• Nie Znaleziono Wyników

Widok Mity założycielskie powojennego Wrocławia

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Widok Mity założycielskie powojennego Wrocławia"

Copied!
9
0
0

Pełen tekst

(1)

Mity założycielskie powojennego Wrocławia

Kulturowy sierota?

Polski Wrocław liczy sobie już ponad sześćdziesiąt lat. Osiągnął zatem wiek dojrzały, prawie emerytalny, a mimo to nie skończyły się jeszcze jego kłopoty z tożsamością.

Bo jak uzasadnić, jeżeli nie chwiejną tożsamością właśnie, pytanie, które nam stawia- ją organizatorzy konferencji: Czy współczesny Wrocław ma swój mit założycielski?1

Z mitami założycielskimi sprawy mają się, wbrew temu pytaniu, prosto. Albo taki lokalny mit jest, albo go nie ma. Europejskie miasta na ogół mają w swych historiach, u ich początków, zapisane takie mity. Może to być opowieść o potwornym smoku, od którego uwolnił miasto sprytny Szewczyk. Może to być opowieść o złotej kaczce, albo o bosko pięknej Syrenie, która w tym właśnie miejscu wyszła z wody i postano- wiła pozostać na lądzie. Istnieje także kilka wariantów opowieści o dorodnym jeleniu, którego w kniei wytropił książę. Jako że jeleń miał między rogami monstrancję, ksią- żę go nie tylko nie ustrzelił, ale ufundował w tym miejscu klasztor i założył miasto. Są jeszcze inne opowieści. Wszystkie one istotnie zasługują na miano mitów. Pozostają zanurzone w czasie prehistorycznym albo dopiero co historycznym, wszystkie należą do rzeczywistości baśniowej.

Kiedy wrocławski rok 1945 będzie mógł stać się baśnią, tego precyzyjnie okreś- lić się nie da, ale od dawna w stronę baśni zmierzamy. Jeszcze w latach pięćdzie- siątych i sześćdziesiątych zrobiono niemało, żeby przeszłość Wrocławia opowie- dzieć jako wzruszającą legendę. Począwszy od tego stałego elementu wszystkich opowieści, jaki stanowiło pojawienie się we Wrocławiu dnia 9 maja, co zawsze było

1 W skróconej wersji tekst ten został wygłoszony podczas konferencji Polityka historyczna Wrocła- wia, Uniwersytet Wrocławski, 13 maja 2009 r.

(2)

podkreślane, tak zwanej Grupy Operacyjnej Pełnomocnika Rządu na Miasto Wro- cław z Bolesławem Drobnerem na czele i z profesorem Stanisławem Kulczyńskim jako szefem ekipy naukowo-kulturalnej. Trudno nie spostrzec, że opowieść ta swą konstrukcją nawiązuje do modelu opowieści o Syrence postanawiającej pozostać na martwym brzegu i zacząć tam nowe życie. Z jakichś powodów nie wykreowano na przykład opowieści o armii dzielnych szewczyków, którzy prochem i siarką wy- kurzyli smoki z ich twierdzy. A przecież zachowały się liczne fotografie z defilady zwycięstwa, kiedy zwarte szeregi szewczyków depczą smocze sztandary.

Dajmy jednak pokój zabawom literackim. Zastanówmy się, o co nas właściwie pytają organizatorzy.

W istocie pytanie o mit założycielski jest pytaniem o metrykę urodzenia. Czy Wro- cław ma dobre pochodzenie? Czy Wrocław ma rodziców, do których może się przy- znawać? Czy Wrocław jest kulturowym sierotą? Strach pomyśleć, co by było, gdyby ktoś oznajmił, że ojcem chrzestnym Wrocławia jest Józef Stalin. Szansa na mitologi- zację młodości Wrocławia byłaby zaprzepaszczona raz na zawsze.

Słowo „mit” jest tu raczej użyte w znaczeniu potocznym, jako opowieść niezbyt konkretna, wysnuta z  jakichś faktów, które w  trakcie wielokrotnego opowiadania podlegały modyfikacji i zostały ukształtowane zgodnie z prawami fikcji, czyli zmito- logizowane. Te źródłowe czy wyjściowe fakty to — w przypadku miasta — doświad- czenia historyczne i przeobrażenia cywilizacyjne lokalnej społeczności. Zwykle znaj- dują one wyraz i wykładnię w piśmiennictwie. Obydwa aspekty owych doświadczeń

— czyli zapis i interpretacja — podlegają systematycznemu przekształcaniu. Wyni- kiem tych procesów może być tekst albo znacznie częściej grupa tekstów, których funkcję można byłoby określić jako wypełnianie roli mitu założycielskiego.

Poczucie niedostatku tożsamości nie jest wyłącznym doświadczeniem narodów i społeczności, które II wojna światowa zmusiła do zasadniczych przemieszczeń geograficznych i  cywilizacyjnych. Już wcześniej zachodziły w  różnych częściach Europy procesy historyczne i kulturowe dające podobne efekty. Podam przykład na  pierwszy rzut oka niewiele mający wspólnego z  wrocławskim losem. Wszy- scy słyszeliśmy o fińskim eposie narodowym zatytułowanym Kalevala. Epos ten opublikowano po raz pierwszy w roku 1835. Liczył wówczas pięć tysięcy wersów.

W roku 1849 edytor Kalevali Elias Lönnrot wydał drukiem drugą wersję, tym ra- zem liczącą dwanaście tysięcy wersów.

Lönnrot był lekarzem i uczonym folklorystą z uniwersytetu noszącego nazwę Åbo Akademi. W tamtej epoce, już od czasów oświecenia, inteligencja Finlandii odczuwała przemożną potrzebę emancypacji, kulturalnego wyodrębnienia się z kultury szwedzkiej. Z tego pragnienia, przez co najmniej pół stulecia artykuło- wanego w języku szwedzkim, zrodziła się właśnie Kalevala. Lönnrot skomponował ją z ludowych pieśni, ballad i opowieści, które pracowicie spisywał przez kilkadzie- siąt lat, wędrując po wszystkich dostępnych i niedostępnych bezdrożach, puszczach i bagnach. Pogrupował teksty, podzielił je na rozdziały, połączył powtarzające się

(3)

wątki, wyrównał metrum, podopisywał brakujące — jego zdaniem — fragmenty i nie wiadomo, co jeszcze zmienił. Twierdzi się mniej czy bardziej dobitnie, że z ob- fitego, ale chaotycznego surowca sam stworzył epos na wzór Eddy. Siedem tysięcy wersów, o które powiększyło się drugie wydanie, też daje do myślenia.

Nas interesuje w tej opowieści przede wszystkim jeden aspekt: Kalevala zrodziła się z głodu własnej, podkreślającej odrębność mitologii. Ponieważ czasy były już póź- ne i Finowie niewątpliwie nie mieli średniowiecznego eposu, trzeba go było wykre- ować. Przykład Kalevali poucza zatem, że świadomie kreowana opowieść fundacyjna może być lub wręcz być musi niejako „postmodernistyczną” fikcją. Można również powiedzieć, iż Elias Lönnrot i grupa uczonych z kręgu Åbo Akademi już w pierwszej połowie XIX wieku z powodzeniem praktykowali politykę historyczną.

Kwestię polityki historycznej na razie jednak zostawmy. Pozostańmy przy kluczo- wym zagadnieniu mitu założycielskiego.

Jak już zostało powiedziane, określenie „mit założycielski” nie jest choćby mini- malnie precyzyjne i pozostawia zbyt dużą swobodę dla umysłowych igraszek. Może zatem istnieją inne, bardziej funkcjonalne pojęcia?

Hubert Orłowski, pisząc o kształtowaniu się w XIX stuleciu literackiego wizerun- ku Prus Wschodnich, posłużył się pojęciem „opowieści bazowej”, które wcześniej zaproponował badacz literatury i kulturoznawca Trutz von Trotha. „Opowieść ba- zowa (Basiserzählung) — czytamy w tej definicji — czy wielkie opowiadanie to tyle, co konstrukcja historii określonego społeczeństwa i  określonej kultury, zawiera- jąca dominującą legitymizację konstrukcji przeszłości, co sprawia, że stanowi ona we wszystkich konfliktach o konstrukcje przeszłości nieunikniony punkt odniesie- nia. Stąd przemiany opowieści elementarnej zapowiadają zawsze zasadnicze zmiany w kulturze politycznej”2.

Opowieść bazowa zatem czy też opowieść elementarna — a  może należałoby nazwać ją opowieścią fundacyjną, założycielską właśnie — to dominująca w swojej współczesności opowieść o przeszłości. Zatrzymajmy się przy tym pierwszym skład- niku przytoczonej definicji. Jest nim — powtórzmy — opowieść o przeszłości.

Polski Wrocław stworzył kolejno kilka takich opowieści.

Mit odbudowy

Opowieść pierwsza to narracje tak zwanych pionierów, sumujące się w mit odbudo- wy zniszczonego albo prawie nieistniejącego miasta.

Polonizacja tak wtedy nazywanych Ziem Odzyskanych należała do priorytetów propagandy i społecznej pedagogiki. A jako że państwowa polityka kulturalna pro-

2 Cyt. za: H. Orłowski, Za górami, za lasami... O niemieckiej literaturze Prus Wchodnich 1863–1954, Olsztyn 2003, s. 54.

(4)

gramowo traktowała literaturę na równi z innymi mediami, jednakowo obarczanymi obowiązkiem przekazywania oficjalnych poglądów, od literatury oczekiwano sku- tecznej, a przynajmniej efektownej inżynierii społecznej.

Literatura wywiązywała się z tego zadania jak najgorzej. W owej epoce politycy lu- bili nie rozumieć, że literatura nie wyprzedza procesów społecznych, a jedynie je roz- poznaje przez opis. Proces zaś adaptacji Wrocławia jako polskiego miasta dopiero się rozpoczynał i artystyczny wyraz tej ewolucji znajdował się poza horyzontem najbar- dziej twórczej wyobraźni.

Toteż w latach energicznej odbudowy miasta wyraz ten zabrzmiał nadspodziewa- nie cicho. Powieściowy dorobek pierwszej powojennej dekady jest naprawdę skromny.

Poza Uliczką Klasztorną, niewielką powieścią Anny Kowalskiej, nie powstał właściwie żaden inny w miarę udany utwór, który pozwoliłby dzisiejszemu czytelnikowi zoba- czyć, odczuć i zrozumieć Wrocław końca lat czterdziestych.

Uliczkę Klasztorną napisała Anna Kowalska jako powieść radiową, którą emitowa- ło w odcinkach Polskie Radio Wrocław, a która następnie ukazała się drukiem w 1949 roku. Drugą próbą utrwalenia atmosfery odbudowującego się i zmieniającego toż- samość Wrocławia, podjętą przez Annę Kowalską, były Notatki wrocławskie (1955), krótkie formy opisowe, sytuujące się na granicy obrazka, szkicu i eseju. Popularność, jaką zyskała Uliczka Klasztorna wśród słuchaczy i czytelników, a następnie środowi- skowa legenda lokalnej epopei, utrzymująca się do lat siedemdziesiątych, nie znajduje uzasadnienia w artystycznie skromnych walorach książki, która nie ma ani epickiego wymiaru, ani panoramicznych ambicji. Można przypuszczać, że długo podtrzymywa- na opinia o powieści Anny Kowalskiej jako o utworze odgrywającym rolę opowieści założycielskiej, literackiego mitu fundacyjnego, nie oznaczała, iż ta niewielka opo- wieść istotnie spełnia się w owej roli. Trwałość pamięci o istnieniu Uliczki Klasztornej, pamięci, której nie towarzyszyło ponawianie lektury — bibliografie nie odnotowują wznowień — oznaczała raczej żywotność czytelniczego oczekiwania na literackie od- bicie powszechnego doświadczenia.

Nikła obecność Wrocławia w  twórczości literackiej lat pięćdziesiątych miała, jak można przypuszczać, dwie przyczyny. Pierwszą z nich stanowiła polityczna dyrektywa, zalecająca połączenie afirmacji rzeczywistości socjalistycznej z eksponowaniem histo- rycznych polskich praw do Dolnego Śląska i całych tak zwanych Ziem Odzyskanych.

Już samo istnienie tej dyrektywy mogło wywoływać wśród pisarzy popłoch.

Równolegle działał też faktor drugi, wewnątrzliteracki, będący ważnym składni- kiem świadomości kulturalnej tamtego czasu. Czynnikiem tym było przekonanie, iż wszelka lokalność powinna mieć charakter drugoplanowy i ma ustępować przed perspektywą uniwersalistyczną, a przynajmniej ogólnonarodową. Złagodzenie po- litycznych oczekiwań wobec sztuki, jakie nastąpiło w 1956 roku, ułatwiło pisarzom powrót do zerwanej przez wojnę, a następnie przez socrealizm, ciągłości proce- su historycznoliterackiego. Nastało trwające przynajmniej dekadę nawiązywanie

(5)

do  programów i  zdobyczy międzywojennych kierunków nowatorskich. Z  równą mocą zjawisko to widoczne było w poezji i w prozie. Eksponować wówczas pro- blematykę lokalną, regionalną czy środowiskową, czyli — w konsekwencji — re- spektować konwencjonalną estetykę realizmu, oznaczało sytuować się na niższym szczeblu artystycznego rozwoju i literackiej hierarchii. O sile tej świadomości zda- jemy się dzisiaj nie pamiętać.

W 1970 roku Andrzej Cieński opublikował obszerną rozprawę pt. Pejzaż Wro- cław. Zagadnienie obrazu miasta we współczesnej literaturze polskiej na przykładzie prozy o Wrocławiu („Acta Universitatis Wratislaviensis” No 131, Prace Literackie XI–XII). Historyk literatury w sposób systematyczny omawia i cytuje w tej rozpra- wie stworzony — jak wyliczył — „dzięki zbiorowemu wysiłkowi [...] czterdziestu piór”, zestaw „wrocławskich” opowiadań i powieści. „Były wśród nich [...] prace pisane doskonałym piórem, ale trzeba wrocławskiego patriotyzmu, aby je śledzić i pamiętać”.

W ostatnim z przytoczonych zdań słychać żal, że lokalne nie osiąga formatu uni- wersalnego. Zdanie to jest cytatem również w tekście profesora Andrzeja Cieńskiego

— zostało napisane przeszło pół wieku temu i pochodzi od Tadeusza Mikulskiego, który wrocławskiemu piśmiennictwu wiernie i entuzjastycznie towarzyszył od 1945 roku. Profesor Mikulski umarł w 1958 roku, tymczasem jego spostrzeżenie brzmiało aktualnie i w roku 1970, i później.

W lata dziewięćdziesiąte wchodził Wrocław jako miasto bez literacko sporządzo- nej biografii, i to ze świadomością tego braku. Innymi słowy, coraz mocniej odczu- wało się wówczas potrzebę poznania i opowiedzenia przeszłości miasta. W dalszym ciągu używając spolszczonego terminu von Trothy, można powiedzieć, iż opowieść fundacyjna jawiła się wtedy jako wewnętrzny i spontaniczny postulat mieszkańców.

Postulat ten zaczął się urzeczywistniać na różnych zresztą polach, ale na literackim może najmniej. W latach dziewięćdziesiątych rozpoczęła się przecież medialna i po- niekąd symboliczna kariera Wrocławia. Lawinowo przyrastać zaczęły opracowania i publikacje z zakresu historii. Lokalna przeszłość należała do budzących najżywsze emocje tematów codziennej prasy.

Mit wrocławskich pionierów również otrzymał swój uzupełniający i korygujący wyraz. Wydobyto z rękopisów kilka pamiętników, na przykład Joanny Konopińskiej (Tamten wrocławski rok, 1987) czy Andrzeja Jochelsona (Kronika Semipałatyńsk — Wrocław, 1997), ale pisanych świadectw tamtego czasu wciąż mamy mało, a świa- dectw literackich — prawie wcale. Znane są wrocławskie fragmenty dzienników Marii Dąbrowskiej. Niewątpliwą wartość poznawczą mają wspomnienia Hugona Steinhausa. Atmosferę początków środowiska akademickiego plastycznie opisują Wspomnienia z czasów zamętu (2005) Mieczysława Klimowicza. W roku 2008 wyszły drukiem dzienniki Anny Kowalskiej. Okazały się jednak interesujące przede wszyst- kim ze względu na biografię pisarki.

(6)

Opowieść druga: mit kresowy

We wspomnieniach profesora Steinhausa, w opowieściach przesiedleńców, których zgodnie z polityką historyczną PRL-u nazywano „repatriantami”, a przede wszystkim w praktycznym i codziennym życiu miasta, a także w jego na nowo tworzonej struk- turze instytucjonalnej, ogromne, konstytutywne znaczenie miał związek ze Lwowem.

Rozmiar, zasięg, skutki, kulturalna i materialna obecność tego związku jest we Wro- cławiu powszechnie znana. W tym miejscu obecność relacji z przede wszystkim pol- skim Lwowem, akcentowanie ciągłości przeciwstawiającej się granicom i kordonom, kontynuacji przezwyciężającej destrukcyjne realia, musi być jednak wspomniana.

Jest ona bowiem drugim ważnym składnikiem wrocławskiej opowieści założyciel- skiej. Można ją określić jako mit kresowy. Nie we wszystkich fazach powojennych naszych dziejów był on tak właśnie nazywany; nie zawsze było to możliwe. Ze szcze- gólną intensywnością mit ten ujawnił się w latach dziewięćdziesiątych XX wieku.

Stanowił on zresztą składnik szerszego, ogólnospołecznego procesu mitologizacji tak zwanych Kresów wschodnich.

Motyw lwowski możemy widzieć jako drugi ważny element wrocławskiego mitu założycielskiego.

Opowieść trzecia: mit piastowski

Stopień oficjalnej, ale w niemałym stopniu również rzeczywistej w latach PRL zna- jomości historii Wrocławia należy określić jako niewiedzę. Na tę niewiedzę oficjalna edukacja, którą trzeba zwyczajnie nazywać propagandą, nakładała niespójny, ogól- nikowy i zarazem wyrywkowy wizerunek średniowiecznego miasta „piastowskiego”, jakie po bliżej nieokreślonej fazie nieobecności w naszej historii w roku 1945 „wra- cało do Macierzy”.

Ten niesprecyzowany i nieeksponowany okres polskiej nieobecności inkrustowano pojedynczymi zdarzeniami, które w tej opowieści o przeszłości Wrocławia umieszcza- no w funkcji metonimii. Wspominano zatem, że związki z Wrocławiem mieli giganci kultury narodowej XIX wieku: Juliusz Słowacki, który w 1831 roku zatrzymał się w go- spodzie „Pod Złotą Gęsią”, a w 1848 spotkał tu się ze swą matką; Józef Wybicki, który w latach 1802–1806 przemieszkiwał z synami w zajeździe przy obecnej ulicy Kuźni- czej; Wincenty Pol, który przebywał tutaj w roku 1847. A także Józef Ignacy Kraszewski, który ze swej podróży po Śląsku pozostawił rzeczywiście interesujące korespondencje, gdzie napisał między innymi, iż pruska germanizacja: „do dziś dnia nie potrafiła w nim [Wrocławiu] zatrzeć śladów dawnego słowiańskiego pochodzenia” (Listy z  podróży, 1860). Do tego spisu bywał czasem dodawany Jan Kasprowicz, studiujący na tutejszym uniwersytecie, jak zresztą wcale liczna polska młodzież, głównie z Poznańskiego. Pod- kreślano, iż to profesor wrocławskiej slawistyki Władysław Nehring stworzył podstawy

(7)

dziedziny nazwanej filologią polską. Wspomina się o oficynie Kornów, wydawnictwa istotnie zasłużonego dla polskiego piśmiennictwa.

Ten wątek polskiej obecności w pruskim Wrocławiu został szczegółowo opisany już dość dawno. Być może w intencji ówczesnych polityków miał być uzupełnieniem głównego wątku: dziedzictwa Piastów. Dzisiaj widzimy w nim raczej przejaw typo- wości charakterystycznej dla miast politycznego i kulturowego pogranicza. W latach pięćdziesiątych XX wieku wątek ten badany był przez Tadeusza Mikulskiego, a o inte- resujących rezultatach jego studiów możemy przeczytać w zbiorach esejów profesora:

Spotkania wrocławskie (1950) oraz Temat Wrocław (1961). Zapoczątkowane przez Tadeusza Mikulskiego śledzenie motywu polskiego kontynuował przez lata jego uczeń, prof. Bogdan Zakrzewski (Przechadzki po dziewiętnastowiecznym Wrocławiu, 1986). Wątek ten koncentrował się jednak na poszukiwaniu śladów aktywnej polskiej obecności kulturalnej, której intensywność mogła w najlepszym razie osiągać pro- porcje właściwe obecności rodzynków w cieście.

Eksponowaniu piastowskich korzeni miasta i przedstawianiu jego powojennego losu jako „powrotu do Macierzy” towarzyszyło powoływanie się na „sprawiedliwość dziejo- wą”. Wiadomo, że do podobnej argumentacji uciekali się politycy w różnych epokach, w rozmaitych krajach, ale zwykle w podobnych sytuacjach. Jednak nie manipulacyjny aspekt tej retoryki nas w tej chwili interesuje.

Dla obserwatora świadomości społecznej o wiele bardziej miarodajne jest stwier- dzenie, że u swoich podstaw retoryka ta, uproszczona i zafałszowana, nie była całko- wicie pozbawiona argumentacji. W świadomości narodowej kultury bowiem istniała jeszcze pamięć rzeczywistych związków. Pamięć ta nie zawsze zresztą przez twórców mitu piastowskiego była dostrzegana czy doceniana. Nie odnosiła się ona może literalnie do Wrocławia, ale zachowały się w niej ogólniejsze przekonania o związkach zachodnich ziem z polską cywilizacją. Niełatwo będzie udowodnić, że — na przykład — umiesz- czając w Panu Tadeuszu zdanie: „Miasto Gdańsk, niegdyś nasze, będzie znowu nasze!”, Adam Mickiewicz był posłusznym wykonawcą założeń polityki historycznej PRL.

Propagandowy wizerunek „piastowskiego Wrocławia” miał swoje jak najbardziej re- alne konsekwencje — stanowił zasadniczą dyrektywę odbudowy miasta. Z tej przyczyny rekonstruowano i odnawiano przede wszystkim gotyckie kościoły, których zadaniem było stworzyć w przestrzeni miejskiej dobitny akcent średniowieczny, dominujący nad pozostałościami architektury XIX i XX wieku, odbieranej jako „pruska”.

Mit piastowski zatem, bez względu na to, w jak wielkim stopniu wynikał z politycz- nej kreacji, stał się realnym uzupełnieniem i wsparciem mitu odbudowy.

Mit wielokulturowości

Powojenny Wrocław jest polski. Do 1945 roku był miastem niemieckim i nazywał się Breslau. Wszystkie inne kultury, z polską włącznie, były w nim niewątpliwie widoczne,

(8)

ale ich obecność była w najlepszym razie obecnością mniejszości. Takie są podstawowe fakty. Do nich dochodzi wiedza historyczna, pamięć o wielopaństwowej przeszłości miasta, należącego między innymi do kilku książąt, potem do króla Czech i cesarza Austrii, a także wiedza o mieszance narodowościowej charakterystycznej dla Śląska.

Pojęcie wielokulturowości narzuca się w tej sytuacji samo i wydaje się uzasad- nione. Tym bardziej że również powojenny skład społeczny Wrocławia — i Dolne- go Śląska — nie należał do jednorodnych. Prócz wyróżniających się w kulturowym pejzażu miasta lwowiaków nowymi wrocławianami stali się przybysze z innych re- gionów utraconych ziem wschodnich, dotychczasowi mieszkańcy Polski centralnej, urozmaiceni dodatkiem Ukraińców, reemigrantów z Jugosławii, Greków, Czechów, a także Niemców, którzy z różnych względów tu pozostali. Wyliczenie to nie jest peł- ne i należałoby je uściślić, lecz nie o dokładny rejestr tutaj idzie, ale wyłącznie o ilu- strację procesu, którego wynikiem jest dzisiejsza tożsamość wrocławska.

Eksponowanie wielokulturowości Dolnego Śląska przekształciło się po 1989 roku w  formułę interpretacyjną, która pozwoliła uwolnić się od ideologicznych kleszczy polsko-niemieckiej alternatywy, kleszczy ściskających nas przez co naj- mniej dwieście ostatnich lat. Postrzegając proces kształtowania się kulturowej toż- samości regionu jako proces asymilacji różnych formacji narodowych i  religij- nych, zróżnicowanych struktur ekonomicznych i politycznych, zyskujemy szansę zauważenia i wyodrębnienia poszczególnych składników i czynników tworzących tę tożsamość. Warto jednak pamiętać o nieostrych i zmiennych, ale obiektywnych proporcjach, w jakich występują konkretne zjawiska, bowiem ze zbyt łatwego uży- wania pojęcia wielokulturowości może wyniknąć kolejny fikcyjny obraz przeszło- ści. A wtedy „wielokulturowość” stanie się poręcznym i powszednim mitem, jak wcześniej „germańskość” czy „piastowskość”.

Miasto spotkań

Znajdujemy się w  mieście w  głębokim sensie pogranicznym. Obecny Wrocław nie stanowi wyłącznie połączenia przeszłości historycznej jednej kultury z teraź- niejszością innej. Stolica Dolnego Śląska jest obszarem pogranicznym historycznie, geograficznie, etnicznie, kulturowo.

Poczucie pograniczności i przejściowości, doznawanie niejednorodności, wyda- je się wpisane w tożsamość miasta i regionu. Jednak określenie „miasto pogranicz- ne” nie brzmi tak dobrze jak „miasto spotkań”. Wszak granice dzielą, a spotkania łączą. Między codziennością a wizją, z których pierwszą reprezentują na przykład dziurawe i zakorkowane drogi, a drugą promocyjne hasło „miasto spotkań”, nie ma jeszcze pełnej harmonii. W takim mieście można się łatwo spotykać, ale też i poty- kać (we wszystkich znaczeniach tego słowa).

(9)

Niemniej w egzystencjalnej codzienności powojennego Wrocławia obcość zmie- nia się w odmienność, konflikt we współpracę, wrogość w ciekawość. Ciekawość zaś przekształca się w inspirację, monokultura przeobraża się w pluralizm, i — w rezul- tacie — tożsamość etniczna przechodzi w tożsamość kulturową. A w każdym razie, chcemy i dążymy do tego, żeby tak było.

Founding myths of post-war Wrocław

Summary

The author raises the key question of whether modern Wrocław has a founding myth. In the article, he discusses several possible invariants of Wrocław’s founding myth after World War II. The reconstruction myth is considered as the first one in terms of chronology and axiology. It is followed by the myth of the Kresy [Borderlands], the myth of the Piasts, the myth of multiculturalism and the myth of the Meeting Place. The article also includes a description of the transition from strangeness, conflict and hostility to diversity, cooperation and curiosity. The author emphasises the role of the media in making urban space familiar and in promoting the values related to the city as a cultural phenomenon.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Zatrudnienie w gospodarce uspołecznionej według działów gospodarki narodowej .... Pracownicy pełnozatrudnieni 1 nlepełnozatrudnienl według działów gospodarki narodowej i

Uwagi ogólne do działu... 1/33 Zatrudnienie w gospodarce uspołecznionej według. działów gospodarki narodowej ... 2/34 Pracownicy pełnozatrudnlenl 1 ni e pełno za

Nakłady inwestycyjne w gospodarce uspołecznionej 81 Struktura nakładów inwestycyjnych w gospodarce us­ połecznionej według działów gospodarki narodowej 81 Produkcja

Zatrudnienie w gospodarce uspołecznionej według grup pracowników i działów gospodarki narodowej Pracownicy pełnozatrudnienl w gospodarce uspołe­.. cznionej według wieku i

nionej według rodzajów /ceny bieżące/ 6 / *3/ 56 Nakłady Inwestycyjne w gospodarce uspołecz­.. nionej według

Ludność w wieku 7 lat i więcej według poziomu wykształcenia w roku 1960 Ruch naturalny ludności według dzielnic Nowożeńcy według płci 1 wieku.. Małżeństwa według

nionej w cenach bieżących według rodzajów 5 /33/ 40 Nakłady Inwestycyjne w gospodarce uspołecz­.. nionej w cenach bieżących

Przy przeliczeniach na 1 mieszkańca (1000 ludności itp.) danych według stanu w końcu roku (np. liczba aparatów telefonicznych, liczba lekarzy) przyjęto liczbę ludności według