• Nie Znaleziono Wyników

Psychanaliza : w zastosowaniu do ludzi normalnych

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Psychanaliza : w zastosowaniu do ludzi normalnych"

Copied!
156
0
0

Pełen tekst

(1)

B I B L J O T E K A D Z I E L P E D A G O G I C Z N Y C H

ROK V Nr. 21

GERALDINE CO STE R

P S Y C H A N A L I Z A

W ZA S T O S O W A N I U DO LUDZI NORMALNYCH

PRZEŁOŻYŁA Z ORYGINAŁU ANGIELSKIEGO ZA POZWOLENIEM AUTORKI I W Y DA W CY

M. GÓRSKA

B ł B \ L

Paftstwow

w G L

E K A

edagogicznego

NAKŁADEAl „ N A S Z E J K S I Ę G A R N I ” SP. AKC.

ZWIĄZKU POLSKIEGO NAUCZYCIELSTW A SZKÓŁ POW SZ.

W ARSZAW A, ŚWIĘTOKRZYSKA 18.

1 9 2 9

(2)
(3)

W ZA STO SO W A N IU DO LUDZI NORMALNYCH

(4)

Z a k ł . G r a f . „ N A S Z A D R U K A R N I A ” , W a r s z a w a , S i e n n a 15.

(5)

OD TŁUMACZA.

W tłum aczeniy .porĄmięte zo sta ły ustęp y i szczeg ó ły 0 znaczeniu łokalnem , niedostępnem dla polskiego czytelnika, ja k aluzje do o byczajów i w spółczesn ej literatury angielskiej.

R ó w n ież pom inięto o sta tn i rozdział oryginału, w którym autorka rozpatruje p ostać C hrystusa z e sta n o w iska w spółcze­

snej psychologji. R o zd zia ł ten, m ogący w Anglji, któ rej ku lt religijny oparty je st głów nie na studjow aniu i kom entow aniu P ism a Św iętego, w zb u d zić zainteresow anie, w P olsce w yw o - . łaćby m óg ł kontrow ersje, a n aw et urazić uczucia w ierzących.

Z w ykład em sam ego przed m io tu w iąże się rozd ział ten w bar­

d zo lu źn y sp o só b ; pom inięcie go w p olskiem tłum aczeniu w y ­ daw ało się z p o w y ższy c h w zg lęd ó w nietylko nieszkodliw e, ale 1 w skazane.

M. G.

W arszaw a, dn. 2 6 styczn ia 1929 r.

(6)

D o napisania tej m ałej k sią żk i o ro zległym p rzed ­ miocie zachęciła m nie przeło żo n a pew nego szpitala p u b licz­

nego, skarżąca się na brak podręcznika z za kresu p sych olo gji stosow anej, ujętego ze sta n o w iska now szych badań, a za razem zajm ująco i ta k treściwie, a b y czytać go m og ły pielęgniarki w rzadkich chwilach w olnych. P ew ną rolę w m ojem p rzed się­

w zięciu odegrała ró w n ież uw aga znanego profesora p syc h o ­ logji, że zadania egzam inacyjne ka n d y d a tó w do stan u n a u czy­

cielskiego zrza d k a tylko d o w o d zą zrozum ienia p ra ktyc zn ej do­

niosłości p sychologji dla w ychow ania i nauczania dzieci.

Istnieje wiele drobnych prac, dotyczących p ew n ych fo rm . p sychologji analitycznej. S p ra w a snów , lęków dziecięcych, sto su n ku rodziców do dzieci, sto su n ku psychoterapji do religji i wiele innych pokrew nych zagadnień d oczekały się w łaści­

w ego opracow ania w dziełach, p rzysto so w a n ych odpow iednio do p otrzeb szerszyc h kół czytelników , nie ro zporzą dza jących dostatecznie ani czasem ani pieniędzm i, aby pośw ięcić je m ogli na za k u p i czytanie w iększych w ydaw n ictw z za kre su p sych - analizy. M niej uw agi zw rócono natom iast na elem entarne w yłożenie ogólnych za sa d tego przedm iotu. D o skon ały szk ic Bernarda H arta „ P sychologja stan ów p a to lo g ic zn ych ", w y ­ dany iv 1912 r., jest jed n ym z niewielu w zorow ych opracow ań iv tym rodzaju J).

') Hart Bernard. T he P sy ch o lo g y o f Insanity; na język pol­

ski nie tłum aczone. Bibljografja dziel w języku polskim podana jest na końcu książki.

(7)

7

N in ie jsza ksią żka ma na celu podać w ja k na jp ro stszy sposób głów ne za sa d y p sychanalizy w zasto so w a n iu jed n a k nie do osobników chorych, zb oczonych lub anorm alnych, lecz do lu d zi zw y k ły c h , takich, jakich sp o ty k a m y codziennie.

N ależy, być m oże, choćby jednem zdaniem w yjaśnić z a ­ stosow anie term inu p s y c h a n a l i z a w pracy, która b y ­ najm niej nie uw zg lęd n ia w yłącznie d o ktryn y s zk o ły Freuda.

U czniow ie F reuda starali się copraw da z całych sił o zm o n o ­ polizow anie tego terminu, a auto rzy ściśle naukow ych d zieł za z w y c z a j p rzestrzeg a ją różnicy w yrażeń p s y c h a n a l i z a i p ś y ć h o l o g j a a n a l i t y c z n a . W w ykła d zie p o ­ pularnym niepodobna jed n a k stosow ać tego ograniczenia, g d y ż term in F reuda był w p ow szech n em użyciu dla oznaczenia w szelkich szk ó l tej g ałęzi w iedzy, zanim p o d jęte zo sta ły p ró­

b y zw ężen ia jego zakresu. W obec tego zd a je m i się, że w popularnym podręczniku nieuw zględnienie p o w y ższy c h ró ż­

nic jest nietylko słuszne, ale i niezbędne.

O xford, 1926 r.

(8)
(9)

R o z d z i a ł I.

W S T Ę P .

N ajw iększa różnica m iędzy psychologją doby dzisiej­

szej a psychologją z przed laty dw udziestu polega, być może, n a tern, że w danej swej postaci była ona w iedzą czysto teoretyczną, akadem icką, gdy dziś je st niczern innem, ja k na­

uką sto so w an ą i dośw iadczalną.

Pam iętani, ja k nie bez niezm iernych trudności uczyłam się tej starej psychologji, k tó rą uw ażano za jedynie w łaściw e przygotow anie do o b ranego przeze mnie zaw odu. W szakże przyznać niuszę rzetelnie, że od tego czasu aż po dzień dzi­

siejszy nie zdarzyło mi się zrobić najm niejszego użytku z tych zagm atw anych abstrakcyj o woli, poznaniu i uczuciu. Z d ają się one nie mieć żadnej łączności ze spraw am i życia pow szed­

niego i nie d a ją też ża dnego oparcia d la ro zstrzygnięcia w łas­

nych zagadnień w ew nętrznych, ani klucza do zrozum ienia po­

budek p o stęp ow ania innych ludzi, z którym i jesteśm y pow o­

łani żyć w p rzyjaźni i tolerancyjnem porozum ieniu.

Jeszcze lat tem u kilka szersze koła rów nie m ało intere­

sow ały się psychologją, ja k b akterjologją. Już w 1899 r. dr.

Z ygm unt F reud z W iednia opracow ał i ogłosił sw o ją teorję oraz praktyczne do św iadczenia z dziedziny psychanalizy,

(10)

imię jego zostało jednakże nieznane poza kołami zaw odo- wemi.

Potem przyszła w ielka w ojna, zapełniając szp itale E u - uropy zarów no zdruzgotanem i um ysłam i, jak zdruzgotanem i ciałam i,-i w ciągu kilku miesięcy psychoterapja, m etoda le­

czenia chorego ducha, sta ła się m odą. N azw isk a F reud a, Junga, A dlera zdobyły sobie, sław ę, a psychanaliza, to cenne narzędzie psychiatry, sta ła się raczej niebezpieczną zab aw k ą kół tow arzyskich. Od tego czasu psychologja p rz estała być w iedzą akadem icką i sta ła się przedm iotem zain teresow an ia licznej rzeszy ludzi pospolitych, nie m ających p retensji do uczoności. P rzekonano się, że je st to dziedzina, d ając a się praktycznie rów nie dobrze w yzyskać dla sp ra w życiowych, ja k telefon lub sam ochód.

K ażdy, kto dzięki pracy codziennej sty k a się z ludźmi, staje tern sam em w obec zagadnień psychologicznych, z któ- remi musi się sta ra ć uporać. D laczego, naprzykład, A, b ęd ą­

cy pod w ielom a w zględam i cennym pracow nikiem , żyje w ustaw icznej mgle urojonych uchybień i krzyw d, w skutek czego nie potrafi żyć zgodnie z kolegam i? D laczego B , który w stosunkach tow arzyskich jest osobistością milą i uprzejm ą, w ykazuje tyle okrucieństw a w zględem p odw ładnych ? D la­

czego ja zaw sze drażn ię C i w ydobyw am n a jaw n ajg o rsze strony jego c h a rak teru ? D laczego dziecko, którem się opie­

kują, cierpi naprzem ian to na n ap a d y dąsów , to przechw ałek, bez żadnej w idocznej przyczyny? D laczego ow a kobieta, któ­

ra m a w szelkie w arunki po temu, aby być zdrow ą i czuć się

’) P ierw sze angielskie tłum aczenie dzieła Freuda pojaw iło się w r. 1913.

W P olsce w w ydaniu bez daty opublikow any został pierw szy przekład pracy Freuda, „P sych op atologia życia cod ziennego” w tłum.

dr. L. Jekstra i Heleny łranka, praw dopodobnie w latach 1920— 1922.

(11)

11

doskonale, w iedzie życie osoby schorow anej, w ciąż zm ęczo­

nej, w ciąż cierpiącej na bóle głow y, przeziębienia, niestraw ­ ności, . j e s t w ciąż skw aszona, zalękniona, niezdecydow ana

i p rz ejęta sw ojem i cierpieniam i?

O to są pytania, które staw ia nam życie pow szednie nie­

kiedy w stosunku do nas sam ych, niekiedy w stosunku do n a­

szych bliskich i tow arzyszy pracy, a szczęście naszej rodzi­

ny lub naw et całej jak iejś grom ady zależeć m oże od tego, czy znajdzie się ktoś, p o siad ający d o ść tak tu, zręczności i wie­

dzy, ab y sobie z temi zagadnieniam i m ądrze poradził. P o ­ wód, dla którego w arto zatem choć w pew nej m ierze zap ozn ać się z now oczesną psychologją, jest ten, że d aje ona pew ne w skazów ki, p o zw alające rozeznać się w codziennych z a g a d ­ nieniach, n astręczanych przez tru d n e charaktery.

Żyjem y w szak w epoce, w której św iat cyw ilizow any, jakkolw iek tak jak i dotąd pełen chorób i new rozy, traci w iarę w butelki z lekarstw am i. Laik zaczyna zdaw ać sobie spraw ę z tego, z czego wielu lekarzy zdaw ało sobie sp ra w ę ju ż od d aw na, m ianowicie, że lekarstw o często jest tylko środkiem zażegny w ania sym ptoinatów , których isto tn a przyczyna jest ukryta p rzed okiem doktora, i której on naw et określić nie może. Jeśli jed n ak nie m am y nic, coby nam za stą p ić m ogło zdyskredytow aną flaszeczkę z lekarstw am i, czyż jesteśm y g or­

si od ludzi z czasów , kiedy to p ro sta w iara w leki w yw oły­

w ała ozdrow ienie?

Istnieją środki zastępcze, stopniow o w ykryw ane i d a ją ­ ce się odczuć. Żaden szerszy um ysł nie może zaprzeczyć cu ­ dom lecznictw a duchow ego, zw iązanym w now oczesnej dobie z nazw iskam i takiem i, ja k H icksona lub m iejscow ościam i, jak Lourdes. A zaznaczyć trzeb a, że tylko d rob na część dzieł, do­

konanych przez ludzi, p osiadających d a r leczenia duchow ego, dochodzi do w iadom ości publicznej. N iedaw no sław a Co- ue’go, uzd raw iającego ludzi i nau czającego, ja k m ają leczyć

(12)

świecie. .-Tak sam o potęga uzdrów /z n a n iu i zrozum ieniu 'sw eg o ja, zc

łdea najw yższej w artości sam o poznania jest rów nie s ta ­ ra, jak ludzkość, i stanow i jed n ą z podstaw ow ych idei w szy st­

kich wielkich religij. N iesłychana trudn ość osiągnięcia tak ie­

go poznan ia w ew nętrznego m echanizm u psychicznego, ażeby m ożna było zużytkow ać je praktycznie, zo stała u zn an a od- daw na, zarów no w starożytności, ja k i w now szych czasach.

T ru d n o ść za sa d z a się na tern dziw nem zjaw isku, że intro- s p e k c ja a) taka, j a k ą s i ę z w y k l e p r a k t y k u j e , nie prow adzi do zrozum ienia sam ego siebie. Przeciw nie, lu­

dzie, zajm ujący się introspekcją, są z reguły pozbaw ieni b a r­

dziej tego d a ru , niż ich lekkom yślniejsi w spó łbracia, gdyż bezcelow e zagłębianie się w sobie tych pierw szych jest tak silnie zabarw io ne w zruszeniem , że nie prow ad zi do konse­

kw entnego m yślenia. N ow a szkoła psychoterapij w ykryła teorję i p rak ty czn ą technikę, prow ad zące bezpośrednio do istotnego poznania sam ego siebie, a poprzez poznanie do sam ouzdro-

Jest rzeczą oczyw istą, że rozw ażan ia nad w zg lęd ną w arto ścią poszczególnych szkół psychologij analitycznej leżą poza zakresem niniejszej pracy, tak sam o ja k i głębsze w n i­

knięcie w ich p race źródłow e i technikę. Z agadnienie, którern m am y się zająć, da się streścić w pytaniu, z jakiem zw raca ją się często ludzie, którzy w idzieli psychanalizę skutecznie sto ­ sow aną do celów leczniczych, lecz nie zn a ją jej z a sa d : „Jak m oże zbadanie pobudek, im pulsów i w zruszeń p ac je n ta w y-

ów p o n a d w s z e lk ą w ą

w ienia. „M asz poznać praw dę, a p ra w d a m a cię uczynić w ol­

nym .”

') Introspekcją - obserw acja w łasnych zjaw isk psychicznych.

(13)

13

leczyć go z codziennych fizycznych objaw ów i ustalonych do ­ legliwości psychicznych?”

Każdem u znany je st fakt, że niem a nic bardziej w yczer­

pującego nad um ysłowy lub uczuciow y konflikt, nad poczucie, że „jesteśm y pociągani n araz w dw ie stro n y ” . I znane też je st każdem u uczucie ulgi i odprężenia, które zjaw ia się w ów ­ czas, gdy konflikt został rozstrzygnięty i ustaje. M aw iam y z utęsknieniem : „W szy stk o mi jedno, co mam robić, bylebym m ógł działać w określony sposób, tak lub inaczej.” O ile kon­

flikt taki je st św iadom y, dochodzim y zazw yczaj do pew nego ro d zaju ostateczneg o postanow ienia, które konflikt usuw a.

Psychologow ie w ykryli jednakże, że w iększość nas je st p ocią­

g an a bezustannie w sprzecznych kierunkach, ale tak, że sobie tego nie uśw iadam iam y.

Św iadom ość człow ieka je st sp ra w ą złożoną. P orów ny­

w ano ją do w ielkiego m orza, którego lśniąca pow ierzchnia w y o b raża to, co zw ykle nazyw am y św iadom ą psychiką, g dy natom iast niew idzialna i znacznie w iększa m asa w ód pod sp o ­ dem w y o b ra ża p o z a ś w i a d o m o ś ć . T a k , ja k w a rstw y w ody bezustannie d obrze m ieszają się z w odą pow ierzchniow ą, zm ie­

niając jej skład i tem peraturę, tak sam o d obrze w arstw y p o za - św iadom ości w ciąż zm ieniają i k ształtu ją n asz e św iadom e myśli i postępki.

Czyny, które w ykonyw am y św iadom ie, są wynikiem m nóstw a im pulsów , w yłaniających się z pozaśw iadom ości.

Św iadom ie m yjem y się, jem y i przygotow ujem y do snu często w ów czas, gd y chcielibyśm y uniknąć n u d y tych czynności.

') W literaturze psychologicznej niemieckiej ostatnio utarł się termin „pozaśw iad om ość” ; autorka używ a terminu „nieśw iadom ość”

(u n con sciou sn es), który w języku polskim źle oddaje dane pojęcie;

w p śychologji francuskiej i w potocznym języku polskim przyjęto term in: podśw iadom ość; w tekście p osługiw ać się będziem y obu w y ­ rażeniam i, Tłum.

(14)

Św iadom ie nie dyskutujem y ze sobą, dlaczego robim y to w szystko. W iem y, nie za sta n aw iają c się nad tern, że jest to ko­

nieczność. C zytam y i piszem y św iadom ie, lecz skom plikow any m echanizm , zapom ocą któ reg o dokonyw am y tego, przed w ie­

lu już laty za p ad ł się w podśw iadom ość. M ożemy sobie ła ­ tw o zdać sp raw ę z tego, że tak jest w istocie, p ró b u jąc ułożyć

(a nie p rz ep isać) list na m aszynie, gdy nie p o siad am y b ie­

głości w d aktylografji. Z początku w cale w ykonać tego nie można, gdyż cała św iadom a uw aga, k tórą należy zw rócić na układanie listu, zo staje pochłon ięta naciskaniem w łaściw ych klaw iszy i nastaw ian iem m aszyny. W życiu m ałego dziecka istnieje okres, w którym dziecko umie pisać i w iązać w całość, nie potrafi jed n ak bez wielkiej stra ty czasu i tru d u piśm iennie tych myśli w yłożyć dlatego, że św iadom ość jego je st pochłonię­

ta mechanicznemu trudnościam i p isania. N aodw rót, uczucio­

w e stan y , kry jące się w podśw iadom ości, często działają bezpośrednio na św iadom ość. Ludzie, m ęczennicy nieśm iało­

ści, bard zo często nie z d a ją sobie sp raw y z tego, że to nie­

śm iałość w łaśn ie sp raw ia, iż w pew nych w yp ad k ach s ta ją się niezręcznym i i nietaktow nym i, gdy znów kiedy indziej są za g w ałtow n i i n azb y t poufali.

T re ść p ozaśw iadom ej psychiki je st tak w ielk a i tak tajem nicza, że n aw et n a jw ię k sz y 'p sy c h o lo g , ch cąc ją okre­

ślić, sta je bezradny. Jest to n iezb a d an a kraina, której tylko k resy zo stały p ró b n ie przem ierzone. N iektórzy b ad a cze z n a ­ leźli racje, u p ra w n iające do przypuszczenia, że za w iera ona dw a bard zo różne obszary, podśw iadom ość niższa, w której kiełkują nasze niższe i bard ziej zw ierzęce popęd y i p o d św ia­

dom ość w yższa, źródło w yższych dążności i pobudek. Roz­

różnienie to jed n ak nie rozpow szechniło się zbytnio, ale jest w pew nej m ierze użyteczne, jak o hipoteza. P rzyszłe b ad a n ia m ogą potw ierdzić, że jest ono o p a rte na rzeczyw istej różnicy.

(15)

15

M ożna pow iedzieć, że pozaśw iad o m o ść p rzecho w u je całe zap om niane przeszłe d ośw iadczenie i zarodki w szelkich naw yków um ysłowych i cielesnych. Z aw iera w sobie w szy st­

kie przyczyny tak zw anych „instynk tow nych” strachów , nie­

chęci i up odobań. P rzytoczym y kilka codziennych p rzy k ła­

dów n a p o p arcie pow yższego tw ierd zen ia:

M am y m oże pozornie dziecinną, lecz n iep rzezw y cię­

żoną niechęć do p o ciąg a n ia dzw onka w ejścio w eg o ; sam i przed so b ą nie przyznajem y się do tej niechęci, gdyż w ydaje nam się o n a śm iesznym kap ry sem ; mimo to dzw onki są czem ś, czego unikam y, o ile tylko m ożem y. D łuższe p oszu kiw an ia w podśw iadom ości w ykryłyby może, że,» będąc małem dziec­

kiem, n ap rzy k ład pociągnęliśm y za dzw onek i upad liśm y na głow ę, do zn ając bólu, lub że zadzw oniliśm y, a o tw o rzył nam ktoś, kogośm y się zlękli, lub kto nas w ykrzyczał; m oże za­

dzw oniliśm y do niew łaściw ych drzw i i zaw stydziliśm y się tej omyłki, ja k w sty d zą się często dzieci w ypadków , które dorośli za nic so bie m ają. Z apom nieliśm y szybko o tern, gdyż zaw sze dążym y do zapom inania rzeczy niemiłych, ale nieokreślona niechęć do dzw onków p o zo stała w naszym um yśle. A oto do ­ rosła k o b ieta u jaw n ia insty n k to w n ą reakcję w p ostaci lęku i gw ałto w n eg o w strę tu na dźw ięk ciężkiego szelestu skrzydeł dużego p tak a. O dnosi się to do zapom nianego w y p a d k u w okresie dziecięcym , gdy zo stała n ap a d n ię ta przez rozłoszczo- nego indora. T ak ie „ fo b je ” są b ard zo rozpow szechnione, a źró d ła ich są często zupełnie z a ta rte , gdy w innych w y p ad ­ kach znów w ysiłek pam ięci łatw o sp ro w a d z a je n ap o w ró t do św iadom ości.

O prócz pam ięci minionych dośw iadczeń, podśw iadom ość za w iera n ad to tak ie niedozw olone p opędy, ja k : chciw ość, próżność, okrucieństw o, lęk przed osobistem niebezpieczeń­

stw em , w ogóle w szystkie instynkty, których cyw ilizow any człow iek się w stydzi. O tóż takt, że k ażd a n orm alna isto ta

(16)

ludzka (a być m oże i w iele w yższych zw ie rzą t) rodzi się z poczuciem w sty d u i chęcią zasto so w an ia szacunku d la sie­

bie sam ego, w skutek czego w yrzeka się w ielu sw ych myśli i czynów , w skazuje odrazu, że psychika ludzka nie je s t je d ­ nością. Istnieje w nas coś, co zw ykle zow iemy sum ieniem , a dla oznaczenia czego p sychologow ie w ym yślili różne d ziw acz­

ne nazw y; to coś działa jako cenzor w naszej duszy. Z dolność do sam okrytyki należy, zdaje się, częściow o do św iadom ości, częściowo do podśw iadom ości. D ręczy nas, gdy czuw am y i zdajem y sobie w pełni sp ra w ę z tego, co zachodzi w naszych m yślach; w ielu ludzi jed n ak odczuw a ją w snach i w chw ilach m iędzy snem a jaw ą;- d o św iad czen ia zaś w ykazały, że w sta ­ nach hipn otycznych silnie zaznacza ona sw oją obecność.

I tak pospolicie człow iek, który wie, że m a w sta ć o pew nej godzinie, czuje nacisk sum ienia, któ ry sta w ia go n a nogi, zanim rozbudzi się o tyle, aby m ógł spojrzeć na- zeg arek lub zdać sobie sp ra w ę z otoczenia. Mc. D ougall w ykazał, że skłonienie o so by m oralnej i uczciw ej do popełn ien ia k ra ­ dzieży lub jakiegokolw iek w ystępk u — n a w e t w śnie h ip n o ­ tycznym w ym ag a ogrom nego w ysiłku. O d p orno ść sum ienia je st za chow ana, jakkolw iek w sp ra w ach , nie z a h acz ający c h , o poczucie m oralne, d an a o so b a je s t najzupełniej skłonna do p o słu szeń stw a w zględem hypn o ty zera. D ziała tu w yższy popęd lub uzasadnienie, które, w edług pew nych opinij ma sw oje źródło w p ierw iastk u pozaśw iadom ościow ym , w yró ż­

nianym , jako p o zaśw iadom ość w yższa. Bez w zględ u na sw o ­ je pochodzenie p ierw iastek ten b ez w ątp ien ia za szczep ia w duszę człow ieka w ieczną rozterkę, gdyż p o zo staje n ieu stan ­ nie w stanie w alki z niższem i instynktam i. M yśl ta nie jest oczyw iście niczem innem , o ile d otyczy w alk m oralnych czło­

w ieka, jego w ysiłku, ja k tylko tern, że postępow ać m a tak, ja k wie, że postępow ać powinien. Z adan ie now oczesnego psy­

chologa natom iast polega na pouczeniu nas, że owe św iadom e

(17)

konflikty są tylko m ałoznaczącenii m om entam i w porów naniu z tam tą, znacznie donioślejszą w ojną, p ro w ad zo n ą w pod ­ św iadom ości, a p o w odującą starcia, których nie uśw iad am ia­

my sobie zupełnie. T e starcia w łaśnie, tw ierdzą p sy chanali- tycy, w yczerpują siły życiow e i pow o d u ją choroby i new rozy ciała.

Jak w idzieliśm y w ięc, św iadom e rozterk i są m ęczące, lecz jesteśm y w m ożności położyć im koniec, p o stan aw ia jąc ostro zw rócić się w tą lub ow ą stronę. N ato m iast konflikty p o dśw iadom e nie m ają końca, gdyż w o 'a nie sia w ia ich nig­

dy pod sąd rozum u, dośw iad czen ia życiow ego. P ra c a an a li­

tyka z a sad za się n a b ad a n iu pod św iadom ości i w y p ro w ad za­

niu na św iatło dzienne u tajonych w alk, k tó re trzeb ią siły fi­

zyczne, poczem p ac je n t je s t zaw sze już w m ożności ob jąć i zażegnać konflikt, dzięki czem u n a stęp u je o dprężenie, przy­

w ra cają ce ciału n orm alną sp ra w n o ść życiow ą. Je st to tak, jak g d y b y zo stała w y kryta i zam knięta szczelina w sam ej isto­

cie naszej, to znaczy w naszym zaw odzie energji życiow ej.

Ź ród ła ow ych p o zaśw iadom ych ro zterek są niezliczone.

N ajpospolitszem m oże je st pew ien rodzaj stra c h u ; o b a w a cho­

roby, w ypadku, z a g raż ające g o nam sam ym lub naszej rodzi­

nie, o b aw a zm iany, grzechu, u b ó stw a, przykrości, strach przed sta ro śc ią i śm iercią n a p o ty k ają się najczęściej. W ięk szą część tych obaw w y t r z e b i a m y , to znaczy św iadom ie nie pozw alam y sobie o nich m yślić, lub w y p i e r a m y , to znaczy, pozw alam y im uto n ąć tak głęboko w p o zaśw iad o - m ości, że zupełnie ich istnienia sobie nie uśw iadam iam y. Jak w iadom o jednak , o b a w a pow oduje n apięcie sił um ysłow ych i fizycznych, jednoczących się dla jej pokonania. N apięcie to zkolei w yw ołuje zm ęczenie i je s t je d n ą z głów nych p rzy­

czyn bezsenności. P sy ch an a liz a w y p ro w ad za przyczynę lęku na pole św iadom ości; tam m oże ją o g ląd ać jej ofiara i znaleźć środki za rad c ze; n a stę p u je w ów czas n aty ch m iasto w e o d p rę -

f

17

(18)

żenie n apięcia nerw o w ego i m ięśniow ego. S tąd to pochodzi m ożność leczenia bezsenności psy ch o terap ią w w yp ad kach , w których zw ykłe środki lecznicze zaw odzą.

Liczne tra k ta ty p sy ch o terap ii n ap isan e są tak, jak g d y - b y usiłow ały dow ieść, że dusza ludzka nie um iała znaleźć leku na rozterki podśw iadom e, zanim F reud, A dler, Ju n g nie narzucili swoich teoryj niedow ierzającem u i rozczarow anem u św iatu. Jest to oczyw iście p rz esad ą , do jakiej skłonni są nazbyt gorliw i w yznaw cy w ielkich idei. P raw d ą jest, że do­

skonale zdro w a p sychika radzi sobie ze sw ojem i rozd źw ięka- mi, tak jak radzi sobie doskonale zdrow e ciało z pokarm em

— to znaczy, nie pośw ięcając mu szczególnej uw agi. Mniej tęgie lub bardziej w rażliw e stru k tu ry psychiczne rozp o rzą­

dzają innem i, m niej lub w ięcej odpow iedniem i m etodam i przy­

sto so w an ia. R eligja, n ap rzykład, lub .filozofja lub w reszcie ciężka p raca m ogą działać, jak o p a łja ty w y ,J) a niekiedy,

— jako m etoda leczenia. P rzy p a trzm y się typow i relig ijn e­

m u; bard zo często najw iększy rozdźw ięk takich osób sk o ja­

rzony je st z o b a w ą grzechu, gdyż p rzyw ykły o g ląd ać życie ze stan o w isk a grzechu i cnoty. C złow iek teg o rodzaju, o ile je st szczery, bard zo często zn ajd u je ucieczkę w spow iedzi pod jakąko lw iek p o stacią . C zęsto słyszym y isto tn ie zdanie, że ratunek sum ienia i spo w ied ź są i pow inny być d la k sięd za odpow iednikiem psychanalizy, i b ez w ątp ien ia tak b y w a nie­

kiedy. W y o b raźm y sobie kap łan a, w yszkolonego w analizie i rozpo rząd zająceg o nieograniczonym czasem każdego pe­

n iten ta oraz sw o b o d ą p o ru szan ia w szelkich tem ató w , a w ó w ­ czas obie te m etody stan ą się jednoznacznem u W szak że w zw ykłych w aru n k ach spow iedzi — sakram en tu , rzeczy m ają się zgoła inaczej. W eźm y choćby ta k ą sp ra w ę: n asz e tajn e

*) P aljatyw — środek łagod zący lub opóźniający zfo, lecz nie sięgający do jego źródeł. Tłum.

(19)

i pod św iad o m e o b aw y nie są w szak koniecznie „g rzec h am i” , dlateg o tez nie są u w ażan e za tem aty do spow iedzi przed B o­

giem lub w obec księdza. Czyż ten, kto m a zw yczaj chodzenia do spow iedzi, będ zie w yznaw ał, iż o b aw ia się śm ierci w sku­

tek rak a, gdyż jego m atka um arła z pow odu tej cho rob y?

N ajp raw d o p o d o b n iej dan y osobnik nie będzie sobie u św iad a­

miał, że strac h ten w nim żyje, a g d yby n aw et tak było — czyż uw ażałby go za grzech!

F aktem jest, że o so b a zd ro w a na d uszy i ciele ro zp o rzą­

d za m niej lub w ięcej skutecznem i sposobam i u p o ran ia się z ro zterk ą duchow ą. Ale p rzyznać m usim y, że w najlepszych n aw et w a ru n k ach zdrow ie je s t niepew ne. W każdej chw ili jak iś nadm ierny w ysiłek m oże zachw iać rów n o w ag ę, a w te ­ dy jed n o stk a ta nie jest już w stan ie radzić sobie sam a. G dy się to zd arza, m ów im y o „załam aniu n erw ow em ” , a lekarze przep isu ją odpoczynek ¡ o s w o b o d z e n i e s i ę o d z m a r t w i e ń . N iektóre ofiary ch oroby m ogą w praw d zie pozw olić sobie na „o d p o czy n ek ” w sensie urlopu, w akacyj, ale co m a począć osoba, udręczona przez troski i obaw y, ab y o sw obo dzić się od tych cierp ień ? Z ała m a ła się w łaśnie dlateg o , że' nie p o trafiła sobie d ać rady, a w ów czas p ew n a znajom ość m echanizm u podśw iadom ości m oże być p ra k ty c z­

nie b ard zo cenną.

P o p rze d zając e ro zw ażan ia m ają na celu uśw iadom ie­

nie choć w pew nym stopniu czytelnika , zupełnie n ieo b zn aj- m ionego z psych o lo g ją analityczną, dlaczego i w jaki sposób p sy ch an aliza m oże być m eto d ą leczniczą. N a stę p u ją ce roz­

d ziały nie są ro z p ra w ą o psy ch an alizie ze stanow iska lek ar­

skiego; je st to p ró b a p rz ed staw ien ia w sp osób łatw y i po­

p u larn y p o g lą d ó w w spółczesnych p sy ch an ality k ó w n a du­

szę ludzką i jej m echanizm .

19 ' /

(20)

TERM INOLOGJA.

W szelk a nau k a lub m etoda naukow a, k tó ra s ta ła się popularnem hasłem , byw a mocno p o szko dow ana w sku tek te­

go, iż używ a się jej term inologji b ard zo sw obo dn ie i nie­

ściśle. Jej p ospo litsze w yrażen ia techniczne p rzyjm u ją zn a­

czenie potoczne i stę p ia ją się, jak o n arzędzia naukow e. Tak się stało z psychan alizą, czego w ynikiem je st fakt, że czy tel­

nicy p ra c o tym przedm iocie w ynoszą błęd ne pojęcia, po­

niew aż uprzednio nabyli błędnych lub m glistych w yo b rażeń o znaczeniu term inów technicznych, w ystępujących w tych pracach.

Z w ażyw szy, że k siążka niniejsza przezn aczo n a jest dla szerszych, naukow o niew ykształconych kół społeczeństw a, a zarazem m a być w stępem do głębszych stu d jó w nad rozle­

głym i w ażnym przedm iotem , n astręcza się konieczność uw zględnienia o d ra zu na początku tej trudności term inolo­

gicznej.

N ow sze książki z psychologji analitycznej pisane są tak, jak g d y b y czytelnik znał przynajm niej elem entarną term inolo- g ję; tłum aczą w ięc one tylko niejasne i zag m atw an e nazw y.

T ak ie w y rażenia ja k : z e s p ó ł (k o m p lek s), e k s t r a -

(21)

w e r s y j n y , p r z e r z u t uw ażane są, jak o część składow a języ k a potocznego. Z w łasnego zaś dośw iadczenia wiem, że w łaśnie takie term iny w y m ag a ją staran n ej definicji, o ile m a­

ją zachow ać jakąkolw iek użyteczność naukow ą. W niniej­

szym ro zdziale rozw ażym y więc znaczenie kilku w yrażeń n a j­

pospolitszych.

Z e s p ó ł (kom pleks).

Zespołem lub kom pleksem nazyw a się g ru p ę n atu ry s a ­ m orzutnej i w zruszeniow ej, zespoloną przez danego osobnika z pew nem i przedm iotam i; m ów iąc prościej — zespół je st g ru ­ p ą osobistych skojarzeń, w yw oływ anych w um yśle A p rzez X.

K ażdy um ysł ludzki je s t konglom eratem kom pleksów . W najw cześniejszym dzieciństw ie zaczynam y już tw orzyć sko­

jarz en ia w zruszeniow e z każdym przedm iotem , z którym w cho­

dzim y w styczność! sk ojarzenia te"z dniem każdym rozszerza­

ją się i sta ją się coraz bardziej złożone. I tak : dziecko, sie­

d zą c na dyw anie przy piecu i p rz y g lą d ając się, ja k g rz eją przy nim jego jedzenie, k ojarzy o g i e ń z przyjem nem w rażeniem c i e p ł a , ś w i a t ł a i z a s p o k o j o n e g o g ł o d u . S parzyw szy się o drzw iczki, dod aje do sw ego-zespołu z a b a r­

w ione w zruszeniem pojęcie b ó l u i s t r a c h u . O tocze­

nie dziecka przedsiębierze środki, a b y ono nie sparzyło się po ­ nownie, i skojarzenie bólu zam iera, g d y n ato m iast sko jarzenia zadow olenia w zm acniają się przez codzienne p o w tarzan ia do­

póty, dopóki dziecko nie odzyska zespołu przyjem nościow ego na w idok palącego się ognia. Intelektualne pojęcia o jakim ś przedm iocie, nab y te aktem woli, nie tw orzą tego, co się tech­

nicznie nazyw a kom pleksem . To, czego się intelektualnie n a­

uczyłem o alkoholizm ie i zakazie sp rz ed aż y i używ ania n ap o ­ 21

(22)

jów w yskokow ych (p ro h ib icji), nie stan ow i m ego zespołu 0 tym przedm iocie. W iem , że p ijań stw o je s t p rzyczyną nie- w ysłow ionej nędzy i u p adku; jed n ak ż e moje w z r u s z e ­ n i o w e sk o jarzen ia z w ó d k ą i winem łączą się z ro zg rzew a­

jącym napojem , w ychylanym u kom inka po długim dniu, spę­

dzonym na świeżem pow ietrzu lub z w ykw intem k ry ształo ­ wych naczyń i lśniących sreber p rzy biesiadnym stole. T o też nie należy się bynajm niej spodziew ać po mnie, abym z unie­

sienia zapału odpow iedział n a odezw ę prohibicjonisty, a to dlatego, iż tkw i w e mnie odnoszący się do tego przedm iotu zespół przyjem nościow y, który głębiej sięga od mojej n a­

bytej m ądrości.

Kom pleks m oże się sta ć dożyw otnią w łasnością, może jed n ak rów nież .utw orzyć się i rozw iać w ciągu kilku godzin.

N aprzykład, czynniki w zruszeniow e, k tó re każą mi z całą siłą p ra g n ą ć ład n eg o dnia, m ogą mnie zupełnie zaślepić na niew ątpliw e odznaki niepogody. W dan ej chwili istnieje we mnie zespół „m eteorologiczny” , w szak że m oja zdolność do tw orzenia sąd u o pogodzie pow róci n az aju trz, gdy z dniem tym rozproszy się mój zespół w zruszeniow y.

P sy ch o tera p ja m a do czynienia n a w ielką skalę z głę­

boko zakorzenionem i kom pleksam i przykrem i. T reści m yślo­

we, otoczone takiem i zespołam i, u su w ają się w podśw iadom ość 1 w yw ołują tam rozterki. P sy ch jatrzy p o siad ają środki, po­

zw alające im w ykryw ać owe treści, a gw ałtow ne w zruszenia, które one b u d zą za dotknięciem , p ro w a d zą do zrozum ienia podśw iadom ych przebiegów p acjen ta. T a k n ap rzy kład, do­

któr, leczący dziecko, przekonyw a się, że w y raz k r ó l i k pow oduje w niem silne w zruszen ie; w y d o staje w ięc na po­

w ierzchnię głęboko w y p a rty lęk, któ ry pow stał, gd y dziecko

■było obecne p rzy strzelaniu do królików, co napełniło je p rzera­

żeniem. Kiedy indziej znów lekarz, m ający pod sw oją opieką

(23)

23

dorosłego m ężczyznę, zauw aża, że w yrazy : w o d a , j e z i o ­ r o , p ł y w a n i e są w skaźnikam i kom pleksu, to znaczy, że w yw ołują dziw ne w zruszenie i stw ierdza, że p acjen t m yślał o utopieniu s i ę . 1)

W y p a r c i e ( s t ł u m i e n i e ) i w y t r z e ­ b i e n i e .

W yparciem , czyli stłum ieniem nazyw am y m imowiedne zepchnięcie w podśw iadom ość przykrych zespołów ; w ypieram y n aprzykład pojęcia, gdy w yw ołujem y ich zapom nienie, nie siląc się na to św iadom ie. W y t r z e b i e n i e je st to ce­

lowe ukrycie w zruszenia. Dzień po dniu, dajm y na to, zap o ­ m inam y uiścić się z naszych zobow iązań lub n ap isać niemiły list; w tym w ypadku m am y do czynienia z nieśw iadom em w y ­ parciem . N atom iast gdy zatajam y , że w yszliśm y z n aszego pokoju w bard zo złym hum orze, lub że rozm ow a naszego są sia d a nudzi nas mocno — w ów czas je st to w ytrzebienie.

Św iadom e w ytrzebienie p row adzi niedostrzegalnem i krokam i ku nieśw iadom em u w yparciu, czyli stłum ieniu. W niedaw no przeprow adzonem b ad a n iu m orderstw a, popełnionego w Chi­

cago przez dwóch zbrodniczych chłopców , Leopolda i Loeba, stw ierdzono, że w w y padkach tych n astąp iło niezw ykłe wy­

parcie reakcyj w zruszeniow ych; w toku b ad a n ia w yjaśniło się, że Leopold, chłopiec o w yjątkow ej um ysłowości, od w czesnego dzieciństw a w ytrzebiał z rozm ysłem w szelkie uczu­

cia litości, przyw iązania i t. d., gdyż zrozum iał, że p rzeszk a­

dzałyby mu one w zaspo k ajan iu w łasnych zachceń. Później, w dalszem życiu, w ytrzebianie to stało się autom atyczne i w y­

mknęło się jego św iadom ej kontroli, p rzy bierając tern sam em po stać w yparcia. Równie często z d a rz a się jednak, że w y p ar­

cie od początku je st natychm iastow e i autom atyczne.

') Hart. P sych ology of Insanity, Camb. Univ. Prex.

(24)

Z r a c j o n a l i z o w a n i e .

W zruszenia, w yw ołane w ypartem i zespołam i, nie po­

sia d a ją w yrozum ow anych przyczyn w św iadom ości. O dczu­

wam, przypuśćm y, silną odrazę do m ego są siad a M. W rze­

czyw istości niem a żadnych pow odów do tak gw ałtow nego w strętu, dow iedziaw szy się jednak, że w pew nej sp raw ie po­

traktow ał on w niem iły sposób m ego znajom ego, staję po stro ­ nie tego o statniego z ta k ą energją, że sam się jej w głębi duszy dziwię, i zn ajd uję w tern zajściu w yb orną pobud kę do nienaw idzenia M. P rzytem albo nie zd aję sobie sp raw y z tego, że m oja rycerskość w zględem T . je st p ó ź n i e j s z a od mej nienaw iści do M., albo też w yjaśniam tę niezgodność chronologiczną, m ów iąc, że zaw sze in stynkto w nie uw ażałem M. za przykrego człow ieka. Proces taki, w którym p o d staw ia­

my w yrozu m ow an ą pobudkę pod pozornie nierozum ne w zru ­ szenie, nazyw a się z r a c j o n a l i z o w a n i e m . G dy­

bym potrafił czytać w mej podśw iadom ości, dostrzegłbym , że głos M. przypo m ina mi głos nielubianego nauczyciela w szkole p rzyg otow aw czej, któ ry daw ał dużo pow odów do znie­

naw idzenia go. O rzeczyw istein jego istnieniu jed n ak zapo­

m niałem zupełnie.

A oto inny przykład. M łody człowiek, zn a jd u ją cy się w trudnem położeniu m aterjalnem , zm uszony je st udać się o p oradę do bezpłatnej lecznicy, w której oczekuje długo na sw o ­ ją kolej w niew ygodnej i brudnej sali. G dy w końcu lekarz d o strz e g a go, w y bucha on g w a łto w n ą i histery czn ą ty rad ą przeciw o bojętności i b rutalności, z ja k ą sanitarjuszki o dn oszą się do b i e d n y c h k o b i e t i d z i e c i , oczekujących w lecznicy. D oktorow i gw ałto w n o ść tego w zruszen ia w y d a je się p o d ejrzan a; wie on też z dośw iadczenia, że przychodni jego pacjenci trak to w a n i są grzecznie i z lud zko ścią; p rzy ­ puszcza zatem , co u d aje mu się też dow ieść, że w m ło­

(25)

25

dym człow ieku istnieje zespół u b ó stw a, k tó ry zo stał silnie p o d rażniony przez m yśl o upokorzeniu, polegającem n a k o ­ rzystaniu z bezpłatnej pom ocy lekarskiej, jako też w sku tek konieczności długiego o czekiw ania w niew ygodnej sali. Z a­

znaczyć należy, że lekarz, o którym m ow a, nie był cynikiem , p o d ejrzew ającym każde szlach etn e i altru isty czn e w zruszenie bliźnich; n ato m iast histery czn a g w ałto w n o ść tego w zrusze­

nia posłużyła mu jako w skaźnik u tajonego zespołu. Istnieje w p ra w d zie n am iętność oburzen ia w obec po litycznych i sp o ­ łecznych nadużyć i cierpień bliźnich; jeśli jednaK jak iś pozor­

nie zupełnie nieo so b isty tem at budzi w n a s zaw sze skłonność do żyw ej i gorącej w ym iany zdań i drażni nasze uczucia, d o b rze będzie, jeśli sp róbujem y zdać sobie sp ra w ę, jakie są nasze o s o b i s t e sk o jarzen ia z tym tem atem .

O p ó r .

P o n iew aż w ypieram y do p odśw iadom ości w szelkie przykre i u p o k arzając e dośw iadczenie, tern sam em w sp o ­ sób n atu ra ln y staw iam y op ó r w szelkim w ysiłkom , z d ą ż a ją ­ cym do u św iadom ienia tego przeżycia. P acjen t, p o d leg ają cy psychanalizie, d o św iad c za nieraz silnego w zruszen ia, gdyż św iadom ie p rag n ie z całych sił w spó łd ziałać z k u ra cją; gdy p ozaśw iad om y op ó r zostanie p rzełam any, bez w zględu na to, kosztem jakich w zruszeń to n astąp iło , ulga, w yw o łan a osw o ­ bodzeniem energji, je st tak w ielka, że o stateczn y efekt je st w rażeniem odśw ieżen ia sil raczej, niż zm ęczenia. O sobnik, o dczuw ający potrzebę kuracji psychicznej, często w y o b raża ją sobie, jako proces tak w yczerpujący, iż u tru dniłaby mu pracę codzienną. W w ielu jed n ak w yp ad k ach rzecz się m a o d w ro t­

nie. W zro st energji je s t nietylko ostatecznym , ale i bezpo­

średnim wynikiem leczenia.

(26)

P r z e n i e s i e n i e .

G łębsze filozoficzne w ejrzenie w isto tę p rzen iesien ia p rz e ra sta ram y niniejszej książki. T e in a t to delik atn y i za­

gm atw an y , D la praktycznych celów w y starczy , jeśli będziem y w iedzieli, że przeniesienie je s t to uczucie zaufania, szacunku i sym patji dla lekarza. W ielu ludzi żyw i takie uczucia do sw oich lekarzy, o ile są katolikam i — do sp ow iedników lub do w szelkich tych osób, k tó re w y stęp u ją, jako m entorzy i' p rzy­

jaciele, m ogący im dopom óc. O pór, o którym by ła w yżej mo­

w a, przyjm uje niekiedy p o stać czegoś, co nazw ano n e g a - t y w n e m p r z e n i e s i e n i e m w zględem anality k a. Z n a­

czy to, ze pacjen t, nie ch cący w ejrzeć w e w łasn ą p o d św iad o ­ m ość, po b u d za w sobie samym uczucie od razy do an ality k a i posługuje się tern uczuciem dla p o w strzy m an ia zw ierzeń lub p rz erw a n ia kuracji. Jest to, oczyw iście, jed n a z p ostaci zracjo n alizo w an ia, gdyż, jeśli ktoś zdecydow ał się n a k u ra ­ cję, w ów czas usunięcie się od niej je s t p ostępkiem n iera cjo ­ nalnym , który p oprzeć trz e b a jakim ś czynnikiem w y ja śn ia ­ jącym . U jem ne p rzen iesienie niezaw sze jed n ak je st ra cjo ­ nalizacją. M oże być w yw ołane innemi przyczynam i, ale d o ­ póki trw a , stan o w i przeszkodę d la skutecznego leczenia.

D aw niejsze p ra ce z p sy chanalityki budziły w czytelni­

kach pojęcie, że m iędzy analitykiem a jego pacjentem zach o ­ dzi jakieś w d otychczasow ych rocznikach uczuć nieznane zjaw isk o ; p isan o też i m ów iono o tern w iele szkodliw ych niedorzeczności. P a c je n ta w yo b rażan o , jak o z a k o c h a ­ n e g o w lekarzu i to w sp osób tajem niczy i raczej jaw n ie nienorm alny. W sz ak że n ajp o sp o litsze d o św iad czen ie uczy nas, że najzdolniejsi lekarze zarów no duszy, jak i ciała, m ają tłum y za palonych i o d danych zw olenników , których w d zięcz-

(27)

27

hóść i podziw m ogą być n atu ra ln e i zd row e lub też n iezró w ­ now ażon e i nadm ierne. S tosunek taki nie je s t niczem no- w em , je st rów nie starożytny, jak ludzkość, i musi trw a ć tak długo, jak długo jeden człow iek m a m ożność d aw an ia, a drugi p ragn ie otrzym yw ać.

R o j e n i a (M arzenia na jaw ie).

T erm in „ro je n ie” je st często używ any w psychologji analitycznej, a fakt, że techniczne jeg o znaczenie różni się nie­

co od potocznego, prow adzi do pom ieszania pojęć. Rojenie je st to sen na jaw ie, w którym życzenie, niespełnione w rze­

czyw istości, zo staje zrealizow ane lub zaspokojone. Ś w iat ro­

jeń p rz eciw staw ia się św iatu rzeczyw istem u. Z upełnie zdrow y i zrów now ażony um ysł uznaje rojenie za to, czem je st w rze­

czyw istości, i sta ra się b ąd ź przeo b razić je w rzeczyw istość, bądź św iadom ie posługuje się niem, jak o ro zryw k ą i w ypo­

czynkiem . W szak że w ielu ludzi tylko częściowo zd aje sobie sp raw ę z istoty m arzenia na jaw ie i umie się niem posługiw ać.

Ci, których nazyw am y niezrów now ażonym i i chorym i, zupełnie nie są w stan ie odróżnić urojenia od praw dy. Dziecko, któ­

re w y o b ra ża sobie, że je s t czerw onoskórym , w alczącym p o d ­ stęp n ie z b ia ły m i,1) w y ró w n y w a sobie w m arzeniu na jaw ie ogran iczen ia i b ra k um iejętności, w ynikające z jego dziecię­

ctw a. W ielu z n as w naszych czasach, pełnych pośpiechu, h a­

łasu i nadm iernej odpow iedzialności, w y n a g ra d z a to sobie, m arząc, iż są w olni od „całej tej brzęczącej hoło ty ” . M arzenia tak ie dla zw ykłego człow ieka są tylko grą, jakkolw iek w umy­

śle genjalnym m ogą być zaczynem i natchnieniem do w ielkich dzieł sztuki. Ani my sam i, ani dzieci nie bierzem y ich dosłow ­ nie. R ojenia, skierow ane ku jednem u celow i, którem u przy-

‘) W tekście użyto innego przykładu, w y m agającego od czytel­

nika w iększej znajom ości literatury dziecięcej angielskiej. Tłum.

(28)

św ieca d o b ra intencja, są najcen n iejszą rzeczą, ja k ą p o siad ać m oże dziecko lub m łodzieniec. B io g rafja G arfielda l ) mówi nam , ja k w izja m ałego w ieśniaka, ogląd ająceg o siebie, jak o p re zy d en ta S tan ó w Z jednoczonych, sta ła się rzeczy w isto ścią;

a życiory sy C live’go, K olum ba i B ooker W a sh in g to n a d o sta r­

cz ają nam podobnych przykładów . Z drugiej jed n ak strony m gliste d ążen ie do „d o k o n an ia czegoś w ielkiego w p rzy szło ­ ści” przyzw yczaja do znajdow ania zaspoko jenia w am bitnych m arzeniach, które są n ajbardziej kuszącym i niebezpiecznym z pośród w szystkich w rogów zw ycięstw a.

S tu d ja folklorystyczne ze stan o w isk a rojeń, w łaściw ych danej rasie, stan o w ią now ą gałęź b ad ań niesłychanie cieką - wych. N ajm łodszy syn, który w yw odzi w pole starszych, brzydkie k aczątko, które przyćm iew a najpiękniejsze sw oje to­

w arzyszki, K opciuszek poniżony, a w reszcie trium fujący, T om ­ cio Paluch, który otrzym uje siedm iom ilow e buty, — takie m arzenia sp o ty k ają się w baśniach w szystkich narodów , a to dlatego, że m łody naród, ja k i m łody osobnik, odczuw a z a ­ w sze sw oją niższość i w yrów nyw a ją p rzez urojenie.

L i b i d o .

P oczątkow o term in ten używ any był przez F reu d a i jego szkołę dla oznaczenia p o żą d an ia płciow ego lub psychicznej p ostaci insty nktu płciow ego. W m iarę p o g łęb ian ia się w iedzy i dośw iadczenia w yrażenie to rozszerzało sw oje znaczenie i obecnie pospolicie, jakkolw iek niezaw sze, stosow ane je s t dla oznaczenia całkow itej energji życiowej lub nam iętności ży­

ciowej osobnika, nurtu, którym nieodm iennie płyną jego myśli, po żąd an ia i skłonności.

’) F r o m L o g C a b i n t o W h i t e H o u s e .

(29)

29

I n t r o w e r s j a i e k s t r a w e r s j a .

M ówiąc krótko, introw ertykiem je st jedno stk a, której libido, czyli siła życiow a, zw rócona je st n aw ew n ątrz ; ek stra­

w ertykiem zaś ten, k tó reg o libido zw rócone je st n azew nątrz.

E k straw erty k wychodzi na spotkan ie ludzi i rzeczy, roz­

koszuje się zetknięciem z niemi, unika sam otności i rozm yślań.

Introw ertyk obaw ia się i instynktow nie unika zetknięcia ze św iatem zew nętrznym , je st pełen rezerw y, nietow arzyski, w y ­ starc za sobie sam . P ow ierzchow na ch a rak tery sty k a po leg a­

łaby na porów naniu typu ekstraw ersyjnego do fo k sterjera ży­

w ego, przyjacielskiego, pełnego ciekaw ości, śpieszącego i o b ­ w ąchującego z zapałem każdego człow ieka i k aż d ą rzecz;

gdy tym czasem in trow ertyka poró w naćby m ożna do kota, któ­

ry niechętnie w d a je się w cudze sp raw y i woli „ch ad zać sw o- jem i d ro g am i” lub siedzieć spokojnie i o ddaw ać się kontem ­ placjom „n ad ab so lu tn ą m yszą” . W sz ak że porów nan ia po­

w yższe, którem i posługiw ano się tak często dla zilustrow ania obu tych typów psychicznych, nie o sta ją się przed bliższem zbadaniem i glębszem roztrząśnięciem , gdyż introw ertyk nie­

koniecznie musi być pochłoniętym p rzez sam ego siebie ego­

istą, ta k sam o ja k ekstraw erty k nie je st synonim em w spó ł­

czucia, miłości bliźniego i ochoczej usłużności.

E kstraw erty k skupia uw agę na świecie przedm iotow ym . Ludzie i rzeczy stanow ią dla niego wiele. N ie znosi, aby m eble jego p o ru szan e były z m iejsca, gdzie przyw ykł je zn ajdo w ać;

odd an y je st n a łup niepokoju, g dy tylko codzienni jeg o to­

w arzysze, ro dzina lub przyjaciele zn a jd u ją się poza prom ie­

niem, w którym m oże ich dosięgnąć. P rześlad u je go myśl, że złodzieje n a jd ą n a jeg o dom , lub że wykolei się pociąg, w którym p odróżu je jego rodzina. R ozkoszuje się działaniem , nie m a chwili spokoju, gdy zm uszony je st do bierności. D o­

s trz e g a swój zew nętrzny cel w yraźnie i nie troszczy się zbyt­

(30)

nio o interesy innych ludzi, o ile s ta ją mu na drodze. Jeden zdecydow any ek straw erty k w rodzinie tak nieraz napełni cały dom sw o ją fizyczną i duchow ą osobą, że jeg o rodzeństw o zo staje powoli w y p arte z życia. Pom im o to, jeg o zain tereso w a­

nia w stosunku do innych ludzi i jego zdolność w yrażan ia w spółczucia m ogą być tak wielkie, że przyciąga on m nóstw o przyjaciół i zw oleników . M oże dojść do w ybitnych w yników , jak o m ówca, polityk, kaznodzieja, a rty s ta sceniczny, lekarz, nauczyciel, o rg a n iz ato r i działacz społeczny, nie jest jed n ak praw dopodobne, aby m ógł się sta ć wielkim myślicielem i tw órcą.

D la introw ertyka św iat zew nętrzny znaczy stosunkow o, b ard zo mało. B rak mu w ę c h u do o b racan ia się w nim.

Z azw yczaj pieści m arzenie w yzbycia się w szelkiej w łasności.

P o zo staje to tylko m arzeniem , niemniej jed n ak jest dla niego sym ptom atyczne. M oże m ieszkać w brzydkim i nieharm onij- nym pokoju i naw et nie zauw aży tego; ozdoby i aspidicje, postaw ione przez gospodynię domu, są mu rów nież o b ojęt­

ne. N ie p rz eślad u ją go w izje n ap a d u złodziei, nie p osiada też fobji kolejow ej. Czuje, że gdyby to, co posiad a, zostało kiedykolw iek utracone, da się ono zaw sze zastąpić, i że przy ­ jaciołom jego ta k sam o nic nie grozi, g dy są zdała od niego, jak w ów czas, gdy zn a jd u ją się p rzy nim. Lęka się tylko jed­

nego, j a k k o l w i e k r z a d k o z d a j e s o b i e z t e ­ g o s p r a w ę , m ianowicie — utracenia łączności z rzeczy­

w istością i z zew nętrznym św iatem . M oże go czasem naw ie­

dzić niejasne przypuszczenie, że być może, jest niezupełnie zdrow y n a umyśle, i że nikt tego nie dostrzeg a. O baw ia się ludzi obcych, ale p rz era ża go myśl, że, o ile nie uda mu się przezw yciężyć sw ojej niechęci, pozostanie osam otniony zupełnie i oszaleje. C h arakterysty czną jego zm orą nocną jest, żę w stęp uje na schody coraz w yżej, ale najw yższy stopień

(31)

schodów tych zaw ieszony je st w p rzestrzeni, a stopnie, któ­

re przebył, ro z p ad ają się w nicość, gdy tylko oderw ie od nich nogę. Lub że znajd u je się w pokoju na piętrze i wie, że scho­

dy, którem i się doń dostał, są spróchniałe, tak iż załam ią się, gdyby próbo w ał zejść. Sny te są sym bolem jeg o p o dśw iado ­ m ego strachu, że straci całkow icie łączność z rzeczyw isto­

ścią zew nętrzną. Introw ertyk p o siad a dużo sam okrytycyzm u, je st niezdecydow any w postępow aniu, poniew aż nie ufa w łas­

nem u sąd ow i; je st w zględny dla innych ludzi, umie w ejrzeć w ich trudności, dlatego że potrafi sobie w yobrazić, ja k w łas­

ne jego po stępow anie odbija się na innych. Lubi zm ianę oto ­ czenia i pracy, gdyż zn ajd u je w tern niezbędny dla siebie bo­

dziec zain teresow ania św iatem zew nętrznym . Jest to typ, z któ­

rego rek ru tu ją się pisarze, myśliciele, badacze, żarliw i wy­

znaw cy religijni, mistycy.

S krajności w obu typach psychicznych są niebezpiecz­

ne, i instynkt sam ozachow aw czy skłania ludzi do szuk ania rów now agi. E k straw erty k czuje w sobie ustaw iczną ż ą ­ dzę spokoju, ciszy i zdolność do zn ajd o w an ia zadow olenia poza św iatem zew nętrznym ; n ato m iast in traw erty k doznaje ciągłego popędu do szu k an ia łączności z otoczeniem . W n o r­

m alnych osobnikach obu typów p o żą d an ia te zn a jd u ją zasp o ­ kojenie, i u stala się pew nego ro d zaju rów now aga. P o za tern czysty typ, łatw o d ając y się w yróżnić już w dzieciństw ie i mło­

dości, silnie się zm ienia w m iarę, ja k postępuje życie, i roz­

szerza się jego w ykształcenie. G dy natom iast nie u daje się osobnikow i osiąg n ąć pew nej rów now agi, w tedy za zn acza się jakiekolw iek niedom aganie nerw ow e. M oże się ono w y ra­

zić, jak o choroba um ysłow a, ale najczęściej nie p rz e k ra ­ cza stadjum dziw actw lub fizycznych zaburzeń; b ąd ź co b ądź jed n ak w y raża się zaw sze, jak o taki lub inny stan upośledzenia.

31

(32)

t w i e r d z e n i e (fik s a c ja ).

T erm inu „utw ierd zen ie” używ a się dla w sk az an ia stan u psychicznego, w ystępującego w tedy, gdy osobnik w zb ran ia się dokonać tego kroku n ap rzó d w życie, którego w y m aga nor­

m alny rozwój.

N ajp o sp o litszą po stacią utw ierdzenia je st utw ierdzenie się w stad ju m dziecka w obec rodziców . T a k jak niemowlę sta ra się oprzeć fizycznem u przebiegow i „o d staw ian ia od pier­

s i” , tak sam o w z rastając e dziecko i m łodzieniec d ą ż ą do w y­

m ag an ia lub przyjm ow ania um ysłow ego i duchow ego o parcia i pom ocy od rodziców w ów czas jeszcze, gd y oddaw na poza potrzebę takiej pom ocy w yrośli. Jedno lub dw a pokolenia tem u ta niezdrow a zależność w y ra żała się w postaci uszano­

w ania, p osłuszeństw a. S ta ra pan n a, k tó ra daw no przekroczy­

ła w iek średni, nie p o trafiła sam odzielnie postaw ić jednego kroku, m usiała przedtem „sp y tać m am y” ; obecnie za stą p iła ją rozpieszczona m łoda dziew czynka, k tó rą chronią i strze g ą od w szelkiej tw ardej rzeczyw istości pełni pośw ięcenia rodzi­

ce w ów czas naw et, gdy daw no poza nią zo stały lata, czynią­

ce niezbędną tak ą opiekę.

U tw ierdzenie p rzy rodzicach zd arza się w bardziej su b ­ telnej, niem niej jed n ak pospolitej postaci w śród dorosłych, którzy o d d aw n a porzucili dom rodzicielski i stali się sam o­

dzielnym i i niezależnym i ludźmi. T y p m ężczyzny, który w głębi oczekuje od żony sw ojej stosunku m acierzyńskiego, lub k tó ry poślubionej kobiecie m atkę sw oją jako w zór staw ia, je st w ciąż w podśw iadom ości swojej „m am inym synkiem ” . U tw ierdzenie p rzy rodzicach m oże być w ynikiem przetrw an ia zbyt dziecięcej form y miłości do rodziców , ale najczęściej w ynika z dom ieszki jak ieg o ś lęku. T a k n ap rzykład stosunek dorosłej kobiety do m ężczyzn w ogóle m oże być zabarw io ny pochodzącym z lat dziecinnych w ypartym lękiem przed oj-

(33)

33

ceni. G dy lęk ten zostanie doprow adzony do św iadom ości, m ożna bętlzie, być może, znaleźć jego źródła w jakim ś dzie­

cięcym p rzestrach u i w ykorzenić go odrazu, poczem n astąpi stopniow e w yrów nanie stosunku do płci m ęskiej. W y raża ją c się ogólnikow o, m ożna pow iedzieć, że utw ierdzenie jest z a ­ przeczeniem w szelkiego postęp u ; je st lekkom yślną p ró b ą p rze­

ciw staw iania się praw u „odm iany, które je st życiem ” .

N a w r ó t (re g re s ja ).

T erm in ten oznacza cofnięcie się osobow ości; zd a rza się ono w ów czas, gdy osobnik nie potrafi opanow ać danej sytu ­ acji. Ł agodn e postaci naw rotu spotykam y na każdym kroku.

D ziew czynka, zd a ją ca sobie spraw ę, iż w yrosła poza to s ta - djufn, w którem m atka m oże uchronić ją od w szelkich niemi­

łych zderzeń ze św iatem zew nętrznym , kładzie palec d o ust i „pieści się” w mowie, robi to zaś w celu uniknięcia tego, co jej niemiłe. N a stą p ił „ n a w ró t” do okresu w czesnego dzie­

cięctw a. M łody człowiek, który nie potrafi zainteresow ać się niczem innern, ja k g rą w krokieta i uchyla się od w yboru z a ­ w odu, cofa się, n aw raca do okresu chłopięcego, gdyż życie męskie w ydaje mu się za trudne. Człowiek taki jest uw ażany za mało w artościow ego członka społeczeństw a, o ile jed n ak n aw ró t posunie się dalej, ja k w w ypadku p ana D icka z D a­

w id a C opperfielda *), który ustaw icznie pow racał do fazy puszczania lataw ców , w ów czas taki stan um ysłowy jest u w a­

żany za chorobliw y. Jeden z najgłośniejszych w ypadków n a­

w rotu, to w y padek australijsk ieg o żołnierza, który w czasie wielkiej w ojny doznał kontuzji. D uży i tęgi blisko dw udziesto­

pięcioletni m ężczyzna pow rócił do stadjum ośm nastom iesięcz- nego dziecka: chodził na czw orakach, zam iast mowy, w y daw ał

‘) D aw id Copperfield — p ow ieść C. D ickensa. Tłum.

P a y c h a n a llz a 3

(34)

g ardłow e dźw ięki, baw ił się książkam i z obrazkam i, szczegól­

nie zaś p odo bały mu się obrazki, p rzed staw iające zw ierzęta, które nazyw ał: ,,g ę-g ę” — „m u u -m u u ” i t. d.

U t o ż s a m i e n i e (id en ty fik a cja).

U tożsam ienie je st takiem wczuciem się w czyny lub d o ­ św iadczenia innego człow ieka, że osobnik, p o dleg ający po­

w yższem u zjaw isku, uczestniczy w e w zruszeniach lub w raże­

niach, które p rzypisuje owemu człow iekowi. O soba, która, będąc św iadkiem jakiegoś w ypad ku na ulicy, odczuw a tak sil­

ne w zruszenie, że m dleje lub traci w ładzę ruchu, p o d ś w i a ­ d o m i e w y o b ra ża sobie, że sam a p ad ła ofiarą w ypadku.

U tożsam ia się z poszkodow an ą osobą. Uczucie to często uw ażam y za uczucie silnego w spółczucia, w rzeczyw istości je st to jed n ak urojenie. T en sam rodzaj utożsam ienia wy­

stęp u je w ów czas, gdy rum ienim y się ze w stydu i zakłopotania, w idząc, iż ktoś popełnia niestosow ny postępek lub ujaw nia niezw ykłe w zruszenie. T a k n ap rzykład Anglik m oże się czuć bard zo zażenow any n a w idok dwóch F rancuzów , całujących się przy spotkaniu, pomimo że zw yczaj ten je st mu doskonale znany, jak o p rzy jęty we F ran cji i w żadnym F rancuzie nie budzący podobnych uczuć.

P r z e r z u t .

P rze rzu t jest zjaw iskiem odw rotnem do- utożsam ienia Jest to podśw iadom e przypisyw anie innym w łasnych myśli, uczuć lub pobudek. Ów m łody człow iek, o b urzający się tak g orąco na utrudzanie kobiet i dzieci, zm uszonych do wyczeki­

w an ia w klinice, dokonał na nich przerzutu w łasnego ro z d raż­

nienia i poczucia upokorzenia. Przyczyna, dla której w aśnie m iędzy ludźmi w ik łają się nieraz tak beznadziejnie, leży w tern, że każdy człow iek jest skłonny do przerzu can ia n a innych

(35)

35

sw oich w łasnych w zruszeń, a tem sam em przypisuje innym słow a, które w rzeczyw istości w ypow iedział sam . P rzy czy­

taniu dziennikarskich spraw o zd ań ze sp raw rozw odow ych uderza n as fakt, że k ażd a ze stron zarzuca drugiej okrucień­

stw o, zaniedbyw anie, złe traktow anie dzieci, w ybryki i t. p.

M a s o c h i z m i s a d y z m .

M asochizm em nazyw am y u podobanie do sam oudręczeń lub zm ysłow ą rozkosz fizycznego lub duchow ego cierpienia.

Sadyzm je st zm ysłow ą rozkoszą, odczuw aną p rzy za d a­

w aniu cierpień lub o glądaniu m ęczenia drugich istot.

Z arów no m asochizm ja k sadyzm uw ażane są przez psy­

chologów , jak o chorobliw e objaw y instynktu płciow ego *) A m n e z j a .

A m nezja jest um iejscow ioną w a d ą pam ięci, często w yw o­

łan ą przez gw ałtow ne w yparcie przykrych dośw iadczeń. T ak naprzykład z d a rz a się, że człowiek, który uległ kontuzji, traci pam ięć tego, co bezpośrednio poprzedzało w strząs.

U r a z p s y c h i c z n y .

U raz jest stanem chorobow ym , w yw ołanym przez fi­

zyczny lub psychiczny w strząs. K ształcenie pew nej dziew czyn­

ki było sk azane na niepow odzenie w skutek tego, iż w dzień rozpoczęcia nauki szkolnej, cierpiała ona zaw sze n a silne a ta ­ ki chorobow e, które p o w tarzały się, ilekroć nauk a m iała być

*) N ow oczesn a psychologja łączy oba te zjaw iska pod jednem mianem a 1 g o 1 a n j i czynnej lub biernej, poniew aż zarów no sadyzm jak m asochizm w ystępują naprzemian u tych sam ych o so b ­ ników. W spraw ie algolanji i jej pochodzenia ob. P. Bovet. Instynkt walki, Bibl. Dz. Ped. Nr. 13, W -w a , 1928, str. 74. Tłum.

(36)

w znow iona. D opiero leczenie zapom ocą psychanalizy w yp ro ­ w adziło na jaw jej św iadom ości, że w dniu, w którym po raz pierw szy poszła do przedszkola, sta rsz y jej brat, stu d en t me­

dycyny, zaprow adził ją do ciemnej w nęki, w której zaw iesił był szkielet; w idok ten p rzeraził dziecko tak, że zap adło ono na n ag łą chorobę. W y p ad ek ten został w yparty, a zatem i za­

pom niany, lecz po zostało skojarzenie m iędzy chorobą i szkołą i w yw oływ ało ujem ne wyniki, szkodzące jej zdrow iu przez całe lata. G dy tylko fa k ty te zostały w yjaśnione, zab urzenia ustał}'. T a k całkow ite w yparcie przyczyn urazu z d a rz a się jed n ak rzadko.

(37)

R o z d z i a ł III.

IN S T Y N K T O W N A EN ER G JA .

A utorem pierw szych prac o psychanalizie był dr. Z yg ­ m unt F reud, sław ny p sy ch jatra w iedeński. D ośw iadczenie praktyczn e tego w ielkiego pioniera utw ierdziło go w m nie- , m aniu, że p o dstaw ow ą siłą, p o ru sz ającą ludzkość, głównym czynnikiem całej psychiki je st instynkt płciowy. W y k ład ał on sw oje teorje w taki sposób, że u ra żał zm ysł m oralny wielu z p ośród tych, którzy dzieła jego studjow ali. G dy tw ierdził naprzykład, że niem owlę płci męskiej „kocha się w sw ojej m at­

ce” i jest „z azd ro sn e o o jc a ”, zd ania te b ra n e były dosłow nie i w niepotrzebnie o drażającym sensie. G dyby zam iast tego pow iedział, że niem owlę odczuw a silnie chęć niepodzielnego pochłaniania uw agi m atki i czuje zaw iść do każdej osoby lub rzeczy, które sta ją tem u na przeszkodzie, każdy, kto zna m ałe dzieci, m usiałby się na takie tw ierdzenie zgodzić. G dy F reud pisał, że m ały chłopiec p rag n ie „zam o rd o w ać” ojca, aby p o ­ zostać jedynym przedm iotem miłości m atczynej, czytelnika ogarn iał w strę t; zapom inał on, że dziecko w chwili gniew u jest w stan ie pow iedzieć niańce albo m atce: „Id ź sobie precz, niecierpię cię, zabiję cię” , a m ówiąc „ z a b iję ” , m a p opro stu na myśli uwolnienie się od niem iłych mu w tej chwili osób.

Nie ma ono takiego pojęcia o m orderstw ie, ja k osoby dorosłe.

W bajkach każdy, kto w chodzi bohaterow i w drogę, je st w e­

Cytaty

Powiązane dokumenty

nienie czterech działów aktywności twórczej współczesnego człowieka. Dzięki nim można uporządkować rezultaty działalności twórczej. Ze względu na intu- icyjność

Najpierw intuicyjnie, w przypadku trudności, jeden z uczniów sprawdza pojęcie stylizacji w słowniku lub encyklopedii (stylizacja – polega na wprowadzeniu do wypowiedzi

Jednak, jak twierdzi Edward Lipiński, powinniśmy tłumaczyć go następująco: „Na początku stwarzania przez Boga nieba i ziemi”, ponieważ w ten sposób wyraża się

Dziecko powinno nauczyć się czegoś niezmiernie cennego: każdy popełnia błędy, ale najważniejsze jest to, co z tymi błędami zrobi. Umiejętność uczenia się na błędach to

Viewing a literary work as a superutterance has the theoretical consequence o f posing the question about the status of the speech acts of the characters and of the narrator. What

Dawna literatura ruska, kijowska czy moskiewska, nie orygina­ łami, lecz tłumaczeniami stoi; procent pierwszych jest nieznaczny i tak zawisły od obcych wzorów, że

- uczeń może otrzymać „minus” za brak pracy domowej, brak zeszytu i przyborów oraz za lekceważenie zadań, a także za rażące naruszanie zasady szacunku wobec innych

(w czasie wojny był on więziony w obozie koncentracyjnym w Dachau; chyba jako szczególnego rodzaju pamiątkę zabrał stamtąd ze sobą kilka książek z biblioteki obozowej)12