• Nie Znaleziono Wyników

Świat. Dwutygodnik ilustrowany, 1889, R. 2, [Nr 24]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Świat. Dwutygodnik ilustrowany, 1889, R. 2, [Nr 24]"

Copied!
35
0
0

Pełen tekst

(1)

V s i l

M

S W AT

P

B E Z S T E R U .

P O W I E Ś Ć .

C Z Ę Ś Ć T R Z E C I A . (Dokończenie).

W rozkosznem upojeniu tej miłości, znalazł pan Stefan zapomnienie, które samo przez się jest już szczęściem, a wypełnia serce człowieka aż po brzegi, tak, że tam już miejsca nie pozostaje dla żadnego innego uczucia.

Rozkochana jak on, jak on upojona, porwała go pani Laura wirem swej namiętności i uniosła na wyżynę, na której świat mu zniknął z przed oczu i myśli.

I czuł się szczęśliwym w tem uniesieniu, żyjąc jedynie rozko­

szą chwil obecnych, których wcale nie liczył, nie widząc nic, krom niej, będącej światem dla niego, nie czując nic, prócz nigdy nieuko- jonej tęsknoty i tego głodu kochania, k tóry nasycony odradzał się znowu i nie dawał nigdy nasycić.

71

(2)

558 Ś W I A T

Pani Laura uwiozła kochanka swego do południowych Włoch. Podróż do A m eryki została odłożoną na czas późniejszy, gdy miną burze jesienne i gdy się zakochani nasycą rozkoszą, a oswoją z doznawanemi wrażeniami, by zapragnąć jakiejś zmiany. Myśl o niej przerażała ich obecnie. Upojona szczęściem obawiała się pani Laura wszystkiego coby mogło rozkosz jego zamącić. Chciała w niej utonąć niejako, zabezpieczyć ją sobie i utrwalić, odrywając się całkiem od świata.

W W arszawie podniósł pan Stefan depozyt złożony w jednym z tamtejszych banków. W przejeździć przez Kraków, pani Laura oddaliła swą dotychczasową służącą, a na miejsce pobytu w ybrała Salerno, które znała z dawniejszej podróży. Miasteczko to leżące nad morzem, dość duźem jest, by mieszkając tam, nie czuć braku i niewygody, a dość małem i nieznacznem, by w niem znaleść schronienie bezpieczne, nie obawia­

jąc się niemiłego spotkania ciekawych i natrętnych znajomych.

Żyli tedy w tem oderwaniu zbiegowie, ukryci przed świata okiem i potępieniem świata, poddając się szałowi upojenia, który ich unosił. Nawet sumienie ich zdawało się drzemać, jak gdyby w sen zaklęte czarem tej namiętności, która ich ogarnęła. Owszem nawet, rzekłoby się, iż myśl o tem , jak ą ceną kupili błogość chwil obecnych, zaostrza smak jej, i dodaje bodźca ich namiętności.

Było w tej trawiącej ich gorączce, coś rozpaczliwego, coś co przypominało miotanie się bayronow- skich bohaterów, lub ostatnie chwile owych rzymskich skazańców, którzy z różami na skroni, z czarą Falernu wr ręku, z uśmiechem na ustach, starali się pijaną wrzawą zagłuszyć przedśmiertny lęk, ziębiący ich krew i ściskający serce kurczem ag o n ii... Piasek zegaru d o b ieg a ... Już tylko jed n a ... jedyna chwila, w -tej jednej chwili przeżyć trzeba całe życie!

Gorączkowe to szamotanie się, było szczególniej widocznem u pana Stefana. I nic dziwnego, on bowiem najdrożej opłacił tę rozkosz, która go obecnie upajała. Dla niej poświęcił los swój, który mu się tak wdzięcznie uśmiechał, dla niej wewnętrzne zadowolenie, którem u tyle chwil jasnych zawdzięczał, dla niej szczęście Helci, która mu serce z takim zapałem oddała, dla niej cześć, którą dotychczas nosił tak wysoko.

Szukał więc tej rozkoszy, tak drogo opłaconej, zapomnienia. W błogim szale chwili bieżącej utonąć miała i przeszłość wszystka i myśl o przyszłości. T a jedna chwila miała mu nagrodzić wszystko, być dla niego wrszystkiem. W nią więc wkładał wszystkie myśli, wszystkie uczucia, całą duszę, całe swe życie.

Jednakże i to się z czasem zużyło. Umysł jego niespokojny nie m ógł się oswoić z jednostajnością i m artwotą tego życia, jakie obecnie prowadził. Niezawodna rzecz, iż przy boku Helci byłby naw et i w wiej- skiem zaciszu znalazł spokój i ukojenie, które są darem wewnętrznego zadowolenia. Moźeby z innej znowu strony w pośród zgiełku świata i wrażeń rozlicznych, łatwiej mu przyszło zapomnieć o przeszłości i otrząść z siebie nieznośne brzemię czarnych myśli, które go obecnie obsiadały.

T.u jednakże w tem oderwaniu od świata, w tej gnuśności, która jak gdyby rdzą pokryw ała jego duszę, nie było nic takiego coby go bronić mogło, przed własnego serca udręczeniem, coby zażegnać m ogło trawiącą^ go wewnętrzną rozterkę. Nurtowała go więc przygnębiająca świadomość w łasnego upadku i pamięć zdrady, jakiej się dopuścił, i bolesne poczucie krzywdy, jaką wyrządził tym , którzy tyle mu okazali serca i z taką ufnością polegali na jego uczciwości.

Począł teraz popadać w bolesną zadumę — i nie m ogły zażegnać troski, która go gnębiła, pieszczoty kochanki. Drażniła go wesołość jej, tak mało licująca z jego smutkiem, niecierpliwiło jej miłosne zaślepienie nieodgadujące serdecznej jego męki. Na myśli stawała mu coraz częściej ta przeszłość szczęśliwa, stracona już teraz bezpowrotnie, to wewnętrzne zadowolenie, którego mu już nikt nie powróci.

Widział się nędznym, złamanym, zhańbionym, nieszczęśliwym nad wszystkie wyrazy. W sercu jego budził się w stręt dla tej nieszczęsnej miłości, która mu przynieść miała błogie zapomnienie, a zatruła na wieki spokój jego duszy i wycisnęła na czole piętno upodlenia. I gdzieś daleko w głębi duszy, aż na dnie, odzywał się żal do tej kobiety za to zdeptanie własnej czci, które na nim wymogła.

Ze zwykłą swą przenikliwością, odgadła pani Laura to, co się działo w sercu pana Stefana. A le cier­

pienia jego nie wzruszyły jej wcale i nie zbudziły w duszy jej współczucia. Przeciwnie, uczuła do niego żal za ten sm utek, który go gnębił, za to, iż miłość jej nie starczy mu za wszystko. O dgadła tę m oralną rea- d ś •"* teraz przebywał, a odkrycie to było dla niej srogim zawodem. Uczuła się obrażoną w swojej

Gorycz, jaką to ją napełniło, potęgowało uczucie zazdrości, które w niej zbudziło to odkrycie Prze­

czuwała, źe jej się pan Stefan wymyka i domyślała się, źe pamięć Helci odżyła w jego sercu, i neci go ku sobie swoim urokiem. Jakto, więc ta zwyciężona rywalka, której pogromu tak była p e w n a /sta je teraz znowu przed nią, i przychodzi odebrać jej zdobycz z takim wywalczoną trudem ? T a myśl przerażała ja nad wszelkie wyrazy, l a k niegdyś siebie pewna w obecności Helci, czuła się teraz bezsilną wobec dalekiej.'

Świadomość grożącego niebezpieczeństwa i poczucie własnej niemocy, oszołomiły ją i pozbawiły onej trzeźwości, którą się tak umiejętnie w postępowaniu swojem zwykła była kierować. Czyniąc folgę wrodzonej gwałtowności, zrobiła kochankowi scenę. Szydziła z jego słabości, wyśmiewała jego skrupuły szlachetne, które w jej oczac ^ y y ty co czułostkowością, nic więcej, i nie w ahała się obrazić uczuć jego cynizmem swej samolubnej i w brutalnem samolubstwie bezwzględnej namiętności.

Po scenie tej zapanowała pomiędzy nimi pozorna zgoda. Pani Laura poczuła to sam a, iż się za daleko posunęła uniesiona wrodzoną gwałtownością. Usiłowała tedy przebłagać kochanka, nie szczędząc mu przymilan ni pieszczoty. Ale burza ta wykopała pomiędzy nimi przedział; nieszczęsna miłość ich wydaw ała teraz owoc zatruty. Tajemnie, głęboko w duszy kiełkowała niechęć wzajemna i żal z powodu doznanego

;zawodu, zamieniając się powoli w głuchą nienawiść.

Zyh więc teraz obcy sobie sercem oboje, pełni ku sobie coraz bardziej wzrastającego wstrętu, a tylko z sobą związani łańcuchem wspólnej namiętności, i tych samych żądz, podobni do dwóch wrogów przyku­

tych do taczki jednym i tym samym pierścieniem. , 8 y s

(3)

Nieznośnie ciężyć zaczęło obojgu to życie i ten rozstrój, na który nie było lekarstwa. Nieubłagana logika pogwałconych moralnych praw, strącała ich teraz coraz głębiej z tej zawrotnej wyżyny, na którą się wznieśli w namiętnem upojeniu. Oboje czuli głuchy żal do siebie wyrzucając sobie wzajemnie w skrytości ducha, winę doznanego zawodu. Oboje żałowali straconej umysłu pogody; oboje się obwiniali o to, iż rozkosz, jakiej doświadczyli w chwilowych uniesieniach, nie wynagradza ofiar, którem i ją okupili.

Szczególniej cierpiał pan Stefan, którego zmysł moralny obudził się teraz z chwilowego letargu, w jaki popadł pod wpływem nam iętnego szału. Świadomość dokonanej zdrady paliła mu czoło wstydem.

Czuł w stręt do samego siebie i gardził sobą. Z żalem przypominał sobie błogie chwile spędzone przy boku Helci, a myśl o ciężkiej ranie, którą zadał jej sercu, przejmowała go zgrozą i rozpaczą.

O jakże czuł się niewdzięcznym dla tego anioła, który go podźwignął w zwątpieniu, który go na­

tchnął ufnością do życia, który umiał ukoić jego smutki, pogodzić go z samym sobą, i powrócić mu spokój duszy i umysłu pogodę! Jakże ohydną zdradą odpłacił biednej dziewczynie tę miłość szczerą, to serdeczne przywiązanie, to szczęście, które mu przyniosła!

Pod wpływem tych wspomnień, rozpacznych myśli i wyrzutów sumienia, zbudziła się w nim znowu miłość dla Helci, przyćmiona chwilowym obłędem. Trawiła go tęsknota do ukochanej, do tej cichej spokojnej błogości, którą zaznał przy niej, a która teraz już bezpowrotnie była stracona dla niego. T a przeszłość jasna i pogodna b yła już stanowczo zam kniętą, on sam lekkom yślnie drzwi jej za sobą zatrzasnął. Pozostało po niej tylko wspomnienie żałosne, i ta myśl rozpaczna, źe to szczęście, które z własnej winy utracił, nigdy już nie wróci.

Coraz nieznośniejszem stawało mu się brzemię życia, to »dzisiaj« zatrute wyrzutami sumienia, i myśl 0 tem »jutrze«, które będzie znowu tylko dniem zgryzot i rozpaczy. Ukojenie m ogła mu dać tylko śmierć, wyzwalając go z tej męki. Tęsknota do grobu, gdzie znaleść można niepamięć i nieczułość, opanowywała go coraz bardziej i zamiar samobójstwa utrw alał się coraz mocniej w. jego umyśle. Powstrzym ywało go tylko w wykonaniu tego zamiaru, oczekiwanie przyjazdu Grzesia, którego wezwał potajemnie, pragnąc wiernemu słudze powierzyć dopełnienie swej ostatniej woli.

Minęła zima i wiosna dobiegała połowy. Drzewa pokryte były kwieciem, które do słońca roztwierało swe kielichy. W gajach rozbrzmiewała pieśń leśnych śpiewaków. Powietrze przesycone było wonią bzu, róż 1 jaśminu. Zewsząd tętnił ów hym n ochoty do życia, który jest pieśnią wfiosny, a serca napełnia weselem i otuchą.

Głosy te budziły w umyśle pana Stefana tylko żałość i znękanie. Pierwsze zaś uśmiechy wiosny przy­

pom inały mu Jaćm ierz, gdzie rok tem u właśnie czuł się tak szczęśliwym. Dzień świętej Heleny, który nad­

chodził byłby w tym roku powitał już w gronie' rodziny, jako mąż Helci, kochającej go tak gorąco. Myślał o tem tając sm utek swój przed panią Laurą. T a tęsknota, ten ból były teraz jego relikwią, którą strzegł pilnie przed tą kobietą, z obawy by jej nie zbezcześciła swojem szyderstwem. I znajdował rozkosz pew ną w tym ukrytym kulcie swej boleści, w tem rozdzieraniu serdecznych ran swoich. Było w tej srogości dla siebie, coś z onej ekstazy, jakiej znęcając się nad własnem ciałem, doświadczają pokutnicy.

Sm utne wieści przywiózł Grześ z Jaćmierza. Po wyjeździć pana Stefana pogrążył się pałac w żałobie.

Panna H elena popadła w ciężką niemoc i zdawało się zrazu, iż ciosu tego nie przeżyje. Dzięki stara­

niom lekarzy przybyłych zdaleka, udało się utrzymać ją przy życiu, ale zdrowie nadwątlone chorobą, nie wraca;

panienka więdnie jak kwiat podcięty; życie gaśnie widocznie i nie ma nadziei ratunku. Z pałacu odesłano wszystko co mogło przypominać pana S te fa n a ; hrabina zabroniła służbie wspominać jego nazwisko.

W iadom ość ta spadła jak grom na zrozpaczonego, który miał wprawdzie świadomość krzywdy, jaką pannie Helenie wyrządził i przeczuwał jak bolesną ranę zadał jej sercu, lecz nie spodziewał się wcale, by uczynek jego tak straszne pociągnął za sobą następstwa. Ujrzał się nietylko zdrajcą, ale i zabójcą — mor­

dercą tego niewinnego dziecka, które go tak kochało. Rozpacz jego nie miała granic, i nie tyle go bolała niechęć, którą wzbudził w sercu hrabiny, o której świadczyć zdawał się zakaz, by nie wspominano jego na­

zwiska, ile myśl o groźącem Helci niebezpieczeństwie, świadomość, że ono jego jest dziełem i że tego co zdziałał nie może naprawić.

Szalony boleścią, zerwał się zrazu i chciał lecieć do Jaćmierza. A le z czemże tam pójdzie i po co?

Jakąż tam zaniesie pociechę, jakie pokrzepienie, jakie lekarstw o, on, zdrajca i m orderca? Czyżby znieść widok jego była w stanie, obrażona w swej dumie dziewczyna? Czyżby raczej zbliżywszy się do niej nie przyspie­

szył jej śmierci?

Przypomniał sobie Pepi, której zgonu stał się mimowolnym powodem i po raz w tóry przyszło mu na m yśl, źe go ściga jakaś fatalność, i źe jest jakaś klątw a przywiązana do jego nazwiska. Uczuł przed sobą jak gdyby lęk; zdawało mu się, iż jest jak zwierz szkodliwy, którego zagłada jest zasługą. Zycie jego jest klątw ą i nieszczęściem, śmierć jedna może być korzyścią i zasługą!

Jednakże wśród tego gorączkowego rozdrażnienia, w jakiem dla siebie w yrok w ydaw ał, ogarnęła go rzewna tęsknota. Nie chciał zejść z tego świata nie pojednawszy się z H elcią i hrabiną, nie wynurzywszy im swego żalu, nie odkrywszy przed niemi swej zbolałej duszy. Grześ im zaniesie tę spowiedź przedśm iertną, która słuszny ich gniew powinna przebłagać. Uśm iechała mu się m yśl, źe zmazawszy krw ią swoje winy, wymoże na nich współczucie dla swej niedoli, źe gardzić nim przestaną tak jak na to zasłużył.

W yszedłszy do miasta, błąkał się długi czas po ulicach w najwyźszem rozdrażnieniu; wreszcie wrócił do domu, zamknął się w swoim pokoju, usiadł przy biurku i pisał:

Dobry mój stróżu aniele!

Tego com wycierpiał i co w tej chwili cierpię, nie jestem w stanie wypowiedzieć. Czuję cały ogrom mej winy, której dorówna chyba tylko wielkość mojej niedoli. Nie będę się tłum aczył, bo to co pod wpływem

(4)

560 Ś W I A T

szalonego zaślepienia uczyniłem, nie da się niczem usprawiedliwić. W ydałem na siebie wyrok śmierci i w chwili kiedy cię list ten dojdzie, nie będzie mnie już na świecie. Ostatnie moje myśli zwracają się ku tobie drogi mój aniele ! Nie byłem godny tego szczęścia, które miałem wziąść z twej ręki, a ktorego utrata napełnia serce moje rozpaczą. Zwracam ci pierścionek, który szczęścia mojego miał być rękojm ią i załączam prośbę,

ostatnią prośbę człowieka, który umiera. . ^ .

Grześ ci wręczy sto tysięcy franków, resztki tego co mi pozostało z wygranej w M onte Carlo. Przyj­

mij te pieniądze i obróć je według własnego widzenia rzeczy na dobre uczynki. Pociechą jest dla mnie myśl ta , że ja, który za życia klątw ę tylko siałem i nieszczęścia, przynajmniej po śmierci przyczynię się do krze­

wienia błogosławieństwa, i źe się to stanie za twojem pośrednictwem. Nie odmawiaj mi tej pociechy, dobry mój biały aniele, i jeżeli możesz, to przebacz temu, który pomimo chwilowego zapomnienia, kochał cię za­

wsze, a dzisiaj śmiercią to stwderdza, iż żyć nie może bez ciebie.

Stefan.

Po napisaniu tego listu, który tak jawnym był dowedem rozdrażnienia W' jakiem się znajdował, uspokoił się pan Stefan przynajmniej napozór.

Śmierć, której już tyle razy w oczy zaglądał, nie przerażała go nigdy.

Obecnie uśmiechała mu się ona, w a­

biąc go obietnicą wyzwolenia i nie­

pamięci.

R eligijne skrupuły nie krępowTały go wcale. Oddawna stracił w iarę, która człowiekowń na falach życia służy za bussolę, a H elcia i H rabina niejednokrotnie m iały sposobność do ubolew’ania nad jego religijną oboję­

tnością, pocieszając się jednak tą m y­

ślą, źe go czas i życie nawrócą.

Uspokojony, zajął się powzięciem rozporządzeń ostatecznych. Spisał osta­

tnią wolę swoją co do pogrzebu, przeznaczając na ten cel skrom ną bar­

dzo kw otę, przyłączył do tego jeszcze to, co mu się wydaw ało potrzebnem na pokrycie możliwych wydatków, oddzielił dwanaście tysięcy, które dla Grzesia przeznaczał, poczem włożyw­

szy resztę w sumie stu tysięcy wraz z pierścionkiem do koperty, położył na liście adres panny H eleny i przy­

wołał Grzesia.

— Czy m ógłbyś dziś jeszcze odje­

chać do Jaćm ierza? — zapytał swo­

bodnie.

— Jeżeli jaśnie pan rozkaże — odparł sługa.

— Zależy mi na tem bardzo, aby list ten doszedł prędko swego prze­

znaczenia ... O ddasz.. . nikomu inne­

mu , tylko do rąk własnych pani hra-

PORTRET. biny i poprosisz, ab y go przeczytała,

i jeżeli uzna za stosowne, pannie Helenie d o ręc z y ła ... Rozumiesz?

— Rozumiem.

— Masz tutaj na drogę dwanaście tysięcy franków — ciągnął dalej.

— Na cóż proszę jaśnie pana aż tyle ? — przerwał Grześ.

Pan Stefan rzucił się niecierpliwie.

— W iesz, źe nie lubię takich zap y tań . . . Masz tutaj dwanaście tysięcy franków na koszta podróży...

Co z tego zostanie, zatrzymasz dla siebie.

— A potem co mam zrobić? — zapytał Grześ.

— Potem — rzekł pan Stefan nieprzygotowany na to zapytanie. — P o te m ... Potem zrobisz to, co ci pani hrabina lub panna H elena rozkażą. . . No, idź mój chłopcze, idź — dodał głaszcząc go po twarzy, spostrzegłszy łzy biednego chłopca, który boleśnie odczuł niezwykłą szorstkość swojego pana. -— Idź a spraw się d o b rze ... Z góry ci już dziękuję za tę p rz y słu g ę ... A pamiętaj nie mówić nikomu ze służby gdzie jestem, ani też co tutaj widziałeś.

E D W A R D LOEVY.

(5)

A R T U R G R O T T G E R .

V. V

1

Z R O Z P A C Z O N A .

(6)

Po odjeździe Grzesia zamknął się pan Stefan znowu w swoim pokoju. Opatrzywszy starannie rew ol­

wer, położył się na kanapie, odszukał miejsce gdzie tętno serca uderza i przyłożywszy bron do P1®1"31»

pociągnął za kurek. Gdy na huk strzału wyłamano drzwi, stwierdzili przywołani lekarze, iz śmierć była natychmiastową.

W iadomości, które Grześ przywiózł z Jaćmierza były przesadzone. Panna H elena odchorowała w pra­

wdzie ciężko cios bolesny, który ją dotknął, ale troskliwość wezwanych lekarzy dźwignęła ją z niemocy. D a­

leko cięźszem było jednak cierpienie moralne, na które niestety, nie było lekarstwa. Jedyną jej podporą było religijne uczucie i to zdanie się na wolę Boską, połączone z wiarą, że bez woli Najwyższego, włos jeden z głowy

człowieka spaść nie może. _ . . . .

A le w tej pobożnej rezygnacyi nie zakrzepło serce jej wmale. Czerpała w mej jeno hart potrzebny, by mężnie przenieść tę boleść okrutną, jaką ją napełniła zdrada pana Stefana. W^ ogniu tej ciężkiej próby nie zgorzkniała jej piękna dusza. Mimo bolesnego zawodu, jaki ją spotkał w najgorętszem uczuciu, nie żywiła nienawiści do niewiernego kochanka; litowała się tylko nad zbłąkanym, m yślała o nim ze sm utkiem , lecz życzliwie i modliła się o jego szczęście gorąco. _ , . . .

K u końcowi czervyca wydobrzała już tak dalece, że się m atka nie wahała wręczyć jej listu pana S te ­ fana, przygotowawszy ją poprzednio do zniesienia tego nowego ciosu. Helcia odczuła go nader boleśnie;

boleśniej może niż zawód w miłości doświadczony, niżeli doznaną ze' strony narzeczonego zniewagę. W ierzącą i gorliwą w wierze swej chrześciankę, przerażała myśl, iż ten, ktorego ukochała tak g'oraco, targnął się na własne życie.

A le duch jej zahartowany już w cierpieniu, nie uległ pod tym now ym ciosem. Z zapałem zabrała się do wykonania ostatniej woli pana Stefana, czerpiąc w spełnieniu jego życzeń pociechę. U m ysł jej odwrócił się zupełnie od światowych rozrywek. Postanowiła nie wyjść za mąż i poświęcić się służbie bliźnich, spełniając gorliwie rolę siostry miłosierdzia w swoich dobrach.

Mimo tego oderwania się od świata i tego zamknięcia rachunku życia, lubiła myśleć o panu Stefanie, poznaną urazę przebaczyła mu już dawno. W jej oczach nie był on występnym, lecz tylko nieszczęśliwym.

Pomiędzy pamiątkami, które po nim pozostały, najmilszą był jej wiersz następujący, k tóry w Nizzy jeszcze jwpisał jej do albumu, a który teraz z głębokiem odczytywała wzruszeniem:

Życie jest. jednem pasmem złudzeń i omamień , A człowiek sam dla siebie wieczną tajemnicą;

Poznasz kwiat najdrobniejszy i muszkę i kamień, Kiedy oczy twe szklaną Uzbroisz źrenicą-;

Zasłonę z wszystkich zedrzesz przyrody tajemnic,

1 Zbadasz istotę światów, co śnią na dnie morza,

\ I tych , które w podziemnych drzemią łonie ciemnic.,

' . Ogarniesz niezmierzone błękitów przestworza,

> - Poznasz każdą gwiazdeczkę co świeci na niebie.,

— iUe siebie nie zbadasz, i nie poznasz siebie !

Pod .wierszem t}^m zamieściła przypisek:

»Oto jest przyczyna wszystkich ludzkich upadków, bo człowiek sam przez się ciemnym jest, słabym i ułom nym ... Od Boga jeno może być światło, i moc, i podpora«.

W ł o d z i m i e r z Za g ó r s k i.

L U D W P O E Z Y I I P O W I E Ś C I .

(Dokończenie).

Pomiędzy wydaniem »Chłopów« Balzac’a a »Zie­

mi« Zoli upłynęło pół wieku; zmieniły się czasy, za­

tarły wspomnienia, ustaliły prawa własności, pomimo to cechy znamienne samego bohatera roli — chłopa, pozostały niemal identyczne u dwóch powieściopi- sarzów, rozdzielonych tak . długim przeciągiem czasu i sprzecznemi przekonaniami. Balzac w swoich rozu­

mowaniach oskarża o złe — brak religii i świeże wspomnienia wielkiej rewolucyi. Zoli o klerykalizm

nikt z pewnością nie posądzi, patrzy on na fakta więcej objektywnie, konstatuje zamiast tłum aczyć;

zaznacza on przecież wraz ze swoim poprzednikiem zupełną obojętność ludu względem kościoła i nic nieznaczącą rolę, jaka przypada księdzu w wiejskich parafiach, a to bez względu na to, jak ą jest jego osobistość. Źli i dobrzy, gorliwi i opieszali, gwałtowni i łagodni nie mają na lud najmniejszego wpływu.

Ostatecznie tak samo ksiądz Brossette Balzac’a jak

(7)

ksiądz Madeline Zoli twierdzą, iż naw et anioł, zstę- pujący z nieba, nie miałby żadnego wpływu na pa­

rafian. Zestawienie to zdaje się świadczyć nietylko o zupełnem wygaśnięciu uczuć religijnych u ludu, lecz także o nieczułości na pobudki natury etycznej.

Tenże sam Balzac jednak, który tak zupełnie zroz- paczył o ludzie w »Chłopach« przedstawił w »W iej­

skim lekarzu« odrodzenie się moralne całej gminy, pod dobroczynnym wpływem człowieka, oddanego wyłącznie jej dobru. Ta w ybitna powieść może być uważaną za rodzaj program u społecznego. W edług autora wpływ rewołucyi był tak silnym, rzucił tak wielkie zarody niechęci do stanu duchownego, iż z tej strony żadne dobro już przyjść nie może, bo najszczersze usiłowania rozbijać się muszą o nieufność.

Jeśli więc możebna jest poprawa obyczajów, stać się to może jedynie przez ludzi nauki, którzy by jej użyć chcieli na filantropijne cele. Jakkolw iek Balzac i Zola równie ujemnie przedstawiają chłopów, można je ­ dnak na podstawie ich powieści zaznaczyć niektóre różnice położenia. W czasie, kiedy autor »Ludzkiej komedyi« pisał »Chłopów«, wierzono jeszcze, iż zie­

mia jest najlepszym sposobem zbogacenia s ię ; rzu­

cano się na nią z chciwością, podżeganą długowie- cznemi zaporami. Każdy, kto posiadał grosz jaki, pożądał jej nabycia, a ziemia odpłacała się sowicie swoim miłośnikom. Nie znano jeszczcze chorób i za­

razków groźnych dla jej płodów, filoksera nie niszczy­

ła winnic, pibryna jedwabników, a gorsza jeszcze od nich konkurencya zbóż amerykańskich, nie rujnowała rolników. Przytem w powieści Balzac’a niechęć chło­

pów do wielkiej własności podżeganą była jeszcze przez grupę kapitalistów, którzjr widzieli własny inte­

res w zmuszeniu generała M ontcornet do sprzedania swej majętności, bo chcieli się nią podzielić. Rzeczy zmieniły się bardzo przez pół wieku. Dziś ziemia wyczerpana nadm ierną produkcyą zuboża właścicieli, żniwo nie powraca kosztów uprawy, bo ceny zboża reguluje straszna konkurencya zamorska. Ale . im mniej przynosi zysków, tern rolnik silniej się do niej przywiązuje. Jest to namiętność tern upartsza, im jest nieszczęśliwszą. Nędza klas rolniczych się wzma­

ga, więksi właściciele rujnują się na kosztowne me- lioracye, które się nie opłacają, drobni zapadają w co­

raz gorsze położenie, ale pomimo to nikt ustąpić nie chce. Chłopi Balzac’a cierpią nędzę z własnej winy, wówczas tylko kiedy próżnują; największe wysilenia nie ratują od niej chłopów Zoli. Prowadzą oni z tą ziemią zażartą walkę o każde ziarno, o każde źdźbło słomy, o każdy grosz w ydarty jej gwałtem i to na­

turalnie potęguje ich chciwość i stawia w położeniu bez wyjścia. Na występki bohaterów Balzac’a widzi­

m y radę w pracy i rządności; bohaterowie Zoli są zapracowani, oszczędności dalej posunąć niepodobna, przecież to nie wpływ a wcale na ich umoralnienie, a groźne widmo nędzy nie odstępuje ich nigdy. Są oni zepsuci, źli, są naw et zbrodniarzami; ale przytem są także nędzni nad wszelki wyraz i wielka część ich przestępstw na tę nędzę spadać powinna. Powieścio- pisarze innych krajów odmiennie i daleko sym paty­

czniej przedstawiają dziś w arstw y rolnicze, ale nędzę ich malują w strasznych barwach. Yerga, naczelnik szkoły realistycznej włoskiej, zajmuje się ludem wiej­

skim w kilkudziesięciu nowellach. Głównym rysem, jaki zaznacza, jest właśnie owa nieopisana nędza klasy Uprawiającej ziemię, która jednak nie posiada jej na własność, lecz trzym a ją tylko w pewnym rodzaju

dzierżawy; bierze na siebie trudy, koszta, ryzyka uprawy, a właścicielowi oddaje połowę surowych pło­

dów. Głód, choroba, spowodowana niezdrowym kli­

matem kraju, w którym malaria zagarnia najźyźniej- sze okolice, jest tó dominujący ton smutnych opisów.

Lud włoski ma bardzo złą reputacyę, spotykam y tu jednak mniej bez porównania zbrodni, a naw et sto­

kroć mniej bezwstydu, niż u chłopów Balzac’a i Zoli;

poczucia rodzinne są u nich daleko więcej rozwinięte, obyczaje także są lepsze, a głównym czynnikiem zepsucia jest raczej namiętność niż rozbestwienie. N a­

miętność wiedzie młodzież do szalonych małżeństw, których wynikiem jest głód i nędza całych rodzin, jak to widzimy w »Czarnym chlebie«, namiętność łamie zapory społeczne, namiętność staje się powo­

dem morderstw. Mąż lub kochanek zabija szczęśli­

wego rywala, a często naw et niewinna w gruncie kokieterya kobiety sprowadza krwawe następstwa.

Po miłości dopiero — drugim czynnikiem życia jest chciwość. W łaściwie nawet chciwością nie można nazwać głodu, pragnącego jedynie chleba do syta.

Dla tego chleba dziewczęta dają się uwieść nieko­

chanym zalotnikom. Nie rozpusta, ale gorzka, nieu­

błagana nędza najczęściej powoduje ich upadek. R o ­ dzice wogóle srodze boleją nad upadkiem, chociaż naw et pobłażanie powszechne rozgrzesza winowaj­

czynię. W idzimy to w »Czarnym chlebie«, gdy Łu- cya ulega rozpustnym namowom swego chlebodawcy;

rodzina jej jest w rozpaczy, jednak, kiedy bratow a zobaczyła w jej uszach złote kolczyki, w kufrze p e ł­

no bielizny i pościeli, natychm iast gorszyć się prze­

stała i nie m ogła się naw et dziwić postępkowi Łu- cyi, przeciwnie znalazła go naturalnym, tak natural­

nym, iż tylko szalona m ogłaby podobne szczęście odrzucić. Łucya też znajduje męża, który inaczej nigdyby się z nią nie ożenił. Dzięki upadkowi, życie się dla niej umożliwia. Nie jest to niezawodnie czysty wzór moralności, ale, o ileż postępek jej jest zrozu- mialszy i łatwiejszy do wybaczenia, od nieustannych bezwstydów, popełnianych jedynie z powodu brutal­

ności rozkiełznańych instynktów zwierzęcych, przez wszystkie niemal bez w yjątku bohaterki Zoli.

Nędza ludu włoskiego na całym półwyspie jest , faktem dobrze znanym, zastanawia się nad nim nie­

tylko ekonomia społeczna, zastanawia się medycyna, przerażona straszliwemi chorobami, które są jej na­

stępstwem, tego więc zasadniczego rysu nie zmyślił Y erga w swoich powieściach. Czy i o ile inne rysy przez niego podane są prawdziwe? Czy przypadkiem nie ma w nim ukrytej tendency!, chęci zwrócenia uwagi intełigencyi na ten lud tak dobry w gruncie, a rzucony na pastw ę tak straszliwej i demoralizującej nędzy, jak to niegdyś widzieliśmy u naszych powieścio- pisarzy, którzy chcieli w ten sposób ukrócić naduży­

cia szlacheckie. Rozwiązanie tych pytań do mnie nie należy. Idzie mi bowiem nie tyle o mniejszą lub większą praw dę obrazów, ile o sposób, w jaki bele­

trystyka obecnej doby chłopów przedstawia. Otóż pod piórem realistycznego nowellisty W łoch obe­

cnych, chłop zachował jeszce bardzo wiele sym pa­

tycznych rysów, a przedewszystkiem serca, którego śladów szukalibyśmy daremnie w bohaterach i boha­

terkach »Ziemi«.

Dokonana pod wpływem postępu różnica w za­

patrywaniach na lud autorów zagranicznych odbiła się i u nas; szkoła realistyczna przedstawia go także i u nas dzisiaj inaczej niż w przeszłości. Szukać tej

(8)

564 Ś W I A T

różnicy trzeba głównie u Orzeszkowej, Dygasińskie­

go i Sewera, którzy żyli z ludem, badali go zbli- ska i na postaciach swoich położyli stempel prawdy.

Orzeszkowa najobszerniej maluje chłopów w »Dziurdziach« i »Nizinach«. W czytawszy się w te dwa utwory widzimy, iż osią obydwóch jest nie­

szczęsna ciemnota, która podaje ich w pierwszej po­

wieści w moc zabobonów i złych instynktów, w dru­

giej zaś pozwala wyzyskiwać złym ludziom. Zresztą postacie ludowe, tu i tam wchodzące, mają rozmaitą etyczną wartość, nie są — na ogół je wziąwszy— lepsze lub gorsze od postaci, należących do klas wyższych, tylko z powodu małego stopnia oświaty są zupełnie od nich odmienne. W »Dziurdziach« powodzenie, uro­

da, wesołość, dostatek żony kowala, Pietrusi, budzą powszechnie podziw, a na dnie podobnych podziwów kryje się najczęściej zawiść. Gdy nadto ko wałowa odmawia jednemu z Dziurdziów pijakowi Szymonowi pożyczenia

pieniędzy, g d y n i e chce uledz r nam iętn o - ści drugie­

go, Stepa- na, robi so­

bie z nich n ie p rz y ja ­ ciół, jak ró­

wnież z R o ­ zalki, żony S t e p a n a , p a ł a j ą c e j ji

zazdrością.

P o d o b n e • motywa i- stnieją na wszystkich poziomach s p o ł e c z- nych , ale nie dopro­

w adziłyby one do ka­

tastrofy, gdyby cała wieś nie była przekonaną, iż Pietrusia jest wiedźmą. Człowiek w gruncie uczciwy, bogobojny, jakim jest Piotr, głowa rodziny Dziur­

dziów, nigdyby do zabójstwa ręki nie przyłożył, gdy­

by w jego mózgu nie zagnieździło się wyobrażenie, iż czyniąc to, spełnia akt najwyższej sprawiedliwości i uwalnia wieś od potwora, który może w edług woli nasyłać chorobę, nieszczęście, śmierć nawet. Wszakże jest on głęboko przekonany, źe ukochany syn jego, Klemens, za sprawą żony kowala nawiedzony został śmiertelną chorobą, i że ona jest w zmowie z nie­

czystą siłą. W ystępują tu więc czynniki ogólno­

ludzkie, ale ostatecznie przyczyną zbrodni jest nie­

świadomość, nieświadomość tak głęboko wkorzeniona w umysły, iź nietylko mąż, który przecież patrzał ciągle na czyste życie swej żony ją podejrzywa, iź ona ma konszachty z djabłem, ale ona sama lęka się, czy te podejrzenia nie są prawdziwe i zapytuje z największą trw ogą babki, jakie są właściwe zna­

miona wiedźmy. Charakterystycznym powodem po­

dejrzeń jest fakt, że kowal przez pięć lat służby wojskowej o dziewczynie, którą kochał, nie zapomniał i ożenił się z nią powróciwszy, chociaż miał w koło

młodsze i ładniejsze, chociaż był bogatym rzemieśl­

nikiem, a ona biedną sierotą. W idocznie rzuciła na niego urok, jak rzuciła go także na Stepana, k tó ry tyle razy do niej swatów posyłał daremnie, a choć się ożenił z inną, zapomnieć nie m ógł pierwszego kochania. Rodzina Dziurdziów poza tym zabobonem, który prowadzi do okrutnego morderstwa, posiada względną uczciwość i dobre obyczaje, tembardziej więc rażącą jest spełniona przez nią zbrodnia, a cie­

mnota w ten sposób ukazuje swoje groźne strony.

W »Nizinach« występuje znów miłość macierzyńska, posunięta do ostatecznych granic, oraz w ślad zbyt często za podobną miłością idąca '— niewdzięczność dzieci. Krystyna, uboga wyrobnica, która tylko w ła­

sną pracą wychowała dwóch synów, odejmując sobie chleb od ust, uzbierała też na czarną godzinę trochę groszy i skarb swój podzieliła na trzy równe części, po jednej dla każdego z synów, trzecią zaś przezna­

czyła dla samej sie­

bie na po­

grzeb przy­

zwoity, bo w i a d o m o , źe na wsi jest to m a­

rzeniem k a­

żdego bie­

daka; dba­

ją oni o po­

grzeb ja k ­ by wierzy­

li, iź ten o- tworzyć im może b ra ­ m y niebie­

skie. K ry ­ styna wie­

działa , źe synowie jej byli na wy- robku, wie­

działa jak ciężki kło­

pot śmierć do ubogiej chaty przynosi, i chciała im go oszczędzić, a zarazem przynieść też pociechę uczciwym pochówkiem. Tymczasem syn jej młodszy wyciągnął los do wojska, a był w ątły i chorowity;

K rystyna rozpacza. P okątny doradzca, wiedzący o jej skarbie, podsuwa jej myśl, by robiła starania o jego uwolnienie i nawet ofiaruje swą pomoc. Łatw ow ierna kobieta daje posłuch tym obietnicom. W szakże może obrócić na ratunek syna coś z pieniędzy dla niego przeznaczonych. P okątny doradzca, łudzi ją obietni­

cami i grosz po groszu z niej wysysa. N aprzód całą cząstkę młodszego syna, za nią i część w łasną, na pogrzeb przeznaczoną, aż wreszcie, g dy i tego nie stało, a mniemany obrońca żądał jeszcze trochę pie­

niędzy, ażeby zupełnie, jak twierdził, rek ru ta uwolnić, oszalała z rozpaczy m atka, oddaje i część starszego syna. Naturalnie, czyni to daremnie, ukochany Filip bez grosza, bez pożegnania m atki, która święcie wie­

rzyła, że on powróci, poszedł na kraj świata. Nie na tem jeszcze kończą się nieszczęścia K rystyny. S tar­

szy sjm wiedział, iż m atka uzbierała dla niego pie­

niądze, budował na nich swą przyszłość; kiedy się przekonał, w jaki sposób pieniądze te w ydane zo-

R O M A N K O C H A N O W S K I .

P A S T E R K A GĘSI.

(9)

J A N M A T E J K O .

Z T E K I S Z K I C Ó W . li

(10)

566 Ś W I A T

stały, wpadł w istną wściekłość i nigdy tego matce nie darował. Biedna wyrobnica więc straciła naraź dwóch synów: jeden poszedł do wojska, z drugim było gorzej jeszcze, poniewierał nią na każdym kroku, a ona znosiła to z pokorą, bo czuła jak srogo prze­

ciw niemu zawiniła. W ystępuje tu znów interes, rzecz, dla chłopa największej wagi, w obec niego niknie uczucie, rozprzęgają się naturalne związki. A pier­

wszą przyczyną wszystkiego złego, jak w »Dziur­

dziach«, równie i w »Nizinach«, jest ciemnota, która oddaje nieświadomą kobietę na łup pierwszego lepsze­

go oszusta. W gruncie jednak, chłopi Orzeszkowej nie są zepsuci. Uczucia rodzinne są W nich silnie rozwinięte. W »Dziurdziach« nietylko Piętrusia pie­

lęgnuje starą niewidomą babkę, czyni to także jej mąż, dba o jej .w ygodę i przyjemność, chociaż wie

dobrze, iż nie ma grosza przy duszy.

Inaczej przedstawiają się chłopi u Dygasińskie­

go i Sewera. Ten ostatni w szeregu nowelli, pod wspólnym tytułem »Dla świętej ziemi«, napisał po­

niekąd odpowiednik do wstrętnej »Ziemi« Zoli. I tu spotykam y miłość dla wspólnej karmicielki, i tu wpływ jej jest demoralizujący. Niestety! czegóż według Se­

wera chłop nie uczyni dla tej świętej ziemi? Dla niej krzywdzi sierotę, dla niej żeni się ze starą nienawi­

stną babą, a porzuca ukochaną dziewczynę, dla niej zaprzedać się gotów w niewolę i chwyta się wszy­

stkich uczciwych i nieuczciwych sposobowy by ją posiąść. Zresztą obyczaje, które Sewer przedstawia, nie mają nic sielankowego; dziewczyna i mężatka tylko siłą pięści obronić się może przed sidłami za­

stawianemu na nią na każdym kroku przez mężczyzn.

Zw'ykle w jego nowellach zdarza się tak, źe upodo­

banie ciągnie bohaterów w jedną stronę a interes w drugą, naturalnie interes zwycięża; ale naturalnie także, każdy szuka sposobności, by upodobaniu za­

dość uczynić, choćby nielegalną drogą, choćby prze­

mocą i ztąd wyradzają się scteny, pełne brutalnej drastyczności. Pojęć moralnych tu mało bardzo, a dra­

m aty rozgrywają się na szczupłem polu, boć zawsze idzie o świętą ziemię, a jak na złość ta święta ziemia jest zwykle w posiadaniu niezaradnych parobków, podźyłych wdów lub kalekich dziewek. Kiedy znów pobierze się ubogi z ubogą, na złość bogaczce i bo­

gaczowi, które ich każde z osobna odtrącili, to młody małżonek odstępuje w parę tygodni po ślubie ko­

chaną żonkę, zostawdając ją narażoną na wszystkie niebezpieczeństwa, jakie grożą ładnej, samotnej ko­

biecie i idzie na zarobek pomiędzy obcych, dopóki tyle nie zbierze, by m ógł nabyć na własność choć mały szmat tej świętej ziemi. Interes bierze tu jak zwykle górę nad uczuciem. Życie jednak nie okazuje się zbyt trudnem, kiedy ofiarą krótkiego stosunkowo czasu, parobek może zapracować potrzebną ilość pie­

niędzy. W pobudkach, rzucających go na tę drogę, gra też pewną rolę ambicya — czynnik nowy, a przy­

najmniej pod tą formą nie występujący dotąd. Antek, ożeniwszy się z śliczną H anką, gdy mu nie dano zezowatej Guliczki, którą poślubia równie bogaty syn wójta, choć ten ostatni zalecał się do Hanki, chce pokazać, źe i . on we wsi zostanie rolnym gospo­

darzem, że H anka tak wiele nie straciła, zostając jego żoną i oto jeden więcej powód energii do pracy i oszczędności, do której dopomaga mu wszy­

stkiemu siłami młoda żonka. Zresztą poza stosunkami obyczajowemi i interesem, panującym nad skłonno­

ścią każdą, Sewer, pomimo realistycznej barwy, nie

przedstawia chłopów w sposob zbyt ujemny. Cnota niewieścia nie wiele tu znaczy, nagabyw aną jest ze stron wszystkich, upadek nie pociąga za sobą utraty czci ani szacunku powszechnego, ale pomimo to ze­

psucie malowane przez Zolę, jest stokroć bezw styd­

niejsze, interes bardziej zaciekły, a egoizm bez poró­

wnania brutalniejszy. Sewer, malując znamienny cha­

rakter chłopa, przywiązanie do ziemi, przedstawił, iż ono może wydać zbawienne owoce, wyrabiając oszczędność, przemysł, w ytrw ałość; zaznaczył także siłę oporu, jaką stawia wszelkiemu wywłaszczeniu ślepa, nierozumująca namiętność.

Dygasiński, który pisał niektóre no welle ludo­

we, przedstawia zawsze bohaterów swoich determ i­

nistycznie. Obrazy jego uderzają fotograficzną wier­

nością pojedyńczych rysów, chociaż nie wyrażają nigdy konkretnej tendency! jaką spotykam y u Orze­

szkowej i Sewera, i to właśnie nadaje większą w a­

żność jego charakterystyce ludowej, widocznie bo­

wiem nie naginał jej do żadnych celów, ale dawał ją taką, jaką widział. Niestety przyznać trzeba, źe jest ona bardzo smutna i pokazuje nam polskiego chłopa jako więcej nierównie zbliżonego do ujemnych typów Balzac’a i Zoli, niż do namiętnych i nieszczę­

śliwych postaci Yergi. Ma on wiele bardzo rysów pierw otnych, przypomina człowieka dzikiego swą przebiegłością, nieposzanowaniem własności, naiwnym egoizmem. Znęca się chętnie nad słabym, a schyla pokornie głowę przed siłą. R eligia jego nosi cechę zabobonu, właściwego ni eroz winię tym um ysłom ; nie chroni go od występku. Jeśli cierpi, najczęściej sam przed sobą sprawy z własnych cierpień zdać nie umie, a tem mniej zrozumieć ich pow odu; zwykle też bierze skutek za przyczynę i gotów jest z tego powodu każdej chwili rzucić się na przyjaciół, po­

dejrzy wając w nich wrogówT. Nieufny jak starzec, bywa jednocześnie jak dziecię łatwowierny. Złe i do­

bre ma u niego dowolne znaczenie. Istnieje w nim raczej pomieszanie pojęć niżeli brak zasad etycznych;

właściwie etyka jego jest fantastyczna, zastosowana do skali pojęć. R ysy te jednak trzeba chwytać po- jedyńczo rozrzucone po wszystkich utw orach autora, kiedy u Orzeszkowej i Sewera skupiają się około głównej myśli, a u Balzac’a i Zoli w ystępują w kil­

ku dziełach z całą wyrazistością. Jest to zresztą przedmiot rozległy i gdyby szukać pojedyńczych za­

dań różnych autorów, a nie ograniczyć na tych g łó­

wnych prądach, przejawiających się wyraźnie w utw o­

rach naczelnych, i wiążących się z ogólnemi pojęciami, możnaby łatwo utonąć w chaosie.

Zastanawiając się jednak nad temi kilkoma utworami wyobraźni, trudno wyrzec, o ile na nich polegać można, o ile dają rzeczywiste obrazy, o ile żądza przedstawienia nagiej prawdy, jak ą pała obe­

cna literatura, nie uniosła niektórych po swojemu w krainy fantazyi i nie ukazała ludu raczej z jego stron ujemnych niż istotnych ? Czy nie przesadzają dzisiaj autorzy, opisując złe same; jak Brodziński, Sand i inni, opisując same cnoty ? Czy nie m a tu także odwrotnego konwencyonalizmu ? Czy wreszcie zachodzą tak głębokie różnice pomiędzy ludem fran­

cuskim, włoskim i polskim jak to pokazuje belletry- styka, a wreszcie zważywszy różnice w zapatrywaniu się autorów, którym z pomiędzy nich wierzyć mamy?

Czy wreszcie lud polski, obchodzący nas najbliżej, jest takim, jakim go przedstawia Orzeszkowa, czy też Sewer i Dygasiński ? K w estye te w ym agałyby

(11)

osobnego studyum i w rezultacie nigdy rozstrzygnię- temi być nie m o g ą ; każdy z autorów dzisiejszej szko­

ły opisuje to, co widzi, a źe każde oczy widzą inaczej, każdy um ysł ma zabarwienie sobie właściwe, jest to fakt nie ulegający zaprzeczeniu. W szystkie te jednak rozpierzchłe i różnorodne rysy składają się na obraz wcale niepocieszający i świadczą, ile tam tkw i jeszcze dzikości pierwotnej w najlepszych naw et naturach, ile ten lud w ym aga pracy i kultury, ażeby złago­

dziły się jego instynktu, poprawiły obyczaje, podniósł

D R . K A R O L

W dniu 24 listopada b. r. lwowskie K oło lite- racko-artystyczne doręczyło przez um yślną deputacyę dyrektorowi biblioteki Jagiellońskiej Karolowi E strei­

cherowi medal na cześć jego wybity. Medal ów, ofiarowany zasłużonemu bibliografowi, zawiera napis następującej tre ś c i:

»Za bibliografię pol­

ską X V I, X V II,X V III i X I X wieku. Ziom­

kowie 1889 r.« Za­

szczytna ta odznaka nie jest pierwszą w rodzinie Estreicherów.

Protoplastą rodu — od stu lat z okładem osiadłego w podwa­

welskim grodzie — był Dominik E strei­

cher, Morawianin (ur.

w r. 1750). Z powoła­

nia artysta-malarz, w ośmnastym roku ży­

cia udał się celem.stu • dyów do W łoch. Zwie­

dził Rzym, W enecyę, Neapol, kształcąc się na klasycznych wzo­

rach. W R z y m ie , gdzie pracow ał w aka­

demii św. Ł u k a sz a , zapoznał się z Etugo- nem Kołłątajem , k tó ­ ry go w roku 1778 przywiózł do K ra k o ­ wa. Umieszczony przy tutejszej akademii, za­

szczycony został we­

zwaniem Stanisława A ugusta do W arsza­

w y celem wykonania portretów rodziny kró­

lewskiej. W roku 1781 powrócił E strei­

cher do K rakow a w charakterze profesora akademii i na tem stanowisku w ytrwał do śmierci (r. 1809).

Dzieł jego pędzla, przeważnie portretów i obrazów historycznych mamy wiele. Między innemi zasługują na wymienienie : »Święty Hieronim i święty A u g u ­ styn na pustyni« (w kościele Maryackim w K rak o ­ wie), »Chrystus w Emaus« (w kościele fąrnym w No­

wym Sączu), »Aleksander W ielki w Delfi« i »Leo-

poziom pojęć. Słowem z tych poważnych spostrzeżeń rodzi się pytanie: jakich starań dołożyć potrzeba, aże­

by pomiędzy warstwami ludności nie istniał tak stra­

szny przedział, a cywilizacyi nie groził cochwilny wybuch dzikości 'warstw niższych, przeważnych liczbą i fizyczną siłą. Jeśli inteligentny ogół przejmie się tą myślą, jeśli przynajmniej zwróci baczną uw agę na położenie, będzie to niezawodnie doraźna korzyść, osiągnięta z realistycznego kierunku i usprawiedli­

wienie powieści takich jak »Ziemia«.

W a l e r y a M a r r e n e.

E S T R E I C H E R . '

nidas« (oba w posiadaniu rodziny), wreszcie portrety Stanisława A ugusta, prym asa M ichała Poniatowskie­

go i Kołłątaja. Jeszcze. podczas pobytu w Rzym ie wyuczył się Estreicher od pew nego misyonarza sztuki sporządzania chińskiej mozajki. Jego roboty jest stół

mozajkowy, znajdują­

cy się w Łazienkach.

Stanisław A ugust w uznaniu zasług arty ­ sty, wyszczególnił go złotym m edalem : bene merentibus.

Synem Dominika był Alojzy Gonzaga R afał Estreicher, uro­

dzony w r. 1786 w Krakowie. Ten po­

święcił się naukom przyrodniczym. Już w dziewiętnastym ro­

ku życia w ykładał w eterynaryę -w Jagiel­

lońskim uniw ersyte­

cie, poczem spędziw­

szy lat kilka w W ie­

dniu na specyalnych studyach, powrócił w r. 1809 do rodzinnego miasta, by zająć k a­

tedrę botaniki, mine­

ralogii, zoologii i g e­

ologii. Zarazem był dyrektorem zbiorów przyrodniczych wsze­

chnicy i ogrodu bota­

nicznego. Obierany dwukrotnie dzieka­

nem , b ył rektorem uniwersytetu po la­

tach (1831 — 1833), prezesem Tow arzy­

stw a naukowego, se­

natorem i zastępcą prezesa senatu. Jako gorący przyjaciel młodzieży i jej opiekun zaskarbił sobie względy uczniów. To też gdy w roku 1842 skutkiem nieporozumienia z kolegami, wywołanego jego niepodległością zdania, zniewolony został Estreicher d o . podania się o eme­

ryturę — wówczas cała młodzież akadem icka że­

gnała wzruszającą owacyą ulubionego profesora. Zmarł dnia 1 sierpnia 1852 roku. Byd jednym z najuczeń-

(12)

S T A N I S Ł A W C Z A C H Ó R S K I .

ot oo

P R Z E D Z W I E R C I A D Ł E M

ŚWIATŚWIAT569

Cytaty

Powiązane dokumenty

W undt, przyjrzawszy się jak nieprzymuszenie Zöllner i jego towarzysze badają cuda spirytyzmu i przekonawszy się, źe w tych warunkach, które dla badań

nym roku zgłosiło się kilku kandydatów, wy­. bór między nimi służyć będzie na

W idział duże jej czarne oczy, rzucające fosforyczne blaski i różane usteczka rozchylone w uśm iechu, i rów ne białe ząbki, podobne do pereł n a dnie

Z osób dających się uśpić, niektóre tylko ten dar posiadają, a i te nie zawsze czują dobrze, tak, że praktycznie rzeczy biorąc na tego rodzaju dyagno- zie

Odgadł, źe niejeden z tych wczorajszych przyjaciół zadaje sobie pytanie, czy bezpieczną rzeczą jest okazywać się serdecznym dla biedaka, który, korzystając z

sów ; na długie wieki milczenie i niepam ięć pogrzebały ten kraj, k tó ­ rego duch św iat cały zapełnił. zaczęły padać pierw sze ciosy, k tóre zniszczyły

prowadził Mesmer, a mianowicie, że w ciele ludzkiem bez pomocy żadnych obcych czynników objawia się siła, zdolna bieg prądów nerwowych modyfikować, nie był

Jeżeli się będzie m agnetyzować chorego z początkiem miejscowego zapalenia, to musi się pozornie chwilowo stan pogorszyć, ale w rezultacie choroba się