• Nie Znaleziono Wyników

Rodzina Chrześciańska, 1903, R. 2, nr 26

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Rodzina Chrześciańska, 1903, R. 2, nr 26"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

Rodzina chrześciańska

Pisemko poświęcone sprawom religijnym, nauce i zabawie.

Wychodzi raz na tydzień w Jfiedzielę.

"Rodzina chrześciańska* kosztuje razem z » Górnoślązakiem « kwartalnie 1 m a r k ę 60 fen . Kto chce samą »Rodzinę chrześciańską®

sbonować, może ją sobie zapisać za 50 f. na poczcie, u pp. agentów i wprost w Administr. »Gómoślązaka« w Katowicach, ul. Młyńska 12.

Na Niedzielę czw artą po Św iątkach .

L ekcya

Rzym. VIII, l8 — 23.

Bracia: Mniemam, iż utrapienia tego czasu niniejszego nie są godne przyszłej chwały, która się w nas objawi. Albowiem oczekiwanie stworzenia

°czekiwa objawienia synów Bożych, bo próżności Poddane jest stworzenie, nie dobrowolnie, ale dla tego, który je poddał pod nadzieją; bo i samo stwo­

rzenie będzie wyswobodzone z niewoli, skażenia, na Wolność chwały synów' Bożych. W iemy bowiem, iż Wszystko stworzenie wzdycha, i jako rodząca boleje dotąd. A nietylko ono, ale i my sami mający Pierwiastki Ducha, i sami w sobie wzdychamy, ocze- kiwając przywłaszczenia synów Bożych, odkupienia Clała naszego w Chrystusie Jezusie, Panie naszym.

Ewangelia u Łukasza świętego

w Rozdziale V .

Onego cz a su : G dy rzesze nalegały na Jezusa, aby słuchały słowa B o ż e g o ; a On stał podle jeziora Genezaret. I ujrzał dwie łodzie stojące przy jezio- rze ; a rybitwi wyszli byli i płókali sieć. A wszedłszy w jednę łódź, która była Szymonowa, prosił go, aby fnaluczko odjechał od ziemi; a usiadłszy, uczył rze- Sze z łodzi. A gdy przestał mówić, rzekł do S zy­

mona: zajedź na głębią, a zapuśćcie sieci wasze na Połów. A Szym on odpowiedziawszy, rzeki mu:

Nauczycielu, przez całą noc pracując niceśmy nie ułowili; wszakże na słowo Tw e zapuszczę sieć.

A gdy to uczynili, zagarnęli ryb mnóstwo wielkie.

1 rwała się sieć ich. I skinęli na towarzysze, co byli w drugiej łodzi, aby przybyli i ratowali je, I przy­

byli, 1 napełnili obie łódki, tak, iż się mało nie za ­ nurzały. Co widząc Szymon Piotr, upadł u kolan Jezusowych, mówiąc: W ynijdź odemnie, bom jest człowiek grzeszny Panie. Albowiem go było zdu­

mienie ogarnęło, i wszystkie co przy nim byli, z po-

*owu ryb, który pojmali; także też i Jakóba i Jana, s>'ny Zebedeuszowe, którzy byli towarzysze Symo- Uowi. I rzekł Jezus do Szym ona: Nie bój się, odtąd ludzi łowić będziesz. A wyciągnąwszy łodzie na ziemię, wszystko opuściwszy, szli za Nim.

N auka z tej E w angelii.

Całą noc Apostołowie pracowali nad połowem ryb, a jednak nic nie ułowili; na rozkaz Jezusa Chrystusa zapuszczają sieci na nowo, i oto tyle ryb dostają, źe im się aż sieć rwać zaczęła. Któż tu nie widzi błogosławieństwa Bożego ? A le wtedy dopiero im Chrystus pobłogosławił, gdy ju ż całą noc usilnie byli pracowali. Zbawiciel mógł zaraz w pierwszej chwili ten cud uczynić i słowem swoim połów im rozm nożyć; lecz nie! czekał on, czy opuszczą w pró­

żniactwie ręce? czy nie utrudzą się w swojej pracy i usilności? czy nie spuszczą się na Boga, nic nie pracując, jak to wielu czyni ludzi. A gdy oni tego wszystkiego nie uczynili, wtedy wytrwałość ich w pracy obfitem błogosławieństwem wynagrodził.

W ielką tu nam Zbawiciel zostawił naukę, osobliwie wam pracowici ludzi, potem czoła własnego ziemię polewający.

Dwojaki tu w tej mierze błąd pomiędzy wami panuje. Jedni z was mniemają, źe dosyć jest na pracy i staraniu, i źe wtedy bez Boga łatwo się obejść m ogą; myślą oni: na co nam z Nieba błogo­

sławieństwo, kiedy tylko dołożym y starania; kiedy się w niczem nie opuścim y; kiedy mamy dosyć spo­

sobów, przymusić niejako ziemię, aby nam plon wy­

dała. B ó g o sprawy nasze nie dba i mało Go one obchodzą. Inni znowu mówią: bez Boga nic być nie może. On wszystkich stworzył. Kogo stworzy, nie umorzy. Na co mi praca, troskliwość 1 starania?

Czekajmy, póki nam B óg nie da, czego potrzebu­

jemy. A tak opuszczają ręce w próżniactwie, trawią nadaremnie swoje życie, a potem to sarkają na Opatrzność Boską, gdy się widzą w nędzy 1 niedo­

statku. A V pracach jeść z ziemi będziesz po wszystkie dni żywota twego... w pocie oblicza twego będziesz pożywał chleba, aż się wrócisz do ziemi, z którejś wzięty®, powiedział B ug do Adama.

Odtąd praca musiała być udziałem człowieka.

A le praca bez pomocy Bożej nic nie nada: tak bo­

wiem Pismo święte mówi: »jeżeli Pan nie zbuduje domu, próżno pracowali, którzy go budują*. A w in- nem m iejscu: »Błogosławieństwo Pańskie czyni bo-

(2)

gatymi, ani się przyłączy do nich utrapienie*. Pró­

żną więc jest praca, Bracia moi, gd y jej B ó g nie pobłogosławi; i w samej rzeczy jest to tylko próżna pycha, albo lekkomyślne zapomnienie Boga, gdy bez Jego łaski z pracy jakiej pomyślny skutek odnieść chcemy. Ufamy może naszym siłom, naszemu prze­

mysłowi, lecz od kogóż to wszystko posiadamy, je ­ żeli nie od Boga. Cóżby rolniku znaczyła twoja praca, gdyby B óg zakrył słońce, albo nie spuścił deszczu i rosy niebieskiej? Jestźe w twojej mocy rozkazać burzom, wstrzymać grady i nawałnice?

A jeżeli tego wszystkiego nie możesz, skądże ta z a ­ rozumiałość, że wszystko od twej pracy, nie od Bo­

skiego błogosławieństwa pochodzi? Mówią nieroz­

sądni ludzie: »Bóg nie uważa na sprawy człowieka*, a zapominają co Jezus w yrzekł: »włosy na głowach waszych są policzone*. — Ludzie ci, co bez Boga obejść się umieją, pracują bez przestanku, święto nie święto, a nic im się nie udaje. Gdy B óg dobrotliwy' i tym błogosławi, aby ich w dobry sposób przypro­

wadzić do uznania prawdy, oni sobie wszystko przy­

pisując, wpadają w rozpustę, zbytki, marnotrawstwo, a cały ich dorobek znika i ginie, i sami stają się smutną ofiarą sw ego głupstwa i zarozumiałości.

»Kto nie jest zemną, przeciw mnie jest; a kto nie zgromadza zemną, ten rozprasza«, powiedział Jezus Chrystus.

Nakoniec ostrzedz w as, Bracia m oi, należy i o drugiej ostateczności. W ielu jest ludzi, co znowu wszystko na B oga zwalają, a sami nic robić nie chcą. A przecie B óg powiedział: »sześć dni robić będziesz i będziesz czynit wszystkie dzieła twoje*, j Próżno więc człowiek leniwy opuszcza się na błogo- j

sławieństwo Boskie; gdy sam pracować nie chce, B ó g go nie wysłucha, i nie będzie mu błogosławił, bo się próżniactwem brzydzi. »Idź do mrówki, o le- n iw cze*; woła B óg przez mędrca swego, »a przy­

patruj się drogom jej, i ucz się mądrości; która, nie mając wodza ani nauczyciela, ani przełożonego, g o ­ tuje sobie w lecie pokarm i zgrom adza we żniwa, coby ja d ła ; a dokądże leniwcze spać będziesz ? kiedy j powstaniesz ze snu swego? i przyjdzie na cię jako podróżny niedostatek, a ubóstwo jako mąż zbrojny.

L ecz jeżeli nie będziesz leniwy, przyjdzie jako źródło żniwo twoje, a niedostatek daleko uciecze od cie­

bie*. W idzieliście może niejednego człowieka za­

możnego po rodzicach, ale wiedzieliście także, że w krótce przyszedł do ubóstwa! Czemu, bo nie pracował; a jako leniwcowi, Bóg nic nie pomoże, jeżeli my sami nie przyłożym y się wszelkiemi siłami do pracy, i tylko przez pracę staniemy się godnymi błogosławieństwa Bożego. Postępujm y zawsze za przykładem Apostołów w dzisiajszej Ewangelii, któ­

rzy pracowitością swoją na obfite błogosławieństwo B oga zasłużyli sobie; a i na nas ono spłynie, i na nas dopełnią się słowa Pisma ś w ,: »Idąc, szli i pła­

kali, rozsiewając nasienie swoje; ale wracając się, przyjdą z weselem, niosąc snopy swoje*.

Kawałek chleba.

(Dokończenie).

Pewnego dnia wśród letniego upału poszła so­

bie pani leśniczowa ze szklanką po wodę do p0' bliskiego źródła. Na ław eczce z darni, którą Stefan dla w ygody podróżnych urządził, zastała nieznajomi schludnie ubraną kobietę. W idać było, że bardzo znużona, bo wzdychała ciężko, a koszyk i laskę P0' łożyła obok siebie na ziemi. Leśniczowa ujęt#

smutną postawą podróżnej, przywitała ją uprzejm i i od tego do tego przy rozmowie, zaprosiła ją swego domu, poczęstowała, ośmielając swoją do' brocią i uprzejmością.

Zapytana o cel podróży biedna kobieta znała że jest żoną ubogiego kowala o dwanaście mil stąd, że mąż jej niedawno chorował bardzo, ta choroba zniszczyła całą ich zamożność, że przeC*

tygodniem ostatnia krowa im padła, i źe maj3c o kilkanaście mil m ieszkającego i zam ożnego brata*

udała się do niego o pomoc i pożyczkę na kupn°

innej krowy.

— No, i jakże, brat dopomógł?* spytała ży'v°

zajęta jej opowiadaniem leśniczowa.

— Brat był gotów pożyczyć mi ze dwieście złotych na krowę, ale bratowa me chciała na * przystać, odrzekła z płaczem kobieta. Owszem myślała mię, żem wstyd zrobiła familii, idąc za l)ie' dnego kowala. T ak więc dostawszy kilka zło tyci*

pokryjomu od brata, wracam do męża i dzieci; ^ wiem, czy mi tego na drogę wystarczy. A le ch^

mi brat nie dał więcej, ja nie mam mu tego za zje>

co mógł, to dał. Żal mi go, żal co prawda, mówi^

dalej, ale więcej mi żal biednego męża i dzieci, kt0 rzy gorzko zapłaczą, gdy wrócę z próżnemi ręko,lia' Tymczasem powrócił leśniczy z boru, łaska^ie przywitał obcą kobietę, a żona zaraz mu opt,'v*e działa, jak ją spotkała przy źródle, i jakte b ie d a c h ma kłopoty.

— Dobrze, moja Zosiu, dobrze, mówił le^nl czy, żeś przyjęła tę kobietę czem B óg dał; miłosier' dzie dla obcych i podróżnych jest jednym

7

, na>

większych obowiązków. Potem obróciwszy się do prZ^

byłej, rze k ł: Ja szczególniejszą mam jeszcze plZJ czynę do litości nad bliźnimi.

To powiedziawszy, usiadł przy stole, kazał da wieczerzę i zaczął nieznajomej rozpowiadać o tcl11.’

jak to Rozalija kucharka ocaliła go od głod»el śmierci, kładąc kawałek chleba do jeg o torby.

— O ! mój Boże, zawołała nieznajoma. A t0 to ja byłam ową kucharką. Na imię mi R o z a l 1)'1’

panu na imię Stefan, prawda? A pański ojciec ^ leśniczym w Dębickich dobrach. Mogę panu p»'vie, wiedzieć nawet, com wtenczas dałam mu j e®, w kuchni: barszczyku talerz z kartoflami, kawa< lek schabu ze śliwkam i; a torbę miał pan z borsuka i 11(1 niej był przyczepiony jeleń malutki z mosiądzu.

(3)

Pamiętam, pamiętam, jakeś pan narzekał na dziedzica, a ja go broniłam, mówiąc, że on daleko ePszy, niż się wydaje. O mój mocny Boże ktoby Sl? też spodziewał, źe ten kawałek chleba, tak panu będzie potrzebny. Myślałam sobie: młody zdrów, a nuż mu się w drodze jeść zachce... włożę do torby 1 włożyłam, a i ttzy gruszki, prawda? a i w rękę

pan pocałował, chodem się wzbraniała...

Tak, tak, moja poczciwa Rozalijo, pocało­

wałem i teraz całuję, zawołał uradowany nad Wszystko leśniczy, uścisnąwszy ogniście poczerniałą rękę Rozalii. Żono, Zosiu, co masz najlepszego daj Ua stół. Bogu niech będą dzięki, żem was jeszcze

^z w tem życiu obaczył. Ja was zaraz poznałem, ja * tylko wszedłem do pokoju, ale myślę sobie: tyle

upłynęło, może to nie Rozalia, więc opowiem 111 °Je zdarzenie, i akurat zgadłem.

Rozalię tedy przyjmowano, jak tylko można naj- P'ej ; koniecznie Stefan chciał, żeby na kilka dni n'ch pozostała, lecz ona nie chciała i nie chciała, Mówiąc, że je j pilno do domu.

— O ! to rzecz najmniejsza, przenocujcie Ro- 2aliJo, a jutro zaprzęgnę do wózka i odwiozę was a_k daleko, jak tylko siły koniowi wystarczą. Gdyby le rozkaz hrabiego, abym się pojutrze stawił we Worze, do samego domu odwiózłbym was z ochotą.

Nazajutrz przed samem odjazdem żona leśni- Czego do koszyka Rozalii nakładła różnych zapasów

!la dr°g ę i upominków dla dzieci, a podając je j duży chenek chleba ubrany w kwiaty i gruszki, rzekła:

— W yście kiedyś mojemu mężowi kawałkiem leba uratowali życie, niechże i tenże chleb przy- niesie wam tyle szczęścia, ile my go dziś z łaski

•Waszej używamy.

Rozalija ze łzami w oczach podziękowała za S°śeinność i życzliwość, chleb zabrała nietknięty do ni1'. Ale nie był to zwyczajny bochenek, ale . najpiękjuejszej mąki, duży, wystrojony cukrami

lapisem z perełek na środku: »W dzięczność*.

Stefan odwiózł ją coś sześć mil, a gdy wieczór Sl§ żegnali, uścisnął ją najserdeczniej, obiecując, że

krotce do nich z żoną przyjedzie.

Rozalija szła dalej wesoło, a zbliżając się do chaty, ujrzała dwoje biegnących ku sobie dzia- , które poznawszy matkę, rzuciły się w jej obję- Cla> a potem do koszyka.

— Czekajcie, odrzekła matka, aż do domu W yjdziem y; nie trzeba być tak ciekąwemi i łako-

Na progu przyjął mąż wracającą żonę. W eszli

^szyscy do izby. Matka najprzód opowiedziała, jak

*5 n'eludzko bratowa z nią obeszła, i jako żadnych Przynosi pieniędzy. T a smutna wiadomość bar- . ° męża zmartwiła. Już go nawet łaskawe przy-

^ c‘ei jakiego Rozalia od leśniczostwa doznała, roz- 'Veselić nie mogło.

Matka tymczasem dobyła chleb z koszyka.

Dzieci na widok tak pięknie ustrojonego chleba 2aPoinniały o wszelkim strapieniu. O jciec atoli ma­

jący łzy w oczach, r z e k ł: Dobry i chleb, ale skąd teraz dostać pieniędzy na krowę? Wtem matka krając chleb dla dziatwy, mocno się zdziwiła, bo nóż utknął we środku i ciasto nie dało się rozkroić.

A to co?... rzekła zdumiona. T o jakiś oso­

bliwszy bochenek, być może, iż kawał drewna wpadł przypadkiem do ciasta, na co przy pieczeniu nie uważano.

Rozłamała więc z ciekawością bochenek, a tu brzęk, brzęk, brzęk, sypią się ruble jeden za drugim.

Dobra matka teraz taką uczuła radość, jak niegdyś Stefan, gdy niespodzianie znalazł kawałek chleba w torbie.

O Boże kochany, mówiła rozczulona, teraz ro­

zumiem ! Zapewne leśniczy kazał żonie te ruble włożyć do ciasta, abyśmy sobie krowę kupili i rato­

wali się od biedy.

Chłopczyk pozbierał ruble, a ponieważ w szkole dobrze go rachować uczono, więc naliczył trzydzieści.

— O ! za to będziemy mieli piękną krowę, nie prawda mamuniu?

— I znowu dostaniemy chleba z masłem i mleka, zawołała dziewczynka, z radości klaskając w ręce.

O jciec 2djąwszy czapkę z głowy, dziękował Bogu ze łzami za Jego świętą O patrzn ość; matka i dzieci toż samo uczyniły.

— Ów kawałek chleba, rzekł ojciec, jakiś dała Stefanowi, stokrotnie nam teraz został nagrodzony.

— To prawda, odrzekła matka. Każdy też datek choćby najmniejszy, lecz w miłości bliźniemu ofiarowany, daleko większą w Niebie nagrodę od­

bierze.

— O dzieci, rzekł ojciec nareszcie, bądźmy mi­

łosiernymi, a i dla nas będą miłosierni.

Prośba sieroty.

Boże mój! O jcze i Panie nad Pany, Nie patrzysz prośby, kto ją śle do C iebie;

W obliczu twojem wszystkie równe stan y T y serca tylko rozróżniasz tam w Niebie.

Lecz dla sieroty T yś łaskawszy Panie, Ona nikogo nie ma na tym świecie;

Opieka Twoja za wszystko jej stanie, Bo ona tylko, tylko twoje dziecię.

T y jej wysłuchasz, gdy łzami zalana Błagalną prośbę do Ciebie zanosi, I błaga Ojca, błaga sw ego Pana, I o opiekę nad sierotą prosi.

T y dasz Anioła, co ją poprowadzi

Po stromych ścieżkach ziemskiego żywota, Co w złej godzinie dobrze jej poradzi,

(4)

I czystą stawi przed wieczności wrota.

O jcze mój! Boże i Panie nad Pany!

Ześlij mi Stróża, niech mych kroków strzeże, Błagam C ię o to Panie łzą za la n y ;

Ż e mnie wysłuchasz o ojcze, ja wierzę.

Daj duszy spokój i sumienie czyste, Błogosław pracy, dodaj do niej chęci, I błogosław nam łany ojczyste,

A zawsze wola twoja niech się święci.

O religii d a w n yc h ludów i p rzo d k ó w naszych.

y — — —

(C iąg dalszy).

W najodleglejszych wiekach starożytności zawsze szanowano kapłanów, jako szafarzów dobro­

dziejstw Boskich. Najwyższe w kraju osoby miały dla nich poszanowanie; najważniejsze sprawy skła­

dano w ich ręce; nic bez rady ich nie rozpoczy­

nano. Tak było nietylko u Żydów , których kapłani powagą Boską zaszczyceni byli, ale nawet u Greków, Rzymian, Polaków, Prusaków i Litwinów, którzy w pogaństwie żyli. I tak u dawnych Prusaków naj­

w yższy kapłan bywał częstokroć zarazem królem i prawodawcą. Pod je g o rozkazami stali wszyscy kapłani w kraju i byli obowiązani zachować bezźen- ność pod karą spalenia żywcem. — B yły także i nie­

wiasty kapłankami i ulegały rozkazom najw yższego kapłana. W szyscy ci, kapłani i kapłanki, wolę jeg o z największą skrupulatnością wykonywali. Do urzędu kapłanów należało szczególniej czynienie ofiar, pil­

nowanie świątnic, ołtarzów i ogniów świętych, które w świątnicach nieustannie przechowywano; wspólnie zaś z niewiastami odbywali oni modlitwy do bogów, błogosławili ludowi i trzodom, ostrzegali o czasie zasiewów i zbiorów, wróżyli z rzeczy, wykładali sny i wychowywali dzieci.

Dobrze to było, że w ow ym .czasie ciemnoty i barbarzyństwa królowie i rządcy używali kapłanów do pomocy w rządzeniu krajem, w ponauczaniu ludu i wychowaniu m łodzieży; ale wiele złego wypłynęło stąd dla chrześciaństwa do którego poganie powo­

łani zostali. Bo przesądy i zabobony, które owi ka­

płani pomiędzy ludem zaszczepili, pozostały przez długi czas, kiedy już lud do religii chrześciańskiej przystąpił.

Fałszywe mniemanie o czarach, niedorzeczne uprzedzenie, że ludzie przyszłe rzeczy wróżyć, sny tłumaczyć, uroczyć lub zamówić mogą — wszystko to sprzeciwia się pojęciu o Bogu wszechmocnym i wszystko wiedzącym i obraża Boga. Gorszem jeszcze było i sprośniejszem mniemanie, jakob y czło­

wiek sprowadzać m ógł złe duchy przez modły, szepty, lu b inne dziwackie sposoby, rozkazywać im

podług upodobania i używ ać ich ku szkodzeniu bliźnim, T akie przesądy i zabobony ma n iejed en z was może do dziś dnia na zakałę naszej relign świętej i na obrazę Boga. S ą to przesądy i zabo­

bony ciemnoty pogańskiej, które nasza religia święta potępia i do grzechów słusznie liczy. Bo całe po­

gaństwo było podług nauki świętego Pawła w grze­

chu p ogrążon e; wszyscy zgubili prawdziwą drogę do Boga, w szyscy zepsuciu ulegli; fałsz mówiły ich ję ­ zyki, i jad żmii był w ich ustach. W szystkie więc takie zabytki pogańskie hańbią prawego chrześcia- nina, kalają religią świętą, i są grzechem nieod- puszczonym, bo się nikt z nas nie może u n iew in n iać niewiadomością. W szakże nas duchowni nasi nau­

czają religii prawej Chrystusa w kościele i gdzie tylko poda im się do tego sposobność. Kto więc chce, może się nauczyć przykazań naszej religii świętej i sam jeszcze pouczyć nieumiejętnego i swoje dziatki. Prawdziwy, oświecony i bogobojny chrze- ścianin nie uda się do gusłów i wróżbit, kiedy g o Pan B óg chorobą nawiedzi; nie pójdzie do wróżki po radę, kiedy mu się nie powiedzie w za m ysłach i gospodarstwie — bo to jest bałwochwalstwo; ale się uda po radę do ludzi umiejętnych i życzliwych a nadewszystko odda się w opiekę Boga. Chrze- ścianin, który zna naukę Chrystusa, i Kościoła, nie dopuści tej m yśli: że są ludzie, którzy z ducham i ciemności mają związki, którzy przez szepty i zaźe- gnywania pomódz lub zaszkodzić potrafią; źe jaka guślarka do zdrowia, lepszego mienia i szczęścia do­

pomoże. Jestto największa niedorzeczność i z g w a ł­

cenie przykazań naszej religii świętej. — A le chwała Bogu! mało ju ż natrafiamy tak ciemnych i za b o b o n ­ nych chrześcian.

Taką religią mieli przodkowie nasi przed za­

prowadzeniem chrześciaństwa. I chociaż ta religi3 była fałszywa, i ani rozumu ich nie przekonywała, ani nie zaspokajała serca i duszy; przecież ją sza­

nowali i pielęgnowali. T a religijność przodków na­

szych sprawiła też, że nie opierali się z taką zacię­

tością ja k inne narody, w przyjęciu religii chrze­

ściańskiej ; nie zabijali i nie męczyli jej Apostołów, jak to w innych krajach się działo. Owszem, kiedy jeszcze byli poganami, nie prześladowali chrześcian, co z różnych krajów, a osobliwie z Czech, do Pol­

ski przychodzili i tu i owdzie po kraju się osiedlali;

ale przyjmowali raczej z wolną religią Chrystusa od tych przychodniów. Dlatego też Mieczysław król polski, znalazł naród powolnym, kiedy przedsięwziął zaprowadzenie chrześciaństwa w całej ó w c ze sn e j Polsce — jak to później opiszemy.

(Ciąg dalszy nastąpi).

(5)

KRAKOWIAK.

Czyi. mam zawsze smutnie śpiewać, Z e aż serce w żal oddźwięknie?

Lepiej piosnką was rozgrzewać, Jak się wśród nas bawią pięknie:

Po sobocie, w dzień niedzielny T o spoczynek jest po pracy, A po modłach, dzień weselny, G dy zgrom adzą się chłopacy.

Za chłopcami tuż dziewczęta Gwarzą sobie to i owo, W sercu budzi się zachęta.

G dy o tańcu rzucą słowo, W net się jawią ju ż napewno;

Skrzypek tęgi i z basistą Choć uderzą zrazu rzewno, Lecz ognisto, i siarczysto Później w żywsze biją dźwięki, A ż swobodą płonie czoło, W idno doda B ó g swej ręki, A b y zaciąć nam wesoło.

W ów czas spojrzeć na chłopaka, Lub na dziewczę, jak się śmieją, G dy posłyszą krakowiaka,

T o aż siły w nich rzeźwieją.

I wnet każdy ima dziewkę, W środek izby ją prowadzi, Dalejże z nią na odsiebkę, Lub hołupce bokiem sadzi:

Tw arz mu gore, aż drżą nogi, K iedy grzmotnie podkówkami, Drzazgi bryzgną aż z podłogi I rozrzucą blask iskrami;

Z iskier jasność się roznieca, I uderza w pas kowany, Z niego ogień nam rozświeca D ookoła w izbie ściany.

Choćby w izbie było ciemno, T o od tańca rozwidnieje,

Rzekniesz: rój gwiazd lśni nademną, Lub też księżyc wciąż jaśnieje.

Jak od słońca koral płonie, T ak czapeczka skrzy rumiano, A jak klejnot lśni w koronie, W tańcu białą lśni sukmaną.

W tenczas doń się zbliżyć zasie, Taka męzkość bije z skroni, A zwija się, aż mu w pasie Siedemdziesiąt kółek dzwoni;

Kółka dzwonią, ćwieczki brzęczą, Z każdym dziewczę się uwija, A jej warkocz w wstęgach tęczą Jak na Niebie się odbija.

G dy nas sto par się dobrało, Z pełnią życia i ochoty, Jakby Niebo burzą wrzało W błyskawice i wciąż grzm oty;

Spojrzeć wówczas na te pary, Jak wiruje każda w tańcu, Że odżyje nawet stary,

Co gdzieś siedział przy różańcu.

„Czcij ojca twego i matką ttoją!“

Czcić ojca swego i matkę swoją nakazał Pan Przedwieczny z wyżyn góry Synaj.

Przykazanie' to rodzice sami powinni zaszcze­

piać, rozwijać i utrwalać w potomstwie swojem przez rozsądne, pełne głębokiego uczucia obejścia, dobry przykład i wysoko moralne pod każdym względem własne zachowanie się. Dziecko kształcone w bo- jaźni Bożej, na zasadach religijnych i w karności,

(coraz częściej dziś zaniedbywanej), wyrosnąć musi na człowieka użytecznego społeczeństwu i rozumie­

jącego, że w wyrazach czwartego przykazania Bo­

skiego streszcza się cały porządek społeczny, po­

szanowanie praw Boskii h i ludzkich i godności człowieka.

W dzisiejszej chwili ujawniającego się zepsucia obyczajów, szerzącej się niewiary religijnej i upadku moralnego — bardzo wielu nie ma czci należnej i poszanowania dla swoich życiodaweów. Dla czego?

Odpowiedź nie trudna. Rodzice obecnej doby po­

stępu bez B oga i znaku krzyża świętego oddani będąc zupełnie materyalizmowi i zm ysłowości — nie pamiętają wcale o przykazaniach Boskich, a co zatem idzie i dzieciom swoim o tem nie przypominają.

W obec tak smutnych, a niestety zbyt częstych ob­

jawów, obowiązkiem ludzi wierzących i dobrej woli jest w miarę możności i sił czuwać, aby w sercach naszych tak ja k na owych tablicach prawodawcy Mojżesza wyryte były niezatartemi głoskami słowa:

»Czcij O jca twego i Matkę twojąU

Mieczysław Maculewicz.

Pan i pies.

Pies szczekał na złodzieja, Całą noc się trudził — Obito go nazajutrz, Z e pana obudził.

Spał smaczno drugiej nocy, Złodzieja nie czekał — Ten dom okradł; psa zabili Z a to, że nie szczekał.

V

(6)

Ręka Opatrzności.

(Zdarzenie prawdziwe).

W jednej z owych wązkich, a wysokich jak wieżyca kamienic Starego-miasta W arszawy, mieszkał je szcze w roku przeszłym siedmdziesięcioletni wąsacz, Łukasz W arzęcha. Na czwartem piętrze, w małej stanryjce poddasznej, gdzie latem piekło jak ogniem, a zimą mały piecyk żelazny nie był w stanie wy­

starczyć na tysiące szpar i szczelin, któiemi wiało do tego przybytku nędzy, siedział od świtu do późnej nocy nasz biedny W arzęcha, łatając stare odzienie wszystkim w okolicy studentom i aplikantom. Znała go też młodzież niedostatnia pod imieniem krawca Ł a t k i ; bo kto się nie podjął jakiej lichej roboty, to Łatka niezawodnie ją przyjął i z wielką akurat- nością wykonał. Pomimo jednak całej zabiegłości, nie m ógł w ystarczyć na najpierwsze potrzeby utrzy- i!

mania życia swego i swej starej schorzałej żony Jagusi.

Nie mieli oni ani jednego dziecka, któreby na stare ich łata pom ogło im własną pracą i staran­

nością, a i krewnych nie mieli prawie żadnych. Tak zostawieni przez los samym sobie, jeszcze byliby nie upadli, gdyby nie długa i ciężka słabość W aizęchowej, która ją od lat dziewięciu przykuła do łóżka. W da­

wny ch łatach najmowała się ona do piania i innych robót gospodarskich, a ten zarobek choć szczupły i niepewny, był przecież niejaką pomocą w domu.

L ecz w ostatnich czasach, po tyloletniej chorobie, po rozpaczliwych wysiłkach poczciwego Łukasza, który pracował dniem i nocą, gdy nareszcie wzrok jego raz z podeszłego wieku, a potem z bezsenności znacznie się nadwyrężył, zalegli w komornem za trzy kwartały. W piecu od dwóch tygodni ogień nie postał, choć mrozu było do 20 stopni, i biedny sta­

rzec musiał nieraz udawać się do kapucyńskiego klasztoru po łyżkę gorącej strawy dla żony kaleki.

Fraszką to jednak było w porównaniu z obawą, jaką budził nielitościwy gospodarz, odgrażajac się, że ich na bruk wyrzuci, jeśli do końca miesiąca nie uiszczą kom ornego. Miły B o ż e ! skąd biedakom wziąść dwa- , naście rubli, kiedy do ust nie ma co włożyć, a na | j

grzbiecie z sukien strzępy powiewają?

Łukasz chodził jak zbity, targał zawiesiste siwe wąsy, pocierał resztki czupryny, wzdychał aż jęczało, j lecz nic wymyśleć nie mógł. Już się rozwidniać za- j j

częło, u fary zadzwonili na jutrznię, i Łukasz chwy­

ciwszy czapkę, pomaszerował szukać u Boga, naj­

lepszego O jca uciśnionych, pomocy w ciężkiem swem strapieniu. Na ulicy pusto jeszcze prawie, mróz aż i trzeszczy pod obuwiem, a na naszym krawcu tylko lekki surdut granatowy naznaczony w różnorodne łaty starannie choć z rozmaitego sukna poprzyszy- wane. W iatr mroźny przejął go do kości; wstrzą­

snął się, zatarł ręce i poszedł Świętojańską ulicą, myśląc, jak szczęśliwi ci co mają za co wypić szklankę , gorącego piwa i zjeść grzankę chleba.

ołtarze i twarze świętych w tym • pół-mroku i pół*

świetle wystając z ciemnego tła obrazów, zdawały się przychylnem okiem patrzeć na korne u stóp ich postacie.

Łukasz zziębnięty, sm u tn y, zrozpaczony upadł na kolana przed obrazem Matki Boskiej i długo długo, z całej tiły utrapionej duszy, z całem za- pałem zbolałego serca błagał opiekunki u ciśn io n ych 0 radę i pomoc w nieszczęściu. Zw olna m odlitwa rozlała swój balsam na rany serca, otucha wstąpił®

do duszy razem z pierwszym promieniem zim o w ego słońca, i pokrzepiony starzec wracał do swej stan- cyjki, mniej zziębnięty, mniej strapiony, bo pewny, że ręka Boga nie opuści go w tej ciężkiej życia pielgrzymce.

Jakoż zastał u siebie nieznanego m ło d zień ca, który przyszedł powierzyć swą garderobę do na­

prawy staremu Łatce. B ył to niewysokiego stopnia

| urzędnik, który się mieścił w dwóch pokoikach trze- I ctego piętra, tuż pod mieszkaniem Łukasza. Pod jego niebytność wybadał już je g o żonę o stan ich 1 położenie, dziwił się ich przerażającemu u b ó stw u ; ale najwięcej g o zastanowił krzyż legii h o n o ro w ej,

; zawieszony nad lichym posłaniem na kawałku spło­

wiałej makaty. Kiedy więc powrócił stary Łukasz do domu, zaczął go badać o przeszłe jego życie, I które wedle opowieści tutaj zamieszczam:

W dwudziestym roku życia Łukasz Warzęcha, syn jedyny organisty w małem miasteczku wszedł do szeregów armii francuskiej, w tym czasie, gd y zwjf*

cięskie orły Napoleona przebiegały wzdłuż i wszerz Europę. Biorąc udział czynny we wszystkich prawie znaczniejszych bitwach pod wodzą samego cesarza, stanął nareszcie na polach Wagramu — bitwa roz­

poczęła się z całą zaciętością i trwała już od kilka godzin, gdy naraz batalion, w którym służył nasz W arzęcha, odbiera rozkaz ruszenia na bateryę nie­

przyjacielską, która niosła we francuskie sze re g i okropne spustoszenie, i cokolwiekby to kosztować miało, odebrać ją koniecznie. Batalion ruszył w mil- j| czeniu i porządku; na strzał kartaczowy sform ow an o 1 go w wąską kolumną i pędem ruszono do ataku- Lecz tu grad kul powitał ich z dwunastu dział razem ! masa padła poszarpanych żelazem, reszta za c h w ia ła się, lecz ruszyła dalej. Tu już nie więcej jak na kroków czterdzieści, nowa powitała ich snlwa, a na nieszczęście tak celnie, że ledwo część dziesiąta po­

została z tej groźnej przed chwilą kolumny. MęztwO żołnierzy zachwiało się, rzucono się do od w ro tu ; nie miał kto wstrzymać zniechęconych, bo wszyscy prawie oficerowie polegli. Łukasz spojrzał d o k o ła , wstyd go ogarną! na widok sromotnej rejterad y;

krzyknął więc co piersi stało: Bracia za mną, cesarz patrzy na nas!! Słowa te jak iskra przebiegały sze­

regi, rzucono się za nim i... baterya została zdobyta.

G dy Napoleon po skończonej bitwie objeżdżał pole trupami zasłane, ujrzał i naszego — Łukasza, jak z głową ciętą pałaszem leżał bez zmysłów przy zdo-

(7)

bytych przez siebie działach. Adjutant służbowy Poznał go i zdał o jego bohaterskim czynie rupport;

wtedy cesarz zsiadłszy z konia, odjął od swego mun­

duru krzyż legii honorowej i przypiąwszy go na piersi żołnierza, wyrzekł te zaszczytne dla naszego rodaka słowa: Niema godniejszej piersi, któraby ten krzvż nosiła !

Długo potem leżał w szpitalu ranny W arzęchą, gdy wyszedł z niego, już się cesarstwo skończyło, skończyły się wojny i on też wrócił pod rodzinną strzechę, gdzie go już nikt nie powitał, bo stary organista dawno pod zieloną leżał mogiłą. W krótce P°jął za żonę poczciwą Jagnę, która mu wniosła w posagu paręset bitych talarów. Z tą sumką wziął dzierżawę zagrody i parę lat żył szczęśliwie; lecz Przyszły złe lata, grad w ybił w polu, krówki w y­

padły, koń okulał, a na dobitkę sąsiad proces w y­

toczył. W yszedł więc biedak z swą towarzyszką szukać po ś w ie c e kawałka chleba. Zaszedł do Warszawy i tu osiadł; a że każdy żołnierz jest krawcem dla siebie, Łukasz zatem został krawcem 1 dla drugich. Tu znowu szło mu z początku jako tako, lecz słabość żony przywiodła go do upadku,

Taką histOryę wyciągnąwszy za starego wiarusa, młodzieniec zostawił na rachunek roboty parę rubli 1 wyszeclł, pocieszając ich nadzieją lepszej przyszłości.

W parę dni potem nasz Łukasz W arzęcha ot'zym ał wezwanie ud francuskiego konsulatu, aby z wszelkiemi papierami dotyczącemi swej służby Wojskowej, jakie posiada, zgłosił się bezwłocznie do Jego kancelaryi.

Zadziwiło go to niepomału. W yczyścił z wszelką starannością swój połatany surdut, nastrzępił wąsy 1 hakenbardy, a przypiąwszy krzyż na piersi, ruszył, niepewny, coby to być mogło, dla pokrzepienia zaś ducha zaszedł znów do fary.

W konsulacie czekał go ju ż ów młodzieniec 1 przedstawił sprawującemu interesa rządu francu­

skiego, który zbadawszy całą sprawę i zażądawszy na to świadków, spisał protokół i przesłał swemu rządowi, polecając Łukaszowi zgłosić się za parę tygodni.

Przez ten czas poczciwy młodzieniec nie

°puszczał starego W arzęchę w nieszczęściu, i oszczę­

dzając upokorzenia wojakowi, nie wspierał go jał­

mużną, ale dawał mu takie zatrudnienia, któreby nie kędąc zbyt uciążliwerni, większy zarobek przynosić mogły.

Nareszcie po trzech tygodniach Łukasz udał S,Q po rezolucyą, a gdy kamerdyner zameldował, konsul wyszedł naprzeciw niemu, podał mu rękę 1 serdecznie powinszował mu tego zajęcia i tej ży­

czliwości, z jaką go zawsze Napoleon I. wspominał.

^ na dowód, że w archiwach wojennych w Paryżu caly ten fakt jest zapisany, wyliczył mu w gotowi- z°ie 50,000 franków jako pensyą 40-letnią, za krzyż l°gii honorowej i patent na oficera, która to ranga spotkała go (o czem nie wiedział), po wzięciu go

z pola bitwy jako rannego, gdyż następnie z całym szpitalem dostał się w nieprzyjacielskie ręce.

Biedny wiarus oczom swym nie wierzył, uszom zaprzeczał, i sam nie wiedział, co się z nim dzieje.

Ale gdy poczuł złoto w kieszeni, a patent na piersi, łza dawno niewidziana, zwilżyła mu oko, i nabrał przekonania, że Bóg tylko takie cuda zdziałać jest w stanie i jemu też naprzód złożyć dzięki należy.

Nie czekając długo, wpierw bowiem nawet, aniżeli do domu, udał się do zakrystyi farnej, i tam hojną złożył ofiarę na solenną mszę przed ołtarzem Najświętszej Panny Łaskawej, która go widomie wsparła swą pomocą, i tej z całą pobożnością wy­

słuchał.

m

Siw y cieśla.

Niedaleko wioski było jezioro. Jaś często biegał w leeie nad je g o brzeg, lubił patrzeć, jak fale biją 0 piasek nadbrzeżny, jak ryby w wodzie się gonią, jak białe rvbitwy z krzykiem unoszą się nad wodą.

A po drugiej stronie jeziora widać było stary ciemny las. Jaś miał wielką ochotę dostać się za jezioro, wydawało mu się, że tam musi być bardzo pięknie 1 miło.

— Poczekaj, Jasiu! — mówił mu ojciec — oto przyjdzie siwy cieśla, zacznie budować mosty przez rzeki i jeziora, to i na naszym jeziorze zbuduje most:

wtedy' zaprzęgniemy konia i pojedziemy na drugą stronę po drzewo.

— Cóż to za cieśla? — pytał Jasio.

— Cieśla to nielada, choć jak gołąb biały. B u­

duje on mosty bez drzewa, bez siekiery i bez kołków, a mosty te są wyborne, — szerokie, mocne, gładkie.

Nasi cieśle nigdyby takiego mostu nie postawili!

Jaś dziwił się bardzo, wciąż biegał nad jezioro i oczekiwał cieśli.

Przeszło sporo czasu, a cięśli jak nie widać, tak nie widać. Zrobiło się chłodniej, ojciec zapro­

wadził Jasia na naukę. Jaś tak polubił książki, że zapomniał o siwym cięśli. A tymczasem cieśla przy­

szedł i most wystawił.

— Chcesz to pojedziemy po moście do lasu za jeziorem ? — rzekł pewnego dnia ojciec.

Jaś w ręce klasnął z radości. Pojechali z ojcem sankami, a śnieg spadł spory, sanna była wyborna, kasztanek biegł kłusem. Dojechali już do jeziora, a mostu nigdzie nie widać, puścili się więc przez lód.

— Widzisz, Jasiu, co za most zbudował nam siwy cieśla: jaki gładki, szeroki, mocny!

Jaś domyślił się, źe siwym cieślą była mroźna zima.

(8)

Zdania moralne.

-- ■ « ---

1. W dzięczność za dobrodziejstwa odebrane jest najskuteczniejszym śiodkiem do otrzymania no­

wych.

2. Ł agodn ość i znoszenie przywar bliźniego jest źródłem pokoju.

3. U jąć się dają łatwo i pozyskiwać serca, gdy się z ludźmi postępuje z pokorą i łagodnością.

4. Kto kocha ubogich w swem życiu, bez trwogi spoglądać będzie na zbliżającą się chwilę śmierci.

Przestrogi 1 rady.

W iele z trudniących się szyciem, mają niedobry zwyczaj zostawiania igły w bieliźnie lub innej ma­

teryi, około której pracują. Jestto nierozwaga, która niekiedy może sprowadzić nieszczęśliwe wypadki.

I tak: w pewnem francuskiem mieście młoda szw aczka powróciła z pogrzebu swojej bliskiej kre­

wnej. Zapłakana chwyciła chustkę do nosa na stole leżącą, którą dnia poprzedniego obrąbiała. Zaledwie podniosła chustkę do oczu, aby je z płynących łez otrzeć, gdy nagle rozległ sie krzyk bolesny. Igła, którą ona wczoraj w robocie zostawiła, przebiła jej powiekę prawego oka. Szczęściem zranienie oka­

zało się nie tak strasznem, jakiemby się stało, gdyby się nieszczęsna igła była głębiej zapuściła!

Nie zapominajcie o tej przestrodze.

Dzieciom wina nie daw ać!

Ź e nawet drobne dawki alkoholu dzieciom są szkodliwe, poświadcza nam dr. Hurlimann w swem osobistem wyznaniu. W swej co dopiero ogłoszonej książeczce ^Dwadzieścia la: w śłużbie pielęgnowania i wychowania dzieci* wspomina on z żalem, iż był tak nierozsądnym (thóricht!), że myślał poprawić skutki wychowania i podnieść wyniki w swej uzdro- wnicy dziecięcej (Angertsee w Szwajcaryi) przez to, iż w pieiws*ych pięciu latach kazał dzieciom ponad 8 lat dawać dziennie dziesiątkę wina do picia. Teraz dopiero otworzyły mu się oczy. Otóż przekonał się, że dziatki jeg o malokrwiste i zdenerwowane po wy­

piciu pół szklanki wina albo, na wycieczkach, jeszcze mniejszej ilości z początku coprawda zostały na chwilkę pobudzone, ale wnet potem traciły chęć do pracy, chęć do dalszego biegania. Długi czas jeszcze przed rozpoczęciem ruchu wstrzemięźliwości w S zw a j­

caryi na podstawie swych doświadczeń i naukowych przekonań, był zniewolony zaprzestać dzieciom da­

wać wina w jakiej bądź postaci.

»Po wszystkiem, co na tysiącach dzieci widzia Jem i doświadczyłem, mogę stanowczo wypowiedzieć Nie widziałem żadnej korzyści przy podawaniu dzie ciom napojów wyskokowych, ale byłem raczej świa kiem pośrednich i bezpośrednich szkodliwych sku ków na ciele i na duszy. Czuję się zniewolony™

usilnie ostrzedz rodziców i oświadczyć im jako lekarZ' Nie dajcie kochanym dziatkom W aszym ani kropę wina, piwa lub podobnych napojów w y sk o k o w y c h •*

Aft,

X

SZARADA.

Pierwsza jest literą, druga z częścią trzeciej, Uczucie, co znają dorośli i dzieci.

Pierwsza z drugą kwiatem, który w szyscy znacie- W zdyć go bardzo często po ogrodach macie.

Trzecia, wódz narodu, co dziś wycieńczony, Lecz dawniej na zachód zapuszczał zagony.

Wszystko, miasto w Rosyi, znane po mem zdania Bo stąd pewien przysmak jadacie w Poznaniu.

Za dobre rozwiązanie przeznaczona nagroda-

Rozwiązanie szarady z nr. 25-go:

J a na imię me wskazuje, S z c z u r na nic nie upatruje Psuje wszystko co się zdarzy Jest on plagą gospodarzy.

K a choć często spotykamy W abecadle, obojętnie to mijamy.

J a s z c z u r k a nam nie szkodliwa W krajach skwarnych jest straszliwa.

Jan Kama z Zawodzić•

Pierwsze ja , s z c z u r drugie A trzecie litera ka,

Tworzą razem wspólnie

Znaczenie szarady ja s z c z u r k a .

Paw eł Flak z Zawodzio- Oprócz powyższego, rozwiązanie nadesłali J szcze: pp Marya Papierniok z Janowa, Teresa P01 z Siemianowic, pp. Franciszek Rzymełka i Wince*1 Rzychoń z józefow ca, Paweł Szym ura z Rown*s’

e-

Stefan Grzenia / S w ie c ia nad W isłą, Teodor Brzo*

z O izegow a, Jan Czech z Polskiej W isły, Jan Szu z Poznania.

Nagrodę otrzymał p. Jan Kania.

1C

<#>

Nakładem i czcionkami sGómoślązaka*, spółki wydawniczej z ograniczoną odpowiedzialnością w Katowieach.

Redaktor odpowiedzialny: Adolf Ligoń w Katowicach.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Cóż ma więc robić mieszkaniec takich okolic fabrycznych, gdzie o wodę dobrą, smaczną, zdrową tak trudno? Najlepiej będzie, żeby się dowiadywał, gdzie w

miast do życia powrócił. Feliks Gondek w swoim »W ieczorze św. I tak dzisiaj zastanówmy się nad trzema krzyżami, które stały na G olgocie czyli Kalwaryi. Na

Jeżeli tedy niektórzy ludzi wmawiać W am będą, że nie trzeba zachowywać postów dla tego, że to ma szkodzić w ogóle zdrowiu i sprzeciwiać się hy- gienie,

•nęża nie sprawuje sprawiedliwości Bożej. Jeszcze wam wiele mam mówić, ale teraz znieść nie możecie. L ecz gd y przyjdzie on Duch prawdy, nauczy was wszelkiej

sławiony, źeć nie mogą oddać: albowiem ci będzie oddano w zmartwychwstaniu sprawiedliwych®, to jest po śmierci w Niebie. B óg miłosierny zlitował się nad

siejszej ludzie każdego stanu wiele się nauczyć mogą, ale osobliwie rodzice a dziatki, wszelakiej pobożności żyw e przykłady wystawione mają.. A w drugiej

W ylicza Faryzeusz dużo dobrych uczynków, jakie pełnił, a jednak B óg na nie nie wejrzał. Augustyn, a nic nie znajdziesz. Wstąpił, aby się modlić, a on nie

Pewnego wieczoru dłużej jak zwykle modląc się, na grobie pani Tarmińskiej, Marta powiedziała ciotce, że nie chcąc jej być dłużej ciężarem, postanowiła