Franciszka Wężyka
f :"T,-p*ieÂrÎÔ\vi\
if llls r a ą M ohorta.
t o m i
W jjre u u m e ra cie 3 0 'j^ k.
WARSZAWA.
R ed ak cy a i A dm in istracy a
43. $ o w y -Ś \v ia t 43.
1 3 9 S .
B I B L I O T E K A D Z I E Ł W Y B O R O W Y C H
W Y C H O D ZI CO T Y D ZIEŃ
w o b jęto ści jed n eg o tóm n.
WARUNKI PRENUMERATY
w W A R SZA W IE: Z przesyłką pocztową:
pocznie. . (52 tomy) rs. 12 Półrocznie (26 tomów) „ G
C e n a k a ż d e g o t o m u 2 5 k o p .
W skład „Biblioteki dzieł w yborov ^ych“ w chodzą dzieła n a stępujących kategoryj:
1. Arcydzieła lite ratu ry powszechnej,
2. Dzieła beletrystyczne (powieści, poezye, podró
ż e, najbardziej cenionych autorów n a szych i zagranicznych),
3. Dzieła historyczne, szczególniej pamiętniki i o p o wiadania, dotyczące naszej przeszłości, 4. Dzieła popularno-naukowe ze w szystkich dzie
dzin wiedzy współczesnej.
WYDAWCA. ZA R ED A K TO RA
Klemens Szaniawski.
Saturnin Sikorski.
D rn k . A rty s t S a tu rn in a S ikorskiego. N nw y-Św iat 47
jioU B O Jeno 11,« H::ypoK). Baptuaui, 1 3 « ItcpiU M Loptíi*,
WŁADYSŁAW ŁOKIETEK,
^ ra n c isz e k ~ \^ ę ży k .
WŁADYSŁAW ŁOKIETEK.
POW IEŚĆ HISTORYCZNA
Z P R Z E D M O W Ą
J U L I A N A MOLTO/RTA.
W A R SZ A W A . D ru k a rn ia A rty sty c z n a
Saturnina Sikorskiegfo.
4 7 . N ow y-Św iat, 4 7 .
PRZEDM OW A.
Przyznaj się, czytelniku, źe uw ażasz za prostą stratę czasu czytanie staroświeckich powieści. W szak prawda? Otóż chciałbym cię skłonić do pewnych ustępstw od tej zasady.
Był czas, kiedyśm y cenili tylko stare książki, a lekceważyli nowe. T eraz w padliśm y w drugą osta
teczność: w ydaje nam się, że nauka, sztuka i litera
tura tak szybkie czynią postępy, że tylko to, co osta
tnie pokolenie wydało, zasługuje na uw agę i szacunek.
Dajm y n a to, że tak jest z nauką, chociaż i pod tym względem należałoby poczynić zastrzeżenia; ale ju ż co się tyczy literatury i sztuki, m ylność pow yż
szego m niem ania dałaby się z łatwością w ykazać.
Ogólnie przyśpieszone tempo życia społecznego, bezporów nania większa ilość i różnobarw ność dziel produkow anych, budzą- w nas złudzenie niezwykle szybkiego postępu.
T ym czasem — postęp w praw dzie jest, ale by
najmniej nie tak szybki, jak się wydaje.
Jeżeli odtrącim y ow ą gorączkę końca wieku i ów nadm iar produkcyi, sprow adzający w iększą roz
maitość; jeśli odrzucim y nadto przeobrażenia w for
m ach języka, który tak szybko się starzeje, to, w sto
sunku do ilości utw orów , jakość ich wiele pozostawi do życzenia. "Powiedziałbym naw et, że nigdy nie psute tyle papieru, co dzisiaj.
Szkoły literackie następują po sobie, prze ciw- staw iają się jedna drugiej — w gruncie rzeczy jednak tw orzy je nie tyle postęp, ile żądza now ych w rażeń i prosta opozycya względem wczorajszych ideałów.
Żyjemy tak prędko!
Skoro zaś dzieło jakie napraw dę wybije się nad poziom, zaczyna być podobniejszem do daw nych a r
cydzieł, niż do współczesnych literackich wynalazków.
Książka niniejsza nie jest ani arcydziełem w ro dzaju „D onK iszota“ Cervantesa, ani wzorem tw orzą
cym szkolę, jak powieści W altcr-Skotta, pod których natchnieniem powstała. Jeżeli jednak zestawim y ją z tłumem now oczesnych, zwłaszcza francuskich ro
mansów, co do których, jeśli się nie mylę, następuje już przesyt w śród publiczności, to doprawdy, odskok będzie tak wielki, a tak na korzyść tej starzyzny przem awiający, żc, choćby dla porów nania, w arto ją przeczytać.
I nietylko dla porównania.
Jeżeli chcesz, czytelniku, ożyw ić w sobie dobre, stare uczucia, pom arzyć o czasach zamierzchłych, za
stanowić się nad nauką, jaką, w brew skeptycyzm owi najnowszej szkoły, zawsze przynosi historya — prze
czytaj „W ładysław a Łokietka.“
Roztoczy on przed tobą szereg obrazków, po- podwójnie interesujących: raz ze stanow iska powieści, drugi raz ze stanow iska historyi. Autor bowiem nie jest bynajmniej klasykiem - cleklamatorem, lecz klasy
kiem - malarzem: nié nudzi opisami lub rozprawami, lecz kilkoma czystemi farbami swojej, nie ubogiej, choć skromnej palety, maluje przed oczyma czyteł-—
nika jeden obraz po drugim. I tak, nie męcząc m y
śli subtelną analizą, ujrzysz przed sobą panoram ę zdarzeń i wizerunki osobistości, bądź-to znanych z h i
storyi, bądź dostrojonych do tla epoki.
A tlo to niepomiernie ciekawe, wiek bowiem XIII jest przełomowym w naszych dziejach.
7 W nim po raz pierw szy w strząsają Polską n a
jazdy T atarów , a w yludnione pó nich wsie i grody, zapełniają się niemiecką kolonizacyą; w nim to, pod okiem nieopatrznych książąt, zapuszcza sw e korzenie żelazny Zakon Krzyżacki; szczęściem, że w ów czas też po raz pierwszy, budzi się poczucie narodow e i roz
drobnione, drące się m iędzy Sobą dzielnice, jakby znużone tą bezm yślną a bratobójczą walką, poczynają skłaniać się ku jedności. W nim po raz pierw szy — i bodaj czy nie ostatni — w ystępuje mieszczaństwo, jako silny czynnik polityczny (niestety, mieszczaństwo obce!). W nim po raz pierw szy w yodrębnia się szla
chta, chociaż zachowuje jeszcze czucie z ludem i da
leką jest od późniejszych politycznych nadużyć.
W nim wreszcie duchowieństwo, staw szy się polskiem, dzielnic pracuje nad spojeniem młodzieńczej duszy n a rodowej, w łaśnie w chwili najw iększego politycznego rozbicia.
W iek to wielkich społecznych kontrastów: starej ciemnoty i młodej oświaty, dzikości rycerskiej i k a
nonicznej świątobliwości, poświęcenia i zepsucia, roz
dwojenia i prób jedności.
Czyż n a tle takiem nie będzie zajm ującą postać małego rycerza, a przyszłego wielkiego m onarchy, odznaczającego się od współczesnych (a naw et i pó
źniejszych!) rodaków, niezw ykłą cnotą wytrwałości?
Czyż nie będzie pouczającym obraz naszego polity
cznego niedołęztwa, naszych w iecznych sw arów i par
tykularnych interesów, czyniących z Polski zajazd, dla kandydatów do chwiejnego tronu?
Smutnie to w szystko wygląda, chociaż nie w in- tencyi autora. Autor maluje z miłością, opowiada z w iarą i raczej zarzucić mu m ożna pewien kotur
now y poziom postaci i sytuacyj, w łaściw y zresztą w szystkim tam toczesnym autorom , a którego naw et dziś jeszcze powieściopisarze pozbj'ć się nie umieją.
M amyż zarzucać autorow i, że się w psycho'ogię nie zagłębiał? Że wcale nas nie przygotow ał do zrozumie
nia, jakim sposobem szlachetny rycerz i kochanek za
mienił się w zniewieściałego a srogiego w odza— po
tem w pokutującego pielgrzyma i znów w bezlito- śnego, ale dzielnego, choć nie zaw sze przewidującego króla? Że tla historycznego dostatecznie nic naszkico
wał? Że tu i owdzie od h istorii zboczył? Że w kon- strukcyi powieści, a Zwłaszcza w zaokrągleniu robo
ty, wiele pozostaje do życzenia?
Byłoby to i niesprawiedliwem i zbyteczncm.
T rzeba go brać takim, jakim jest: prostym, serdecznym, chociaż bynajmniej nie nudnym opowiadaczem. Oswoić się z jego archaicznym językiem — to kw estya kilku kartek, a ów lekki patos klasyczny nie razi tak da
lece u autora, żeby miał do czytania zniechęcić.
Drukow ana na bibule, powieść niniejsza, po
przedzona już kilku analogicznemu utworam i, a m ia
nowicie sław ną „P ojatą“ Bernatowicza (1826), ukazała się w W arszaw ie w r. 1828, podpisana tylko skro- mnemi literami F . W . ¡Siusiała jednak mieć powodze
nie, skoro wkrótce potem w ydał autor drugą podo
bną powieść p. t. „Zygm unt z Szam otuł“ (1830), opie
w ającą dzieje następnego (XIV) wieku.
Jakkolwiek bowiem właściwe, czyli trw ałe pa
nowanie Łokietka (1 3 0 6 — 1333) przypada na wiek XIV, autor, w brew tytułow i powieści, dał nam tylko obraz młodości swego bohatera, co praw da, młodości pełnej w alk i przygód, tak ponętnych dla powieśc'o- pisarza.
Przed ogłoszeniem „W ładysław a Łokietka, czyli Polski w XIII w .“, Franciszek W ężyk (1785' — 1862) wsławił się 'głównie tragedyami: „G linka,“ „B ar-“
bata Radziwiłłówna,“ „Bolesław Śmiały“ i „W an d a.“
Zajmował też stanow iska społeczne i polityczne i był dwukrotnie posłem na sejm w arszaw ski, raz w 1S10 — 1813, drugi raz w 1830. Po rewolucyi osiadł w Krakowie, gdzie go obrano prezesem T o w arzystw a Naukowego.
9 Z wykształcenia prawnik, z upodobania poeta, zaliczał się do obozu klasyków i celował popraw nym , treściw ym, a jednak obrazow ym językiem, widnieją
cym zw łaszcza w jego pomacie p. t. „Okolice Kra
kow a“ (1820). W e w szystkich zaś sw ych pracach bez w yjątku, w yraża uczucia podniosłe, łatwo trafia
jące do serca. T o też „żaden z dzisiejszych dramatów, mówi Wójcicki, nie uzyskał tego współczucia, z ja kiem przyjm owano n a T eatrze Narodowym tragedye W ężyka. Scena w ów czas spajała się ściśle z serca
mi widzów. W ężyk um iał nieraz niemi zaw ładnąć i obudzić szlachetny i wzniosły zapał.“
Nie należy jednak oczywiście, owego powodze
nia m ierzyć dzisiejszą miarą. Były to czasy naślado
w nictw a francuskiej i angielskiej literatury, ale zara
zem czasy gw ałtow nego pragnienia utw orów podo
bnych a swojskich. W szystko więc, co tym pragnie
niom odpowiadało, w itano z niezw ykłym zapałem.
Nie w ym agano od autora ani umiejętnej budouw utw o ru, ani głębokiej psychologii — żądano pięknej, poto
czystej formy i w zruszeń estetycznych. T e zaś, jakie daw ał W ężyk, odpowiadały niewątpliwie i duchowi narodu, i nastrojowi chwili.
Ala właśnie dlatego, że czasy były tak różne i w ym agania tak odmienne, odczytanie jednego z tych utw orów , po lafach siedmdziesięciu, będzie dla m yślą
cego czytelnika przyjemną, i pouczającą rekreacyą, a dla dusz mniej wym agających, naw et ponętną bie
siadą.
Jeśli więc, czytelniku, czujesz się w yższym nad tego rodzaju lekturę, nie poskąp jej młodszej braci — a spełnisz dobry uczynek.
Julian jYlohorł.
'ROZDZIAŁ I.
P o w r ó t z ł o w ó w .
Słońce jesienne zniżało się ku zachodowi, a dzień jasny, cichy, i ciepły zdaw ał się przedłużać niedawno uplynione lato. Piękna Jadwiga, pierworodna córka Bolesława, kaliskiego książęcia, na śnieżnym koniu opuszcza m ury rodzinnego zamku, spiesząc naprze
ciw ojcu, zabaw nem u a) od św itu łowami. Z żyw o
ścią młodzieńczego wieku szybko przebyw a ulice Ka
lisza, ażeby na równem błoniu doświadczyć rączości, już od dni kilku niejeżdżonego rumaka. S ta ry Su- ijsław, koniuszy książęcy, n a krok nie odstępuje jej boku.
Dalej nieco wyjeżdża w poczwórnym rydwanie m atka Jadwigi, Jolanta, córka króla węgierskiego Beli. W jej tw arzy, tak jak niebo dnia tego pogo
dnej, ryje się spokojność duszy, a wdzięki, dotąd ręką czasu nie tknięte, w ydają czyste serce, do którego burze nam iętności nigdy nie miały przystępu.
Obok niej siedziała druga jej córka, Elżbieta, podobna do róży, która się z pączka dobywa. Pię
cioletnia H anna uśmiecha się wdzięcznie do siostry, h 'Bawiącemu sic.
spoczyw ając na n u ć e rz y ste m k n ie . Letnia ochm i
strzyni, zająw szy caty przód wozu, daje pilne bacze
nie na każde poruszenie i słowo księżniczek.
Już zostawili za sobą rozlegle błonia, ciągnące się wzdłuż nurtów Prosny, już przebywali obsiane pola, przez które świeża zieloność uśm iechała się n a
dzieją przyszłego plonu, już się zbliżali do kniei, , z której odgłos trąb m yśliwskich odzyw ał się niekie
dy, gdy matka, chcąc poham ow ać żyw ość Jadwigi, a raczej zachować ją od szw anku, zawołała:
— Nie tak skoro, córko nasza, zm ordujesz ko
nia, wprzód nim ojca spotkam y. Po dźwięku trąb poznaję, że się nasi m yśliwi daleko zapędzić .musieli.
Nie odstępuj tego rydw anu, błogo jest siostrom pa
trzeć zblizka na ciebie.
Posłuszna skinieniom m atki, Jadw iga nic bez zgryzoty jednakże, pow ściągnęła ju ż nieco rozognio
nego rum aka. M alutka H anna, spostrzegłszy ją przy sobie, w yciągnęła ku niej pulchne sw e rączęta. S tary
■ Sulisiątv podał dziecinie z uśmiechem gałązkę jarzę
biny, okrytą .rumianemi jagód}’.
W jechali w gęsty las, od dwóch praw ie w ie
ków, niegwałcony siekierą. W yniosłe drzew a; obna
żone w połowie z pow iew nych w arkoczy, now a wspaniałość okryła. Rumieniły się od słońca rozło
żyste klony; plączące brzozy, św ietną niedaw no zie
loność na żółtą zam ieniły barwę; bezlistne jarzębiny szkarłatnym połyskiw ały owocem; później od innych mieszkańców lasu rozzielenione dęby zachow ały je szcze cala czerstwość w gęstych sw ych liściach, a wzniesione pod obłoki m odrzewie pyszni’y się ztąd
13 nad inne drzew a, że zbliżająca się zima cała sw oją potęgą ich zieloności zmienić nie zdoła.
Ustał gw ar ptasząt, których roje sprow adza do tego lasu w iosna. Zaledwie słychać gdzieniegdzie sm utny odgłos kwiczołów lub gw izdanie czerwienią
cych się zdałeka gilów. Zeschłe liście, rozsypane po ścieżkach i drogach, przeryw ały to uroczyste milcze
nie ponurym szelestem, gdziekolwiek je stopa Ż3'jące- go stw orzenia w zruszyła.
Obraz ten blizkiej zgonu natu ry n a um yśle młodej Jadwigi głębokie uczynił wrażenie. Nieda
w no pełna wesołości .życia, zadum ała się, jadąc kro- czo około m atczynego rydw anu. N aw et Sulisław, żarliw y myśliwiec przed laty, chociaż palat silną żą
dzą trafienia choćby n a koniec łowów, jechał za J a dw igą w milczeniu, jak gdyby przew idyw ał niepo
m yślny koniec dzisiejszej ochoty.
Znagła trąbka m yśliw ska obudziła go z długie
go dum ania.
— W prawo! — zaw ołał n a woźnicę Jolanty — tam oto widziałem dokładnie książęce ogary. Czy słyszysz, m iłościw a. pani, jak dzielnic -grają? Jam to je w pierwsze zapraw iał pole. T am , tam znajdzie
m y sam o czoło m yśliwych.
Rozszerzyła się w tem miejscu potoczysta dro
ga, a odgłos psów i trąb, zwmlujących je w sw ory, ustaw ał powoli. Przebiegały jadącym drogę rozpło- szone daniele i sam y , jak niedobitki uszłe : rąk zw y
cięzców. . W spaniały jeleń, nim rączym krokiem s u ną! w gęstwinę, zatrzym ał się nieco i spojrzał na
*) Stępa.
Jadw igę,-jakby zdziw iony nowością widoku pięknej dziewicy na okazałym rumaku. Drżał z niecierpli
wości stary Śulistaw, nie m ając przy sobie innej bro
ni, oprócz harapa. W szystko zachwycało młode córki patrzącej na w lfy śtk o spokojnem okiem Jolanty.
W tem ujrzeli z dalek świetne grono m yśliwców, w ra cających powolnym krokiem n a zziajanych i ledwie dyszących dzianetach.
Jechał n a czele sędziw y Bolesław', książę kaliski, syn W ładysław a Odonicza, wielkopolskiego książęcia.
W spółcześni i potomni słusznie go nazw ali pobożnym, bo wszystkie swoje spraw y i myśli odnosił zaw dy do Boga. Liczne w ojny i prace czarny włos jego w cze
snym szronem okryły. Dłoń krzepka, a tw arz rum ia
na, oznaczały m ęża nicleniwego do trudów. Ko
chany od poddanych dla sprawiedliwości i starań 0 dobro powszechne, budował zamki, opatrując bez
pieczeństwo krajow e i zaw sze był gotów do odporu napaści, do dzielnej uciśnionym pomocy. Rozple1 miona Piastów rodzina znajdow ała w nim rozjemcę sporów i bezkorzystną w nieszczęśliwych przygodach podporę. Księztwa Kujawskie i Mazowieckie były jasnym dowodem tej praw dy. Używając sław y do
brego pana i dzielnego rycerza, smucił się przecież ku schyłkowi łat swoich, że mu nieba nie udzieliły płci męzkiej potomka. T rz y córki z cnotliwej i u ko chanej Jolanty osładzały mu życie. Kochał je w sz y -"
stkie zarówno; lecz pierworodna Jadwiga, już będąca w możności odpowiadania jego ojcowskim staraniom , serca jego najbliższą być się zdawała.
Po prawej stronie książęcia jechał n a silnym 1 opasłym fryzie Konrad de Tierberg, komendor mai-
borski, przybyły do Kalisza pod pozorem poszuki
w ania skutków, zdziałanej przed kilku laty miedzy Bolesławem a Teodorykiem , mistrzem krzyżackim w Prusach um owy, istotnie zaś w celu czuwania nad zjazdem książąt- z krw i Piasta w murach Kalisza.
T w a rz jego chudą i ściąglą w zrok sokoli ożywiał.
Zakonna kapica źle pokryw ała obłudne serce: cala postaw a dum ę skojarzoną z męztwem zdradzała.
Milo i żyw o odbijała od jego surowej i ponu
rej tw arzy wdzięczna postać jego gierm ka, D ytrycha z Oldemburga, który w sam ym kwiecie młodości, poruczony staraniom i w ładzy krzyżackiego zakonu, ju ż był przyw dział jego znaki, lecz jeszcze ślubów nie spełnił. T en, lubo zc świetnej w Niemczech po
chodził rodziny- i piękne n a przyszłość daw ał o so
bie otuchy, przecież dla w praw ienia się w pokorę zakonną zaczął swój zaw ód od stopnia giermka i w takow ym staw ionym był n a dworze kaliskiego książęcia.
Po lewej ręce Bolesława widziano dwu książąt mazowieckich, K onrada i Bolesława, braci rodzonych, których uszanow anie i wdzięczność dla kaliskiego książęcia rów nały się czci i uszanow aniu synów Ależ Bolesław stał się dla nich więcej niż ojcem. Bo gdy Ziemowit, ich rodzic, w wojnie z Litwą i Rusi
nam i poległ z rąk okrutnego S w arnona łuckiego i drohickiego książęcia, i gdy całe Mazowsze poszło n a łup ognia i miecza, Bolesław kaliski n a prośbę ich matki, Giertrudy, przysłał znaczne posiłki w lu
dziach rycerskich dla obrony kraju, dla napraw y zam ków i włości, tudzież dla wspom ożenia zgłodnia
łych mieszkańców, wielką liczbę 'żyw ności i rzemieśl- 15
ników; sam zaś w niedługim czasie przybyw szy do Płocka, zam ek tam eczny od pogan zburzony .n ap ra
wił, a przyw rócone księztwo dó jakiegokolwiek p o rządku oddal wdowie i dwom jej synom , zostaw u- jąc sław ę potom nym wiekom dobroczynności i nie- skwapliwego na cudzą w łasność um ysłu. Dlatego' Konrad z Bolesławem często przebywali u dobro
czyńcy swojego; dlatego we w szystkich przygodach i spraw ach szukali jego zdania i rady.
T uż przy nim jechał Plenryk, książę lignicki, tłustym nazw any. Miał on tajemne myśli starania się o rękę pięknej Jadwigi, lecz widząc wrstręt w y raźny księżniczki ku sobie, w późniejszym czasie ku jej młodszej siostrze, Elżbiecie, odwrócił swoje za m ia
ry. Dziś, znużony' zanadto długo trw ającą ochotą, ledwie zdołał utrzym ać rów now agę swojego ciała na upadającym praw ie pod jego ciężarem rum aku.
Ziemomysł, książę kujawski, którem u Bolesław równie jak mazowieckim, przyw rócił zbuntow ane księztwo, jak w całem życiu tak i teraz trzym ał się Krzyżaków, przepędziw szy młodość pod ich dozorem i przejrzaw szy obyczaje niemieckie, stał się niemi
łym w łasnem u ludowi. Ą gdy w zburzeni kujawianie ofiarowali Bolesławowi poddaństwo, wspaniałom yślny książę, zam iast odniesienia ztąd jakiej korzyści, n a kłonił ich swem i radami, że się sam i napow rót berłu Ziemomysła poddali. Ł ow y nie były jego ulubioną—r zabawą: dzieląc trudy myśliwskie dla tow arzystw a Krzyżaków, z nimi jedynie w poufalszym sobie rozmawiał języku. Zaproszony do Kalisza Przem ysław książę poznański, a Bolesława synowiec, nie mógł przy
być dla słabości niedawno pojętej małżonki, Ludgardy.
W dalszym B olesława .orszaku w idziano osi
w iałych w boju: Przedpelkę herbu R adw an, w ojew o
dę poznańskiego, Jana herbu Grzym ała, kasztelana kaliskiego, Mikołaja Zarębę i wielu innych rycerskich młodzieńców.
— Za późno, za późno— odezwał się Bolesław, w idząc spieszące ku sobie żonę i córki; — jużeśm y szczęśliwie zakończyli naszą ochotę. W itam was, miłościwa księżno, i w as, drogie moje dzieweczld! J a dwigo, pojrzyj, co tu zwierzyny! Ufam y, że w dniu jutrzejszym twoich urodzin nie zabraknie nam jadła, PLwniczy ręczy za napój, a ci oto książęta postano
wili spraw ić w am milą rozryw kę z gonitw i tu r
niejów.
Zbliżyła się Jadw iga do ojca i zam iast odpo
wiedzi, ucałow ała jego sędziw ą rękę.
— Zaw rócono ry d w an-Jolanty, a gdy Jadw iga chciała się złączyć z ojcowskim orszakiem, nie ustą
pił jej miejsca Konrad de Tierberg. Skw apliw szym i ku tem u okazali się m azow ieccy książęta. Młody Dy- trych, widząc księżniczkę pierw szy raz n a koniu i piękniejszą niż kiedy, złorzeczył dum ie kom endora, która go pozbaw iła blizkości i widoku Jadwigi.
T ym czasem Sulisław, ucieszony z m nogości po
bitej zw ierzyny, tak jakby sam na nią polował, ka
zał nią porządnie objuczać podprow adzone stępaki.
W idząc Bolesław jego zabiegi, rzecze:
— Patrz, córko, tę łanię położył od jednego strzału książę mazowiecki, Konrad. B rat jego, Bolesław, uga- njął^się całą godzinę za tym rogaczem. Ojciec twój śtrźelaU ęa przem iany z kom endorem do tego łosia;
oba nie wiem y, do kogo należy sław a jego zw alcze
nia. M ężny D ytrych zadał cios ostateczny temu dzikowi. O mało jego odw aga nie stała się przy
czyną wielkiego nieszczęścia, przed którem go ksią
żę lignicki zasłonił. W ojew oda poznański przyniósł nam tego daniela. Kasztelan dowodził obławą. Za
ręba ' oddzielnie od nas uw ziął się na ptactwo i mo
cno jego stada przerzedził. Ziemomysł nie pochlubi się podobno ani jednym naw et zajączkiem.
— Czy wiele znajduje się w lasach pruskich zwierzyny? —- zapytała Jadw iga zadum anego Konrada de Tierberg.
— W ięcej niż pogan — odpowiedział mnich w yniosły — których w ytępianiem oręż nasz ciągle jest zabaw ny.
— Ależ w asz giermek — rzecze Jadw iga — musi być biegłym m yśliwym.
— T en dzieciuch — odrzekł jej Konrad — za
ledwie przepasany orężem, jeszcze nie zasm akow ał w przelewie krw i niewiernych. Snadniej m u uga
niać się za pierzchliwą łanią, niżeli oczyszczać dzie
dzictwo naszego Zakonu z jadow itych sm oków i ga
dów, które jeszcze w Prusiech pozostały w niewytę- pionej dziczy. Nie zajrzę ‘) m u jego płochych igra
szek, lecz ufam, źe je w krótce n a ważniejsze sp ra
w y dla dobra chrześciaństw a zamieni.
— W asze słow a tchną krw ią i m o rd e rstw e m ^ zaw ołała Jadw iga. — Ja wolę tych, co przebaczają ludziom, a płoszą i w ytępiają zw ierzynę.
W tej chwili zwróciła Jadw iga niebieskie sw e
‘) Z azdroszczę.
oko n a zarum ienionego D ytrycha, który to jedno, choć tak niewinne spojrzenie, chętnieby zamienił za w szystkie kraje i twierdze, n a jakie chciw ość K rzy
żaków łakom e rozciągała ramiona. T w a rz jego roz
jaśniła nieznana m u radość, która za jednem suro- wem K onrada de Tierberg wejrzeniem w nagłej bla
dości skonała.
Gdy się do zam ku zbliżali, odezw ały się dzw o
n y kościelne i książęcej kaplicy, w zyw ając w iernych do wieczornej modlitwy. Przebiegł spiesznie" Bole
sław z całym orszakiem m osty i dziedzińce, a za
trzym aw szy się u podw ojów kaplicy, zsiadł z konia i uchylił sędziw ych sw ych kolan przed ołtarzem Ma
ryi Panny, który nie gasnąca nigdy oświetlała lampa.
W szyscy, prócz kom endora, za w zorem letniego ksia- żęcia poklękli, który z głębi serca w estchnąw szy, pierw szy Anioł Pański zanucił. Nie była do sm aku hardem u krzyżakow i ta szczera i prosta staropolska pobożność. Stał jednak jak w ryty, nie śm iejąc ani w yjść z kaplicy, ani też za innym i ugiąć kolana;
bo taka jest w yższość nad um ysłam i praw dziw ej bó- gobojności, że ci naw et, którzy nie idą za jej popę
dem, nie śm ieją jej odmówić pomimowolnego uczcze
nia. Inne wcale było położenie młodego D ytrycha.
Niezepsute w nim serce szło jeszcze za uczuciami, wpojonem i z dzieciństwa, i nie umiało pojąć, jak m ożna było dum ę z pokorą, poświęcenie się usługom religii ze w zgardą św iętych jej obrzędów kojarzyć.
Śpiewał on z innym i z całej duszy m odlitwy w ie
czorne, a głos jego, tak czysty jak. sumienie, szedł prostą drogą do niebieskich przybytków . Po ukoń
czeniu m odlitwy pow ażny kapłan podał z u szan o w a
19
niem w odę św ięconą książęciu, a potem nią w szyst
kich obecnych pokropił.
— Z a pół godziny czekam w as, mili goście, w izbie jadalnej — odezwał się, w ychodząc z kaplicy, Bolesław i udał się do zamku.
ROZDZIAŁ II.
N i e z 11 a j o ną y .
Na pięknem w zgórzu, panującem nad miastem i nad błoniami Prosny, w znosił się zamek kaliski.
Dawne podania o założeniu m iasta przyznają takow e jednem u z synów najpierwszego Lecha. Pewniejsze dzieje, opisując w alki B olesława K rzyw oustego ze Zbi
gniewem, bratem z innego loża, założenie zam ku k a
liskiego ostatniem u przyznają. M ieczysław Stary, książę wielkopolski, rozprzestrzenił go znacznie, a pra
w nuk jego, Bolesław Pobożny, pan gospodarny i mi
łośnik porządku, ściany drew niane starożytnego gro
du w m urow ane i warowniejsze zamienił.
Dwie długie i w półksiężyc wzniesione bram y, a nad niemi wieże gotyckie z krużgankam i dla stra
ży, strzegły zw odzonych m ostów i prow adziły do obszernych dziedzińców. Na jednym z nich“ Stała zam kow a kaplica, a przy niej kam ienna studnia do
starczała obficie w ody tak dla załogi i dw oru ksią
żęcego, jako i dla umieszczonego przy zam ku do
bytku. Czoło sam ego zam ku zdobiły drzwi ciosow-e.
Nad niemi wznosił się herb staro ży tn y królestw a
21 i całej Piastów rodziny, orze! biaiy w polu czcrwo nem , m ający n a piersi żubrzą głowę z przewleczo
nym przez nią pierścieniem, herb Kaliskiego księztwa.
W ązkie a wysokie z szyb kolorowych okna ozna
czały książęce mieszkanie. D w a skrzydła, przytyka
jące do środka gm achu, zam ykały w górnych po- mieszkaniach dla goszczących i dla służby obszerne kom naty, w dolnych zaś zbrojownię, skarbiec, staj
nie i rozm aite składy. W jednym z tych skrzydeł była piekarnia i kuchnia, przez które strum ień obfitej w ody przepływał. Pięć wież pomniejszych, w równej odległości od siebie w zniesionych, nadaw ało temu zam kow i postać twierdzy, wzbudzającej uszanow anie zdaleka.
Szerokie schody kam ienne do ogromnej prow a
dziły sieni. T am n a ciemnych i w ysokich ścianach wisiały .długim rzędem łupy z pobitych zwierząt: łby łosie i jelenie, skóry z niedźwiedzi i wilków, ogromne rogi żubrów i turóvv i m nóstw o świeżo pobitej zw ie
rzy n y . D w a wielkie kom iny, ozdobione w ram y drew niane i powleczone brunatnym kolorem, od po
czątku jesieni do lata nieprzestannym ogniem pałały.
Cała służba książęca m ogła się przy nich ogrzać od- razu. D w a psy w ierne strzegły drzwi, prow adzących do pańskiej sypialni. Na środku długie stoły i ławy;
posadzka z cegły n a sztorc kładzionej.
Izba jadalna rów nała się obszernością sieni.
Sześć okien gotyckich oświetlało ją w e dnie. Na prostem i nieozdobnem sklepieniu trzy mosiężne świeczniki wisiały. Ściany były pełne w izerunków królów i książąt, w których prostota sztuki walczyła z chęcią w ydania charakterystycznych znam ion ich
sław a I z krzyżem w ręku i z tw arzą wzniesioną ku niebu. S yn jego, Belesław Chrobry, trzym ał szczer
biec podniesiony do uderzenia w bramę Kijowa. Mie
czysław II w zniewieściałej tw arzy objawiał piętno tych nieszczęść, które z jego rządów n a Polskę spło
nęły. Kazimierz I n a pamiątkę pierwotnego stanu swojego, przy monarszej koronie złożonej n a stole, miał obok mniszą kapicę. T w a rz rycerska i piękna, w zrok ognisty,, ręka ściągnięta do szabli, znam iono
w ały Bolesława Śmiałego. W ładysław Plerman w y o brażonym był w tęsknej postaci z powodu ucieczki brata i zam ieszań krajow ych; przecież- uśmiechał się nieco, w idząc w powiciu długo od niebios żebranego potomka. S yn jego, Bolesław K rzyw ousty, trzym ał w ręku to nieszczęśliwe pismo, którerti piękne sw e dziedzictwo pom iędzy czterech synów rozdzielił. Pó
źniejsi książęta polscy, przy których w ładza m onar- chiczna została, zajm owali boczną ścianę. W szakże Bolesław, W stydliw ym nazw any, niniejszy zw ierz
chnik wszystkich książąt i panujący m onarcha, obok Krzywoustego w rzęd zie' wyliczonych królów osta
tnie zajm ow ał miejsce, które m iał w krótce innem u ustąpić. T e n albowiem zachow yw ano zwyczaj w zam ku kaliskim, iż po zgonie panującego w Krakowie książęcia wizerunek jego n a bocznej um ieszczano ścianie; obraz zaś nowego pana i w ładcy przy Bole
sławie K rzyw oustym wieszano. Na lewej ścianie cią
gnęły się w yobrażenia wielkopolskich książąt. Pier
w s z y m ^ nich był Mieczysław, dla roztropności n a
zw any Starym . Otto, syn 'jeg o , z Elżbiety w ęgier
skiej, córki Beli ślepego, lubo um arł przed ojcem
i nie panował; rów nie jak b ra t jego Bolesław z Eu- doksyi rusinki zrodzony, poległym w bitwie pod Ję
drzejowem, m iędzy Leszkiem Eialym a Mieczysławem Starym stoczonej, obok ojca dw a pomniejsze zajm o
wali płótna. W ładysław Laskonogi, inny syn Mie
czysław a, w ystaw iony był tw arzą odw róconą ku m ia
stu, n a którem jaśniały herby K rakow a, dla niemiłej pamięci złożenia go z tronu przez krakow ian za spraw ę Pełki biskupa. Oboli W ładysław a Odonicza, ojca B olesława Pobożnego, widziano obraz Helingi, księżniczki pomorskiej, jego małżonki. S zanow any i kochany od w szystkich książę kaliski zaw sze z w i- docznem rozczuleniem na obrazy sw ych rodziców poglądał. Już, nie żyjący brat jego starszy, Przem y
sław , książę poznański, i syn jego tegoż imienia w raz z żoną Ludgardą, kończyli szereg obrazów wielkopol
skich książąt. Pom iędzy oknami znajdow ały się w i
zerunki obcych a spokrew nionych m onarchów . Obraz Beli IV, króla węgierskiego, a ojca Jolanty, rów nie jak skrom na postać siostry jej Kunegundy, pobożnej Bolesława W stydliw ego małżonki, celowały nad inne.
W dw u rogach izby, między oknam i a drzwiami, stały ogrom ne szafy kredensow e z orzechowego drze
wa, w ykładane w rozmaite w zory bukszpanem , a w nich nie skąpa ilość mis i półm isków ze srebra, pozłocistych puharów , dzbanów m osiężnych, kuflów i roztruchanów . Stół był n ak ry ty w podkowę.
Na niebieskich i w różne w zory w yrabianych obrusach poukładano rczm ait j wielkości słomiane praw dy 1), te pod półmiski i misy, tam te pod puhary
') T ak n azy w an o p o d sta w y pod n aczynia sto ło w e i d o dziś jeszcze w p o w y ższy ch okolicach utrzym uje się ta n azw a .
i dzbany. S tary Sulisław, który dla słabości B orzy- w oja spraw ow ał razem urząd koniuszego i m arszał
ka, kierow ał przezornie i bacznie zastaw ą, ażeby w żadnem miejscu nie było ani zanadto, ani też za- malo jadła lub napoju. Długie, proste, lecz ochędożne ław y ciągnęły się w zdłuż stołu. D w a tylko były krzesła w yplatane ze trzciny: jedno w środku stołu dla księcia, drugie naprzeciw dla księżnej. Na dwóch rogach, kończących podkowę, były m iejsca dla pod
czaszego i dla m arszałka. Pierw szy miał przed sobą dzbany zapasow ego napoju, w in a , miodu i piw a, dru
gi ogromne chleby i kilka mis pieczonego mięsiwa.
Gdy więc ujrzał Sulislaw, że w szystko się na swojem miejscu znajduje, gdy zapalono w świeczni
kach świece, a 4 v sieni kagańce, gdy służebni stanęli w rzędzie, oczekując na przybycie biesiadników i ski
nienia m arszałka, w tem dzw on głośny, poruszony ostatniego ręką, dał znać książęciu i gościom, że w ie
czerza gotow a. W szedł Bolesław z . córkam i i żoną, d w a jego ulubione ogary w cisnęły się za nim do j a dalnej izby, pogłaskał pan dobry w ierne zw ierzęta i w skazał n a drzwi do sieni. Posłuszne skinieniom w ład czej 'ręki, zajęły znow u sw e miejsca przed
ogniem.
Gdy się już w szyscy zebrali, odezw ał się Bo
lesław:
— Przew ielebny kom endorze, jako zakonnik i ~ry~
cerz, pobłogosław tej skrom nej wieczerzy.
— Nie jestem dość biegły w polskim języ k u — odpowiedział Konrad de T ierberg — a w reszcie nie chciałbym n astaw ać n a p raw a miejscowego plebana.
— W ięc po łacinie — rzekł książę, lecz gdy
25 krzyżak żadnej n a to nie daw ał odpowiedzi, wystąpi!
letni i pow ażny kapłan, któregośm y niedaw no w ka
plicy zamkowej widzieli, i zmówił głośno modlitwę zw yczajną przed jedzeniem, poczem w szyscy w ska
zane sobie miejsca zajęli.
—• Dozwólcie, przewielebny kom endorze— rzekł znów Bolesław do siadającego obok siebie gościa—
aby w asz 'g ierm e k zajm ow ał odtąd w yższe miejsce przy naszym stole. Ród jego i dzielność, okazana na dzisiejszych łowach, godnym go czynią tego za
szczytu.
Stało się według woli ksiąźęcia, a Ziemomysł prosił usilnie kasztelana kaliskiego, aby D ytrychow i de Ołdemburg przy nim usiąść pozwolił.
— Mniejsza o to— rzecze pow ażny G rzym ała.—
W iem, o c.o chodzi. Niech miłościwy książę na- szw argota się z nim dowoli. Łepski to chłopak i nie
lada m yśliw y, szkoda tylko, źe nic praw ie po polsku nie umie.
— W ybaczcie, mili goście, skrom ności dzisiejszej w ieczerzy— rzekł Bolesław— po łow ach w szystko sm a
kow ać powinno. W reszcie nie. godzi się nam w ni- czem uw łaczać uroczystości dnia jutrzejszego.
— Pod tym dachem -— odpowiedział Konrad Mazowiecki — w szystko jest miłe, a goszczącym do woli gospodarskiej zaw dy stosow ać się przystoi.
— W asza przewielebność bardzo jest skrom ną w jedzeniu—odezw ała się Jolanta do K onrada de Tier- berg, który od początku wieczerzy do nikogo nie przemówił i słowa.
— Po znużeniu takiem, jakiegośm y dziś do
św iadczy li-£odpo wiedział na to—pożądańszy je st spo
czynek niż jadło.—A wtem dostrzegłszy S ulisław a—
W ina, a w ina dobrego!— zawołał.
— Przy dobrej woli każde je st dobre — od
rzekł stary dworak, podsuw ając ogrom ny puhar małmazyi.
— Za cz3'jeż zdrowie...— chciał przem ówić Kon
rad de Tierberg.
— Dozwólcie — przerw ał m u książę kaliski—
ażeby zdrow ia zachow ać n a jutro.
— Do kogóż pić będę?— rzekł znow u niecierpli
wie krzyżak.
— Piliśmy w szyscy do woli — odpowiedział je den z mazowieckich książąt.
— S tary m arszałku, czy tam starosto — zaw o
łał kom endor—kiedy nikt nie chce, więc do w as...
W tem usłyszano odgłos trąb na bramach.
—- T am oto piją do mnie — rzekł Sulisław .— , Zapewne jaki gość n o w y lub goniec, a że klucze od bram y zamkowej są przy nas, więc przebaczcie na teraz, przewielebny komendorze.
W yszedł Sulislaw i w niedługim czasie powrócił.
— Kogóż nam Bóg do tego przyprow adził zam ku?— zapytał go Bolesław.
— Miłościwy książę— odpow iada starzec z wi- docznem pom ieszaniem — to jest, o czem podobno za
rów no w iem y obadw a.
— W ięc ten przychodzień, który daw ał znaki, że chce być puszczonym — przem ówił Bolesław...
-— Znajduje się istotnie w w aszym zam ku—
rzecze Su ¡sław—i sam m u w skazałem przeznaczoną do noclegu kom natę, nic przeto jednak, kto on jest, powiedzieć nie mogę.
— W a sz m arszałek, czyli koniuszy, w yśm ieni
tym jest do zleceń tajem nych— odezwał się do Bole
sław a Konrad de Tierberg.
— Pragnąłbym , przewielebny panie, ażebyście byli na mojem m iejscu—odrzekł Sulisław —a pewnie- byście nie więcej donieśli książęciu.
— Ale jakże być może?—chciał dalej badać ko- mendor.
— Sam to opow iem — przerwał Sulisław —jeżeli miłościwy książę pan mój rozkaże.
Skinął Bolesław, a starv Sulisław w ten spo
sób opow iadać począł:
— Gdym się zbliżał do bram y ze służebnym niosącym przedem ną pochodnię, jużem zastał do
wódcę straży z nieznajom ym w rozmowie.
— Kto idzie?! — zaw ołał pierw szy głosem do
nośnym .
— S w ój—odpowiedziano mu od fosy.
— Imię w asze, nazwisko, godność etc.?
— Polak i rycerz.
— Czegóż żądacie w tak spóźnionej porze?
— Gościnności.
— W ielu w as dom aga się wstępu do zamku?
— My i nasz giermek.
Złożyliśmy w alną radę z dow ódcą straży i odźw iernym , z której wynikło,, ażeby spuścić m osty i przyjąć nieznajomego. Jechał przez bram ę krokiem powolnym , a przybyw szy n a dziedziniec, zsiadł z konia. Chciałem m u zajrzeć w oczy i przy świetle pochodni ktoby był, rozeznać, ale cóż, kiedy miał spuszczoną przyłbicę, a tarczę, po której m ożnaby było rodu jego dociec, okryw ał z bawolej skóry pokrowiec.
— W itam w as— rzekłem —rycerzu, imieniem Bo-
■ lesława,. książęcia na Kaliszu. Czyjeż przybycie mam panu memu obwieścić?
— Jutro się o tem dowiecie.
— Jeżeli jutrzejsza uroczystość— rzeknę—spro
w adza w as w te m ury, szkoda, że tak nierychło. Le
psze kom naty pozajm owali pierwej przybyli goście.
Jest tylko jedna izba i to niebardzo chędoga.
— W szystko nam zarów no, byleby pod dachem.
— Koń wasz, ile przy świetle pochodni roze
znać mogłem, godny jest książęcia, lękam się przeto.
— Nie troszczcie się o nic, staruszku, do jutra.
W prowadziłem go do izby i rzekłem znowu:
— Oto jest w asze złożenie.
— W yb ornie—odpowiedział i zamilkł.
— Książę nasz właśnie teraz wieczerza; może- byście się czem posilić raczyli.
— Dzięki ksiąźęciu, niegłodnym.
— M oże-w asz giermek?
— Dzielił on z nam i i trudy i posiłek.
— Zdałekaź przybyw acie do tego zamku?
— Niebardzo, jednakże potrzebujem y spoczyn
ku, dobranoc w am , staruszku.
— Staruszku — pomyślałem sobie — lecz mniej
sza o to.
— Cóż więc mam odnieść — odezwę- się nako-
, V * . ■ ■ ■ ' . . --- -—
niec— naszem u ksiąźęciu?
— Cześć jego wiekowi, dostojności i cnocie, głębokie uszanow anie księżnie Jolancie, pokłon pię
knej Jadwidze. '
P orachow aw szy się z sobą, osądziłem, źe odejść w ypada.
29
— W szystko to dobre i piękne — pomyślałem w duszy— ale zkąd on wie o tem, że nasza księżni
czka jest...
— Sulisław ie—przerw ała Jolanta— dokończ nam twojej powieści.
— Miłościwa księżno — rzekł niezm icszany sta
rzec—skończyłem .
— Ależ jakże w yglądał ten nieznajomy? — sp y
tał książę kaliski.
— Jakie miał znalu rycerskie? — rzekł Bolesław mazowiecki.
— Jak był ubrany?— odezwała się ochm istrzyni.
— Czy młody? — zagadnęła z cicha Jadw iga i zarum ieniła się.
— W iek jego, jak z całej postaw y dojść mo
głem, trzym a pew nie środek m iędzy moim, nie bar
dzo jeszcze podeszłym, a wiekiem tego tam niemie
ckiego panięcia — odpowiedział Sulisław, w skazując n a D ytrycha de O łdem burg.— Od stóp do głow y cały był zbroją okryty, n a w ierzchu zaś miał ciemną, a czerw oną m ateryą podszytą burkę. Ręka, gdy ją obnażył, okazyw ała krzepkość i siłę, a cała postaw a w rażała głębokie uczczenie, chociaż w zrost jego tak jest m ały, że zrazu wziąłem go za jakiego od nauk zbiegłego młodzieńca.
— Osobliwsze zdarzenie! — zaw ołał Bolesław.
— T o musi być jaki paź m ającego może w dniu jutrzejszym przybyć znakom itego książęcia — rzekł Konrad Mazowiecki.
— Albo w ędrow ny śpiewak, jakich są pełne Niemcy i W łochy, który nam jutrzejszą uroczystość uw eseli— odezw ała się Jolanta.
— Albo raczej, jaki tajem ny w ysłaniec, przy
były n a w yw iady — rzekł sucho i mrukliwie komen- dor krzyżacki.— Gdyby mi wolno było dać w am , mi
łościwy książę, w ierną poradę, natychm iastbyście go powinni z zam ku w aszego wypłoszyć. Znane są wszystkim te burzliwe i niespokojne czasy. W kra
ju, który ile m iast i miasteczek, tylu panujących ksią
żąt policzą, w kraju, w którym niem a porządku, praw i jedności, a w którym m niem any m onarcha tak jest słabym, źe go nikt słuchać nie raczy, po
trzeba się strzedz najmniejszego pozoru podejścia i zdrady.
— Inne je st nasze zdanie — odpowiedział z po
w agą książę kaliski. — Kraj nasz m a wielu oddziel
nych książąt, ale w szyscy pom ną, że z jednego szcze
pu pochodzą i że są Polakami. Mogą oni być nie
zgodnym i pom iędzy sobą, lecz gdy będzie chodziło o odparcie lub pogrom wspólnego nieprzyjaciela oj
czyzny, znajdziecie ich zgodnym i i chętnie a dzielnie walczącym i pod jednym źe znakiem . Cóżkolwiek rzec m ogą postronni, szanujem y i czcim y w szyscy godność m onarchy w osobie Bolesława, szczęśliwie nam pa
nującego krakowskiego książęcia (w tem miejscu po
w stał nieco szanow ny starzec i uchylił przed wize
runkiem m onarchy sędziw ą sw ą głowę). Przyjdą m o
że te czasy — rzekł dalej — że rozdzielona n a drobne księztw a Polska, znow u się sklei w jedno silne i po-~
tęźne ciało, a w tenczas biada tym, którzyby się o n a sze własności pokusić pragnęli. Co do nas, ułatw i
liśmy szczęśliwie niektóre pom niejsze dom owe zatar
gi. S ą nam dość silni zew nętrzni nieprzyjaciele (m y
ślał pew nie o B randeburczykach, sprzym ierzeńcach
31 Krzyżaków ), ale przeciw tym Bóg ojców naszych i ta szabla w ystarczy. W reszcie zam ek ten gotów do bo
ju, rad być w pokoju; dla złych zaw arty, dobrym otw arty, niech w ięc w nim nasz nieznajomy, małego w zrostu rycerz, spokojnie spoczyw a. T eraz zaś, po
dziękow aw szy Bogu za skrom ny posiłek, i m y się do spoczynku udam y.
W ypróżniła się niebaw em jad aln a izba, a stary Sulisław krzątał się jak mógł, odprow adzając dość licznych gości.
Gdy przybył do kom naty przeznaczonej dla Kon
rada de Tierberg, odezw ał się komendor:
— D ytrychu, odejdź na spoczynek, w y zaś, staruszku, zostańcie z nam i na chwilę. Bracie służe
bny, podaj nam flaszę cypryjskiego wina.
— Cóż więc mówicie, zacny Sulisławie — rzekł, nalew ając dw a kufle— o tym m rukliwym przybyszu?
Ze wszystkiego, cośm y z ust w aszych powzięli, wcale się nam nie podoba ten ptaszek. Za w asze zdrowie, zacny staruszku!
— Przewielebny rycerzu — odrzekł Sulislaw, pi
jąc za zdrowie K onrada — zatrzym ajcie zdanie w asze do jutra, aż zobaczym y i przekonam y się dokładnie, co to jest za jego miłość.
— Praw dziw ie żal mi — prow adził dalej Krzy
żak—w aszego książęcia; poczciw e to, zacne, lecz lek- kow iem e panisko; a między nami, tak jak wszyscy w asi Piastowie, lada kto w yw iedzie go w pole. Jak m ożna przypuszczać do zam ku w tym czasie niezna
jom ego włóczęgę? Zakon nasz i z powołania i z są
siedztw a i z chrześciańskiej miłości radby czuwać
nad dobrem w aszych książąt i książątek, gdy ci tale mało dbają o w łasne sw e bezpieczeństwo i całość.
Dlaczego, m ając już cokolwiek poszlaku, ktoby to mógł być ów nieznajom y, radzibyśm y ochronić pana waszego od wszelkiej z nim spółki i styczności. Pocz
ciwy, zacny i roztropny Sulisławie, w ypijm y jeszcze po jednem u.
— Zadosyć, przewielebny komendorze, na mój wiek i powinność. Piliśm y przy w ieczerzy nieską
po, a potem jutro nam jaknajrychlej w stać w ypada—
rzecze Sulisław,
— Nie chcę w a s przynaglać— odpowiedział Krzy
ż a k —lecz ja jeszcze raz za w asze zdrowie pić będę, a w y mi za to chciejcie w yśw iadczyć m aluczką p rzy sługę. Patrzcie, oto jest sakw a pełna złota. T yle nam dała O patrzność, że się snadno z uboższym i po
dzielić możemy. T o złoto do w as i do waszego roz
porządzenia należeć będzie, bylebyście mi w yszukali z pomiędzy dw orskich książęcia jakiego łebskiego, do
wcipnego, a nie gadatliwego chłopaka, któryby da
w ał ja k najpilniejsze baczenie n a w szystkie kroki, mo
w y i spraw y tego nieznajomego m ruka; któryby z a braw szy z nim i z jego gierm kiem bliższą znajomość i robiąc . im wszelkiego rodzaju przysługi, mógł nam dw a razy na dzień zdaw ać tajem ną spraw ę o w szy- stkicm, co tylko widzieć i słyszeć od niego potrafi.
W ażna to jest spraw a i rów nie nas, ja k i w as d o ty - czy. - Cóż w y n a to, poczciw y staruszku?
SulislaWj w ziąw szy sakw ę ze złotem i w ażąc ją długo w rękach, odpowiedział:
— Piękne złotko i niepośledniej wagi. Mogło
by się za je£o w artość nabyć przynajm niej trzy łany
roli. Ale droższa jest nam nad w szystkie skarby pocz
ciwość. Sulisław ani być szpiegiem, ani pomagać, do szpiegostw nie umie. Dobranoc wam, przewielebny komendorze.
T o mówiąc, rzucił na stół sakw ę ze złotem i w y szedł.
— Nie m asz co robić z-ter.; i twardem i poiskie- mi głow am i—rzekł rozgniew any Kbnrad de Tierberg i udał się do spoczynku.
Od tej nieszczęsnej chwili, gd}r Konrad książę mazowiecki, nie m ogąc podołać sąsiedniej Prusaków dziczy, sprow adził z W łoch i Niemiec w 1225 roku Krzyżaków i za obietnicę pomocny wojennej przeciw niewiernym ziemię Chełmińską oddał w ich ręce, Po
lacy, miasto w sparcia i pobratym stw a, now ych i stra szniejszych od dziczy kupili sobie nieprzyjaciół.
Zakon ten powstał w w ojnach krzyżow ych prze
ciw Saracenom toczonych i nosił z pierw iastów imię braci żołnierzy szpitala w Jeruzalem. Papieże po twierdzili ich u staw y i porównali je z ustaw am i za
konu Tcm plarzy. Nosili oni habit czarny, a płaszcz biały z czarnym krzyżem . W ygnani z Syryi, prze
nieśli się do W ioch i Niemiec i w krótkim czasie, przez liczne jalmuźn}', rów nie jak przez m ądre rozpo
rządzenia w ew nętrzne, wzbili się w bogactw a i sławę.
Jak tylko ujrzeli dla siebie plon obfity na polskiej ziemi, przenosili się grom adnie z Niemiec, sprow adza
ją c wiele rycerskiej młodzieży, która ich sity i n a
dzieje wzm agała. O bjąw szy ziemię Chełmińską, bu dowali obronne zamki i m iasta, tak czynnie krzątać się i gospodarow ać poczęli, że w krótce do znacznej
Biblioteka. — T. 23 3
przyszli potęgi. W ciskając się stopniowo w spraw y domowe Polski, z każdej z nich korzystać umieli.
Rozdrobnienie polskich księztw i książąt, skutek nie
szczęśliwego podziału państw a przez Krzywoustego, otworzyło im drogę do intryg. W aśnili jednych z dru
gimi: na tych podburzali Prusaków, n a tam tych Litwę lub Brandeburczyków. Pierw szy W ładysław Łokie
tek odkrył Polszczę i chrześciańsw u całemu ich chci
w ość i dumę, w raz z nienasyconem krw i i bogactw łakom stw em , dlatego od pierwiastkowej młodości cier
pieć go nie mogli. Zobaczym y, ile zniósł od nich i ja kie toczyć z nim i musiał zapasy. U m ow y i przy
mierza póty ich tylko w iązały, póki były korzystnem i dla ich zakonu. Religia naw et, której płaszczem osłaniali sw e spraw y, gdy się sprzeciwiała ich celom, nie była zdolną pow ściągnąć w nich chciwości w ła
dzy i bogactw, a naw et krw i chrześciańskiej przele
w u. W iadom o z dziejów, że podniósłszy oręż w pier
wszej połowie trzynastego wieku przeciw sw ym do
broczyńcom Polakom, gorzej od pogan i dziczy n i
szczyli w Wielkiej Polsce wsie budow ne i zam ożne miasta; a gdy Sieradza pod wodzę H erm ana, komen- io ra elbląskiego, dostali i rozpostarli miecz krw aw y a ad nieszczęśliwem miastem, przełożony tam ecznych Dominikanów, daw ny znajom y i przyjaciel H erm ana, zaklinał go na litość chrześciańską i skrom ność za
konną, ab y się od łupieztwa i przelewu krw i nie
winnej pow ściągnął.— N e sprest, to jest, nie rozumiem, odpowiedział m u mnich dum ny w barbarzyńskim prusaków języku; a złupiw szy kościół ze w szystkich ozdób, mnichy i ich czeladź do koszul obedrzeć roz
kazał. Każdy zjazd panów polskich, każde zebranię
35 się książąt z krw i Piasta nie mogło się obejść bez ich uczestnictwa, albo tajem nych przeszpiegów. W tym celu w ypraw iony był Konrad de Tierberg do Kalisza, gdy się rozeszła wiadomość, że Bolesław wielu ksią
żąt i panów n a obchód urodzin sw ej córki zaprosił.
ROZDZIAŁ III.
T u r r) i e j e .
Zaledwie pierwsze słońca promienie oświetliły n a zajutrz szczyty kaliskiego zamku, gdy Bolesław, p rzy
bran y w karm azynow ą bogata ferezyę i w żupan z lam y srebrnej, przypasaw szy do boku suto kam ie
niami w ysadzaną szablę, w kołpaku sobolim n a gło
wie, wszedł do sypialni sw ych córek. W idok ksią- żęcia w tern miejscu był nadzw yczajnem zjawiskiem.
Jakkolwiek Bolesław kochał sw e dzieci i był dla nich w ylanym , przecież, obyczajem tam tego wieku, rzadko je w idyw ał, zdając całą pieczołowitość około córek na matkę, a raz tylko w życiu, z pow odu ciężkiej choroby Jadwigi, widziano go w tej części zamku, która była przeznaczoną dla niewiast. Już były zu
pełnie ubrane księżniczki, a ich ochm istrzyni kończy
ła trefić sw e w łosy przed zwierciadłem ze stali.
— Ach dla Boga, cóż się to stało, miłościwy książę!— rzekła, poryw ając się w zmieszaniu ze stoika i zapom niaw szy zupełnie, źe jej św iąteczna szata nic była spięta pod szyją.
— Nic to, nic, dobra Eufrozyno — odpowiedział
Bolesław—nie miejcie żadnej złej myśli, tak jak m y jej mieć nie chcemy, i zostawcie nas sam ych z Ja
dwigą. Otóż i jej miłość księżna, nasza m ałżonka.
Jadw iga ucałow ała ręce rodziców, którzy, gdy zasiedli, Bolesław książę kaliski do stojącej przy sobie córki począł mówić w te słowa:
— Droga dziewko nasza, Jadwigo! Przyszli
śm y ci pow inszow ać rocznicy dnia tego, w którym Bóg litościwy pobłogosławił nasz zw iązek przyszłą dla n as z ciebie i z cnót twoich pociechą. Gdy nam Opatrzność nie dozwoliła upragnionego z płci męzkiej potomka; gdy księztwo nasze, zam ki i włości, podług um ów rodzinnych, przejść m ają w ręce Przem ysław a, poznańskiego książęcia, a naszego ukochanego bra
tanica, tern tylko strapione serce i dogoryw ające lata krzepimy, źe przy gładkości ciała, Bóg dobrotliwy pięknym cię um ysłem i szlachetną duszą obdarz} ł.
W iesz i poznajesz ju ż w tym Wieku, jakich starań dołożyliśmy oboje, aby cię w bogobojności i w cno
tach pici twojej przyzwoitych w ychow ać. Mając t a |i w zór przed oczyma, jaki ci w ystaw ia tw a matka, a druga życia naszego połowa, snadno ci było po
stępow ać na drodze pierwiastkowej młodości, samem tylko kwieciem usłanej. Lecz przyszedł czas, gdzie obok róż w onnych napotkasz i ciernie. Ażeby cię te jak najmniej w życiu raziły; ażebyś znieść mogła cierpliwie i bogobojnie dolegliwe ich kolce, w raź głę
boko w tw ą parnięć te krótkie przestrogi i rady, któ- remi cię, miasto drogich upom inków, w dzień ten uroczysty obdarzyć pragniem y. W stępujesz w rok wieku twego szesnasty. Dotąd znaliśm y cię powol
ną na w szystkie nasze skinienia, łagodną, litościwą,
37 pobożną. Odtąd now y zawód pocznie się dla ciebie.
Dziś jeszcze ujrzysz kilku książąt i rycerzy, kruszą
cych kopie na cześć tw oją i ubiegających się do m i
łej z rąk twoich nagrody. Jeśli usłyszysz jakie po
chlebne słówko, jaki w yraz, który się do dziś dnia nie obił o twoje ucho, niech to zbytecznie serca tw e
go nie łechce. Uroda jest darem niebios. C nota tyl
ko i zastosow anie jej do wszelkich przygód żyw ota od nas sam ych zależy. Przyjdzie może niezadługo ta chwila, gdy z przeznaczenia pici twojej zostać m o żesz m ałżonką i matką. W tedy się to rozwinie dla ciebie cale pasmo obowiązków i trudów,- którym ta- tylko podołać może niewiasta, co w szystkie sw e spra
w y odnosi do Boga i co nieufna słabym sw ym silom, szuka zaw sze rady i pom ocy w męzkim um yśle i do
świadczeniu małżonka. Pom nisz m oże tę chwilę, gdy nam przed ośm iu laty Bóg nadarzy! owego pobożne
go i sędziwego pielgrzym a i gdy, w racając z w ędrów ki do Rzymu i Ziemi Świętej odbytej, zamek ten nawiedził. Ujęci jego bogobojnością, doświadczeniem i światłem, chcieliśmy, aby z trudów długiej podróży w tych muracli wypoczął. Nie przystał n a to dla ślubów, jakie uczynił. Lecz gdy na odejściu w dal
szą drogę prosiliśm y go, aby dom nasz i dziatki po
błogosławić raczył, w idząc cię roztropną, potulną i bo
gobojną, w yrzekł jakby duchem proroczym: T a dzie
w eczka będzie kiedyś królowfag Siostra tw a, Elżbieta, jeszcze w tedy była w powiciu, a H anną później nas obdarzyła O patrzność. Odszedł m ąż św ięty i więcej do nas nie wrócił, chociaż jest słuch, że gdzieś w gó
rach krakowskich pustelnicze życie prowadzi. Nie przypuszczam y tego, ażeby się godziło ludziom czy
tać w przyszłości, która tylko Bogu jednem u w iado
ma. Przecież słow a tego letniego pielgrzyma .zaw sze tkw ią w naszej pamięci. Któż wie, czyli Bóg przez usta jego nie zeslal dla n a s w skazówki, za którą pójść powinniśm y w obraniu dla ciebie postanow ie
nia. Z kolei losów naszej rodziny nieby to nadzw y
czajnego nie było. M atka tw oja jest córką królew ską, a ród nasz od kilku wieków w znakomitych przodkach tylu królów i panujących książąt policzą.
'W praw dzie kraj nasz, przez rozdział monarchii n a drobne księztwa, królem się nie szczyci, lecz w s z y stk o jest w ręku B o g a On rów nię losy' narodów , jak i przeznaczenia najlichszego człowieka w mocy zwojej piastuje. My tylko żebrzem y o tę łaskę co
dziennie, aby nam Opatrzność dozwoliła jeszcze za dni naszych widzieć cię uczciw ie, postanowioną, spo
kojną, szczęśliwą.
Ł za poniewolna puściła się z oczu pow ażnego i rozrzewnionego książęcia.
P oruszona do gruntu duszy Jadwiga, u nóg oj
cow skich w ynurzała sw ą wdzięczność i uszanow anie dla przestróg zbaw iennych, których była przedmiotem.
Uściskała następnie kolana sw ej matki, która, pomi
mo całą spokojność um ysłu, ja k ą w e wszystkich za
chow yw ała przygodach, tymi razem od łez w strzym ać
się nie mogła. % - ___ _ J
T ym czasem roznoszono po zam ku kaliskim dla goszczących i całego dw oru ranne posiłki. W szyscy sposobili się do w ystąpienia ehędogo i ozdobnie na blizkie turnieje.
Konrad de Tierberg, spostrzegłszy D ytrycha sta-
3D ranniej nadzw yczaj ubranego, a przytem widząc głę
boki sm utek na tw arzy jego w yryty:
— Cóż ci to, miły chłopcze — zapyta — czy cię wczorajsze łow y tak utrudziły, że dziś jak zdjęty z krzyża wyglądasz? Mylę się, albo ta nieszpetna księżniczka jednem spojrzeniem srożej z tobą od owe
go wczorajszego odyńca poczęła?
— Nie chciej dw orow ać, przewielebny panie — odpowiedział sm utnym ' głosem D ytrych — z biednego i niedoświadczonego młodzieńca, którego jednem ży czeniem i celem jest pozyskanie sław y, pragnąłbym za w aszem dozwoleniem stanąć dziś w szrankach z tymi polskimi rycerzam i i książęty. Ale nie będąc dotąd pasow anym n a godność rycerską i czując, że mi zbyw a n a praw ie i siłach...
— W ięc moje dom ysły — przerw ał kom endor — nie są, jak widzę, płonnemi, ale nabierz odwagi i siły, chociaż już wziąłeś n a się znak krzyża, dotąd jeszcze nie wykonałeś ślubów zakonnych. Zacni twoi rodzice, poruczając naszem u staraniu twój wiek niedoświad
czony i dalsze losy, zostawili nam w szystkie środki ku temu. Pozw alam y ci stanąć w szrankach na dzi
siejszych turniejach. Równy co do rodu, a w yższy może w ykształceniem od tych tam drobnych książątek, m ożesz za naszą pom ocą dziś jeszcze dostąpić rycer
skiego zaszczytu. Zdaj się w tej mierze n a nas zu
pełnie. W reszcie w szystko może pójść po myśli, jeśli tylko z czasu i okoliczności zręcznie korzystać bę
dziemy. Lecz oto dzw ony kościelne w zyw ają nas znowm do modlitwy. Dla przykładu, któ ry z pow oła
nia naszego innym winniśm y, śpieszm y do świątyni, abyśm y tam ostatnimi nie byli.
Uprzedził Bolesław Pobożny wszystkich goszczą
cych w sw ym zam ku stawieniem się u podwojów kaliskiego kościoła, wzniesionego na cześć Pawła Św ię
tego przez M ieczysława StaTego, jego naddziada, któ
ry tam zwłoki sw oje złożyć rozkazał. Jolan ta z cór
kami zaraz po Bolesławie przybyła. Jechali potem oddzielnie panowie i książęta, których dzień ten d o ' Kalisza sprowadził. Pośpieszył z innym i nieznajom y
mi nasz rycerz. W ystąpiw szy dość świetnie na dziel- nym rumaku, lecz zaw sze ze spuszczoną przyłbicą, i wszedłszy do św iątyni, wszystkich oczy zw rócił na siebie.
Nie był wistocie płonnym sąd o nim Sulisława starego. Pomimo małego w zrostu, postać jego miała w sobie coś ujm ującego i szlachetnego, a Konrad de Tierberg, zm ierzyw szy go od stóp do głow y sw ym wzrokiem sokolim, przygryzł w argi ze zm artwienia, że dotąd nic o jego rodzie i zam iarach nie wiedział.
Ledwie się m sza uroczysta skończyła; ledwie ucichły pobożne kapłanów pienia, już w szyscy z nie
przeliczonym tłumem ludu na podw órza zam kow e spieszyli.
Za skrzydłem zachodniem kaliskiego zam ku był plac obszerny, urządzony do rycerskich ćwiczeń i ujeż
dżania rum aków . D w a do niego prow adziły przystę
py: jeden od m iasta przez m ost pow tórny, a drugi od dziedzińca, na którym stała kaplica, przez bram ę sklepioną. Za tym ostatnim postawiono trzy-nam ioty dla w yzyw ających rycerzy; przez pierw szy zaś zbliżać się mieli ku szrankom ci w szy sc y , którzy walczyć z nimi pragnęli. Po lewej stronie placu, n a w y nie
sieniu trzech stopni, ustawiono trzy stołki kobiercami
pokryte, dla sędziów i rozjemców turniejów, którym i n a ten dzień w ybrani zostali: Bolesław, książę kaliski, z władzą' zatrzym ania walki, gdyby ta przeszła igrzysk obręby, Konrad de Tierberg, kom endor malborski, i Przedpełko, w ojew oda poznański. Przed nimi złożo
ne zostały n a stole, szkarlatnem suknem okrytym , prze
znaczone dla zw ycięzców nagrody.
W małej odległości od tego miejsca wznosił się krużganek z drzewa; na nim księżna kaliska z cór
kami i przedniejszemi paniam i miejsce zajęła. Lud ciekawy, nic m ogąc się pomieścić na przeznaczonym dla siebie placu, dachy krużganku i przyległych gm a
chów zapełnił. Od strony m iasta silne szranki z dę
bowego drzew a plac zapasów zamknęły.
Dwoje w rot prowadzić tam miało ochoczych do walki rycerzy. Przy każdych stało po dwóch w o
źnych, mających blachy srebrne n a piersiach z herba
mi kaliskiego książęcia. — Marszalkowie turniejów stali przy szrankach m iędzy wrotami, z białemi włócznia
mi w ręku, bacznie przestrzegając porządku.
Gdy ju ż widzowie i rozjemcy miejsca sw oje za
jęli, ogłoszono cel turnieju, przepisy i im iona dwóch w yzyw ających rycerzy. Pierw szym był Konrad ksią
żę mazowiecki, drugim Mikołaj Zaręba, zacny i w sp ra w ach rycerskich dobrze ćw iczony młodzieniec. Za trze
ciego chciał się podać Bolesław, książę mazowiecki, Lecz gdy Bolesław kaliski przystać na to nie mógł, ażeby między trzem a w yzyw ającym i dwóch znajdo
wało się braci, w tedy Konrad de Tierberg odeżwał się w te słowa:
— Miłościwy książę! Giermek nasz Dytrych, h ra bia z Ołdemburga, młodzieniec z zacnej i w całych