nie musi pan ust otw ierać — mó
wi dentysta do pa
cjenta.
— Przecież pan powiedział, że musi mi włożyć do ust obcęgi, by w yrw ać zęba.
— To prawda, ale sam nie mam za
miaru tam wcho
dzić!
.— Co to za pani, której się ukłoniłeś?
•*— To ktoś jakby z ro d z in y . . .
— No?
— Ona je st żoną narzeczonego mojej żony i narzeczoną męża m ojej narze
czonej.
Antoni leży w szpitalu.
— Dlaczego cię nigdy nie odwiedzi żona — dziwi się jego towarzysz niedoli leżący w sąsiednim łóżku.
— Nie może, ona też leży w szpitalu.
— Ja k to, obydw oje jesteście chorzy w tym samym czasie?
— Tak . . . ale to ona zaczęła aw anturę pierwsza — zapew nia Antoni.
College Hun W powyższą figurę należy wpisać 31 pięcio-
literow ych wyrazów, o niżej podanym znacze
niu. Rząd środkow y oznaczony kropkam i da roz
wiązanie.
Znaczenie wyrazów: 1. Przeciwieństwo poko
ry; 2. ak t sądowy, pow ołanie do sąd u ; 3. ogół władz duchow ych; 4. greckie bóstwo leśne w kształcie człow ieka o kozich nogach; 5. dia
beł -inaczej; 6. najw iększy i najwspanialszy gwiazdozbiór na niebie,- 7. działanie inaczej; 8- z ang. sztuczka kuglarska, kawał; 9. grecki te
atr; 10. koń; 11. wzniesienie ziemne lub kam ien
ne przed budynkiem ; 12. osłona lampy; 13. prze
twór otrzym ywany z olejów smołowych dzia
łaniem olejów tłustych i potasu; 14. najdaw niejszy ubiór polski; 15. miasto we Francji nad rzeką Loarą; 16. Pozostałość po otrzym aniu ja kichkolw iek produktów przez gotow anie lub destylację; 17. historia męki Jezusa Chrystusa opowiedziana przez 4 ew angelistów ; 18. niskie drzewko, bardzo rozłożyste; 19. m iasto w Bel
gii; 20. statek o jednym maszcie i jednym po
kładzie z trzema wielkimi żaglami; 21. kielich dużych rozmiarów; 22. cieśnina inaczej lub sztuczna droga w odna, 23. w mitol. słow. błędne dusze zm arłych chodzące po nocy; 24. bogini w mitologii rzymskiej, odpow iadająca greckiej Artemidzie; 25. popularny ssak, gryzoń; 26. nie-, toperz; 27. państwo w Am eryce Południowej;
28. roślina inaczej; 29. kraj w Ą fryce: 30. na
zwa stosowana do ubogich indyjskich, pokutni
ków prowadzących pustelnicze życie; 31. n a
zwisko kilku słynnych władców państw a fran
końskiego.
j — Pragnąłbym zapłacić podatek.
— Bardzo proszę, niech pan siada. W lym roku jest pan pierwszym.
— Pierwszym, który płaci podatek?
Nie . . . ale pierwszym, który tego pragnie.
*
— 'M arianku, powiedz mi co to są kanibale?
— Nie wiem, panie profesorze.
— Jak to, nie wiesz? Przypomnij sobie. Jeżelibyś ty na przykład zjadł sw ego ojca i sw oją m atkę, czym byłbyś wtedy?
— Sierotą, panie profesorze.
— Czy żyje jeszcze tw oja ciotka Ada? Musi ona być już bardzo podeszła w latach.
— Tak ży je jeszcze, ale już mało co ją interesuje. Jedyną jeszcze przyjem ność dla niej stanow ią pogrzeby znajomych, na które ma okazję pójść od czasu do czasu.
•
Znany archeolog miał odczyt o swych w ykopaliskach i na zakończenie prosił, by słuchacze zadali mu kilka pytań od
nośnie jego odczytu. W tedy dał się słyszeć nieśm iały głos na sali:
— Proszę mi powiedzieć, profesorze, czy w szystkie te przedmioty, które pan profesor w ykopał nadają się jeszcze dziś dó użytku?
#
— W ygląda pan zawsze tak rzeżko, gdy pana spotykam.
Tak jak gdyby spotkało pana jakieś wielkie szczęście, które jeszcze trwa.
A tak, rzeczywiście. Kiedyś prosiłem o rękę pańskiej
żony i odmówiono mi. Czy już długo na mnie czekasz, kochanie?
— Przepraszam p an ią! Za u ważyłem, że ten pan n ap rz e-.
ciwko, wciąż ordy
narnie patrzy na pa
nią. Czy mam mu nagadać?
— O nie! Dzię
k uję bardzo, ale to je st m ój mąż.
' — Pani mąż?
— Tak! On jest krótkow zroczny i bierze mnie za ko
goś innego.
•
— Tato, czy mo
gę zabrać z sobą for
tepian, gdy w yjdę zamąż?
— O c z y w i ś c i e , m oje dziecko, ale nie mów o tym tw e
mu narzeczonem u przed ślubem.
*
Na praw o:
— Co wy tu robicie w krzakach, po zam
knięciu parku?!!!
— Do trzech razy powinien pan zgad
nąć, panie dozorco...
Rys. Michał Andrusyn—
Tarnopol SCHODKI MAGICZNE
ot. As
kratki z n a j d u j ą c e się w w i e r s z a c h poziomych wpisać części w yra
zów tak, by utw o
rzyły s ł o w a o znacze
niu nastę
p u j ą cym:
1. z n a n y k o m p o z y t o r operetek; 2. zgod
ność d ź w i ę k ó w brzmiących równocze
śnie; 3. w odospad w Ame
ryce; 4, utw ór m uzyczny o na
stroju balladow ym ; 5. zabawka dziecinna; 6 .-zdobyw ca serc niewie
ścich; 7. założyciel cesarstw a w Nicei; 8. od
powiedź w fudze drugiego głosu; 9. daw na m a
china w ojenna do burzenia murów.
Słowa znajdujące się w rzędzie pionowym jak i poziomym, m ają to samo znaczenie.