• Nie Znaleziono Wyników

Krowoderskie zuchy : komedjo-farsa w 4-ech aktach ze śpiewami

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Krowoderskie zuchy : komedjo-farsa w 4-ech aktach ze śpiewami"

Copied!
39
0
0

Pełen tekst

(1)

lani

STEFAN TURSKI

Krowoderskie

= Zuchy—

Komed jo-F arsa w 4-ech aktach z e ś p i e w a m i

N akładem

W. H. S A J E W S K I

1017 M ilw aukee Ave. Chicago, 111.

(2)

STEFAN TURSKI

KROWODERSKIE ZUCHY

Komed j o-F arsa w 4-ech aktach z e ś p i e w a m i

%

N akładem

W. H. S A J E W S K I

1017 M ilw aukee Ave. Chicago, 111.

(3)

O S O B Y

SZCZEPAN KLACZEK, m a j s t e r ta p ie e rs k i BALBINA, jego żona.

KAZIA,^ l ich córki WANDA, \

A LF R E D , n arzeczo n y Kazi.

W IT O LD , słuchacz praw.

F L O R JA N GZYMSIK, p o d m a jstrz y m u r a rsk i.

KATARZYNA, jego żona, h a n d l a r k a ja j ZOSIA, nauczycielk a.

KAZEK, uczeń 8 klas y gim nazjalnej

F E L E K , -kapral obro ny krajow ej. Ich dzieci.

STASZEK, m urarz.

F R A N EK , m urarz.

W A ŁEK , m u r arz.

W A LE N TY , h a n d la r z świń.

W A LE N TO W A , jego żona.

W IK TA, \ BAŚKA, JAGUiśKA, A NIE LKA, j

PELcAGJA P Y TLIK IE W IC ZO W A . JÓ ZEK , m u r arz.

PSZTY C ZEK / P IE T R U C H A | KANALARZ M IEJ S K I MAGDA, służąca.

W O JT U Ś , t e r m i n a t o r ta pieerski.

s ą s ia d k i Gzymsików

kom inia rze

Rzecz dzieje się: w I. i II. akcie w K ro w odrzy; III. i IV.

w Krakowie. Pom iędzy I. i II. a k te m upły w a około 3 lata.

AKT I.

W pomieszkaniu Gzymsik ów pokój wcale schludnie urządzony.

Szafa pod ścianą, kufer, łóżko, kanapa, stół, krzesła. Na ścianach fot ografie w ramkach i obraz święty.

S C E N A 1.

K A Z E K (uczeń 8 klasy siedzi znudzony nad książką i nuc i):

Na p la n ta c h gdy m u z y k a g ra Popis m ój się zaczyna, Mnie każdy za s p o r tm e n a ma, Bo tę g a m o j a m in a

P a p ie r o s w u s t a c h tr z y m a m wciąż, Do góry w ą sa k rę c ę

ś w i a t cały n a mnie p a tr z y się J a k j a tr y u m fy święcę.

S C E N A 2.

KATARZYNA (w ch od zi): Cóż to sam j e s te ś ? K A Z E K : Sam.

K A T A R Z Y N A : Nie wrócili jeszcze?

K A Z E K : Kto?

K A T A R Z Y N A : K to ? przecież nie biskup, t y l k o ojciec i bracia.

KAZEK: A oni? Prz ecież m a m a wadzi, że nie wTócili.

KATARZYNA: Znowu po wypłacie, djabli ich noszą- po szynkach.

KAZEK: J a k zw ykle! P ow in ie n by się ojciec wstydzić, ze sy n a m i t a k co soboty zapijać.

KATARZYNA: Nie rezonuj... lepiej idź za nim i poszukać.

KAZEK: A ja kże , już się rozpędziłem! Włóczyć się za niem i po szynkach.

KATARZYNA: No to któż pójdziie?

KAZEK: Niech n i k t nie chodzi, j a k chcą pić, to nie c h piją.

KATARZYNA: Już to j a k n ad ejd z ie sobota, to pra w dziw e utr apie nie, człowiek drży n a s a m ą myśl, że to, co przez cały tydzień ciężko zarobili, prz epiją !

S C E N A 3.

W A L E N T O W A (wch odzi') : Dobry wieczór! M o j a pani, czy mąż i synowie już wrócili?

T31

(4)

K A T A R Z Y N A : Ale gdziet a — n ie m a ich!

W A L E N T O W A : I mojego jeszcze niema, (do K azka) Dobry wieczór panu!

K A Z E K : Dobry wieczór.

W A L E N T O W A : Uczy się pan?

K A Z E K : Hm! m a t u r a n a kark u !

W A L E N T O W A : Mój Boże, pan się t a k uczy, męczy, żeby czerni być w życiu, a braci a p a ń sc y nic tylko piją.

K A Z E K : Przecież i oni pracuję.!

W A L E N T O W A : Tak, ale co zaro bię to przepiję — oj żeby te szynlki w ziemię się zapadły! J a k ż e ta m in te re sa u kochanej pani idą?

K A T A R Z Y N A : E, kieps ko! Dzisiaj z ja j a m i źle, ciągle idą w górę i każdy woli co innego niż ja ja! Przeci eż to niebyw ało 5 centów ja jko! Daw niej dw a były za te pieniądze i jeszcze przy tern zaro biła m więcej niż dzisiaj przy te j drożyźnie.

W A L E N T O W A : Oj, drożyzna, że aż s trach , nie w iadomo j a k d ale j żyć. Mój też n a r z e k a — świnie drogie, — trzeba sobie dobrze gębę nastrzępić, żeby świnię w y targow ać tak, by n a niej co zarobić.

K A T A R Z Y N A : E — św iń s k i in teres to jeszcze dziś złoty in tere s, n iem a wielkiej konkurencji.

W A L E N T O W A Ale gdzież ta m nie m a ? Dziś każdy bierze się do świń.

K A T A R Z Y N A : Zawsze żydy się do tego nie biorą. W y tr z y ­ ma to dziś kto ik onkurencję z żydem ?

W A L E N T O W A : To praw da, że niby to jeszcze dobrze, że żydy św in iami nie handlu ją.

K A T A R Z Y N A : A do jaj moja pan i to każdy się bierze, a żydy n a jb ard ziej! Cały in te re s z ja ja m i zagarnęl i w swoje ręce, jeżdż ą po w siach, Bóg nie wie gdzie i w szystko ch a p ią w swoje łapy.

K A Z E K : P rz e p r a s z a m mam ę, wyjdę do kuchni się uczyć, bo m i te św iń skie i n t e re s a z ja jam i przeszkadzają .

W A L E N T O W A : A nie chże pan sobie nie p rzes zkadza ja już z a ra z idę, w padła m ty lko n a chwilę spytać się o mojego.

Ano utrapienie, tr z e b a go będzie poszukać, żeby niebyło tak ja k przed tygodniem, co go okradli.

K A T A R Z Y N A : A praw da, p raw d a — podobno obrali męża pani co do grosza. A dużo m ąż miał w te dy przy sobie?

F4 |

W A L E N T O W A : Albo on co wie? Mówi, że miał parę szóste k tylko. Ale ja mu nie wierzę, m usia ł mieć więcej ino się wstydzi przyznać.

K A T A R Z Y N A : Oj te chłopy! te chłopy! Po co też to Pan Bóg stw orzył to podłe nasienie.

W A L E N T O W A : E, znowu ta parni ta k nie wygaduj, cóż- byśmy bez chłopów robiły!

K A T A R Z Y N A : A obeszłybyśmy się i kwita.

K A Z E K ( z i r y t o w a n y ) : Zanosi się n a dłuższą dysk usję , więc ja nie prz eszkadzam i wyjdę.

W A L E N T O W A : Ale nie, ja już wychodzę! Niech że pan sobie nie przerywa.

K A T A R Z Y N A : O! on też, j a k w szyscy ciągłe k w ęk a — niezadowolony.

( K a z e k wściekły zbiera książki').

W A L E N T O W A (widzą c t o ) : Uciekam , bo pan K azik zły.

K A T A R Z Y N A : C zekajż e pani, pójdę i ja. Może przecie, wynajdę gdzie tych pijak ów! (do K azk a) A ty nie wychodź nigdzie, a gdyby oni nadeszli to im nie mów, że poszłam ich szukać.

K A Z E K : Dobrze, tylko — żeby się m a m a nie zgubiła z kumos zkam i.

K A T A R Z Y N A : Nie m ę d r k u j — bo co m a t k a robi, to tobie do tego wara. Choć nib y s t u d e n te m m ą d r y m je s te ś ! ( U b ie ra c h u s tk ę ) .

S C E N A 4.

(Wcho dzi Zosia, nauczycielka, skromnie ubrana).

K A Z E K : Serw us Zośka!

Z O S I A : Dobry wieczór! Gdzie to m a m a się ubie ra?

K A T A R Z Y N A : Szukać ojca, bo się gdzieś z b raćm i za­

w ieruszył po wypłacie!

Z O S I A : O! wielkie rzeczy, że po ciężkiej p ra c y tr ochę się rozerwą. Poco im p rzeszkadzać?

K A T A R Z Y N A : A ciekawa j e s te m co im d a m żryć przez cały tydzień ja k przepiją.

K A Z E K : Będą jeść ja jecznicę: albo to mało u n a s ja j?

K A T A R Z Y N A : O, widzisz go! cóż to ja ja ja po ulicy zbieram ? Zre sztą j a j a ter az drogie, że aż strach.

Z O S I A : Nie w spom inaj o jajecznicy, bo mnie ob rzydzenie bierze, j a d a m ją u siebie n a wsi 365 razy do roku!

[5]

(5)

W A LE N TO W A : No. to Jmz idę! d o b ra noc!

KATARZYNA: Cze kajż e pani! Słu ch aj Zosiu, kaz Magdzie, gdy przyjdzie od magli rozpalić w k uchni; przyniosę kiszki to się od sm arzy n a kolację. Zosta niesz u n a s n a kolację, czy gdzie idziesz?

ZOSIA: Spać idę do k oleża nki, ale może n a kolacji zostanę.

KATARZYNA: No to się nie żegnam z tobą!

W A L E N T O W A : D obranoc! Chodźmy!

KATARZYNA: Idziemy! (w raca) A jeszcze jedno!...

ZOSIA: Co tak ieg o ?

KAZEK (k r zy czy ): Nie z aw racaj m a m a g it a ry ; albo m a m a idzie, albo nie!

KATARZYNA: Ażeby cię djabli wzięli, ty m ęd rk u ! W i­

dzicie go — j a k to hycel h u k n ą ł n a mnie!

ZOSIA: Co m a m a ch cia ła ?

KATARZYNA: A... n a śm ierć zapom niałam przez tego h y c l a ! (W ychodzi z W a le n to w ą ).

KAZEK: Ł a d n y dykcjo narz!

ZOSIA: To czegóż m a t k ę ciąg niesz za język.? Mówi ta k ja k umie! P o w in ien eś się do tego przyzw yczaić i unik ać za- dzie rek z nimi.

KAZEK: P ow ie trza, psiakre w , powietrza. Duszno tu m i ę ­ dzy nim i?

ZOSIA: J e s t n a to rada. Zm ykaj z domu i koniec.

KAZEK: T a k zm ykaj! Cie kaw ym co będę jadł ?

Zosia: Jeżeli ci ta k idzie o po k arm dla ciała, to musisz zrezygnow ać z p o k a rm u dla duszy! (dobyw a papie rosy ) P alisz?

KAZEK: Owszem ! daw aj, ty m asz dobre pap ie rosy ! ZOSIA: Dziś palę tr z y n a s tk ę , bo mi zabra kło specjaln ego ty toniu — do piero kupię. I... (zapala papierosa^ Kiedy s i a ­ dasz do m a t u r y ?

KAZEK: W przyszłym miesiącu.

ZOSIA: Dobrze je s t e ś przygotow any?

KAZEK: T a k sobie; ale zdam je s te m pew ny!

ZOSIA: Po m a t u r z e możesz do m nie na w akacje przyje­

chać, kole żanka m oja odjedzie, będziesz miał gdzie mieszkać.

Z resztą cała szkoła będzie do dyspozycji.

KAZEK: Owszem c h ę tn ie ; znów tego ro ku wypocznę n a wsi. Tylk o będę bez grosza, bo z lekcji usk ła d a łe m sobie n a ubra nie, już j e s t gotowe.

[6]

ZOSIA: j a k i e , pokaż?

KAZEK: Cza rn e — patr z! (dostaje z kufertka) Czekaj prz ym ie rzę m a r y n a r k ę ! (ubiera) Tylko jeszcze k a p e lu s z a nie ma.m! Czy dobrze leży?

ZOSIA: Dobrze. Ile kosztuje?

KAZEK: 32 reńskie.

ZOSIA: Tanie !

K A Z E K (bierze ojca kapelusz większy o kilka n u m e r ó w y O, ta k i dęty sobie kupię! (ub iera na głowę kapelusz, który wpada mu na oczy). Dobrze m i w nim ? T e n tr o c h ę za duży, to ojciec m a ta k ą dużą głowę!

ZOSIA: Ojciec, głowa t a k licznej rodziny, to m usi być duża głowa. Ale ż a r t n a bok, dobrz e ci będzie w t w a rd y m kap eluszu , ja ci k u p i ę w prezenci e!

KAZEK: Ty z twojej m a r n e j pensji? Przeci eż to praw ie tyle, żeby z .głodu nie um rzeć!

ZOSIA: Tak, za dużo, żeby z głodu umrzeć, a za m ało żeby wyżyć.

KAZEK: J a się n a w e t dziwię skąd ciebie sta ć n a sp e c ja ln y tytoń. C hyba nie z pensji?

ZOSIA: Rozum ie się, że nie. Mam lekcje, no i... narz e c z o ­ nego. Syn dziedzica.

KAZEK: A t a k ! Zośka uw ażaj żebyś co n ie odziedziczyła po nim (pokazuje huśtanie dziecka).

ZOSIA: Nie lę k aj się. P e w n ie jeszcze w ty m r o k u bę­

dziesz dru żbą!

KAZEK: T a k ?

ZOSIA: Poznasz go ja k będziesz u m nie! albo jeżeli chcesz to przyjdź do Jad źk i ju tro ra n o t a k około 9-ej. Zgoda?

KAZEK: Zgoda! O ile się wyśp ię, bo p ew nie u n a s dziś będzie wesoło. Ojca. ani ich n ie w id ać i to t a k co soboty, a potem b urdy w ypraw iają . Ojciec kie dyś m iał a w a n t u r ę z. po­

licja ntem , ch cia ł koniecznie, aby p o lic ja n t m u s a lu to w a ł ja ko obyw atelowi w ielk iego K rakow a.

ZOSIA: Po p ija n e m u ?

KAZEK: Pew nie , po tr ze ź w e m u by się z te m ta k bardzo nie chwalił, przecież to n ie t a k i wielki zaszczyt, ż e b y już raz w prow adzono w życie t ę u s t a w ę o za m y k a n iu szynków w sobotę i niedzielę.

ZOSIA: Myślisz, to by pomogło?

[7]

(6)

K A Z E K : Chyba!

Z O S I A : Mylisz się! Szynki byłyby zam knięte, a re s t a u r a c j e o t w a r t e i kto by się chcia ł upić, upiłby się ty lko by go drożej kosztowało.

S C E N A 5.

(W cho dz i Magda, służąca bardzo brzydka').

M A G D A : IT! ażeby ich djabli wzięli z tą m agią, w yczeka­

ła m się godzinę! (spostrzega Zosię) O! ca łu ję rączki panience!

Z O S I A : J a k się m as z? Mama powiedziała, żebyś w piecu podpaliła, bo ko lacj ę tr z e b a robić!

M A G D A : W ie m - Ikiszki będą. to się raz dw a zrobi i ta k nie wiadomo czy dziś wrócą ja k zw ykle w sobotę n a c z te ­ rech nogach...

K A Z E K : Nie re zonuj! tylko rób co ci kazano!

M A G D A : Ale będzie na czas! będzie! 1 t a k nie będą jedli

— przecie dziś sobota — pewnie w ró cą ja k zwykle objedzeni!

A może p anie nc e zrobić jajecznic y?

Z O S I A : Nie —■ nie trzeba, na kolacji nie zo staję!

M A G D A : A no, to idę do kuchni. (W y c h o d z i ) .

K A Z E K : N a w e t ta k a dzie w ka się n a ś m ie w a z nas! Do­

praw dy, nieraz w sty d mnie iść przez te ulice, gdzie nas znają.

Zdaje mi się, że każdy m ów i: ‘‘to b r a t ty c h pijak ó w ” ! Z O S I A : No, nie bierz sobie tego ta k bardzo do serca.

K A Z E K : Ł atw o ci mówić, bo nas raz na m iesiąc odwie­

dzisz i n a tern koniec. Ale j a codzień m uszę się ocier ać o ty ch szanow nych b raciszków h rutaln o-ordynarnych. Po jakiego djabła dali m nie uczyć! Nie lepiej żebym też był m u r a rz e m —- czuł­

bym się- sw ojs ko pomiędzy nimi!

Z O S I A : J a k się zapiszesz na u n iw e rs y te t, w yszukaj sobie gdzie pisanie, lekcje i z domu w nogi. Nie zginiesz!

K A Z E K : N a tu ra ln ie , że tr zeb a będzie t a k zrobić.

\

* S C E N A 6.

F E L E K (wchodzi ja k o kapral'): Niech będzie kto wlezie!

Dobry wieczór.

Z O S I A : J a k się m as z?

F E L E K : Graślaw o. ja k przy landw erach!

K A Z E K : S erw u s Fele k! Masz przezczas ? F E L E K : A ino! abo co?

K A Z E K : Może byś poszedł poszukać ojca, S ta szka, Walka, F r a n k a , bo ich jeszcze nie m a!

[8]

v F E L E K : Co skieiy m ary n o w an e, znów c h leją? A żeby ich ćhoroba zatłukła , j a k przyjdzie sobota i zagarną chopy, to piją do ■ o statniego g rajcara.

Z O S I A : Fe! Felek! mógłbyś tr o c h ę przyzwoiciej się w yrażaći F E L E K : A cóż w m ojej mow ie niep rzyzwoite go?

Z O S I A : Za dosadnie się wyrażasz.

F E L E K : Nie gnie w aj się Zottka, ale przyzw yczaiłem się t a k dosadnie gadać.

K A Z E K (z s z y d e rstw e m ): Każdy m a swoje wyrażenia,..

M atka też inacz ej nie mówi.

F E L E K : N a tu ra ln ie ! (do Zosi) Ty do dziecek w labie też inaczej nie mówisz ja k tylko: “cicho, stulc ie pysk i p ę d ra k i .”

Z O S I A (śm ieje s i ę '): Dajże pokój! Ł a d n a by to by ła pe- dag o g ja; dziecko i d elik atn ie zrozumie.

F E L E K : No w tw oje j szkole, małe m i k ru sy to pew nie zrozumieją i g rzecznie: ale w m ojej szkole to trzeb a ostro!

Z O S I A : Cóż t.y ma«z za szkołę?

F E L E K : Ano w w ojsku, kiedy re k r u tó w uczę — mówię cl ja k zaczniem y k u n ir o w a ć od k ap itan a począwszy a sko ń czy w ­ szy na mnie, to c a ła k o m p a n j a głupieje! K apitan w y m y śla po nie m ie cku, oberleitnant. po czesku, le i tn a n t po m o raw s k u , k a ­ d e t po w ęgie rs ku, feldfebel po chorw acku, firer po rusku! Ale to nie w ie le pom aga bo nic nie, rozum ie ją, dopiero j a k ja h u k n ę po polsku: szweigen h im m e l k re i c d o n n e rw e tt e r, z a t r a ­ c o n e skieły, żeby mi w sz ystko było w ordynku, stie ble wypuco­

w an e, stróżaki w ypchane, gw er, to r n i s t e r i in n e kleinlikajty n a sw oje m miejscu , a ja k nie, to gdy wrócę s a k r a m e n c k i e kluki j a k zacznę bić po m a z a k u — to się wam psiakość d re w n ia n a b a b k a z ciotką przyśni.

K A Z E K : A ja k im paln iesz ta ką litnnję, to cóż oni na to?

F E L E K : J a k t o co? Drżą ze s t ra c h u i wrsz ystk o w porządku!

Z O S I A : Nie w ie działam, żeś ta ki ostry!

F E L E K : Muszę być ostry , od tego je s te m k a p ralem ! K A Z E K : To pewnie jeszcze do przyszłego roku, nim wyjdziesz z w ojska, z a aw an su jes z?

F E L E K : P ew n ie f i r e r e m zostanę!

K A Z E K : No, m oja n a u k a dziś już poszła spać — a przy­

n a j m n i e j w te j chwili. S kładam książki, w nocy będę kuł.

Z O S I A : Felek! Zosta niesz wr dom u n a kolacji?

(7)

F Ê L E K: Dobra! d w a razy m nie n ie tr z a pro sić ! A cóz t a m dziś będzie? (woła do kuchni) Magda! j a k się m asz?

A co będzie dziś n a kola cję?

S C E N A 7.

M A G D A (uk azu je się w d rz w i a c h ) : K is z k i!

F E L E K : J a k i e ? M A G D A : K rw aw e!

F E L E K : Ano dobrze!

M A G D A : Więcej nic? O to tylko się rozchodziło?

F E L E K : O to! o to! no idź ju ż ty k r w a w a kicho!

( M a g da znika, j W y o b ra ż a m sobie ja c y ucyckani p rz yjd ą!

A gdzież m a t k a ?

KAZEK: P oszła ich szukać z W ale n to w ą!

F E L E K : D obryś! będzie g a rn itu r, bo baby też się w staw ią!

J a bo m a m j e d n ą zaletę!

ZOSIA: J a k ą ? O ile w ie m to ty też lu bisz pociągać.

F E L E K : No tak, ale j a pocią ga m j a k k to in n y staw ia, sa m n a wódikę nie w ydam ani centa ! J a k w y jd ę z w ojska, to się zapiszę do e le u te rji i będę pił tylko piwo ja k nasz feldfebel. (Ś piew a kuple t).

Ś P I E W No. 1.

J a nie lubię tr ą b ić sam Cym cy ry m c y m - c y m ! Piję gdy fr a je ró w m a m

Cym cyrym i t. d.

U la n d w e ró w zaw sze t a k H opciu ś tra-la-la!

Bo n a m przecież drobnych Aha!

L a n d w e r z sługą w kuchni W p a d a pani ja ci dam

P r o s z ę pani., to m ój b r a t P e r s k i e oko a k u r a t P a n n a j a k z ż u r n a l a mód K ocha się w niej chłopców w bród Lecz lu d zisk a m ów ią ta k bral{ż'e je j w sz y stk ic h zębów b ra k

Dotąd w szy stk i pan ien k i Noszą w ą sk ie sukien ki, s am L ec z że im nie w ygodnie

To chcia ły nosić spodnie.

K A Z E K Zochna! d ajno jes zcze papie rosa!

F E L E K : No to i m nie!

Z O S I A : Kiedy już nie mam .

K A Z E K : To d aw aj pieniądze, pójdę kupić.

Z O S I A : Kup lepiej ty to n iu to zrobimy. ( D a je mu pieniądze j K A Z E K : Dobrze!

Z O S I A : Kup 13 i 17, tu tk i H erliczki D. No. 2.

[10]

( k a z e k wychodzi).

F E L E K : J a palę zaw sze Dunaje, ale robione tez, zw łasz­

cza gdy kto częstuje.

Z O S I A : Aj! z apom niałam n a śm ie rć ! (woi ?a). Kazek!

powiedz t a m fu rm anow i, żeby jeszcze chwilę zaczekał!

F E L E K : To ta b ryczka przed do m em na ciebie c z e k a ? Z O S I A : Tak , dw ors kie konie ; m am im coś za ła tw ić w mieście, woźnica m a zabrać i w racać do domu.

F E L E K : No to nie zaw ra c a j głowy i jedź do miasta.

( P u ka n ie do d rzw i.) Proszę! kto ś idzie! (głośno) P roszę włazić!

S C E N A 8.

W I T O L D (wchodzi, młody rolnik, syn w ła ś c ic ie la ): P r z e ­ p ra s z a m bardzo! A j e s t pani! W itam !

Z O S I A : Pro szę, w ita m pan a. P a n do m nie?

W I T O L D : Tak, prze chodziłe m tę d y z k asarn i z K row od­

rzy. P a tr z ę , nasze konie! p y ta m F ran ciszk a, kogo przyw iózł?

Mówi, że p a n ią i że czeka n a ja k i e ś sp raw u n k i!

F E L E K : Cóż to za oferm a?

W I T O L D : Cóż to za jeden, ten żołnierz?

Z O S I A (głośno p rz e d s ta w iają c ): Mój bra t!

F E L E K : F e le k Gzymsik! s t a re g o Gzymsika. syn! To pan był przed chw ilą u n a s w k a s a r n i?

W I T O L D : A p raw d a, w id zia łem pana.

F E L E K : P rz e p r a s z a m , że p a n a nie ch cia łe m wpuścić do cymbry, ale to ta k i przepis.

Z O S I A : Poco p an chodził do k a s a r n i?

W I T O L D : Odw ied załem kolegę, k tóry odsługuje je d n o ­ roczną służbę prz y obronie k rajow ej!

F E L E K : No to klawo! niech ż e pan siada! (Ściera spod­

niami sta re mi krzesło.)

W I T O L D : Dziękuję! za chwilę wychodzę. Chciał em ty lko kilka słów pani powiedzieć n a osobności!

F E L E K : Nie żen u jc ie się państw o, ja w yjd ę do kuchni, (n. s.) C ie kaw ym co to za skieł m a r y n o w a n y ? ( W y c h o d z i ) .

W I T O L D : Czy to praw da, że Ste fan się z panią zaręczył?

Z O S I A : Tak!

W I T O L D : To gra tu lu ję. A cóż ta m moje siostr y i m am a, tę s k n ią za m n ą ?

Z O S I A : Codziennie o panu mówimy. P o tr z e b n a to była ta a w a n t u r a z o jc em ? Przecież ojciec pa na ta ki dobry człowiek.

[ U ]

(8)

W I T O L D : Nie przeczę. Ale nie mogę się zgodzić n a jego przedpotopowe pojęcia.

Z O S I A : P anie Witoldzie, ojciec j e s t s t a r e j daty, t r u d n o żeby miał pań sk ie zap atry w an ia.

W I T O L D : Tego nie w ymag am , ale niech ż e ojciec mnie nie n a rz u c a swoich z a p atry w ań . D opra wdy z ojcem o niczem spokojnie nie możn a było ro zmawiać.

Z O S I A : Chciałabym , żeby pan słyszał j a k ja z m o j ą ro ­ dziny, a zw łaszcza z bra ćm i rozm aw iam — na g in a m się do ich pojęć i czasem je s te m aż za ru baszna.

W I T O L D : A m ieszkać i żyć z nie m i toby pani nie potrafiła.

Z O S I A : Ciężko by mi to było; ale kto wie...

W I T O L D : A widzi pani! ( W oddali słychać śpiew i k r z y k i ) . Z O S I A : O ile się nie mylę — wracają, moi b ra c i a z m i a ­ sta! Proszę, niech pan wyjdzie, bo z pew nością są w dobry ch h u m o r a c h i mogliby pana obrazić.

W I T O L D : Niech mi pani pozwoli zostać, lub niech pani też wyjdzie za sp r a w u n k a m i.

Z O S I A : Nie! j a zostanę ze względu n a K azk a — będą mu dokuczać. W styd mnie....

W I T O L D : Ale cóż znowu p an n o Zofio! P rzecież to nie w in a pani, że się oni lubią zabawić.

S C E N A 9.

(W cho dz ą ze śpiewem: Staszek, W a łe k , F ra ne k — ubrani j a k mu rarz e od roboty).

Ś P I E W No. 2.

O ry g in aln a pieśń przedm iejska. Każdy wiersz zaczyna S T A S Z E K , inni chórem powtar zają.

Pod zielonem dębem stoi koń Nie ta k pota rasis z, jak mi je

siodłany. podepcesz,

Któż n a nim pojedzie U m ia łeś m nie zdradzić, a te r a z J a s iu mój ko ch an y. m nie nie chcesz.

Poje dziesz mój Jasiu, nie jedź- H ulałeś bez lato, m asz chło-

że m i tędy, p a k a za to.

Bo mi p o tr a tu j e s z z rozm ary- H ula jż e bez zimę, będziesz

n u grzędy. m iał dziewczynę.

[12]

I

( W czasie śpiewu W ito ld i Zosia stoją na boku, po śpiewie wchodzi z kuchni F ele k ).

S C E N A 10.

F E L E K : J a k się m a c ie pijaki?

F R A N E K : Serwus, la ndw er!

W A Ł E K i S T A S Z E K : J a k się m asz F elek ?

F R A N E K (spostrzega Zosię i W i t o l d a ) : O! J e s t wielmoż­

na p a n n a nauczycielka i jak iś spicyfinder !

W I T O L D (do Z o s i): P ierw s zy prz ydom ek już m am . F R A N E K : Raczy ła nas jej gło dom ors ka wielmożność za­

szczycić sw oje m i odwiedzinami!

Z O S I A (en e rg ic zn ie ): Nie do was przyszła m ty lko do matki. A jeżeli je s te śc ie w dobrych h u m o r a c h to idźcie spać!

F R A N E K : W ałe k, Staszek, słyszycie, my m am y iść sp ać!

A cóż to Kłaj, czy Branow ice, żeby ludzie z k u ram i chodzili spać. Tu wielki Kraków, dzielnic a Kro wodrza, a my je steśm y...

F E L E K : Stu lcie pyski! pijaki jes teście i kw ita.

F R A N E K : Wiesz, żebyś nie był ka p ra le m , tobym cię w n e tk i nau czył m or esu.

F E L E K ( k r z y c z y ) : Siadać!

F R A N E K : Co?

F E L E K : Siadaj cham ie, kied y cię k a p r a l prosi!

F R A N E K : Ano, ja k prosisz, to siadam!

Z O S I A : Walu ś, gdzie ojciec?

W A Ł E K (młody c hło pa k ): Ojciec ze św in ia rz e m W a le n ty m po drodze popijają ! Aj, ja k mi niedobrze!

Z O S I A : To pocoś pił? Sta szek, dlaczego F r a n k a słuchacie i pijecie?

S T A S Z E K : Mnie to n ie szkodzi!

F R A N E K (do Felka przy stole ): Felek! Co to za gaw er?

F E L E K ( ż a r t u j ą c ) : Zośki nawleczony.

F R A N E K : E! a pocóż on tu przyszedł?

Felek (j. w . ) : Po bło gosła w ie ństw o do m a tk i!

F R A N E K : O, m a t k a go tu za ra z m iotłą pobłogosławi.

W A Ł E K : Oj — um ie ra m — nie dobrze mi!

Z O S I A (do S ta s zk a ): W y p ro w ad ź go do og ró dka, niech na pow ie trzu posiedzi i daj m u zimny okład n a głowę.

S T A S Z E K : Czekaj! ino m i ty n a drugi raz tyle pij — nauczę ja ciebie!!

[131

(9)

W A Ł E K : Oj! oj! oj! to t a m i ę tó w k a m i zaszkodziła!

(Staszek wyrzuca go za drzw i przez kuchnię i w ycho dz i).

Z O S I A : J a k się nie w sty dzicie ? Ł a d n y k o m p le t pijaków ! F E L E K : Czekaj! To je s zcze nie k o m p let — jak; w róci ojciec i m a t k a to będzie g a r n i t u r pijak ów!

F R A N E K : Ty, Fele k, ojcu i m a t c e od g a rn i tu r ó w nie wymyślaj — bo w cywilu nie je s t e ś lepszy.

Z O S I A (do W i t o l d a ) : W sty d m nie doprawdy. Nie ch pan już idzie. S te fan będzie ju t r o rano w Krakowie. Może pan się chce z nim zobaczyć?

W I T O L D : C hętn ie zobaczyłbym się z nim, ale m n ie nie będzie, w yje żdżam ju t r o ra n i u tk o i w ra c a m dopier o w ieczorem .

Z O S I A : A ta k ! No, a te r a z nie ch się p a n n ie g nie w a i do w idzenia!

W I T O L D : Skoro m nie p a n i w yrzuca, wychodzę!

Z O S I A : Nie w yrz ucam , tylko proszę.

W I T O L D : Do w id zenia panom ! Bardzo przyjem nie mi było poznać panów !

F R A N E K : Nie zaw ra c a j pan głowy — ja k a t a m przy­

je m n o ść poznać ta k ic h pijak ów!

Z O S I A : Oj, toś p raw d ę powiedział.

F R A N E K : J a zaw sze p ra w d ę mówię. Ale poco te n pan blaguje, że m u p rzy jem n ie?

W I T O L D : P a tr z pan i ja k b r a t logicznie myśli.

F R A N E K : Czy zoologicznie myś lę, czy nie, to m o ja rzecz!

A n a bło gosła w ie ństw o m a t k i pan nie będzie czekał?

(W i to l d i Zosia śmieją się).

W I T O L D : Na ja kie bło gosła w ie ństw o?

F R A N E K : No, no — nie śm ie jcie się nie! Bo gdybym taJk zw ąchał, że wy coś “ tego, owego” bez b łogos ław ieństw a

— to.... to....

Z O S I A (ze ś m ie c he m ): To co?

F R A N E K : To bym wam g n a ty zamieszał!

Z O S I A : Nie lękaj się, te n pan, nie j e s t m o im narzeczonym . F R A N E K : A któż to ta ki?

Z O S I A : Chcesz w iedzieć? B r a t narzeczonego!

F R A N E K : Fele k! A cóżeś ty mi nabaja ł, że czekają, n a błogosła w ie ństw o ?

F E L E K : J a ? zd aw ało ci się! J a ci nic nie mów iłem!

[14]

F R A N E K : A to ch y b a mi się śniło! Ale to i ta k nie ładnie, że pan sw o jem u b r a t u włazi w k ap u stę!

W I T O L D (w esoło): U cie kam bo by n as tu pożenili jeszcze.

Całuję rąc z k i pani. (Cału je Zosię w rękę i w ycho dz i).

F R A N E K (naśladuje g o): Całuję rąc z k i pani! ( F e l e k pod­

suwa rękę — on go całuje i spluwa.) Fele k, nie ig raj ze m ną!

Zocha! Ł adnie to ta k odra zu dwóch chłopów bałam ucić!

Z O S I A : Głupiś F r a n k u ! Ale, prz e d e w sz y stk ie m do sp rawy.

Dlaczegoś się upił sam i spił Walika i S tas zk a?

F R A N E K : Nie zaw ra c a j głowy — upiłem się to za swoje.

Albo mi to żona — dzieci....

Z O S I A : Zdaje mi się, że byłby najw ięk s zy czas, żebyś się ożenił.

F R A N E K : Aha! p e rs k ie oko! n iem a głupich!

F E L E K : Chcia łaby to k t ó r a ta kiego pijaka?

F R A N E K : Felek , nie u rą g a j , bo i ty nie je s t e ś lepszy - ter az ja k o la n d w e r j e s te ś goły — toś t a k nib y w y p o r z ą d n i a ł !

Z O S I A : A ojciec gdzie?

F R A N E K : Szedł za n am i z W a le n ty m św in ia r em!

Z O S I A : Też pijan y?

F E L E K : Jeszcze pytasz? J a k młode Gzymsiki urżnięte , to s t a r y Gzyms n a czte rech nogach.

Z O S I A : Ł a d n ie t a k ojca zostaw ić sa m ego?

F R A N E K : Prz ecież szedł za nam i!

F E L E K : Ale jeszcze nie przyszedł.

F R A N E K : No, to j a idę po ojca! ( W s ta j e i zatacza się).

F E L E K : Sliedźże pijaku, j a sam pójdę.

S C E N A 11.

K A Z E K ( w p a d a ) : F e le k n a miłość Boską idź i w yciąg ojca z szynku, bo z W a le n ty m robią a w a n tu ry . Chcąc bilard podnieść, tam g r a j ą ja c y ś faceci i awantura....

F E L E K (pr zypasowuje bag ne t): Zaraz tu sta re g o Gzymsa dostaw ię! ( W y b i e g a ) .

Z O S I A : Dlaczegoś taik długo sredział?

K A Z E K : Bo ojciec nie chciał m n ie puścić. W szynku ścisk, n iem a gdzie usiąść. W a le n ty siadł na beczce ze śledziami, b eczka się rozleciała, W a le n ty do niej wpad ł pogniótł w szystkie śledzie. N a 20 k roków czuc go śledzi ami, eały uw ala ny!

ri51

(10)

Z O S I A : J a k się tu z ojcem przywlecze, będzie m y m ieli mile pow ietrze.

K A Z E K : Zrobię papierosów .

F R A N E K (mruczy przez sen): Kazik, drab ie jeden, ty filozofie, m ę d r k u . Beczki ze śledzia m i m u się zachciew a.

K A Z E K : Ł a d n y a n a n a s ! Spity ja k bela!

Z O S I A : W szyscy trzej przyszli pijani.

K A Z E K : W idziałem ich ja k się za le b prowadzili.

F R A N E K : K to się za łeb pro w adził? Do kogo mówisz, ty m ę d r k u ? Tu są. starali bracia co n a ciebie pracują., ty pró żniaku!

S C E N A 12.

(Wchodzi Stach).

F R A N E K : Staszek, słyszysz? On tu n am wymyśla, żeśm y się za łb y prowadzili.

Z O S I A : A może nie?

F R A N E K : A choćby! Cóż je m u do tego. Za jego pie niądze pijem y? N iech będzie konte nt, że m a co żryć i gdzie spać.

K A Z E K : Nie urągaj, bo nie ty mi d aje sz — tylko ojciec i m atka.

S T A S Z E K : A tak, ojciec i m a tk a . N a m to w szystkie go żałują, a te m u gagatkow i sa m e przy s m ak i pod nos podty kają.

F R A N E K : A ta k p o d ty k a ją mu!

S T A S Z E K : Ale ciężko oni tego pożałują!

Z O S I A : Niby dlaczego? A j a k b r a t twój będzie profe­

so rem to ci niby cz ase m nie pomoże!

S T A S Z E K : Czekaj t a t k a latka, aż kobyła zdechnie. N a j­

pier w ja k on zo stanie pro fesorem to nie będzie chciał n as znać, a po tem co m n ie może ta k i pro f e so r idać! Cóżeś ty m a t c e dała ? i nie dziwię się, bo z czego dasz? P rzecież tyle co ty m asz n a cały miesiąc, to j a w tygodniu zarobię!

F R A N E K : 1 j a t a k samo, i pic mi wolno, bo m a m za co!

J a k b y ś ty mfała, to byś też piła!

K A Z E K : Zosiu, nie gadaj z nie m i, bo ich dziś nie p rze­

gadasz. Oni dziś mocni w pysku!

F R A N E K (z ry w a s ię ): Kto m a p y sk ? J a m a m pysk?

S T A S Z E K : Ale buzię m asz — siadaj!

(Sł ychać za sceną śpiew Flo rj a n a i W a le n t e g o ).

S T A S Z E K : Aha! ojciec idzie.

(Wcho dzą pija ni: W a l e n t y i Florjan. Felek ich w p r o w a d za ).

f i 6]

F L O R J A N : Cicho ITelek, n ic n ie ga daj. J a k aię m as z Zocha?

Z O S I A : Ł a d n ie ojciec wygląda!

F L O R J A N : A ładnie!

W A L E N T Y : A m o je u szan o w an ie palii.

Z O S I A : Mógłby p an zo stać n a dw orze p rzew ietrzy ć się ze śledzi.

F L O R JA N : Cicho córko.... W a l e n t y z nam i, o n - t u m usi być, bo się żony boi. (S ia da ją z W a l e n t y m na k ana pie).

S C E N A 13.

Magda staje we d rz w ia c h ) .

F R A N E K : Dobrze, że ojciec przyszedł, bo tu Zoclia rządzi się j a k sz a r a gęś. A te n m ędrek, k tó r e m u żryć d a je m y —- s t a w i a się.

K A Z E K : Nie w y m aw ia j t a k tego żarcia, bo nie ty d aje sz

— tylko ojciec.

S T A S Z E K : A nib y kto ci k u p u je ? My! A z czego byś się uczył, co?

F L O R J A N : Cicho dzieci — pow in niście się kochać.

S T A S Z E K : A tak ! Ojciec broni sw eg o g ag atk a . My m a m y ciężko p racow ać, a te n f a c e t a stru g a . Jeszcze ojciec żału je go!

Z O S I A : Nie w y g ra ż a j się, bo n ie m a czego. To w s ty d że­

byście się t a k upijali.

S T A S Z E K : J a k ci w styd, to po jakiego d jab ła przychodzisz.

F R A N E K : A tak, poco tu przych odzi sz? My od ciebie nic n ie p o trzebujem y!

Z O S I A : Nie ir y tu jcie się. Jeżeli wam zw ra c a m uw agę, to tylko dla wasz ego dobra! Mogę tu w cale nie przychodzić.

Ale bym chciała, żeby o moich bra c isz k a c h nie mówiono, że to pijaki, zawalidrogi, łobuzy.

S T A S Z E K : Kto t a k o n a s mów i? K to?

Z O S I A : Wsz yscy, i m a j ą ra cję!

K A Z E K : W s t y d j e s t przejść przez ulicę gdzie n a s znają.

S T A S Z E K : J a k ci skiele wstyd, to lidź do djabła.

F R A N E K : W y n o ś się do djabła, ty m ę d r k u !

Z O S I A : A że byśc ie wiedzieli, że pójdzie, przecież go tu nie zostaw ię z t a k ą b a n d ą pijacką.

( F r a n e k , Staszek, F lo rj a n z r y w a ją się z ogromnym k r z y k i e m ) W S Z Y S C Y : K to b a n d a p ij a c k a ? My?

F L O R J A N : J a t w ó j ojciec — b a n d a pija c k a ?

Ł - t171 -

( U N IW E R S Y TE C K A

J

(11)

ST A S Z E K : P s i a k re w ! Powiedz jeszcze słowo, to cf.ę n a ­ uczę!! (z am ie rż a się).

F E L E K : Zwolna— stulc ie pyski! N a sio str ę rę k ę podnosisz?

ST A S Z E K : To czego n a m w ym yśla? W ie lk a pani, oje j,caeo . Z O S I A : P r a w d a was w oczy kole! Nie zobaczyaie m nie już więcej u was! K azek zabie raj 'książki i chodź ze m ną!

F E L E K : Nie róbcie g łu p s tw a — nie ch K azek zostanie.

STASZEK I F R A N E K : N iech silę wynosi!

S T A S Z E K : Jeszcze on tu wróci, nasze rę ce będzie cało­

wał, żeby m u żryć dać!

KAZEK: Nie bój się, ciebie o nic prosić nie będę! ( P a k u ­ je ksią żk i).

S T A S Z E K : Książkti też zostaw, one za n a sz e pieniądze, ani s t r z ę p a wziąść ci nie pozwolę! (Chce mu w y r w a ć ) .

KAZEK: K siążki są moje, ojciec mi kupił!

F E L E K (do S t a s z k a ) : Nie szarp go! Odejdź od niego!

S T A S Z E K : Co chcesz odem nie? Co ci do te g o co j a robię?

F E L E K : Nic mi do tego, ale b r a t a krzyw dzić nie pozwolę!

Nie sz a r p mu książek, bo tobie z nich nic, a jego krzywdzisz!

( K a z e k p ak u je książki i ubranie do w a lizki. Magda i Zosia pom agają mu ).

S T A S Z E K : N a tu ra l n ie — j a się połap-św ińsku nie uczę.

F R A N E K : Raz nareszcie djabli w ezm ą tego m ę d r k a z domu.

F L O R JA N : Kogo djabli wezmą z domu? K azik a? Nie pozwolę! K azek zostań !

F E L E K : Ojciec tak że “f u j a r a ” ciągle ojciec zala ny i j a k m a być p o rząd ek w domu?

F L O R JA N : J a zala ny?

Z O S I A (do K a z k a ) : T ak ! w szystko już m asz spakow ane.

Poje dziesz do m n ie n a wieś, ta m się będziesz uczył, a konie co dziennie cię do szkoły przywiozą.

FR A N C IS ZEK : H rab ieg o będziesz stru g ał, to ci pachnie, a braci co ciężko p r a c u j ą to w a m w styd!

ZOSIA: Nie braci — ale pijaków n a m w styd i pam iętajcie że dotą d ani on ani ja się nie pokażę u wras, dopóki się nie po­

prawicie. Magda! Zabie raj rzeczy! Chodź Kaziu! Bądźcie zdro- w:, a popra w cie się to w as ludzie będą szanow ać! (W y c h o d z ą ) .

ST A S Z E K : Co? n as ludzie nie s z an u ją?

F R A N E K : J a się m am p opraw ić ? Ojciec! Słyszy ojciec?

F L O R JA N : Co?

[18]

cri ; ; ; J raa się ojciec popr;

S T A S Z F k - £ t o . pijak? J a P1* * ? K to to pow iedział?

i a ? SZ EK ; K ocha n a c ó ru c h n a i sy n e k m ę d r e k ! Dobrze ojcu tak, n ie tr zeba było z nich robić p a ń s t w a '

j a j e s te°mJ p i » . T0, ‘° * * " 0 jc i e c p lja k ? « W * » . W A L E N T Y ( k t ó ry usn ął): P ij a k ! P i j a k '

^ F L ° RJAN: Gdzi® °ni są ? J a ich nauczę! Ojcu rodzonem u od pijak ó w w ym yślać?! (idzie ku d rzw iom )

. ,S T A S j;E K : J u ż ich niem a! P rzep ęd ziłem ich n a c z t e r r w ia tr y p r z e b a zoba c zyć, co jeszcze po ty m m ę d r k u pozo­

stało, zęby sobie w szystko z a b ra ł !! P ( Fran cis zek , Flo rj a n i Staszek, szukają po katach i rzu- ją na wchodzącą Magdę zeszyty i garderobę.)

S C E N A 14.

M A G D A ( w r a c a ) : Już odje żdżają ! S T A S Z E K : Masz tu jego buty!

F R A N E K : T u jego czap ka!

F L O R J A N : Tu je go k u rt k a !

a h v SJ A? ZEK : ? SPOdnie 1 ka je ty ! W ynie ś mu to w sz ystko ten zgryzUidPz°iemym popCić nie P° Z° Sta,° ! ( M a ^ a odchodzi). N a

F L O R J A N: Idziemy!

pJ S 1 A W a ie n ty ? Trz eba go zbudzić!

F R A N E K . W ale nty, idziemy!

S T A Q ^ \ , W alenty! Chodźcie na blachę!

n,y I I p t a l t y / ^ mU d° Ucha): T at"s l" t a l e n t y , idzie- W A L E N T Y : Co się stało?

S T A S Z E K : Id ziem y popić!

W A L E N T Y : A m o jej tu n ie m a ?

»»>■ A’* w as r a n i ! S T A F7 F F - / TAS.Z E K : S tr a sz n le . aż te!

w a l e ń™ . ś ™ e r a z i< f • l a k śled ź w l>eezce!

W A L E N T Y . E! to t r z e b a popić!

S C E N A 15.

K A T A R Z Y N A f 1 T ^ y ^ a l d ' 3"J a J W a l e n t o w a )•

a w y tu ? Cóżeście z K azkie m zrobili? Czemu T z o T ą o T jS ? ’ [19]

(12)

W A L E N T O W A (do m ę ż a ) : Ty pijaku! gdzie są pie niądze?

W A L E N T Y : Ano w p o rtkach!

F R A N E K : To ci si.ę baby w staw iły!

K A T A R Z Y N A (bije po plecach F lo r j a n a ) : Coś z K azik ie m zrobił, ty pijak u ? Masz! masz!

W A L E N T O W A (bije swego m ę ża ): Masz! mas z! żeb y ś sam nie chodził!

S T A S Z E K : Cicho! sza! idziemy popić!

W S Z Y S C Y : Idziemy!

K A T A R Z Y N A : Gadaj S ta s z e k co z K azik ie m ?

S T A S Z E K : A coby; powiedział, że my wszyscy hołota, pijaki, zabrał sw oje m a n a t k i i wynió sł się!

W S Z Y S C Y : Dobrze, dobrze!

K A i A R 2 . Y N A : T a k ? To j a sobie od u s t odejm owałam, ażeby ty tko on m iał co potrzeba. To, to t a k a z a p ła ta ojcu i m a tc e za w ychow anie?

S T A S Z E K : Ano, widzi m a m a — w a r to m ieć t e r a z dzieci?

K A T A R Z Y N A : P ó jd ę i za łeb go tu przyciągnę, (chce iść).

F L O R J A N : M atk a zostaw ! Poszedł nie ch idzie w djabły, a my....

S T A S Z E K : A my i d z e m y n a zabaw ę! Na te n zgryz tr z e b a popić!

K A T A R Z Y N A : Idę i j a z wami. W ale nto w a, syn mi uciekł tr z e b a ze zgry zo ty zalać ro b ak a! (C ałuje W a l e n t o w a ) .

S C E N A 16.

F E L E K ( w c h o d z i): Ale naro biliście bigosu! K azek już s a k u m p ak u m od was się wyniósł!

S T A S Z E K : A nie ch idzie do djabła!

F E L E K : A wy gdzie m asz e ru je c ie ? F R A N E K : N a w erd ebę!

F E L E K : I m a t k a ii ojciec idzie z w am i?

S T A S Z E K : A ino — chodź i ty!

F E L E K : K ażecie co dać?

F R A N E K : Co się p yta sz? Masz przezczas ? F E L E K : Do ran a !

F R A N E K : No dobra! Popijem y fest za w szystkie czasy!

F E L E K : No to jazda! S ta w a jc ie "do glidu” , nie t ak ja k krowy! Baby do środka, a wv obok! J a ja k o k a p r a l n a froncie!

Dalej wesoło! ( F e l e k bierze pod boki W a le n t o w a i K a t a r z y n ę ) . [20]

K A T A R Z Y N A :

Kumosia, kumosi gorz aleczkę nosi

J e d n e j nie w ypije o drugą, już prosi.

F R A N E K :

Nie- będę saę żenił, choć nie je s t e m stary ,

Bo lubię zaw racać d zie w u­

chom gitary!

Bis:

Hopsa, liopsa, sasa.

Hopsa, hopsa, sasa,

(Po każdym śpiewie marsz c h a ra kte ry s ty czn y ).

K A T A R Z Y N A :

Dziś e m a n c y p a n tk i od chło­

pów st re jk u j ą ,

A pew nie po k ą ta c h z niem i się całują.

S T A S Z E K :

T e ra z na sz e baby będą nam posłować,

A m y dzie cka nia ńczyć i w domu gotować.

H o p s a i t. d.

Ś P I E W

K A T A R Z Y N A :

Jedzie t r a m w a j jedzie, ale tak powoli,

że kom u się śpieszy to pie ­ szo iść woli.

F E L E K :

J a sz edłem piechotą, po drodze popiłem,

1 o k w a d ra n s w cześniej n a Krowodrzy byłem!

W S Z Y S C Y : H o p sa i t. d.

K A T A R Z Y N A :

N asze kra k o w ian k i, kobiety ja k łanie,

K toby je zaczepił, po gębie dostanie.

W S Z Y S C Y : K ro w o d ersk ie zuchy, M ają po dw a brzuchy, J e d e n n a żytniówkę, Drugi n a prażuchy!

Br*:

H opciu ś! liop-sa-sa!

H opsa, drała. h o p sa drała!

ewolucjam i.

Nr. 3.

Marsz z

Zasłona spada.

Koniec a k tu pierwszego.

r.- , . > (21]

(13)

AKT II.

( D eko ra cja j a k w akcie I. Rzecz dzieje się w W i g i l j ę Bo­

żego Narodzenia. U sufitu zawieszone drzewko, ubrane j a b ł k a m i i łańcuchami papiero wemi. Flo rj a n siedzi na ławce o kra k ie m i uciera ma k w żelazny m gar nk u i nuci ja k ąś kolendę. K a tarzy na ma przypasany far tuch i znać, że gotuje wieczerzę w i g i l j n ą ) .

S C E N A 1.

(F l o r j a n , Ka tarzy na wchodzi po chwili z kuchni. — Flo rjan trze mak w don icy).

K A T A R Z Y N A : Hej s t a r y — w n e t m a k będzie u t a r t y ? F L O R J A N : A bo ja wiem! Może już j e s t dobry!

K A T A R Z Y N A (próbuje, biorąc palcem na j ę z y k ) : U cieraj jeszcze, ucie raj!

F L O R J A N : U cieraj , ucieraj, kiedy m n ie ręce bolą! Może przecież w ystarczy?

K A T A R Z Y N A : Nie wystarczy... Mak do paluszków m usi być dobrze u ta r ty . Chcesz żeby ci pote m w żołą dku w yró sł?

F L O R J A N : Może byś mi la m p k ę wina dała, bom zmęczony.

K A T A R Z Y N A : P a tr z c ie go, jeszcze w in a? P rzecież już wychlał całą butelkę. Będaęesz do (kolacji pijany!

F L O R J A N : Niby to t a k i m sik o n iem upić się m ożna. — Wiesz przecie dobrze, że piję dziś ze zm a r tw ie n ia , bo to już trzecią wilję obchodzim y bez K azik a. — N iem a m ojego synka.

Po in ne la t a p a m i ę ta ł — pom agał mi zaw sze m a k trzeć. No — daj m a t k a w in a daj!

K A T A R Z Y N A : Oj praw da, praw da, już trzeci ro k przy wilji n iem a go po m iędzy n am i — i to j)rz ez tę wódkę. Boże św ięty i cóż mi z tego żeś od wódki ślubował — k iedy win o (h łe p c e śz ja k wodę. ( N a le w a w i n a ) .

F L O R J A N (pije i n uc i): Oj, wino, wino, wino. Lepsze niż przed tem było w K anie Galilejskiej.

K A T A R Z Y N A (bije go w k a r k ) : Ośle s ta ry , nie kolenduj , bo jes zcze gw ia zda nie weszła. U cieraj mak, a nos ta k ż e ucie­

ra j — bo jeszcze k a p n i e do m aku. J a idę do kuc hni. B !eda mi bez . Magdy — b e s t j a m usia ła a k u r a t odejść w gru d n iu — kiedy najw ięc ej roboty w domu i n a targu.

F L O R J A N : Przeci eż ta m w k uchni jest. F e le k i W ałe k, tó ivecli ci pomogą!

£28}

i'

K A T A R Z Y N A : Oni kończą szopkę, zres ztą przecież wigilji gotować ze m n ą nie będą.

F L O R J A N : Zosia pew nie nas odw iedzi—a może z m ęże m ? K A T A R Z Y N A : Gdzieby on tu przyszedł. Przecież ona pokryjom u prz ed nim n a s odwiedza.

F L O R J A N : Już 3 św ię to Zośka j e s t n a swoich śm ieci ach.

K A T A R Z Y N A : 1 K azek z nią! Ale się zaciął; ja k poszedł ani się pokazał. Ona choć w św ięta nas odwiedza.

F L O R J A N : T a k to tak, już trzeci rok dobiega, ja k się z dom u wyniósł.

K A T A R Z Y N A : T a k go wasze pijań stw o wykurzyło! Zawsze będę mieć żal do ciebie, bo żebyś był trzeźw y, to byś nie pozwolił m u dokuczać. Chło pak dobry, ale am bitn y, a te włóczykije ciągle h u zia n a niego!

F L O R J A N : Nie gadaj m a t k a tak, bo i to twoi sy n o w ‘e.

K A T A R Z Y N A : A dlaczego b r a t a nie szanow ali?

F L O R J A N : Spytaj się wódki, nie ich! Czy człowiek pijany, wje co robi? P rzecie pote m żałowali i poprawili się

K A T A R Z Y N A : Ł adnie się poprawili, F r a n e k pije jak pił!

F L O R J A N : No, F r a n e k się ju ż bez wódki nie obejdzie, ale Wałek, S ta s z e k i Felek, przecreż nie piją.

K A T A R Z Y N A : A wiesz s t a ry ośle dlaczego? Bo nie .mają za co! (W y ch o dzi do kuc hni).

S C E N A 2.

F E L E K (wchodzi z kuchni z papie rosem ;: No, sz opa już gotowa, puściliśm y lalkż w ruch, w sz ystko klawo. W drugi e św ię to idziemy Już na m iasto!

F L O R J A N : A kon sen s z policji już m a s z ? (Pije wino).

F E L E K : A ino! Cóż to ojciec win ko goli?

F L O R J A N : T a k w gardle mi sucho, odśw ieżam sobie (F e l e k rzuca mu popiół z papierosa do m a k u ).

F L O R J A N : Co zrobiłe ś? N a sy p a łe ś popiołu do m aku. J a k m a t k a zobaczy, to m i pucuw ę sprawi. W ybieraj, co się gapisz?

F E L E K : Daj ojciec spokój, m a t k a nie pozna — będzie gęściejszy. S ta s z k a n ie m a jeszcze, m ógłby już wrócić. Przecież dziś n i k t o b w arzanków nie będzie kupow ał, bo ka żdy piecze s t ru c le i placki. C ie kaw ym co Zośka n a m p rz y tu rg a n a św ięta.

Może znów i n d y k a — j a k w zeszłym roku:

F L O R J A N : To n ie był indyk.

[23]

(14)

F E L E K : A co? przecież nie wół. Dziś p s i a k re w w s ta w ię się fest!

F L O R J A N : A za co?

^3- pieniądze! P rzecież s p rzed aję osiołka Józkow i.

F L O R J A N : E! Fele k, czy nie lepiej by było, że byśc ie chodzili z osiołkiem, a nie ze sz opką?

F E L E K : Może' i lepiej, ale t e r a z już za późno. N a osiołka k onsens u nie dostan ę. Z re sz tą ze szopką w ię kszy zaszczyt.

S C E N A 3.

Z O S I A (wchodzi w ładnym f u t e r k u ) : Dobry wieczór! Cóż to ojciec m a k uciiera?

F L O R J A N : Dobry wieczór, m o ja córko!

F E L E K : Serw us Zośka! N iech m n ie gęś kopnie. Cóż to za piklingow e fu tro ? (Cału je j ą w rę k ę ).

Z O S I A : Mam a je s t?

F E L E K : J e s t!

Z O S I A : Niech kto wyjdzie i weźmie z bryczki koszyk.

F E L E K : J a skoczę! (B ieg n ie ).

Z O S I A : A ostro żnie , żebyś flaszek n ie rozbił!

F E L E K : Są la t a r y ? Klawo! ( W y b i e g a ) .

Z O S I A (woła do k u c h n i) : D obry wieczór, m am o!

K A T A R Z Y N A (za sceną): J a k się m as z Zosieńko! Zara z idę, tylko kluski oidcedzę!

F L O R J A N : Zosiu! spróbuj-no, czy t e n m a k dobrze u t a r t y ? Z O S I A (nie p ró b u ją c ): Ale dobrze, dobrze!

F L O R J A N : Ale zobacz, bo się boję, żeby n a m później nie wyrósł w żołądku.

ZOS I A* Niech się ojciec nie boi, w żołą dku on nie w yro śn ie.

S C E N A 4.

(W cho dz i K a ta r zy n a i W a ł e k ) .

KATARZYNA: J a k się m asz Zosieńko. P a m i ę t a ł a ś o nas.

Z O S I A (całuje matk ę w r ę k ę ) : P a m i ę ta ł a m . N ie mogę c z ę ś c i e j; ale p rz y n a j m n i e j n a ś w i ę t a w as odwiedzę. J a k się masz W a lu ś ?

W A Ł E K : Klawo! Szopkę z F elk iem skończyliśm y. Chodź zobacz, j a k a b e tl e je m s k a c h a ta !

KATARZYNA: A praw da, a gdzież to F e le k ?

Z O S I A : Poszedł przynieść kosz z bryczki. Przywiozłam mamie coś na święta!

K A T A R Z Y N A : Wałek! idź-no pomóż FeUk.owii f24ł

-

ZOSIA: N ie m a ta m nic ciężkiego.

F E LE K (wnosi kosz duży w którym j e s t : duży garnek masła, kilka flaszek wina, zając, kilka flaszek rumu i różne p aczk i): J e s t koszyk!

ZOSIA: Dla m a m y 5 kilo masła , k aw ał słoniny, dla ojc a p a i ę flaszek wina, przekładanie c, zając, p aczk a herb aty , kawy, fl aszka rum u!

KATARZYNA: Bóg zapłać córko! S ta r y podziękuj za wino.

z O S IA . Nr.e trzeb a dziękować! N iech n a zdrowie wyjdzie.

W A ŁEK (w ydostał ty m czasem zają ca i tr z y m a go za nogi):

J a k się masz k a c a ? U gan iałe ś po polu, a t e r a z ciebie Gzym-

fiki zjedzą! Mamo! ale s k ó r k a moja! S przedam ją!

KATARZYNA: Koszyk ci zaraz zwrócić?

ZOSIA: T a k — bo m uszę jeszcze zabrać do niego zakupna.

KATARZYNA: Felek! pomóż mi wyłożyć w szystko z niego! (Felek chce w yjm ow ać). Ale n ie tu tylko w ku chni!

(Biorą kosz i idą do kuchni).

F E L E K : W ałe k, dajż e tego ko ta!

W A ŁE K : Masz; ale s k ó r k a moja.

F E L E K , łw o ja ! tw oja! Każesz sobie z niej zrobić futro sobolowe! (W ych odzi ).

F L O R JA N : A cóż Kazio, n ie chce się z namii przeprosić ? ZOSIA: Nie widuje cie K a z k a ? P rzecież on m i e s z k a w m ieście; m a lekcje, m a narzeczoną, a jak że ! Do n a s ra z n a m iesiąc wpada.

W A Ł E K . W idziałe m go ra z z daleka , ale ta k i gaw er, żem go ledw ie poznał!

ZOSIA: T r z e b a się było z n im przyw itać!

W A Ł E K : E! w sty d m n i e było! J a p r o s ty m u r arz, a on pan.

SCENA 5.

K atarzyna i F elek w r a c a ją z kuchni.

KATARZYNA: Koszyk już próżny, jes zcze raz dzię kuję ci!

F E L E K : W ałe k, za nie ś k oszyk n a bryczkę!

W A Ł E K : Zaraz! (Bierze koszyk i w y bie g a).

KATARZYNA: Zaw sze co córka, to có rk a, co może to do dom u choć n a ś w ię t a przywiezie. A to tw a r d e chłopczysko ani się pokaże1, ani sp.ę dow ie czy ojciec i m a t k a są zdrowi.

F E L E K : A choćby ojciec był chory, to cóż on ojed poinoże?

P ieniędzy m a t c e h is prz yniesie, bo p ew nie sam goły.

TO

Cytaty

Powiązane dokumenty

Toć na mnie narzekać nie możecie, panie Trunkiewicz, boć przecie co było grosza w skrzynce, toście już zabrali.... Najgorsza to jeno rzecz, że ta wasza

Jeno się nie złoście tatulu, bo widzicie, mnie się zdaje, że jak chodziliście w wiejskiej przyodziewie, to was panowie bardziej szanowali, jak

Wstydzisz się twej matki, więc i twa matka wstydzi się ciebie.. Ty twą matkę wypędzasz od siebie i twa matka cię więcej znać

--- Tylko mnie się zdaje, że pani także się pomyliła i że mój przyjaciel Partyń­.. ski nie pierwszy raz ma zaszczyt widzieć

Sprzedaż tow arów w ełnianych i jedw abnych po cenach najdostępniejszych. H anka

PLAKATY, ETYKIETY, ILUSTRACJE, RYSUNKI TECHNICZNE, REKLAMA ŚWIETLNA, REKLAMA TEATRALNA... Marja Hirsz

Józef Grzelak, Bydgoszcz. Zakład

Karol Kettersmers, jego stryj Dr, Alfred Wallners. Elżbieta Herdingskjóld Doktorowa Spendley Paweł