• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R. 5, nr 20 (14 maja 1944)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R. 5, nr 20 (14 maja 1944)"

Copied!
11
0
0

Pełen tekst

(1)

Kraków, dnia

R P O L S K I

R E Ż Y S E R

Prof. Velt Harlan— reżyser całego szeregu (Umów kolorowych — nakręca obecnie film „Immensee" podług noweli Slorma.

Do naszego reportażu na ostatniej stronie.

Fot: Ula

(2)

■er

T Y G O D N I K W O J E N N Y

Poniżej: NIEMIECKIE NURKOWCE ATAKUJĄ

Jak orzeł wypada spoza chmur samolot i osłrzeiiwuje z dziel sunące do boju czołgi nieprzyjacielskie. Zamiast bomb pod jego skrzydłami umie­

szczone są dwa działa o długich lutach.

NA WYBRZEtU ATLANTYKU

Na pagórku przybrzeżnym, ukryte wśród skał czuwa „oko baterii" łj. posterunek obserwacyjny. Przez soczewką potęż­

nego dalmierza obserwator bada bezustannie morze i niebo, by w razie pojawienia się na horyzoncie nieprzyjacielskich okrętów lub samolotów donieść o tym natychmiast pozycjom

artylerii.

Na lewo:

N A P E Ł N Y M M O R Z U Niemieckie k o n t r - t o r p e d o w c e pa­

trolują wciąż morze śledząc za nieprzy­

jacielskimi łodziami podwodnymi.

Fol: FK.

Heitmann- A łl., Krato, chw il - Sch., Y o rp ahl.P B Z.,

Poniżej:

Sowieccy żołnierze

NA FRONCIE WSCHODNIM

wzięci do njewoli przez wojska niemieckie udają się na punkt zborny.

Powyżej:

B I T W A N A O C E A N I E

oglądana z lotu plaka. Białe luki są śladami amerykańskich okrętów wojennych, które przez szybkie zwroty chcą ujść bombom japońskim.

Widoczna na środku zdjęcie chmura dymu powstała skutkiem celnego trafienia bombą nieprzyjacielskiego lotniskowca.

Japońska piechota trzyma straż na wielkim murze chińskim.

(3)

KRAJ PRASTAREJ KULTURY

Zawierucha wojenna zataczając coraz szersze kręgi objęła ostatnio terytorium Indii i wzróciła znów uw agę św iata na ten niezw ykły kraj i jego duże znaczenie polityczne. Indie nie przedstawiają bowiem jednolitego charakteru., lecz składają się z dużej liczby różnych krajów i ludów, różniących się między sobą kulturą, obyczajami, wiarą i hi­

storią. Choć w szystkie południowo - azjatyckie kraje w skład których wchodzą: Indie Przednie, Indochiny, Siam i archipelag malajski należą do Cesarstwa Indyjskiego, jednak pod nazwą: Indii rozumiemy zazw yczaj w ielki półw ysep Indii Przed- gangesow ych. Posiada on 4 079 370 km! powierzchni i 369 m ilionów ludności.

Stolicą Indii jest Delhi, miasto posiadające 500 000 m ieszkańców.

Na lew o i powyżej:

Sala audiencyjna zamku nale­

żącego do maharadży Mysure, ozdobiona z niezwykłym prze­

pychem i pięknem, jak rów­

nież meczet Dżamny w Delhi, największa świątynia muzuł­

mańska na kuli ziemskiej, dają nam pewne pojęcie o bogac­

twie motywów architektonicz­

nych stosowanych w. Indiach.

Podstawą gospodarstwa narodow ego w Indiach, jest rolnictwo. Ono zatrudnia i żyw i ogromną w iększość ludności. Sztuka i artystycz­

ny przemysł tkacki osiąg­

nęły tu również znaczny stopień rozwoju.

Religią panującą w In­

diach jest obok buddyzmu i islamu, brahmanizm, który w ytw orzył dzijwnych fana­

tyków religijnych — faki­

rów. Inną osobliw ością Indii jest kastow ość tj. podział społeczeństw a na dziedzicz­

ne klasy, zaw odow e szczel­

nie od siebie odgraniczone.

Na lewo:

Również i nauka słoi w Indiach wysoko. Obserwatorium astro­

nomiczne w Dżajpur umożli­

wia najdokładniejsze badania planetarne.

Poniżej:

Do osobliwości Indii, obok fa­

kirów, należą zaklinacze w ę­

żów. Powyżej:

Krowa dziś jeszcze uważana jest w In­

diach za święte zwie­

rzę, które przyozdo­

bione pięknie i boga­

to , obecnością M a uświetnia uroczystości Pol: Wltltobon i h k o i s :

Attaeljc J. 7«Wio t

Na lewo Piękność

T 7‘i -

*1 r

*5*

V

(4)

Na lewo:

CZYZBY . . . JUZ PO SŁOWIEI Strusia polityka ma czasem najwidoczniej swe dobre słrony . . . Usiąść w cieniu „opia- '•"Mtuńczych skrzydeł" swego rycerza, lo już mówi samo za siebie. Licho wie, może la jja.j -.ttfl para j..' ,,po stówie"!

^ ^ ^ ^ ■ K - r BĄD2W°M O I Ą . . .

■0*JEDYNA, WYSNIONAI"

. . Życie nam będzie t rozkosznym snem . . .

Ma miłość, niby tuman yy B B Ł tŁ cię zamroczy... W slod- / /

■ B jtim bezwładzie senne / / Ł*-' P przymkniesz oczy . . . / / I A ja, pobratymiec dro- / /

| pia, wywiódłszy cię / / z panieńskiego stanu / / . P“j*B — postaram się i o re- //j

n r .' ”ł< ■ ’ ' BR j k ..POSTAĆ MA PEŁNA

■ I I JEST CZARU . . ." I m H j) J Tokujący drop, przypo- U 1 ™

■ W * $2 ńtina nieco „en lace" — \ V ■ I-

$ od tytu, puszącego się \ \ r ł W P indyka. W przekonaniu \ \ ^ y

BI H obezwładniającego po- yC f i j £$ wabu swego „exlórieur" \ \

( & paraduje przed gronem

* E j zachwyconych n i m

■ F ' A <*roP'c' co w skutkach

nie da długo na siebie________ _

■F, _af i czekać. • ■

„CHOĆ MAMY ZIMNA KREW . .

Waleczny zapał ponosi dwóch samczyków sjamskiej odmiany rybki-welonki złocieńca. Okres godów już nadszedł. Jakże nie upominać się bohatersko o swe prawa, gdy w akwarium znajdujesz

łylko jedną przedstawicielkę płci pięknej?

"Ss. 7 / w całym śwlecle s . * 7 7 zwierzęcym Istnle- 7 / Je State, nleznlsz- ' « 7 / czalne dążenie d o miłości. Ow popęd na- , 7 ' turalny, niesie w c i ą ż . 7 - 7 z sobą nakaz przyrody — streszczający się w przemołne>

chęci zachowania gatunku, budo­

wania ogniw ciągłości w łańcuchu Istnienia. U płci „silniejszej", więc mę­

skiej, tenże pęd, zwijmy go nadal mi­

łością, wprzęgną! w swój rydwan zalot­

ność czyli zespół pewnych cech prze­

ważnie zewnętrzno-czasowych, pomagać mających w zdobyciu względów partner­

ki miłosnych poczynań. . . . 2e zaś róż­

nymi są bardzo gatunki stworzeń — na­

der też rozmaitymi być muszą ścieżki miłości . . . Mówiąc pojęciem ludzkim,

„krzyk za kobietą" Jest tak dawnym Jak dawnymi są dwie płci, Jak dawnym Jest Ich wzajemne pożądanie, ich miłość. Cel miłosnych zabiegów Jest zawsze Jedna­

kim, różnymi są tylko drogi do tegoż celu wiodące. Jakże często porównania pomiędzy światem zwierzęcym a ludźmi budzą uśmiech na naszych wargach. Czy w omawianej dziedzinie miałoby być Inaczej? Kultura stuleci, Inteligencja człowieka, subtelne przejawy psychiki ludzkiej, konwenans towarzyski, spo­

łeczne nakazy, zakazy i ustawy, obycza-

eW°„ACH, PÓJDŹ DZIEWUSZKO) . . . . . . a ja powiem ci na uszko, że kocham ciął" —- Zwierza się w miłosnym szepcie swej wybrance bażant złocisty. Że wnet zjadę goicie na weselne

gody — więcej jak pewne.

Poniżej

Na prawo:

,, Z A T A Ń C Z ­ MY TANIEC MIŁ OŚCI..."

Antylopy — krewniaczki k o z i c , /

™ « Powyżej: IA TA Ń C Z Ę

" j | TYLKO DLA CIEBIE . . / 1 Mandżurski żóraw w -mi-

’ I I łosnych prysiudach pre- / / zenłuje lubej czar swej po- / / sieci. Za eiekt zabiegów . . . / / można ręczyć!

Naprawo: K O N C E R T NAD

/ K O N C E R T AM I —

urzędza samczyk zielonej ż a b y wodnej w czas zalotów miłosnych.

spojrzeńa yS

M N I E . . . "

Szczęicie me — ' w ł w e składam

. . . tapkil

Na prawo: „JEDEN Z NAS M U S I Z G I N A «»“

Wiadomo na / ca ły m pod- / <

wórku, ż e Zr łemu winną jest „ona". / ■ £ Jeden z nas łu. j e s t / / ’• * * * zbędnym. I I

BIE° SWE- I WAM T Ę II PIESN . . ." U Zakochany \ \ ' głuszec wy- rzuca kaska- \ \ dy t o n ó w YL V

lowość na koniec — oto czynniki działające na- przejawy mi­

łości u ludzi, miłości Jakże nieraz żywiołowej, pierwotnej nie­

mal . . . Dbałość o wygląd zewnętrzny, strój, chęć zwrócenia wszelkimi sposobami na siebie uwagi, — oto zadziwiająco po­

dobne sztuczki miłosnej gry wśród ludzi i zwierząt; Barwne upierzenie godowego okresu samców wśród ptaków, pyszne kolory łusek rybich, śpiew lub glos o wzmożonym brzmieniu, grzywy, rogi, wspaniale grzebienie na głowach, pióra w ogo­

nach, mieniące się kolorami tęczy płetwy, — to wszystko wa- blk miłosny pici męskiej w śwlccle zwierząt.

Czy nie Jest godniejszym gorących westchnień w parne, letnie wieczory młodzian o bujnej fryzurze z ogniem namięt­

ności w czarnych Jak węgiel oczach — od chorowitego wy­

moczka o bladych licach I przedwczesnej lyslncc?- Sapicnti satl T ifrtam . to samo . . . Albo I osobiste przymioty „starającego ale"t Casanova pono nawet nie był ładnym, nie mówiąc Jpż w ogó­

le o piękności. Ale odważnym był I zaczepnym do szaleństwa 1 to „brało" płeć słabą . . .

Pojedynków miał chyba tyle - Ile koguty walk podwórzo­

wych albo rogacze starć leśnych o względy bogdanek!

Nawet okres miłości wyznacza natura pewnym gatunkom stworzeń w ściśle określonej porze roku. Msmyku na myśli przede wszystklmjztMtl pnelotne. ryby t niektóre Itak i. JŁe miłość płciowa " -‘fftjll.fr1— się w rodzlclelsko-opIckMńezą*’*

to też nakaz przyMśKIla niektórych gatunków Istifl. Inaczej

— pokolenie tyoM^^K skazanym byłoby ita zagjlśa, tym samym zaś danyS|^^Bk stworzeń na wyglnlęcleJPfiJ; wbo Na lawo:

O l PRZYJDŹ . . K O C H A N K O M A I ^ Jakże tęskrtb być mu»i ■ za t,gwiazdftę swego żył temu żalołł|wie pobekujł mu... baraMwil Czy znajd obiekt siAch weslchnl

Poniżej: ODYI PRZYPADKIEM . . . mężczyźni w 1 posiadali . . . rog małżonki im l s zwykle przj B Tożby byli

umfy, Jak

(5)

W /

/ / na kopio-

^ / ł we ołówki

y / jest bardzo J / c i e k a w y m / p r z y k I a d e m pracy maszyny.

Aby zyskać na cza- sia specjalny elek­

tryczny łlok z olbrzy- ię silę ubija masę o- rkowę w jednę całość.

ij: W ostatecznym :aniu ołówków pierw- y szym etapem jasł przycinania

* ich koóców. I lago również do­

konują alakłryczna przycinarka z szybkością kilkuset s z t u k na minutę.

! Na prawo: Również wyrób drewienek olowkowycn |asi uiai przez zastosowania pomysłowych maszyn elektrycznych

•I oło wykrawa się drewniana oprawki z rowkami na 9 r• ’ ,,■

' zlepianiu i przecięciu powstanę z grubsza wykonana olówl

T

rudno sobie wyobrazić, aby wykonanie tak na pozór błahej i pospolitej rzeczy, jak czarny lub kopiowy

• ołówek wymagało tylu skomplikowanych i kosztow-

y

nych maszyn, o których można by powiedzieć, że S4 napoły robotami. Dopiero przy zwiedzaniu ta- y i kie j fabryki widzi zw ykły laik ile ludzkiego wysiłku, ile konstrukcyjnego geniuszu mieści y sig w m aszynach, p o m a g a ją c y c h człow iekow i f w stworzeniu zwykłego, taniego, często

! pogardzanego ołówka. Cała produkcja jest o p a rta na ściśle n au k o w y ch p o d staw ach K a ż d a czynność jest kontrolowana i dokładnie jest przemyślany każdy

etap p o w s t a w a n i a ołówka, y ^ ^ g ,,

Na prawo: W yg ład zanie i polerow a- nie powierzchni ołów ków jesl za- daniem osobnej maszyny, której liczne pasy przebiegające po powierzchni przesuwanych pod

y

g ł a d k o ś ć , /

■ Vg / Na prawo:

FąsJ M I O s t a t n i e j r SJB3B g f / c z y n n o ś c i

w produkcji j.

druku napisów na

* t f y gotowych już ołów- j / kech, dokonuje też - J / elektryczna drukarka, która w ułamku sekun-

‘J y dy nagrzewa pasek łolii y / i wyciska przez niego zlo- f ły napis na drewienku ołów­

ka. W zawieszonym obok ko­

szu rośnie szybko stos golo­

wych do wysyłki ołówków.

(6)

6 riąjj doimy

— Tak . . . -

— No, widzisz? Wiem wszystko! Jestem tylko dziennikarzem a nie szpiclem, a jednak na czas dowiedziałem się z detalami o wszyst­

kim. Mam szczęście do ludzi: ten właśnie dowiedział się tego, tamten wie to, inny wi­

dział ciebie wtedy, albo w tedy. . . Podzi­

wiam cię: w porę wycofałeś się z buduarku pani Eweliny i ta dyplomatyczna zgoda z Wichertem! . .. Musialeś jednak czuć się dobrze zadraśnięty jej niestałością, kiedy ci tak zależało, żeby zostać pomszczonym.

Twoja zemsta: to świadome skierowanie po­

dejrzliwości małżonka na właściwy i aktu­

alny ślad. Ewelinka bezwzględnie nie w yj­

dzie dobrze na rozwodzie z mężem. Problem dziecka. No i ten skandalik . . . Nie rozumiem tylko, po co ryzykujesz te swoje setki tysię­

cy, które Wichert wpakuje w jakieś nieist­

niejące jeszcze i nieodkryte tereny naftowe.

Coś gorzej u niego teraz z interesami. . . Ale, co bardziej mnie jeszcze intryguje . . . co to jest za dama mieszkająca nad Wicher- tami? . . . —

Bruno — gdyby nawet chciał — nie umiał­

by na to odpowiedzieć. . . A dałby całych tych trzystapięćdziesiąt tysięcy za rozwią­

zanie tej zagadki. . .

— Napisz o tym powieść. Za powodzenie ręczę, a redaktor nie będzie mi płakał przy szachach... A teraz żegnam !... — ,

Pozbył się wreszcie Marcelego, żywej kro­

niki zainteresowań i plotek miasta. Jakże fałszywie domyślano się faktów i ich przy­

czyn i następstw . .. Opierając się jednak na rzeczywistych podstawach i wyciągając całkiem logiczne i prawdopodobne wnio­

ski. .. Tak jak i on — --- j.ż e li chcd<i o Iwonkę i przeniknięcie jej istoty . . .

Same fantastyczne rewelacje, ciekawe hi­

storie . .. Czyż to wszystko nie było właśnie tak fantastyczne i ciekawe jak w noweli, czy powieści?.. . Właściwie niezła myśl Marce­

lego . . . Temat — wcale dobry . . . Może tro­

chę niewdzięczny przez to, że jakiś nieu­

chwytny, zbyt zawiły, niezrozumiały?. . . A może przez to właśnie intrygujący?...

. .. Minęło zaledwie dwanaście godzin od czasu, gdy ucałował małe, nieświadome te­

go usta nieznanej kobiety . . . A ile przemy­

ślał od tego czasu! . . . Ile przeżył — wzru­

szeń, niespodziewanych wrażeń — — — a wszystko jakby z powodu n ie j--- — nie- odgadnionej.

Bruno działał zawsze błyskawicznie: Spoj­

rzenie na zegarek: ll-ta . Z Wichertową umó­

wił się na mieście po obiedzie, zawsze u nich spóźnionym, więc o 4-tej. Pannę Dankę, swo­

ją stenotypistkę złapie jeszcze w domu . . . Jakiś jasny cień mignął mu śród tłumu, popielaty płaszczyk, rozwiane loczki koloru płynnego złota .. .

Rzucił się w tłum. Ujrzał delikatny pro­

fil — ach, nie ulega wątpliwości — to by'a ona, Iw onka!. . .

Zapóżno! Wsiądzie do tramwaju zanim zdąży dotrzeć do niej! Musi ją schwytać!

Ostatnia szansa... jedyna szansa .. . los więcej już go z nią nie zetknie!. . .

Wsiadła do 2-ki . Może do 5-ki? To ten sam przystanek . . . Nieprzytomnie wsiadł do następnego . . .

Wiedziony jakąś intuicją, tajemną mądro­

ścią, na którą spuszczał się zawsze w takich wypadkach — wysiadł przy kościele św. Flo­

riana. - - Ale działając impulsywnie, nie pa­

miętał o przezorności i dyplomacji: Zoba­

czyła go . . .

Jasne, że nie chciała się z nim spotkać, ani tłumaczyć. Nie była wobec niego „correct", jeżeli się choćby tylko pomyśli o sposobach jakich używała — bez względu na to, jakie- mi były, niejasne dla niego, pobudki tego postępowania. Działała w jakimś osobistym celu i na pewno nie zechce powiedzieć w ja­

kim, dziś, jeżeli nie odkryła kart od razu.

Kryła się przed nim cały czas, zacierała śla­

dy . . .

Teraz biegła o jakieś dwadzieścia metrów przed nim. Widział jej usiłowania i strategię.

Chciała wmięszać się w tłum, zginąć mu z oczu w jakiejś bramie . . A on koniecznie chciał ją ujrzeć — znowu — i spytać . . . Przecież musi mu odpowiedzieć...

Powie jej, że właśnie na minutę przedtem, nim ją zobaczył, postanowił napisać po­

wieść . . . O niej, o sobie, o tej dziwnej „Ich”

nocy . . . A jakaż to będzie powieść bez za­

kończenia, bez ostatecznego wystarczająco prawdopodobnego rozwiązania głównego problemu?. . . Cóż powie czytelnikom o boha­

terce? Czy to, że nic o niej nie wie że wi­

dzi ją o tysiącach twarzy a żadna nie wyda- je mu się prawdziwą, jej własną?. . . On.

który rozwiązywał dowcipnie dziesiątki skomplikowanych prohlenyrw właśnie ko­

biecych i zyskał tym sławę — postawi czy­

telnika przed nierozwiązalną zagadką?. . . Ziesztą i tak nie byłoby to czymś oryginal­

nym ani nowym, ho podobną historyjkę Pio­

tra Bajkowieckiego p. t.: „Romantyczna hi­

storia” drukowano, przed miesiącem, na ła­

mach „Tygodnika", co w dodatku ściągnę­

łoby na niego podejrzenie o „oderżnięcie"

pomysłu . . .

Zmęczona, zdyszana — dziewczyna zro­

biła naiwne posunięcie: uskoczyła za kiosk z afiszami, licząc na to, ze śledzący to prze­

oczy. Bruno udał dyplomatycznie, że na­

prawdę tak się stało. Minął jej kryjówkę, rozpędzony, niby zapatrzony wciąż przed sie­

bie . . . Ale, gdy odetchnąwszy z ulgą, wolno zawróciła — byl już pćzy niej, pochylając się w ukłonie . . .

Była zmieszana. Może przerażona?...

Oglądała się dokoła bezradnie jakby jeszcze szukając wyjścia z pułapki .. .

— Iwonko . . . — nie powiedział nic wię­

cej. W tej chwili naprawdę nie wiedział, co mówić, o co pytać . . . On, który minutę na­

przód obiecywał sobie agresywnością, natar­

czywością i uporem zmusić ją do mówie­

nia .. .

— Iwonko, tak bardzo chcialem panią zo­

baczyć, spotkać . . . — Chwila zwłoki zgubiła go: Pozwoliła jej odzyskać swobodę i tupet.

Zujrełnie opanowana i znowu — nieodga­

dniona z wesoło rozbłysłymi oczyma osten­

tacyjnie podała mu rękę:

— Zegnam pana. Zobaczymy się wtedy, gdy koniecznym już będzie, by wiedział pan, co o mnie sądzić . . . —

Już jej nie było. Zbyt był zaskoczony, by odszukać ją miał jeszcze raz.

To spotkanie — które, jak przypuszczał, miało być efektownym i przekonywującym zakończeniem jego powieści. . .

. . . Skąd wiedziała, że zależy mu na jej wy­

jaśnieniach . . . że męczy go to, że właśnie nie wie, co ma o niej sądzić?...

Iwonka zdaje sobie sprawę, że jest dla nie­

go zagadką, przed którą — jak na razie — musi kapitulować. Tym gorzej dla niego! Ta kobieta jakby śmieje się z niego!. . . Tak, jak to odczuwał już wtedy u niej, na górze . . . Mówiąc popularnym językiem: „wodzi go za nos"...

Niemniej temat do powieści jest. Marzył właśnie o jakimś ciekawym przeżyciu i obie­

cywał Tymianowskiemu napisać coś wte­

dy. . .

Panna Danusia siadła natychmiast do ma­

szyny. gdy tylko ją zawezwał.

Przeżycie było świeże — (ba! nawet nie­

rozwiązane dotychczas!. . .) nurtujące je­

szcze i absorbujące myśl autora. Dyktował prędko, umysł był usłużny, słowa składne.

Kilkunastu kartkom maszynopisu powie­

rzył swą myśl o Iwonce dalekiej i nieznanej, którą odgaduje tylko z wątpliwej prawdopo- dobności opowiadań osób trzecich, którą wyobraża sobie na podstawie przypadko­

wych pozorów . . . Zmienna, jak kameleon, nieodgadniona, jak sfinks. Mała, jasnowłosa Iwonka o wielkich, mądrych oczach . . .

Przed czwartą skończyli. Bruno zachryp­

nięty od dyktowania — maszynistka z obo­

lałymi palcami i krzyżem od pochylania się nad biuikiem. Gdy dziękował jej w roztargnie­

niu, panna Danuta pomyślała, że nigdy je­

szcze (a pracowała z nim już lak długo) ni?

widziała go takim podrażnionym, przejętym.

Składając strony powieści Bruno śmiał się sam z siebie: Bruno nie ma dość logicznego, piawdziwego i pięknego zakończenia do swej powieści. Cokolwiek podstawiłby tam, na koniec jako rozwiązanie zagadki — byłoby dysonansem. Po prostu: nie byłoby prawdzi­

we. Bruno był mistrzem w odczuwaniu i wiernym odmalowywaniu prawdziwie ży­

ciowych sytuacyj.

Poszedł do miasta, znalazł Ewelinę w jej ulubionej kawiarni. Kończyła właśnie bar­

dzo na pewno interesującą rozmowę z kom­

pozytorem Majerskim. Ach, Ewelinka pocie­

szy się rychło!. . .

Granatowy, najmodniejszy i przedziwnie tantazyjny kapelusik w magazynie u Wortha okazał się równie twarzowym, jak drogim.

Ładnym był także inny, hordowy z marynar­

skim rondem i Ewelina chciała przymieizyć go także. Bruno poszedł do kasy. Zza para waniku doszedł go fragment rozmowy pro­

wadzonej przez dwie kobiety, także klientki eleganckiego magazynu.

— . . . tak, ta blondyna? Zona bankiera Wi- cherta. Najsławniejsza kobieta stolicy. Zre­

sztą sama stwarza sobie tę sławę. . . a ja by­

najmniej jej tego nie zazdroszczę . . . —

— Czyżby rozgłos złotowłosej Pładońskiej był mniejszy? Bo przecież o tamtej też tyle się mówi, dyskutuje i . . . potępia. Najcie­

kawsze to, jak one szatańsko nienawidzą się między sobą . . . Nic widziałam jeszcze, by lak nieznosiły się dwie kobiety . ..

Zupełnie zrozumiale. Rywalki. Walczy­

ły o malarza Łankosza, pamiętasz? W okre­

sie, gdy taki był modny. Wydzierały go so­

bie. Prawo pierwszeństwa ma jednak prawic zawsze Wichertową. Ma większe możliwości towarzyskie . . . no i mąż zajęty interesami i kimś innym jeszcze, nie ma dużo czasu na aktywną zazdrość'. Jeżeli chodzi na przykład o Brunona, to także przypadł w udziale wpierw Wichertowej no i . . . zachwyca mię, jak na razie, swą wiernością -—

— Nie dziwię się. Wichertową jest prze­

piękna, choć może tu i dużo jromagają ma- sażystki, fryzjerki, modystki. Wszystko ma zawsze od Wortha. Co do ubierania się Pła­

dońskiej można by dużo mieć zastrzeżeń.

I stąd tym więcej ta zawiść między niemi.- -— No i cóż, ta Pładońska, zrezygnowała?

— Nie jest z. rzędu łych .które rezygnują.

Ma tez wszystkie dane po temu, by zająć, za­

intrygować. O Wichertowej mówią, że jest łatwa i może prędko się znudzić — — — a Pładońska umie stwarzać takie sytuacje, być tak tajemniczą, a to mężczyzn bardzo bierze. Ma coś z zagadkowości sfinksa a przy tym robi wrażenie dziecinnej i pe'nej prostoty . . . —

„Jak Iwonka..." pomyślał Bruno i gdy sko­

jarzył pewne myśli zbliżył się, by słyszeć dokładniej.

— Rywalizacja między Wichertową a Pła- dońską jest tak rozogniona, że tej ostatniej nie wolno przegrać żadnego punktu. Bruno jest dużą stawką i rezygnując straciła­

by największe szanse... Jak te kobiety się nienawidzą i jakich przemyślnych a czę­

sto brzydkich chwytają się sposobów w tej rywalizacji, nawet sobie nie wyobrażasz.

Wszystko co robią — to w pierwszym rzę­

dzie sobie nawzajem na złość... Jak sobie szkodzą, brużdżą... Co za triumf, gdy męż­

czyzna z ich ws|M)lnego towarzystwa, który wydaje się najbardziej oddanym jednej z nich, zaczyna obdarzać względami tę dru­

gą!... Pładońska sprawy z Brunonem nie da­

ruje, tylko nie wiem jakich musiałaby użyć sposobów... Oficjalnie nawet się jeszcze nie znają. Ale ona wkrótce potrafi takie zain- scenizować okoliczności, że piękny Brunon prędko o-Wichertowej zapomni . . .

— Nie zdaje mi się, by to było łatwe, je­

żeli w ogóle możliwe . . .

— Nie znasz Pładońskiej, kiedy tak mó­

wisz. Bruno nie lubi przeciętnych ko­

biet. Nie tylko nie lubi, ale ani ich nie zauważa . . . Pładońska potrafi wyzyskać wszystkie swoje umiejętności, by wydać się wobec niego nieosiągalną, co każdego męż­

czyznę prowokuje, podnieca, denerwująco daleką i tajemniczą . . . Będzie reżyserować niebywałe przygody, zbiegi okoliczności, stwarzać zawikłane problemy . . .

. . . Czyżby mała, złotowłosa Iwonka i pa­

ni Pładońska, przeciwniczka Eweliny to jedno? . . .

Byłby wbiegł za parawanik i żebrał u roz­

mawiających, l»y powiedziały mu tylko to:

jak na imię owej sławnej Pładońskiej ale przyszło mu na myśl, że kobieta u której przebywał ostatniej nocy może się wcale nie nazywać Iwonką. To imię (tak przedziwnie do niej dobrane . . .) może być tak samo zmy­

ślone i lałszywe. jak jwizory, które go zwo­

dzą, jak całe postępowanie nieznajomej wobec niego . . .

Więc nowa jeszcze ewentualność I inne

rozwiązanie zagadki . . . Wyobraził sobie inną Iwonkę: perfidną, złośliwą kobietę, nie­

lojalnie rywalizującą z Wichertową, zasłu­

gującą na niezmierną nienawiść tam tej. ..

Więc idea pokonania rywalki, zranienia jej ambicji, czy uczuć nawet, wykazanie swoich demonicznych możliwości i przemyślności?

Brunon mógł jej nawet wcale nie zajmować, ale za wszelką cenę trzeba było odebrać go Wichertowej, zaintrygować, zmusić do my­

ślenia o sobie. Plan sprytnej Pładońskiej udaje się: Bruno daje się złapać na nie­

realną przygodę, nielogiczne okoliczności.

I trzeba było właśnie pójść z Eweliną do Wortha, żeby z podsłuchanej rozmowy do­

wiedzieć się prawdy . . . Czyżby to było wre­

szcie właściwe oblicze Iwonki? Czy nie zmie­

ni się ono już, jak zmieniały się każde po­

przednie? Trzeba się zgodzić z tym, że to był Sprytny, celowy manewr pani Pładońskiej (może Iwonki Pładońskiej?...) i starać się na­

prawdę więcej o tym nie myśleć — bo nie warto.

Jeżeli jednak chodzi o powieść . . . traciła bardzo na tego: rodzaju zakończeniu. Nie przekonywało. Nie robiło wrażenia. Nie łą­

czyło się w całość z poprzednimi rozdziała­

mi. Wyglądało znowu — na nieprawdziwe.

Prędziutko w notesie zapisał, co do mate­

riału o Iwonce dostarczyła mu wizyta w ma­

gazynie Wortha. Na razie jako jedną dalszą część, a nie jako zakończenie.

Ostatecznie wypadało kupić dla Eweliny także kapelusik bordo, ale zmieniało się przy mm wstążkę - więc miał czas porobić sobie dyskretnie odpowiednie zapiski.

Ewelinka oglądała żurnale i okazywała w miły sposób swą wdzięczność, nie wspo­

minała już zupełnie o nieuniknionej rozłące, ani o swojej, z tego powodu, rozpaczy.

Była godzina 7-ma, gdy wchodził do re­

dakcji „Tygodnika".

Redaktora Tymianowskiego chwilowo nie było, poszedł na górę do zecerni.

Czekając, Bruno przypomniał sobie, że bę­

dąc tutaj ostatni raz zauważył pomiędzy urzędniczkami jedną laką złoto-blondynkę.

Bardzo przypominała Iwonkę. Teraz rozglą­

dał się pragnąc przyjrzeć się tej twarzy, uprzytomnić sobie, że tamta inusi być po­

dobnie realna, że nie była gorączkową ha­

lucynacją, czy przywidzeniem . . .

Przyszedł wreszcie Tymianowski. Był ja- dziś dziwny, czymś jak gdyby zmięszany, za­

skoczony. Jego spojrzenia wysyłane ukrad­

kiem na przybyłego i uśmiechy w jego stro­

nę były tak dziwne, że Bruno poczuł się nimi speszony: „Mam krostę na nosie, czy broda mi urosła?... nie rozumiem..."

— Mam dla pana redaktora niespodzian­

kę. Przyniosłem powieść. Co prawda dopieio brulion i dużo będzie poprawek, ale przej­

rzeć już można. Ale . . . taka bez zakończe­

nia, bez wyjaśnienia problemu . . .

— Nie szkodzi . . . Nie szkodzi! Takie teraz najmodniejsze. 2eby czytający za włosy się brał i głową bil do muru: „co dalej?" A da­

lej już nic . . . A zresztą . . . pan może na­

wet nie przypuszcza, nie spodziewa się a za­

kończenie się znajdzie? . . Naprawdę, bar dzo się cieszę! Tak prędko?! Po wczorajszej kategorycznej odmowie . . . Cóż wpłynęło na to? IhJunlrzeiiir iK s lą j u

t^ a s z fa m j

Pod opiekuńczym cieniem tk liw y c h waszych dłoni wzrosłam i na przędziwo mych dziewczęcych wspomnień pada tęczowy odblask barw kwiecia, w koronie szmaragdem tkanej drżący — różow o-zloty płomień

Z dala od was poznałem złego losu moce —

Spi eczonych warg nie chłodził nektar srebrnej rosy, szum pieszczotą nie k o ił — gdy w bezsenne noce rozpacz we mnie krzyczała niebosięglym głosem.

Dzisiaj wracam znów do was z. pustymi rękoma, z sercem ciężkim zawodem za szczęścia pogonią — dzisiaj powracam do was — jak do swego domu — T a k brak m i było ciepła tych ramion zielonych.

Wiosna znów zapaliła kadzidlaną wonią

kw ia tó w smukłe świeczniki — w gęstniejącym mroku złociste smugi świateł — a może tak płoną

jasne oczy dziewczyny, co tanecznym krokiem

przybiegła kiedyś sz.ez.ęicia w szumnej szukać ciszył IT kalejdoskopie wspomnień w yczaruj nu, złudo, szept czyichś ust kochanych — pragnę go usłyszeć.

W kasztanowym uroku tak w ierzy się w cuda.1

T a k samo pachnie kasztan zwycięsko ro z k w itły , jak niegdyś słowik śpiewa swój odwieczny temat — w welonie m gły wieczornej skry słoneczne zn ikły —

Wszystko jest tak jak dawniej — ty lk o Jego nie ma.

Janina Jaworska

(7)

A L T M DRAWANDER SA ■ KRAKÓW-<DO NAByc‘A p TEKAC" '

C E N A -2O D R A Ż E T E K Z±. 24 O -N R -R E J-tg n

ROŚLINNY ŚRODEK N I E Z A W O D N IE

/ B E Z B O L E Ś N IE WhKeaiussteaia

Dr Jerił Surkonł <h«. ket. i akuu.

2ura«ia ] ) B, | ta l. 977-29 g o d z . 10-19

N O W O C Z E S N E PAROW E

ZAKŁADY WULKANIZACYJNE . G W A R A N C J A "

wł. FR. K O Ś C I A N E K Warszawa, ul. Księżęca 19

łel. 9-31-64

Dr. ( . KHÓDZIIKKI wenerycine i (tir . W ł t i i a w . Manułkawikalta 22 Wrlca 74-SSS pór. I2-I4 M i IS-tł

Dr. II. ZIELIŃSKI wenenrune i skór.

W . r u . w a , Marsulkawski lla m. 4

laltfaa t-19-31 pór t-12 i 4-2

DR ST. KRAJEWSKI

••n a r. i skórna W a rs z a w a Al. Jemlimskit 23'10

g o d z . 4 —7 ta l. 907-33 (hlnirg Dr mad.

S. I0GU3ZEWSII Żylaki. i.nati. are.

W a rs ia w a , S l i i i . t k i 2 a. 1.

M. 953-91 pór. 3-3

Dr.JERZY IZ U IT Z (ab. (kusi. Chir.

W a r 1 1 a w a, S k o ru p k i 8 in. 6 Ul. 191-43 pór 3 - 4

nenia

Dr saad. W. Wójtlk Claraki ma WaTSiawa Maiawiecka lim S mb. 1 2 - 1 . i 3— 4

Itl. 224-39

W I.K.P. 13 skutenną reklamai

3-miai. Korespondencyjne Kursa Nowoczesnej Księ­

gowości x szczególnym uwzględnieniem księgowości przebitkowej wg. obow. jednolitego planu kont, księ­

gowości rolniczej, adminiztracyjnoj prowadzi Publ.

Kupiecka Szkoła Zawodowa w Reichshof (Rzeszów).

Zgłoszenia: Sekretariat Szkoły, ul. Holfmannowej 3, łel. 16—43. Ola absolwentów świadectwa. Na żądania

bezpłatnie szczegółowe prospekty.

NOWAKOWSKI Wtntrjcz.t. tk itu

W a f i i a w a, W spólna 3 m . 1.

N a rz ę d z ia oezifścić,

potem u p o rzą d k o w a n e o d ło żyć!

W ten s p o s ó b o c h r a n ia się je i oszczędza wartościowy surowiec.—

Czyż nasze własne, dane nam przez naturę i zn aczn ie wartościowsze

„narzędzia", nie n ależy tak samo oszczędzać?

Nawet małe skaleczenie może spo­

w odow ać przykre skutki. Dlatego też na takie rany nałożyć

T r a u m a P Ia st

C a rl B la n k , fabryka plastrów opatrunkowych

B o n n /R H .

Dr mad. H. Mościcki Chir. żylaki, he.

moroidy W arszaw a, K o s z y k o w a 49 g o d z . 9-11 i 4-7

A k u s z e r k a

ANTOSZEWSKA

p r r y l m u j . rab diieA W « r 1 1 a w a, Z io ła 40 m . 30

t a l. 672-90

Or. P. ZALESKI W tnirjtat, skórni

W4K24W4, Alktrla 3 (przy pl. Teatralnym)

T eł. 211-74 g o d z . 3 7

Dr. mad.

J. EHBENKBEUIZ

skór. i weneryczna W arszaw a Nowy-Świzt 37 nu tt

T A P C Z A N Y ,

szafę kombinowaną,

s p r z e d e

Pracownia Tapicerska Kraków, Sebastiana 33

K s ią ż k a wprost do domu

Księżka dla dzieci i młodzieży Książki naukowe i fachowe

Beletrystyka

Na żądanie nowe katalogi za na­

desłaniem znaczka pocztowego

Wysyłka za zaliczeniom K ra k o w s k o Księgarnia W y s y ł k o w a Kraków, Floriańska L. 31, 1 p.

Telefon 122-58

T a n i o s p r z e d a j e m y

wszelką garderobę, futra, lisy srebrne, niebieskie pelerynki, błamy, pościel, bieliznę, dy­

wany, kilimy, chodniki, lino­

leum, obrazy, walizki, teczki, maszyny „Singore", maszyny pisarskie, patefony walizkowe, elektryczne, płyty, nakrycia sto­

łowe, przedmioty ze srebra, p la ­ terowe, porcelanę, szkło, kry­

ształy, fotoaparaty, przedmioty domoweqo użytku. Duży wybór okolicznościowych praktycznych

upominków

.C e n tro k o m is "

Kraków, G r o d z k a 9

N A J T A Ń S Z Y P O R T R E T

Nadeślij fotografię, opis zmian i 10 zł. otrzymasz w 5 dni portret próbny. 24.30 cm kosztuje 50 zł, 30 40 cm 60 zł, 40/50 cm 70 zł za pobraniem poczt.

Wykonujemy również portrety ślubne z dwu osob­

nych fotografii, biusty, całe postacie, wyjęcia z grupowych oddzielnie, pamiątkowe rodzinna,, nawet z najgorszych (olografii, czarne, bręzowe

i pastelowe.

Artystyczna Pracownia Portretów „M IM O ZA "

Warszawa, ul. Nowogrodzka Nr. 19, m. 24.

WALTER KOHNERT

D O M E K S P E D Y C Y J N O - T R A N S P O R T O W Y W a s ia w a , u l. S ie n k ie w ic z a 1 T e l.: 3 .2 5 .6 7 — 3 .2 5 .6 9 — 3 .2 5 .7 0 — 3 .0 0 .8 3

Ł a d u n k i z b io r o w e , w a g o n o w e i s a m o c h o ­ d o w e . — Ł a d u n k i p e ln o - s a m o c h o d o w e .—

Z w ó z k i m ie js c o w e . — In k a s o z a lic z e ń . — U b e z p ie c z e n ie . — C le n ie . — K o r e s p o n d e n ­ ci i za s tę p s tw a w e w s zy s tk ic h w ię k s z y c h m ia s ta c h O G i z a g r a n ic ę . — M ię d z y n a r o ­ d o w a e k s p e d y c ja . — R u c h z b io r o w y z R z e ­ szy d o G e n . G u b e rn a to rs tw a w s z c z e g ó l­

no ści z B e rlin a , C h e m n ilz , D re z n a , Lip s ka , P ra g i, W ie d n ia , K a to w ic , Ł o d z i, B o g u m in a i in n y c h m ie js c o w o ś c i. P u n k ty z b io r o w e : w s z y s tk ie filie na te r e n ie R ze s zy lirm G e r ­ h a rd & H e y A G ., Lassen 6 C o A G ., tn te r - c o n lin e n ta le A G . tu r T ra n s p o rt u. V e rk e h r s - w e s e n . — M a g a z y n o w a n ie w e w ła s n y c h s k ła d a c h k ry ty c h i n a o b s z e r n y c h p la c a c h

o tw a r ty c h .

LECZNICA

ZWIERZĄT A

WARSZAWA, Polna U

Telefon 8.34-29 i 9,48-98

A m b u la to r iu m — K l i n i k a — C h ir u r g ia S w ia łło le c z n ic łw o — H o m e o p a tia — A n a ­

liz y — S tr z y ż e n ia — K ą p ie le G o d z . p r z y ję ć 10— 13 i 1 6 — 1 8 . D y ż u ry c a ły d z ie ń . — W i z y t y na m ie js c u i p o z a -

m ie js c o w e .

PORTRET KOLOROWY W RAMACH

z każdej łotogralii. — Nadeślij zdjęcie, opis zmian, 10 zl, otrzymasz portret próbny (bron- zowy-sepia) rozmiarów: 24—30 cm — 50 zl, 30— 40 cm — 60 zl.. 40—50 cm — 70 zl. pobra­

niem pocztowym w 10 dniach. Popiersia, całe po­

stacie, portrety rodzinne, dziecięce, ślubne, pa­

miątkowe. Złączenia kilku fołoqraiij, żą­

dane z m i a n y nie wpływają na cenę.—

Z w r o t łotogralii.

L E C H

i

Warszawa

Wilcza 71

Ilu s tro w a n y K u rie r P o lski — K ra k a u , R e d a k c ja : ul. P iłs u d s k ie g o 19 (c l. 21 3 93 — W y d a w n id w o : W i e lo p o le 1 le i. 1 35 60 — P o c t lo w e K o n to C ie k o w e : W a rs c h a u N r. 900

ha swłózJtceJna f

P ospiesz się, kup je s z c z e dziś los w L o łło k o le k łu rz e , gdzie C ię może szczęście czeka! Ciągnienia odbyw ają się dwa razy w tygodniu. Za 1 Zł. można wygrać 3.600 Zł.!

Im w i ę k s z a s ł a w k a , ł y m w y ż s z a w y g r a n a !

Informacje i przyjmowanie sławek w każdej LOTTOKOLEKTURZE

Lołłokolekłury znajdują się we wszystkich większych miejscowościach G en. Gubernatorstwa

Cytaty

Powiązane dokumenty

Ta komedia nie wyszłaby na jaw od razu i pan, który tak skarży się na monotonię i nudę, męczyłbyś się niepewnością, może obawą i rozwiązywa­.. niem

dziano, że ów potwór jest bardzo roztropny i dlatego nikt nie odważył się napadać na niego. Ponieważ jednak pokazywał się rzad­. ko, przeto podróżni

czaj blisko wybrzeży morskich lub na wyspach tworzą się szczeliny w głębi ziemi I na Jej powierzchnię wydobywa się rozżarzona płynna masa, zwa­.. na lawą

W świetlany krąg słońca wrzyna się czarna jak węgiel łarcza księżyca, posuwa się ona wyraźnie coraz bardziej, zasła­.. niając naszą gwiazdę dzienną,

A ciężka to była praca. W końcu ukazała się trumna, więc dobył resztek sił, odkopał, podważył wieko łopatę i zabrał się do bandażu.. Daremny trud. W

la cisty 1 znowu gromkie okrzyki tłumów, gdy u wjazdu do cyrku pojawia się... najautentyczniejszy dwór J.K.M. Karola IV I Gwar powoli przydcha, bo oto na dany znak wpuszczają

' / bliżał się koniec marca gdy znany w hisz- pańskim miasteczku Kantillana kupiec, pan Alfonso Ciłar zasiadł w kantorku obok sklepu, i zabrał się do

Pani Brignon, skarżąc się na ból głowy, przeszła do swego pokoju i niedługo potem panowie zostali sami. Niestety Henryk nie mógł udzielić żadnych informacji,