• Nie Znaleziono Wyników

L IP IE C -S IE R P IE Ń 1983

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "L IP IE C -S IE R P IE Ń 1983"

Copied!
52
0
0

Pełen tekst

(1)

L I P I E C - S I E R P I E Ń 1983

(2)

Zalecono do bibliotek nauczycielskich i licealnych pism em M inistra O św iaty n r IV/Oc-2734/47

Wydane z pomocą finansową Polskiej Akademii Nauk

TRESC ZESZYTU 7—8 (2235—6)

153 157 160 163 166 168 171 173

176 J. D ą b r o w s k a , O bserw acje botaniczne z Mongolii ...

J. K a p k o , Tw orzyw a sztuczne w m e d y c y n ie ...

P. K o r d a , Dlaczego m ałpy opiekują się p o to m s tw e m ? ...

W. B y c z k o w s k a - S m y k , Z biologii n o w o tw o r ó w ...

H. K o m o r o w s k a , W łóknouszek dębowy Inonotus dryophilus (Berk.) M urr

— rzadki grzyb zasługujący na o c h r o n ę ...

M. J u r e c k a , P rosionek szorstki Porcellio scaber L ...

K. B u b a k , Typy hem oglobin u ludzi i z w i e r z ą t ...

T. K a ź m i e r c z a k , Z biologii trzpiennikow atych (H ym enoptera, Siricidae) A

N agrody Nobla

Nagroda Nobla dla prostaglndyn (R. G r y g le w s k i) ...

Nagroda Nobla z fizyki za rok 1982 (K. Z a le w s k i) ... 179 P rzegląd n auk neurobiologicznych

Rozważania o m yśleniu (oprać. J. G, V . ) ... 180 M aszyna do patrzenia (oprać. J. G. V . ) ...182

I Rocznice 1983

125 rocznica ogłoszenia teorii ew olucji (H. Szarski) . . . . . . 182 Drobiazgi przyrodnicze

In sty tu t Środow iskow y w N adrenii-W estfalii (K. R. M azurski) . . . 183 Jak ą wodę pijem y na Ju rze Częstochowskiej? (M. M arkowicz- - Ł o h i n o w i c z ) ...184 W szechświat przed 100 l a t y ...i86 R o z m a i t o ś c i ...

Recenzje

K. M a ś l a n k i e w i c z : K am ienie szlachetne (Z. Wójcik) . . . . 189 M. C. B i r c h , K. F. H a y n e s : Insect Pherom ones (L. Janiszew ski) . 189 R. D a w k i n s : The E xtended Phenotype — The Gene as the U nit of Selection (M. C ie s ie ls k a ) ... 190 K ronika naukow a

In au g u racja Roku K opernika w K rakow ie (B. G o m ó łk a )... 191 B rytyjska w ystaw a o K arolu D arw inie (Z. W ó jc ik ) ... 191 Spraw ozdania

Spraw ozdanie z działalności O ddziału Łódzkiego P T P im. K opernika

za rok 1982 (W. Jaroniew ski) . 192

List do R e d a k c j i ... 192 c.d. spisu treści na s. III okładki

(3)

P I S M O P R Z Y R O D N I C Z E

O R G A N P O L S K I E G O T O W A R Z Y S T W A P R Z Y R O D N I K Ó W IM. K O P E R N I K A

TOM 84 ZESZYT 7—8

(ROK 102) L IP IE C -S IE R P IE Ń 1983 (2235—6)

JANINA DĄBROWSKA (Wrocław)

OBSERWACJE BOTANICZNE Z MONGOLII

Mongolia, oddalona od mórz i oceanów, opa­

sana grzbietami górskimi ze wszystkich stron, wybitnie kontynentalna kraina górzyste, pra­

w ie pięciokrotnie większa od Polski, licząca 1,5 miliona ludności i prawdę 30 milionów zwierząt hodowlanych — to kraina, która po­

ciąga przyrodnika. D zieli się ona na cztery strefy geograficzne: górski lasostep, w yżynne stepy, półpustynie i pustynie. Uproszczona m a­

pa stref roślinności Mongolii i szereg inform a­

cji o roślinach znajduje się w artykule o zw ie­

rzętach mongolskiego stepu (W szechświat 1981, nr 11). Poniżej uwzględniam to jedynie, co można było zaobserwować podczas w ycieczki turystycznej (organizowanej przez biuro podró­

ży), trwającej od końca czerwca do pierwszych dni lipca 1979 r. na trasie: Ułan Bator — pu­

stynia Gobi, ok. 30 km od m iejscow ości Da- łandzadgad — Ałtaj Gobijski — Ułan Bator — uzdrowisko Chudżirt (NW) — Karakorum (NW) —- ka-nion rzeki Orchon (NW) —- Ułan Bator — uzdrowisko Terelż (NE) — Ułan Ba­

tor.

Gdy pozostały już za nami niezm ierzone obszary lasów syberyjskich i doskonale widocz­

ne jezioro Bajkał, sam olot stopniowo zniżył swój lot i przekroczyliśm y granicę Mongolii.

Tu w dorzeczu Selengi lasy m odrzewiowe zajmują głów nie steki północne i północno za­

chodniej a południowe pokrywa roślinność ste ­

i * t/l

L

powa; związane jest to z kierunkiem w ilgot­

nych wiatrów, a także ze względu na ekspo­

zycję, z m niejszym wyparowaniem wilgoci. Ta­

ki sposób rozmieszczenia lasów, to charaktery­

styczna cecha północnej Mongolii. Pierw szym podróżnikiem, który zauważył, że lasy w Mon­

golii porastają północne stoki gór, b ył mnich chiński Czan-Czun. Pisze o tym w sw ym pa­

miętniku, będącym najznakomitszym w XIII w.

źródłem wiadomości o Mongolii. Odbył on po­

dróż do Mongolii w latach 1221— 1224 (pamięt­

nik ten przetłumaczono na j. rosyjski).

Modrzew porasta północne zbocza gór w oko­

licy Ułan Bator, a szczególnie na obszarze Bog-

v _ -

i

X

\

__^_

r

Ryc. 1. Trasa podróży autorki: 1 — U łan Bator, 2 — toaza turystyczna n a pustyni Gobi, 3 — Góry G ur- w an Sajchan, 4 — uzdrowisko C hudżirt, 5 — C har- chorin (Karakorum), 6 — wodospad na rzece Orchon,

7 — uzdrowisko Terelż

(4)

154 W s z e c h ś w ia t, t. 84, n r 78/1983

do-uuły, jednego z najstarszych rezerwatów św iata (góra ta została uznana za rezerw at w 1778 r.). To dawna św ięta góra, o której w 1808 r. pisał Gribowski: „Na górze uważa­

nej za św iętą nie rąbie się żadnych drzew.

Choć jest na niej dużo lasów i to (najlepszych, w skutek zakazu nie wolno tu ułamać naw et pręta”. Owa św ięta góra jest dobrze widoczna

z daleka, z różnych punktów miasta.

Modrzew rośnie .też na w ielu ulicach Ułan Bator, jatko bardzo piękne drzewo alejow e (in­

nym drzew em alejow ym jest tam również to­

pola).

W ow ych ostatnich dniach czerwca 1979 r.

w Ułan Bator widoczne b y ły skutki długotrw a­

łej suszy: na dużych obszarach traw a prawie zupełnie pożółkła i uschła. Tu i ów dzie na ugo­

rach w idniały zielone rozetki piołunów, czasem kw itnące okazy krwaw nika Achillea asiatica lub piękne rośliny Statice sp. w pełni k w itn ie­

nia. W m ieście, przy krawężnikach chodników zw racały uwagę żółto kw itnące pięciorniki, u nas nieznane, o dużych i ozdobnych liściach,

płasko rozkładających się na ziem i.

Jedyną soczystą, żyw o zieloną traw ą w Ułam Bator była trawa w ysiana wokół sadzawki po­

środku restauracji hotelow ej. Istotnie, jakiż piękniejszy zakątek można b yło t a m ,zaproje­

ktować, w kraju ludów koczow niczych, jak nie sadzawkę wśród trawy!

Miasto U łan Bator (1309 m n.p.m.) ze w szy­

stkich stron otoczone jest górami. Jedna iz nich, kam ienista góra Dzajsan, na szczycie której znajduje się oryginalny pom nik Przyjaźni, to cel w ycieczki w pierw szym dniu. W iele obcych nam roślin zwraca tam naszą uwagę, a szcze­

gólnie m ała Cymbalaria sp. o bardzo ow łosio­

nych liściach i dużych żółtych kw iatach, w ie l­

kości naszych ogrodowych lw iepaszczy (kw iaty te po w ysuszeniu zuipełnie brązowieją). W peł­

ni kw itnienia było- Peucedanum sibiricum, o niew ielkim baldachu i w ąskich odcinkach liściow ych. Inna niew ielka roślinka o bardzo ow łosionych w ąskich liściach, stąd szara jak szarotka, to biało kw itnące w tym czasie Pti- lotrichum elongatum {= P. tenuifolium z rodzi­

n y krzyżowych). Uw agę zwracał też na ow ej górze gatunek u nas nieznany, z rodziny, do której n ależy waw rzynek w ilcze łyko (T h y m e - laeaceae). B yła to kw itnąca Stellera ckama- jasme, o niezw ykle ciem nozielonych i m ato­

w ych liściach, gęsto ustaw ionych na łodydze.

Jej kw iaty po w ysuszeniu zupełnie ciem nieją, a na roślinie żyw ej są biaław e. W pierw zakw i­

tają brzeżne k w iaty kw iatostanu, a te pośro­

dku są w fazie pąków zabarwionych w iśn io­

wo, przez co roślina wygląda szczególnie ozdo­

bnie. Gatunek ten spotkam y jeszcze nieraz, np.

w pobliżu wodospadu rzeki Orchon (NW) i w uzdrowisku Terelż (NE).

Sam olot lecący niew ysoko (400 m) zawozi nas z Ułan Bator na pustynię Gobi. Lot na tej w ysokości jest pasjonujący, pozwala na bar­

dzo dokładne przyjrzenie się ukształtow aniu powierzchni. Leci się jak gdyb y nad plastyczną mapą, widzi się coraz to m alejący obszar ziele­

ni, a wreszcie tylko zielone sm użki w zagłę­

bieniach terenu. Od czasu do czasu bieleją roz­

rzucone pojedynczo punkciki jurt. Doskonale można było obserwować bieg dróg naturalnych, w yjeżdżonych ciężarówkam i czy wozami za­

przęgowym i. Są szerokie, krzyżują się, prze­

cinają rzeki, przez które przejeżdża się w bród, bo m ostki są rzadkością. I m y tak przejeżdża­

liśm y autobusem przez rzeki podczas różnych w ycieczek. Można dodać, że ani razu nie spot­

kaliśm y żadnych kierunkowskazów.

M ongolskie sło w o „gobi” oznacza tereny rów­

ninne, pokryte rzadką półpustynną lub pustyn­

ną roślinnością, gdzie brak rzek, gdzie woda jesit zw ykle tylko w studniach lub w bardzo rzadkich źródłach, gdzie gleby są kamieniste, gliniaste, piaszczyste, m iejscam i zasobne.

Gobi jako całość zalicza się do pustyń. W granicach MRL północne krańce Gobi w w ięk­

szej sw ojej części stanow ią półpustynię. Środ­

kow ą część Gobi pierw szy raz opisał znakomi­

ty podróżnik Marko Polo, 24 lata podróżujący po A zji (1271— 1295), z czego przez 17 lat był ma służbie u chana m ongolskiego.

,,... ami paszy, ani w ody, ani drewna tu nie ma, tylk o żw ir i piasek, a jadło gotują na ar- g a le” — pisał Mikołaj G awriłow Spafari. Stał on ina czele rosyjskiej m isji do Ghim w 1675 r.

Nie był w M ongolii, lecz w iele danych zebrał o tym kraju i podał w sw ym dzienniku.

Żw ir barw y ciem niejszej niż podłoże dobrze w idoczny jest z nisko lecącego samolotu, zbli­

żającego się do m iejsca lądowania na rozległej równinie, ok. 30 km od m iejscow ości Dałan- dzadgad, w pobliżu obozu jurt dla turystów.

Nie ma tam żadnego pasa startowego, n iezw y ­ kła twardość podłoża um ożliwia lądowanie jak na lotnisku. K am yki odskakują na w szystkie strony i tum any pyłu unoszą się za samolotem.

Pow ierzchnia równin na Gobi jest najczęściej ilasta lub piaszczysta, pokryta żwirem i oto­

czakami.

Po w yjściu z sam olotu na pierw szy rzut oka w yd aje się, że mic tam nie rośnie. Okazuje się jednak, że przy ogrodzeniu obozu jurt tury­

stycznych, w specjalnie w yżłobionych m isach rosmą m łode topole. Codziennie około 5 ramo drzewka te podlew ano wodą ze studni przy pom ocy węża. Wokół drzewek rosła trawa Sti- pa gobica, dość bujna i kw itło mieoo astrów oraz Scutellaria galericulata z rodziny wargo­

w ych. O św icie na zapleczu obozu można było zachw ycić się intensyw ną zielenią warzyw, w y - sadzomych w czym ś w rodzaju inieosizkllonego inspektu, zawierającego dobrze naw odniony piasek. W dzień b yły one cieniowane tkani­

nami, a o 5 rano podlewano jak i m łode to­

pole. Opiekował się nimi m ężczyzna, być może Chińczyk. C hińczycy są tą m niejszością w Mon­

golii, która zna się dobrze na uprawie roślin.

N aw et gdy nie ma żadnych warunków do u - prawy, to choćby przy sam ej jurcie um ieją po­

sadzić jakąś roślinę uprawną, po ty m się ich poznaje — jak piszą niektórzy autorzy.

Z dala od topoli, na kam ienistej pustyni do najładniejszych m ałych roślinek należał powój o białych kw iatach otw ierających się ok. 5.30 rano, o wąskich, bardzo szaro ow łosionych liś­

(5)

W s z e c h ś w ia t, t. 84, n r 7—8/1983 155

Ryc. 2. Kanion rzeki Orchon (NW Mongolia). Fot. J. D ąbrowska

ciach, w skutek czego n iełatw ych d o zauważe­

nia. Jeszcze delikatniejszej budowy były dw ie drobne roślinki z rodziny goździkowatych, jak biało kwitnąca Arenaria capillaris oraz G ypso- phila desertorum. Tu i ówdzie można było spotkać żółtawo kw itnący traganek (Astragalus laguroides), również o liściach bardzo gęsto, szaro owłosionych.

Kilkadziesiąt m etrów od jurt turystycznych widać było pojedyncze krzaczki karagany, w y ­ sokości ok. 45 om lub niższe, przy których n ie ­ raz znajdowały się norki jakichś zwierzątek.

Niewielki krzaczek zatrzym ywał m ateriał na­

niesiony przez wiatr, przez co staw ał się sie­

dliskiem dla niektórych zwierząt. K rzew y ka­

ragany mają znaczenie w tw orzeniu się na­

wianych kopczyków piaszczystych, utrw ala­

nych przez rośliny. Można to było obserwować wielokrotnie podczas w ycieczek w czasie trzech dini pobytu ina Gobi. Pagórki te nazywa się utworami fito-eolicanym i.

Na putetyni Gobi w szystkie film y można stra­

cić na fotografowanie ohmur. Jest tam praw­

dziwy festiw al chmur. W zw iązku z częstym i wiatrami, obraz nieba stale się zmienia, poza tym nic nie zasłania!

„Gobi jak ocean często nawiedzana jest przez wiatry, które, jak dokładnie zauważyłem , trzy lub cztery razy na dobę zm ieniają kierunek w czasie lata, a w zim ie zw ykle w ieje półno­

cno-zachodni, bardzo zim ny w ia tr”. — Tak pi­

sał Grabowski w 1808 r., opisując swą podróż.

Podczas trzydniowego pobytu na Gobi od­

b yły się trzy wycieczki, w czasie których au­

tobusem dojeżdżało się ma miejsce. Zdarzało się, że [niespodzianie byliśm y zaskoczeni gw ał­

towną i krótkotrwałą burzą. Deszcz zacinał du­

żym i kroplami, ale wnet w ysychał. O częstych zmianach pogody w tym kraju pisze w ielu au­

torów. „Pogoda w tej ziemi zmienia się zadzi­

w iająco” — pisze zakonnik Piano Garpini jesz­

cze w XIII w. w sw ym sprawozdaniu z Mon­

golii (w yruszył tam z Lyonu w 1246 r., w ysła­

n y przez sobór lyońlski dla dostarczenia infor­

m acji o kraju i ludziach).

Najpiękniejsza burza spotkała nas przy re­

zerwacie wydm ow ym , o ciem nej barwie pia­

sku. Niebo było Wtedy najpiękniejsze, o dw u kontrastow ych barwach: granatowe chm ury

nad żółtawą pustynią.

Piasek jednej z w ydm zalegał kilka m etrów dalej niż 2 lata ternu, według obserwacji mon­

golskiego przewodnika. Piaski są bardzo po­

spolite w granicach gobijskiego regionu MRL, nigdzie jednak nie pokrywają rozległych po­

wierzchni. Pochodzą one ze zniszczenia pias­

kow ców przez intensyw ne procesy wietrzenia w łaściw e pustyniom i z osadzenia luźnego m a­

teriału w kotlinach przez nagłe, gwałtowne po­

toki deszczowe. Takie gw ałtow ne potoki de­

szczowe obserwowaliśm y w rezerwacie w yd­

m ow ym podczas burzy.

(6)

156 W s z e c h ś w ia t, t. 84, n r 7—811983

W rezerwacie tym , w którym zwracało uw a­

gę niew ielkie stado w ielbłądów (tam tylko dwugarbne), było nieco roślin. Do szczególnie pięknych należał krzew m igdałow y, już wtedy owocujący, oraz krzew karagany: B ył to ende- m it Caragana dava Zamcii Sainczir. Gatunek ten nazwał tak Dr Sanczir z Instytutu Botani­

ki M ongolskiej Akadem ii Nauk; jak poinfor­

m ował m nie, nazwa pochodzi od im ienia jego stryja. Ten gatunek karagany m a liście wąskie i zupełnie szare od gęstego, przylegającego ow łosienia.

Podaje się, iż Gobi nie obfituje w gatunki roślinne. Junatow (cyt. Murza jew 1957) dla Gobi w części MRL naliczył zaledw ie 250—

350 gatunków .

Okazją do obserwacji w ielu pięknych roślin w okresie kw itnienia były dw ie w ycieczki do A łtaju Gobijskiego, do jego najdalej ma płd.

wschód w ysuniętego łańcucha gór Gurwan Sajchan. W pobliżu Doliny Orła zwracały uwa­

gę żółte m aki i żółto kw itnące traganki (A stra- galus mongolicus). Dużą atrakcją była w ędrów ­ ka wąwozem Jołym Am, w yp ełnionym lodow­

cem .na całej szerokości, m iejscam i pękniętym (na dnie szczelin głębokich na 1,5 m płynęła woda). M iejsca te m ożna było przejść ostroż­

n ie i wędrować dalej ku końcowi wąwozu.

Tam spod lodowca w y p ły w a ł potok. W silnym słońcu m ożna było podziwiać pnące się po ska­

łach powojniki o dużych kw iatach bananowej barw y (Clematis tangutica) i obok rosnące oka­

zy orlików Aąuilegia viridiflora, o kwiatach zielonkaw ych. Na niektórych roślinach tego ostatniego gatunku w iły się dorodne okazy ka- nianki.

W ciem nozielonej traw ie na stoku pięknie w ygląd ały grupy biało kw itnących roślin z ro­

dziny Liliaceae. B yła to lilijk a alpejska (L loy- dia serotina). W pobliżu rosły też: krzyżownica syberyjska (Polygala sibirica), rdest alpejski (Polygonum alpinum), niew ielka gwiazdnica Stellaria dichotoma, w m iejscach słonecznych m a ły pięciornik Potentilla bifurca, poza tym Berteroa macrocarpa, Lophanthus chinensis, kocim iętka syberyjska (Nepeta sibirica), spo­

śród krzew ów taw uła Spiraea jlexuosa. W szczelinach skał pięknie w y gląd ały dorodne okazy ostrołódki (O xytrop is sp.) z rodziny m o­

tylkow atych, o bardzo grubym i m ocnym ko­

rzeniu, siln ie trzym ające się podłoża. Tworzy­

ły okrągłe poduszki w tym czasie owocujące krótkim i, rozdętym i strąkami.

W górach tych zw racały uw agę liczne pio­

łu n y srebrzysto, przylegająco owłosione (A r te - misia urtijolia). W szędzie pełno b yło rozetek innego piołunu, o liściach, których barw a i bu­

dowa bardzo przypomina liście rumianu żół­

tego ( Anthem is tinctoria). To piołun Artem isia santolinifolia o silnym aromacie, u naszych piołunów niespotykanym . Piołun ten wchodzi w skład tam tejszych kadzideł.

W A łtaju Gobijskim zw racały uw agę bardzo liczne porosty naskalne, jaskrawo pomarańczo­

w e 'lub cytrynow e (gatunki lubiące fosfor w podłożu, w edług inform acji lichenologa dra Mark Seawarda).

M iejscam i m ieliśm y okazję przyjrzeć się saj- rom czyli korytom okresowych rzek. B y ły su­

che, szerokie i głębokie, ciem no popielato za­

barwione od pokrywającego je żwiru. Z dale­

ka w ydaw ało się, że to biegnie jakaś szosa. Tu i ówdzie przy brzegu kępy roślin, m.in. oka­

załe w ilczom lecze. W jednej z dolin kw itły nie­

bieskie irysy.

P o trzech dniach pobytu na Gobi nastąpił powrót. Znowu ujrzeliśm y z sam olotu inten­

syw ną zieleń zarośli nad rzeką Tołą koło Ułan Bator. Następny etap, to popularne uzdrowisko Chudżirt, ok. 50 km ma południe od Karako­

rum (Charchorin) — lądowanie ma stepie. M iej­

scow ość ta znajduje się w bardzo zim nym za­

kątku kraju. Już o godz. 17 było tak zimno (był to początek lipca), że w jurtach zapalono w żelaznych piecykach (drewnem m odrzewio­

wym!).

Stamtąd w yruszyliśm y do Karakorum, obser­

w ując po drodze rozległe doliny. Tu i ówdzie w zagłębieniach terenu kępy irysów.

W Karakorum ,na piaszczystym dziedzińcu zabytkowego zespołu klasztornego Erdeni Dzu rosły kępy w ysokich roślin, bardzo podobnych do serdecznika (L eonurus sp.). Po bolesnym dotknięciu okazało się, że to jedna z niezna­

nych nam pokrzyw, z olbrzym im i, parzącymi włoskam i na nerw ach, po dolnej stronie liści.

Celem następnej w ycieczki z Ghudżirtu był wodospad na rzece Orohon. Droga prowadziła przez szerokie doliny i piołunow e stepy, któ­

rych siln y aromat daleko niósł wiatr. Po sfo ­ tografow aniu tęczy na tle 24-m etrowego w o­

dospadu pozostaje jeszcze w iele czasu na obser­

w acje i zbiór roślin. W m iędzyczasie chw ila zachm urzenia i krótka, gw ałtow na burza, jak kiedyś, na w ydm ach Gobi.

Dokoła był piękny step piołunowy, m iejsca­

m i czosnki (Allium anisopodium), liczne szaro­

tki, inne niż u nas (Leontopodium ochroleu- cum), bardzo pachnące pomarańczowe lilie (Lilium pumilum), na skałach nieduże, nie­

bieskie astry i w iele różnych, biało kw itnących skalnic o ładnych rozetkach liści (m. in. Saxi- fraga spinulosa, S. sibirica), piołuny Artem isia sphaerocephala i piękny, srebrzysto, przylega­

jąco ow łosiony A. frigida, rozchodnik Sedum aizoon, bardzo w ielk ie koszyczki m ający Rha- ponticum uniflorum, przewiercień Bupleurum scorzonerifolium, pięciornik Potentilla tanace- tifolia, rdest P olygonum angustifolium, piękne okazy Phlom is tuberosa o różowych kwiatach, a z gożdzikow atych Dianthus versicolor i lep - nice Silene repens i S. jenissieiensis. Bardzo drobna roślinka o rów now ąskich liściach i ró­

żow ych kw iatach to Dontostem on integrifolia z rodziny krzyżow ych. Z m otylkow atych Tri- folium lupinaster, O x y tro p is m yrio ph ylla i O.

filiformis, a niew ielkie rośliny o żółtych k w ia­

tach, jak kw iaty łubinu — to Thermopsis lan- ceolata. M iejscam i krzew y bardzo aromatycz­

nego jałowca. Po drugiej strom e rzeki zarośla w ierzbow e i topolow e, a m iędzy w ielk im i gła­

zami nad wodą żółto kw itnące pięciorniki. Tuż nad wodą okazy krwaw nika Achillea sibirica,

(7)

W s z e c h ś w ia t, t. 84, n r 7—8/1983 157

w tedy jeszcze w fazie pąków (gatunek ten w Polsce nie występuje).

Ostatnim etapem podróży było uzdrowisko Terelż, malowniczo położone w górach ok.

80 km na płn. wschód od Ułan Bator. Skały w okolicy, o różnych formach, mogą przypo­

m inać niektóre fragm enty Karkonoszy. Nieza­

pomniana jest bujna, górska łąka, w całości nadająca się do zielnika! Z daleka w yróżniały się tam w ysokie okazy rutew ki (Thalictrum sp.) o delikatnych, krem ow ych kwiatach, ró­

żowe kozłki (Valeriana sp.), bardzo wysokie za­

w ilce, łany gnidoszy o krem ow ej barwie (Pedi- cularis sp.), a w gęstw inie tej pełno było deli­

katnych roślin naradki (Androsace sp.) i m a­

łych, niebieskich goryczek. Bliżej strum yka na tle zieleni odznaczały się różowe pierwiosnki, 0 trzech zw ykle kw iatach w kw iatostanie oraz okazałe rośliny Phlomis tuberosa, z rodziny wargow ych, oglądane już nad Orchonem. Tu 1 ówdzie zakw itał nieznany u nas krwawnik,

Achillea asiatica.

Teren ten zasadniczo różnił się od m iejsc, które dotąd -odwiedziliśmy, tym że gęste chmu­

ry much bydlęcych i innych owadów, w nieu­

stannym ruchu, nie pozwalały ani na chwilę przystanąć. Aby cokolwiek zebrać czy sfoto­

grafować, trzeba było całkowicie się przykryć (niektóre tam tejsze m uchy są niebezpieczne, od ukłucia innych tylko się puchnie).

Północne stoki gór otaczających to uzdrowi­

sko porasta modrzew. Są to piękne, św ietliste lasy. Na jednej z gór, naprzeciwko opisanej łąki, znajduje się kopiec kultow y, jakich wiele w tym kraju, tzw . obo — sterta kam ieni (na cześć bogów i duchów tam przebywających).

Tuż obok łany różowego gnidosza, w odróżnie­

niu od kremowego, który rósł u podnóża góry.

B yły też pachnące pomarańczowe lilie, znane nam znad Orchoinu, szarotki, niebiesko kw it­

nące: Veronica sp. i Scutellaria sp. oraz bar­

dzo oryginalna Stellera sp. (Thymelaeaceae), widziana już na górze Bogdo-uuła w Ułan Ba­

tor. Na skraju drogi do uzdrowiska łany żół­

tych maków.

Taki był ostatni etap podróży. Za nami po­

została Mongolia, królestw o piołunów, roślin m otylkow ych i porostów.

W Instytucie Botaniki Mongolskiej Akade­

m ii Nauk w Ułan Bator wszystkie zebrane przeze mnie m ateriały zielnikowe oznaczył dr Sanczir, któremu w tym m iejscu składam ser­

deczne podziękowanie za jego uprzejmość i po­

moc.

JERZY KAPKO (Kraków)

TW ORZYW A SZTUCZNE W M EDYCYNIE

Myśląc o tw orzyw ach sztucznych uważamy je zazwyczaj za coś nowego, wprowadzanego nieomal w ostatnich latach. Zapewne niejed ­ nego zaskoczy inform acja, że niektóre polim e­

ry stosowane dzisiaj jako tworzy.wa sztuczne zsyntetyzowano prawie półtora w ieku temiu: Re- gnault opisał syntezę polichlorku w inylu w r.

1835, a Simon polistyrenu w r. 1839. Użytecz­

ne tworzywa sztuczne uzyskane na drodze sy n ­ tezy ze związków konw encjonalnych, fenoplas- ity, zostały wprowadzone do praktyki przez Baekelanda, który opatentow ał syntezę bake­

litu w r. 1909.

Tworzywa sztuczne to polim ery uzyskane na drodze syntezy chem icznej. Mówiąc o nich za­

pominamy, że polim ery naturalne są n iesły ­ chanie rozpowszechnione w przyrodzie żywej, stanowiąc zarówno m ateriały podporowe, struk­

turalne (np. celuloza), jak zapasowe źródła energetyczne (:np. skrobia czy glikogen), czy wreszcie podstawowe związki dla przebiegu procesów życiow ych. Do tych ostatnich należą białka — polim ery o budowie tak -złożonej, że ich cząsteczki bez przesady można uważać za biliony razy bardziej skom plikow ane niż m a- kromolekuły polim erów syntetycznych i w związku z tym, mimo dużych postępów naszej wiedzy w tej dziedzinie, jeszcze nieosiągalne na drodze syn tezy z substancji prostych. Podo­

bnie skom plikowane są polim eryczne kw asy nukleinowe, podstawowy nośnik informacji ge­

netycznej, sterujący syntezą białek.

Chociaż polimery syntetyczne są w porówna­

niu z białkiem tworami bardzo prym ityw nym i, ich praktyczne wykorzystanie w m edycynie okazało się całkowicie możlitwe. Od kilkudzie­

sięciu lat, równolegle z rozwijaniem się badań podstawowych inad polimerami syntetycznym i obserwuje się próby wykorzystania polim erów w zupełnie zaskakujących gałęziach m edycyny stosowanej.

Najbardziej znane są ogółow i te zastosowa­

nia, gdzie w ykorzystuje się w łaściw ości poli­

m erów jako materiałów, protetycznych, zastę­

pujących coś w organizmie, przy czym szcze­

gólną rolę odgrywa tu ich chemiczna obojęt­

ność. Chirurgia stosuje w ięc polim ery jako sztuczne naczynia krwionośne, staw y, a naw et zastawki sercowe. Nici chirurgiczne, cewniki, dreny lub w szelkiego rodzaju protezy z tw o­

rzyw sztucznych należą do rutynowo używ a­

nych narzędzi pracy lekarza. Osobną grupę używanych przez m edycynę polim erów stano­

w ią kleje, zwłaszcza kleje polimeryzujące. W y­

korzystuje się tu zdolność niektórych m ono­

m erów do szybkiej polim eryzacji w zetknięciu z tkanką. Taki monomer, a w ięc substancja m ałocząsteczkowa nie m usi zawierać rozpu­

(8)

158 W s z e c h ś w ia t, t. 84, n r 7— 8/1983

szczalnika, jest bowiem cieczą. Po naniesieniu na krytyczne m iejsce zam ienia się w ciągu kilkudziesięciu sekund w ciało stałe, w ytrzy­

m ałe m echanicznie i doskonale przylegające do tkanki. Są to wspaniałe narzędzia pracy w traumatologii, gdzie np. zszyw anie pękniętej w ątroby zastępuje się szybkim klejeniem .

A czy nie są czym ś w spaniałym protezy den­

tystyczne, pomagając milionom ludzi całym i la­

tam i zarówno m echanicznie, um ożliwiając roz­

drabnianie pokarmów, jak i psychologicznie, pozwalając zachować pozory m łodości i dobre s amopocz uci e ?

Na prostym przykładzie warto poznać jak stosow anie polim erów prowadzi do rozw iązy­

wania tego sam ego problemu w coraz dosko­

nalszy sposób. Oto okulary, a więc soczew ki korygujące wady optyczne źrenicy. Druga g e ­ neracja tego samego w ynalazku to soczew ki

„kontaktow e” ze szkła, pozwalające na zrezy­

gnow anie z kłopotliw ych czasem okularów, łu ­ biane bardzo przez sportow ców lub aktorów.

Trzecia generacja to soczew ki kontaktowe, ale w ykonyw ane zamiast ze szkła z przezroczyste­

go polim eru, polim etakrylanu m etylu. W resz­

cie czwarta generacja to takie same soczew ki, ale z syntetycznych hydrożeli. Są to również syntetyczne polim ery o chemicznej budowie um ożliwiającej sorbcję roztworów wodnych.

Stosuje się je zawsze trw ale nasycone wod­

nym roztworem o składzie podobnym do łez.

Soczew ki z hydrożeli są giętkie i elastyczne, ale zachowują nadaną im raz geom etrię kształ­

tu. Nie są w stanie podrażnić gałki ocznej, a optycznie są bardziej przejrzyste od szkła. Oczy­

w iście, przechowuje się je również zawsze w roztworze rozcieńczonej soli kuchennej, nie w olno bow iem dopuszczać do w yschnięcia ta­

kich soczew ek.

W szystkie wspom niane zastosowania polim e­

rów w m edycynie realizuje się w spólnym w y ­ siłkiem lekarza, konstruktora i technika. Są to

■osiągnięcia budzące szacunek, ale praw dziw y­

m i „konstruktoram i” polim erów dla m ed ycyn y są chem icy. Nie jest to jednak czymś nowym , ponieważ już przed laty chem icy i farm ako­

lodzy poznali podstaw y „projektow ania” na papierze budow y chem icznej zw iązków o prze­

w idyw anych w łaściw ościach fizjologicznych i farm akologicznych i dow iedli skuteczności tej m etody syntetyzując now e związki lecznicze.

Szereg skom plikow anych antybiotyków pier­

w otnie w ytw arzanych tylko p r z e z odpowiednie gatunki drobnoustrojów otrzym uje się obecnie syntetycznie.

Dziś obserwuje się podobne 'osiągnięcia w chem ii polim erów. W chodzimy w erę bioche­

m ii m akrom olekularnej, gdzie podstawow ą rolę odgrywają syntetyczne polim ery, naśladujące zw iązki w ielkocząsteczkow e w ystępujące w or­

ganizmach żyw ych . Ta dziedzina badań po­

w stała w łaściw ie dużo w cześniej, albowiem próby sy n tezy pollipeptydów i białek to rów ­ nież n ic innego jak biochem ia m akrom ole­

kularna. Zresztą w łaśnie synteza polipeptydów zyskała dzięki polim erom now e narzędzia pra­

cy. Okazało się, że żądany polipeptyd można

najłatw iej otrzymać „przytw ierdzając”, oczy­

w iście chem icznie, jeden jego koniec do m a­

krocząsteczki polistyrenu. W ten sposób, krok po kroku, d obudowuje się poszczególne seg­

m en ty am inokwasów, elim inując reakcje ubocz­

ne. Na koniec odrywa się przy pomocy odpo­

w iedniej reakcji chem icznej gotow y produkt, otrzym ując liczący kilkadziesiąt aminokwasów polipeptyd o z góry zaplanowanej budowie. _

Dziedzina fizjologicznie czynnych polim erów liczy dopiero kilkanaście lat, a tymczasem zu­

pełnie zaskakujące zastosowanie sztucznego po­

lim eru pochodzi jeszcze z okresu drugiej w oj­

ny św iatow ej. Zaczęto w ted y stosow ać sztucz­

ne osocze krw i, które pomogło uratować życie w ielu rannym zagrożonym w w yniku krw oto­

ku. Na szczegółow e badania nie było w tedy czasu. Stwierdzono jedynie, że pewne polim ery są rozpuszczalne w wodzie, a ich roztwory są fizjologicznie obojętne i m ają lepkości podobne do krwi. P ierw szym był chyba poli-(N -w inylo- pirolidon) (PWP), polim er spokrewniony pod w zględem budowy z powszechnie znanym po­

lietylenem . Cząsteczka PW P jest istotnie zbu­

dow ana z łańcuchów identycznych jak polie­

tylen , ale przy co drugim atomie tego łańcu­

cha w ystępuje w jego makromolekule ugrupo­

w an ie pirolidonowe. Jest ono w pew nym stop­

niu spokrew nione z ugrupow aniem peptydo- wym w ystępującym w białkach. Pokrew ień­

stw o to n ie miało zresztą znaczenia dla sku­

teczności PW P i takie syntetyczne osocze było dalekie od spełniania zadań krwi z jej biały­

mi i czerw onym i ciałkam i, ale na jakiś czas podtrzym yw ało krążenie (rys. 1 i 2).

C H , ■CH,

C H , CH

CH

R y s . 1. Polietylen, a b s o l ut n i e nierozpuszczalny w w o d z i e i f i z j o l o g i c z n i e o b o j ę t n y

Dośw iadczenia z PW P zapoczątkowały sto­

sow anie polim erów w farmakologii. _ W yłonił się przy tym problem, jak dalece polim ery są dla organizmu człow ieka obojętne względnie jak można w ykorzystyw ać ich chem iczne w łaś­

ciw ości. Okazało się, że organizm potrafi ata­

kow ać te obojętne polim ery z szybkością róż­

ną, zależną od ich budow y chem icznej. P olia­

m idy i poliestry (czyli m ateriały znane głów ­ n ie jako surow ce włóknotwórcze) resoribowane są nieszkodliw ie już po kilku tygodniach, co zależy zresztą od ich grubości. Łatwiej resor-

CH, • C H , CH

CH I N c h! x c o

I

C H , C H ,

CH I N c h 7 c o

I 2 I C H , — C H ,

R y s . 2. PWP p o i i - ( N - w i n y l o p i r o l i d o n ) , r o z p u s z ­ c z a l n y w w o d z i e , f i z j o l o g i c z n i e o bo j ę t n y

(9)

W s z e c h ś w ia t, t. 84, n r 7—£/10S3 159

bują się folie, trudniej nici, jeszcze trudniej elem enty lite. P olietylen i polistyren, a więc polim ery odporne naw et 'na stężone kw asy i alkalia są w organizmach żyw ych bardzo trwiałe. Elem enty z tych m ateriałów ulegają otoribieniu i pokryciu zmineralizowaną, zwap­

nioną powłoką. Okazało się jednak, że niektóre otorbienia na wszczepionych polimerach za­

m ieniają się po latach w now otw ory, zwane mięsakami. N aw et masowo stosow any PWP przestano uważać za taki obojętny, gdy stw ier­

dzono jego odkładanie się w wątrobie. Stoso­

w anie polimerów wyprzedziło badania ich od­

ległych efektów biologicznych, ale choć do dziś co do szeregu spraw zdania są nadal podzie­

lone, liczba zastosowań polim erów w m edycy­

nie błyskawicznie rośnie.

inie silnie toksyczne, podczas gdy szereg poli­

merów zawierających grupy nitrylowe to zwią­

zki zupełnie obojętne, nie mające żadnych właściw ości szkodliwych *. Polim ery można poddawać -nadto reakcjom chlorowania, estry- fiikacji, hydrolizy, sulfonowania i innym, czę­

sto bardzo skom plikowanym przemianom. Każ-

CHgOH

Rys. 3. C e lu lo z a

Obok ,/tworzyw sztucznych” stosow anych ja­

ko obojętne fizjologicznie elem enty zastępcze w chirurgii, zaczynają obecnie odgrywać ‘znacz­

ną rolę polim ery m odyfikow ane, syntetyzow ane tak, aby zawierając odpow iednie chemicznie aktyw ne grupy funkcyjne, zachow ały się w or­

ganizmie zgodnie z życzeniem farmakologów.

Określa się je jako tzw. „taylored polym ers”, tj. polim ery „przykrojone na m iarę”. Oo m oż­

na tą drogą uzyskać, pokazuje przykład celu ­ lozy i m etylocelulozy. Celuloza (np. wata) jest m ateriałem zupełnie nierozpuszczalnym w w o­

dzie. Fragm ent jej budowy pokazuje wzór na rys. 3.

Po zastąpieniu dwóch atom ów wodoru jednej z grup w odorotlenowych grupą m etylow ą, otrzymana tą drogą m etyloceluloza nabiera roz­

puszczalności w zimnej wodzie. W prowadzenie dwóch grup etylow ych nadaje celulozie roz­

puszczalność w olejach m ineralnych.

Postępując podobnie można wprowadzać do cząsteczek polim erów grupy o różnym działa­

niu. Przykładem może tu być grupa nitrylow a, nadająca związkom m ałocząsteczkowym działa-

CH 2 OCH 3

Rys. 4. M e tylo c e lu lo za

da taka reakcja może być wprowadzona na całym łańcuchu liub tylko ,na pew nej liczbie merów, czyli identycznych segm entów, z któ­

rych zbudowane są polimery. Jeśli dodać, że cząsteczki polimerów m ogą m ieć różne m asy cząsteczkowe widać, że liczba makrozwiązków jakie już obecnie potrafimy syntetyzow ać, jest właściw ie nieskończona.

Przy pomocy takich polim erów otrzym uje się bardzo w iele m ateriałów użytecznych w m edy­

cynie, a w ięc syntetyczne maści, m ateriał 0 właściwościach talku, ale o chłonności 40 ra­

zy większej, em ulsje, a wreszcie lek i w postaci tabletek o dowolnie regulowanej szybkości roz­

puszczania się w przewodzie pokarmowym.

Tabletka taka może zatem obecnie wchłaniać się w dowolnej strefie przewodu pokarmowego

1 po dowolnym czasie.

Jest rzeczą oczywistą, że skoro białko i sze­

reg głów nych składników przyrody żyw ej to właśnie polimery, jakaś rola syntetycznych po­

lim erów była w m edycynie z góry zapewnio­

na. Obecnie zdajemy sobie sprawę, że rola ta będzie rosła, a stworzone na razie naukowe podstawy tej dziedziny pozwolą na zm niejsze­

n ie liczby nieudanych zastosowań w m edycy­

nie. W każdym razie jeśli w ramach „science fiction ” oczekujem y stworzenia kiedyś sztucz­

nego organizmu żywego, to bez polim erów tam się nie obejdzie.

* W arto wiedzieć, że powszechnie stosowane tk a n i­

ny „anilanow e” to nic innego ja k policyjanek winylu!

(10)

160 W s z e c h ś w ia t, t. 84, n r 78/1983

PIO TR KORDA (Warszawa)

DLACZEGO M AŁPY O PIEK UJĄ SIĘ POTOM STW EM ?

9

... Będę bardziej dokładny, gdy chodzi o p rze ­ ja w y uczuć, a nie procesy intelektualne. (...) W tedy, gdy ludzie lub m ałpy całują się, to u licha nie w idzę m iędzy nim i żadnej różnicy!...

Remy C h a u v i n

... W edług w spółczesnych poglądów mózg jest zarówno narządem dokrew nym , jak i narządem docelow ym hormonów.

C. D. T u r n e r i J. T. B a g n a r a

Dla członków małpiego stada, a zwłaszcza tej jego części, k tó ra tw orzy w raz z m atk ą oseska bliżej w spółżyjącą grupę, narodziny m ałpięcia są w yda­

rzeniem znaczącym, by nie rzec fascynującym . Człon­

kowie tak iej grupy u ja w n ia ją bowiem ta k żywe, a niekiedy w ręcz zachłanne zainteresow anie now orod­

kiem , że m atk a chronić musi potom ka przed zbęd­

nym i i niepokojącym i ją czułościami ze strony w u j­

ków, ciotek, babek, kuzynów, a także „bliższych zna­

jom ych”. We w czesnych tygodniach życia m ałpięcia jest ono dla w ielu m ałp obiektem ta k atrakcyjnym , że stara ją się go nie tylko obejrzeć, ale i obwąchać, dotknąć, przytulić, a zapew ne ..., gdyby nie obronna reak cja m atki, także i wziąć go sobie „do w łasnej dyspozycji”. F akty omówione w poprzednim arty k u le (W szechświat 1983, 84: 128) mogą w pew nym zakresie stanowić tego dowód i ilustrację.

Jak ie są m otywy ta k intensyw nego zainteresow ania?

Czy jest to tylko ciekawość lub, jak kto woli, instynktow e -działanie poznawcze? Czy m oże zw y­

k ła instynktow a m otyw acja zabaw y? A może jest to w rodzona bądź n a b y ta skłonność do opiekow ania się takim obiektem , bowiem ON jest w łaśnie źródłem odpow iednich bodźców w yzw alających?

Nie rozstrzygajm y n a razie, k tó ra z tych m oty­

w acji jest najistotniejsza. P rzyjm ijm y, co zresztą w y­

d aje się dość praw dopodobne, że przyczyny owego zainteresow ania b yw ają różne i że u niektórych osobników mogą sumować się i działać synergicznie, w yw ołując nieodpartą chęć naw iązania k o n tak tu cie­

lesnego i opiekow ania się małpięciem. Ale u jakich m ianow icie „niektórych osobników”? W racam y zatem do pomocniczego, ale równocześnie i podstawowego pytania: ćzy-m te potencjalne opiekunki i opiekuno­

wie w yróżniają się na tle innych członków stada, czy grupy?

J A C Y N I E M U S Z Ą B Y Ć O P I E K U N O W I E I O P I E K U N K I ...

Ja k już w poprzednim a rty k u le stw ierdzono bez w ątpienia, że m ałpa opiekująca się oseskiem nie m u­

si w cale być jego m atką, ani ojcem, nie m usi też znajdow ać się w stanie przygotow ania horm onalnego, będącego konsekw encją niedaw no przebytej ciąży ani porodu. Ni-e musi rów nież mieć za sobą przebytego kiedykolw iek m acierzyństw a ani ojcostwa. Dowie­

dzieliśmy się też, że przypadki rodzicielskiego opie­

k o w ania się nie sw oim potom kiem w ystępują zarów ­ no u m ałp utrzym yw anych od daw na w zoo, jak i u -małp żyjących w n a tu raln y m ich biotopie. Nie do końca zostało w yjaśnione, czy potencjalni opiekuno­

w ie i opiekunki muszą być bliżej spokrew nieni z pod­

opiecznymi, czy też okoliczność ta nie ma istotnego znaczenia. Przypom inam , że obserw atorzy paw ianów w A fryce przypuszczali, że w pięciu przypadkach na dziewięć adopcji m ałpich sierot dokonały osobn'ki z nim i spokrew nione. W -celu w yjaśnienia znaczenia pokrew ieństw a, ci sam i badacze przeprow adzili doś­

w iadczenia kontrolne: do dwóch spośród obserwow a­

nych stad w prow adzili oni eksperym entalnie po jed­

nym , obcym pawianiąitku, pochodzącym z okolic od­

ległych o 70 km od teren-u bytow ania stad, do któ­

rych je wpuszczono. W ynik był jasny. Obie sieroty zastały w krótce zaadoptowane.

Możemy zatem uznać, że potencjalne opiekunki i opiekunow ie nie m uszą 'być spokrew nieni z pod­

opiecznymi.

Dotychczasowe próby charakteryzow ania potencjal­

nych opiekunów m ałpiąt, .zaprowadzały nas — przy­

znać trzeba — niezbyt daleko. Dowiedzieliśmy się wpraw dzie, jakich w arunków nie m uszą spełniać opiekunowie, ale małp, k tó re w arunków tych nie spełniają, jest przecież w stadzie wiele. Jest ich większość!

D ociekania nasze nie były jednak bezowocne. Do­

w iedzieliśm y się przecież, z jakim i właściwościam i m ałp niie należy koniecznie w iązać w ystępow ania ich skłonności i zdolności do p rzejaw iania zachowań i uczuć rodzicielskich.

... A J A C Y B Y C M U S Z Ą

M etodą w yłączania cech mało istotnych ograniczy­

liśmy w rezultacie w ydatnie zasięg pola, w którym należy poszukiwać tych okoliczności i osobniczych właściwości, jakie w a ru n k u ją w sposób konieczny w ystąpienie u m ałpy analizow anego przez n as zja­

wiska.

D w ie tego rodzaju okoliczności zostały już zasy­

gnalizow ane w arty k u le poprzednim . Pierw szą z nich mówiła, że samice w ychow ane, a następnie utrzym y­

w ane w w aru n k ach depryw acji społecznej, nie prze­

jaw iają odpow iednich zachow ań opiekuńczych wobec osesków. D odajm y tu, że nie p rzejaw iają ich one naw et w stosunku do w łasnych m ałpiąt, ani tym bardziej do m ałpiąt pochodzących od innych m atek.

W yjaśniam , że mówiąc o m ałpach społecznie depry- w ow anych m am y na m yśli takie osobniki, które we w czesnym dzieciństwie n ie zaznały należytej opieki rodzicielskiej oraz w okresie późniejszym pozbawione były n a tu ra ln y c h kontaktów społecznych z rów ieśni­

kam i i innym i członkam i norm aln ej m ałpiej społecz­

ności. O sdbniki w ten sposób depryw ow ane okazy­

w ały się, pow tarzam , niezdolne do p rzejaw iania nor­

m alnych -uczuć i opie-ki wobec m ałpiąt.

W yrażając to inaczej powiemy, że w a ru n kiem ko ­ niecznym do w ystąpienia m otyw acji i zachow ań opie- kuńczo-rodzicielskich jest u m ałp ich norm alna przeszłość socjalna w raz z doznaniam i wczesnodzie- cięcy-mi i późniejszym osobniczym doświadczeniem, zw iązanym z bytow aniem w stadzie.

D rugą okolicznością, czy też lepiej powiedzieć tu drugą w łaściw ością m ałp, zdolnych do przejaw iania uczuć i zachow ań opiekuńczych wobec m ałpiąt, jest

(11)

Ib. PUSTYNIA GOBI ok. 30 km od miejscowości Dalandzadgad. Fot. J. D ąbrowska

(12)

II. OSOBLJWOSCI FLORY MONGOLII przedstaw ione na znaczkach pocztowych

Cytaty

Powiązane dokumenty

Do łańcucha karpackiego należą najwyższe góry w Polsce: Tatry, ciągnące się około 60 kilometrów wzdłuż od zachodu na wschód, a w szerz liczą około 20

żyła więc usilnie do tego, aby Wszechświat ukazyw ał się regularnie co miesiąc, a w lipcu i sierpniu jako zeszyt podwójny, oraz aby treść zeszytu była

Osobliwością wśród nich były, wywodzące się z P aleodictioptera H exaptero- idea, owady otw artej przestrzeni, unikające za­.. zwyczaj lasów pierw otnych,

Obecność kobaltu nieodzow na przy wiązaniu azotu przez

serw acji w odniesieniu do K siężyca daje jego terminator (linia, gdzie przylegają do siebie oświetlona przez Słońce i nie ośw ietlona część tarczy). Istnienie

Nazwa przedm iotu Form a ECTS.. zaliczenia razem

mających na celu wzajemne zacieśnienie kontaktów między inżynierami i technikami Polski i Czechosłowacji dodać jeszcze należy ścisłą współpracę NOT i SIA

Krążą pogłoski, że Spandawa, gd zie się znajduje większość uzbrojonych robotników, jest osaczona przez Reichswehr.. W Króiewcu postanowił w ydział socyalistyczny