• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R. 3, nr 22 (31 maja 1942)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R. 3, nr 22 (31 maja 1942)"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

UW AG I O BITWIE W KOTLE POD CHARKOWEM ,,Wydają naszym wojskcyn rozkaz do rozstrzygającej bił'*) z naszym najzaciętszym wrogiem. Weszliśmy obecni;

w nową fazę wojny, (azę oswobodzenia Unii Sowieckiej Ryło ło zdanie z rozkazu dziennego Tymoszenki, wydanegc

W wojsk sowieckich przed rozpoczęciem bitwy o Charków Rozkaz len dowodzi jak wielki cel postawił sobie sowie"

generał. Plan jego załamał się jednak w międzyczasie o g t r e t a k u niemieckim przeprowadzonym z wielki1”

rozmachem.

TAlaczego bolszewicy przedsięwzięli ofensywę właśnie na Charków stało się w międzyczasie już jasne- Przypuszczali oni, że tu będzie miała miejsce tak dług0 przez nięh oczekiwana ofensywa niemiecka i postano­

wili przeszkodzić swoją ofensywą w ostatnich przyg0*0' waniach do. niej. Tymoszenko wziął sobie przy tym za punkt honoru skopiować taktykę niemiecką z ubiegleg0 roku. ' Przede wszystkim pokazało się zaraz w pierw­

szych dniach; że bolszewicy użyli swoich czołgów in®;

czej niż poprzednio. Podczas gdy dotychczas uży^^1 czołgów zasadniczo do wspierania piechoty, stworzono tyto razem wielkie armie pancerne, które działały samo­

dzielni^* by w ten sposób wywrzeć możliwie jak naj­

większy nacisk na stanowiska niemieckie. Z komuni­

katów niemieckich kompanij propagandowych m°żn®

WŁOSKA ŁÓDŹ PODWODNA ZATAPIA AMERYKAŃSKI OKRĘT LINIOWY Niedaleko wybrzeży brazylijskich zaatakowała włoska łódź podwodna „Barba- rigo" pod dowództwem kapitana Enzo Grossi amerykański okręt liniowy klasy

„Maryland" poj. 32.000 ton. Okręt traliony został w dziób torpedę i w krótkim czasie poszedł na dno. Na zdjęciu okręt Maryland.

WALKA Z MALARIĄ je

Niemieccy oficerowie sanitarni przeprowadzają na w^S ja.

Krecie poszukiwania za gniazdami muchy anopheles, bezpiecznej roznosicielki malarii.

TOWARY DLA ANGLII IDĄ NA DNO

Uciążliwa to była pogoń i długo trwała, zanim frachtowiec przyszedł na cel.

Torpeda wyrwała olbrzymią dziurę w ka­

dłubie okrętu a ładunek zajął się od ognia. Łodzie ratunkowe zdołano z tru­

dem spuścić (w głębi na lewo)...

...okręt przechylił się jotji ...biała chmura dymu, znak eksp kotła, strzela wysoko w powietrze, 0 wznosi się pionowo w górę p °

zapada w głąb.

(3)

ZDJĘCIE ISKROWE Z CORREGIDOR Wojska ja p o ń s k ie przeszukuję olbrzy­

mie działo nieprzy­

jacielskie z d o b y te w twierdzy Corre-

gidor.

--- --- ---

Fot. Atlantic S Scharl 2 F. i . Z. 1 W altbiłd 2

? * **A « G ,H ESIE « n W Y W KOTLE ROD CHARKOWEM Woi i * Of>6r niePlr*y j*cl* l* u łam uje' sie coraz bardziej.

Ro * * • niemieckie mogły podsunąć się do centrum ałaku.

poc<yna się więc walka o każdą u lk ę i każdy dom, który oczyszcza się z bolszewików.

" iHMRl ni ra’

' W CHLEB I SOL JAKO

DAR DLA GOŚCI Minister Rzeszy dla okupowanych tere­

nów wschodnich Al­

fred Rosenberg od­

był w łych dniach podróż po zajętych obszarach wschod­

nich. Podczas swe­

go pobytu w ko­

misariacie R z e s z y W s c h ó d wręczyły mu w i e i n i a c z k i w swych strojach chleb i sól na znak

powitania.

TRZECHLECIE PAK­

TU PRZYJAŹNI NIE­

MIECKO-WŁOSKIEJ Z okazji t r z e c i e j rocznicy zawarcia p a k tu p r z y j a ź n i i przymierza pomię­

dzy Niemcami i W ło ­ chami, odbyło się w ambasadzie wło­

skiej w Berlinie przy­

jęcie. Na zdjęciu od prawej do lewej:

ambasador włoski A l f i e r i , Reichsju- gendluhrer Axmann, minister Rzeszy Ro­

senberg i minister Rzeszy Frank.

SAMOLOTY BOJO­

WE OSŁANIAJĄ KONWÓJ NIEMIEC­

KI PŁYNĄCY DO AFRYKI Bez przerwy dowozi się r e z e r w y dla wojsk niemieckich i włoskich walczą­

cych w Afryce pół­

nocnej. Na zdjęciu bombowce niemiec­

kie zabezpieczają konwój na Morzu

Śródziemnym.

by|n a

Iq * międzyczasie dowiedzieć się, że jednym z celów do których dążył Tymoszenko, było miasto iac4sn°Brad, gdzie spodziewał się ugodzić w ważny węzłowy punkt komunikacyjny. Główny atak, kirhm° ina było stwierdzić, rozpoczął się atakiem czołowym na Charków a z anglosaskich i sowiec­

ie !* komentarzy do tej ofensywy wynika jednoznacznie, że ostatecznym celem zaangażowania s- h olbrzymich sił w ofensywie na Charków było przebicie frontu niemieckiego i zdobycie w ten ty,- b k rain y. Aby osiągnąć ten niezwykły cel wystawili bolszewicy armię składającą się z setek ty-J^cy łudzi. Jednakże i to skomasowanie wojsk, przekraczające w znacznym stopniu kontyngent tti, h w°jsk, które miały rozpocząć ofensywę pod Kerczem, nie doprowadziło również do wy- ,11 **• Już począwszy od pierwszego dnia ofensywy natrafiły wojska bolszewickie na bardzo

®ie Y ° p° r niemiecki, przy czym wyróżniła się szczególnie obrona przeciwpancerna. Po-

„ *aż bolszewicy zdobyli w kilku miejscach trochę terenu w kierunku zachodnim, dali aj- 1

ie t Ym 1 łudzić i podchodzili z całą masą wojsk coraz bliżej, nie spostrzegając ,0 e w°jska dostały się do kotła, który utworzył się na południe od Charkowa. Stąd Pr»*>°CI^ s>3 kontratak niemiecki, który wyszedł z kraju Donieckiego. Przy współ- clsCV w°jsk lądowych i lotnictwa zostały sowieckie plany strategiczne w krótkim 0ii-S15. r°zbite, tak że jednego z dni następnych mogła Naczelna Komenda Nie- tr- ckich Sił Zbrojnych donieść, że wojska niemieckie przeszły do „koncen- iuż ne®° kontrataku". Oznaczało to, że wojska sowieckie zostały

*upełnie wpędzone w kocioł i za przykładem innych bitew Czających z ubiegłego roku zupełnie w tym kotle stłoczone.

(4)

AKT PAŃSTWOWY DLA PRACOWNIKÓW PRZI MYSŁU ZBROJENIOWEGO W BERLINIE Marszałek Rzeszy Hermann Córing żegna robo­

tnika przemysłu zbrojeniowego odznaczonego Krzyżem Rycerskim Żelaznego Krzyża. W środku minisłer uzbrojenia Rzeszy Speer, na lewo kapral Krohn odznaczony Krzyżem Rycerskim, w głębi marszałkowie polni Keiłel i Milch. Uroczystość odbyła się na dziedzińcu k a n c e l a r i i Rzeszy

w Berlinie.

Na prawo:

KAPRAL NIEMIECKI ODZNACZA robotnika niemieckiego przemysłu zbrojeniowego

Krzyżem Zasług Wojennych.

KRZYŻ Z A S Ł U O I DLA ROBOTNICY PRZEMYSŁU ZBROJENIOWEGO

Minister Rzeszy Speer przypina pracownicy niemie­

ckiej Krzyż Zasług Wojennych I. klasy do sukni.

ORDER PRACY

U C Z C Z E N I E MATKI NIEMIECKIEJ W D N I U S W I F T A M A T K I 1P42 W dniu „święta maiki" w Niemczech odbyły się łam wszędzie wielkie uro­

czystości, przyczem szczególnie ucz­

czone zostały matki licznych dzieci i małki poległych żołnierzy niemiec­

kich. Powyżej d e k o r o w a n i e jednej z matek Krzyżem Honorowym.

W ramach uroczystego aktu państwowego w nowej kan­

celarii Rzeszy w Berlinie, w obecności wysokich przed­

stawicieli partii, państwa i armii, odznaczony został poraź pierwszy w historii robotnik za swą pracę. Robotnik prze­

mysłu zbrojeniowego otrzymał od Adolfa H itlera odzna­

czenie Krzyża Rycerskiego do Krzyża Zasług W ojennych.

Równocześnie udekorowano 137 innych pracowników prze­

mysłu zbrojeniowego, wieśniaków, robotników rolnych 1 robotnic Krzyżem Zasług W ojennych I. klasy. Uroczystość była tym podnioślejsza, że życzenia Adolfa H itlera 1 całego frontu złożył zgromadzonym specjalny pełnomocnik Filh- rera, 24-letnl żołnierz, odznaczony Krzyżem Rycerskim Żelaznego Krzyża, poczem jednemu z ministrów pracują­

cych w przemyśle zbrojeniowym, jako pierwszemu robo­

tnikow i niemieckiemu zawiesił na szyi wstęgę z orderem.

Po rozdaniu pozostałych odznaczeń przem ówił do zebra­

nych marszałek Rzeszy Hermann Górlng i minister uzbro­

j e n i a Rzeszy A lbert Speer.

Fol. Scherl 4 F. fi. Z. 1

DOBROWOLNY UDZIAŁ ROBOTNIKÓW HOLENDERSKICH NA W S C H O D Z IE Robotnicy holenderskiej Służby Pracy, którzy zgłosili się dobrowolnie do pra­

cy na wschodzie i włożyli mundury niemieckiej Służby Pracy, składają przed wyjazdem na wschód przysięgę na

sztandar.

(5)

BENZYNA WŁAŚNIE SIĘ SKOŃCZYŁA Niemiecka Ió d i podwodna, która przez kilka tygodni była w drodze w pobliżu / Ameryki powraca do portu macie- rzyatego w Niemczech. Żagiel na ./MHjjj mostku jest znakiem, że łódź X . a i pozostawała tak długo na tro- **

pach nieprzyjaciela, jak jej na to pozwalał zapas ban- zyny i że przy pomocy A Ł . resztki benzyny po-

wróci Id do

N A R E S Z C IE RAZ ZNOWU SŁONCEI Po dniach ciążkiej burzy na Oceanie V Atlantyckim przebiło sią znowu stoiŚce, witane z radoicią przez wartę niemieckiej lodzi pod- UW SNK wodnej.

łckert

eć*. MEiRik A »• »•

edlug najnowszych komunika­

tów Naczelnej Komendy N ie- kich Sił Zbrojnych spowodo- I niemieckie lodzie podwodne 2* wielkie straty w' amery-

* le j marynarce handlowej.

» działania tych lodzi pod­

łych jest bardzo rozga-

»y. W w ielu komuni- ch wymieniane jest

• * Jako teren ope- Jhy przede wszy- ą f’

tt. M. Karaibskie. / f B

Bież Zatoka Me- /T o B

Aóska została W ym ien ion a.

1 na wybrzeżu tykańskini od 'Y o c e a n u ntyckiego ma

.coraz bardziej. O kręty Stanów Zjednoczony ich torped już u u jłc ia rzeltl Missisipi 1 wrzyóca, a s Nowego Orleanu donoszą, ż<

Wego można było słyszeć odgłos ciężkfck W ystąpienie niemieckich lodzi powodnyt EKsipI podziało w Ameryce alarmująco,

swój początek w północnej c ią ż a stanu

(luiekj,M lnn eap oiłs staje |lą zdatną do żej na' n okrąty-cyeterny, które trądno zastąpić

’ ^informacji 1 możności porównania oraz a strat w yjałnłenia na przykładzie M lauowli

* * * aa o pojemnołct to 000 btr m ole zabrać '* dunku 18 000 ton benzyny do samolotów,

okrąt zatonie gtnle wówczas ładunek bet 4500 bombowcom um ożliwił nalot na miej

miejsca etartu o 1000 kas.

(6)

jrski, nazywany

<lców „diabłem' leży łu ju ż n ie - codliwy.

Na prawo: Tu zaś mamy krewnego lego potwora morskiego, bardziej znanego lecz nie mniej groźnego rekina. Oczywiście po zabiciu nie przed­

stawia on już żadnego niebezpieczeń­

stwa, stąd i m ia ł ość lego chłopca.

N

iedawno złowiono * bliżu wyspy M u “ w Indiach Holenderskie!’

brzym ią rybę, którą mieę2 cy wyspy ochrzcili

„diabła morskiego". Z w ie "

trudno tu bowiem mówić Jel o rybie — trafione został®

punem 1 po trzygodzinnym stawianym przez nie, przyciąg1 do brzegu. N iezw ykła ta ryb®' chodząca do 300 kg wagi, śy ł* I ważnie i najczęściej spotykana t

dochodzący jednak do 3 metrów . jest i wśród tych olbrzymów rza^*5?ink Tubylcy unikają zarówno rekinów i diabłów morskich jak ognia, k le® Lrte, Jednakie miara nieprawości R«?e,rb' . | Oe

« desperacką odwagą odbywają ,orinap0- polowania na siejące postrach stwory oieważ n jkt z polujących nie ma nigój Ita ru ginąć w paszczy diabła morskieg®',c(4 yw aja się te polowania z całą ostrotn tro4e*1dzie na chytrość.

M a r /’ w - 1

wyróżnili.

kłórzy się przy tych niebezpiecznych łowach najl

" W nagrodę zostali z fotografowani.

(7)

*

W całym Generalnym Gubernatorstwie p e łn o J**t zabytków świadczą­

cych o bogactwie kultury lej mieszkańców. Każda stolica ma swój odrębny C"®rakter / wypływający l jej struktury geogra- 'cznej i zajęć ludności.

0 najbogatszych i naj-

“’ fdziej charakterystycz­

nych okolic Generalnego Gubernatorstwa n a l e ż y

°dhale ze swymi drew-

>4nymi kościółkami, kry- ymi przeważnie gontem o smukłych jak świerki shfskie wieżyczkach. Każ- y kościółek wzniesiony Ską górali przedstawili mość wprosi artystycz ś- Na naszym zdjęciu . emy kościółek podha

hski w Rabce. Kościół j611 jest już bardzo stary

obecnie nie tylko sam ja?now‘ bardzo piękny

*oytek podziwiany przez

‘dawców, lecz równo- e’ńie mieści w sobie

^^eum sztuki podhalań n lej- Muzeum to nazwa dv ?°sta^° imieniem Wła- awa Orkana najwięk e8o piewcy Podhala.

fot. mucha

CgOr°wal, chorował, to i umarł.

l|(,In*>u^c*zna ostała się po nieboszczyku. W ia Przecież do grobu, to nawet co naj LuK»V Paskarz. a nie zabierze.

ij, bit nie lubi1 dziecek po siostrze, a jej Wszyćko dostało.

kio J dziecka to une już nie były, jeno ta- toą Qna' gdowa po Ignacym Krychu, to już lny4 ^ erd zlestk ę podchodziła, a druga — lbSje Warsiawska parada w palcie i w kape- kiyi ponoć jeszcze więcej lat sobie II- L ■ * z urody stare miastowe pannisko

JMwi ązaną szczęką, bo cięgiem puchła n ."łoauą szci

kwękała i cba»f>O*ow'e tntaly

' M a t ? 1 ' temi Przeróżnymi statkami go­

li^ j rsk*n'*, ■ chlewikiem z wywaloną ścia- h«Bi Paro®a zagonami ogrodu, i dwoma

*lakami. i krową

(|a ?ac° * a baba była chętliwa, na wsi osia- Cły j tfbfhica obznajmiona z kużdą robotą.

$tyn° We dworze ręce do balii przyłożyć, hkie a Plebanii kapustę zszatkować, czy też

^Pać gospodarzowi na wsi kartofle wy- tlę ° y zmiędlić konopie co niektórej, hi j druga — Adela — z maszyną do szy-

•Pujcj* szaf3 z miasta zjechała obejmować I j* gł0^n<: P° wuju, a żadnego rozeznania M nJakże? Po brukach się to — to tłukło 'bdzk )m*°dszych lat, gazety czytało, mowę s,/* Przeinaczało, po kinach się włóczyło, Htij0 c"awkami na uszach w garnkach pa- ,’*thbe *"* tam w‘e ? Może i chycu-kicu jaką

Un*iała, ale nie daj Boże zielska dla ktoty Usiekać, albo podesłać podściółkę pod

^teciź- 9 chociażby to powrósło ze słomy

I it Si°su vtOJ ak ta 8 ,uPia-

"^adzi ■ • e to się nie widziały bez mała k sokescia Pi^ć roków, to i przywitały się

Jak t s i e c z n i e .

Jji ttłaU POIni<5dzy nimi dawniej było, to kto we wsi pamiętał, a te ploty ''li, toCo sobie ludziska na językach obno-

^»Wda • prawda była, a może nie- k ‘Zczyk i ówiono, że właśnie tenże nie- i 8ob i» 8nacV Krych najsamprzód upodo- 1 hią n e . on*ł Adelę i juże na zapowiedzi

’ Osui-81*' kiedy odbiła go siostra siostrze 4 ^ ‘b‘e, godzinie.

,r«ła spakowała swoje kiecuchny, za- TOe ku ?' ?° ją sobie na małżeńskie po­

tę g o w . ' niedoczekawszy się siostrzań-

%»» . eseliska z takimi letnikami do War- t u j e c h a ł a .

" r*»Zy4, lam r°biła w tej Warszawie bez

Jl 'Jfcźd *ata’ jednemu wiado- i tam kiedyś Barcik w jenteresie

>i "lei to * powiedział, co dostatków n)a. ie ma, ale szafa jak sto jata tak

z thvt całego Barcikowego gadania W * ńai ° C°$ n*ec°ś wymiarkować, że tak

t^®*cie n*e by*0 - Ot zwyczajnie jak rYchOWPi ,Z tak' raz inaczej,

u lecka ■_ ■I ,ez poszczęściło się nie bardzo.

U^Przód Lfbciały koniecznie umierać. Naj- h?' dwie ."'"Chałka udusiło w kołysce, po-

•h ty„od z,ewuchy, już odchowane, w jed- niu na krosty pomarły. I jeszcze

się siostry podzielić

takie jedno zepsuło się przy ładowaniu wor­

ków we młynie, że pochowane zostało jak ten pogan, przez chrztu świętego, bo ledwie oczy na ten tu świat otworzyło, a już i na tamten poszło.

Jedna tylko taka Antoszka chowała się jakoś, chocia chuderlawa.

Potem i Krycha niestało, a gdowa — z tą właśnie Antoszką — sprowadziła się na spuściznę po wuju i ze wszyćkiem siedziała.

Jak się tylko wyściskały po siostrzańsku Krychowa łypnęła okiem na szafę, co ją pa­

robek z woza taskał, i powiada:

— Dobrze coś przywiozła ze sobą tę szafę, coś ją przed laty z doma zabrała, co jaże serce bolało patrzeć. Nowiusieńka była, a tera tadrach z oblazłą politurą, ale zawdy.

Statki po wujku rozpadają się ze szczętem i na twoje modne miastowe sukienki wcale by zdatne nie były. Moje łachy w nich trzy­

mam. Lo moich łachów to i bele przegniła deska wystarczy...

Potem oprowadziła siostrę po calem obej­

ściu i pokazała dokumentnie co jak.

— A chałupie ciasno — powiada — jedna głupia izba, no to jakże z dzieckiem, więc komorę przestroną, z okienkiem na Walen- towy chlewik, wyprzątnęłam galanto dla ciebie. Słomy nanosi się na posłanie, a z szy­

ciem robota się trafi. Tera już takie czasy

Knotek z Mołkiem śladem Bali

„Urżnęli" się w pestkę raz.

Więc zamknięto ich do celi, By ochłonąć mieli czas.

nastały. Wojna nie wojna, a bele dziadówka od gnoju, a miedwabną sukienkę na nie­

dzielę przyobleka...

Zaś widząc pewne niezadowolenie na pod­

wiązanej siostrzanej gębusi, dodała śpiesz- nie:

— Spokój tu będziesz miała. Bachor nie będzie ci się naprzykrzał, a maszyną kręcił, a gałganki na lalki rozwłóczał...

Trudno. Komora, to komora. Duszna była w pogodę, zaciekała w deszcz i zalatywało paskudnie od Wałentowego chlewika.

Sionka przedzielona była deskami na dwie połowy.

— Ta wolna połowa, ode drzwi, kiele proga, to już twoja będzie, Chcesz — w yj­

dziesz. Chcesz — ostaniesz. Żadnej niewoli nie będziesz tu miała...

— A tam co siedzi — spytała się Adela, zaglądając za przepierzenie.

— E nic. Tam to sobie parę gąsków ho­

duję, no to niech siedzą. Tamta połowa je moja, więc zagrodziłam żerdkami, co by ci gadzina pod nogi nie lazła...

— Ogródek swój też będziesz miała.

A jakże! Ale, że to juże na czerwiec idzie, więc zielskiem porósł.

— Kwiatków sobie nasadzę — odpowie­

działa zachwycona Adela. — Całe życie

SIŁA PRZYZWYCZAJENIA PASKARZA

W celi paskarz znany siedzi Kombinator, wielki łranł.

Chyłrym okiem „gości" śledzi Jakby ich łu wziąć na kani.

Bo moc laka lo nalury,

Że — jak wilka ciągnie w las — Nawet w kozie, nawet w celi, On uprawiać musi „pas".

marzyłam o takiej grządce z bratkami, albo z inną lewkonią.

— A ksl, a ksl — odganiała Ignacowa prosiaka od swych dobrze obrobionych i zasadzonych warzywem zagonów. — Ot, gdzie się to pcha z tym swoim zakręco­

nym w trąbkę ogunkiem. Takie przymilne stworzenie. Jaże płakałam, jak sobie po­

myślałam, co twój będzie.

— A tamto wielkie świńsko w gnojo­

wisku?

— Moje. Ale nie warto o niej wspomi­

nać. Brudas mrukowaty i wcale do lubienia nie zdatny...

Przeszły do chlewika.

W chlewiku wywalona ściana, a jakże, ale Łata uwiązana stoją i wilgotną mor- dusię wyciąga.

— A krowa czyja? — spytała się ta Adela, poglaskując z tkliwością rudą sierść bydlęcia.

— Krowa też po połowie. Jakżeś byś chciała inaczej, ale że to do swarów, a kly- śnień nie nawykłam, więc Już tak sobie obmyśliłam, że ty, jako starsza, masz du niej pierwszeństwo. Twoja będzie głowa, i te rogi świecące, i ta gwiazduchna na czole, i te ślepka serdeczne, i ten pyszczu- lek pieszczotliwy, i obie przednie łapy, i te piersiska ogromachne, a jo przy ogunie ostanę. Nie chciałabyś inaczej. Lo panienki wcale by nie pasowało..,

I kiedy tak obchodziły gospodarstwo, aż tu i Antoszka leci od bajory za dworską oborą.

Utytłana w błocie po uszy, świeczka z nosa jaże na brodę wycieka, podarta koszulina z pod sukienki wyłazi. No, zw y­

czajnie jak dziecko.

Adela, jak nie spojrzy na oną Antoszkę, Ciąg dalszy na stronie H-mej

tys. I takst: Siwi.

Myilel długo, kombinował Aż wymyślił sprytny zuch.

Wszystko od nich wyszachrował t — ol, siedzi golców dwóch.

(8)

Ciąg ilalsty te strony 7-mej

to jaże ją zatkało. Nieboszczyk Ignac Krych jak żywy. Bo to i te same świdrowate oczka, i te wszawe kołtuny w strąki, i te nogi k‘sobie w kolanach. Pisz, maluj, nie­

boszczyk Ignacy.

— Twoja dziewucha? — spytała się sio­

stry pocichusieńku.

— A czyjażby — odpowiedziała Kry- chowa.

Siostry zaczęły żyć pospołu, co jaże ca- luchna wieś dziwowała się tej zgodzie. Bo jakże? Dwie kobiety w jednej chałupie, a cicho było w obejściu jak na plebanii.

— Wstawaj no — zbudziła Krychowa siostrę o świcie zaraz pierwszego poranku.

— Wylegiwałabyś się w betach po mia­

stowemu, a tu Łata porykuje w chlewiku.

Głodna jest. Twój pysk, no to daj mu żreć.

Tera nikandy trawy nie braknie, no to weźmij krowę na postronek i popaś po rowach...

— Co sięgasz na półki do dzieżek — zastąpiła Adeli drogę. — Gdzie u ciebie jaka sprawiedliwość? Chcesz mleka na śniadanie, to mi za nie zapłać. Mleko nie uszami z krowy idzie...

Co słuszne, to słuszne. Adela zapłaciła siostrze za mleko, bierze krowę na postro­

nek, aż tu i Antoszka się wybiera.

— Z ciotką puńdę — powiada.

No i tak już ostało. Świątek, czy piątek, czy bele jaki dzień, a włóczą się we dwie po wertepach i krowę za sobą ciągają.

Łata wypycha sobie boki zieleniną, a une przysiadają nad brzegami rowów, skubią sasanki, i rumianki, i te mączki polne, i te bławatki spełzłe od spiekoty, i te sine kąkoliki i wianuszki z tych to cudowności splatają.

Antoszka jak ta królowa z obrazu. Ko­

rona na głowie, a jakże. Bogate paciory na szyi w pięć rzędów tryndają, nawet te chude rączęta obwieszone wianuszkami po łokcie.

— Ładnam to — pytała się ciotki.

— Oj śliczna, śliczna —- klaskało w ręce stare pannisko i wyściskiwało dziecko na wszyćkie boki.

Powracały do doma, to się ta Adela brała do roboty, jak umiała. Skopała swoją grządkę pod bratki i chciała nawozem przetrząchnąć.

— A bo un twój — wypadła Ignacowa z chałupy odbierać siostrze widły. — Ble­

kotu się chyba napiłaś, czy jak? Twoja je

głowa, no to się z nią cackaj, a do nawozu ci zasię. W mieście zatraciłaś rzetelność ze szczętem. Jak tu kiedyś Łata chciała me liznąć po ręku, tom się od niej pleca­

mi odwróciła i tą łzą zalała. Do ozora nie mam żadnego prawa, no to jakżeż miałam pozwolić...

Na odwieczerz wścibiała' nochal do ko­

mory i mówiła:

— Trajkoczesz i trajkoczesz na tej ma­

szynie, a wcale o tem nie myślisz, że Łata je cielna i bez caluchną noc stojała o gło­

dzie nie będzie. Trzeba być dbałą o swoje.

Weźmij płachtę i sierp i zielska naścinaj pod płotami...

— A ciele czyje będzie — spytała się kiedyś ta Adela.

Krychowa pokraśniała na gębie, jak bu­

rak, i odpowiada jakościć omotliwie:

— Co się pytasz! Ani jo prorok, ani ty prorok. Kużden kij ma dwa kuńce. Po­

szczęści ci się i na twój kuniec padnie, to już ja ci cielaka nie sprzeczę, nie bój się...

No i żyły tak obie siostry, ale cóż?

Nawet taki miastowy człowiek, a swój ro­

zum ma.

— Głupio to jakoś wychodzi — pomy­

ślała kiedyś ta Adela i tego dnia, z sie­

kierą w garści, wepchała się do chlewika i długo tamoj stojała.

Patrzy i patrzy na Łatę.

— Doooobrze — powiada — mój łeb, no to go chyba odrąbię, albo co? Ani moje nie będzie, ani jej nie będzie, a krzywdy nie pozwolę sobie robić.

Ale jakżeż tu odrąbywać ten łeb, kiej Łata patrzy serdecznymi ślepiami i porykuje z radości.

— To może zrobię inaczej. O spłatę bę­

dę wołała, spakuję manacie, zabiorę szafę, nawymyślam siostrze od ostatnich i pojadę sobie...

Ale jakżeż tu odjeżdżać i tę Antoszkę po za sobą ostawiać.

Stoją i stoją, myśli i myśli, ale cóż?

Żeby tę głowę na wióro ususzył, to też nic nie wymyśli.

I tak żle, i tak niedobrze.

Któregoś tam dnia, przed samem połu­

dniem. wybrała się z sierpem po zielsko.

Zgięta w pałąk, z płachtą dobrze wyłado­

waną na grzbiecie, powraca do doma, a tu Antoszka siedzi na progu chałupy jak ten sęp ponury.

Głowę pomiędzy kolana wcisnęła i siedzi.

— Puńdżesz na obiad — woła na nią

matka. ,

— Halel Całujta psa w ogun. Nie puńdę...

— A czemuż to tak?

— Bo nie fcę i juści.

— Dam ja ci fanaberie — rozeźliła się Krychowa.

Schwyciła dziecko za rękę, przemocą do izby wciąga i za stół sadza.

Ale cóż? Kunia można przemocą do sta­

wu wpędzić, ale przemocą go nie napoisz.

Antoszka miskę z kartoflanką łokciem od siebie odpycha, nad kluskami wydziwia, twaróg jeju śmierdzi, nawet smaku nie ma na te ulęgałki, co je sobie, pełnymi podoł- kami, z pod gruszy na miedzy znosiła.

Pod wieczór żywa krew z niej idzie i gada od rzeczy.

Krychowa łazi po izbie jak ta błędna.

Oj, napatrzyła się una, napatrzyła na te dziecińskie śmiercie. Chciała by coś za­

radzić, ale wszyćko jeju z rąk leci, więc ta Adela obrządza kiele dziecka i swoje warsiawskie porządki rozprowadza.

W nocy usiadły se obie siostry podle łóżka i siedzą. Ani tej, ani tej spanie w głowie. Mówić do siebie też nie mają chęci, no to siedzą jak te mruki.

Siedzą i siedzą, a Antoszka ciska się jeno na pościeli i białkami do góry przewraca.

Siedzą i siedzą, siedzą i siedzą, aż tu, o bladym świtaniu, ta Adela wybucha na­

gle płaczem.

Krychowa, jak usłyszała te szlochy, to tak jakby ją kto siekierą bez łeb zdzielił.

— Plączesz to — pyta się siostry szep­

tem.Ale ta Adela nawet nie odpowiada. Sło­

wa ze siebie nie może wykrztusić.

— Plączesz to za moją dziewuchą — powtarza Krychowa i jak się nie rzuci do siostry.

— Wybacz me, wybacz —- skamli o zmi­

łowanie. Zaklina się na głowę konającego dziecka i pocmokuje po ręcach, po kola­

nach, po nogach i gdzie jeszcze...

Potem zrywa się z klęczek i dalejże się­

gać na półki i obstawiać siostrę i temi dzieżkami z mlekiem, i twarogiem, i ser­

watką, i maślanką... Omalże i tego nawozu siostrze pod nos nie pchała.

No i bez to, czy nie bez to, ale Pambóg litosierny już tak jakoś wyrychtował, że tej Antoszce pofolgowało trzeciego dnia.

MARIKA

Nędzarz obdarowany

SZKIC

Przez otwarte szeroko okna wchodziła do pokoju w i o s n a . Zapachem kwitnących w ogrodzie bzów, szerokim pasem słonecz­

nych promieni wyciągających się długą pla­

mą na lśniących parkietach, i jakimś dziw­

nym niepokojem nabrzmiałego ciepłem i wil- gocią powietrza.

Pani Hala czytała wtulona w miękki leni- wiec. Właśnie bohater poważnie dyskuto­

wał z przyjacielem nad swą życiową filo­

zofią, gdy nagle doskonałą ciszę przerwa!

donośny, dźwięczący głos:

— Piękne, bogate panie! Nie zamykajcie okien, kiedy usłyszycie mój głos! Jestem nieszczęśliwy! W domu chora siostra nie ma co do ust włożyć i mały brat głodny płacze.

— Panie dobre! Zlitujcie się nad nędza­

rzem.

Pani Hala zmarszczyła brwi.

— Deklamuje! Dlaczego tak deklamuje?

Istotnie ubogi ni to mówił, ni to śpiewa!

napiętym egzaltacją głosem, akcentując sło­

wa jak wiejskie dzieci w ochronce.

— Mam obiecaną pracę, a nie mam co na siebie włożyć. Któż przyjmie obdartego nę­

dzarza? Piękne, bogate panie...

Pani Hala pomyślała chwilę i wybaczy!3 biedakowi nienaturalny ton głosu. Bo czyz to łatwo żebrać? Próbowała się wczuć w )e go sytuację.

Zadzwoniła i kazała elegancko wykryg0 wanej pokojówce zawołać na górę biedaka- Ubogi wprawdzie przestał już mówić z P3 tosem, ale w jego głosie brzmiała teraz nuta jakiegoś histerycznego uniesienia.

— Jezus! Maria! — zaciskał palce, wy krzywiał ręce. — Człowiek trzęsie się z g10' du, a tu dozorca nie chce puścić n3 podwórze.

Pani Hala dała mu obiad, jakiego nigdy w życiu nie jadł i kazała przyjść na drug*

dzień przed południem.

— Dostanie ubranie, buty, płaszcz i trochę bielizny, a może jeszcze coś się i dla 9,0 stry znajdzie. Więc jutro przed południe®'

— Jezus! Maria! Dostanie ubranie, but^' płaszcz, trochę bielizny i coś dla siostry!

Felicjan Szostak płacze. Idzie ciężko P schodach i płacze. Bo tyle godzin odpyc*13 go od drzwi, za którymi mieszkało bog3C two, tyle godzin pod zimnymi szybami ok>eh wołał i wołał o swej nędzy, że teraz sy i szczęśliwy może tylko płakać.

Na ulicy nie wie czy ma iść już do czy jeszcze prosić, błagać, żebrać, pozW°

się wypychać brutalnym dozorcom, słuc wymyślań służących, stać bezradnie P&

zatrzaśniętymi drzwiami i spinać się, sP,n po schodach tam i z powrotem, tam i 2 P°

wrotem...

Jeszcze idzie... Do wieczora daleko— *-

przedmioty, które nosiła babka, a może jeszcze i prababka. sq szczególnie drogie i szanowane. W podobny sposób przekazuje się już od czterech pokoleń i każdej z nich jest równie miły ten znak, który ręczy za dobroć kawy — „ M ły n e k " na opakowaniach domieszki do kawy.

Kto dzisiaj kupuje paczkę z młynkiem i napisem DOSKA FRANCK, przekona się, że zawartość jej to prawdziwy

Franc

(9)

mu się, że jest leniwym, Ze uchyla s*ę od pracy — jedynej na jaką mu po­

zwolił świat.

Wczoraj było słońce, dziś pada deszcz.

Niebo zawleczone szarością spływa struga­

mi. W piwnicznej izbie Felicjana Szostaka ciemno i zimno. Wilgoć podchodząca do su- fitu przenikliwa się staje, przejmująca; wże­

ra się w nozdrza, w gardło cięZkim, natręt­

nym osadem.

Zamykając za sobą drzwi Felicjan Szo­

stak słyszy jeszcze głuche jęki chorej od miesięcy siostry. Po raz pierwszy od chwili, fidy odpowiedzialność za rodzeństwo spadła na jego młode barki, wychodzi pełen na­

dziei i wiary.

Nigdy nikt nie obiecał mu tak wiele, ni- 8dy nikt nie patrzył na niego z takim zro­

zumieniem jego nędzy. Na niczyich ustach nie wykwitł dla niego taki smutny -a doda­

jący otuchy uśmiech, to już nie ubranie sa­

mo, buty czy płaszcz... Coś więcej otrzymał Felicjan Szostak od pani W.: współczucie — n'eoceniony skarb ubogich, zainteresowanie niedolą, złym, niedobrym losem i ten smut- nY. podnoszący na duchu uśmiech.

Felicjan idzie swoim cięZkim, zmęczonym krokiem, wlokąc za sobą nogi. Mija jedną nlicę, drugą, trzecią, przechodzi z dzielnicy

* dzielnicę i staje przed rzędem jednako­

wych kamienic. To już tu.

Powoli wstępuje na schody. Uśmiecha się;

ledne, żałosne skrzywienie ust ten uśmiech nędzarza.

Nieśmiało puka, dzwoni. Wychodzi dziew- czyna. Patrzy i trzaska drzwiami. Felicjan

*usza klamką, choć wie, że drzwi zamknięte, nczyna mówić. Prędko, głośno. Że przecież yl tu wczoraj. Że dostał obiad od samej uśnie Pani. I że sama Jaśnie Pani, oby jej

°8 dał wszystko najlepsze, obiecała mu

“branie, płaszcz, buty i coś dla siostry. Że az®ła mu przyjść dziś przed południem. Że, ez“s, Maria, nie jest złodziejem, nie jest

°sz“stem.

Felicjan puka, dzwoni i mówi, mówi, już eraz prawie woła. Uchylają się drzwi na

V \erze' na piętrze drugim i trzecim.

"ychodzi sama pani domu.

c " Co to za awantura? Co to za krzyki?

iść^ mani telefonować po policję? Proszę ' nikt tu panu nic nie obiecywał.

Felicjan zamilkł. Rzeczywiście pomylił się.

0 nie tu, to nie ta pani.

Przeprasza pokornie i cicho idzie o piętro wyżej.

Ale tam służąca woła przez drzwi, że

“•czym nie wie, a z trzeciego piętra każą 0 dozorcy wyprowadzić.

naPeIicjan zaPomnial, gdzie wczoraj trafił dobrych ludzi. Zapomniał... W szczęśli-

“niesieniu nie zauważył numeru ani tz teraz nie może znaleźć. Rozpacz Sjj9Cita mu S’S na Piersi, wpiła w serce, zdu-

a krtań, szarpnęła jego mózgiem.

trz^ miarę Jak wchodził po stopniach pię- SJ się przed nim schodów niby na dzj^yty Swei biednej ułudnej nadziei i scho- Pie n*by na dno ostatecznego zwąt- jepnia' W miarę jak dzień upływał, myśli

0 zasnuwała ciemność.

Fel‘cjan Szostak wpadł w obłęd.

tych° to do końca dni swoich szukał będzie Wsd / UdZi' którzy 8° nakarmili dobrocią, Prze° CZUCiem i nadzieją, i których zagubił

>ch nadłniar szczęścia i radości. Ale nigdy SZan,UZ n*e odnajdzie jego biedna pomie-

a nieszczęściem pamięć.

Rodzinne tarapaty

Z TEKI PESYMISTY

Cza*1'6 tO bYwa na tym świecie...

Zdaj*Sem Całlliem do rzeczy, często Wróc ze $wiat dorwał skądś nóg

s*ę nimi do góry.

Wiony 014 m° Żność P ^ zić sjvój I kto m Zywot w gronie tzw. „najbli ich pr* 'n°żność codziennie delektt Ha p Wdziwą nieposkromioną miło że rt6Wn° n*e jednokrotnie może st'

uo takio

*-*ego stanu rzeczy przycz

w większości wypadków, powiedzmy oględ­

nie batalion starszych ciotek — jako siła główna, kolubryna o sążnistych nogach, po­

tężnych udach i sapiącym oddechu — czyli przezacna teściowa, wreszcie pluton nieza­

dowolonej wiecznie młodzieży (brata, siostry itd.) z włashą rodzoną mamusią, która w krzepkiej dłoni dzierży mocno berło swego wodzostwa — sążnistą wielce wa- żechę. Oczywiście oprócz tych sił zasadni­

czych, że tak powiem, bywają jeszcze i siły uboczne, które także w wywracaniu świa­

ta „do góry nogami" wiele pomagają. Tu zaliczyć trzeba rasową „pomocnicę domo­

wą" stojącą zdecydowanie za swą panią, następnie wszelkich błędnych rycerzy po­

przebieranych „na niby” za dziadów i w ę­

drujących od drzwi do drzwi, w poszuki­

waniu pięknej Dulcynei lub niemniej pię­

knego grosiwa, no i wreszcie inwentarz żywy: koty, psy, kicie, piesie, kanarki, nie­

rzadko małpki, rybki złote, srebrne, mie­

niące się itd., który wydobywaniem nie­

wątpliwie artystycznych, choć przeraźli­

wych dźwięków przyprawia zdrowego czło­

wieka o niebezpieczny zawrót głowy i nie­

sympatyczny ból żołądka.

Zwykle zaczyna się bardzo niewinnie, a kończy się zaś — już bez nas, bo w y­

mykamy się dyskretnie przez uchylone drzwi na ulicę.

Z dalszą częścią rodzinnej próby sił w przewracaniu świata „do góry nogami"

zapoznajemy się dopiero wieczorem po po­

wrocie z biura, kiedy szanowni domownicy na naszą cześć, oczywiście, raczą zainsce- nizować powitanie słowami w ielce efekto­

wnymi, w rodzaju: Ty stary bykul Krwio­

pijco rodziny I Że też cię jeszcze auto nie przejechałol itp. Taki jeden wycinek z bar­

wnego pożycia rodzinnego podchwycony na błonie aparatu fotograficznego przedstawia się mniej więcej jak następuje:

Obiad...

Smaczny widocznie, bo głośne mlaskanie zlewa się ze szczękiem widelców, noży, łyżek...

Na razie nastrój jest zupełnie znośny, z wyjątkiem małego Fredzia, który do zu­

py zamiast łyżeczki używa palca, wierz­

gając jednocześnie pod stołem swymi chu­

dymi nóżkami po kolanach starszej cioci siedzącej naprzeciw.

Ale zaraz po obiedzie, kiedy wszyscy delektować by się chcieli wydłubywaniem resztek potraw z pomiędzy zębów, najstar­

sza latorośl rodziny, licząca 18 latek, w y­

ciąga z kieszeni gazetę i poczyna ją z za­

interesowaniem studiować.

To jest hasłem do rozpoczęcia wałki...

Najprzód rusza do ataku sążnista kolu­

bryna — poczciwa teściowa. Tuż za nią ciotka, która szczyci się tym, że umie sta­

wiać z 32 kart kabałę, a później już pisk i wrzask staje się ogólny...

— I cóż na to biedna głowo rodziny?

Nauczony bolesnym doświadczeniem udaję, że nadzwyczaj interesuje mnie wzór ser­

wety na stole. I tak trwam...

Ale przerywa mi ten błogosławiony stan rodzona żoneczka, która oczywiście stoi całkowicie po stronie „płci nadobnej", ty­

mi słowami:

— Że też ty stary łygusie nic nie po­

wiesz temu chłopakowi I

— Co z niego wyrośnie! Bałwan, idiota, kretyn!

— Byleby tylko nie głowa rodziny — myślę, a głośno coś przebąkuję o herbacie, która miała być jeszcze. Teraz z kolei na mnie zwala się fala atakujących...

A

— A widzieliście go i to ojciec — krzy­

czy skrzecząco, jak rozdzierające się prze­

ścieradło — ciocia od kabały.

— No, z takiej smarkaterii i przy takich ojcach, to naprawdę nic dobrego nie w y­

rośnie! — odpowiada mentorskim tonem podobnym do bulgotu indyka druga ciotka.

— Aaa, komu ja swoje dziecko oddałam, co to za człowiek! — jęczy starczym „so­

pranem" teściowa.

— Żeby dziecka nie skarcić, jak czyta gazetę przy obiedzie, to okropne, to straszne!

— Skandal!! Ach, uch... Ach, wody...

Zona poprzestaje na razie na rzucaniu złych ukośnych spojrzeń!

^ ^ ^ ^ ^ z ^ w ^ f ^ ^ k r a e ś ł ^ ^ s p a z m a ly c z ^ nym łkaniem:

— Boże! Co ja zrobiłam, za takiego po­

twora wyszłam buul buu!

— Psiakrew, cholera! tego mi już za du­

żo! Co ja tu komu robię? Takie historie mogą nawet anioła rozłościć!

Moje wystąpienie na chwilę peszy roz­

żalone niewiasty, ale za moment podnosi się istna wrzawa rozdzierających okrzyków.

Złości mnie to już jak miły Bóg, zwłasz­

cza, że do tych głosów dołącza się prze­

raźliwy krzyk Fredzia, szczekanie „Musz­

ki", śpiew kanarka, miauczenie rozbudzo­

nego kota i groźny szczęk noży, łyżek i wi­

delców z pobliskiej kuchni, który przypo­

mina mi, że „pracownica domowa" czuwa...

— A stare wiedźmy! — rzucam i pod­

noszę się z miejsca...

A wtedy...

Co się później stało, wolę nie opisywać...

Dość będzie, jeśli tylko wspomnę, że w użyciu były wszelkiego rodzaju rekwi- zyta, jakie w tej chwili znalazły się pod ręką, ja zaś nie wiem, nie przypominam sobie już, jakim sposobem znalazłem się z drugiego piętra na ulicy z zaszczytnym guzem wielkości talerzyka deserowego na głowie.

Tak, tak — różnie to bywa na tym św ie­

cie, czasem całkiem do rzeczy, często je­

dnak... ale to już wiemy najlepiej my...

uprzywilejowane jednostki, znane pod na­

zwą: „Głowa rodziny".

Ale A-hoj! Hejl

W y wszystkie „Głowy" nie przejmujcie się tym wszystkim...

Pamiętajcie, że to nic, że „pal go sześć", albo „jechał go cinq" — jak mówią Francuzi.

Zbigniew KarwańsU

IN S T Y T U t K O S M E T Y C Z N Y I F R Y Z J E R S K I l l i r t T H IE L Lwów FI. D ą b r o w r k l a g o S wualkia HłMeyi k o i m « l | t i m

i 1 t r i i e r s k i e

li. m ż UsmU G U T O W S K I SMntlwmiyttM

« Utinki Watnan. ląbaki ł, Hk. I ł — ł I ♦—t

SZTUCZNA CER O W N IA

Janiny Retmaóczyk, byłej kierowniczki obu firm Kellera, Warszawa, ul. Chmielna 13, m. 3, tal.

S8S-22. Sztucznie ceruje, nicuje, pierze. Reparacje trykotaży. Odwieiwieżanie kapeluuy, krawatów.

Cerujemy na żądanie na poczekaniu.

PEDICURE

M A I

PRÓBA LISTU Rok temu odeszłaś!

A teraz znów maj, miesiąc, który ma dziwny urok. Może dlatego, że sięga wspomnieniami w minione dzionki śnieżnych zamieci, może dlatego, że zakwita pierwszymi wiosny kwia­

tami.

Jest jednak w pewnych jego dniach smutno i szaro, jakby znów przywędrowała po zimie łzawa jesień. Tęskna mgła leży na łąkach i po­

lach. I rzadko jawią się księżycowe, jasne noce.

Rok temu było podobnie...

Rankiem zwykle dzwoniono z pobliskiego klasztoru na poranną mszę i ku klasztornemu wzgórzu snuły się cienie ludzkie w nieroz- jaśnionym jeszcze mroku przedświtu. Gdybym był razem z nimi poszedł, zasłuchałbym się może w smętne organowe melodie...

A przy wyjściu z kościółka wzrok mój padlby pewno na czarne klepsydry, rozlepione na murze klasztornym i nieświadomie czytałbym czyjeś nazwiska...

Kiedyś będzie tu moje nazwisko...

Któregoś popołudnia wyprowadził się p.

Szczęsny — pamiętasz, ten stary pan, który mieszkał naprzeciwko na parterze. Chcialem i ja odprowadzić go ku kępie białych brzóz i krzyżów poza miastem, ale nie mogłem. Czu­

łem się tak nieswojo...

Bo w moim zamiarze i w rozdeszczonym popołudniu nie było wcale wiosny. Dziwnem tylko wydało mi się to, że p. Szczęsny nie chciał jej doczekać...

Od połowy miesiąca zmieni się zapewne.

Księżyc będzie uśmiechał się bladawo na gra­

natowym niebie, ulicami będzie krążył w uśpio­

nym moim mieście i srebrzył się na dachach.

Siecią drobnych promyków słonecznych roz- zwierciedlą się dnie.

Kiedy już rozpęczniały wiklinowe pręty, rozkwitły łąki, pozieleniały pola, to napewno jest wiosna...

Ukochana! Czy wierzysz, że znów jest wiosna?

Więcej nie będę pisał do Ciebie! Pójdę tam, gdzie Ty chodziłaś najczęściej, gdzie i teraz może będziesz.

Czy znajdę Cię, przypatrującą się białopió- rym łabędziom z weneckiego mostku, wabiącą je dłonią ku sobie...

Czy w ogóle Cię znajdę?

Rok temu przecież odeszłaś!

I O Z W O O O W E S M A W Y oMm i alnptoi tmntó iałanaap. Ibnfci RMirsbnkł Nar. praw.

S t a 11 a k I a w 1 c i W a r i i a w a , Z ł o t e U

Cytaty

Powiązane dokumenty

Nie potrzebował się bać, że nie będzie umiał być Lisztem, w tej chwili chodziło mu jednak o podstęp, bardzo zresztą zręczny. NOTATKI W

Młody człowiek już promieniał z zadowolenia, że udało mu się wreszcie osiągnąć swój cel, ale w dwie minuty później zjawił się Ja- wajczyk z dużą

Bogaty wielki kupiec, który bez ustanku znajduje się w podróży (od ganku do ganku) przedstawiciel potężnej przemysłowej firmy, która się sprowadziła do Lwowa

[Zruchość fizycznej konstrukcji człowieka i v przy całej je j cudowności równocześnie, est powodem, że podlega ona kalectwu, 'złowiek zdrowy, mogący posługiwać

ściej wtedy, gdy jakiś inny mężczyzna pragnie się ożenić z jego byłą żoną. U wielu jednak dzikich ludów małżeństwo jest bardzo ścisłym związkiem

Łukasz poczuł, że gubi się w huczącym rozkołysie i nie wiedzieć czemu wcisnął się w kąt przydrożnej ławki.. Jasnym gromem przedarł się z

N a ­ ród amerykański widzi że ta wojna zbliża się coraz bardziej do źródeł jego własnego bytu tak od zewnątrz jak i od wewnątrz wskutek coraz bardziej

czone jest ukrycie się przed wzrokiem człowieka wcho­.. dzącego przez