Rodzina chrześciańska
Pisemko poświęcone sprawom religijnym, nauce i zabawie.
Wychodzi raz na tydzień w Jfiedzielę.
"Rodzina chrześciańska* kosztuje razem z » Górnoślązakiem « kwartalnie 1 m a r k ę 60 fen . Kto chce samą »Rodzinę chrześciańską®
sbonować, może ją sobie zapisać za 50 f. na poczcie, u pp. agentów i wprost w Administr. »Gómoślązaka« w Katowicach, ul. Młyńska 12.
Na Niedzielę czw artą po Św iątkach .
L ekcya
Rzym. VIII, l8 — 23.
Bracia: Mniemam, iż utrapienia tego czasu niniejszego nie są godne przyszłej chwały, która się w nas objawi. Albowiem oczekiwanie stworzenia
°czekiwa objawienia synów Bożych, bo próżności Poddane jest stworzenie, nie dobrowolnie, ale dla tego, który je poddał pod nadzieją; bo i samo stwo
rzenie będzie wyswobodzone z niewoli, skażenia, na Wolność chwały synów' Bożych. W iemy bowiem, iż Wszystko stworzenie wzdycha, i jako rodząca boleje dotąd. A nietylko ono, ale i my sami mający Pierwiastki Ducha, i sami w sobie wzdychamy, ocze- kiwając przywłaszczenia synów Bożych, odkupienia Clała naszego w Chrystusie Jezusie, Panie naszym.
Ewangelia u Łukasza świętego
w Rozdziale V .
Onego cz a su : G dy rzesze nalegały na Jezusa, aby słuchały słowa B o ż e g o ; a On stał podle jeziora Genezaret. I ujrzał dwie łodzie stojące przy jezio- rze ; a rybitwi wyszli byli i płókali sieć. A wszedłszy w jednę łódź, która była Szymonowa, prosił go, aby fnaluczko odjechał od ziemi; a usiadłszy, uczył rze- Sze z łodzi. A gdy przestał mówić, rzekł do S zy
mona: zajedź na głębią, a zapuśćcie sieci wasze na Połów. A Szym on odpowiedziawszy, rzeki mu:
Nauczycielu, przez całą noc pracując niceśmy nie ułowili; wszakże na słowo Tw e zapuszczę sieć.
A gdy to uczynili, zagarnęli ryb mnóstwo wielkie.
1 rwała się sieć ich. I skinęli na towarzysze, co byli w drugiej łodzi, aby przybyli i ratowali je, I przy
byli, 1 napełnili obie łódki, tak, iż się mało nie za nurzały. Co widząc Szymon Piotr, upadł u kolan Jezusowych, mówiąc: W ynijdź odemnie, bom jest człowiek grzeszny Panie. Albowiem go było zdu
mienie ogarnęło, i wszystkie co przy nim byli, z po-
*owu ryb, który pojmali; także też i Jakóba i Jana, s>'ny Zebedeuszowe, którzy byli towarzysze Symo- Uowi. I rzekł Jezus do Szym ona: Nie bój się, odtąd ludzi łowić będziesz. A wyciągnąwszy łodzie na ziemię, wszystko opuściwszy, szli za Nim.
N auka z tej E w angelii.
Całą noc Apostołowie pracowali nad połowem ryb, a jednak nic nie ułowili; na rozkaz Jezusa Chrystusa zapuszczają sieci na nowo, i oto tyle ryb dostają, źe im się aż sieć rwać zaczęła. Któż tu nie widzi błogosławieństwa Bożego ? A le wtedy dopiero im Chrystus pobłogosławił, gdy ju ż całą noc usilnie byli pracowali. Zbawiciel mógł zaraz w pierwszej chwili ten cud uczynić i słowem swoim połów im rozm nożyć; lecz nie! czekał on, czy opuszczą w pró
żniactwie ręce? czy nie utrudzą się w swojej pracy i usilności? czy nie spuszczą się na Boga, nic nie pracując, jak to wielu czyni ludzi. A gdy oni tego wszystkiego nie uczynili, wtedy wytrwałość ich w pracy obfitem błogosławieństwem wynagrodził.
W ielką tu nam Zbawiciel zostawił naukę, osobliwie wam pracowici ludzi, potem czoła własnego ziemię polewający.
Dwojaki tu w tej mierze błąd pomiędzy wami panuje. Jedni z was mniemają, źe dosyć jest na pracy i staraniu, i źe wtedy bez Boga łatwo się obejść m ogą; myślą oni: na co nam z Nieba błogo
sławieństwo, kiedy tylko dołożym y starania; kiedy się w niczem nie opuścim y; kiedy mamy dosyć spo
sobów, przymusić niejako ziemię, aby nam plon wy
dała. B ó g o sprawy nasze nie dba i mało Go one obchodzą. Inni znowu mówią: bez Boga nic być nie może. On wszystkich stworzył. Kogo stworzy, nie umorzy. Na co mi praca, troskliwość 1 starania?
Czekajmy, póki nam B óg nie da, czego potrzebu
jemy. A tak opuszczają ręce w próżniactwie, trawią nadaremnie swoje życie, a potem to sarkają na Opatrzność Boską, gdy się widzą w nędzy 1 niedo
statku. A V pracach jeść z ziemi będziesz po wszystkie dni żywota twego... w pocie oblicza twego będziesz pożywał chleba, aż się wrócisz do ziemi, z którejś wzięty®, powiedział B ug do Adama.
Odtąd praca musiała być udziałem człowieka.
A le praca bez pomocy Bożej nic nie nada: tak bo
wiem Pismo święte mówi: »jeżeli Pan nie zbuduje domu, próżno pracowali, którzy go budują*. A w in- nem m iejscu: »Błogosławieństwo Pańskie czyni bo-
gatymi, ani się przyłączy do nich utrapienie*. Pró
żną więc jest praca, Bracia moi, gd y jej B ó g nie pobłogosławi; i w samej rzeczy jest to tylko próżna pycha, albo lekkomyślne zapomnienie Boga, gdy bez Jego łaski z pracy jakiej pomyślny skutek odnieść chcemy. Ufamy może naszym siłom, naszemu prze
mysłowi, lecz od kogóż to wszystko posiadamy, je żeli nie od Boga. Cóżby rolniku znaczyła twoja praca, gdyby B óg zakrył słońce, albo nie spuścił deszczu i rosy niebieskiej? Jestźe w twojej mocy rozkazać burzom, wstrzymać grady i nawałnice?
A jeżeli tego wszystkiego nie możesz, skądże ta z a rozumiałość, że wszystko od twej pracy, nie od Bo
skiego błogosławieństwa pochodzi? Mówią nieroz
sądni ludzie: »Bóg nie uważa na sprawy człowieka*, a zapominają co Jezus w yrzekł: »włosy na głowach waszych są policzone*. — Ludzie ci, co bez Boga obejść się umieją, pracują bez przestanku, święto nie święto, a nic im się nie udaje. Gdy B óg dobrotliwy' i tym błogosławi, aby ich w dobry sposób przypro
wadzić do uznania prawdy, oni sobie wszystko przy
pisując, wpadają w rozpustę, zbytki, marnotrawstwo, a cały ich dorobek znika i ginie, i sami stają się smutną ofiarą sw ego głupstwa i zarozumiałości.
»Kto nie jest zemną, przeciw mnie jest; a kto nie zgromadza zemną, ten rozprasza«, powiedział Jezus Chrystus.
Nakoniec ostrzedz w as, Bracia m oi, należy i o drugiej ostateczności. W ielu jest ludzi, co znowu wszystko na B oga zwalają, a sami nic robić nie chcą. A przecie B óg powiedział: »sześć dni robić będziesz i będziesz czynit wszystkie dzieła twoje*, j Próżno więc człowiek leniwy opuszcza się na błogo- j
sławieństwo Boskie; gdy sam pracować nie chce, B ó g go nie wysłucha, i nie będzie mu błogosławił, bo się próżniactwem brzydzi. »Idź do mrówki, o le- n iw cze*; woła B óg przez mędrca swego, »a przy
patruj się drogom jej, i ucz się mądrości; która, nie mając wodza ani nauczyciela, ani przełożonego, g o tuje sobie w lecie pokarm i zgrom adza we żniwa, coby ja d ła ; a dokądże leniwcze spać będziesz ? kiedy j powstaniesz ze snu swego? i przyjdzie na cię jako podróżny niedostatek, a ubóstwo jako mąż zbrojny.
L ecz jeżeli nie będziesz leniwy, przyjdzie jako źródło żniwo twoje, a niedostatek daleko uciecze od cie
bie*. W idzieliście może niejednego człowieka za
możnego po rodzicach, ale wiedzieliście także, że w krótce przyszedł do ubóstwa! Czemu, bo nie pracował; a jako leniwcowi, Bóg nic nie pomoże, jeżeli my sami nie przyłożym y się wszelkiemi siłami do pracy, i tylko przez pracę staniemy się godnymi błogosławieństwa Bożego. Postępujm y zawsze za przykładem Apostołów w dzisiajszej Ewangelii, któ
rzy pracowitością swoją na obfite błogosławieństwo B oga zasłużyli sobie; a i na nas ono spłynie, i na nas dopełnią się słowa Pisma ś w ,: »Idąc, szli i pła
kali, rozsiewając nasienie swoje; ale wracając się, przyjdą z weselem, niosąc snopy swoje*.
Kawałek chleba.
(Dokończenie).
Pewnego dnia wśród letniego upału poszła so
bie pani leśniczowa ze szklanką po wodę do p0' bliskiego źródła. Na ław eczce z darni, którą Stefan dla w ygody podróżnych urządził, zastała nieznajomi schludnie ubraną kobietę. W idać było, że bardzo znużona, bo wzdychała ciężko, a koszyk i laskę P0' łożyła obok siebie na ziemi. Leśniczowa ujęt#
smutną postawą podróżnej, przywitała ją uprzejm i i od tego do tego przy rozmowie, zaprosiła ją swego domu, poczęstowała, ośmielając swoją do' brocią i uprzejmością.
Zapytana o cel podróży biedna kobieta znała że jest żoną ubogiego kowala o dwanaście mil stąd, że mąż jej niedawno chorował bardzo, ta choroba zniszczyła całą ich zamożność, że przeC*
tygodniem ostatnia krowa im padła, i źe maj3c o kilkanaście mil m ieszkającego i zam ożnego brata*
udała się do niego o pomoc i pożyczkę na kupn°
innej krowy.
— No, i jakże, brat dopomógł?* spytała ży'v°
zajęta jej opowiadaniem leśniczowa.
— Brat był gotów pożyczyć mi ze dwieście złotych na krowę, ale bratowa me chciała na * przystać, odrzekła z płaczem kobieta. Owszem myślała mię, żem wstyd zrobiła familii, idąc za l)ie' dnego kowala. T ak więc dostawszy kilka zło tyci*
pokryjomu od brata, wracam do męża i dzieci; ^ wiem, czy mi tego na drogę wystarczy. A le ch^
mi brat nie dał więcej, ja nie mam mu tego za zje>
co mógł, to dał. Żal mi go, żal co prawda, mówi^
dalej, ale więcej mi żal biednego męża i dzieci, kt0 rzy gorzko zapłaczą, gdy wrócę z próżnemi ręko,lia' Tymczasem powrócił leśniczy z boru, łaska^ie przywitał obcą kobietę, a żona zaraz mu opt,'v*e działa, jak ją spotkała przy źródle, i jakte b ie d a c h ma kłopoty.
— Dobrze, moja Zosiu, dobrze, mówił le^nl czy, żeś przyjęła tę kobietę czem B óg dał; miłosier' dzie dla obcych i podróżnych jest jednym
7
, na>większych obowiązków. Potem obróciwszy się do prZ^
byłej, rze k ł: Ja szczególniejszą mam jeszcze plZJ czynę do litości nad bliźnimi.
To powiedziawszy, usiadł przy stole, kazał da wieczerzę i zaczął nieznajomej rozpowiadać o tcl11.’
jak to Rozalija kucharka ocaliła go od głod»el śmierci, kładąc kawałek chleba do jeg o torby.
— O ! mój Boże, zawołała nieznajoma. A t0 to ja byłam ową kucharką. Na imię mi R o z a l 1)'1’
panu na imię Stefan, prawda? A pański ojciec ^ leśniczym w Dębickich dobrach. Mogę panu p»'vie, wiedzieć nawet, com wtenczas dałam mu j e®, w kuchni: barszczyku talerz z kartoflami, kawa< lek schabu ze śliwkam i; a torbę miał pan z borsuka i 11(1 niej był przyczepiony jeleń malutki z mosiądzu.
Pamiętam, pamiętam, jakeś pan narzekał na dziedzica, a ja go broniłam, mówiąc, że on daleko ePszy, niż się wydaje. O mój mocny Boże ktoby Sl? też spodziewał, źe ten kawałek chleba, tak panu będzie potrzebny. Myślałam sobie: młody zdrów, a nuż mu się w drodze jeść zachce... włożę do torby 1 włożyłam, a i ttzy gruszki, prawda? a i w rękę
pan pocałował, chodem się wzbraniała...
Tak, tak, moja poczciwa Rozalijo, pocało
wałem i teraz całuję, zawołał uradowany nad Wszystko leśniczy, uścisnąwszy ogniście poczerniałą rękę Rozalii. Żono, Zosiu, co masz najlepszego daj Ua stół. Bogu niech będą dzięki, żem was jeszcze
^z w tem życiu obaczył. Ja was zaraz poznałem, ja * tylko wszedłem do pokoju, ale myślę sobie: tyle
upłynęło, może to nie Rozalia, więc opowiem 111 °Je zdarzenie, i akurat zgadłem.
Rozalię tedy przyjmowano, jak tylko można naj- P'ej ; koniecznie Stefan chciał, żeby na kilka dni n'ch pozostała, lecz ona nie chciała i nie chciała, Mówiąc, że je j pilno do domu.
— O ! to rzecz najmniejsza, przenocujcie Ro- 2aliJo, a jutro zaprzęgnę do wózka i odwiozę was a_k daleko, jak tylko siły koniowi wystarczą. Gdyby le rozkaz hrabiego, abym się pojutrze stawił we Worze, do samego domu odwiózłbym was z ochotą.
Nazajutrz przed samem odjazdem żona leśni- Czego do koszyka Rozalii nakładła różnych zapasów
!la dr°g ę i upominków dla dzieci, a podając je j duży chenek chleba ubrany w kwiaty i gruszki, rzekła:
— W yście kiedyś mojemu mężowi kawałkiem leba uratowali życie, niechże i tenże chleb przy- niesie wam tyle szczęścia, ile my go dziś z łaski
•Waszej używamy.
Rozalija ze łzami w oczach podziękowała za S°śeinność i życzliwość, chleb zabrała nietknięty do ni1'. Ale nie był to zwyczajny bochenek, ale . najpiękjuejszej mąki, duży, wystrojony cukrami
lapisem z perełek na środku: »W dzięczność*.
Stefan odwiózł ją coś sześć mil, a gdy wieczór Sl§ żegnali, uścisnął ją najserdeczniej, obiecując, że
krotce do nich z żoną przyjedzie.
Rozalija szła dalej wesoło, a zbliżając się do chaty, ujrzała dwoje biegnących ku sobie dzia- , które poznawszy matkę, rzuciły się w jej obję- Cla> a potem do koszyka.
— Czekajcie, odrzekła matka, aż do domu W yjdziem y; nie trzeba być tak ciekąwemi i łako-
Na progu przyjął mąż wracającą żonę. W eszli
^szyscy do izby. Matka najprzód opowiedziała, jak
*5 n'eludzko bratowa z nią obeszła, i jako żadnych Przynosi pieniędzy. T a smutna wiadomość bar- . ° męża zmartwiła. Już go nawet łaskawe przy-
^ c‘ei jakiego Rozalia od leśniczostwa doznała, roz- 'Veselić nie mogło.
Matka tymczasem dobyła chleb z koszyka.
Dzieci na widok tak pięknie ustrojonego chleba 2aPoinniały o wszelkim strapieniu. O jciec atoli ma
jący łzy w oczach, r z e k ł: Dobry i chleb, ale skąd teraz dostać pieniędzy na krowę? Wtem matka krając chleb dla dziatwy, mocno się zdziwiła, bo nóż utknął we środku i ciasto nie dało się rozkroić.
A to co?... rzekła zdumiona. T o jakiś oso
bliwszy bochenek, być może, iż kawał drewna wpadł przypadkiem do ciasta, na co przy pieczeniu nie uważano.
Rozłamała więc z ciekawością bochenek, a tu brzęk, brzęk, brzęk, sypią się ruble jeden za drugim.
Dobra matka teraz taką uczuła radość, jak niegdyś Stefan, gdy niespodzianie znalazł kawałek chleba w torbie.
O Boże kochany, mówiła rozczulona, teraz ro
zumiem ! Zapewne leśniczy kazał żonie te ruble włożyć do ciasta, abyśmy sobie krowę kupili i rato
wali się od biedy.
Chłopczyk pozbierał ruble, a ponieważ w szkole dobrze go rachować uczono, więc naliczył trzydzieści.
— O ! za to będziemy mieli piękną krowę, nie prawda mamuniu?
— I znowu dostaniemy chleba z masłem i mleka, zawołała dziewczynka, z radości klaskając w ręce.
O jciec 2djąwszy czapkę z głowy, dziękował Bogu ze łzami za Jego świętą O patrzn ość; matka i dzieci toż samo uczyniły.
— Ów kawałek chleba, rzekł ojciec, jakiś dała Stefanowi, stokrotnie nam teraz został nagrodzony.
— To prawda, odrzekła matka. Każdy też datek choćby najmniejszy, lecz w miłości bliźniemu ofiarowany, daleko większą w Niebie nagrodę od
bierze.
— O dzieci, rzekł ojciec nareszcie, bądźmy mi
łosiernymi, a i dla nas będą miłosierni.
Prośba sieroty.
Boże mój! O jcze i Panie nad Pany, Nie patrzysz prośby, kto ją śle do C iebie;
W obliczu twojem wszystkie równe stan y T y serca tylko rozróżniasz tam w Niebie.
Lecz dla sieroty T yś łaskawszy Panie, Ona nikogo nie ma na tym świecie;
Opieka Twoja za wszystko jej stanie, Bo ona tylko, tylko twoje dziecię.
T y jej wysłuchasz, gdy łzami zalana Błagalną prośbę do Ciebie zanosi, I błaga Ojca, błaga sw ego Pana, I o opiekę nad sierotą prosi.
T y dasz Anioła, co ją poprowadzi
Po stromych ścieżkach ziemskiego żywota, Co w złej godzinie dobrze jej poradzi,
I czystą stawi przed wieczności wrota.
O jcze mój! Boże i Panie nad Pany!
Ześlij mi Stróża, niech mych kroków strzeże, Błagam C ię o to Panie łzą za la n y ;
Ż e mnie wysłuchasz o ojcze, ja wierzę.
Daj duszy spokój i sumienie czyste, Błogosław pracy, dodaj do niej chęci, I błogosław nam łany ojczyste,
A zawsze wola twoja niech się święci.
O religii d a w n yc h ludów i p rzo d k ó w naszych.
y — — —
(C iąg dalszy).
W najodleglejszych wiekach starożytności zawsze szanowano kapłanów, jako szafarzów dobro
dziejstw Boskich. Najwyższe w kraju osoby miały dla nich poszanowanie; najważniejsze sprawy skła
dano w ich ręce; nic bez rady ich nie rozpoczy
nano. Tak było nietylko u Żydów , których kapłani powagą Boską zaszczyceni byli, ale nawet u Greków, Rzymian, Polaków, Prusaków i Litwinów, którzy w pogaństwie żyli. I tak u dawnych Prusaków naj
w yższy kapłan bywał częstokroć zarazem królem i prawodawcą. Pod je g o rozkazami stali wszyscy kapłani w kraju i byli obowiązani zachować bezźen- ność pod karą spalenia żywcem. — B yły także i nie
wiasty kapłankami i ulegały rozkazom najw yższego kapłana. W szyscy ci, kapłani i kapłanki, wolę jeg o z największą skrupulatnością wykonywali. Do urzędu kapłanów należało szczególniej czynienie ofiar, pil
nowanie świątnic, ołtarzów i ogniów świętych, które w świątnicach nieustannie przechowywano; wspólnie zaś z niewiastami odbywali oni modlitwy do bogów, błogosławili ludowi i trzodom, ostrzegali o czasie zasiewów i zbiorów, wróżyli z rzeczy, wykładali sny i wychowywali dzieci.
Dobrze to było, że w ow ym .czasie ciemnoty i barbarzyństwa królowie i rządcy używali kapłanów do pomocy w rządzeniu krajem, w ponauczaniu ludu i wychowaniu m łodzieży; ale wiele złego wypłynęło stąd dla chrześciaństwa do którego poganie powo
łani zostali. Bo przesądy i zabobony, które owi ka
płani pomiędzy ludem zaszczepili, pozostały przez długi czas, kiedy już lud do religii chrześciańskiej przystąpił.
Fałszywe mniemanie o czarach, niedorzeczne uprzedzenie, że ludzie przyszłe rzeczy wróżyć, sny tłumaczyć, uroczyć lub zamówić mogą — wszystko to sprzeciwia się pojęciu o Bogu wszechmocnym i wszystko wiedzącym i obraża Boga. Gorszem jeszcze było i sprośniejszem mniemanie, jakob y czło
wiek sprowadzać m ógł złe duchy przez modły, szepty, lu b inne dziwackie sposoby, rozkazywać im
podług upodobania i używ ać ich ku szkodzeniu bliźnim, T akie przesądy i zabobony ma n iejed en z was może do dziś dnia na zakałę naszej relign świętej i na obrazę Boga. S ą to przesądy i zabo
bony ciemnoty pogańskiej, które nasza religia święta potępia i do grzechów słusznie liczy. Bo całe po
gaństwo było podług nauki świętego Pawła w grze
chu p ogrążon e; wszyscy zgubili prawdziwą drogę do Boga, w szyscy zepsuciu ulegli; fałsz mówiły ich ję zyki, i jad żmii był w ich ustach. W szystkie więc takie zabytki pogańskie hańbią prawego chrześcia- nina, kalają religią świętą, i są grzechem nieod- puszczonym, bo się nikt z nas nie może u n iew in n iać niewiadomością. W szakże nas duchowni nasi nau
czają religii prawej Chrystusa w kościele i gdzie tylko poda im się do tego sposobność. Kto więc chce, może się nauczyć przykazań naszej religii świętej i sam jeszcze pouczyć nieumiejętnego i swoje dziatki. Prawdziwy, oświecony i bogobojny chrze- ścianin nie uda się do gusłów i wróżbit, kiedy g o Pan B óg chorobą nawiedzi; nie pójdzie do wróżki po radę, kiedy mu się nie powiedzie w za m ysłach i gospodarstwie — bo to jest bałwochwalstwo; ale się uda po radę do ludzi umiejętnych i życzliwych a nadewszystko odda się w opiekę Boga. Chrze- ścianin, który zna naukę Chrystusa, i Kościoła, nie dopuści tej m yśli: że są ludzie, którzy z ducham i ciemności mają związki, którzy przez szepty i zaźe- gnywania pomódz lub zaszkodzić potrafią; źe jaka guślarka do zdrowia, lepszego mienia i szczęścia do
pomoże. Jestto największa niedorzeczność i z g w a ł
cenie przykazań naszej religii świętej. — A le chwała Bogu! mało ju ż natrafiamy tak ciemnych i za b o b o n nych chrześcian.
Taką religią mieli przodkowie nasi przed za
prowadzeniem chrześciaństwa. I chociaż ta religi3 była fałszywa, i ani rozumu ich nie przekonywała, ani nie zaspokajała serca i duszy; przecież ją sza
nowali i pielęgnowali. T a religijność przodków na
szych sprawiła też, że nie opierali się z taką zacię
tością ja k inne narody, w przyjęciu religii chrze
ściańskiej ; nie zabijali i nie męczyli jej Apostołów, jak to w innych krajach się działo. Owszem, kiedy jeszcze byli poganami, nie prześladowali chrześcian, co z różnych krajów, a osobliwie z Czech, do Pol
ski przychodzili i tu i owdzie po kraju się osiedlali;
ale przyjmowali raczej z wolną religią Chrystusa od tych przychodniów. Dlatego też Mieczysław król polski, znalazł naród powolnym, kiedy przedsięwziął zaprowadzenie chrześciaństwa w całej ó w c ze sn e j Polsce — jak to później opiszemy.
(Ciąg dalszy nastąpi).
KRAKOWIAK.
Czyi. mam zawsze smutnie śpiewać, Z e aż serce w żal oddźwięknie?
Lepiej piosnką was rozgrzewać, Jak się wśród nas bawią pięknie:
Po sobocie, w dzień niedzielny T o spoczynek jest po pracy, A po modłach, dzień weselny, G dy zgrom adzą się chłopacy.
Za chłopcami tuż dziewczęta Gwarzą sobie to i owo, W sercu budzi się zachęta.
G dy o tańcu rzucą słowo, W net się jawią ju ż napewno;
Skrzypek tęgi i z basistą Choć uderzą zrazu rzewno, Lecz ognisto, i siarczysto Później w żywsze biją dźwięki, A ż swobodą płonie czoło, W idno doda B ó g swej ręki, A b y zaciąć nam wesoło.
W ów czas spojrzeć na chłopaka, Lub na dziewczę, jak się śmieją, G dy posłyszą krakowiaka,
T o aż siły w nich rzeźwieją.
I wnet każdy ima dziewkę, W środek izby ją prowadzi, Dalejże z nią na odsiebkę, Lub hołupce bokiem sadzi:
Tw arz mu gore, aż drżą nogi, K iedy grzmotnie podkówkami, Drzazgi bryzgną aż z podłogi I rozrzucą blask iskrami;
Z iskier jasność się roznieca, I uderza w pas kowany, Z niego ogień nam rozświeca D ookoła w izbie ściany.
Choćby w izbie było ciemno, T o od tańca rozwidnieje,
Rzekniesz: rój gwiazd lśni nademną, Lub też księżyc wciąż jaśnieje.
Jak od słońca koral płonie, T ak czapeczka skrzy rumiano, A jak klejnot lśni w koronie, W tańcu białą lśni sukmaną.
W tenczas doń się zbliżyć zasie, Taka męzkość bije z skroni, A zwija się, aż mu w pasie Siedemdziesiąt kółek dzwoni;
Kółka dzwonią, ćwieczki brzęczą, Z każdym dziewczę się uwija, A jej warkocz w wstęgach tęczą Jak na Niebie się odbija.
G dy nas sto par się dobrało, Z pełnią życia i ochoty, Jakby Niebo burzą wrzało W błyskawice i wciąż grzm oty;
Spojrzeć wówczas na te pary, Jak wiruje każda w tańcu, Że odżyje nawet stary,
Co gdzieś siedział przy różańcu.
„Czcij ojca twego i matką ttoją!“
Czcić ojca swego i matkę swoją nakazał Pan Przedwieczny z wyżyn góry Synaj.
Przykazanie' to rodzice sami powinni zaszcze
piać, rozwijać i utrwalać w potomstwie swojem przez rozsądne, pełne głębokiego uczucia obejścia, dobry przykład i wysoko moralne pod każdym względem własne zachowanie się. Dziecko kształcone w bo- jaźni Bożej, na zasadach religijnych i w karności,
(coraz częściej dziś zaniedbywanej), wyrosnąć musi na człowieka użytecznego społeczeństwu i rozumie
jącego, że w wyrazach czwartego przykazania Bo
skiego streszcza się cały porządek społeczny, po
szanowanie praw Boskii h i ludzkich i godności człowieka.
W dzisiejszej chwili ujawniającego się zepsucia obyczajów, szerzącej się niewiary religijnej i upadku moralnego — bardzo wielu nie ma czci należnej i poszanowania dla swoich życiodaweów. Dla czego?
Odpowiedź nie trudna. Rodzice obecnej doby po
stępu bez B oga i znaku krzyża świętego oddani będąc zupełnie materyalizmowi i zm ysłowości — nie pamiętają wcale o przykazaniach Boskich, a co zatem idzie i dzieciom swoim o tem nie przypominają.
W obec tak smutnych, a niestety zbyt częstych ob
jawów, obowiązkiem ludzi wierzących i dobrej woli jest w miarę możności i sił czuwać, aby w sercach naszych tak ja k na owych tablicach prawodawcy Mojżesza wyryte były niezatartemi głoskami słowa:
»Czcij O jca twego i Matkę twojąU
Mieczysław Maculewicz.
Pan i pies.
Pies szczekał na złodzieja, Całą noc się trudził — Obito go nazajutrz, Z e pana obudził.
Spał smaczno drugiej nocy, Złodzieja nie czekał — Ten dom okradł; psa zabili Z a to, że nie szczekał.
V
Ręka Opatrzności.
(Zdarzenie prawdziwe).
W jednej z owych wązkich, a wysokich jak wieżyca kamienic Starego-miasta W arszawy, mieszkał je szcze w roku przeszłym siedmdziesięcioletni wąsacz, Łukasz W arzęcha. Na czwartem piętrze, w małej stanryjce poddasznej, gdzie latem piekło jak ogniem, a zimą mały piecyk żelazny nie był w stanie wy
starczyć na tysiące szpar i szczelin, któiemi wiało do tego przybytku nędzy, siedział od świtu do późnej nocy nasz biedny W arzęcha, łatając stare odzienie wszystkim w okolicy studentom i aplikantom. Znała go też młodzież niedostatnia pod imieniem krawca Ł a t k i ; bo kto się nie podjął jakiej lichej roboty, to Łatka niezawodnie ją przyjął i z wielką akurat- nością wykonał. Pomimo jednak całej zabiegłości, nie m ógł w ystarczyć na najpierwsze potrzeby utrzy- i!
mania życia swego i swej starej schorzałej żony Jagusi.
Nie mieli oni ani jednego dziecka, któreby na stare ich łata pom ogło im własną pracą i staran
nością, a i krewnych nie mieli prawie żadnych. Tak zostawieni przez los samym sobie, jeszcze byliby nie upadli, gdyby nie długa i ciężka słabość W aizęchowej, która ją od lat dziewięciu przykuła do łóżka. W da
wny ch łatach najmowała się ona do piania i innych robót gospodarskich, a ten zarobek choć szczupły i niepewny, był przecież niejaką pomocą w domu.
L ecz w ostatnich czasach, po tyloletniej chorobie, po rozpaczliwych wysiłkach poczciwego Łukasza, który pracował dniem i nocą, gdy nareszcie wzrok jego raz z podeszłego wieku, a potem z bezsenności znacznie się nadwyrężył, zalegli w komornem za trzy kwartały. W piecu od dwóch tygodni ogień nie postał, choć mrozu było do 20 stopni, i biedny sta
rzec musiał nieraz udawać się do kapucyńskiego klasztoru po łyżkę gorącej strawy dla żony kaleki.
Fraszką to jednak było w porównaniu z obawą, jaką budził nielitościwy gospodarz, odgrażajac się, że ich na bruk wyrzuci, jeśli do końca miesiąca nie uiszczą kom ornego. Miły B o ż e ! skąd biedakom wziąść dwa- , naście rubli, kiedy do ust nie ma co włożyć, a na | j
grzbiecie z sukien strzępy powiewają?
Łukasz chodził jak zbity, targał zawiesiste siwe wąsy, pocierał resztki czupryny, wzdychał aż jęczało, j lecz nic wymyśleć nie mógł. Już się rozwidniać za- j j
częło, u fary zadzwonili na jutrznię, i Łukasz chwy
ciwszy czapkę, pomaszerował szukać u Boga, naj
lepszego O jca uciśnionych, pomocy w ciężkiem swem strapieniu. Na ulicy pusto jeszcze prawie, mróz aż i trzeszczy pod obuwiem, a na naszym krawcu tylko lekki surdut granatowy naznaczony w różnorodne łaty starannie choć z rozmaitego sukna poprzyszy- wane. W iatr mroźny przejął go do kości; wstrzą
snął się, zatarł ręce i poszedł Świętojańską ulicą, myśląc, jak szczęśliwi ci co mają za co wypić szklankę , gorącego piwa i zjeść grzankę chleba.
ołtarze i twarze świętych w tym • pół-mroku i pół*
świetle wystając z ciemnego tła obrazów, zdawały się przychylnem okiem patrzeć na korne u stóp ich postacie.
Łukasz zziębnięty, sm u tn y, zrozpaczony upadł na kolana przed obrazem Matki Boskiej i długo długo, z całej tiły utrapionej duszy, z całem za- pałem zbolałego serca błagał opiekunki u ciśn io n ych 0 radę i pomoc w nieszczęściu. Zw olna m odlitwa rozlała swój balsam na rany serca, otucha wstąpił®
do duszy razem z pierwszym promieniem zim o w ego słońca, i pokrzepiony starzec wracał do swej stan- cyjki, mniej zziębnięty, mniej strapiony, bo pewny, że ręka Boga nie opuści go w tej ciężkiej życia pielgrzymce.
Jakoż zastał u siebie nieznanego m ło d zień ca, który przyszedł powierzyć swą garderobę do na
prawy staremu Łatce. B ył to niewysokiego stopnia
| urzędnik, który się mieścił w dwóch pokoikach trze- I ctego piętra, tuż pod mieszkaniem Łukasza. Pod jego niebytność wybadał już je g o żonę o stan ich 1 położenie, dziwił się ich przerażającemu u b ó stw u ; ale najwięcej g o zastanowił krzyż legii h o n o ro w ej,
; zawieszony nad lichym posłaniem na kawałku spło
wiałej makaty. Kiedy więc powrócił stary Łukasz do domu, zaczął go badać o przeszłe jego życie, I które wedle opowieści tutaj zamieszczam:
W dwudziestym roku życia Łukasz Warzęcha, syn jedyny organisty w małem miasteczku wszedł do szeregów armii francuskiej, w tym czasie, gd y zwjf*
cięskie orły Napoleona przebiegały wzdłuż i wszerz Europę. Biorąc udział czynny we wszystkich prawie znaczniejszych bitwach pod wodzą samego cesarza, stanął nareszcie na polach Wagramu — bitwa roz
poczęła się z całą zaciętością i trwała już od kilka godzin, gdy naraz batalion, w którym służył nasz W arzęcha, odbiera rozkaz ruszenia na bateryę nie
przyjacielską, która niosła we francuskie sze re g i okropne spustoszenie, i cokolwiekby to kosztować miało, odebrać ją koniecznie. Batalion ruszył w mil- j| czeniu i porządku; na strzał kartaczowy sform ow an o 1 go w wąską kolumną i pędem ruszono do ataku- Lecz tu grad kul powitał ich z dwunastu dział razem ! masa padła poszarpanych żelazem, reszta za c h w ia ła się, lecz ruszyła dalej. Tu już nie więcej jak na kroków czterdzieści, nowa powitała ich snlwa, a na nieszczęście tak celnie, że ledwo część dziesiąta po
została z tej groźnej przed chwilą kolumny. MęztwO żołnierzy zachwiało się, rzucono się do od w ro tu ; nie miał kto wstrzymać zniechęconych, bo wszyscy prawie oficerowie polegli. Łukasz spojrzał d o k o ła , wstyd go ogarną! na widok sromotnej rejterad y;
krzyknął więc co piersi stało: Bracia za mną, cesarz patrzy na nas!! Słowa te jak iskra przebiegały sze
regi, rzucono się za nim i... baterya została zdobyta.
G dy Napoleon po skończonej bitwie objeżdżał pole trupami zasłane, ujrzał i naszego — Łukasza, jak z głową ciętą pałaszem leżał bez zmysłów przy zdo-
bytych przez siebie działach. Adjutant służbowy Poznał go i zdał o jego bohaterskim czynie rupport;
wtedy cesarz zsiadłszy z konia, odjął od swego mun
duru krzyż legii honorowej i przypiąwszy go na piersi żołnierza, wyrzekł te zaszczytne dla naszego rodaka słowa: Niema godniejszej piersi, któraby ten krzvż nosiła !
Długo potem leżał w szpitalu ranny W arzęchą, gdy wyszedł z niego, już się cesarstwo skończyło, skończyły się wojny i on też wrócił pod rodzinną strzechę, gdzie go już nikt nie powitał, bo stary organista dawno pod zieloną leżał mogiłą. W krótce P°jął za żonę poczciwą Jagnę, która mu wniosła w posagu paręset bitych talarów. Z tą sumką wziął dzierżawę zagrody i parę lat żył szczęśliwie; lecz Przyszły złe lata, grad w ybił w polu, krówki w y
padły, koń okulał, a na dobitkę sąsiad proces w y
toczył. W yszedł więc biedak z swą towarzyszką szukać po ś w ie c e kawałka chleba. Zaszedł do Warszawy i tu osiadł; a że każdy żołnierz jest krawcem dla siebie, Łukasz zatem został krawcem 1 dla drugich. Tu znowu szło mu z początku jako tako, lecz słabość żony przywiodła go do upadku,
Taką histOryę wyciągnąwszy za starego wiarusa, młodzieniec zostawił na rachunek roboty parę rubli 1 wyszeclł, pocieszając ich nadzieją lepszej przyszłości.
W parę dni potem nasz Łukasz W arzęcha ot'zym ał wezwanie ud francuskiego konsulatu, aby z wszelkiemi papierami dotyczącemi swej służby Wojskowej, jakie posiada, zgłosił się bezwłocznie do Jego kancelaryi.
Zadziwiło go to niepomału. W yczyścił z wszelką starannością swój połatany surdut, nastrzępił wąsy 1 hakenbardy, a przypiąwszy krzyż na piersi, ruszył, niepewny, coby to być mogło, dla pokrzepienia zaś ducha zaszedł znów do fary.
W konsulacie czekał go ju ż ów młodzieniec 1 przedstawił sprawującemu interesa rządu francu
skiego, który zbadawszy całą sprawę i zażądawszy na to świadków, spisał protokół i przesłał swemu rządowi, polecając Łukaszowi zgłosić się za parę tygodni.
Przez ten czas poczciwy młodzieniec nie
°puszczał starego W arzęchę w nieszczęściu, i oszczę
dzając upokorzenia wojakowi, nie wspierał go jał
mużną, ale dawał mu takie zatrudnienia, któreby nie kędąc zbyt uciążliwerni, większy zarobek przynosić mogły.
Nareszcie po trzech tygodniach Łukasz udał S,Q po rezolucyą, a gdy kamerdyner zameldował, konsul wyszedł naprzeciw niemu, podał mu rękę 1 serdecznie powinszował mu tego zajęcia i tej ży
czliwości, z jaką go zawsze Napoleon I. wspominał.
^ na dowód, że w archiwach wojennych w Paryżu caly ten fakt jest zapisany, wyliczył mu w gotowi- z°ie 50,000 franków jako pensyą 40-letnią, za krzyż l°gii honorowej i patent na oficera, która to ranga spotkała go (o czem nie wiedział), po wzięciu go
z pola bitwy jako rannego, gdyż następnie z całym szpitalem dostał się w nieprzyjacielskie ręce.
Biedny wiarus oczom swym nie wierzył, uszom zaprzeczał, i sam nie wiedział, co się z nim dzieje.
Ale gdy poczuł złoto w kieszeni, a patent na piersi, łza dawno niewidziana, zwilżyła mu oko, i nabrał przekonania, że Bóg tylko takie cuda zdziałać jest w stanie i jemu też naprzód złożyć dzięki należy.
Nie czekając długo, wpierw bowiem nawet, aniżeli do domu, udał się do zakrystyi farnej, i tam hojną złożył ofiarę na solenną mszę przed ołtarzem Najświętszej Panny Łaskawej, która go widomie wsparła swą pomocą, i tej z całą pobożnością wy
słuchał.
m
Siw y cieśla.
Niedaleko wioski było jezioro. Jaś często biegał w leeie nad je g o brzeg, lubił patrzeć, jak fale biją 0 piasek nadbrzeżny, jak ryby w wodzie się gonią, jak białe rvbitwy z krzykiem unoszą się nad wodą.
A po drugiej stronie jeziora widać było stary ciemny las. Jaś miał wielką ochotę dostać się za jezioro, wydawało mu się, że tam musi być bardzo pięknie 1 miło.
— Poczekaj, Jasiu! — mówił mu ojciec — oto przyjdzie siwy cieśla, zacznie budować mosty przez rzeki i jeziora, to i na naszym jeziorze zbuduje most:
wtedy' zaprzęgniemy konia i pojedziemy na drugą stronę po drzewo.
— Cóż to za cieśla? — pytał Jasio.
— Cieśla to nielada, choć jak gołąb biały. B u
duje on mosty bez drzewa, bez siekiery i bez kołków, a mosty te są wyborne, — szerokie, mocne, gładkie.
Nasi cieśle nigdyby takiego mostu nie postawili!
Jaś dziwił się bardzo, wciąż biegał nad jezioro i oczekiwał cieśli.
Przeszło sporo czasu, a cięśli jak nie widać, tak nie widać. Zrobiło się chłodniej, ojciec zapro
wadził Jasia na naukę. Jaś tak polubił książki, że zapomniał o siwym cięśli. A tymczasem cieśla przy
szedł i most wystawił.
— Chcesz to pojedziemy po moście do lasu za jeziorem ? — rzekł pewnego dnia ojciec.
Jaś w ręce klasnął z radości. Pojechali z ojcem sankami, a śnieg spadł spory, sanna była wyborna, kasztanek biegł kłusem. Dojechali już do jeziora, a mostu nigdzie nie widać, puścili się więc przez lód.
— Widzisz, Jasiu, co za most zbudował nam siwy cieśla: jaki gładki, szeroki, mocny!
Jaś domyślił się, źe siwym cieślą była mroźna zima.
Zdania moralne.
-- ■ « ---
1. W dzięczność za dobrodziejstwa odebrane jest najskuteczniejszym śiodkiem do otrzymania no
wych.
2. Ł agodn ość i znoszenie przywar bliźniego jest źródłem pokoju.
3. U jąć się dają łatwo i pozyskiwać serca, gdy się z ludźmi postępuje z pokorą i łagodnością.
4. Kto kocha ubogich w swem życiu, bez trwogi spoglądać będzie na zbliżającą się chwilę śmierci.
Przestrogi 1 rady.
W iele z trudniących się szyciem, mają niedobry zwyczaj zostawiania igły w bieliźnie lub innej ma
teryi, około której pracują. Jestto nierozwaga, która niekiedy może sprowadzić nieszczęśliwe wypadki.
I tak: w pewnem francuskiem mieście młoda szw aczka powróciła z pogrzebu swojej bliskiej kre
wnej. Zapłakana chwyciła chustkę do nosa na stole leżącą, którą dnia poprzedniego obrąbiała. Zaledwie podniosła chustkę do oczu, aby je z płynących łez otrzeć, gdy nagle rozległ sie krzyk bolesny. Igła, którą ona wczoraj w robocie zostawiła, przebiła jej powiekę prawego oka. Szczęściem zranienie oka
zało się nie tak strasznem, jakiemby się stało, gdyby się nieszczęsna igła była głębiej zapuściła!
Nie zapominajcie o tej przestrodze.
Dzieciom wina nie daw ać!
Ź e nawet drobne dawki alkoholu dzieciom są szkodliwe, poświadcza nam dr. Hurlimann w swem osobistem wyznaniu. W swej co dopiero ogłoszonej książeczce ^Dwadzieścia la: w śłużbie pielęgnowania i wychowania dzieci* wspomina on z żalem, iż był tak nierozsądnym (thóricht!), że myślał poprawić skutki wychowania i podnieść wyniki w swej uzdro- wnicy dziecięcej (Angertsee w Szwajcaryi) przez to, iż w pieiws*ych pięciu latach kazał dzieciom ponad 8 lat dawać dziennie dziesiątkę wina do picia. Teraz dopiero otworzyły mu się oczy. Otóż przekonał się, że dziatki jeg o malokrwiste i zdenerwowane po wy
piciu pół szklanki wina albo, na wycieczkach, jeszcze mniejszej ilości z początku coprawda zostały na chwilkę pobudzone, ale wnet potem traciły chęć do pracy, chęć do dalszego biegania. Długi czas jeszcze przed rozpoczęciem ruchu wstrzemięźliwości w S zw a j
caryi na podstawie swych doświadczeń i naukowych przekonań, był zniewolony zaprzestać dzieciom da
wać wina w jakiej bądź postaci.
»Po wszystkiem, co na tysiącach dzieci widzia Jem i doświadczyłem, mogę stanowczo wypowiedzieć Nie widziałem żadnej korzyści przy podawaniu dzie ciom napojów wyskokowych, ale byłem raczej świa kiem pośrednich i bezpośrednich szkodliwych sku ków na ciele i na duszy. Czuję się zniewolony™
usilnie ostrzedz rodziców i oświadczyć im jako lekarZ' Nie dajcie kochanym dziatkom W aszym ani kropę wina, piwa lub podobnych napojów w y sk o k o w y c h •*
Aft,
X
SZARADA.
Pierwsza jest literą, druga z częścią trzeciej, Uczucie, co znają dorośli i dzieci.
Pierwsza z drugą kwiatem, który w szyscy znacie- W zdyć go bardzo często po ogrodach macie.
Trzecia, wódz narodu, co dziś wycieńczony, Lecz dawniej na zachód zapuszczał zagony.
Wszystko, miasto w Rosyi, znane po mem zdania Bo stąd pewien przysmak jadacie w Poznaniu.
Za dobre rozwiązanie przeznaczona nagroda-
Rozwiązanie szarady z nr. 25-go:
J a na imię me wskazuje, S z c z u r na nic nie upatruje Psuje wszystko co się zdarzy Jest on plagą gospodarzy.
K a choć często spotykamy W abecadle, obojętnie to mijamy.
J a s z c z u r k a nam nie szkodliwa W krajach skwarnych jest straszliwa.
Jan Kama z Zawodzić•
Pierwsze ja , s z c z u r drugie A trzecie litera ka,
Tworzą razem wspólnie
Znaczenie szarady ja s z c z u r k a .
Paw eł Flak z Zawodzio- Oprócz powyższego, rozwiązanie nadesłali J szcze: pp Marya Papierniok z Janowa, Teresa P01 z Siemianowic, pp. Franciszek Rzymełka i Wince*1 Rzychoń z józefow ca, Paweł Szym ura z Rown*s’
e-
Stefan Grzenia / S w ie c ia nad W isłą, Teodor Brzo*
z O izegow a, Jan Czech z Polskiej W isły, Jan Szu z Poznania.
Nagrodę otrzymał p. Jan Kania.
1C
<#>
Nakładem i czcionkami sGómoślązaka*, spółki wydawniczej z ograniczoną odpowiedzialnością w Katowieach.
Redaktor odpowiedzialny: Adolf Ligoń w Katowicach.