Zbigniew Bauer
Jak mnie uczono?
Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 6, 142-146
resu je czy jest w stan ie zaw ażyć na treści w yk ład u . N au czyciel p y ta, b y uczeń odpow iedział w e d le jego p rzew idyw ań, by klasa „do szła ” do uprzednio przezeń zaplanow anego w n iosku . C ałkow ita n ie zborność podobnej d ysk u sji w yn ik a z prostej p rzyczyn y, że jej treść nikogo n ie obchodzi. W obec tego w y p o w ied ź ma charakter karny, obow iązkow y, p ołow ę czasu zajm u je jej w ym u szan ie. W od gadyw a niu m y śli u czącego pom aga naprow adzający sposób zadaw ania pytań oraz p raktyka zaw sze podobnego sch em atu lek cji. Dość szybko uczeń zostaje w drożony, w y tr eso w a n y —r g d y nie obchodzi go przedm iot, to obchodzi na p ew n o prem iow anie tego, co robi, tak że w n ied łu gim czasie b y łb y gotów p ow ied zieć każdą, jaw n ą n aw et bzdurę. N au czyciel m aw ia w tedy, że z klasą pracuje się lep iej. N ie zaw sze m usi sam organizow ać w szelk ie n ib y-in terp reta cje. B y zdać lek cję na sam od zieln e w yp ow ied zi uczniów , trzeba m u nauczyć w sz y st kich, że n iew sk azan e są w ątp liw ości i n ierozum ienie, tolerow an e z ko n ieczn ości zaś m ów ien ie b y le czego, bez zw iązku, oczyw iście w gra nicach „ p rzyzw oitych ”, zw yczajow o u stalon ych . Trzeba m u także, jak zaw sze, zapom nieć, że w szelk ie p osu w an ie się naprzód z planem i program em sta je się dla ucznia cofaniem — gm atw aniem , m ące n iem i zaciem n ian iem jego pojęć. U czący nie m a nic przeciw tw ier d zeniom od k ryw czym i orygin alnym . Cóż, je śli w k lasie jeszcze nie w drożonej n ik t ich p ostaw ić n ie u m ie, a w k la sie w drożonej już i n ie um ie, i n ie chce, i n ie potrzebuje, b ow iem m y śl n iebanalna nie je st ani czym ś w ym agan ym , ani rzeczą am bicji, ani żadną w ogóle w artością. Inna spraw a, że lek cy jn eg o w n iosku już w yp ow ied zia nego zak w estion ow ać n ie sposób. G dyby ktoś znalazł na to i ochotę, i odw agę, i u m iejętn ość, to n a u czyciel zaw sze m oże czy jeś słow a ośm ieszyć, zlek cew ażyć, u n iew ażn ić choćby pozornie kilkom a ru ty n ow an ym i zagraniam i. G dyby ktoś u m iał bronić tego, co pow ie, to n au czyciel zaw sze m oże zaw ołać: n ie mądrz się, nie przekrzykuj m nie, w yjm ij ręce z k ieszen i. N ie w ie m — czy ru tyn a każe ow em u n au czy cielo w i n igd y n ie p rzyznaw ać uczniom racji, czy też rutyna nie pozw ala m u n iczego spoza niej zrozum ieć. Jed n o jasne, że szk ol ne d ysk u sje jak n ajidealniej odbierają chęć w ła sn y ch sądów , nie ty lk o n ie uczą, lecz oduczają w szelk ieg o m yślen ia.
K rzysztof S taw iarski
Jak m n ie uczono?
O statnio do dobrego tonu n ależy m ów ien ie tak zw anej p raw d y w oczy i szat rozdzieranie. P isan ie o lek tu rach szkol n ych n ie m oże się obyć b ez p ow yższych oznak n iezadow olenia, przy czym n iezad ow olon ych jest tak w ielu , że ich larum zaczyna po trosze
nużyć. Z p ew nością — nie ma pow odów do radości, bo m u ry szkół średnich opuszczają ludzie, którzy n ie w iele mogą p ow ied zieć o li teraturze polskiej, n ie m ów iąc o pow szechnej.
Co czyta dorastający Polak? P ytan ie w ym aga poprzedniego założe nia, że w ogóle czyta, że w ogóle ma czas na nadobow iązkow ą le k turę.
P olon iści biją w dzw on trw ogi, a fachow e pism a zastanaw iają się nad k ryzysem p olon istyk i w szkołach średnich.
W czw artej k lasie szkoły średniej polonista dysponuje p rzeciętn ie czterem a godzinam i języka polskiego, w których m u si zm ieścić w ca le n iełatw ą p rob lem atyk ę literatu ry lat w o jn y i okupacji, i jeszcze bardziej złożoną literaturę w spółczesną. Przychodzą m u do g ło w y różne p om ysły, lecz zaw sze pozostają w sferze zam iarów. G dzie jest bow iem czas na rozbiór przynajm niej p obieżny p odstaw ow ych u tw o rów p oezji i prozy lat obecnych, podbudow ę filozoficzną, socjolo giczną i Bóg w ie jeszcze jaką, gd y trzeba skontrolow ać ucznia, kształcić jego sty l w yp ow ied zi p isem n ych , pow tórzyć w reszcie przed egzam inem dojrzałości cały m ateriał! A gdzie jest czas na realizację m ateriału gram atycznego i nauki o języku? Z praktyki osobistej w iem , że m ało jest uczniów m ogących w czw artej klasie udzielić odpow iedzi na błahe p ytan ie z zakresu fo n ety k i, słow o- tw órstw a czy sty listy k i. Mało jest też n auczycieli, którzy dla św ię tego spokoju przygotow ują choćby jedną lek cję z tego zakresu. S tosunkow o dużo rum oru narobił sw ego czasu artyku ł w „Życiu L iterackim ”, w k tórym autor dość obcesow o p otraktow ał szkolne podręczniki do h istorii literatu ry i ca ły szk olny program tej d zie d ziny w ied zy. „Ż ycie” naraziło się szkole i w eszło na indeks, m im o że nie b yło w tym artyk u le ani k rztyny fałszu.
B ez żenad y p isał autor, że podręczniki są idiotyczn e, a ca ły aparat d yd ak tyczn y na nich się opierający zapóźniony w rozw oju o co najm niej p ięćdziesiąt lat.
Cóż m ożna w ied zieć o praw ach rządzących prądam i i epokam i lite rackim i, gd y każdą epokę traktuje się w szkole w izolacji od drugiej bądź tłu m aczy się jako absolutne zaprzeczenie poprzedniej? Nic, i chyba n ie d ziw i fak t kom pletnej nieraz ignorancji przy egzam inie m aturaln ym lub n erw ow e poszukiw anie w ostatnich dniach kore p etytora, który w szy stk o w yjaśn i.
Gdzie w reszcie jest czas na pracę z najzd olniejszym i, k tórzy siłą rzeczy dostosow ują się do reszty, albo — je śli są am bitni, próbują ze zm ienn ym sk u tk iem pracy sam odzielnej. Z n ich rekrutują się p rzyszli laureaci O lim piady, ale czy i oni nie w idzą tej n on sen sow nej sytu acji, w której znalazła się polonistyka?
W reszcie sprawa lek tu r. Zanim do nich przejdę, jeszcze kilka fa k tów . W k lasie trzeciej n auczyciel dyspon u je czterem a godzinam i języka polskiego, p rzy czym tenże sam program p rzew id u je w tym czasie trzy godziny język a rosyjskiego. P rak tyczn ie jednak
nau-czy ciel tego język a prow adzi p ięć godzin w jednej klasie ze w zględu n a podział grupow y. . . . .
To jednak nie w szystk o. K ied yś czytałem , że m łodzież nie lub i aw an gard y p oetyck iej. Ma prawo, ale zjaw isko jest zb yt p ow szechn e by nań n ie zw rócić uw agi. W olim y czytać Prusa i S ien k iew icza niż P ilo ta czy R óżew icza, choć p ow szech n ie m łodzi lu d zie z g iga n ty cz n ym i k ru cyfik sam i na piersiach w yp isu ją w ojow niczo F reedom na
starych m urach u licy G rodzkiej i P oselsk iej. Co to jest?
N ie sposób w in ić w y łą czn ie tylk o ich sam ych, gros w in y ponosi szkoła. P rzede w szy stk im trzeba tych ludzi nauczyć rozum ieć poezję, bo sam i tego n ie dokonają. K to ma to u czyn ić, gdy w w ięk szości kadra nauczycielsk a jest n ie p rzygotow ana do tego zadania? Moda na p oion istę-rom an tyk a je st nadal pow szechna, zw łaszcza że nie ma czasu. N ie ma czasu na porządne „p rzerob ienie” D z ia d ó w i Wesela, nie m oże go być dla pisarzy najm łodszych, zw łaszcza że poloniści w olą n ie zajm ow ać się rzeczam i n iep ew n ym i. Oto przyczyna, dla której n ajn ow sza literatura spychana jest na bok przy układaniu plan ów szk oln ych lek tu r. W iedza o literatu rze m usi być n iepełna i czasem tylk o zdarzają się cudotw órcy, którym udaje się realizacja całego program u i w ierność tak zw anym ideałom . L aicki św ia to pogląd w yk lu cza w iarę w cuda — pozostaje jed y n ie n iezb yt jasne m n iem an ie o realiach szk olnego żyw ota. Bo fak ty czn ie polonista ten m u siał zrezygn ow ać z kontroli ucznia, albo ze spraw dzania w y - pracow ań dom ow ych, albo z czegoś jeszcze i sk rzętn ie to ukryw a przed d yrek torem szk oły h osp itu jącym lekcję.
P artyzan tk a taka n ie je st zdrow a i zaw sze u jem n ie odbija się i na w yn ik ach pracy, i na k ond ycji n auczyciela.
U czeń także nie je st w sy tu a cji n ajw eselszej. N aw ał pracy szkolnej n ie pozw ala m u na czytan ie nadprogram ow e — czytan ie dla czystej przyjem ności. Z etk n ięcie z literaturą odbyw a się za pośrednictw em m ęczących i bardzo często n iedosk on ałych analiz przeczytanych u tw orów . N iew ie le d ow ie się uczeń o koncepcji dram aturgicznej rom antyzm u, je śli w Dziadach i K ordian ie w skaże m u się jed yn ie m y śl narodową. „Spraw a p olsk a” i „obraz sp ołeczeń stw a stanow ią ram y dla olbrzym iej i bezcennej produkcji literackiej m inionych epok. G dzie są in n e w artości? Czem u n ie pow iedzieć o nich m łodem u czyteln ik ow i? C zem u n ie pom óc m u m yśleć n o w y m i kategoriam i? P rzecież arcydzieła m ają w artości ponadczasow e, a w ięc i aktualne dla naszej epoki! A gdzie są p rob lem y form y? Nauka o literaturze, tak jak każda inna d yscy p lin a w ied zy, w y tw o rzy ła sw oją w łasną m etodę badaw czą, sw oją w łasn ą term inologię. Czy ciągle ma być ona dla ucznia d w u d ziestow ieczn ej szk oły polskiej tylk o zespołem
p iękn ie brzm iących greckich term inów ?
N ie d ajm y się zw ariow ać. Do szk oły pow szechnej w prow adza się rachunek m nogościow y, a już nasze dzieci w szóstej k lasie będą rozpraw iać o ‘ liczbach urojonych. W tych sam ych szkołach uczyć
się będą piękna i praw dziw ie hum anistyczn ych w artości. P esym iści w ietrzą k ryzys cyw ilizacji, podczas gdy optym iści w ierzą w puste frazesy o k ształceniu ducha. Jakie to kształcenie? K to zdoła uw raż liw ić m łodego człow ieka na piękno tak, jak na to zasługuje, i tak, jak tego w ym aga socjalistyczna rzeczyw istość? Bzdurne tw ierdzenia
0 k ulturze m asowej mącą jed y n ie w głow ach. Rozm aite „ k ło sy” 1 zw ariow ane lekarki nie zapełnią luki w tym , co oferują sp ecjaliści od kultury.
Pytam , co czyta m łod y ob yw atel PRL? Zapew ne teraz trzy czw arte tak ow ych stu d iu je podręcznik geom etrii lub chem ii. Zwłaszcza, że
ten profesor nie p ofatygow ał się w yjaśn ić lekcji.
K ied y przebrną przez w szy stk ie uściślenia, nie starczy im en ergii na w y siłek in telek tu aln y potrzebny dla zrozum ienia literatury. K ie
dy
sp ytałem przyjaciela m łodszego ode m nie o rok, co teraz czyta, w yzn ał mi, że w łaściw ie nic. Przepraszam , dlaczego?C zytanie lek tu ry szkolnej nie przynosi zadow olenia ani korzyści. Ze w styd em przyznam , że nie czytałem lek tu r szkolnych w term inach w yznaczonych. Chciałem , by nie ograniczał m nie czas ani arbitral nie narzucona problem atyka. Chciałem , by N orwid p atrzył na m nie w szech -ok iem , a S łow ack i budził jaskółczy niepokój.
P y ta m po raz trzeci, co zatem czyta m łody człow iek w naszym kraju? Czem u nie sięga po M ickiewicza, Słow ackiego i Żerom skiego, skoro w oli, jak w iem y, starszą literaturę, a n aw et nieznane pozycje z literatur obcych. Spraw a jest jasna: do naszej literatu ry poczuł w yraźną niechęć po dwóch, trzech lekcjach, źle p rzygotow anych i poprow adzonych. W brew pozorom p olonista-rom antyk gotów jest tak zniekształcić ideę rom antyzm u, że istotn ie lepiej czynią ucznio w ie, że n ie w trącają się do tych dyw agacji. N ie chcę być źle zrozu m ian y i d aleki jestem od generalizacji zjaw iska. U kazanie go jed nak nieco w yolb rzym ion ego jest zdrow sze niż pom niejszanie jego efek tó w . .
G d yb y pozw olić uczniow i m yśleć, w ybierać, osądzać, a przy tym u m iejętn ie w skazyw ać na powiązania, zainteresow ać genezą u tw o rów , odpow iednio sygn alizow ać bardziej ogólny zasięg problem a tyk i — w reszcie przekazać praw dę o rozw oju literatury, wraz z ca łą d ialektyką epok i prądów, m oże w ted y p ozb ylib yśm y się poczu cia w in y za indolencję polonistyczną szeregu uczniów.
O ni potrafią m yśleć p recyzyjn ie. Ś w iadczy o tym fak t szczerego zain teresow an ia naukam i ścisłym i. Nauka o literaturze w szkole średniej w yk ręca się nic nie m ów iącym i ogólnikam i i stw ierd ze niam i ostatecznym i. N ie zm usza do m yślenia, nie pozw ala na pełne, pozbaw ione oporów odczuw anie piękna słowa. Tonie w w ielosłow iu , z którego nic dobrego nie m oże w ynikać. N ie działa zapładniająco na m łode i chłonne u m ysły, u niem ożliw ia jak iek olw iek porównania. N ajw ięk szym kłopotem są potem dla ucznia pytania problem ow e. O dpow iadający gubi się w m ateriale, odpow iedzi są p ełn e b łędów
rzeczow ych i pochopnych w n iosków . D ziw ne, że sytu acja taka zdu m iew a P rześw ietn ą K om isję E gzam inacyjną. A przecież odpow iedź na to p ytan ie je st prosta i leży w system ie nauczania, k tóry aprobują przecież w szy sc y lub w zględ n ie w szy scy . K ażda k rytyk a jest tw ó r cza, je śli p ostu lu je jak ieś zm iany i podaje sposób ich przeprow a dzenia. W ydaje m i się, że p o stu laty takie zaw arłem już w p o w y ż szym , zresztą n ie jestem sp ecjalistą w tym zakresie. B lisk a mi je st spraw a u zdrow ienia p olon istyk i w szkole średniej — blisk a w d w ó j nasób. N ied aw n o op uściłem „ogólniak ” i znam sy tu ację n ie tylk o zresztą od stro n y ław k i, ale i od stron y katedry. Studia p olon istycz ne, k tóre rozpocząłem , każą m yśleć o przyszłości, o szkole, w jakiej p rzyjd zie pracow ać. Czy będzie to szkoła praw d ziw ie now oczesna — n ie w iadom o. Z p ew n ością w ie le się zm ienia. Żle się dzieje, że zm ia n y te om ijają przedm iot tak w ażn y jak język ojczysty.
Jedno je st p ew n e — je śli am bitni n a u czyciele rezygn ują ze sw oich zam iarów , to p ozostaje im tylk o gorycz i poczucie źle spełnian ego obow iązku. J e st to czynn ik dem oralizujący — a środow isko peda gogiczn e jest szczególn ie podatne na w zajem n e tarcia i anim ozje. S k u tk i ich są nieraz opłakane.
M iałem pisać o szk olnych lekturach. N apisałem o czym ś zu p ełnie inn ym . L ek tu rk i szk olne to tylk o tło inn ych w ydarzeń, o których nie w oln o zapom inać. O wo F reedom na m urach szacow nych budow li d ziw n ym jest sym b olem . Czego?
Zbigniew Bauer
L iteratura dla n au czycieli
W ładysław Słodkowski: Dzieło literackie w szkole.
W rocław 1972 Ossolineum, sis. 248.
W e w stęp ie do książki W ładysław a S łod k ow skiego, będącej „próbą całościow ego, bardziej ogólnego ujęcia pro b lem atyk i d zieła literack iego jako przedm iotu nauki w szkole śred niej, ze szczególn ym u w zględ n ien iem zagadnień teoriopoznaw czych i założeń w sp ółczesności (sic!) d yd ak tyczn ej” (s. 5), znajduję dwa n ie u doln ie zam askow ane c h w y ty m ające słu żyć do odpow iedniego n a staw ien ia (czy raczej: „u staw ien ia ”) czy teln ik a i w yw arcia nań p resji. N ajp ierw autor u siłu je chronić się za p lecam i sw oich m istrzów (J. G ołąbek, W. B orow y, J. K rzyżanow ski) oraz aż czterech recen zen tów (A. H utnik iew icz, E. S aw rym ow icz, J. Tokarski i S. T reugutt), by później przyd u sić i oszołom ić czytającego zapow iedzią „pasjonu jących zja w isk ”, „m isterium poznania” i „w ielk iej p asji” (w tym p rzed ziw n ym n ab ożeń stw ie literack im S łod k ow sk i czuje się pow o łan ym kapłanem ), z jakim i p rzyjdzie się zetknąć odbiorcy d zięk i