• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R. 3, nr 48 (29 listopada 1942)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R. 3, nr 48 (29 listopada 1942)"

Copied!
7
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

IW iB iilW ł

Od roku każdemu dobrze znane komisa­

riaty Rzeszy: Ukraina i „Ostland" (Kraj wschodni) stanowią tylko znikomą część tych wielkich obszarów wschodnich, któ­

re zostały do dzisiaj zajęte przez armię y

niemiecką. /

Cała ta wschodnia połać Europy zo- / stała podbita orężem niemieckim i wcią- / gnięta do służby w niemieckiej go- /

spodarce. /

Począwszy od najpierwsżych linij I frontowych, każdy hektar ziemi zo- I

staje racjonalnie zużyty i zagospoda- I

rowany. Wszystko to wskazuje, że te 1

tereny nie tylko dla Niemiec ale i dla 1

całej Europy stanowić będą w przy- \

szłoścl „podstawę życiową". Trzeba sobie uprzytomnić, że Ukraina ze swymi 17,8 milionami ha ziem uprawnych stała aż do czasu obe­

cnej wojny na piątym miejscu w światowej produkcji zbożowej, i równała się.prawie produkcji Argentyny i Kanady. Burza wojenna, która szalała na tych urodzajnych terytoriach i błogosławionych niwach, pozostawiła tu więcej śladów niż gdzie indziej. Niemcy jed­

nak pracują już nad odbudową tych olbrzymich połaci kraju, by od żniwa do żniwa więcej plonów rodziły. Wszędzie starają się oni, wspierani przez ludność miejscową, wydobyć z ziemi tyle plonów ile tylko ona jest im w stanie dać. W ubiegłym roku można było zasiać oziminą jedynie 22 % pól upraw­

nych, tej jesieni natomiast obsiano w wielu okręgach Ukra­

iny 36 % ziemi ornej pszenicą jarą i żytem. Rzesza nie­

miecka specjalnie zorganizowała 100600 pługów, by uzy­

skać to podwyższenie produkcji. Obecnie, ponieważ je­

sienne zasiewy na czas ukończono, było jeszcze dość czasu na zoranie pól pod zasiew wiosenny. Należy przy tym zaznaczyć, że olbrzymie łany pszenicy znajdujące

TERAZ LUDNOŚĆ M A ZN Ó W PRAWO DAĆ WYRAZ SWOJEJ RADOŚCI I ZADOWOLENIU

Powyżej:

ŻOŁNIERZE NIEMIECCY WSZĘ­

DZIE SPIESZĄ Z P O M O C Ą .

ł -ffe

W P O L U PO B I T W I E Orka na ziemi u k r a i rt s k ie j przy pomocy pługa moto­

rowego.

Na prawo:

W SZEREGACH NIEMIECKIEJ S Ł U Ż B Y P R A C Y N A

WSCHODZIE Mimo trudności terenu, ręce młodych junaków pracuję bez

przerwy.

w kole:

PO D Z I Ę K O ­ W A N IE LUD­

N O Ś C I M IE J ­ S C O W E J ZA O S W O B O D Z E ­ NIE SPOD JARZ­

M A BOLSZEWI­

CKIEGO.

NOW E ZYCIE W HUCIE ZELAZA

MAPKI ILUSTRUJĄCE ZDOBYCZE NIE­

MIECKIE NA WSCHODZIE I STRATY, JAKIE B O L S Z E W I C Y PONIEŚLI

W PRZEMYŚLE.

i L e n i n a l Sorki z M o ik p Ą Katar s K i j ż * wKuib y&«tv

‘rCharkdw uBaku Odessa 11'Mińsk, 6 Rostów uŚmo/ensk 1 Stalingrad i * M e tk o *

Na prawo:

UZYSKIWANIE NOW YCH TERENÓW POD UPRAWĘ ROLI Oczyszczanie ugorów z wielkich głazów skalnych przy pomocy koni.

m iiH d ir .

się na Wschodzie są jedynie cząstką tych, które Niemcy zdobyli w tym roku. Jak wie­

my, Niemcy odznaczają się wielką zdolno­

ścią organizacyjną i potrafili w sposób na­

leżyty wykorzystać dotychczasowe trzech­

letnie doświadczenie z czasu wojny. Sztab gospodarczy ziem wschodnich k i e r u j e ' sposób rozumny tymi terenami, umiejąc zmobilizować w nieoczekiwany wprost spo­

sób komunikację, górnictwo, uprawę roli wiele innych dziedzin życia gospodar­

czego.

Uruchomiono na tych terenach 152 urzę­

dy pracy, by stworzyć pierwsze podstawy do odbudowy. Wszystko to jest pracą, któ­

ra ma na celu za pośrednictwem Niemców przynieść korzyści całej Nowej Europie.

Ta ziemia na Wschodzie woła o ludzi.

Jej zew zostaje wysłuchany. Tutaj jest te­

ren pracy dla wielu naszych przyszłych pokoleń, o ile zechcą one wyzyskać skarby tej ziemi błogosławionej.

Pośrodku wielkich ugorów stanęli już do dzieła pierwsi pionierzy, a są nimi nie tylko żołnierze walczących oddziałów, lecz także przede wszystkim żołnierze pomocni­

czych oddziałów tecłinicznych. Jeden ze sprawozdawców wojennych opowiada; jak kierownik jednego z tych oddziałów przy pomocy kobiet i dziewcząt ukraińskich, umiejących obchodzić się z łopatami wybu­

dował przewody elektryczne o napięch 220000 Wolt. Dziś drewniane słupy, co 100 m odległe od siebie, ciągną się aż do Morza Czarnego. Ta potężna sieć przewodów za­

opatrzy wkrótce ważne gospodarczo tereny w energię elektryczną i stanie się nowym przykładem, jak mimo zawieruchy wojen­

nej mobilizuje się bogactwo tego kraju i stara się wszelkimi siłami ten Wschód od stuleci skostniały w zacofaniu, wszelkimi sposobami obudzić do życia i uczynić go krajem przynoszącym korzyści.

(3)

Pr Wyk rych rzy, ostre śych sta przel szcie sterc czny calos Un naw i kał tii. - w illi k ro tr c aiy r SWoj, Pe- Zmęc prace ja sa cego raz \ Zown ch ał Wielk

> spc Zal W O.

szący n ik o r Wożn ja k ie czeke W r Dr C czyni tiu lu .

> lęk N a w kr Utrud od ni gw ia:

sieni i Ro;

•>ę, z Wacz się z W r czy ta

*erw<

Wa, i odchi P rzes dział dziew dla r Pot w- eia prawu.

Zarań Leander w czasie jednej z pauz, cze kajać na swą kolej zabawia się gra w po kera ze swym partnerem. Widzimy, że

szczęście sprzyja uroczej artystce i właśnie wygrała 13 marek.

Tschird 4

Gro- \

a te lie r . O p e ra to r da|e znak. Puszczają aparat I i I m o w y w ruch.

Zaczynaćl Przed obiektywom apa­

ratu zjawia się robotnik z tablicą, na której jest wypisana dala i numer sceny. Zdjęcie to wraz ze sprawozdaniem posłuży polem temu, który taśmę porzadkuju i układa.

Na prawo;

Wszystko przygotowane. Dekoracje usta­

wione Reflektory gotowe zajaśnieć ośle­

piającym światłem. Teraz przychodzi kolej na charakteryzację. Technika fotografowania została obecnie lak ulepszoną, że wystarczy przypudrować Iwarz brunatnym pudrem i na­

łożyć cienie w oczodołach. Jeszcze jedno wprawne dotknięcie ręki charakleryzalorki

i maska będzie golowa.

w y n ik . P r a c a

Ł a k t o r ó w j e s t

ty lk o cząslką tego w io l- kiego w y s iłk u ludzkiego, k tó ry jest p o li zcliny, l>y stw orzyć filtn . Cała <>>' tuta ludzi: reżyserów, autorów , in- slru k lo ró w , e le ktro te ch n ikó w I wielu,

w ie lu innych musi wytężać swe sity, by w yprodukow ać dobry film . Lu- dzie ci, są bezim iennym i pracow ni- kam i i pozostałą w cie n iu ; należę je d n a k p a m ię ta ć , ż e prócz aktorów właśnie tym ludziom zawdzięcza się

t K w dużej mierze każdy udany tiln i T echnikę liln iu doprow adzono do do- skonalości. Za pomocą film u można nieomal wszystko odtw orzyć każda najśmielszą lanlazję. Uprawdopodobnił W rzeczy ną jb ard zio j nieprawdopodobne

f zrodzone w naszej w yobraźni. N iektóre sceny nakręcane za pomocą różnych spo­

sobów i ulepszeń te clim czn yi h w yw ie m ją silniejsze wrażenie niż le same sceny s fil­

mowane w prosi z n a lu ry. Należy jednak zaznaczyć, ze dekoracje, re k w iz y ty , e te kb św ie lln e sa bardzo wuziie, dają aktorom od­

pow iednie tło ale nie sa rozstrzygające. Zna­

k o m ity akto r zawsze jednak poryw a swa V!|lt i talentem publiczność. Podajemy tu k ilk u zdjęć

•z. pracy Zaruh Leandei w czasie nakręcania no­

wego liln iu Id y pl. „N ie g d y ś '. N iedługo znów będziemy m ie li okazję porlziw iania te j jednej

z na (w iększych w spół­

czesnych g w ia z d s re ­ b rn e g o e k r a n u.

I > o (iz iwiaja< w s p a n ia le kreacje a kto ró w nie -* w yobrażam y soliie nawet, wiele t r u d u i w y siłkó w wymaga w ysta w ie n ie liln iu . Szcze­

gółowego przestudiow ania i opracow ania w y ­ maga każdy gest i ruch aktora, każda sytuacja i to tak pritez reżysera jak 1 a k to ró w , W ie le ż to razy trzeba powtarzać je d n ą i tę samą scenę Poniżej:

Scena ta rozgrywa się gdzieś na stacji kwarantanny w po­

łudniowej Ameryce. Dzięki jednak współczesnej technice i zręczności dekoratorów można nieomal wszystkie sceny odtwo­

rzyć w atelier filmowym. Pod ścianą widzimy sylwetki statystów. Na pierwszym planie, operator kon­

troluje odległość kamery aparatu.

(4)

1>

\ Przy mówieniu ohydnie Wykrzywiał wargi, zza któ- : rych zwisały ku dołowi twa­

rzy, jak u dzika, dwa długie ostre kły. Zadarty nos o du­

żych otworach, cera ziemi­

sta i ciemna od ciągłego przebywania na słońcu, wre­

szcie bujne rudawe włosy, sterczące, rozrzucone w wie­

cznym nieładzie, dopełniały całości.

Unikał ludzi, których znie­

nawidził. U nikogo nie szu­

kał zrozumienia, ni sympa­

tii' — Zamknął się w swej Willi za Paryżem, niejedno­

krotnie nie opuszczając jej całymi miesiącami, gdy robił swoje sławne eksperymenty.

Pewnego d n i a botanik, zmęczony długą i żmudną Pracą, sprzykrzył sobie swo­

ja. samotnię. Wezwał służą­

cego i wydał rozkaz, by za­

raz wytoczono karetę z wo­

zowni.

W chwilę później jechał do Paryża. Je­

chał bez celu, ot tak! — by posłuchać wielkomiejskiego gwaru, by dać odmianę i spoczynek zmęczonej głowie.

Zaledwie wjechał w miasto wpadły nru w oczy jaskrawe płachty afiszów, dono­

szących o występie jakiejś nieznanej dotąd nikomu śpiewaczki, Marii Larosse. Kazał Woźnicy zawieść się na ten koncert, kupił jakieś odosobnione miejsce i obojętnie czekał na rozpoczęcie się koncertu.

Wreszcie debiutantka wyszła na estradę.

Dr Cuma ujrzał drobną, wysmukłą dziew­

czynę, ginącą niemal w różowych zwojach tiulu. Wielkie piwne oczy były spłoszone 1 lękliwe jak' u dziecka.

Na widok jej znieruchomiał, jakby wrósł

W krzesło. Zachwyt zdławił go za gardło, Utrudniając mu oddech. Nie mógł oderwać

°d niej oczu. Wydawała mu się promienną gwiazdą, która przypadkiem spadła na ziemię.

Rozpoczął się koncert. Benedykt zasłuchał

*ią, zapatrzony nieruchomo w oblicze śpie­

waczki, zapomniał o tym, gdzie jest i co

*ię z nim dzieje.

Wreszcie pierwsza część koncertu skoń­

czyła się. Teraz dopiero Cuma wybuchnął:

Zerwał się z krzesła, krzyczał coś, bił bra- Wa, walił w podłogę potężnymi nogami — odchodził od zmysłów! Szary jakiś tuman Przesłonił mu oczy, a w tym tumanie wi­

dział tylko różowe tiule i wiosenną postać dziewczęcą. Momentalnie cały świat zmienił dla niego formę i dźwięk. W zimne serce Potwora wpadło ziarno uczucia, które W przeciągu najbliższych dni urosło do fozmiarów obłędnej miłości.

I a dotychczas kobiety uciekały od Bene- ' dykta Cumy, a on sam unikał ich, mając dla nich pogardę i niechęć. Lecz w sercu Jugo tlił ogień tęsknoty, którą ukrywał sta- tannie. Teraz ogień ten wybuchnął z nie­

wypowiedzianą siłą i zmienił się w pożar,

*lóry ogarnął wszystkie zmysły Cumy.

. Paryżu był teraz co dzień, nie opuścił Sądnego występu Marii. Towarzyszył mu

*°kaj, uginający się pod ciężarem kosza 2 kwiatami, za które — gdyby chciał je sPrzedać — otrzymałby każdą sumę. Wszy­

stkie inne, których mnóstwo otrzymywała

*awsze Maria, wydawały się przy nich po­

spolite i blade, gdyż Cuma w chęci uczy­

nienia przyjemności kochanej kobiecie, po Prostu przechodził samego siebie.

Tak samo zarzucał kwiatami jej prywatne dtieszkanie. Lokaj przynosił je i znikał jak duch, gdyż taki otrzymał rozkaz. Maria Jhimo to wiedziała, od kogo otrzymuje te

*Wiaty.

Pewnego dnia, gdy Maria, ubrana i go­

towa do wyjścia, miała udać się do teatru próbę, stanął przed nią, w jej własnym Pokoju, jakiś młody mężczyzna. Dostał się tum mimo sprzeciwów pokojowej i złożył

“ arii Larosse głęboki ukłon.

— Czy pozwoli mi pani odwieźć się do

‘eatru?

Maria nie mogła zdobyć się na odpo­

wiedź, zaskoczona, zdumiona i onieśmielona.

— Jestem Ludwik de Contades. Czy mogę służyć pani moim powozem, który czeka Przed bramą?

Jasna twarz Marii okrywała się zwolna fożową łuną, gdyż młody 'Człowiek pochła- diał ją oczyma. Resztki dziewczęcej nie- suiiałości walczyły w niej z kobiecą kokie- erią, wreszcie rozkoszny uśmiech rozchylił

" j usta. Wyciągnęła do pana de Contades sWą małą rączkę.

Miło mi będzie skorzystać z pańskiej uPrzejmości, panie hrabio!

Ludwik uwięził tę rączkę w obu dłoniach długo przyciskał do ust.

. Nazajutrz cały Paryż wiedział już o tym, 6 hrabia de Contades przywiózł Marię do Pery. Gdy dr Cuma usłyszał to, ponury przesłonił mu twarz. Zaraz podczas l ‘erwszej przerwy odszukał oczyma rywa- i niepokój wkradł się w duszę Bene- j^dta. Natychmiast zrozumiał, że współ- Wodnictwo z tym chłopcem, gdyby nawet 'alo się zakończyć zwycięstwem, będzie

pką i długą i ciężką.

i *72eliczył się, walka ta nie miała się od- Sw Wca' e- Ludwik de Contades wszystkich p Ych rywali usuną) na zawsze w cień.

c?*estali istnieć dla Marii. Ludwik co wie- od°ra Pr2ywoz'* do teatru, a po występie

^oził do domu. Co dzień rano, gdy tylko

z

RŁ//£L

4*' '• 'fcf «, \

J

budziła się, pokojowa przynosiła jej do łóżka skromny pęk wilgotnych ponsowych róż. Witała je pocałunkiem, przeznaczonym dla Ludwika, który przysyłał te róże. Nie­

rzadko w słoneczne południa widywano ich oboje razem w powozie. Maria przeżywała czarowny sen pierwszej miłości. Ludwik szybko zauważył, że gorące jego uczucie zostało odwzajemnione i pławił się w szczę­

ściu, jak kwiat w słońcu.

Pewnego dnia, Ludwik objął Marię ra­

mionami, przytulił do piersi i okrywając pocałunkami jej twarz zapytał, czy chce być jego żoną.

Maria oniemiała. Nigdy nie myślała o tym, by Ludwik mógł ją zaślubić, może dlatego, że go kochała naprawdę. Patrzała na niego z niedowierzaniem, niemal przerażona, nie mogąc zdobyć się na żadne słowo, po­

wtórzył:

— Mario! czy chcesz być żoną moją?

— Ależ, panie hrabio .. .

— Mario, droga moja! Czy nie wiesz, że kocham cię? Jesteś jedyną istotą, którą potrafiłbym zaślubić i jeżeli tego nie’ zrobię, to tylko wtedy, gdy odmówisz mi! Ale zre­

zygnuję z ciebie tylko wtedy, gdy powiesz mi, że kochasz innego.

— Ludwiku! — krzyknęła Maria, rzuca­

jąc mu się na szyję, Jej słodkie oblicze płonęło szczęściem.

— Kiedy się odbędzie nasz ślub?

— O! czyż naprawdę tak bardzo ci się spieszy? Nie wiem jeszcze. Na razie nie myślę o tym. Jestem twoją i będę tylko twoją! Czy źle nam jest tak, jak jest?

— Nie, Mario, ale, chciałbym jak naj­

prędzej nazwać cię swoją żoną i wiedzieć na pewno, że nikt mi cię nie zabierze! Je­

steś klejnotem, którego pilnie strzec trzeba.

W kilka dni później cały Paryż mówił o zaręczynach Marii Larosse z młodym hrabią de Contades.

Dr Cuma zorientował się wreszcie, że fundament, na którym budował całe swoje przyszłe życie, chwieje się. Postanowił więc wszystkim niepewnościom położyć kres w sposób najprostszy i zresztą jedyny:

oświadczyć się. Podświadomie liczył na urok swego nazwiska i milionowego ma­

jątku, przekraczającego znacznie majątek hrabiego de Contades.

Pojechał. Pokojowa, przerażona jego wi­

dokiem, nie próbowała nawet zatrzymać go.

Wszedł do pokoju Marii, która ubierała się- do teatru. Na widok botanika zmartwiała.

Przerażenie, zdumienie i wstręt zatamowały jej oddech.

Ujrzawszy ją wyciągnął do niej ręce, jak do szczęścia.

— Mario!

Upadl przed nią na kolana.

— Czego pan chce ode mnie? — wołała Maria.

Wtedy zrzucił przed nią cały ciężar swej duszy, swoją rozpacz i miłość. Maria drżała od wstrętu i bojażni. Ale uświadomiła so­

bie, że jeżeli odmówi mu i powie, że jest narzeczoną Ludwika, to przeszkodzi w jaki­

kolwiek sposób ich małżeństwu. Powiedziała mu więc, że nie spodziewała się jego oświadczyn i prosi o kilka dni do namysłu.

Dr Cuma wrócił do domu pijany szczę­

ściem i nadzieją — a Maria nazajutrz, sko­

ro świt, wyjechała do Ludwika. Na drugi dzień po południu odbył się w tajemnicy ich ślub, a po ślubie Ludwik i Maria wy­

jechali w niewiadomym kierunku. Maria zawiadomiła tylko zarząd Opery, że z po­

wodu wyjazdu w podróż poślubną przez dwa miesiące nie będzie obecną w Paryżu.

Czekający wciąż na wezwanie Marii Cu­

ma dowiedział się wreszcie o wszystkim.

Wpadl do swej pracowni jak oszalały. Sko­

pał i zniszczył nogami wszystko, co tylko znajdowało się w niej: uwielbiane swoje

„eksperymenty", kwiaty i wazony. Upadł na ziemię, gryzł ręce do krwi, płakał, wy­

grażał całemu światu, Marii, Ludwikowi i sobie —c i zemdlał.

Przyszło zapalenie mózgu. Trzy miesiące zmagał się ze śmiercią, a gdy wyzdrowiał, słowem nie wspomniał o tym, co było, nie zainteresował się nawet, czy Maria de Con­

tades wróciła już do Paryża. Był obojętny i nieczuły.

Pewnego dnia dr Benedykt Cuma wypo­

wiedzą! wszystkie udziały, które posiadał w licznych przedsiębiorstwach, jako współ­

właściciel: wycofał m i l i o n o w e wkłady

A

śni swojego plemienia.

Benedykt Cuma wiedział o tej miłości i znal jej ta­

jemnicę. Przez d w a l a t a przecież płacił za nią na­

uczycielom czarnej wiedzy w In d iac h ... Wykorzystu­

jąc to, czego nauczyli go niegdyś, raz jeden spojrzał długo w czarne oczy Han­

neh — i mała Arabka po­

kochała go, sama nie wie­

dząc za co, jak i kiedy.

Tymczasem niebezpieczna podróż przez Pustynię Arab­

ską skończyła się'. Dotarli następnie do Delty Nilu, a stąd skierowali się na po­

łudnie w górę rzeki.

Pewnego dnia H a n n e h _ _ wyznała Cumie, że spodzie-

r rr

wa się zostać matką.

— Wiem o tym, Hanneh!

— odpowiedział jej. — Bę­

dziesz miała córkę.

Otoczył ją s t a r a n i e m i opieką. Jechała na najspokojniejszym wielbłądzie, na którego grzbiecie urządzo­

no jej z rozkazu Cumy wygodne postanie.

Nie należała już do służby. Przebywała te­

raz wciąż w towarzystwie Cumy, który ubrał ją w kolorowe tkaniny i obdarzył mnóstwem podarunków. Czuwał nad każ­

dym jej krokiem i słowem. Lecz bynajmniej nie chodziło mu o Hanneh. On roztaczał swój wpływ i władzę nad dzieckiem, od pierwszej chwili jego powstania w łonie matki.

Minęli Asuan i Wadi-Halfa. Doszedłszy do trzeciej Katarakty opuścili bieg rzeki i przeprawiwszy się przez Pustynię Nubij­

ską, omijając szerokim półkolem Pustynię Libijską, zmienili kierunek na zachód i do­

tarli wreszcie do jeziora Czad.

Odtąd szli ciągle na zachód, aż do Nigru.

Po drugiej stronie był już cel wyprawy:

Wysoki Sudan.

Przeprawili się przez rzekę. Cuma na­

tychmiast zatrzymał karawanę i ogłosił śmiertelnie zmęczonym ludziom kilkudniowy wypoczynek, przed wyruszeniem w głąb Sudanu. Natychmiast rozbito namioty i roz­

palono ogniska. Kobiety zabrały się do pie­

czenia mięsa.

Hanneh, z uwagi na zbliżający się termin rozwiązania, przebywała z rozkazu Cumy w jego namiocie, pod bezustanną opieką jednej ze służebnych Arabek.

Na trzeci dzień Cuma zabrał się do pra­

cy. Jako botanik znal teoretycznie całą ro­

ślinność Sudanu, a przecież spotkał okazy kwiatów tak rzadkie i piękne, jakich tu na­

wet ujrzeć się nie spodziewał. Zbierał je skrzętnie i zanosił do swej prowizorycznej pracowni. Zamierzał bowiem drogą skrzy­

żowania tych wszystkich gatunków stwo­

rzyć coś naprawdę nadzwyczajnego, nie tylko w znaczeniu piękna, ale i w znacze­

niu wartości. Od fakirów nauczył się wielu bezcennych wprost właściwości leczniczych i postanowił wiedzę tę wykorzystać lepiej jeszcze, niż oni, bo posiadał wykształcenie, którego oni nie mieli.

Pewnego dnia Hanneh urodziła córeczkę.

Cuma przerwał prace doświadczalne i za­

jął się oboma. Długo patrzył w malusieńką pomarszczoną twarzyczkę dziecka. Bvlo tak, jak chciał: dziewczynka. Obiecywała być zupełnie podobną do matki, urodziła się silna i zdrowa.

— Będzie się nazywać Edythl — rozka­

zał Cuma. — Takie imię noszą córki białych ludzi na Zachodziel

To, co wychodziło z ust Cumy, było dla Hanneh święte. Odtąd wszyscy wokół uczy­

li się wymawiać niezwykle imię małej Edyth.

Dr Cuma powrócił znów do swego „eks­

perymentu". Co dzień oglądał uważnie ro­

ślinki, zasadzone w szklanych puszkach i zauważył, że roślina marnieje i usycha.

— Te gatunki nie „zejdą się" stwier­

dził w duszy. Byl trochę zdziwiony. We­

dług wszelkich przypuszczeń i jego obli­

czeń doświadczenie powinno było dać do­

bre wyniki.

Zamknął się w swej pracowni. Obliczał coś, kombinował, próbował. Za kilkanaście dni znowu obejrzał rośliny: wschodziły, ale słabo. Widocznym było, że w ten sposób przeprowadzone skrzyżowanie nie wyda pozytywnych rezultatów.

Cuma rozkazał przenieść się w głąb Wy­

sokiego Sudanu w okolice, gdzie roślinność była jeszcze bujniejsza i bardziej różno­

rodna. W kilku tygodniach postawiono tam nową pracownię, coś w rodzaju małego dornku i poustawiano na prostych, skleco­

nych naprędce stolach, wszystkie przyrzą­

dy botaniczne, słoje, wazoniki, szklane pu­

dla i wszelki materiał doświadczalny. Cu­

ma zamknął pracownię i odtąd nikt nie miał do niej dostępu, nawet Hanneh. Na­

tychmiast zabrał się do pracy. Przez małe okienko, zasunięte drewnianą okiennicą, podawano mu pożywienie, a on pracował dnie i noce bez wytchnienia, prawie nie wychodząc z pracowni.

Ustaliwszy połączenie gatunków, zasadził skrzyżowane rośliny w szklanym pudełku, podlewając je codziennie świeżą krwią ptasią.

Po upływie kilku tygodni Cuma stwier­

dził, że roślina przyjęła się znakomicie i rośnie nieomal w oczach, coraz silniejsza i coraz piękniejsza. Skrupulatnie badał każ- z wszystkich banków francuskich i zagra­

nicznych, zlikwidował swą wspaniałą, je­

dyną w Europie, hodowlę kwiatów pod Pa­

ryżem — i wyjechał nie wiadomo kiedy.

Dowiedziano się tylko, że wystarał się o p a s z p o r t zagraniczny, zdołano nawet stwierdzić, że wyjechał do Anglii, ale nic więcej. Odtąd wszelki słuch o nim zaginął.

Upłynął rok, drugi, trzeci, — i wreszcie na wszystko spadła mgła zapomnienia.

Co tymczasem zrobił Cuma, opuściwszy Francję?

Po krótkim pobycie w Anglii wyjechał, jakimś skromnym stateczkiem do Japonii, krainy słońca i kwiatów. Tam zatrzymał się blisko rok.

Następnym etapem jego podróży były Indie. Tu już pociągnęła go nie przyroda, ale t a j e m n a wiedza fakirów i j o g ó w . Wśród nich Cuma, który nigdy nie był ską­

py, stał się po prostu rozrzutny, nie żało­

wał złota, ale zdobył to, czego chciał: stał się ich uczniem. A uczył się tak chciwie, że w przeciągu dwóch lat, dorównał swym mistrzom i zgłębił ich dziwną naukę. Z za­

kresu botaniki i ziołolecznictwa dowiedział się wielu rzeczy, o których świetna wiedza europejska nie miała dotychczas najmniej­

szego pojęcia.

Cuma skrzętnie zbiera! i w głębi umysłu chował te skarby. W ten sposób upłynęły dwa lata.

Cuma uznał dalszy pobyt w Indiach za zbyteczny. Zabrawszy ze sobą kilku Hin­

dusów dla pełnienia posług i pilnowania bagaży, odjechał do Delhi.

Tu opracował szczegółowo plan podróży.

Obecnym i ostatnim już etapem jego wę­

drówki był Wysoki Sudan, raj przyrodni­

ków, ziemia o fantastycznie pięknej i buj­

nej roślinności.

Zaopatrzywszy się w potrzebnych prze­

wodników ruszył teraz z Delhi na północny- zachód, omijając pustynię Tharr, do dolne­

go biegu Indusu. Przez Beludżystan, wzdłuż całej południowej Persji, przedzierając się przez wzgórza Iranu — dążył do Mezopo- tanii, doliny Eufratu i Tygrysu.

Zatrzymał się w małej wiosce arabskiej na zachód od Bagdadu. Arabowie-nędzarze chętnie garnęli się do niego, zachęceni wy­

soką zapłatą. Dostarczyli mu kilkanaście wielbłądów i oświadczyli gotowość udania się za nim, gdziekolwiek by im pójść roz­

kazał.

Jeden z przewodników miał przy sojrie córkę, piękną Hanneh o wielkich czarnych oczach. Była łagodna i cicha, jak dzieckp.

Cuma rozkazał staremu Arabowi zabrar córkę ze sobą.

Wyruszyli. Przez Syrię dążyli ku Pustyni Arabskiej. ’ Cuma jechał zamyślony i mil­

czący. Wiele obiecywał sobie po swym po­

bycie w Sudanie, który planował na jakieś dwa — trzy lata. Zamierzał dokonać czegoś naprawdę niezwykłego. Gnała go naprzód żądza pracy i doświadczeń naukowych — i zapomnienia.

Wspomnienie Marii nie opuszczało go.

W targaninie namiętności i żalu znienawi­

dził Marię każdą kroplą krwi, każdym ude­

rzeniem serca. Wspominał bezustannie jej oszukańczą odpowiedź, potem wyjazd, a ra­

czej ucieczkę — i poprzysięgał jej w duszy straszliwą zemstę. Ale nie tylko jej: cios jaki Maria zadała jego pierwszej i jedynej w życiu miłości pogłębił do dna jego po­

przednią nienawiść do kobiet i do całego świata. Powoli zatracał resztki człowieczeń­

stwa, zmieniając się w potwora, przed któ­

rym najzuchwalsi nawet Arabowie drżeli.

Dla jednej tylko istoty był względny i miał ludzkie słowo. Była nią Hanneh. Nie miał dla niej żadnego uczucia, była mu tylko potrzebna, ją bowiem wybrał na materiał, z którego miał stworzyć fundament pod zemstę, obmyśloną podczas bezsennych nocy i długich, bezczynnych dni żmudnej pod­

róży.

Nikt nie wiedział, jak to się stać mogło, ale wnet zauważono, że piękna i słodka Hanneh kocha potwornego przybysza z Za­

chodu. Gdy we wszystkich budził wstręt i fizyczną odrazę, obok panicznej zwierzę­

cej trwogi, ona swymi sarnimi oczyma patrzyła w jego straszne seledynowe oczy z miłością i bezgranicznym przywiązaniem.

Na noc kładła się w pobliżu jego namiotu i czuwała nad jego snem, a gdy nie spał,

(5)

w listku, każde w łókno łodygi. I stw ie r­

dził, że jak k o lw iek e k sp ery m en t udał się, nie w ykazał w stu p ro ce n tac h takiego w y ­ niku, ja k ieg o spodziew ał się w edług n ie ­ om ylnych niem al obliczeń i kom binacyj.

W ięc je d n ą z roślin ek rozebrał chem icznie tak dokładnie, że absolutnie m usiał już w y ­ śledzić brak; p rzeprow adził drobiazgow ą analizę ziemi, z k tó re j kw iat w y ra sta ł i dow iedział się w szystkiego.

Pow tórzył cały ek sp ery m en t po raz trzeci.

Znowu skrzyżow ał w y b ran e gatunki, zno­

w u ułożył je w szklanych pudłach i znowu na szereg m iesięcy uzbroił się w cierp li­

wość.

Ja k poprzednio, chw y tan o mu w sidła ptaki, ale ich n ie zabijał, je n o w nocy, gdy w szyscy spali, uchylał o k ien n icy i puszczał je na w olność: nie były mu potrzebne.

Pew nej nocy nato m iast znikł bez śladu je d en z H indusów . Gdy rano zauw ażono jego brak, Cum a rozkazał w szystkim s z u ­ k ać go. Szukano go w ięc w prom ieniu k il­

k u n astu k ilom etrów na próżno. N ie z n a­

leziono naw et jego kości, naw et jed n eg o strzępa z jego szaty. Znikł, ja k b y się za- padł pod ziemię.

Cum a co ja k iś czas zaglądał do sw ego

„ e k sp e ry m e n tu " i za każdym razem w y ­ chodził z pracow ni coraz b ardziej zadow o­

lony i coraz b ardziej podniecony.

M ijały tygodnie. I znow u ktoś ze służby zniknął tajem niczo.

W tym ok resie Cum a m iał dość dużo w olnego czasu. P ośw ięcał go w zupełności praw ie H anneh i córeczce. Dziecko za k aż­

dym jego zbliżeniem drżało i bladło jak kreda, cho w ając głów kę za p lecy m atki, by nie p atrzeć w oczy ojca. O dczuw ało przed nim n iew ypow iedziany strach. Ujął je sobie w reszcie łagodnym i słow y, ale zaw sze bało się go. O n do tego w łaśnie dążył, dobrow olnie dopuszczał do w y tw o ­ rzenia się takiego stosunku pom iędzy sobą i Edyth; p rzygotow yw ał dziew czynkę do roli ja k ą w przyszłości o degrać m iała.

Dziecko stało się w k o ń cu tak w rażliw e, że ic ag o w ało na k ażd e spojrzenie, na każdą

M B w m w .m iN u ij.in ig a w u, Redakcja: ul. Piłsudskiego 19 lei. 213-93 — Wydawnictwo: Wielopole 1 lei. 135-60 — Pocztowe Konto Czekowe: Warschau Nr. 900

F u t r a c9

L i s y

Płaszcze cieszy s,

M A G A Z Y N J U B IL E R S K I

K r a k ó w , G r o d z k a 60 p o lec a :

zegarki, n a krycia srebrne, papierośnice, ifp.

Kow otei F ilo ttlilly c z n e . Każdy zbieracz chcący upewnił mini otrsymywo- nie wiadomośti. o ukazaniu się nowości w poszczególnych krajach powinien na­

tychmiast zamówi! u nas many abonament miesięcznika nowości Michel luk Swzsf w cenią po il. 7'50 płatnych z góry. Każde i tyrh miesięcznych wydawnictw jest bogato ilustrowane kliszami nowytk maczków i podajt inlormacje ItchniciM. Pon­

tem zawiera również ostatnia notowania ren. Numerów jest dwanaście. Pierwszy okala się w listopadzie kr. a dalsze 10 miesiąc. Wysyłkę akonentom uskntacżnia firma D/H „PIONIER". Rrakdw. Stolarska 9.1 p. każdego mioslęco po akaraniu się nomom.

Eona rocznego akonamentu podani wros z kosztami wysyłki. Prosimy nil zwlekać..

O g ła sza j się

u> Ilu stro w a n y m K u rierze P olskim M E B L E KUCHENNE t POKOJOWE

p o l e c a ;

M a g a z y n K ra k ó w , Starowiślna 79,

Dra Ha lider a Ylll

N u m e r r e j e s t r a c y j n y 2 0 2 6

b e z b a rw n y i a ro m a ty c z n y p ły n d o s k ró c o n e g o i w y g o d n e g o leczenia świerzbu

NOVASCABIN działa już po jednorazowym użyciu, nie plami i nie niszczy bielizny nie powoduje przerw w pracy

D o n a b y c i a w e w s z y s t k ic h a p t e k a c h

Fabryka C hem iczno-Farm aceułyczna

Dr. A. Wander, S. A. Kraków

^ i J Ó O O O O O LITRÓ W POWIETRZA

‘ ’ 1 LITR GAZU?,KRYPTON

Ż a r ó w k a O s r a m c u d e m t e c h n i k i

Z n ajdu je się w pow ietrzu i jest tak cenny jak złoto:

G a z K r y p t o n .

I litr, te g o szlachetnego gazu w ym ag a 1 m iljo n a litró w p o w ie trz a . Ale ten w y d a te k jest korzystny: g d yż św iatło żarów ki O s ra m -K ry p to n od pow ia da ze w zg lę d u na b o g a tg w yda jn ość lum enów i srebrzysty kolo r św iatła, w ysokiem u p o z io m o w i precyzyjnych

w y ro b ó w O sram .

Ż A R Ó W K I

O S R A M - K R Y P T O N

dużo ś w ia tła - m ało p rądu

zanim zdążył w ypow iedzieć w szystko.

Pew nego dnia o bardzo w czesnym św i­

cie, gdy n aw e t ptaki spały jeszcze, u k ry te w gałęziach, w szyscy śp iący w n am iotaach poczęli poruszać się niespokojnie, siadać na posłaniach, a po zupełnym przy jściu do przytom ności w ciągać w płuca p ow ietrze ze zdziw ieniem i uw agą.

Co to jest? p y ta n o się w zajem oczyma.

Dokoła nam iotów unosił się w pow ietrzu nieo p isan ie p iękny zapach, subtelny, deli­

katny, oszałam iający. Od zapachu tego po­

czynało ch w y tać w szystkich drżenie za­

chw ytu i uniesienia.

Cum a zbudził się na rów ni z innym i. Sko­

czył na rów ne nogi i w ypadł w k ie ru n k u pracow ni. Rozległ się je g o głośny, dziki krzyk i ucichł nagle. H anneh skoczyła ku pracow ni. W tej sam ej chw ili w ypadł z niej Cum a blady, z szałem w tw arzy, z dziką radością w w ytrzeszczonych o k ro ­ pnie oczach.

H anneh! H anneh! chodź tu! C hw y­

cił ją za ręk ę i w ciągnął do w nętrza. Po chw ili pow ietrze przeszył krzyk H anneh, potem dziwny, h istery czn y śm iech, w reszcie płacz, ale płacz nie żalu, nie p rzerażenia, lecz ekstazy, za chw ytu . , .

W drzw iach pracow ni ukazał się Cuma, n io są cy n a ręk ach półzem dloną H anneh.

Co to było? Co to b y ło ? . H anneh! Po­

wiedz, na A llaha! błagali ją w szyscy, gdy Cum a oddalił się.

H anneh o cierała łzy, oszołom iona i d y ­ gocąca.

O! H anneh była w raju i w idziała b ły ­ szczący cud! w ołała w śród łkań.

W niespełna dw a la ta później B enedykt Cum a był już w Europie. Z atrzym ał się w raz z có rk ą w H iszpanii. W A ndaluzji, w pobliżu G renady, kup ił p rzep ięk n y m a­

ją tek ziem ski. M ajątek ten w k ilka dni pó­

źniej stał się n o ta rialn ie w łasnością c z te ro ­ le tn ie j Edyth F erallano. W ja k i sposób u d a­

ło się Cum ie w m ówić w notariusza, że takie

aytn pozostało na zaw sze tajem nicą.

Na m a jątk u Edyth osadził Cum a zarząd­

cę, a dla k ontroli sam m iał przyjeżdżać co ja k iś czas.

Z abraw szy córeczkę w y jec h ał i 'zaprze­

paścił się gdzieś w T atrach.

. . . i te T atry n iebotyczne sta ły się nie-, długo potem jedynym i, a zaprzysiężonym i w kam iennym m ilczeniu św iadkam i dziw ­ nych rzeczy. W noce, księżycow e i jasne, lub o tchłannie czarne, czy też ciepłe i po­

godne albo bluzg ające potokam i deszczu i z trzaskiem c isk ające ja sk ra w e pioruny na w ierchy i granie, a też i zim ą w n a j­

gęstszą śnieżycę, podczas k tó re j n ie w aży ­ łoby się głow y na św iat w ychylić żadne boskie stw orzenie je c h a ły i je ch a ły sznu­

rem, ja k zaskroniec spłoszony z leży w ijąc się u podnóża gór, halam i lub lasem , n ała­

dow ane po czubek w ozy. W iedli je ludzie m ilczący ja k w idm a, i ja k w idm a w y g lą­

d ając y w ciem nych płaszczach i szczelnych kapturach. N igdy słow o nie padło m iędzy nimi. Porozum iew ali się a i to z rzadka.

gestam i. I jechali, je ch a li przed siebie!

nagle znikali z oczu ja k złudzenie w zroko­

we! Czy las ich pochłaniał, czy staw y, czy może góry b rały ich w siebie nie w ia­

domo!

P rzytrafiło się, że ten i ów gazda ujrzał posępny a dziw ny korow ód, słyszał w y ra ź­

nie brzęk szkieł, m etali i żelastw a, albo i na w łasne oczy u jrza ł czarną, żyzną, nie- górską ziem ię, kop iato usadzoną na fury,

ja k ie ś słupy kam ienne, płyty, fu tryny drew niane, śc ian y ze szkła, czy k iej licho

w tedy żegnał się krzyżem św iętym i um ykał.

G ruchnęła m iędzy góralam i wieść, że chyba C zort zam ek na szczytach buduje, bo i głosy dziw ne posłyszał ten i ów z od­

d ali: niezliczone m łóty czy to porzyska w a­

liły dniem i nocą w skalne granity. Biły i biły nikt nie doszedł, gdzie, po co i ko­

mu, bo k to za głosam i tymi zapuścić się w ażył (a m ało kto się w ażył w te dzikie, stopą n ie tk n ię te uroczyska), nie w rócił już n ig d y d o s w o je j k o le b y .

Cum a oddał Edyth do in te rn atu wycho­

w aw czego przy klasztorze. Dziewczynka w iedziała tylko tyle, że nazyw a się Edyth F erallano, że m atka je j um arła już dawno, a o jciec podróżuje i je s t daleko. W ychowa­

nie i w y k ształcen ie Edyth opłacać miał w edług pisem nej dyspozycji, przesłanej p rzeoryszy Z akładu, z a r z ą d c a majątku Edyth z dochodów , k tó re m a jątek ten stale przynosił.

Z akonnice i w ychow anki Z akładu szybko polubiły dobrą i cichą Edyth. Obchodzono się z nią d elikatnie, gdyż była dziwnie w rażliw a, lękliw a, pełna subtelności i roz­

m arzenia.

IX .

Sala ko n certo w a w ypełniona była do o sta tn ie g o m iejsca. T ylko na p a r t e r z e , w pierw szym rzędzie na przeciw estrady, zn ajd o w ały się nie z a ję te jeszcze trzy krze­

sła, zarezerw o w an e dla Flory, Edyth i Sta­

nisław a.

O prócz tych trzech p arte ro w y c h krzeseł jeszcze kilka było m iejsc nie zajętych:

w p a rte ro w e j loży przy w ejściu siedział w śród reszty p ustych foteli, sam otny jakiś człowiek.

S iedział w głębi loży, by ujść uw agi cie­

k aw ych spojrzeń i, u śm iechając się złośli­

wie, p atrz ał uparcie w pierw szy rząd krze­

seł. S iedziała tam w to w arzy stw ie ojca mała Je a n n e , p ię tn asto letn ie dziew czątko, jedyna córka M arii hrab in y de Contades.

K ręciła się n iesp o k o jn ie na sw ym miejscu, bezu stan n ie p y ta ją c o coś ojca, k tó ry sie­

dząc obok niej, u sp o k a jał ją i coś persw a­

dow ał. W idać było z całego jego zachowa-j nia, że córka je st jego najw iększym skat-j bem, n ajw iększą radością jego życia.

B enedykt Cum a p atrz ał na to szyderczo.

Zw ilżał językiem sine wargi, a oczy jego, p ełn e zw yro d n iałej żądzy, w pijały się w j®' sne oblicze Je an n e . P rzyjechał ostatecznie zem ścić się za całe sw oje życie, ale nie na M arii bezpośrednio, p rzy je ch a ł zabrać jej to, co było dla niej najdroższe, nad w szys,‘

ko u k ochane i stanow iło dla niej najwyższe ziem skie dobro: córkę.

Ciąg dalszy nastąpi

Duży admia

°ia, m :iężkć hny.

*eśnie 1 natui

•emno

!y też

>ż pół a b ią c Portri

°godn Na k, Nem I Dzień

•ynąl . Jedne e. Poc

! o to | 1 Więc W Ob da w id koi

Je d n e d eń ca :szcze M lod,

!i sam, 'łgała

Pył u K Mi Nrietę Zatęsl Mi za '*rażei Kwiat iększa ieWiai V też Pozkw M o tn e I$Zczęs pienia, i ' dużi

W tej

°bco g N ie Samot

"" Sta l''~ Tał Miką d hWażal

‘hutku .

*nalez

"truła s

^az st<

leżała Cichy, yrni iu epow l*j śmi

^Yjacic Portret J e j za 1 kogo

M

u

Nie m <

to

Cytaty

Powiązane dokumenty

' Tak naprawdę jest się gburem, jeśli ja- dąc z kobietą w przedziale i to w dodatku z piękną kobietą, nie zwraca się na nią uwagi. Tymczasem Eliza

Młody człowiek już promieniał z zadowolenia, że udało mu się wreszcie osiągnąć swój cel, ale w dwie minuty później zjawił się Ja- wajczyk z dużą

Bogaty wielki kupiec, który bez ustanku znajduje się w podróży (od ganku do ganku) przedstawiciel potężnej przemysłowej firmy, która się sprowadziła do Lwowa

ściej wtedy, gdy jakiś inny mężczyzna pragnie się ożenić z jego byłą żoną. U wielu jednak dzikich ludów małżeństwo jest bardzo ścisłym związkiem

N a ­ ród amerykański widzi że ta wojna zbliża się coraz bardziej do źródeł jego własnego bytu tak od zewnątrz jak i od wewnątrz wskutek coraz bardziej

czone jest ukrycie się przed wzrokiem człowieka wcho­.. dzącego przez

zerwatach, zachować swe obyczaje i pokazywać się za opłatę ciekawym. Na naradę wojennę nie zbieraję się też już jak dawniej w ostępie leśnym pod drzewami,

Generał Andrews, który w łaśnie-w cząsie ataku na wyspą Arubę t«jn się znajdował, opowiada, żę-a lak wypoczął się od storpedowania dwóch okrętów-cystern..