R ok I. K atow ice, N iedziela, 14-go Grudnia 1902 r. Nr. 29.
Pisemko poświęcone
Wychodzi raz na tydzień w Jfiedzielę.
‘ Rodzina chrześciańska* kosztuje razem z »Gómoślązakiem« kwartalnie 1 m a r k ę 60 fen . Kto chce samą »Rodzinę chrześciańską*
abonować, może ją sobie zapisać za 50 f. na poczcie, u pp. agentów i wprost w Administr. »Gómoślązaka« w Katowicach, ul. Młyńska 12
Na Niedzielę trzecią Adwentu
Ewangelia u Jana świętego
w Rozdziale I.
W on czas posłali Zydow ie z Jeruzalem Kapłany i Lew ity do Jana, aby go spytali:
ktoś ty jest? I wyznał, a nie zaprzał; a w y
znał, żem ja nie jest Chrystus. I spytali go : cóż tedy? Jesteś ty Eliasz? I rzekł: nie je stem. Jesteś ty Prorok? I odpowiedział: nie.
Rzekli mu te d y : Ktoś jest, żebyśmy dali od
powiedź tym, którzy nas posłali? Co powia
dasz sam o sobie? Rzekł: Jam głos wołają
cego na puszczy: Prostujcie drogę Pańską, jako powiedział Izajasz Prorok. A którzy byli posiani, byli z Faryzeuszów. I pytali go, a mówili mu: Czemuż tedy chrzcisz, jeśliżeś ty nie jest Chrystus, ani Eliasz, ani Prorok?
Odpowiedział im Jan, mówiąc: Ja ć chrzcę wodą: ale w pośrodku was stanął, którego wy nie znacie. Ten jest, który za mną przyjdzie, który przedemną stał się: któregom ja nie g o dzien, żebym rozwiązał rzemyk u trzewika Je g o . T o się działo w Betanii za Jordanem,
kędy Jan chrzcił.
Nauka z tej Ewangelii.
Zaledwo Jan święty z rozkazu Boga opuścił pustynią i nad brzegami Jordanu opowiadać począł chrzest pokuty na odpuszczenie grzechów, zaraz stęskniony lud izraelski tłumami się zbierał do niego, miarkował bowiem z okoliczności czasu, żeć blizkie musi być przyjście Mesyasza. Ojczyzna na części rozszarpana, pod zarządem Idumejczyków, ulegają
cych Cesarzowi rzymskiemu, wyraźnie przemawiała do serca każdfgo prawowiernego Żyda, że się speł
niło proroctwo Patryarchy Jakóba, co to na śmier-
telnem łożu w Egipcie błogosławiąc synom, przepo
wiedział Judzie, że wtedy się narodzi Ten, który jest oczekiwaniem narodów, kiedy najwyższa władza w kraju z jego domu do obcych rąk przejdzie.
Ówcześni tetrarchowie ziemi żydowskiej, Heród i Filip, nie byli Izraelczykami, lecz pochodzili z Idu- mei. Schodziły się więc rzesze do Jana, który pro
wadził życie surowe, bo nie był wychowany w wy
godach, tylko na puszczy. Odziany był siercią wiel- błądową i pasem skórzanym około biódr sw oich;
jadał szarańcze i miód leśny, a pragnienie gasił wodą kryniczną.
Z powagą Proroka Boskiego przemawiał do mnóstwa ludu, przychodzącego z całej Judei i Jero
zolimy do niego: »Już siekiera jest przyłożona do korzenia drzew; ztąd wszelkie drzewo nie wydające owocu dobrego, będzie ścięte i w ogień wrzucone.
Czyńcież tedy owoce prawdziwej pokuty i dajcie się ochrzcić na odpuszczenie grzechów waszych. Kró
lestwo niebieskie się zbliżyło. Jest pomiędzy wami mąż, którego wy nie znacie. On po mnie przyjdzie, ale już był przedemną i większym jest niż ja. Ja nie jestem godzien, żebym rozwiązał rzemyk u trze
wika Jego. Ja was chrzcę wodą; lecz on was ochrzci Duchem świętym i ogniem. Z wiejadłem w ręku wyczyści bojowisko swoje; pszenicę zgromadzi do gumna, a plewy spali ogniem nieugaszonym. A nie chciejcie mówić sami w sobie: Ojca mamy Abra
hama, i dla tego bez wszystkiego rościć sobie mamy prawo do tego Oczekiwanego. Ja wam po
wiadam, że na wasze miejsce Bóg z tych kamieni wzbudzić sobie może synów Abrahamowych. Na obłudnych Faryzeuszów i Sadduceuszów wołał bez ogródki: »Rodzaju jaszczurczy! któż was nauczył, żebyście uciekali przed przyszłym gniewem?* A do cudzołozcy Heroda rzekł z śmiałością prawego męża:
»nie godzi ci się mieć żony brata twojego«.
Te słowa Jana głębokie robiły wrażenie na cały lud, dla tego wielu spowiadało się grzechów, swoich, poprawiało życie, a na odpuszczenie grzechów dało ; się chrzcić w Jordanie, zapytując się : cóż tędy czynić będziem? a on im odpowiedział: kto ma dwie suknie, ten jednej niechaj udzieli temu, który n»e
sprawom religijnym, nauce i zabawie.
226 ma żadnej: a kto posiada więcej żywności, niżeli jej sam potrzebuje, ten nią niechaj zasili zgłodnia
łego. Do celników zaś mówił: nie żądajcież więcej nadto, co wam postanowiono; a do żołnierzy: ża
dnego nie bijcie, ani potwarzajcie; ale na żołdach waszych przestawajcie.
Lud tedy domniemywał się i wszyscy myśleli w sercach swoich: kto wie, jeżeli Jan nie jest Chry
stusem. Starszyzna zaś żydowska w Jerozolimie, zważając na to wszystko, wysłała do Jana poselstwo z zapytaniem: ktoś ty jest? czy jesteś Chrystus? czy Eliasz? czy Prorok? — bo według swego wykładu, słów Malachiasza Proroka, w Roździale IV., w wier
szu 5- rozumieli, że Eliasz poprzedzi przyście Zba
wiciela. Ale Jan święty wyznał, a nie zaprzał, a wyznał, że nie jest Chrystus, nie jest Mesyasz, nie jest Zbawiciel, ani Eliasz, ani żaden Prorok; tylko, że jest tym, o którym przepowiedział Izaiasz, w Rozdz. XL., w wierszu 3, że poprzedzi Zbawiciela, zachęcając lud do prostowania dróg i ścieżek su
mienia swojeg' >, pokuty do poprawy życia.
Gdy Jan święty wyznał, kim nie był, a kim był, zaraz mu owi posłowie ze stronnictwa Faryzeuszów zarzucili: a czemu ty chrzcisz, kiedy nie jesteś ani Chrystusem, ani Eliaszem, ani Prorokiem? Na to im skromnie odpowiedział: jać chrzcę wprawdzie;
chrzest mój tylko jest chrztem wody, ale między wami już stanął Chrystus, tylko wy go jeszcze nie znacie. Onci po mnie wystąpi, przedemną już był jednak; bo był od wieków, jako Syn Ojca przed
wiecznego, bo jest Bogiem. Ten was ochrzci Du
chem świętym i ogniem.
Otóż różnica między chrztem Janowym a chrztem Chrystusa. Chrzest J.m a był prostym obrządkiem, do którego żadnej nie było przywiązanej ła sk i; był ceremonią, oznaczającą, że ten, kto się poddał, brał się do pokuty, do poprawy życia, przygotowywał się do dostąpienia odpuszczenia grzechów przez Chry
stusa.
Tak się mają rozumieć owe słow a: opowiadał Jan chrzest pokuty na odpuszczenie grzechów.
Chrzest zaś od Chrystusa Pana ustanowiony, nie był i nie jest samą tylko ceremonią, ale jest Sakra
mentem, przez który gładzi się grzech pierworodny, a w dorosłych i uczynkowy; ma więc do siebie przywiązaną łaskę poświęcającą nadającą człowie
kowi prawo do wszystkich łask. przez Jezusa wysłu
żonych, prawo do dzied/.ictwa niebieskiego.
To się działo w Betanii za Jo rd a n e m , w pustvm judzkiej, nie zaś w Betanii, na godzinę od Jerozolimy odległej, gdzie zamieszkiwał -Łazarz z siostrami swemi Martą i Maryą.
Gotujcie drogę Pańską! tak woła na nas, Naj
milsi Bracia, w czasie adwentowem, Kościół święty, ta matka nasza; gotujcie drogę Pańską, przez pra
wdziwą pokutę i pokorną spowiedź, przez posty a modlitwy i jałmużny święte, abyśmy w czasie Bo
żego Narodzenia w godowej szacie usieść mogli do
stołu Pańskiego i w Najświętszym Sakramencie godnie przyjąć Jezusa Chrystusa, Pana a Zbawiciela naszego, i potem wiecznie z Nim królować!
Zakony.
J - - (Ciąg dalszy).
M i s y o n a r z e .
Tego zakonu założycielem jest św. Wincenty od Pawła (a Paulo).
Urodził się we Francyi, 24 kwietnia roku 1576, z ubogich rodziców, ale bardzo pobożnych. I już w młodym swym wieku był bardzo miłosiernym ku ubogim. Nauki pobierał u Ojców Franciszkanów, i tam gdy się wyćwiczył, udał się na akademią do Hiszpanii. A Boga obrawszy sobie za jedyne dzie
dzictwo, poświęcił się stanowi duchownemu.
Wtem spada na niego wielki majątek, puścił się morzem po niego, ale rozbójnicy morscy napa
dają, ranią św. Wincentego, w łańcuchy kują i do Afryki, tam aż za morze odprowadzają. Lecz tu był Pan Bóg z nim; swojego pana, któremu był w niewolę zaprzedany’, do Chrystusa nawrócił. Z nie
woli uwolniony powraca do Francyi, i tam poświęca się całkiem pozyskaniu dusz Chrystusowi.
Wieśniak jeden miany za pobożnego, zachoro
wał. Św. Wincenty udał się do niego, i namówił go do odprawienia dożywotniej spowiedzi. Poczem sam chory wyznał, że gdyby był tego nie uczynił, byłby zapewnie na wieki potępionym. To się bez wątpienia dzieje z większą częścią ludzi; ginie dusz wiele: ale temu można zaradzić. I oto św. Wincenty w dzień nawrócenia św. Pawła miał kazanie, gdzie ludzi zachęcił do odprawienia Spowiedzi św. z ca- łego życia. I patrzcież tysiące się garnie, aby tylko czem prędzej usłuchać rady świętego męża. I na ten cel założył zakon M i s y o n a r z y , potwierdzony od Stolicy Apostolskiej, do opowiadania Ewangelii ubogim, od wszystkich opuszczonym, i do ocalenia zbawienia dusznego bliźnich. Dla tego też m aw iał:
Braciszkowie, ubodzy, to cel i zamierzony kres nasz, to dziedzictwo nasze.
Gdy jeszcze był w niewoli, zoczył także Chrze- ścianina w okowach ; tak długo prosił Pana swego za nim, iż go uwolnił; a na jego miejsce św. Win
centy sam dobrowolnie, w okowy i niewolę się po
dał. Wszędzie pracował tylko, aby ludzi zgubio
nych powrócić Bogu. Przeto dziatki podrzucone, młodzież rozpustną, niewiasty upadłe, chorych, sła
bych, ubogich szalonych on ratował, w szpitalach osadzał. I dla tego wiele zgromadzeń założył dla ubogiego ludu, pomiędzy któremi słyną wszędzie Siostry miłosierdzia.
Także pod tytułem św. Krzyża, inne pod tytu
łem Opatrzności Boskiej, trzecie pod tytułem świętej
2 2 7 Genowefy, celem wychowania młodych i ubogich panienek załóż}!.
Przy tem wszystkiem św. Wincenty był ku wszystkim łagodny, łaskawy, uprzejmy, szczery, po
korny, bogactwy gardzący. Zawsze mawiał: że w żadnej rzeczy me ma upodobania, tylko w Jezusie Chrystusie.
W cierpieniach pokazywał zawsze twarz we
sołą i wielką cierpliwość.
Gdy zegarek życia jego już dociekał, i śmierć się zbliżała, często o niej rozmawiał, w duchu jednak pokorny, pragnąc wynijść jaknajprędzej z tych cie
lesnych okowów, w których mu się zdało, jakoby ustawicznie Majestat Boski obrażał. Tak tedy umar
twieniem ustawicznem ciała, chorobami, ciężkiemi pra
cami i starością skołatany, zasnął spokojnie w Panu dnia 27 września roku 1660, mając łat 84, w Paryżu, siedząc na krześle i mówiąc: »Panie ku ratunkowi pokwap się*. Papież Klemens XII. w poczet Świę
tych go policzył, i naznaczył całemu Kościołowi ka
tolickiemu doroczną uroczystość tego Świętego, dzień 19 lipca.
Zakony te założone przez św. Wincentego, roz- krzewiły się również po całym świecie. Królowie
p o ls c y Zygmunt III., Władysław IV., Jan Kazimierz, wiele uczynili fundacyi Kościołów, Reformatów w Warszawie, Karmelitów, Kamedułów i X X . Misyo- narzy reguły św. Wincentego osadzili.
I ów zakon Sióstr miłosierdzia, które tak błogi wpływ wywierają w pielęgnowaniu chorych, rozga
łęził się także po całej Polsce. Masz owe Siostry miłosierdzia w Warszawie, i w Poznaniu przy ko
ściele Przemienienia Pańskiego.
(Ciąg dalszy nastąpi).
Potęga modlitwy.
Było to w roku 1871 w czasie wojny francusko- pruskiej. Upalny dzień letni chylił się ku końcowi a jasne słońce, przed udaniem się na spoczynek, oblewało czerwonem światłem wspaniały, lecz ponury gmach, rzucając gorące promienie w wązkie okna, stojące otworem.
Przed kilku dniami stoczono krwawą bitwę w okolicy starego zamczyska, który na prędce zmie
niono na lazaret. W tej bitwie przelało się wiele krwi polskiej za obcą sprawę; niejedno mężne, ,szla- chetne serce przestało bić na wieki dla wzrostu cu
dzej potęgi.
W całym zamku rozlegały się tłumione jęki i westchnienia rannych, rozkazy doktorów, krzątanie się służby, a od łóżka do łóżka przesuwały się lekko i cicho, podobne do skrzydlatych aniołów, Siostry miłosierdzia. Pod ich bowiem opieką znajdował się lazaret.
Nareszcie opatrzono ostatniego chorego, lekarze i posługacze opuścili sale, zostały tylko Siostry, aby całą noc czuwać nad rannymi.
W małym pokoiku, na wygodnem łóżku spo
czywał jeden z wyższych oficerów pruskich, któremu kula armatnia zgruchotała obie n o g i. Dokonano szczęśliwie operacyi, ale siły chorego wskutek utraty krwi na pobo|owisku wyczerpane były zupełnie.
Dziś oświadczył lekarz pielęgnującej oficera Szarytce, że ranny nocy nie przeżyje.
Przy otwartem oknie, w różowem świetle osta
tnich blasków zgasłego słońca klęczy Sio»tra miło
sierdzia i ze łzami w oczach, ze złożonemi rękoma, modli się gorąco.
Wtem chory poruszył się lekko, zakonnica po
deszła cicho do niego.
»Jakże się pan hiabia czuje? — spytała po pol
sku, bo ranny oficer był Polakiem; i Siostra Aniela była Polką. Z poznańskiego klasztoru podążyła ona na pole walki, nieść pomoc braciom, przyjaciołom i wrogom.
»Duszno mi trochę, Siostrzyczko*, odparł chory,
»ale bolu nie czuję żadnego*.
»Możeby pan hrabia życzył sobie księdza?
chciał się wyspowiadać? Spokój sumienia i swoboda umysłu tak wielką są pomocą w odzyskaniu sił i zdrowia*.
Hrabia się uśmiechnął.
»Ej, Siostro, przyznaj się!* rzekł. »Ty nie my
ślisz o mojem zdrowiu, tylko pragniesz, abym był przysposobiony na wszelki wypadek, gdyby przyszło wędrować na drugi świat. Wszak prawda?*
»Zycie ludzkie jest w ręku Bożem i każdej chwili może być przecięte; rozumną więc i dobrą jest rzeczą módz zawsze spokojnie stanąć przed naj
wyższym Sędzią*.
^Sądzisz tedy, Siostro, że kto się wyspowiada, może spokojnie umierać?*
»Niewątpliwe. Czyste sumienie i modlitwa wle
wają w serce spokój i nadzieję lepszego życia*.
»Kiedy, moja Siostrzyczko, ja dawno zapomnia
łem się modlić i spowiadać®.
»Jeżeli pan hrabia pozwoli, to dopomogę jego pamięci. Zmówimy razem pacierz*...
tWierzysz, Siostro, na prawdę w moc mo
dlitwy? Wierzysz, że owe próby i błagania zdadzą się człowiekowi na co?*
»Całem sercem wierzę i ufam, że Bóg szczerą modlitwę wysłuchuje. Dowodem, jaką nadzieję po
kładam w miłosierdziu Bożem i w potędze modlitwy, niech panu hrabiemu będzie to, że od lat trzydziestu m )dlę się o nawrócennie pewnej osoby, i modlić się będę do śmierci, choć pewno nigdy nie dowiem się, czy owa osoba nawróciła się. A le ufając w zasługi Pana Jezusa, naszego Zbawiciela, wiem, że się nie modlę na próżno*.
»I któż jest ten szczęśliwy, za którego mo
dlisz się, Siostro, tak wytrwale i czy nie mógłbym, wiedzieć?*
»Ja sama nigdy nie widziałam tego nieszczęśli
wego, który zapomniał o Bogu swoim... nie znam nawet jego nazwiska. Wiem tylko, że imię mu Ludwik i pochodzi ze znakomitej pobożnej rodziny*.
'Ludwik, grzeszny Ludwik*, powtórzył hrabia w zamyśleniu, a po chwili spytał:
»Ale dla czego, skoro go znasz tak mało, mo
dlisz się Siostro, za tego Ludwika?*
»Nie nuży pana hrabiego rozmowa? Boję się, aby...*
• Ależ nie obawiaj się, Siostro, dla mnie niczego, chyba nudów*, przerwał chory. »AI>y ich przeto me dopuścić do mnie, opowiedz mi, Siostro, wszystko, co wiesz, o tym grzesznym Ludwiku, dla czego właśnie za niego się modlisz. Opowiadanie twoje skróci mi oczekiwanie na zdrowie, lub śmierć«.
•Skoro to pana hrabiego zajmuje...*
»Więcej nawet, niż sądzisz, Siostrzyczko! No, mów, proszę, słucham cię z ciekawością*.
• Ojciec mój wskutpk różnych nieszczęśliwych okoliczności*, opowiada Siostra Aniela, »stracił cały majątek, tak że po śmierci ojca, matka moja została z czworgiem dzieci w największym niedostatku.
Wtedy pewnego dnia przybyła do nas piękna i bar
dzo smutna pani, zabrała ze sobą do swego domu, który odtąd stał się i naszym domem. Z łaski owej pani trzej moi bracia i ja odebraliśmy staranne wy
chowanie i wykształcenie. Mnie Bóg powołał do swej służby; matka moja zgodziła się, abym została Szarytką, a zacna dobrodziejka nasza dawszy mi po- sag, wyprawiła ze swem błogosławieństwem do Pa
ryża, gdzie odbyłam nowicyat. W dniu moich obłó
czyn, matka moja żegnając się ze mną, rzekła:
• Wiesz, kochano córko, że wszystko, co masz i czem jesteś, zawdzięczasz po Bogu, naszej opie
kunce. Ona to w młodości była moją koleżanką i przyjaciółką, a teraz zapewniła wam przyszłość.
Wiem, że panią Helenę kochasz serdecznie i zauwa
żyłaś pewno nieraz jej wieczny smutek i ślady też na wyblałej twarzy*.
• Tak, mocno*, odparłam, »i zastanawiałam się często, dla czego osoba tak cnotliwa i opływająca we wszystkie dostatki, nie czuje się sjczęśliwą, nie wesołą?*
»Bo ukryta boleść zatruwa jej każdą chwilę życia«, mówiła moja matka. »Powodem zaś tego ciągłego zmartwienia jest siostrzeniec naszej opie
kunki, jedyny syn jednej i nad życie ukochanej siostry pani Heleny. Młodzieniec ten, lubo pani Helena po wczesnej śmierci jego matki starała się wychować jak najlepiej, ledwo wyrósł z dzieciństwa, wszedł na drogę zepsucia i grzechu: gubił duszę, tracił zdrowie, trwonił majątek, a kochającej go na- dewszystko ciotce rozdzierął serce swemi szaleń
stwami. Jeśli przeto chcesz się wywdzięczyć pani Helenie za to, co uczyniła dla nas, módl się codzień za Ludwika i błagaj Boga najgoręcej, aby wróci! do Niego ten zatwardziały grzesznik, któiego boleść i łzy przybranej matki nie mogły wzruszyć*.
•Żal wielki przejął moje serce*, opowiadała dalej Siostra Anirla, »na myśl, co cierpieć musiała ta cnotliwa i dobra jak Aniół pani Helena. Przy
rzekłam więc uroczyście mej matce, że całe życie, co dzień, modlić się będą o nawrócenie Ludwika.
I dotrzymuję przyrzeczenia, choć matka moja i opie
kunka od dwudziestu lat spoczywają w grobie. Nie wiem, dla czego, ale przed chwilą, gdy pan hrabia spałeś, przyszedł mi nagle na myśl Ludwik i taki niepokój ogarnął mnie o niego, że z całej duszy za
częłam błagać Boga, aby go ratował Było to coś niepojętego dla mnie... nigdy jeszcze takiej trwogi nie doznałam na myśl o nim... Wyraźnie czułam, że mu grozi coś strasznego, coś okropniejszego, niż śmierć... może był w tej chwili w jakiem wielkim niebezpieczeństwie?, dokończyła zakonnica szeptem, więcej do siebie mówiąc, jak do hrabiego.
Ale przy ostatnich słowach podniosła spuszczone oczy i spojrzała na niego; przeraził ją jego widok:
hrabia leżał blady, z przymkniętemi powiekami, z pod których wydobyły się dwie łzy i toczyły wolno po policzkach; ręce zaś chorego drżały tak silnie, że szeleścił jedwab kołdry, na której spoczywały.
»Panu hrabiemu słabo?* rzekła wylękniona Szarytka. »Przywołam natychmiast lekarza*.
I chciała się spiesznie oddalić, lecz chory przy
trzymał je j rękę* i rzekł:
•Zostań, Siostro, proszę i powiedz mi jeszcze jedno. Nie znasz nazwiska tego grzesznika, za któ
rego modlisz się tak wytrwale, ale musisz wiedzieć, jak się nazywała jego nieszczęśliwa ciotka?*
• Owszem: była nią pani Helena z Granowskich Raciborowska, mieszkała w Galicyi, ale pochodziła z Poznańskiego z Granowa, które odziedziczył jej siostrzeniec*.
• Siostro moja*, jęknął chory, »oto przed tobą leży ten niewdzięcznik, którego błędy i lekkomyśl
ność przybrana matka życiem przypłaciła*.
Siostra Aniela złożyła ręce i zawołała gorąco z oczyma łeż pełnemi:
»0 panie hrabio! Czy nie widzisz w tem ręki Bożej, że właśnie mnie postawił na swej drodze, że przypomnieniem ci swej kochającej ciotki wzruszyłam serce twoje? Nie wyrywaj się, panie Ludwiku z rąk Ojca niebieskiego, który wyraźnie chce ci przeba
czyć. Zwróć całą duszę do Niego, abyś po śmierci mógł ujrzeć tę, którą jeszcze kochasz, jak to wska
zują łzy twoje.*
• Siostro! Ja teraz rozumiem, czuję, moja ostatnia godzina się zbliża. Wszakże tak jest?*
• Czy mogę przywołać księdza?*
Hrabia w milczeniu skinął głową.
Dwie długie godziny pozostał kapłan w pokoju hrabiego Ludwika, który z budującą pobożnością i skruchą serdeczną przyjął ostatnie Sakramenta święte.
A skoro sam został z Siostrą Anielą, okrywając jej ręce pocałunkami, mówił z uniesieniem i ra
dością:
♦ Siostro, ty rozumiesz cale szczęście mojej du
szy, która po długiem życiu, pelnem zgryzot i wy
rzutów sumienia, wróciła do Boga swego. Ale ja sam wypowiedzieć ci nie zdołam, jak szczęśliwy, jak bardzo szczęśliwy jestem w tej chwili. Dzięki tci, Siostro, za to szczęście, dzięki! Bo twojej to mo
dlitwie zawdzięczam moje nawrócenie, a jak ufam w miłosierdziu Bożem, i zbawienie mojej duszy*.
Nazajutrz, gdy znowu słońce obrzuciło złotemi promieniami stary zamek, hrabia Ludwik już nie żył.
Umarł, błogosławiąc i wielbiąc Boga, a dzię
kując cnotliwej Siostrze miłosierdzia za jej modlitwę, której potęga jeszcze w ostatniej godzinie życia wy
jednała zbawienie grzesznikowi.
0 wielkości Joga.
Czego chcesz od nas, Panie! za Twe hojne dary?
Czego za dobrodziejstwa, którym nie masz miary?
Kościół Cię nie ogarnie, wszędy pełno Ciebie, I w otchłaniach, i w morzu, na ziemi, na niebie.
Złota też, wiem, nie pragniesz, bo to wszystko Twoje Cokolwiek na tym świecie człowiek mieni swoje.
Wdzięcznem Cię tedy sercem, Panie! wyznawamy, Bo nad Cię przystojniejszej ofiary nie mamy.
Tyś Pan wszystkiego świata, Tyś niebo zbudował I złotemi gwiazdami ślicznieś uh^ftował,
Tyś fundament założył nieobeszłej ziemi, I przykryłeś jej nagość zioły rozlicznemi.
Z Twojem rozkazaniem w brzegach morze stoi.
A zamierzonych granic przekroczyć się boi, Rzeki wód nieprzebranych wielką hojność mają, Biały dzień a noc ciemne swoje czasy mają, Tobie k’woli rozliczne kwiatki wiosna rodzi, Tobie k’woli w kłosianym wieńcu lato chodzi, Wino jesień i jabłka rozmaite dawa,
Potem do gotowego gnuśna zima wstawa.
Z twej łaski nocna rosa na mdłe zioła padnie, A zagorzałe zboża deszcz ożywia snadnie,
Z Twoich rąk wszelkie zwierzę patrzy swej żywności, A T y każdego żywisz z Tej szczodrobliwości.
Bądź na wieki pochwalon, nieśmiertelny Panie!
Twoja laska, Twa dobroć nigdy nie ustanie.
Chowaj nas, póki raczysz, na tej niskiej ziemi, Jedno niech zawsze będziem pod skrzydłami Twemi.
Ja n Kochanowski.
Obraz gospodyni domu, matki i żony.
Dziecko, w którego serce jest wcześnie miłość wpojona, już dla tego samego z największą chęcią
będzie posłuszne. A by mu święty obowiązek posłu
szeństwa zawsze miłym pozostał, nie wymaga nigdy od niego rozumna matka takowych rzeczy, któreby albo zbyt trudne, albo nawet niepodobne były. Nie wymaga nigdy za wiele, a zawsze z miłością i ła
godnością. Zawsze się stara łagodnemi przedstawie
niami przekonać je, że to, co im się rozkazuje, jest dla nich pożyteczne. A by zaś przez ciągłe rozkazy
wanie nie wzbudzić w nich ducha niewolniczego, owszem założyć w nich fundament do samodzielnego działania, chętnie czasem na to pozwala, aby postą
piły podług własnego zdania i chęci; ale gdy zbłą
dzą w łagodności sprostowywa ich zdanie, i z skut
ków im okazuje, na ile błędów mogłyby się narazić jeszcze w swoich postępkach, gdyby te nie były kie
rowane rodzicielskiemi rozkazami.
Ze wszystkich jej rozkazów, i z wszystkiego, co tylko dla swych dzieci czyni i stanowi, naocznie wykazuje się ten jej zamiar, aby wcześnie ustaliła prawdziwe ich dobro. Przetoź usuwa z swojego serca wszelkie podłe, poboczne cele. Zawsze się najpierwej siebie samej pyta: byłoby to zbawienne dla moich dzieci? Gdzie zaś widzi dobro dzieci, tam nie uważa ani na skłonność niewczesną, ani na ślepe przywiązanie, ani na mniemane dobro, ani na namowę innych ludzi. Jej dzieci mają się same przekonywać z wszelkich okoliczności, że pragnie ich dobra, że nie postępuje podług uwidzenia, lecz stosownie do swej macierzyńskiej, nie ślepej, lecz rozsądnej miłości.
A gdy dzieci z natury są skłonne to czynić, co widzą, a szczególniej to, co widzą u matki;
przetoć jest bardzo ostrożna, aby swoje rozkazy i upomnienia ile możności stwierdzała własnym przykładem. Gdzie dzieci mają przed oczami tylko same przykłady miłości, uprzejmości, grzeczności, dobroczynności, skromności, przykładności, łagodno
ści i pracowitości; i cokolwiek widzą lub słyszą, to wszystko jest budujące, a troskliwie bywają strzeżone przed tem wszystkiem, coby je z zbrodnią obeznać mogło; tam nie potrzeba się obawiać o zepsucie i przewrotnienie dzieci. Przeto jak najtroskliwiej strzeże się wszystkiego, coby tylko mogło mieć zły wpływ na umysł dzieci. Nigdy im rozmymyślnie nie powie nieprawdy, aby się w ich sercu nie obudziło * niedowierzanie. Nigdy w ich przytomności nie po
zwala sobie żadnych zarzutów przeciw mężowi, aby w nich nie osłabić winnego ojca szacunku. Choćby nawet niekiedy obszedł się ojciec porywczo i za surowo z dziećmi, mocno się strzeże ganić mu to w ich przytomności, bo dzieci są skłonne temu ra
czej wierzyć, kto się za niemi ujmuje, do tamtego zaś stygną w miłości i przywiązaniu. Nigdy sobie w ich obecności nie pozwala grubijańskich wyrażeń, obelżywych łajań, przy naganach dawanych służą
cym. Nic prędzej dzieci nie chwytają, jak takie obelżywe i podłe wyrażenia rodziców w swym gnie
wie i popędliwości; i z niczem się tak prędko nie oswajają, jak z narowami, które widzą w własnych
rodzicach. Im mniejsze jest dziecko, tern jest skłon- niejsze to czynić, co widzi u rodziców.
Główną zasadą rozumnej matki jest ta: aby nigdy upartemu dziecku nie dała jego woli, żeby nigdy nie odstąpiła od swego pierwszego żądania, choćby też dziecko najbardziej się marszczyło, pła
kało, to ma uczynić, a uczynić koniecznie i zawsze) co matka wyrzekła. Na to nigdy nie pozwoli, aby dziecko swoim uporem, popędliwością, płaczem, co innego wymódz mogło.
Drzewo póki jest młode i giętkie trzeba prosto
wać — a gdy krzywo wzrośnie i grubnieje, ju^
wtedy albo z trudnością, albo wcale wyprostować go nie można. Tak to i z dziećmi, którym się własnej woli pozwalało, i z których dopiero wtedy chcą ro
dzice usuwać moc namiętności, gdy już płomieniem wybuchają, przetoć napróżno bywają gaszone. Jeżeli upomnienia i nagany matki nie skutkują, i trzeba czasem użyć kary, dla nadania znaczenia rozkazu;
wtedy mocno ma się na baczności, aby tej kary nie wykonywała w gniewie i popędliwości. Błądzące dziecię w karze, którą odbiera, powinno uznać mi
łość matki i dobro swoje. Wtedy żałosne zmartwie
nie, jak jej słowa, oznajmują dziecku: jak to jej | sercu przykro przychodzi, tych środków używać na istoty najmilsze jej po Bogu, do przywiedzenia ich do posłuszeństwa, i że od nich samych zawisło uwolnić się od wszelkiej kary. Kara zaś powinna być stosowna do ich wieku, poznania i przewinienia.
Zawsze matka potrafi rozróżnić płochość dziecinną od rozmyślnej złości. Plagi są zawsze ostatniemi środkami, kiedy wszelkie inne łagodniejsze nie były zdolne poprawić. Jeżeli ojciec chce dziecko ukarać, wtedy matka w żaden sposób nie broni dziecka, aby w niem nie wzbudziła mniemania, jakoby ojciec nie
sprawiedliwie chciał je karać, a coby koniecznie zmniejszyło w dziecku zaufanie i miłość ku ojcu.
Gdzie idzie o poprawę i zwrócenie dziecka na prawą drogę, tam koniecznie i zawsze ojciec i matka powinni być jednomyślnymi. Nic nie masz głup
szego nad to odgrażanie w ustach matki: »poczekaj tylko! powiem ja to przed ojcem«. Jakże wtedy dziecko może swe serce oddać ojcu, kiedy sama matka takowem odgrażaniem w samym zarodzie przytłumia miłość dziecinną w sercu dziecka? Z wie
kiem dzieci pomnażają się niebezpieczeństwa do ich zepsucia i sprzewrotnienia. Gdy ich imaginacya jest żywa, rozum słaby i lekkomylność wielka, dobrą więc matkę wtedy zbyt mocno interesuje i skłania do podwojenia swojej baczności, i czynienia co tylko może, aby dzieci na drodze cnoty utrzymać, ich umysł od złego kierunku zachować.
(Ciąg dalszy nastąpi).
0 wpływie mieszkań na zdrowie,
z szczególnem uwzględnien em stosunków w powiatach przemysłowych,
przez D r. Chłapowskiego.
(Podług wykładu powiedzianego w Kółku Towarzyskiem w Królewskiej Hucie, roku 1873).
(Ciąg dalszy).
Znaczenie ogniska domowego, które jest pod
stawą szczęścia sp łecznego, tam zupełnie z ni ka;
rodzina staje się |akobv tylko cząstką w tej całości skleconej na sp o só b nieco wojskowy. Wszystko co się dzieje w jednej izbie, zaraz wiedzą w drugiej, kłótnie pomiędzy babami są na porządku dziennym, a w nocy powracaiący podpici mężczyźni pociągają drugich swoim przykładem, albo przynajmniej mocno dokuczają innym lepszym i cichym. Odosobnienie cichych, spokojnych rodzin od niespokojnych staje się więc niemożebnem. Mianowicie zaś zetknięcie się w jednym domu tyle osób płci obojga staje się ciągłą przyczyną występku, który może od jednego wy
chodząc, powoli całą przejąć masę.
Przypatrzywszy się do syta z bllzka tym piekłom, na pozór pięknie wyglądającym, z dwojga wolę je sz c z e
te chylące się chłopskie strzechy, które co d >piero tak okrutnie potępiałem; i dla tego z radi ścią witać nam wypada powracający tu i owdzie dawny zwyczaj dawania ze strony chlebodawcy każdej rodzinie robotniczej osobnego domku, albo gruntu na własność, który tenże zabudować może i to z pomocą funduszu otrzymywanego z osobnej kasy, której następnie się wypłaca swym zarobkiem. Posiadanie domu na własność nie tylko przyciąga robotnika do miejsca więcej niż co innego i dla tego największą jest Korzyścią dla chlebodawcy, który go chce zatrzymać, ale zarazem i dla samego robotnika sta e się warun
kiem nietylko materyalnego, ale i moralnego dobio- bytu1). Żona najbardziej przywięzuje się do miejsca, a zarazem stara się uprzyjemnić je mężowi, można wtedy ją łatwo nauczyć, jak utrzymywać porządek, 1 z pociechą niemałą widziałem, jak równocześnie I z tym postępem materyalnym szedł i postęp oby
czajowy.
Zona zajęta pracą domową, ogrodkiem, statkiem, nie wychodziła nawet z domu, chociaż dzieci nie miała. Mąż przestawał chodzić do szynkowni, miał własny domek, schludny, ładny, ciepły pokoik. Pię
kne obrazy i czyste meble wnet także przybywały.
Zdrowie w takich domach zawsze było lepsze niż w tych koszarach, o których co dopiero mówiłem,
*) Niektórzy właściciele fabryk pobudowali na Górnym Śląsku takie koszary na 12—24 rodzin; ale ciągłe bijatyki i nieporządki skoniły ich wkróti e do odstąpienia od budowy tego rodzaju. Ograniczono się później na domy po 10 rodzin;
ale i te nie lepsze wydawały rezultaty, wieś Lijiiny tak urzą
dzona, była sławną ze swych występków, póki pracy usilnej jej nowego proboszcza nie udało ęię w niej zupełnie zmienić całego ducha.
231 i w których widok wędrownych robotników najsmu
tniejsze robił wrażenie; a ileż to rodzin pracujących w naszych okolicach takiego nawet nie ma schro
nienia ! Il^ż to rodzin od wii sny do jesieni prze
bywa w lepiankach mokrych, przy cegielniach na- Przykład! Nie dziw, że w pośiód nich ustawiczne febry panują że wśród nich zarazy najczęściej biotą początek. <*.
Niedobrym, a przecież tutaj dosyć powszech
nym zwyczajem jest wynajmowanie przedwczesne dumów )eszcze nie wykończonych.
Nie wiem, czy moda, czy nieco zniżona cena jest tego powodem, ale fakt ten należy potępić, bo Jest przyczyną wiem chorób.
Ściany nowych budowli zawierają zawsze wiele W|lgoci, przez to i ogrzać je trudniej i pizewiew po- W|etrza (wentylacya) tak konieczny do zdrowia jest
^trzym anym ; dowodem t"go para2) zgęszczająca Slę na ścianach i osiadaiąca na nich kroplami; w ta
kim wiigotnem powietrzu rosną grzyby pleśń i wszyst- k'e inne zamoki żyją, a więc i choroby zakaźne
^twiei powstają. Le}>iej nieco dłużej zostać w sta- r}’m mieszkaniu niż w nowem zaraz się wychorować.
Jednym także z błędów często popełnianych
* okolicach przemysł >wvch Górnego Śląsku jest Przepełniame mieszkań (sypialnych). Nie ma wy
prażenia, kto tego nie widział, jak się nieraz prze
pełniają ie pokoiki dla jednej rodziny zaledwie wy
starczające. Obliczanie domostw w przemysłowych miejscach powiatu bytomskiego (dawnego) z r. 1874 P°daje liczbę 7444 na 14 0 9 16 mieszkańców i wy- P*dnie 19 osób na dom — i to w Grudniu; w lecie Zaś przy znacznie powiększonym napływie robotnika, Hczba ta znacznie rośnie.8)
Jeżeli się uwzględni, źe człowiek oddychający Potrzebuje do życia i zdrowia na godzinę około 10 Getrów kubicznych świeżego powietrza, a pomyśli Sobie, że w takiej małej nizkiej izbie o wilgotnych ścianach często w sklepie mieszka i śpi kilkanaście
°sób, które dla tego, że nie chcą zmarznąć, a r.ie
^ ają się czem przykryć paią w piecu żelaznym, a nie otwierają okna, to zaiste tylko dziwić się trzeba, 2e więcej jeszcze z tych lokatorów nie choruje i wy
miera. Na wstępie osobom chorym na płuca lub Serce dłuższy p< byt w takich warunkach jest po- prostu zabójczym; ale i zdrowym osobom jest szko
dliwym; nie ma wątpliwości, że sypianie dzieci i nie
ci' rostków w takich warunkach sprawia tę pizykrą 1 tiudno uleczalną chorobę, którą zowiemy szkrofu tami albo zołzami, a która się objawia różnemi wy- rzuiami, psuciem się kości itd. Piawdopodobnem Jest także, że i tyfus powstaje z tego samego powodu
2) Człowiek spokojnie się zachowując na dobę w prze
cięciu 1 kilogram pary wyziewa. Przy ruchu i znacznym go
rącu i suchoś. i powietrza ilość wyziewanej płucami i skórą (potem) pary wynosi daleko więcej.
*) W Londynie wypadnie zaledwie r osób na jeden dom mieszkalny; a jedn k są większe niż wiele domów w Bytomiu 1 po wsiach.
tam, gdzie wyziewy płuc nie mogą się przez całą przeczyścić. — Takie przepełnienie widziałem nieraz u niektórych znanych z tego w Królewskiej Hucie domach, kilka nawet rodzin w jednej izbie spało4) Choć istnieją przepisy6) policyjne odnośne do kwa
ter dia takich niestałych młodych robotników (kwa- terników), to jednak ci poprostu mało się ich trzy
mają. Zwykle wszyscy śpią pokotem bez przykrycia, jakiż tam więc zaduch! — Nie dziw, że po takiem spaniu me jednego głowa boli, że między niemi pa
nują mdłości, zawroty głowy 1 duszność; nie dziw, że właśnie z tych mieszkań brudnych przepełnionych, najwięcej wychodzi do szpitalów młodych chłopaków, zdrowych wprzód jak rydze, marnie ginących wkrótce w gorączce powrotnej. — Cóż potem może lekarz, kiedy ci ludzie sami dobrowolnie się zatruwają? Le
piej, żeby nigdy nie byli opuszczali swoich rodzin
nych ognisk w Górnym Śląsku, Galicyi, lub t. p. Nie t}'lko bowiem że sami chorują i umierają, aie tem samem szerzą w okolicy chorobę niebezpieczną, która się staje nagminną!
4) Znam salę do tańcowania nizką, zadymioną i wcale nie obszerną pod Katowicami, w której 60 osób nocowało.
6) Je st rozporządzenie policyjne rejencyi Opolskiej z r. 1865 wym agające dla każdego kwaternika 300 stóp kub.
(II metr. kub.) powietrza (rozmiaru), więzki siana, derki, prze
wietrzenia należytego i suchuści ścian i posadzki. Cóż, kiedy lud o mem nie wie?
(Ciąg dalszy nastąpi).
Złote słowa.
Niech oko opatrzne, co czuwa nad światem, Nad mrówki i pszczółki robotą,
Osypie wasz żywot owocem i kwiatem, Niech natchnie poczciwą ochotą!
Niech praca po ziarnku dokłada do ziarnka, Niech mierzy i liczy i waży;
A kiedy poczciwa uzbiera się miarka, Niech miłość tą miarką szafarzy.
Wśród burzy żywota nie wyjdzie bezpieczny, Z tej walki, ni wielki, ni mały,
Lecz wyjdzie oględny, wytrwale stateczny, Rozumnie serdeczny i dbały.
W ięc licz się i z czasem i z groszem i wiekiem, Ćwicz w pracy i w męztwie i w cnocie
Szczędź zdrowia i mienia, czcij sojusz z człowiekiem, A Bóg ci pomoże w robocie.
P a w e ł : »Ile też Abrahamie wyszynkujecie piwa za dzień?*
A b r a h a m : »Dwa albo trzy sądki*.
P .: >Jabym wam doradził, żebyście cztery wy
szynk owali*.
A .: »Proszę was o takiego radę*.
P .: »Dolewajcie pelno«.
* +
*
»Dałeś koniowi obroku?*
»Dałem panie«.
»Oczyściłeś go?*
»A jakże U
»No to zaprzęgaj!*
»Dobrze, ale proszę pana, gdzie on stoi?*
* *
*
Pewien gość nie mając ochoty powracać do domu w noc srodze ciemną, ociągał się z wyjazdem;
ale skąpy gospodarz chciał mu dodać otuchy i rzecze:
»Oj jeździłem ci ja nieraz w daleko ciemniej
sze nocy powracając do domu*.
A gość na to: »Ale też to kiep był ten go
spodarz, co waszmość pana wypuszczał z domu swojego*.
* *
* Pytał jeden drugiego:
»Dla czego jadąc, kamień mijasz?*
»Dla tego, że mnie kamień nie minie*.
»A dla czego drzewo mijasz?*
>Bo i drzewo mnie nie minie*.
»A dla czego szubienicę mijasz?*
»Bo szubienica mnie nie minie*.
Tu dopiero zrozumiał odpowiadający, że się złapał w tej odpowiedzi.
* *
*
Na targu końskim.
Chciał raz na jarmarku żyd sprzedać chłopu konia ślepego, chromego (kulawego) i bez języka.
»A jakże mam kupić*, rzecze chłop, »kiedy ślepy ?«
»Ny, albo on czytać będzie?*
»A kiedyż on i chromy*.
»Abo on do wojska pójdzie?*
»I języka nie ma jeszcze*.
»Albo to on adwokat? na co mu język!*
!!
;
S Z A R A D Y .
i.
Głoska grecka i dwie lackie, W całość połączone,
Tworzą miasto azyackie, Tem głównie wsławione, Że w niem Ojcowie Kościoła, Tłumnie się stawili,
B y odstępcy apostoła, Błędy potępili.
II.
Wprost pierwsze, a wspak drugie, obie w alfabecie, Trzecią i czwartą na wodzie znajdziecie;
Cała z krainy Greków pochodzenie wiodą I latają w powietrzu, a czasem pod wodą.
III.
Pierwsza jest miarą w chodzie się używa, Druga literą, a trzecia z zadania
Jest drzewem w moście; w wszystkiem się ukrywa Potwór, co człeka, gdy chwyci, pochłania.
Za dobre rozwiązanie przeznaczona nagroda.
I
Rozwiązanie łamigłówki z nr. 28.
J
R a k
R 0 d a k
T r a w n i k
W 0 d z i s ł a w
c a s t i 9 1 i 0 n e
s
z c z e P a n 0 w s k i a d w i 9 a z Ł 0 b z 0 wS t a n i s ł a w c z y k
s
t a r k 0 w i c k iS a r a b a n d a
M a d z i a r
G ł 0 w a E w a
a
Rozwiązanie nadesłali: p. Jadwiga Badura z Ro- ździenia, i pp. Jan Szulc z Poznania i Jan Sobota z Bytomia.
Najtrafniej odgadła p. Jadwiga Badura, której też przeznaczono nagrodę.
Nakładem i czcionkami »Gómoślązaka«, spółki wydawniczej z ograniczoną odpowiedzialnością w Katowicach.
Redaktor odpowiedzalny: Adolf Ligoń w Katowicach.