• Nie Znaleziono Wyników

Lotos : miesięcznik poświęcony rozwojowi i kulturze życia wewnętrznego, 1936, R. 3, z. 3

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Lotos : miesięcznik poświęcony rozwojowi i kulturze życia wewnętrznego, 1936, R. 3, z. 3"

Copied!
36
0
0

Pełen tekst

(1)

m

>'

1

M »

v >.

(2)

Treść zeszytu.

Str.

P rzyszłość w iedzy historycznej w św ietle okultyzm u — H elena W it­

kow ska ...65

In d y w id u alizacja zw ierząt (c. d.) — K. C h o d k i e w i c z ...70

A m etyst — M. F l o r k o w a ... 73

W stęp w św iaty nadzm ysłow e (In tu ic ja ) — J. A. S ... 77

C hirozofja — M. W i k t o r ...83

O sugestji m yślow ej — Dr. Ju l j an O c h o r o w i c z ... 88

Po ta m te j stronie (now ela) — M. F l o r k o w a ... 92 N o w o ś c i n a u k o w e : O kultyzm a nauka.

K ronika: L udzie salam andry.

W ARUNKI PRENUMERATY:

B e z d o d a t k u : rocznie 10.— zł w Ameryce półn. — 3 dolary półrocznie 5.50 „

k w artaln ie 3.— „ . miesięcznie 1.— „ K o n to P . K. O . 4 0 9 .8 4 0 .

A dres R edakcji: Kraków, ul. Grodzka 58, m. 5.

T e l e f o n N r. 1 3 3 .6 2 .

(3)

LDTD5:

M IESIĘCZNIK POŚW IĘCONA ROZWOJOWI K U LTU R ZE ŻYCIA W E W N Ę T R Z N E G O P R Z E G L Ą D M E T A P S Y C H I C Z N Y O r g a n T o w a r z y s t w a P a r a p s y c h i c z n e g o im . J u l j a n a O c h o r o w i c z a w e L w o w i e

Rocznik III_______________ MARZEC 1936 Zeszyt 3

„ P o rw a ć og ień s tr z e ż o n y , za n ie ś ć w o jc z y s te s tr o n y to c e l . . .

S t. W yspiań ski

Prof. Helena W itkow ska (Kraków)

Przyszłość wiedzy historycznej w świetle okultyzmu

„Tam , sk ąd ja zaczerpnąłem te inform acje, nigdy się nie m y lą.“

TTł . Mickiewicz.

„Utopiści dzisiejsi, to może uczeni ju tra ."

F ab re d'Olivet.

W ielokrotnie czytane przypadkow o w książkach okultystycznych wzmianki i urywki, zachw iały ustalonem i memi poglądam i na naukę historji — w yw oły­

wały błyski, rzucające jaskraw e św iatło na przeszłość dziejową, w skazyw ały możliwość uchylenia zasłony tajem nic, z którem i w nauce tej spotykam y się ustawicznie. Z arysow ały drogi i środki, p rz y pom ocy których człowiek kiedyś wskrzeszać będzie obrazy m inionych wieków, czytać w przeszłości jak w otw ar­

tej księdze, widzieć nietylko barw y, kształty, sytuacje, ale sięgać głębiej, prze­

nikać pobudki i przyczyny, uczucia i myśli, z których w ysnuw a się w ątek dzie­

jów ludzkości. To, co zdawało się minionem bezpowrotnie, zapadłem w otchłań niebytu, czego zaledwie niew yraźne fragm enty odbudow yw ały mozolne docie­

kania badaczy — zdaje się ukazyw ać nagle, bezpośrednio, w yraźnie, jakoby zawsze obecne, trwałe, urągające czasowi, śmierci, zniszczeniu, jakoby ze świata zjawisk przeniesione w dziedzinę absolutu, dające się w yjaśnić środ­

kami poznania, rozszerzonem i poza dotychczas dostępne nam granice.

Nauka współczesna doszła do granic św iata m aterjalnego i w nieprzepar­

tym pędzie usiłuję je przekroczyć, w yjść z duszącej ciasnoty, objąć szerszą i głębszą rzeczywistość, dotrzeć do źródeł, z jakich dotąd czerpała religja i twórczość artystyczna. Po czasach drobiazgowych, ścisłych poszukiwań, zdaje się, że w racają czasy szerokich syntez i polotów. D zieje w iedzy ludzkiej zdają się wykazywać, że w ykreślić z niej należałoby w y raz „niemożliwość“. Co nie- możliwem jest, nieprzystępnem , ciemnem dla jednego pokolenia, to staje się prostem, jasnem, zrozumiałem dla pokolenia drugiego, uzbrojonego w lepsze narzędzia badania, w szersze zdolności poznawcze. Co dzisiaj zdaje się p rze­

ciwne prawom przyrody, jutro zgodne będzie z praw am i głębiej poznanemi, z przyrodą inaczej ujętą. F antastyczne, zuchwałe hipotezy stają się zczasem ogólnie przyjętem i prawdami. Zmysły, władze, siły nasze w ew nętrzne mogą

(4)

nieskończenie rozw ijać się, przejaw iać coraz nowe właściwości. Potencjalnie spoczyw ają w człow ieku nieprzebrane zasoby d u c h o w e j e n e r g j i * ) , do­

broczynnej lub złowrogiej — niszczy ona zło i cierpienie, albo zwiększa jeszcze sumę ludzkiej nędzy i niedoli, zależnie od stanu moralnego, od poczucia odpo­

wiedzialności tych, któ rzy ją opanują i w życiu stosow ać zapragną.

Historia**), wedle słów Rankego, szuka odpowiedzi n a pytanie: „ j a k t o n a p r a w d ę b y ł o ? “ Jest jednocześnie nauką i sztuką. Jako nauka ogra­

nicza się do o p r a c o w a n i a ź r ó d e ł , czyli zachowanych i utrwalonych śladów myśli i czynów ludzkich. Na ich podstawie historyk bada i odbudowuje życie człowieka, w określonym czasie i miejscu, na tle pew nych stosunków gospodarczych, społecznych i politycznych, opisuje fakty w ich genetycznem ujęciu. H istorja, jako sztuka, w skrzesza życie minione. Zarówno w pierw szym jak i drugim w ypadku należy tw ierdzenia jej przyjm ow ać z największą ostroż­

nością i krytycyzm em . M rówczą pracą badaczy wznoszone budowle, to często ledwie rusztow ania — brak bowiem m ateriału, któryby nadać im mógł pełne, wykończone form y. Śm iałym syntezom historycznym brak znowu podwalin — zarysow ują się one w w yobraźni twórców i rychło przez nowe prądy myśli obalane bywają.

W iedza historyczna obraca się w ograniczonym zakresie zachowanych i dla badań naszych dostępnych źródeł, postępy jej ham owane są na każdym kroku przez brak lub niepewność źródeł. Całe, długie okresy dziejów ludz­

kości są, z p rzyczyny braków tych, nieznane, stracone, jakoby ich nigdy nie było. W szelakiego rodzaju niebezpieczeństw a godzą w istnienie źródeł1) — czy­

hają na nie wojny, pożogi, przew roty społeczne i polityczne, niezliczone a po­

tężne siły niszczenia. Od przypadkow ego zbiegu okoliczności zależy ich zacho­

w anie lub zguba, zależy utrw alenie lub niepam ięć wielu przeżyć dla potom ­ ności.5) Odkrycie nowych źródeł może inne światło rzucić na przeszłość, obalić dotychczasow e pojęcia, zmienić zasadniczo sądy o ludziach’) i wypadkach, przekreślić mniemania, uchodzące długo za nieom ylną praw dę. Cała historja starożytnego W schodu inną przyjęła postać po odkryciach archeologicznych XIX wieku, całym pierw otnym dziejom R zym u nową nadano interpretację, podczas gdy do innych czasów i stosunków w szystkie dostępne źródła są już w yczerpane i obrazy ich, jakkolwiek niew yraźne, nie mogą przybierać barw żyw szych i w ystępow ać plastyczniej.

Tam, gdzie źródła istnieją, baczyć trzeba czy są oryginalne czy kopio­

wane — często bowiem m a się do czynienia z kopjam i kopij niedbale sporzą­

dzonemu

Zbiorowa praca uczonych grom adzi źródła w odpowiednio urządzonych archiw ach — sklasyfikow ane i opracow ane krytycznie, stanow ią one m aterial,

*) Słow a M ickiewicza: „Człowieku, gdybyś w iedział ja k a tw oja w ładza!“

**) C h. L a n g l o i s — Ch. S e i g n o b o s : „W stąp do b a d ań historycznych . M. H a n d e l s m a n : „H istoryka“. Z asady m etodologii histo rji.

*) W iele źródeł do naszych dziejów zaginęło w czasie napadów Tatarów , w czasie rozbiorów i w ojny św iatow ej — kopanie row ów strzeleckich zniszczyło podziem ne cm en tarzy sk a i szczątki grodów. . „ . .

2) B rak i sprzeczność źródeł są przyczyną różnych m m em an o sporze Bolesła­

w a z biskupem Stanisław em .

*) Mieszko II.

66

(5)

którego opanowanie w ym aga czasu, cierpliwości i talentu.4) Istny to tabirynt, w którym na każdym kroku czyhają na badacza różnego rodzaju trudności i zasadzki, a wyjście oddala się i gubi, w miarę, jak zdajem y się doń p rz y ­ bliżać... W porównaniu z innymi uczonymi, położenie historyka jest nader cięż­

kie. Nietylko nie może on nigdy oglądać bezpośrednio badanych faktów, lecz jeszcze rzadko źródła, którem i się posługuje, są ścisłe i przedm iotow e. Droga, wiodąca od kontroli źródeł do konstrukcyj historycznych, długa jest, k ręta i stroma. Jedni badają i klasyfikują dokum enty, inni na ich podstaw ie ustalają fakty jednostkowe i szczegółowe. Zlokalizowane w czasie i miejscu, m ają one nader różnorodny charak ter: jedne są zjaw iskam i prosterni, inne złożonemi, jedne przem ijającem i, inne trwałem i. Do ustalenia dziesiątek, setek, tysięcy faktów luźnych i odosobnionych, inni dopiero mogą z chaosu szczegółów, z różnobarwnej mozaiki, z powodzi p rzytłaczających często strzępów i frag­

mentów tw orzyć związki, budować sytuacje, w zierać w dusze ludzi i narodów, w dążeniu do coraz to szerszych, syntetycznych wniosków. M etody, którem i posługują się historycy, są różne: opisowe, pragm atyczne, genetyczne — wspie­

rają one ich wysiłki, tow arzyszą w pogoni za praw dą dziejową, poprzez mo­

zolne badania, pełne zawodów, złudzeń, zagadek i tajemnic...

M etody, stosow ane w nauce historji, stw ierdzają, że w iedza nasza w tej dziedzinie ograniczona jest i ułam kowa, że obejm uje zaledwie cząstkę zaszłych w przeszłości w ypadków — dochodzi się do niej drogą skrzętnego grom adzenia źródeł i ich um iejętnej interpretacji, w której indywidualność historyka niemałą odgryw a rolę.

O wiedzę pełniejszą, zdolną do bezpośredniego odtw arzania przeszłości, wywoływania obrazów minionych czasów i ludzi, pokusiły się nauki okul­

tystyczne, usiłujące objąć rozleglejszy zakres zjawisk. Jak słusznie twierdzi filozof am erykański, Wiliam Jam es1), „rzeczyw istość jest dużo bardziej zło­

żoną, niż nam się to dzisiaj w ydaje; świat naszej współczesnej świadomości jest tylko jednym z wielu innych światów św iadom ości; całość zaś ludzkich przeżyć i doświadczeń zm usza do w yjścia poza ciasne granice naukow e; całość duszy naszej zaw iera znacznie więcej życia, niż to, co sobie uśw iadam iam y."

Prześw iadczenie, że istnieć może inna wiedza, głębsza od naszej, jest pierwszym krokiem do jej zdobycia — boć zaw sze nowe pojęcia kiełkują naprzód w śm iałych um ysłach, a potem dopiero stopniowo przenikają w świa­

domość w arstw szerszych, w chodzą w życie, przyjm ują kształty widome.

Punktem w yjścia może tu być rozszerzenie i przystosow anie do zjaw isk historycznych naukowego praw a, że n i c w p r z y r o d z i e n i e g i n i e , że utrzym uje się w niej zaw sze jednaka, niezm ienna sum a m aterji i energji.

W myśl powyższego praw a żadne zjaw isko dziejowe, żaden czyn indywidualny czy zbiorowy, nie może przepaść, ani zatracić się — co kiedykolwiek i gdzie­

kolwiek się stało, t o t r w a , t o i s t n i e j e w i e c z n i e , niema siły, któ- raby je mogła zniszczyć lub unicestwić. W ielkość i podłość ludzka, dobro i zło, twórcze wysiłki pokoleń, odnaw iające się wciąż walki, zabiegi, trudy, radości i cierpienia, w szystko to nie ginie, lecz trw a niezatarte,

4) Z polskich historyków n a uw agę z a słu g u ją tu prace W ojciechow skiego i Potkańskiego.

*) W książce „Doświadczenia religijne".

(6)

P raw o niezniszczalności w zastosow aniu do historii, prow adzi logicznie do twierdzenia, że przeszłość dziejowa istnieje, jakoby w teraźniejszości, że m ożna ją zobaczyć z dokładnością żadnem u dotąd historykow i niedostępną, nie poprzez konstrukcje myśli uczonych badaczy, nie w szczegółach i ułamkach, odtw orzonych mozolnie na podstaw ie źródeł, ale bezpośrednio, całkowicie i wszechstronnie, jakbyśm y obserwowali w ypadki współczesne.

Aby podobne widzenie osięgnąć, przełam ać trzeba granice, w jakich dotąd obracała się nasza wiedza, przejść poza pięciozmysłowe poznanie.

Nasuw ają się trz y różne interpretacje niezniszczalności zjaw isk, prow a­

dzące do bezpośredniego widzenia przeszłości — każda z nich w ym aga innych ćwiczeń, innych zm ysłów i właściwości.

W ypadki minione istnieć m ogą: 1. potencjalnie, w przedm iotach m aterial­

nych i środowisku, w jakiem się niegdyś rozegrały (psychom etrja); 2. w św ia­

domości Istoty Najw yższej, Logosu, z której w szystko powstało i do której w szystko powróci; 3. w nieskończonej przestrzeni, na promieniach świetlanych, przenoszących z błyskaw iczną szybkością obrazy przedm iotów i zjawisk.

Najłatw iejszą do pojęcia jest interpretacja pierw sza, nie wychodzi ona poza św iat m aterjalny, pozw ala na doświadczenia, w których badać m ożna pewne, znane już psychologom władze i właściwości. Stoim y tu jeszcze na ziemi, nie w ykraczam y zbytnio poza ram y dostępne zm ysłowem u poznaniu.

R am y te przełam uje in terpretacja druga, podaw ana przez teozofów, w du­

chu panteisycznych wierzeń. Uznaje ona w człowieku zarody sił wyższych, które rozwinięte należycie, ponieść go m ogą daleko, poza świat m aterialnych zjawisk, ukazać by t cały na innym planie, w innem zgoła ujęciu i oświetleniu.

Interpretacja trzecia zryw a pęta przykuw ające do ziemi, ukazuje za ry sy uduchowionej techniki przyszłości, wiodącej w nieskończoność, niezależnej od czasu i przestrzeni, poprzez które zw ykliśm y ujm ować otaczające nas zjawiska.

Zdolność w yw oływ ania obrazów przeszłości przez dotknięcie przedmio­

tów m aterialnych, które były ich nieświadom emi świadkami, zwie się p s y c h o - m e t r j ą . Specjalna ta form a jasnowidzenia była badana i obserwowana w ielokrotnie u poszczególnych ludzi.1) Stwierdzono, że psychom etra, po dotknię­

ciu zęba zw ierzęcia przedpotopowego, widział przesuw ające się przed nim k rajobrazy i sceny życia z czasów pierw otnych ziemi. Dotknięcie starożytnego klejnotu wyw oływ ało w iraże uroczystości i pochodów dawnej Grecji. Lead- b eater opowiada, że wziął z ruin Stonehenge kaw ałek kamienia, nie w iększy niż główkę od szpilki i dał go w zam kniętej kopercie kobiecie obdarzonej właści­

wościami psychom etrycznem i. Z araz zobaczyła ona i odtw orzyła widok całej ruiny, na tle pustego kraju, a potem opowiedziała różne sceny, które tam działy się w przeszłości. Zjawisko to tłum aczy hipoteza tak, że rozgryw ające się w y­

padki zostaw iają na otaczających przedm iotach niewidzialne ślady — jakoby na kliszy fotograficznej przechow ują się w nich odbicia w ydarzeń, które kiedy­

kolwiek dokoła się działy. W y starczy dotknięcie człowieka, obdarzonego spe­

cjalnym zmysłem , a klisza poczyna drgać i roztacza przed nim utajone, jakoby zaklęte w sobie, obrazy.

*) M. D u c h a t e ł : „E nquete su r des cas de psychom etrie“. D r. O s t y :

„L ucidite et in tu itio n “ i inne.

(7)

P sychom etrja ukazuje nam św iat cały w no wem oświetleniu; poza zew nętrz­

nym kształtem przedm iotów spostrzegać poczynam y ich utajone przeżycia i wspomnienia.

Teozofja współczesna naukę sw ą o k l i s z a c h l u b a r c h i w a c h A k a s z y opiera na panteistycznej filozofii indyjskiej. W archiw ach tych m a być odbita i utrwalona przeszłość, której zaledwie fragm enty dostrzegam y na ziemi. Teozofowie możliwość tę tłum aczą n astęp u jąco : poza przem ijającą for­

mą i życiem istnieje Świadom ość absolutna, k tóra jest ich treścią i duszą — zwą ją L o g o s e m — w szystko zeń w ypływ a i do niej pow raca. Św iat nasz i inne niezliczone system y św iatów są dziełem Logosu — tw orzy on je naprzód w myśli swojej ze w szystkiem i szczegółam i — trw ają tam one, istnieją zaw sze i niezmiennie, są jakby pam ięcią Logosu, dla którego niem a czasu ani następstw a wypadków — spływ ają się w nim, przenikają, łą c z ą : przeszłość, teraźniejszość i przyszłość — co było i będzie, jest jakoby w chwili obecnej, w w i e c z n e j t e r a ź n i e j s z o ś ć i....

Taż sam a zadziw iająca p r z e m i a n a p r z e s z ł o ś c i n a t e r a ź ­ n i e j s z o ś ć , toż sam o prześw iadczenie, że w szystkie przeżycia ludzkie na wieki są utrw alone, że nic z nich nie ginie, odnajdujem y w interpretacji, k tó rą można nazw ać astronom iczną. P unktem w yjścia jest tu znany fakt, że obrazy przedm iotów i zjaw isk przynosi nam św iatło, biegnące z szybkością 300.000 km na sekundę. W idzim y oddalone od nas ciała niebieskie nie jakiem i są obecnie, ale jakiemi b y ły w chwili, gdy opuszczał je prom ień św ietlny, k tó ry po wielu minutach, godzinach, latach, w iekach dochodzi do naszego oka i świadom ości.

W idzimy słońce przed 8-m a m inutam i; gw iazdę polarną przed 50 la ty — gdyby ją zniszczył jaki kataklizm , w idzielibyśm y ją jeszcze lat 50. Stan, k tó ry dla wielu gwiazd jest już przeszłością, może b y ć teraźniejszością dla ich ziem ­ skiego obserw atora. W idz, k tó ry b y z odpowiednią szybkością oddalał się od ziemi w przestrzeń i miał siłę widzieć, co się dzieje na ziemi, m ógłby obser­

w ow ać jej przeszłość z całą dokładnością. P rze su n ęłab y się przed nim cała historja ziemi, gdyby oddalał się od niej z szybkością w iększą aniżeli szybkość św iatła.

H istorja jest nauką, w której na pierw szy plan w y su w a się zagadnienie c z a s u . B adane zjaw iska następują p o s o b i e , rozg ry w ają się jedne po dru­

gich, we w zajem nym ze sobą zw iązku przyczynow ym , we wzajem nej od sie­

bie zależności.

Chronologia należy do w ażniejszych nauk pom ocniczych historji; zm ysł historyczny polega na w yczuciu i zrozumieniu płynności w ypadków . „Nic nie jest — w szystko się staje" — mniem a staro ż y tn y filozof H eraklit.

Okultyzm w pro w ad za te zasadnicze zmiany... C zas zatrzym uje się, jakoby przestaw ał istnieć. W miejsce przeszłości i przyszłości w stępuje w i e c z n a w s p ó ł c z e s n o ś ć , w w yższej jakiejś sferze, na innym planie, do którego dostęp zależny jest od rozw oju sił w ew nętrznych. Co p rz y dzisiejszych śro d ­ kach poznania w ydaje się niew ytłom aczonem , z czasem stać się m oże jasnem i prostem — winna tu ograniczoność naszych zm ysłów i rozumu, ciasny zakres, w którym obracam y się, nie m ogąc rozbić zapory, odgradzającej nas od du­

chowego św iata. Jesteśm y jako podróżny, nie opuszczający nigdy przedziału kolei żelaznej i obserw ujący św iat z okien w agonu — może on mniemać, że

(8)

widoki krajobrazu następują zaw sze po sobie i trudnem b yłoby w ytłum aczyć mu, że istnieją w spółcześnie obok siebie.

Kształcenie sił duchow ych — w ładz intuicyjnych, tych „oczów duszy“, to droga w iodąca też do rozszerzenia w iedzy historycznej, do głębszego ujęcia treści i form y różnych kultur, które w trudzie i w alce w ypracow ane przez ludzkość, niezatartem i głoskam i w y ry te są w e w iecznych archiw ach. Zdolność bezpośredniego w idzenia zdjąć może z historyków przyszłości trud m ozolnych badań poprzez labirynt ułam kow ych a tak często niepew nych i zw odniczych źródeł. Podobnie jak m aszyna w ynaleziona przez człow ieka, uw olniła go od tw ardego ciężaru p ra cy fizycznej, tak i tutaj, w dociekaniach i konstrukcjach dziejowych, odpadnie może kiedyś trud m aterialny, miejsce zaś jego zajmie trud innej natury, zm ierzający do w ydobyw ania i urabiania sił duchow ych, które w ieść go będą aż tam, gdzie zlew ają się ze sobą przeszłość, teraźniej­

szość i przyszłość, gdzie zatraca się złudzenie wielości, a w miejsce jej jaw i się w i e c z n a j e d n o ś ć , ogarniająca sobą nietylko w szystko co jest, ale także w szystko, co kiedykolw iek było i będzie.

K . Chodkiewicz (Lwów)

Indywidualizacja zwierząt

C iąg dalszy.

Zacytuję tera z znów szereg przykładów , które w ykażą, że zw ierzęta, z któ- remi eksperym entow ano, pracują myślowo samodzielnie, że zatem posiadają już zaczątki ciała myślowego. Jednym z dowodów na to będzie fakt, że zwie­

rz ęta uczyły się powoli, jak dzieci, najpierw m etody w yrażania sw ych myśli, więc m etody wypukiwania liter, następnie najprostszych działań ary tm ety cz­

nych liczbami pojedynczem i, potem w reszcie, przechodziły do d z ia ła ń . trud­

niejszych z postępowaniem i pierw iastkow aniem włącznie. Osten, Krall, Moekel i kom andor Sadow ski tracili długie godziny pracy, zanim wpoili wychowankom

„do głow y“ pierw sze zasadnicze wiadomości, od abecadła zaczynając.

Drugim ciekawym dowodem samodzielnego m yślenia tych zw ierząt jest

„pisownia“, jakiej używ ają. Pisow nia ta, ściśle fonetyczna a nie etym ologiczna;

jak u ludzi, jest identyczna u koni i u psa Rolfa. W nieobecności Kralla M aeter­

linck w ypow iada słowo „W eidenhof“ (nazw a hotelu do którego zajechał).

M ahom et po chwilowym oporze zaczyna pukać i sylabizuje „W E I D N H O Z".

W ypukał dźwięki tak, jak je słyszał, fonetycznie. W słowie tern, gdy go w y­

m awiam y, słyszym y pierw sze nieme E w yraźnie (po W ), ale następne E zanika dla ucha, bo mieści się już w samem D, które w ym aw iam y jako de. Ostatnią literę, podaną błędnie, na prośbę przyw ołanego Kralla, koń popraw ił na F. Pies Rolf, zapytany, kto był tego dnia z w izytą, odpowiedział: „Heid w ar hr Wolf da“. P isane etym ologicznie brzmiałoby to: „Heute w ar H err W olf da“, a zna­

czy po polsku: „dzisiaj był pan W olf tutaj". Otóż ciekawą jest pisownia słów

„heute“ i „H err“. Pies „pisze" tak, jak słyszał dźwięki, bo Niemcy słowo „heute“

w ym aw iają jak „hejd“, zaś w słowie „H err“ to „e" mieści się już w dźwięku er, 70

(9)

zatem pies, którego uczono litery „ r“ jako dźwięku „er“1), bardzo logicznie sto­

sowa! te swoistą pisownię. Identyczną pisownię m iały konie K ralla i to często naw et z rozmaitemi indywidualnymi odm ianami p rzy tych sam ych słowach.

Dalszym dowodem m yślenia u zw ierząt, z którem i eksperym entow ano, są samodzielne powiedzenia, jakie z humorem w ypow iadają. P ew na starsz a dama, zachwycona w yczynam i Rolfa, rzekła do n ieg o : „Robiłeś to zawsze, o co cię prosiłam, powiedz teraz, co ja mam dla ciebie zrobić“ — na co otrzym ała na­

tychmiast odpow iedź: „wedln“, t. zn. „w edeln“ = m achać ogonem. Dr. Schneller zapytał raz M ahom eta: „C zy wiesz, jak się n azyw am ?“ Odpowiedź by ła: „Pao“

(konie z niewiadomych powodów nazyw ały dr. Schoellera zaw sze „P ao “).

„Dobrze, powiedz mi jakieś zdanie!“ O dpow iedź: „P ao or heb“, co znaczy:

„niech P ao podniesie ucho do g ó ry “.

Ciekawe są assocjacje m yślowe zw ierząt. Zw ierzęta sylabizują często nie- tylko słowo, które się od nich żąda czy oczekuje, ale także i to, co sobie przy- tem myślą. Dr. Ziegler eksperym entow ał raz z psem Rolfem w obecności dr. Klunzingera i dr. Lindnera. P rzyniósł ze sobą książkę z obrazkami, a p. Moekel pokazała psu parę obrazków, sam a na nie nie patrząc. Na pierw szy obrazek, przedstaw iający m ałe dziecko, „powiedział" Rolf „glei medl lib“ (klei­

nes Mädel lieb — małe dziewczę m iłe).2) P rz y drugim obrazku, na którym widniały trzewiczki dziecięce, podyktow ał Rolf: „sdifl was gosd“ (Stiefel, was kost?) — t. z n .: „buciki, ile kosztu ją?“, co w skazyw ałoby również na to, że wie, iż za buciki trzeba płacić.

Najciekawszemi i najlepiej świadczącem i o sam odzielnem myśleniu zw ierząt były spontaniczne odpowiedzi, niezw iązane z pytaniam i. Pew nego razu w obec­

ności dr. Schoellera Krall narysow ał na tablicy głowę konia z otw artym pyskiem. Na to koń Z ar if podszedł do deski, na której konie w ybijały kopytem litery i wypukał sło w a: „aug b gbn ferd davel“ (auch B rot geben dem P ferd an der Tafel — także dać chleb koniowi na tablicy). Uważam , że takie zdanie m ożnaby równie dobrze usłyszeć z ust m ałego dziecka.8) Często- konie zupełnie niespodzianie dyktow ały słowa, w których daw ały w y raz swej niechęci do dal­

szego egzaminowania. Tak konie K ralla jak i pies Rolf sylabizow ały nagle słowo „miid“ (zmęczony), „stał gn" (iść do stajni), Rolf „mówił“ często „gtiug is“ (dosyć), „mag nid“ (mag nicht — nie chcę), albo „gn lasn“ (gehen lassen — pozwólcie mi odejść). Pies manheimski, któ ry posługiwał się w yrażeniam i po- słyszanemi w kuchni od służby, powiedział w tym w ypadku raz „bugl steign“

(Bucki steigen), co w gw arze niemieckiej oznacza mniej więcej tyle, co u nas

„pocałuj psa w nos“. Dr. Zigler obserwował dnia 6 grudnia 1913 bardzo cie­

kawy wypadek takiego sam odzielnego wypowiedzenia się Rolfa. W obecności psa tłumaczył pani Moeckel, by nie przem ęczała psa eksperym entam i w obec­

ności obcych badaczy. Pies począł na to nagle pukać łapą w tabliczkę i poka-

*) Dopiero najnow sze system y n au czan ia w prow adziły w szkole n a u k ę spół­

głosek bez przyległych do nich dźwięków sam ogłoskow ych.

2) Kto czytał Jacka Londona opisy w ysp m a la jsk ic h i ich m ieszkańców , z a u ­ ważył w ich mowie identyczną składnię, a raczej b rak i składni. Jest to sposób w yrażania się prym ityw nego i dzikiego człowieka, nie uznającego gram atycznego w iązania zdań i fleksji, k tó ra p ojaw ia się w m owie bardziej rozw iniętej.

8) Bardzo charakterystyczne są tu in d y w id u aln e skróty, o któ ry ch już m ów i­

łem, więc „b“ zam iast „brot“, fonetyczne „gbn“ zam iast „geben“ i „davel“ zam iast

„Tafel“. Opuszczenie rodzajnika i p rzy im k a je st też bardzo znam ienne przy prym ityw nem m yśleniu.

(10)

zało się, że w ypukał słowa „had regd“ (hat Recht — nią ra cję!) Czytelnikom, nie znającym techniki tego sylabizowania, w yjaśniam , że Rolf drapał łapą

tabliczkę stojącą obok niego — według następującej tablicy sylabizowania

1 — f 9 — d 17 — t

2 — 0 10 — e, ei 18 — u

3 — r 11 — g 19 — w

4 — a 12 — h 20 — V

5 — 1 13 — i 21 — X

6 — n 14 — k 23 — z

7 — b 15 — p

„ 8 — m 16 — s

Pozatem pew ne cyfry oznaczały całe słowa, a to: 4 — zmęczony, 2 — tak, 3 = nie, 5 = ulica, 6 = k a rtk a .

Konie Kralla sylabizow ały według innego system u. P rz y cyfrach w ybijały lewem kopytem jednostki, praw em dziesiątki, a setki znów lewem. Tablica sylabizacyjna ułożona była w kw adrat tak, że poszczególne litery składały się z 2 seryj puknięć. Uwidoczni to załączona tablica:

1 2 3 4 5 6

10 e n r d S ja

20 a b f nein g

30 i m k 1 sch

40 0 ł ii w

50 u h P

60 ei Ö

Na określenie zatem litery „d" konie w ybijały jedną nogą 4 jednostki, zaś drugą nogą jedną dziesiątkę, na literę „m" były 2 puknięcia jednem kopytem i 3 drugiem M etoda ta była szybszą, niż m etoda zastosow ana przy nauce Rolfa.

Dr. Ziegler stw ierdza, że sposób „pisania“ koni w ykazyw ał w swej różno­

rodności fonetycznej duże podobieństwo do zadań szkolnych dzieci, które do­

piero zaczynają się uczyć pismem w yraźnie swe myśli. Na określenie konia spotykam y słowa, jak : frt, ferd, verd, v ä rt (P ferd) — co znowu wyklucza wszelkie w pływ y telepatyczne i św iadczy o samodzielnej p ra cy myślowej zw ierząt.

Interesującem jest, jak właścicielka Rolfa w padła na to, że pies posiada tak niecodzienne zdolności. Stało się to całkiem przypadkow o. M ałą sw ą córeczkę pani Mockel sam a uczyła rachunków. Rolf godzinami przysłuchiw ał się tej nauce. G dy m atka pewnego razu czekała napróżno na rozw iązanie całkiem prostego rachunku, rzekła zniecierpliwiona: „To napewno Rolf już w ie!“ W tym momencie pies poskrobał panią M. cztery ra z y łapą po ręce, dając w ten spo­

sób właściwe rozw iązanie rachunku. Zdumienie pani M. nie miało granic, ale od tej chwili zaczęła się edukacja Rolfa, która dała tak wspaniałe wyniki.

(11)

Jak widzimy, w toku naszych wywodów odrzucić m ogliśm y teorję sygna­

lizowania jako bezpodstawną, wyelim inowaliśm y również i hipotezę tele­

patyczną jako niew ystarczającą do w yjaśnienia w szystkich odpowiedzi zwie­

rząt. Pozostaje zatem jako jedyne w yjaśnienie: przyznanie zwierzętom , z któ- remi eksperymentowano, zdolności logicznego myślenia. Jest to w praw dzie myślenie jeszcze dość prym ityw ne i proste, ale nie ustępuje poziomowi m yśle­

nia człowieka dzikiego. Zasięg jest ten sam , a tylko są znacznie większe tru d ­ ności w w yrażaniu myśli, gdyż zw ierzęta nie posiadają daru mowy. M usimy tym pionierom ewolucji zw ierzęcej przyznać obok ciała eterycznego i astra l­

nego również i ciało myślowe. Je st to ciało myślowe, złożone z elementów dolnych równi myślowej, mało jeszcze skonsolidowane — ale już jest i działa!

Jest to nowy cud, jaki otw iera się przed naszem i zdumionemi oczym a. T eraz zrozum iemy już okultystów, któ rzy zw ierzęta uw ażają za „braci młodszych", za grupę duchów m łodszych, na niższym stopniu ewolucji, ale m ających pełne prawo do przyjaźni i opieki z naszej strony. Stoim y jako ludzie o jeden szcze­

bel wyżej na drabinie ewolucji i powinniśmy jako starsi i bardziej doświad­

czeni służyć tym m łodszym radą i opieką. Kto myśli w ten sposób, nie będzie nigdy dręczył i katow ał zw ierząt i nie będzie m ordował i zabijał je bez koniecz­

nej potrzeby. C. d. n.

Marja Fiorkowa (K raków)

Z cyklu „Tajemnice kamieni szlachetnych“

Ametyst

Pod w zględem chem icznym rozróżniam y am ety sty z g ru p y korundów

( A I 2 O 3 ) oraz z g ru p y k w arcu (S i0 2). Pierw sze z nich, zw ane am ety stam i

„orjen taln em i“ są siostrzycam i szafiru i ru b in u . Są one niezm iern ą rz a d ­ kością pośród klejnotów i w yróżniają się b a rw ą silnie fiołkową, pozatem w iększą tw ardością (9 stopień), od pow szechnie sp otykanych (kw arc m a tw ardość 7-go stopnia) oraz tern, że w św ietle sztucznem nie tra c ą nic ze swej prześlicznej barw y, podczas gdy am ety sty z rodziny k w arcu bledną w tym że św ietle i są nieco m niej efektowne.

N ajpiękniejsze okazy am etystów pochodzą z Indyj, A u stralji, z Cejlonu, z w yspy M adagaskar, oraz z U ralu. M eksyk i A m eryka połudn. po siad ają m niej piękne am etysty. Są one blade, lub liljow e z przew agą czerwieni.

Przyczyna m niejszego lub większego przesycenia k a m ie n ia fioletem nie zo­

stała naukow o zbadana. P rzy p u szczają tylko, że pew ną pow ażną rolę od­

gryw a tu ilość dom ieszki m an g an u i żelaza.

A m etyst należy do najciek aw szy ch i n ajw ięcej tajem n iczy ch kam ieni.

Ju ż A rystoteles o p ow iada o nim dziw ną leg en d ę : Je d n a z n ajp ięk n iejszy c h Nimf leśnych nosiła cz aro d z ie jsk ie im ię: A m e th y st. R o zkochany w niej bożek Bacchus prześladow ał j ą sw em i w zględam i. Ale A m ethyst stro n iła od lubieżnego i p ijack ieg o bożk a. D jan a , w z ru szo n a p ro śb am i nieszczęsnej Nim fy, zam ieniła ją w cudow ny k le jn o t, a Bacchus, u ję ty je j dziew iczą skrom nością, czarow ny ów k le jn o t o b d arzy ł w łasnością u ja rz m ia n ia i p o k o ­ nyw ania pijaństw a. Stąd zapew ne a m e th y sto s znaczy po g re c k u : (śro d e k uśm ierzający opilstw o), kam ień fioletow y, k tó ry m iał od p ija ń tw a bro n ić:

ebrietatem arcens gem m a.

(12)

Inne, znacznie ju ż p ó źn iejsz e p odanie o poch o d zen iu am etystów z n a j­

d u jem y w leg en d a ch ludow ych we F ra n c ji. Z nany tam je s t zam ek hr. de R o to n : — R ayne V igneau, w gm inie R om m es S au tern , gdzie rzekom o z n a jd y w an e są am ety sty ja k o w iekow e skam ien ialin y k o rz e n i w inogradu.

i 0.000 kam ieni szlach etn y ch z n a jd u je się w zb io ra ch zam ku, a w szystkie znalezione były p o d k o rzen iam i winnic zam kow ych. O ile p o d an ia te pole- g a ją na praw dzie, je ż e li am ety sty isto tn ie znalezio n o w k o rz en iach w in o ­ g ra d u , należy raczej przypuścić, że p ra d aw n y p rz o d ek , hr. de R oton, p o w o ­ d o w an y czarem g re c k ie j legendy, a b o g a ty i ro z rz u tn y wielce, chcąc p o d ­ nieść w a rto ść sw oich w innic, iżby daw ały n a p ó j, służący zdrow iu i radości, a nie bezro zu m n em u p ijań stw u , p o p ro stu ro zsy p ał w ó r k le jn o tó w w glebę w innicy i — z a p o czą tk o w ał je d e n z n ajw sp an ialszy ch n apoi: w ino Sautern!

P rzecież ju ż sta ro ż y tn i, a później m ag n aci czasów średniow iecznych, rznęli z cen n eg o k ry sz ta łu kubki do w ina, lub p rz y n ajm n ie j in k ru sto w ali swe p u h a ry am etystam i, w ierząc, że w ten sp o só b o d e jm u ją w szelką złą m oc n a p o jo m , k tó re z ow ych p u h aró w sączyć będą...

T ak o to w ino i am etysty, złączone o d w ieków w cz ar legend, m ów ią nam o dziw nych tajem n icac h fio łk o w eg o k le jn o tu .

K olor am ety stu to n ajzim n iejszy b łę k it i n a jg o rę tsz a czerw ień, zlane w je d n ą , now ą, tajem n iczą barw ę. J a k b y g o rą cy , p ełen d o sy tu dzień p rz y ­ o b lek ł się w chłodny, liijo w y zm ierzch... T o d alekie św iatło lodow ych szczy­

tó w g ó rsk ich , gdzie p a n u je n iesk ala n a biel śniegu i gdzie trw a tęsk n o ta za n a jg łę b sz ą i n a jisto tn ie jsz ą P raw d ą ducha ludzkiego.

F io le t — to b łęk it nieba p rzyćm iony p u rp u ro w ą sm ugą o g n ia; to zachw yt m istyka, p rz e p a lo n y żarem cielesnych nam iętności. I m oże d la te g o je s t k o lo rem p o k u ty : p ro ch em je ste ś, bo nie m asz dość siły, by zwyciężyć w ołanie krw i, ja k k o lw ie k duch do b łęk itu boskości tęsk n i i ku niebu ulecieć p ra g n ie !

F iolet, to b arw a ta je m n ic z e g o N ep tu n a, to tę sk n o ta , n iep o k ó j, szu ­ k an ie sam otności, to w ieczna p o g o ń za czem ś w ielkiem , tajem niczem , św ię­

tem i nieuchw ytnem . U cieleśnieniem je g o je s t am etyst, św iatło i płom ień o fia rn e g o Znicza, o ra z cisza i skupienie śm ierci. M iłość g łęb o k a ja k ocean i m ilcząca ja k g ró b . M iłość o fiarn a, z a p o m in a ją c a o sobie, m iłość n a jd o s k o ­ nalsza, w szystko o b e jm u ją c a i p ełn a przebaczenia... W e fiolecie am ety stu je s t za m k n ię ty i sk ry stalizo w a n y triu m f b łęk itu nad czerw ienią. Krew i żelazo — n ajcięższa, n a jb a rd z ie j w iążąca m a te rja , zw yciężona i p rz e ­ św ietlo n a pierw iastk iem boskim , czystym , prom ien n y m błękitem !

Czyż p rzez to sam o am ety st nie oznacza w ielkiej i bo sk iej praw dy, że k ró le stw o ducha o g a rn ie zczasem , uświęci i oczyści przyziem ną, ciężką i egoizm u p ełn ą m iłość ziem skiego człow ieka?

C zerw ień — b a rw a nam iętności, oznacza zejście w m a te rję i z p o śró d w szystkich k o lo ró w p o siad a n a jm n ie jsz y sto p ień w ib ra cy jn y , podczas gdy fio le t w sz e re g u w szystkich barw sto i u szczytu. O znacza on przek ro czen ie p ro g u doczesności i w ejście w k ra in ę d o sk o n ały ch idei, g łęb o k ich m istycz­

nych przeżyć, o siąg ó w w ew nętrznych, p o zn a n ia p ra w d y p o d staw y B ytu i zrozum ienia N ajw yższej Istoty.

I zapew ne d la te g o w y b ra n y zo stał za d o m in u ją cy k o lo r d o sto jn ik ó w K ościoła, k tó ry c h p o staw a w ew n ętrzn a w skazyw ać m a św iatu, że nic ju ż nie 74

(13)

łączy ich (łączyć nie pow inno) z „d o lin ą łe z “, w k tó re j p a n u je i w łada św iecka p u rp u ra doczesności, złudzeń, egoizm u, p ychy i k rw aw ych odw etów !

I d lateg o też dni, pośw ięcone rozw ażaniu T aje m n icy w ielkiego M isterju m G olgoty, ow iane są fio letem żałoby, k tó ra u d e rz a nasze oczy, ja k o sym bol p okuty, żalu i k o n te m p la c y j w ielkotygodniow ych...

M ajestat ow ej p ow agi i cz ar św iętości u k ry ty je s t w tajem n iczem pięknie am etystu. To k le jn o t św ięty i bez skazy : je g o działanie je s t pełne u kojenia i błogosław ieństw a! Każdy, k to g o nosi, d o z n a je je g o cz aro w n eg o wpływu, a ręce d o sto jn ik ó w K ościoła, pośw ięcone na to, aby b łogosław ić tłumom , z czcią i pietyzm em z a m y k a ją w pierścieniu ze z ło ta św ięty am e­

tyst, ja k o kam ień sak raln y , w y ra ż a ją c y w ysokie p o słan n ictw o P a ste rz y duszy!

P o śró d d w unastu kam ieni, zdobiących n ap ierśn ik a rc y k a p ła n a ludu izraelskiego, a m e ty st był na pierw szym m iejscu, ja k o n a jw a ż n ie jsz y i n a j ­ w ięcej czcigodny. W czasach ch rześcijań sk ich „p ierścień R y b a k a “, noszony p rzez k a ż d o raz o w eg o n am iestn ik a C h rystusow ego, o zd o b io n y je s t rów nież w spaniałym , perskim am etystem .

W ję z y k u h eb rajsk im am ety st zwie się A chlam ach, t. zn. d a ją c y miłe sny, a w sanskrycie Cacunanda, czyli p rz y n o szący szczęście!

Istotnie o b d arza o n sp o k o je m , odw ag ą, zdolnością k o n c e n tra c ji, in tuicji i d aje natchnienia a rty sto m p rz y tw o rzen iu dzieł pięk n y ch i o p ro m ie n io ­ nych blaskiem p ra w d ziw eg o talen tu .

W iele b u d dyjskich i k ato lick ich ró ż ań có w robio n y ch je s t z ziarnek am etystu. P rzesuw anie tych k ry sz ta łk ó w m iędzy palcam i w śród szczerej m odlitw y, ułatw iać m a p o ry w m istyczny, g łęb o k ie i pełne radości zlanie się z Istotą N ajw yższą. D la E w a n g elisty M ateu sza am ety st je s t kam ieniem łaski i posłańcem szczęścia!

N oszący na szyi (ale w całości, b o p rz e k łu ty na w y lo t osłab ia sw oje działanie) chronić m a od nieszczęść, zaraźliw ych chorób, w zm acnia zdrow ie i nerw y; daro w an y w pierścieniu, ja k o sym bol p rz y ja źn i, czyni ten zw iązek szczerym i nie p o d leg ają cy m przem ianie. Jeż eli n a to m ia st zo stan ie z g u ­ biony lub p o d aro w an y osobie trze ciej, — p rz y ja ź ń p ry sk a i rozw iew a się bez śladu.

A m etyst je s t sym bolem czystości ta k duchow ej, ja k i fizycznej. I nie- ty lk o sym bolem : p o w o d u je on sp ec ja ln e w ib racje, k tó re u n icestw iają w szel­

kie złe myśli, niskie i brudzące. N aw et ro b a ctw o u cieka p rz ed działaniem am etystu, a św. H ieronim p o d a je , że orły, aby zabezpieczyć swe p isklęta przed atak am i jad o w ity ch w ężów , do g n iazd swych am ety sty p rzynoszą.

Św. H ildegarda pisze, że am ety st leczy w szelkie nieczystości i w y rz u ty sk ó ry ; w tym celu należy kam ień zw ilżyć języ k iem i p o trz e ć chore m iejsce, lub w ło ­ żyć am etyst do g o tu ją c e j się w ody. W o d a ta, p o o studzeniu, je s t z n a k o ­ m itym środkiem kosm etycznym .

Jeszcze inny, niem niej ciekaw y w y p a d ek c y tu ją h isto ry cy kam ieni szlachetnych.

O to w pew nym w ięzieniu w ybuchła ep id em ja. P raw ie w k a ż d e j celi pad ło kilku więźniów o fiarą ch o ro b y , ty lk o b ard zo nieliczne cele p o z o sta ły nietknięte, nie p rz y jm u ją c w swe ciem ne w n ętrza śm iercionośnych z a ra z ­ ków . P o zbadaniu okazało się, że w tych w łaśnie „ u ra to w a n y c h “ od epid em ji celach w ięźniow ie posiadali am etysty...

(14)

Ludzie, u le g a ją c y łatw o atak o m gniew u, lub n ap a d o m m elancholji, winni u zbroić się w am etyst. M yśli ich będą p o g o d n e, a n erw y opanow ane i n ieskłonne do gniew nych w ybuchów .

W stary c h k sięgach czytam y, że m atki, sp o d ziew ające się potom stw a, w inny na b io d rach nosić p e re łk i am etystu. Ich dzieci będą piękne, m ądre i zdrow e. T o sam o z a le c a ją k o b ieto m bezpłodnym . T aje m n icz y a d o b ro ­ czynny w pływ am ety stu p rzy niesie m iłości ich błogosław ień stw o ... W P eru w ierzą, że am ety st strzeże p rz ed zło d ziejam i i chroni do m o stw a przed uszkodzeniem od b urz i w iatrów .

O d w ieków był on sym bolem w szelkiej w ładzy: k siążęta i p a n u ją c y nosili g o ja k o o z n a k ę sw ego d o sto jeń stw a. H eroldow ie, ro zn o szący p o k r a ju w ezw anie do b o ju , legitym ow ali się am etystow ym pierścieniem sw ego p an a. O p ó r tak iem u w ezw aniu g ro z ił śm iercią zbuntow anem u.

A m etyst p rz y d z ie la ją Jow iszow i i N eptunow i. N eptun p a n u je nad z n a ­ kiem R yb (o d p o w iad a m u m iesiąc m arzec), a R yby to znak m istyki, o k u l­

tyzm u, życia w e w n ętrzn eg o , p o k u ty i oczyszczenia. Z nak Ryb, to znak zapom nienia, z n a k rzeki Lety, p rzez k tó rą k aż d a dusza przepływ a, by zapom nieć sw ą u k o ń cz o n ą in k a rn a c ję "i ro zp o cząć now ą indyw idualizację, w iodącą do uw olnienia od więzów, k tó re stw o rz y ła sobie w życiu p o przed- niem. Z nak ten p o p rz e d z a z n a k B ara n a, z m artw y ch w stając eg o do now ego życia; z te g o też p o w o d u Ryby, to zb io rn ik d o b ra i zła, to pył kosm iczny, chaos, z k tó re g o p o w sta ją now e św iaty p raw dy, d o b ra i piękna. M iłość po w szech n a je s t sym bolem te g o znaku, a jed n o stk i, u ro d z o n e p o d nim, służą chętnie drugim , szerząc sw o ją d ziałalność we w szystkich zrzeszeniach ludzi cierpiących razem , a więc szpitalach, za k ła d ach dobroczynnych, w ię­

zieniach, o ch ro n k ach , k la sz to ra c h i t. p. Z nak Ryb zam yka w sobie to w szystko, co sy m b o liz u je barw a fioletu. J e s t to b arw a p o k o ry (fio łek stał się uosobieniem te j cnoty!), zapom nienia, liljo w y cień pól elizejskich, kędy błądzą dusze zw olnione z w ięzów ciała, o d d a ją c się k o n te m p la c ji N ajw y ż­

sze g o D o b ra i P raw dy.

Jeż eli czerw ień je s t w yrazem m iłości zm ysłow ej, eg o isty czn ej, to fiolet je s t ju ż n ajw yższą o k taw ą p rz eb ó stw io n y ch uczuć, w szystko o g a rn ia ją c e g o altruizm u. W fiolecie am ety stu za m k n ię ty je s t św ięty płom ień, za b ran y b o g o m p rz ez P ro m e te u sz a p o to, iżby rozpalił serca ludzi w ielką b r a- t e r s k ą m iłością!

Co k ry je w sobie m it o P ro m e te u sz u ? U siłow anie zbliżenia i zró w n an ia ludzi i bogów , trag ic zn y ch m ieszkańców „d o lin y łe z “ i szczęśliw ych w ła d ­ ców p ro m ie n n e g o O lim pu.

P ro m e te u sz zrozum iał, że to, co ziem ię zam ienia w p iekło, a ludzi w dzieci m ro k u i cierpień, to nienaw iść, to egoizm , p o c h ła n ia ją c y ja k M oloch n a jp ię k n ie jsz e i n a jsz la c h e tn ie jsz e w ysiłki i ow oce ludzkich p o czy ­ nań. W ięc „ u k ra d ł“ b o g o m ogień, by rozp alić nim serca ludzi i zbliżyć ich do szczęścia, k tó re g o odnaleźć nie um ieli... N iestety — zaw iść i złość uw ię­

ziły P ro m eteu sza , p rz y k u w a ją c g o do skały, a l u d z i e s a m i z b a w i ć m u s z ą s i e b i e , p o d e jm u ją c tru d w ykucia w ł a s n e j iskry, k tó ra rozp ło m ien i św iat m iłością!

A w św iętym , n ieskalanym am etyście za m k n ię to w spom nienie, a z a ra ­ zem zew budzenia i u trw a la n ia św iętego płom ienia!

76

(15)

I d la te g o am etyst stał się um iłow anym k le jn o te m K ościoła, k tó re g o celem i zadaniem je s t p ro sto w a n ie ścieżek, w iodących do w sp ó ln eg o nam O jca, w spólnego Dom u i w sp ó ln ej, nieb iań sk iej O jczyzny...

W m yśl trad y cji ezoterycznej, urodzeni m iędzy 19. II. a 21. III. w inni ze specjalnym pietyzm em nosić am etyst, jakkolw iek w yjątkow y ten k am ień w szystkim bez w y ją tk u przynosi dobre, dodatnie wpływ y. Nie d arm o w n ajstarszy m języku św iata nazw an y został: „C acunada“ — niosący szczęście!

/■ A. S. rNflOI SEATTON

W s t ę p w ś w i a t y n a d z m y s ł o w e XIX. Intuicja.

( S um ienie.)

N azw ałem w n a g łó w k u in tu ic ję sum ieniem , aby uczynić zadość tw ej nałogow ej skłonności do d efin jo w a n ia w szy stk ieg o w y razam i ścisłym i, chociaż wiesz ju ż, że d efin ic ja nie m oże być n ig d y ścisła. P o d o b n ie je s t i tu, intuicja bow iem m ieści w sobie znacznie w ięcej, niż sum ienie. M a ty lk o c h a ­ ra k te r podobny, ja k sum ienie.

N auczyłeś się ju ż o bserw ow ać swe przeżyci* w ew nętrzne, zdołasz zatem zdać sobie spraw ę z teg o , ja k i c h a ra k te r m a sum ienie. Nie ro z u m u je , nie udow adnia niczego, nie „m y śli“ logicznie, ty lk o p o p ro stu w y d a je w y ro k :

„należało ta k a ta k p o stąp ić!“ W y stę p u je ja k tw ierdzenie dogm aty czn e, ale nie żąda od ciebie — ja k d o g m a t — w iary ś le p e j; ow szem p o zw ala ci rozum ow ać i dociekać m yślam i, d laczeg o ono ci ta k a ta k rad ziło p ostąpić.

To tylko ono sam o nie ro zu m u je, lecz tw ierdzi; a to b ie w olno p o te m m y ­ śleć i rozum ow ać, ile zechcesz.

Sum ienie zatem nie m yśli, a in tu ic ja rów nież nie m yśli. S toi o tyle w yżej nad m yśleniem , o ile ciało przyczynow e (kau zaln e) sto i w yżej nad ciałem m yślow em (m entalnem ). A wiesz, że ciało p rzyczynow e n ależy ju ż do rów ni arupa, na k tó re j niem a ża dnych fo rm o drębnych. T o też tam nie m oże być m yślenia, bo tam nie m a k to m yśleć; tam w szystkie isto ty są jednem i tw o ja isto ta je s t tam je d n e m z w szystkiem u Z rozum iałem ci te ra z będzie, skąd pochodzi nazw a „ in tu ic ja “, o z n a c z a ją c a w łacinie „z an u rz an ie się“ dosłow nie. O to w chw ili in tu ic ji p rz e sta je sz być so b ą; za n u rzasz się duchem w ten ocean, z k tó re g o je s te ś je d n ą k ro p lą ty lk o . Łączysz się ze wszystkiem i innem i k ro p lam i, tw o rzącem i razem ów ocean, i p rzez to uczestniczysz we w szechw iedzy i w szech p o tęd ze oceanu. Sam, ja k o k ro p la , nie masz tej w szechw iedzy; d la te g o to, oddzieliw szy się od o w ego oceanu p o m igowym p rzebłysku intuicji, m usisz d o p ie ro dochodzić m ozolnie w n io ­ skow aniem m yślow em do m otyw ów , dla k tó ry c h in tu ic ja k a z a ła ci ta k a ta k postąpić.

P orów nanie słabe m iędzy in tu ic ją a m yśleniem m ózgow em da ci p rz y ­ kład n astęp u ją cy : P ro stacz ek z a p y tu je ciebie, w k tó ry m k ie ru n k u od W a r­

szaw y leży Londyn. O dpow iadasz mu, że w k ie ru n k u zachodnim , i s p o s trz e ­

(16)

g asz, ja k o n zacina k o n ia i pędzi p ro sto na zachód. D o pędzasz go i m ówisz k r ó tk o : „N ie m o żn a!“ O to była in tu ic ja ; ty nią byłeś dla o w eg o prostaczka.

Nie m iałeś czasu n aw et pom yśleć, dlaczeg o nie m o żn a; w iedziałeś tylko, że nie m ożna, ale p rzy czy n nie m iałeś czasu sobie uśw iadom ić. D opiero p ó ź n ie j, g d y p ro sta c z e k za trzy m ał się i sp y tał, dlaczeg o nie m ożna, p o cz ą­

łeś m u zw olna tłum aczyć, że to b ard zo dalek o i że ko n iem p rzez m orze nie p rz e je d z ie . Je ż e li p ro sta c z e k zrozum iał tw e w y jaśn ien ie i nie p o jech a ł, zn a c z y to, że p o słu ch ał tw ej intuicji. Jeż eli zaś j e j nie posłuchał, lecz w y b ra ł się w d ro g ę , to d o stał się p o długiej p o d ró ż y nad b rz e g m o rza i d o ­ p ie ro w ów czas p rz e k o n a ł się dośw iadczalnie, że in tu ic ja m iała słuszność.

T ak też je s t zaw sze z intuicją. P rzychodzi ci n ag le — nie uczucie łub m yśl — lecz raczej poczucie, k tó re sk ło n n y byłbyś nazw ać pop ęd em b e z ­ w iednym . P rz e k o n a sz się p ó źn iej, że nie je s t o n b y n ajm n iej bezw iedny, lecz w szechw iedny; na razie je d n a k nazw ij g o sobie popędem . O tó ż p o ja ­ w ia się n ag le i p o p y ch a cię do p o stęp k u , w y d a ją c e g o się rozum ow i tw em u nieum otyw ow anym , n aw et nielogicznym . Jeż eli „p o p ę d o w i“ tem u się o p rz e sz i nie w y k o n asz te g o , do czego cię p o p y ch a, to p rz ek o n asz się, m oże po latach , żeś zbłądził, nie posłuchaw szy. Jeż eli zaś posłuchasz bez nam ysłu, od razu , a p o tem d o p ie ro zaczniesz w nioskow aniem m yślow em dochodzić m otyw ów , k tó re b y ten p o stę p e k uspraw iedliw iały logicznie, w ted y m oże — nie zaw sze zresztą — zd o łasz zrozum ieć, że słusznie p o stąp iłeś. N ajczęściej je d n a k d o p ie ro n astęp stw a tw eg o p o stę p k u p rz e k o n a ją cię, że był celow y i słuszny.

In tu icja te d y nie m a nig w sp ó ln eg o z po p ęd em , chyba je d y n ie to, że, rów nie ja k on, nie je s t w ynikiem w nio sk o w an ia m yślow ego. N ap rzó d p o ja ­ w ia się in tu ic ja , a p o niej d o p iero p ra c a m yślow a, u siłu ją ca zrozum ieć m otyw y. T u tkw i ta k ż e różnica zasadnicza pom iędzy in tu ic ją a sum ieniem . In tu ic ja zjaw ia się n ag le i błyskow o, nim zdołasz cokolw iek pom yśleć lub p o stan o w ić; zjaw ia się zaw sze nieoczekiw anie — p rz y n a jm n ie j w życiu codziennem — i d y k tu je ci, co m asz robić, chociaż n ieraz w cale jeszcze nie zam ierzałeś robić cokolw iek.

Z jaw ić się m oże ty lk o w tedy, g d y ty m ilczysz swem ciałem m yślow em , i m ózgiem oczyw iście, a więc w tedy, g d y ty nic nie m yślisz. A poniew aż m yślisz ciągle, m oże zjaw ić się ty lk o w tern m gnieniu o k a króciuchnem , k tó re upływ a m iędzy je d n ą m yślą a d ru g ą . S tąd to zjaw ienie się intu icji je s t zaw sze ta k błyskow e. S tąd też p o ja w ia się n ajw y raźn iej w tedy, g d y sta je sz na chw ilę bez m yśli, zask o czo n y ja k im ś w ypadkiem n agłym a g r o ź ­ nym . W ted y p o p y ch a cię o d ra zu do decyzji, do czynu, a gdy je j posłuchasz, m ilknie, b o ju ż cię ocaliła. Ty p o tem n ieraz sam nie wiesz, sk ąd ci „p rzy szło d o g ło w y “ ta k w łaśnie postąpić.

Sum ienie n ato m iast w y stę p u je ju ż to w chwili, g d y się w ahasz, ja k p o stąp ić, g d y zatem je s t czas na w ahanie, ju ż to p o c z y n i e , g d y go chcesz sam p rz ed sobą uspraw iedliw ić m yśleniem . W ted y g an i ci tw ój czyn, zaw stydza cię p rz ed to b ą sam ym , nie d a je ci s p o k o ju n ieraz p rz ez la ta całe.

Są to znane ci d o b rz e „w y rzu ty sum ienia“ . Nie je s t tu p rz y p ad k o w a ta nazw a, w sp ó ln a z chorobow ym i w yrzu tam i na sk ó rze. G dy rozw iniesz zd o ln o ść jasn o w id zen ia, będziesz sp o strz e g a ł często tak ie „w y rzu ty “ na au rze ludzi, szpecące tę aurę, a d o le g a ją c e b ard zo p rz y k ro n ieraz je j w ła­

ścicielom . Że w y rz u ty sum ienia trw a ć m o g ą i p o z a ś m i e r ć ziem ską, 74

(17)

będzie ci tera z zrozum iałem , sk o ro wiesz, że u trz y m u ją się ja k k ro sty lub liszaje na ciele astralnem i m yślow em .

N ietylko postęp k i je d n a k b y w a ją n astęp stw am i intuicji. P o stę p e k , to o b ja w woli, a in tu ic ja działa n ie ty lk o na w olę. Rów nie często — jeże li nie częściej — działa ja k o o b ja w w iedzy. G dy w y stę p u je ja k o o b ja w w oli, m ożesz przyjąć, że źródłem je j są ow e Isto ty W zniosłe, k tó re w ezo tery ce chrześcijańskiej zw ą się „T ro n am i“ ; g d y zaś o b ja w ia się ja k o w iedza, m a źródło w innych, rów nie w zniosłych Isto tach , zw anych K yrio tetes. A je d n e i drugie należą do najw yższych H ierarc h ij D uchow ych.

J a k o w yraz w iedzy poucza cię in tu ic ja o d ra zu i w szechstronnie, ja k - gdyby w „jed n e m słow ie“ . S k o ro d o jd ziesz do intuicyj częstych i w y ra ź ­ nych, zdołasz je obserw ow ać p o d o b n ie, ja k d otychczas nauczyłeś się o b se r­

w ow ać tw ą w łasną zdolność m yślenia. S p o strzeżesz w ów czas, że to „ je d n o słow o“, w k tó re m in tu ic ja zam y k a w y c zerp u ją cą w szechw iedzę o danem zagadnieniu, m a c h a ra k te r raczej liczby, niż słow a. Liczba ta k a — inna oczywiście dla k ażd ej rzeczy — zam y k a w sobie i w a rto ść te j rzeczy i w szystkie je j cechy c h a ra k te ry sty c z n e i sto su n e k je j do innych rzeczy i je j e n e rg ję p o te n c ja ln ą , w o g ó le w szystko, co o tej rzeczy w iedzieć m ożna.

To poczucie niejasn e, że in tu ic ja w y ra ża się liczbam i, nie słow am i, w yda ci się zrazu w p ro st sprzeczn e z logiką, p rzy w y k łeś bow iem uw ażać liczby za znaki m atem aty czn e, a więc czysto ab stra k c y jn e , nie zw iązane z niczem realnem . Zważ je d n a k , że sam o to poczucie, ja k o b y in tu ic ja w y ­ rażała się liczbam i, że to poczucie je s t rów nież in tu ic y jn e , a zatem nie odrazu zdołasz słuszność je g o spraw dzić m yśleniem logicznem . W ja s n o ­ widzeniu cyfry będą p rzem aw iały do ciebie rów nie ja s n o i w yraźnie, ja k słowa w życiu codziennem . P rz y k ła d u d o starc zy ci tu „Ja sn o w id ząc a z P re- v o rst“ swemi „liczbam i w e w n ętrzn em i“ (K. 257), k tó re m i ozn aczała im iona i w łasności rzeczy. Z rozum iesz ta k ż e ów drugi, o w iele ta jn ie jsz y , sze reg je j liczb w ew nętrznych, z k tó ry c h je d n a np. o b o k je j im ienia o k re śla ła zarazem datę je j śm ierci. O to je d e n sze reg liczb w ew nętrznych pochodził od „ T ro n ó w “, dru g i zaś, ów n ajg łęb sz y , od „K y rio te tes“ . T ych liczb św ię­

tych nie m ieszaj je d n a k z liczbam i K abbały, będącem i ty lk o zm ąconem i odbiciam i tam ty ch na rów ni astra ln e j.

O to n iek tó re — nie w szystkie oczyw iście — cechy, c h a ra k te ry z u ją c e intuicję. Z innych stro n o św ietlałem ci j ą w ro zd ziałach pop rzed n ich , do teg o bow iem p u n k tu w idzenia, k tó ry p o d ałem ci tera z, w ów czas jeszcze nie dorosłeś. D opiero teraz, u m iejąc ju ż m yśleć bez m ózgu, m ożesz w znosić się wyżej jeszcze, do uzyskiw ania w iedzy bez ja k ie g o k o lw ie k m yślenia.

A taka d o p iero w iedza z a słu g u je w pełn i na m iano in tu ic y jn e j. Z ro zu m ia­

łem ci będzie teraz, dlaczeg o „c zelad n ik “, choćby zaledw ie um iał czytać i pisać, przew yższa je d n a k w iedzą n a jg ło śn ie jsz e g o „ u c z o n e g o “ . P rze w y ż­

sza go nieskończenie, bo przew yższa g o o ty le w łaśnie, o ile in tu ic ja p rz e ­ wyższa wiedzę rozum ow ą, to je s t tę, do k tó re j m yśleniem d o jść m ożna.

Do wyżyn intuicji dochodzić m o g ą i jasn o w id ze urodzeni, lub m a g n e ­ tyzm em — nie hypnotyzm em — w praw ieni w tra n s g łęb o k i, o ile o czy ­ wiście są odpow iednio c z y ś c i m o r a l n i e . Jasn o w id ze niższego p o ­ ziom u m o raln eg o szafu ją rów nież chętnie liczbam i kabalistycznem i, ale też są to ty lk o liczby napraw dę k abalistyczne, a więc a stra ln e zaledw ie, bo do wyższych nie są zdolni. Nie oczekuj zatem , że o d razu dojd ziesz do z d o l­

(18)

ności w y rażan ia tw ych intuicyj liczbam i; bo je ż e li oceniasz siebie szczerze, bez pychy u k ry te j, to przyznasz, że dalek o ci jeszcze do ta k ie g o poziom u m o ra ln e g o , na k tó ry m m ó g łb y ś dosięgnąć Isto t ta k w zniosłych, ja k „T ro n y “ lub „ K y rio te te s“ . T w o je ćw iczenia w rozw ijan iu intu icji idą zresztą w k ie ­ ru n k u innym , niż u m ed jó w lub jasnow idzów . Z m ierzają do teg o , abyś m ógł dochodzić do in tu ic ji p rz y zachow aniu p ełn ej św iadom ości, a to je s t zn acz­

nie tru d n iejsze , niż z a p ad ać w tra n s i w nim w zbijać się na w yżyny arupa.

T a k a zdo ln o ść do intu icji z p ełn ą św iadom ością będzie d o p iero udziałem człow ieka p rzyszłości; ty zatem m asz w yprzedzić b ieg w y p ad k ó w o całe la t tysiące. J e s t to oczywiście tru d n iejsze , niż chronienie się tran se m od w rażeń ze w n ętrzn y ch lub w ew nętrznych, p rz eszk a d zając y ch zan u rzan iu się w św iaty aru p a.

Ju ż P a ta ń d ż a li (L.) m ówi słusznie, że istn ie ją p rz eszk o d y pięciorakie, a to : p o ję c ia błędne, p o jęcia słuszne, w y obraźnia, sen i pam ięć, a s tłu ­ m ienie ty ch p rz e sz k ó d je s t jo g ą . C zem że zaś innem je s t jo g a , ja k nie z je d ­ noczeniem ? Z jednoczeniem tw ej ja ź n i niższej z w yższą, św iadom ości c o ­ dzien n ej z nadśw iadom ością. A nadśw iadom ość, to in tu ic ja ; idzie tedy o zjed n o c zen ie św iadom ości pow szedniej z in tu ic ją . Z ak łó c ają to z je d n o ­ czenie ow e p rz eszk o d y , w yliczone p rz ez P a ta ń d ż a le g o , a więc: p ojęcia słu szn e i m ylne, czyli w szelkie w o g ó le p o jęcia , d alej w y obraźnia, sen i p a ­ mięć. P o ję c ia tw orzysz sobie o rzeczach, k tó re pozn ałeś, i one sk ła d a ją się na tw ą w iedzę rozum ow ą, u zy sk an ą działaniam i m yślow em i. Bez w y ­ o b ra źn i nie m óg łb y ś utw o rzy ć sobie w y o b ra żeń o rzeczach, k tó re w yw ie­

ra ją na ciebie w rażen ia; a z tych w y o b ra żeń tw orzysz sobie dalej p o jęcia.

W e śnie w praw dzie nie o dbierasz w rażeń zm ysłow ych, bo twe ciało astra ln e usuw a się z fizycznego, ale odb ierasz w ra żen ia astra ln e , k tó ry c h strzęp k i p rz y p o m in a sz sobie po obudzeniu. P am ięć w reszcie um ożliw ia ci o d tw a ­ rzanie sobie w y o b rażeń i p o jęć, a siedliskiem je j je s t — j a k wiesz — ciało etery czn e. S um ując to w szystko, dochodzisz do w niosku, że p rzeszkodam i w intu icji są w szystkie tw e pow ło k i śm ierteln e, a więc ciało fizyczne, e te ­ ryczne, a stra ln e i m yślow e, czyli w szy stk o to , co razem tw o rzy tw ą jaźń niższą. Zważ tedy, że tw o ja ja ź ń niższa j e s t dla ciebie p rz eszk o d ą w intuicji, a ty m im o to m asz j ą nie zw alczyć, nie odsunąć, lecz z a t r z y m a ć przy sobie, bo w szakże m asz in tu ic je uzyskiw ać św iadom ie.

P o jm iesz tera z, że niem ożliw e to je s t bez jo g i, bez zjed n o c zen ia tw ej ja ź n i niższej z w yższą. D opiero, g d y ja ź ń w yższa zjed n o c zy się z niższą, g d y niem a w tobie ju ż dw u isto t odręb n y ch , lecz jed n o ść, d o p iero w ów czas ciała tw e p rz e s ta ją ci być p rz eszk o d ą w in tu icji; w ted y bow iem m ożesz dow olnie o d b iera ć w rażenia lub nie o d b iera ć, m yśleć lub nie m yśleć, p a m ię ­ tać lub pam ięć w yłączać. Z rozum iałem ci tera z będzie tak że , dlaczego in tu ic ja p o ja w ia ci się w łaśnie w tych k ró tk icli m om entach, w k tó ry c h nie m yślisz. Ty, ja k o „ Isk ra B o ża“, je s te ś jed n o ścią , nie m ożesz zatem roz- d w a ja ć się i rozdzielać. Jeżeli m yślisz, baw isz w ciele m yślow em , nie m o ­ żesz zatem rów nocześnie zan u rzać się w św iaty a ru p a, w św iaty intuicji;

m usisz choćby na u łam ek sek u n d y w ycofać się z ciała m yślow ego, aby w ejść w św iat in tuicji. S ko ro ted y pow iedziałem , że tw a ja ź ń niższa — a więc i ciało m yślow e — nie m a ci być p rz eszk o d ą , nie znaczyło to, ja k o - b yś to ciało m yślow e m iał zabierać ze sobą w św iat intuicji. O noby tam w ejść nie m o g ło , je s t na to za g ru b e, za ciężkie, je s t p o p ro stu „ ru p a “. O no

<90

(19)

m a ci ty lk o nie p rzeszkadzać; m usi na tę chw ilkę p rz estać niep o k o ić cię m yślam i. A do teg o w łaśnie zm ierzały tw o je ćw iczenia w o p an o w an iu m y ­ ślenia. P ra tja h a rą uczyłeś się o d czepiać dow olnie u w ag ę od w rażeń zew nętrznych, od pam ięci i o d m yślenia. W idzisz tera z, ja k niezbędnie p o ­ trze b n a je st upraw a takich ćw iczeń, k tó re — na p o z ó r — nie m a ją żad n eg o zw iązku z rozw ojem duchow ym . Zw iązek ten widzi się późn iej d o p iero .

P oznałeś tu sze reg cech, c h a ra k te ry z u ją c y c h intuicję, i p o zn a łe ś n ie ­ k tó re w arunki, bez k tó ry c h o n a je s t niem ożebna. G dybyś te w a ru n k i z a c h o ­ wał, to znaczy, g d y b y ś odczepił u w a g ę od w ra żeń ze w nętrznych, p rz e sta ł na chwilę czuć i m yśleć, d o stęp o w a łb y ś w praw dzie intu icy j, ale ty lk o p rz y ­ padkow ych n iejak o . B yłoby to coś p o d o b n e g o , ja k o tw iera n ie książk i n a u ­ kow ej na chybił-trafił, i czytanie na te j stro n icy , na k tó rą przy p ad k iem padnie tw e oko. O czywiście i w ten sp osób m o żn a się czegoś nauczyć. Ty je d n a k chcesz sam sobie w ybierać to, czego się p ra g n ie sz nauczyć, inaczej mówiąc, chcesz sam w ybierać sobie p rz e d m io t tw ej intuicji. A do te g o nie w ystarczy w yłączyć się od w rażeń i czekać bezm yślnie, aż in tu ic ja sam a ci się naw inie.

P o trz e b a tu ta j złączenia się z p rz ed m io tem in tu icji, p o trz e b a z je d n o ­ czenia się z nim, stan ia się nim sam ym . S tać się p rz ed m io te m tw ej in tuicji zdołasz je d n a k ty lk o w te n sposób, że się w eń zanurzysz, że się w nim p o ­ grą ży sz całą tw ą istotą. I tu m asz d ru g ie z dosłow nych znaczeń w yrazu

„ in tu ic ja " (zanurzenie). C iałem fizycznem p o g rą ż y ć się w ciele fizycznem przed m io tu nie zdołasz, bo o b a te ciała o d g ra n ic z a ją się o d siebie w z a je m ­ nie. M ają pow ierzchnie tw ard e, p rzez k tó re p rz en ik n ąć nie m o g ą. C hoćby tw ym p rzedm iotem b ad a n ia in tu ic y jn e g o by ła w oda, to ta k ż e w nią się nie

„zan urzysz" w znaczeniu tu p rz y ję te m , bo z a n u rz a ją c się nie w nikasz we wodę, ty lk o ją w ypychasz sw em ciałem . W m iejscu, p rzez tw e ciało za ję - tem , niem a w ody; nie je s te ś ted y je d n e m z nią, bo dzieli w as p ow ierzchnia tw eg o ciała. Ty nie je s te ś w odą, ty lk o we w odzie, a dla u zy sk a n ia intuicji pow inienbyś stać się sam w odą. P o d o b n ie ż nie zdołasz te g o dop iąć ciałem eterycznem , ani astraln em , ani m yślow em .

Z jednoczenie to z p rzed m io tem zdołasz uzyskać ty lk o tam , gdzie w szystkie rzeczy są jed n o ścią, to znaczy, n a rów ni aru p a. T am są je d n o ścią w szystkie rzeczy, w szystkie isto ty , w szystkie id eje. Nie sądź, że zjed n o czy ć się z ideą je s t tru d n ie j, niż z rzeczą lub z isto tą. P rz y k ła d u d o starc zy ci tu tw órczość Ju lju sz a S łow ackiego. Nie był on nig d y o jcem , ja k wiesz, a j e d ­ nak stw orzył przedziw ny p o e m a t boleści rodzicielskiej w sw ym „O jc u za- dżum ionych". In tu icją p o e ty c k ą zan u rzy ł się w ideę „ o jc a " , i zjednoczył się z nią ta k zupełnie, że zdołał odczuć w szelkie sto p n ie cierpień o jc a , t r a ­ cącego swe dzieci je d n o po drugiem .

Jeżelibyś sądził, że dzieło to nie było w ypływ em intuicji, lecz p sy c h o ­ m etr j i, sądziłbyś słusznie, ale ty lk o w połow ie. In sp ira c ję do napisan ia „O jca zadżum ionych" pow ziął Słow acki p o d w pływ em opow iad an ia, sły szan eg o w łaśnie w m iejscu, gdzie zaszły w ypadki o p ow iadane. W pływ te g o , co s ły ­ szał, i obecność na m iejscu zdarzeń , to razem p o d ziała ło p sychom etryzu- ją c o na w rażliw ą n atu rę p o ety , d a ją c m u w izje w ypadków . W izje te p rz e ­ ję ły g o natchnieniem do napisan ia p o em atu , były m u więc in sp ira c ją , ale nie in tu ic ją jeszcze. Słow acki nie był „czelad n ik iem " ścieżki ta je m n e j, nie kształcił zatem w sobie uzdolnień do intu icji św iad o m ej; ale w izja i in sp i­

Cytaty

Powiązane dokumenty

Zajęty studjam i terapeutycznem i, zaw iesiłem moje dociekania przejaw ów sugestii myślowej. Jednakże chorzy pobudzali niekiedy moją uw agę w tym kierunku. P

P ozatem oko nasze nie p ostrzega całej skali tych refleksów w ibracyjnych, poniew aż dostosow ane jest tylko do odbioru określonej ich częstotliw ości.. W

pierw, że w tern stadjum ewolucji, w jakiem są obecnie zwierzęta, duch, nie m ając do dyspozycji poszczególnych ciał m entalnych p rzy formach fizycznych, nie

W koloniach afrykańskich rośnie drzew o „w ailaba“ silnie żyw iczne... N ajbardziej stan ten je st zbliżony do katalepsji, znam ionującej

Są to przew ażn ie rzeczy z z ak resu historii religji, jako budzące może najmniej zastrzeżeń, a będące zarazem p ierw szą i zasadniczą podw aliną

trzeby dydaktyczne, lecz nie jest nauką pogłębioną, ani skończoną. Zupełnie szczerze w yznaję, że opierając się na dzisiejszych pojęciach o asocjacji, nie

Dzięki w łaśnie symbolom, przedstaw ionym na ty ch tablicach, udało się ustalić jeg o p rzynależność do różokrzyżow ców.. Nie od rzeczy więc będzie

Jeżeli bowiem losy n asze zależą od czynników charakterologicznych, oraz psycho-fizycznych, to jednakże są to czynniki p lastyczne, k tó re w pew nych granicach