• Nie Znaleziono Wyników

Genius loci Torunia : między dziedzictwem i odpowiedzialnością

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Genius loci Torunia : między dziedzictwem i odpowiedzialnością"

Copied!
11
0
0

Pełen tekst

(1)

Lech Witkowski

Genius loci Torunia : między

dziedzictwem i odpowiedzialnością

Rocznik Toruński 25, 9-18

(2)

R O C Z N I K T O R U Ń S K I T O M 25 R O K 1998

G en iu s loci Torunia:

m iędzy dziedzictwem i odpowiedzialnością

Lech Witkowski

W śród kryteriów w ym agających spełnienia przez m iasto aspirujące do w pisu n a „L istę światowego dziedzictw a” tytu ło w a kategoria tych rozw ażań - duch m iejsca - nie w ystępuje, choć to ona właśnie, przynaj­ mniej od czasów rom antycznego m yślenia o czasie i przestrzeni, często je s t tra k to w a n a ja k klucz do „ta jem n icy ” , „ au ry ” czy wyjątkowości, z ja k ą przeszłość zam ieszkuje w danej, lokalnej teraźniejszości kulturow ej.

D uch m iejsca nie bierze się znikąd i nie w ydaje się, aby m ógł prze­ trw ać w każdych w arunkach. Dźwiga go dziedzictwo, ożyw ia go odpowie­ dzialność za przyszłość - bez tej dwoistej filozofii m iasta jego b yt byłby za­ grożony m artw o tą, w yjałow ieniem , prow incjonalnością, a z czasem wręcz barbarzyństw em , których przykładów tyle m am y wokół; wszędzie tam , gdzie życie k u ltu ry nie je s t (nie było) integralnie włączone przez lata , ba, przez wieki w k u ltu rę życia m iasta, tam z czasem inaczej się myśli, inni ludzie zaczy n ają częściej stanow ić rezerw uar elit, ta m też łatwiej o grę pozorów , o zastępcze przedm ioty sp alan ia emocji i potencjału twórczego. Dochowyw anie wierności „duchowi m iejsca” to nie tylko gest w spaniałom yślności historycznej, ale dram atycznie doniosła szansa kreo­ w ania oblicza m ia sta n a m iarę jego nowoczesności, zakorzenionej w hi­ storii, wyrosłej z historii ponad nią. I tak ja k z a u tentyczną relacją m i­ strz a i ucznia - tylko w yrastan ie ponad historię je s t dochowywaniem jej wierności, n a jej m iarę. W ierność to niełatw a, ja k o sta tn io uwypuklił to re­ d ak to r Jerzy G iedroyc w paryskiej K ulturze, odnotow ując groźbę z atraty polskiego oblicza n a toruńskim pasażu śródm iejskim przez przytłoczenie ulicy Szerokiej obcojęzycznym i napisam i, łącznie z usunięciem nad sta rą a p te k ą n apisu „radziecka” - który choć rdzennie powiązany z polskim słowem „ ra d a ” , kom uś w idać kojarzył się z „sowiecki” .

(3)

Ja k trafn ie zauważył Stefan Chwin (por. T y tu ł, nr 3-4, 1997), kluczowym pożytkiem z symbiozy historii i teraźniejszości jes t wza­ jem ne żywienie się sobą wyobraźni i ducha miejsca, m obilizowanie odwagi do istnienia „poszczególnego” przeciw duchowi „ujednolicenia” , podporządkow ania czemuś jednem u, ogólnemu, obow iązującem u; to utw ierdzanie praw a do u p om inania się o różnicę, do afirm acji odm ienności w ynikłej z losu, przelanej krwi, przenoszącej w spomnienie, a byw a i m it za­ korzenienia. N ostalgia za „m ałą O jczyzną” , przeciw poczuciu bycia nie u siebie, za w artością przynależności i poczuw ania się do odpow iedzialności za skrawek ziemi (a to w yraża u nas różnorodnie przejaw iający się „m it Kresów” ) - to ogniw a kondycji ludzkiej, ty m bardziej zdaje się rosnące n a znaczeniu w konstytucji człowieka, im bardziej jed n o stk a podlega prze­ mieszczeniom, bywa w rzucana w św iat jej obcy i nie z własnego w yboru czy nad an ia, ja k w historii polskiej bywało. Poszukiw anie d la siebie ge­ nius loci sta je się ogniwem strategii egzystencjalnych, łącznie z ryzykiem w ędrówki w inny św iat, który potrafi tchnąć życie w inaczej jało w ą czy bezw artościow ą egzystencję. Miejsce zam ieszkania bez owego „d u ch a” byw a odczuw ane jak o więzienie, przekreślenie szans i m arzeń, czy tylko możliwości spełnienia się. Je st ugorem, a nie polem do popisu. T ym cza­ sem zm ierzanie się z wyzwaniem genius loci może być isto tn y m m echani­ zm em k ształtow ania tożsam ości zbiorowej i jednostkow ej bądź skazuje n a poczucie rozproszenia i bezwartościowości losu, ból oderw ania od korzeni (np. przez naruszenie i lekceważenie grobów) albo przeciwnie, p o z w a la n a m obilizujące do d ziałania poczucie bycia u siebie. Zawsze je d n a k , ja k się w ydaje, los „d u ch a m iejsca” przekłada się n a cenę, ja k ą płaci w yobraźnia. Ja k o się rzekło, „duch m iejsca” nie był w ym agany w procedurze w pisu n a listę św iatowego dziedzictw a kulturow ego. G dyby je d n a k ta ­ kie w yjątkow e - i pozornie tylko ulotne czy poetyckie - k ry teriu m ja k obecność genius loci dołączyć do wym agań, jak ie T oruń spełnić m usiał, to w żaden sposób nie przeszkodziłoby to decyzji UN ESCO o historycznym „w pisie” , poniew aż duch m iejsca niew ątpliw ie daje o sobie znać w mieście K opernika i Lindego, mieście ciągle młodego, bo pięćdziesięcioletniego uni­ w ersytetu, ale za to ju ż od swoich narodzin dojrzałego poczuciem spadko­ biercy, dźw igającego w sobie żywą i pielęgnowaną n a co dzień i do dziś więź z trad y c ją lwowską i wileńską. D ucha m ia sta rozpiera d u m ą i radością - jeśli wolno sobie pozwolić n a ta k ą antropom orfizację - zarów no chęć roz­ siad an ia się po jego uliczkach wędrownych, ubogich grajków , studentów kopiujących arty sty czn ą urodę m iasta, ja k też coraz częstsze w izyty a r­

(4)

tystów czy znakom itych literatów , choćby w ram ach kolejnego „Festiw alu książki” , czy kultyw ow anie tradycji konkursów poetyckich ja k XII Kon­ kurs „O liść konwalii” ; p o d n iecają spory i fety jurorów ; tłum y uczest­ ników i adoracje wobec laureatów festiwali m iędzynarodowych ja k tea ­ traln y „ K o n ta k t” czy filmowy „C am erim age” , a tym bardziej oficjalne w y stąp ien ia n a U niw ersytecie ekscelencji-am basadorów , przecierające drogę ju ż nie tyle n am do Europy, ale Europie do jednego z jej m atecz­ ników kulturow ych.

D uch m ia sta w T oruniu zdaje się mieć w przededniu nowego stulecia pod w ielom a w zględam i swój okres dojrzałości i pomyślności i oby mu nigdy w przyszłości nie zaszkodziły doraźne koalicje i kom prom isy poli­ tyczne czy p arty jn e; i on to pewnie spowodował o statn io wym owną i g odną powściągliwość m ieszkańców m ia sta w m anifestow aniu pragnienia bycia siedzibą wojew ódzką. O statecznie u nas a k u ra t wiadomo, że co innego zaśw iadcza o sta tu sie kulturow ym G rodu Kopernika, którego z G dańskiem (jeśli ju ż nie w spom inać o skojarzeniach z „m ałym Krakowem ” ) łączy coś więcej niż tylko fak t, że m am y dw a najw iększe kościoły M ariackie, obok krakow skiego, czy dw a wielkie nazwiska astronom ów , z gdańskim Hewe­ liuszem . G dyby nie wcześniejszy „astronom iczny” , kopernikański duch m ia sta - nie byłoby w T oruniu astronom ii uniwersyteckiej rangi, k tó ra w ykreow ała po stać A leksandra W olszczana i jego głośne n a świecie pla­ n e ta rn e odkrycia; nie byłoby po prostu, ja k to w ielokrotnie podkreślała W ilhelm ina Iw anowska, poryw ającego swym rom antyzm em powodu, aby onegdaj z W iln a astronom ow ie osiedlili się właśnie w T oruniu. Kolejny raz h isto ria d ała zaskakujący p retek st dla teraźniejszości, otw ierający nową d ynam ikę istnienia. M iasto je s t takim bytem em ergentnym , w yłania się ciągle od now a dzięki n a nowo pow stającym możliwościom.

K olejny raz też okazało się, ja k wiele swemu m iastu m ogą dać jego wielcy mieszkańcy. T ylko czy zawsze o tym włodarze różnych szczebli są w y starczająco skłonni p am iętać i to zanim m ożna odsłaniać pam iątkow e tablice? Prow incjonalność to sta n ducha zbiorowości, niezdolnej do od ­ w racan ia relacji m iędzy centrum i peryferiam i, jeśli nie um ie ona otwo­ rzyć się n a to, co stanow i o j e j w artości kulturow ej, co tę wartość ożywia i u m acnia. Naw et wielkie i bardziej historyczne m iasta, więc i T oruń nie je s t tu w yjątkiem , m uszą czuwać nad odrostam i prowincjonalności, a wielkie w ydarzenia czy m om enty - a tak i z pew nością przeżywamy, nie tylko ze względu n a sam a k t wpisu n a listę dziedzictw a - służą kolejnemu „o d n aw ian iu znaczeń” , ja k to postulow ała M aria Janion, nadaw aniu im

(5)

k sz tałtu i oblicza przem aw iających do w yobraźni nowych pokoleń, bo ina­ czej pokolenia te będą sam e obchodzić historię dookoła i z daleka, jeśli h isto ria nie będzie ich obchodzić do żywego i z bliska.

W G rodzie K opernika nie obow iązują naróżniejsze konwencje czy p roste skojarzenia. T oruń to w końcu także jedyne miejsce w k raju , gdzie sk ró t W SP nie musi kojarzyć się z często (zastrzeżm y się: nie zawsze) od stający m i od „autonom icznej” aury akademickiej wyższymi szkołam i pedagogicznym i, w najlepszym w ypadku dopiero aspirującym i do m ian a uniw ersytetu, choć bez szans n a takie dziedzictwo intelek tu ­ alne, jak ie przypadło Toruniow i. Skrót W SP n a to m iast odsyła w ty m za­ kolu W isły do unikatowego naw et wśród uniw ersytetów polskich W ydziału Sztuk Pięknych, który w listopadzie 1997 r. uroczyście i z ekspozycjam i artystycznym i obchodził dw usetną rocznicę tradycji wileńskich sztuk pięknych. Znakomicie tę rocznicę przybliżyły wypowiedzi Bogusława M ansfelda i Józefa Poklewskiego w num erze 11/97 toruńskiego „ Przeglądu A rtystyczno-L iterackiego” , specjalnie uw ypuklającego autentyczne k u ltu ­ rowo „życie trad y cji” n a styku W ilna i T orunia. To w spaniały przykład tego, ja k dochodzi do głosu kulturow y „efekt pogranicza” , nasycania się bogactw em dzięki inności, n a k tó rą się otwieramy, a o któ ry m pisałem za M ichałem B achtinem w stu d iu m o uniwersalizm ie pogranicznych symbioz w ku ltu rze (por. Uniwersalizm pogranicza. 0 sem iotyce kultury Michała B achtina w kontekście edukacji, T oruń 1991). Poza obecnością w czerni i bieli uw ypuklonej n a okładce urody pieczęci-godła U niw ersytetu S tefana Batorego, dzieła F erdynanda Ruszczyca, PAL przyniósł w tym sam ym num erze wileńskie listy T adeusza Czeżowskiego, w opracow aniu R yszarda Jadczaka, niedaw no i tak przedwcześnie zmarłego toruńskiego fascy n ata trad y cji lwowsko-wileńskiej w polskiej filozofii. A przecież wcześniej uka­ zywaliśm y także postaci H enryka Elzenberga, R o m an a Ingardena; filo­ zofowie toruńscy nad al p u b likują książki o wileńskiej i lwowskiej filozofii, zw ołują konferencje, przyw racające życie tradycji myśli, ja k o sta tn ie sym ­ pozjum o aktualności i randze spuścizny a u to ra Kłopotu z istnieniem . A przecież nie tylko uroczystości, takie ja k niedaw ne wręczenie d o k to ratu honoris causa UMK dla H enryka Samsonowicza, ale także od la t u zn an a ra n g a twórczości toruńskich historyków , u naoczniają, jak ie są poziom i głębia oraz pow aga akadem icka życia historii i życia h isto rią w T oruniu.

Pootw ierane nie tak dawno archiw a ciągle m ów ią nowe rzeczy, nie­ raz wręcz fascynujące, odsłaniające historyczne i ludzkie korzenie naszego d ucha m iejsca. To, że jesteśm y ich spadkobiercam i, n a k ład a n a nas nie

(6)
(7)

zawsze uśw iadam iane obowiązki i odpowiedzialność. W kulturze bowiem duch nie tyle się „unosi” , ile je s t ucieleśniany w konkret - od blasku średniowiecznych murów obronnych oświetlonej w nocy panoram y m ia­ sta , poprzez starów kow y bruk miejski (m a być decyzją Z arządu M iasta przyw rócony - i chwała za to!), ale przede wszystkim po ucieleśniających tego d ucha lu dzi-postaci kultury i tworzone przez nich zdarzenia k u ltu ­ rowe. M am tu n a myśli chociażby aurę, ja k a w m urach uniw ersytetu i n a uliczkach starów ki toruńskiej towarzyszy ju ż żywej legendzie Profesora A rtu ra H utnikiew icza, którego niedawne osiemdziesięciolecie oraz ak t od­ now ienia d o k to ratu po pięćdziesięciu latach stworzyły okazje (por. PAL, nr 3 /9 6 , oraz Głos Uczelni, nr 6 /98) poczucia ja k wiele m iasto zawdzięcza ludziom takim , ja k O n. A jes t ich (i było - bo wielu ju ż odeszło) w m yśleniu o dziedzictwie i dniu dzisiejszym T o ru n ia jeszcze godne i zacne grono, z doktorem honoris causa Uniw ersytetu M ikołaja K opernika P a n ią Profesor W ilhelm iną Iw anowską n a czele. Owacja, z ja k ą P ani Profesor za każdym razem je s t w itan a w Auli U niw ersytetu, to pokłon wielkiej, wręcz charyzm atycznej w swojej skrom ności, postaci nauki i uosobieniu żywej ciągłości kulturow o pojmow anej tradycji wileńskiej nauki, przeszczepionej - choć w dram atycznych okolicznościach historii powojennej k ra ju i z za­ angażow aniem losów całego pokolenia - n a nasyconą chyba pragnieniem ducha A kadem ii ziemię kopernikańską T orunia.

Szczególne św iadectwo wyczucia tego pragnienia „ d u ch a m ia sta ” dal w swojej mowie n a zamknięcie VI Polskiego Zjazdu Filozoficznego 9 IX 1995 r. w T oruniu Przewodniczący Polskiego T ow arzystw a Filozo­ ficznego Profesor W ładysław Stróżewski, żyjący przecież n a co dzień a u rą krakow ską i jagiellońską. Podkreślając, że mówi o spraw ie „być może trochę m etafizycznej” wyraził to tak - i godne je s t to przyw ołania in extenso (por. PAL, nr 11/95, s. 42):

„[...] Zastanaw iałem się, chodząc po ulicach T orunia, ja k to było możliwe, że tak znakom ity Zjazd został tu zorganizowany. I w tedy przyszło m i do głowy, że to najpraw dopodobniej zasługa, a przynajm niej w spółzasluga ducha tego m iasta. To jest m iasto w ym agające. To je s t m ia­ sto, które doprow adza właściwie wszystko do szczytu - tu je s t n ajw sp a­ nialszy gotyk, jak i m ożna spotkać n a naszych ziemiach, gotyk przedziwny, łączący jak ą ś p rzysadzistą m asywność z niezw ykłą strzelistością. Ale go­ tyk nie tylko kościołów, ale kamieniczek, które spotyka się n a każdej ulicy, a które n a d a ją tem u m iastu charakter czegoś niezwykle tajem niczego, me­ tafizycznego, zm uszającego do zadumy.

(8)

P ro fe s o r A r tu r H u tn ik ie w ic z (fo t. A . S k o w ro ń sk i)

I tu ta j ten poziom , wyznaczony przez ducha tego m iasta udziela się chyba w szystkiem u, co w to m iasto je s t wkorzenione - bodajże od Koper­ nika p oczynając, poprzez toruńskie pierniki, a kończąc n a Uniwersytecie i jego ludziach.

U niw ersytet byl in sty tu cją, n a k tó rą to m iasto najpraw dopodobniej czekało, do którego przyjęcia było przygotow ane. A Uniw ersytet z kolei byl w spaniale przygotow any, głównie przez swoicli filozofów, do urządzenia tego Zjazdu. T ak się zam yka ta cala spraw a - myślę, że dziękując organi­ zatorom za ten Zjazd, pow inniśm y także myśleć o T oruniu, tak ja k przy poprzednim Zjeździe myśleliśmy o Krakowie i duchu tam tego m iasta

Wręcz z n ak o m itą intuicję kulturow ą m ial Jego M agnificencja R ektor UMK Profesor A ndrzej Jam iołkowski, który uznał, że najlepszym

(9)

sobem uw ypuklenia 50. rocznicy powołania U niw ersytetu będzie zain­ westowanie w organizację nadzw yczajnej serii sesji, konferencji, zjazdów i sym pozjów naukowych; serii, której w roku 1995 mógł Toruniow i po­ zazdrościć każdy - także większy - europejski czy am erykański' ośrodek akademicki. Nie będzie też przesadą podkreślenie wręcz sym bolicznego znaczenia, n a skalę europejską, ak tu w ręczenia d o k to ratu honoris causa wielkiemu tłum aczow i i prom otorow i literatu ry polskiej w Niemczech K ar­ lowi Dedeciusowi, w obecności rektorów wszystkich uniw ersytetów pol­ skich. Genius loci k u ltu ry i nauki w T oruniu żyje w najlepszej sym bio­ zie z duchem pogranicza kulturow ego, otw arcia, przerzucania pom ostów , w yciągania dłoni, jeśli ju ż nie po zgodę, to przynajm niej po cudze racje. N ieprzypadkowo przecież m iałem okazję zwrócić uwagę w głosie d ziek an a- uczestnika ak tu wręczenia tego do k to ratu n a doniosły paradoks, uw ypu­ klony jeszcze przez W altera Benjam ina, że przekłady n a niemiecki litera­ tu ry polskiej są w istocie ... spolszczaniem kultury niemieckiej.

A przecież waga polityki kulturalnej m iasta poza środow iskiem aka­ dem ickim od la t jes t w pisana w myślenie władz miejskich, ja k d o tąd zgoła niekoniunkturalnie, o czym świadczy chociażby uroczyście obchodzona w ty m roku dw udziesta rocznica partnerskich stosunków grodu K opernika z niem iecką G etyngą. A są przecież i inne m iasta i kontakty... T o je ­ szcze jeden m echanizm budujący dynam iczny „efekt pogranicza” k u ltu ro ­ wego, ukazujący wzajem ne prom ieniowanie i symbiozę różnych środowisk, w sposób, d la którego ju ż przysłowiowy „pow rót do E uropy” będzie tylko przypieczętow aniem rzeczywistości kulturow ej, ja k a p rzetrw ała - choć nie bez bolesnych s tra t szans i cierpień ludzi, wyrw w kulturze - wiele lat. L ista im prez kulturalnych w T oruniu - wielkich i m ałych, regionalnych i m iędzynarodow ych, kameralnych sym pozjów i wielkich kongresów czy festiw ali, ulicznych p arad czy salonowych gestów „ n a ra tu szu ” - sam a z pew nością byłaby dłuższa niż niniejsze uwagi.

P oza em fazą zwróconą n a spektakularność, w randze i skali, k tó ra zawsze w ostateczności pierw sza przyciągnie uwagę historyków za ileś tam lat, ze stosow nym dla nich dystansem wobec w ydarzeń i epok historycznych, przyszła p o ra n a intensyw ne m yślenie o nasyca­ niu d n ia codziennego naszej teraźniejszości gęstością doznań k u ltu ro ­ wych, d o stęp n ą przeciętnem u mieszkańcowi i przyjezdnem u, a coraz b a r­ dziej przyciągającą gości nieprzeciętnych i pow odującą, że owa lokalna przeciętność będzie lokowała się coraz wyżej w obszarze i skali łaknienia kulturow ego, otw ierania własnego dziedzictw a n a dziedzictwo innych. Nie

(10)

je s t o b o jętn e m iastu , k to chadza uliczkami jego Starów ki, przesiaduje w ogródkach kaw iarnianych, zagląda do księgarń. Nie jest bez znaczenia, czy uniw ersytecki ch arak ter m ia sta to tylko fakt czysto formalny, czy też au­ tentyczny w ym iar zachow ania rajców miejskich i profesury akademickiej. Nie m oże pozostać bez w pływu n a losy ducha m ia sta i jego pozycji kul­ turowej w k ra ju i w E uropie poziom sporów i konfliktów, jak ie przenikają rozm aite kręgi i środow iska twórcze, opiniotwórcze czy tylko opiniodaw ­ cze, albo rezonują partykularyzm om i zapieklościom, czy też zwykłym prow incjonalnym anim ozjom .

W oficjalnym uzasadnieniu w niosku do UNESCO w spraw ie w pisania T o ru n ia n a listę dziedzictw a kulturow ego znalazł się i passus - historycznie praw dziw y, choć zarazem kulturow o paradoksalny, przez współcześnie ne­ gatyw ny sens słów: podbój czy kolonizacja - którego współczesnej wersji nie chciałoby się żad n ą m ia rą powielać, naw et gdyby była bliska niektórym m ediom i ich stylow i oddziaływ ania kulturow ego, ich roli publicznej: „W X II wieku T oruń odegrał ogrom ną folę w podb o ju (chrystianizacji) i ko­ lonizacji P ru s” . H istorycznie byłoby ważne, aby funkcja oddziaływ ania i „o g ro m n a rola” także toruńskiego przecież R ad ia M aryja nie przyćm iły autentycznej kulturow ej rangi odnow ienia czy wręcz renesansu toruńskiej trad y cji dialogu m iędzy religiam i, w postaci C olloquium C h aritativ u m . To zresztą, co w naszej kulturze cenimy i nagłaśniam y najbardziej, w przeciw ieństw ie do usuw anego w cień czy w przemilczenia, mówi znacznie więcej o nas sam ych niż n a m się zwykle w ydaje. W spom niane Collo­ quium C h a rita tiv u m , forum dialogu katolików i protestantów , w obliczu znanych oporów i kłopotów z zaszczepianiem idei ekum enizm u religijnego, m a szansę ogrom nie służyć kulturze i być w zgodzie z genius loci, uloko­ w anym w T o ru n iu dzięki jego wielowiekowej tradycji, choć nie chodzi tu przecież i nigdy nie chodziło o żad n ą kolonizację ani żaden podbój, naw et ten ubierany we wzniosłą m isję chrześcijańską.

T ak ja k kiedyś, n a losie T o ru n ia i kondycji jego ducha znaczące piętno, także kulturow e, m a szansę wycisnąć fakt, że leżymy „ n a torze” , na szlaku życiowo ważnych przemieszczeń, z północy n a południe i odw rot­ nie. Tylko ty m razem m am y szansę n a wpływ jednoznacznie czy głównie pozytyw ny. Nie b ęd ą ju ż chyba gazety centralne (jak „Zycie W arszaw y” dw a la ta tem u ) pisać w środku lata: „nie przejeżdżajcie przez zakorko­ wany T o ru ń ” . R ozbudow a a u to stra d y obchodzącej centrum , czego pierw­ szy zw iastun stanow i m ost autostradow y przez Wisłę, pozwala odetchnąć m iastu - i jego zabytkom , i jego mieszkańcom, i jego wreszcie gościom.

(11)

Nowoczesność przychodzi najw idoczniej w sukurs historii, ta k ja k histo­ ria p rzydaje blasku nowoczesności, nie sprow adzonej do blichtru m ar­ twego szklą i betonu. „D uch m iasta ” w tak zmienionych w arunkach m a szansę dać się czytać ja k z otw artej księgi, pełnej legend, urzekającej teraźniejszości i nęcącej przyszłości. B aszta „K oci Łeb” po zadom ow ieniu się w niej - n a warunkach pieczołowicie uzgodnionych ze służbam i konser­ w atorskim i - In sty tu tu Filozofii jest takim wymownym św iadectw em n a­ sycania teraźniejszości m ia sta sym biozą z przeszłością, dla nad aw an ia no­ wych impulsów przyszłości jego uniwersyteckiem u obliczu. C oraz częściej odw iedzający nas filozofowie ze św iata zazdroszczą atm osfery, w jakiej upraw ia się u nas refleksję nad filozofią współczesną. I takich przykładów oby ja k najw ięcej d la uobecniania i u m acniania toruńskiego genius loci. N ieprzypadkow o jeden z uczestników ostatniego Zjazdu Filozoficznego, p a sto r z Niemiec, wyznał mi n a pożegnanie, urzeczony a u rą m ia sta i jak o ścią Zjazdu, że m arzyłby, aby przy wjeździe do T o ru n ia w itały go wielkie napisy, przełożone dalej n a estetykę innych gestów - nie tylko tu ­ rystycznej n a tu ry - w codzienności m iasta, n a wzór aury niektórych m iast niemieckich: „W itam y w Uniwersyteckim Mieście T oruniu” . K raków jes t m iastem królew skim, a poza nim żadne inne m iasto w Polsce nie m a takich racji historycznych, aby zdobyć się n a takie uw ypuklenie jego spełnionej tożsam ości kulturow ej.

T y m bardziej tak bardzo bolą także w T oruniu dające o sobie znać lokalne małości, partykularyzm y, jałowe spory i antagonizm y, niepozorne w skali, choć często groźne kulturow o gesty i zachow ania ludzi z układów , b o d aj czy nie będące skazą w każdym środow isku. T y m bardziej tak niezwykle cieszą kolejne lokalne inicjatyw y i pomysły w kulturze, śm iałe o tw arcia naszej „m ałej Ojczyzny” kopernikariskiej n a św iat; tak ważą nie- pozorow ane dofinansowania, często większe niż gdzie indziej, choćby i o rozm iarach n a m iarę możliwości, czy gesty doceniania przez władze akade­ mickie i sam orządow e potrzeb kultury, ludzi k u ltu ry i nauki. T y m bardziej cieszy, że niedaw ny wpis n a listę dziedzictw a kulturow ego dopełnia zadaw ­ niony fak t w pisyw ania się T o ru n ia jego realnym i k o n tak ta m i i działaniam i w m iędzynarodow ą przestrzeń żywej teraźniejszości kulturow ej. T a zawsze żywi się autentycznym oddechem dziejów, ja k n a uliczkach S tarego M iasta w T oruniu. Choć należy pam iętać, że ja k to trafnie zauważył W ładysław Stróżew ski, „genius loci jes t w ym agający” , tru d n o go zadowolić; nigdy więc nie pozwoli n am spocząć n a laurach, nawet tak spektakularnych jak firmow ane przez UNESCO.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Through a risk approached soil investigation it is possible to determine what kind of information is needed in the different phases of a project?. In each phase the six GeoRM

˚ydzi europejscy w dobie merkantylizmu (1550–1750) Gerd

˚ydzi europejscy w dobie merkantylizmu (1550–1750) Gerd

Uderzcie tu tylko w ziemię, a odezwą się wam podziemne sklepienia; zdaje się, że świat cały jest żywą powłoką, która lada chwila rozerwać się może42.. Za radą

Być może upowszechnienie się przekonania, iż spontaniczność jest cechą pozy- tywną i pożądaną właściwie w każdej sytuacji, wiąże się z tym, iż – zgodnie z

Autor weryfikował hipotezę, że nowe kanały dystrybucji produk- tów bankowych w bankach polskich i zagranicznych funkcjonują w podobny sposób, co zilustro- wano na przykładzie

Similar to the middle style, the grand style encompasses not only scientific pop- ularization genres, but also strictly scientific genres: articles and books.. The

7 Przypomnę tylko, że opierając się na relacji Wojciecha Bogusławskiego pierwsze publiczne przedstawienia w Lublinie dawane przez trupę Leona Pierożyńskiego datowano na 1778