• Nie Znaleziono Wyników

Dwie boleści. Dramat w 1 akcie wierszem Franciszka Coppée

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Dwie boleści. Dramat w 1 akcie wierszem Franciszka Coppée"

Copied!
34
0
0

Pełen tekst

(1)

im

DWIE

B O L E Ś C I

Dramat w 1-ym akcie wierszem

F R A N C I S Z K A C O P P E E

przełożony z francuzkiego

P B 7.E Z

F eliksa Scliobera.

W A R S Z A W A ,

NAKŁADEM I DRUKIEM JANA NOSKOWSKIEGO, ulica M azowiecka Nr. 11.

1876

.

(2)
(3)

DWIE BOLEŚCI

(4)
(5)

DW IE

B O L E Ś C I

Dramat w 1-ym akcie wierszem

F R A N C I S Z K A C O P P E E

przełożony z francuzkiego

P R Z E Z

F eliksa Scliokera.

W A R S Z A W A ,

N A K Ł A D E M I D R U K IE M J A N A NOSKOW SKIEGO, ulica M azowiecka Nr. 11.

1876.

(6)

L P n 4c Z

Ä cm ojitm o ll,eH3ypoio.

Bapuiana, 19 Mapva 1876 r.

"ir k , - s V ł 5 9 V

M W f o o r

(7)

AUTOBOWI.

Wieszczu, któ ry odczułeś w najmniejszej iskierce To wszystko co się w sercu kochającem mieści, P ragnąc uczcić Twój genjusz i gorące serce, Składam Ci przepolszczone Twoje «Dwie Boleści » Bo mam tę pewność w duszy o śpiewaku wrażeń Dwóch tkliwych i zbolałych poety kochanek,

Ze z kwiatów Tw ego serca i z kwiatów Twych marzeń Jest promiennej Twej skroni najgodniejszy wianek.

Tł o m a c z.

Warszawa dnia 16 Marca 1876 r.

O poete du coeur! o poete dont l’äme

Comprend toutes les joies, ressent tous les malheurs, To i, qui connais 1’am our et qui connais la femme, J ’ose t ’ offrir de loin l’om bre des D eux Douleurs.

Reęois millionaire cette chćtive obole

D ’un coeur qui t'adm ire, et adore tes Dieux, Car les fleurs de ton coeur poete radieux E g ren en t en rayons au loin ton aurćole.

(8)
(9)

O S O B Y

R E G I N A . B E R T A . D O M IN IK .

R zecz w Paryżu.

(10)
(11)

Gabinet poety urządzony z artystycznym smakiem. N a me­

blach i kobiercach: książki, papiery, broń, statuetki i inne dzieła sztuki. Zmrok. N a stole zapalona lampa.

S C E N A I.

B E R T A . — D O M INIK .

Za podniesieniem zasłony B erta siedzi na sofce ni po- dróznem iałobnem ubraniu. P rzy j e j stopach na posadzce leży waliza. Dom inik stary sługa o rubasznych poruszeniach stoi przed Bertą mówiąc do n ie j z poufałością połączoną z szacunkiem.

Do m i n i k.

Sam patrzyłem panienko na śmierć jego wczesną, Sam trzy dni opłakuję tę stratę bolesną,

A g dy chcesz — choć to na nic nie przyda się przecie Wiedzieć, jak umierało to nieszczęsne dziecię,

Powiem ci wszystko. Zatem słuchać bądź gotową:

W iesz pani — on niedawno w ydał książkę nową, Swoje dzieło ostatnie, piękne i ciekaw e;

A le wszakże tak wielką miało ono sławę, Ze znasz je pani pewnie z każdego wyrazu.

(wskazując na gazety rozrzucone na stole).

1

(12)

l o — -

A jednak — nie uśm iechnął on się ani razu

N a widok tych dzienników, brzm iących jego chwałą, Szeptał tylko p osępnie: — N a cóż to się zdało ? Potem , jakby w nim życia rw ały się ogniwa, U padał na tę sofę, gdzie pani spoczywa I w rozżarzonych głowniach topił błędne oko, L ub zamknąwszy powieki, jak b y spał głęboko, Z trudnością oddychając, tak zostawał długo.

R az rzekł do m n ie : T y widzę płaczesz wierny sługo ? A ściskając dłoń moją — głosem pełnym w iary D odał: O dw agi! jutro zapłaczesz mój stary.

Tej samej nocy — lekko duch mu ubiegł z łona, U m arł — i oto moja opowieść skończona.

Przez dwa lata ze zdrowiem był w ciągłej ro zte rc e ; D oktorzy powiedzieli: On cierpi na serce.

Ja zaś m ów ię: gdy lat się trzydzieści poczyna, To grzech um rzeć!

BEKTA.

Czy um arł śmiercią chrześcjanina ?

D O M INIK .

W Paryżu widzi pani, zwyczaj ten w odłogu, N adto się jest zajętym, by myśleć o Bogu.

Gdy postrzegłem , iż życie w nim kresu dopędza, W spom niałem mu łagodnie, by posłać po księdza, Lecz zdał się nierozumieć mnie.

(13)

— 11 —

B E R T A .

To już darem no.

Nic jednak przyjacielu nie taisz przedem ną?

Ci, co go odwiedzali w jego długiej męce I ciesząc go nadzieją, ściskali za ręce,

To byli — możesz wszystko powiedzieć mi śmiele — To tylko przyjaciele?

D O M INIK .

Tylko przyjaciele.

B E R T A .

A jednak... O tak! poznaj moją myśl tajoną.

T y wiesz, jam b y ła niegdyś jego narzeczoną, Praw ie krewni, mieliśmy stać się m ałżonkam i;

A kiedy chciwy sław y, pożegnał się z nami I w P aryżu ją zbierał za natchnienia wieszcze, W ówczas jego pamięci byłam drogą jeszcze.

Opisywał mi szczerze swych losów koleje, W szystkie swoje zajęcia, marzenia, nadzieje,

0 tak 1 wspomnienie o mnie w nim podówczas żyło, A ty sam musisz wiedzieć, co je zniweczyło.

Odgaduję kobietę, kryjącą się w cieniu, D la której śmiał zapomnieć o duszy zbawieniu, D la której mnie i honor poświęcił w ofierze , T en poeta w chrześcjańskiej wychow any wierze, 1 dla której — nie pomnąc, że szał życie truje, S ta ł się nagle szaleńcem !... Tak starcze, ja czuję, Jakiej on namiętności poddał się n ie ste ty !

Zaufaj mi — i powiedz imie tej kobiety.

(14)

— 12 —

D O M IN IK .

Z tajemnicami pana jam zawsze z ostrożna.

B E R T A (n. s.).

Ma słuszność; — lecz ja cierpię. — Pom yśleć by można, Że naw et i dziś jeszcze, dziś, po jego zgonie,

W mojem zbolałem sercu daw na zazdrość płonie.

Mój spokój był zwodniczy; — lat dziesięciu m odły 0 nieczułość — zupełnie mnie biedną zawiodły.

(głośno).

W iedz teraz jaka tutaj przyw iodła mnie siła:

D ługo o nim wieść żadna mnie nie dochodziła 1 żyłam z rezygnacją wśród osam otnienia;

W tem , odbieram od niego w y ra z : « P rzebaczenia! » Zbladłam uradowana, że mi szczęście wróży — I za chwilę gotowa byłam do podróży.

Miałam jechać — widzieć go — mówić z n im !... Lecz krótko T rw ała radość — bo nadszedł list z czarną obwódką, K tó ry moją nadzieję w ból zmienił głęboki.

Pragnęłam jednak łzam i obmyć jego zwłoki Na tern łożu gdzie oddał ostatnie westchnienie I pożądane przezeń dać m u przebaczenie.

Przybyw am już zapóźno — lecz w serca żałobie Jutro na jego świeżym pójdę płakać grobie.

Idź spocząć przyjacielu — zostaw m n ie; — ja muszę W samotności pomodlić się za jego duszę

I w marzeniu popieścić się jego obrazem ; — Potem — jutro — na cmentarz pójdę z tobą razem.

(D om inik skłoniwszy się,, wychodzi),

(15)

— iä -

S C E N A II.

b e k t a (sama).

On tutaj um arł — tutaj spływ ało mu życie,

Tu, przy tym stole m arzył w proroczym zachwycie, Tu w cudne poem ata wlew ał sił ostatki.

O! powiedzcie mi blizkie jego życia świadki,

Czy pragnął tej, przez którą tak wcześnie przekw itał?

W y sprzęty, które lubił, książki które czytał, T y pióro, coś jaw iło jego smutek, radość,

Zwierciadła, w których widział swą śm iertelną bladość, Broni, nieraz mu męzką zbrojąca prawicę,

Mówcie mi o nim, zwierzcie jego tajemnicę!

O ! bo wam b ył zapewne ten w pływ znany zblizka, Co zdała domowego trzym ał go ogniska —

I zmusił w zapomnieniu pogrążyć głębokiem Ten domek, gdzie z utkwionem za horyzont okiem, Siedząc w oknie i cierpień wyczekując końca, W itałam i żegnałam złotą tarczę słońca — I patrzyłam na drogę przez łez rzew nych zdroje, K tó rą nie powracało dawne szczęście moje.

Czyż nigdy nie pom yślał o w ybladłej z żalu, Gdy oparty o balkon na w spaniałym balu, K iedy wielkiego m iasta już umilkły gwary, Spoglądał na gwiaździste błękitu obszary?

Nie pom yślał, że w cichej, dalekiej ustroni, Żyła dziewica sm utna — co w sparta na dłoni Również jak on m arzyła, wierna mu niezłomnie?

O powiedzcie, czyż nigdy nie zatęsknił do mnie?

(16)

14 * - ł -

Łecz wy jesteście nieme;— zachowam najkrwawsze Zwątpienie — już nadzieja znikła mi na zawsze.

Ach! jeśli tam gdzie zm arłych wieczna noc ocienia, Nawiedzają tw ą trum nę w yfzuty sumienia,

Bądź pew ny mój najdroższy, źe ich tam nie wniosło Me uczucie — bo duszę m am zanadto wzniosłą Do nienawiści — chyba m iałabym jedyną Do tej, co twojej śmierci stała się przyczyną.

(,Słychać z praw ej strony szmer).

Co słyszę?., czyjeś kroki!., czy echo zwodnicze?..

Szmer klucza!., a więc tutaj są drzwi tajemnicze?..

Drżę cała!— dziwna trw oga w mej duszy się rodzi, Sama, tu, o tej porze!.. Skryjm y się. K to ś wchodzi.

(Berta przerażona ukrywa się za parawan w ten sposób, te je s t widzianą przez publiczność. Regina zawoalowana i bar­

dzo wzruszona wchodzi przez małe skryte drzwi — zatrzymuje się i jakby znękana opiera się o poręcz fotelu).

S C E N A III.

H e r t a (z początku sceny ukryta) r e g i n a .

R E G IN A .

Oh! czemuż nie um arłam lepiej razem z tobą!

I czyż m ogę przestąpić dręczona żałobą

P róg twojego mieszkania — i tu choć dziś tylko Płakać i snów o tobie czarować się chwilką, J a co tutaj nie byłam gdy ci duch uwionął — I oczu, w których jasno blask genjuszu płonął,

(17)

— 15

Nie zwarłam pocałunkiem przez mą dolę twardą!..

A może ty byś dla mnie zapałał pogardą*

W idząc mnie* g d y noc zwiesza swe całuny ciemne, W chodzącą tu ukradkiem przez te drzwi tajem ne, Ja k wówczas kiedyśm y się z miłością taili;

Gdybyś wiedział, co szukać przyszłam tu w tej chwili!..

Lecz jeśli się przynaglam dziś do obowiązku Usunięcia ztąd śladów w ystępnego związku, To wcale nie z uczucia niegodnej obawy

0 siebie — bo zgon naw et poniosłabym krw aw y, Bo mężowi, g dy zdradzić m iałam go odwagę, Gotowabym wyrządzić tę straszną zniewagę, Pozwalając, b y z m roku tajem nicy mglistej T ra f ujawnił mój p o rtret i miłosne listy.

B yłby mnie zabił!., prawda!., ale cóż to znaczy?

Cóż mnie zresztą obchodzi, gdyby świat inaczej N a mnie patrzył — czcić przestał m ą cnotę kłamliwą!

Czy słyszysz mnie?., tak jestem dzisiaj nieszczęśliwą, Że niesława roskoszą b y łab y mi rzadką!..

Nie!., ta co ci zakłóca dziś spokój — jest matką!

Jeśli mimo łez twoich i błagań ogromu, Nie uciekałam dawniej z rodzinnego domu — 1 jeśli teraz pragnę, choć z boleścią srogą Zniszczyć uczuć objawy, co mnie zhańbić mą,go T y wiesz — ty, któryś sercu memu był jedyny, Że to tylko dla mojej niewinnej dzieciny, Co teraz w swem łóżeczku śni o mnie nieboga.

W ięc przebacz mi!

(18)

16

B E R T A ( d . S .J

Nareszcie mam mojego wroga!..

Zemszczę się!., moje męki jej spokojność spłoszą;

Nienawiść jest występkiem ale i roskoszą!..

b e r t a (jakby oddalając jakąś myśl).

Czy .śnię?..( zdziwiona)Po cóż ta lampa?., hm ,..to niepojęte!.

Niebaczna! czy też drzwi są przynajmniej zamknięte?

Nie!.. Służący zapewne czuwa w pobliskości.

Spieszmy się!

( W skazując na szkatułkę stojącą na stole) W tej szkatułce ze słoniowej kości

K rył, z m ych rąk pochodzący, k ażdy przedm iot marny.

Lecz co mi jest?.. T en pokój tak wielki, tak czarny, Straszny w koło żałobą i tak sm utkiem tłum ny, Ze się lękam, jak gdybym dotykała trum ny, Jak gdyby mnie słuchano tutaj i śledzono!..

B E R T A .

(■wychodząc nagle z tikrycia i kładąc rękę na szkatułce.}

O tak! masz słuszność pani, bo jesteś zgubioną!

R E G IN A .

Boże! któż ta kobieta?

B E R T A

Ach!., więc tu się mieści Jej portret — i jej listy uczuciowej treści?..

Ach! i pani, gdy ludzie ujrzeć cię nie mogą,

Wchodzisz z dawnych występków znajomą ci drogą,

(19)

17

A b y zniszczyć ich ślady?., wszak tak?., to szlachetnie!

T ak jak zbrodniarz gdy w raca tam , gdzie życie przetnie — I myśli.... skrupuł praw ny, z którym mu dogodniej,

A żeby nie została krew na miejscu zbrodni!

R E G IN A .

Pani!..

B E R T A .

Bez uniesienia!., zbytecznem tu ono, Bo tego który skonał, byłam narzeczoną!

N a panią więc spaść muszą grom y zemsty mojej, Sprawiedliwość W szechm ocy na ciebie mnie zbroi, Bo tyś to go zabita! — twej miłości szały

S tary honor ojczysty z duszy mu wyrw ały;

Zbyt praw y, zbyt szlachetny, by tę stratę przeżyć, Znalazł śmierć, zdolną każdy niepokój uśmierzyć.

Zdradził! — jego wierności ty ś była zagładą, I przez ciebie on um arł, cierpiąc nad sw ą zdradą.

Tak! my córki prowincji musim na swej ziemi Starzeć się— śmiesząc głupców sukniami wązkiemi, Albo krojem m antylek z odwiecznemi wstęgi — I w dawnych narzeczonych ufając przysięgi,

W kościółku, na ołtarzach niebiańskich dzieweczek, Palić za nich pobożnie ofiary ze świeczek;—

I musimy ukryw ać łzy ronione tkliwie, Oczekując drogiego listu niecierpliwie I za to zapomnienie znosić ostatecznie.

W tern, zwierciadła nam mówią, źe wdzięk nie trw a wie­

cznie.

2

(20)

18

W idząc więc, źe już wzrośli ci, co byli mali Gdy nasi przyjaciele od nas odjeżdżali,

Z trudnością cierpliwości ucząc się w potrzebie, Musimy się nareszcie zaprzeć sam ych siebie.

Tymczasem wy w Paryżu — młodzieńcze postacie Naszych awanturników — trafem spotykacie I depcząc cnotę, honor, gdy wam sprzyja chwila, Każecie im się kochać,— dość na to kadryla!..

Ulegają wam — ale gdy wasz chłód dojrzeli,

W stydząc się, źe swych daw nych przysiąg zapomnieli, W idząc ze swoich marzeń ruiny i zgliszcza,

W idząc całą potworność swojego bożyszcza, Z boleści, źe ich roskosz przeminęła błoga, W opuszczeniu, w zwątpieniu, konają bez Boga!

Wówczas wy, których niecne przeniewierstwo plami, Przypom inacie sobie, żeście małżonkami —

I potok łez lejecie niby w skruchy błyskach

Na myśl o waszych dzieciach, co śpią w swych kołyskach.

(do siebie) 0 ty! coś nie um iała być taką jak ona,

Ty, co już żyć przestałaś — ty będziesz pomszczona!

Bo cała chęć mej duszy na to się wytęża, B y ją zniesławić w oczach jej dziecka i męża;

Cierpienie wciąż mnie będzie za jej śladem wiodło!

(do R eginy)

A teraz —- błądź do końca, —no dalej, — bądź podłą!

Błagaj m nie— kłam — spędź z czoła czelnością nikczemną Rum ieniec wyw ołany zwycięztwem nademną.

(21)

— 19

R E G IN A .

Nie pani — do błagania twój głos mnie nie skłoni, B łagać lękliwie łaski me serce mi b ro n i,

Nie przez uczucie dum y — ale przez tę w iarę, Żem na straszniejszą jeszcze zasłużyła karę.

Mścij się zatem — i zgub mnie — jestem bez obrony — I kornie zegnę głowę pod cios zasłużony.

Nie mam do pani żalu — możebym zrobiła T ak samo — a jeźelim się zarum ieniła,

To nie gniew, lecz w styd zrządził tę lic moich zm ianę; — Lecz trzeba żeby pani wszystko było z n an e,

Ja powinnam go bronić. T y nie masz zasady Sądzić, źe on b y ł zdolnym do nikczemnej zdrady — I w iedz, choćbyś mi większe m iała zadać rany, Że dla tego mnie k o c h a ł, iż sam b y ł kochany.

B E R T A .

0 ! pożałujesz te g o , żeś to wyrzec śm iała!..

K ochałaś g o ! kochałaś!.. lecz tyś oszalała Czyniąc mnie to wyznanie, co mnie g n ę b i, ra n i!

R E G IN A .

Kochałam go miłością łez i trw o g i! — P a n i!

D la mnie — której zazdrościsz i jawnie i sk ry cie, K ochać — to było honor narażać i życie,

To było znosić w y rz u t, który przypom ina Obowiązki małżonki i kolebkę s y n a ,

To pośród zimy, w nocy, co strach mrokiem nieci, W dal o d leg łą , po błocie i śnieżnej zamieci,

2*

(22)

20

Biedź ze w stydem na schadzkę sercu pożądaną I więcej zawstydzoną wróciwszy z niej rano, Grać rolę m atki, żony, nierozdzielnej z domem W żalu po upojeniu miłości znikomem —

I przyjmować jak zacna, c z y sta , nie zdradziecka, Pocałunek mężowski i spojrzenie dziecka,

To było — sypiać z trw ogą dręczącą boleśnie, B y nie wyrzec imienia pieszczonego we śnie, To było wciąż opłacać wysiłkiem bez jęku Chw ilę, w której na jego m ogłam płakać ręku.

B E R T A .

Ten p łacz!., ten płacz!., ohydo!.. Mów jaśniej i prościej I wcale nie oszczędzaj mojej niewinności,

Bo me serce zbyt wielkie cierpienie ow ładło, A żeby z tw ych wyrazów praw dy nie odgadło.

N ie !., nie dam się oszukać! Myśl ma bólem rw ana Pojm uje jak jeśt słodką miłość zakazana;

Ja czuję jak roskoazhe i straszne słodycze Zapełniały twe krótkie schadzki tajemnicze.

W idziałam to w tej chwili. Tych drzwi skrytych ram ą W chodziłaś. A więc zawsze czyniłaś tak samo?

O północy, ukradkiem , niepraw daż?— tak pewnie?

A g dy go zastawałaś przy pracy, — pow iew nie, Bez szmeru — w sukni w iotkiej, co nie skłóca ciszy, Zbliżając się doń — p e w n a , że cię nie usłyszy, Czytałaś mu pod piórem przez ram ie i ręce Piękne wiersze do ciebie — i za nie w podzięce

(23)

21 Niespodzianie twe u sta go pocałowały.

T a k ! odgaduję w szystko! te b u rz e , te szały»

Roskosz w niebezpieczeństwa w zrastającą silę !., ; Ja ci tego zazdroszczę i pomszczę te chwile!

R E G IN A .

Mścij się więc, mścij się srożej nad mą duszą biedną, Bo po tylu męczarniach już mi wszystko jedno.

Ach! istotnie!.. o los mój w tobie zazdrość p ło nie?..

Słuchaj w ięc, jak mnie doszła wieść o jego zgonie : Był to wieczór — w pokoju wspólnego spoczyriku, U m ych stóp — przy płonącym ogniu na kom inku, Mówiła pacierz moja wpół-naga dziecinka;

Mój mąż, siedząc w fotelu blizko mnie i synka, P rzeglądał z roztargnieniem gazety. Z mej tw arzy K tóżby odgadł podówczas, o czem duch mój marzy, K tóżby p o z n a ł, przypuścił, iż czułam zdręczona, Że sa m , zdała odemnie mój kochanek kona.

Umilkliśmy. — Po dźwięku dziesiątej godziny, Rzekłam d rżą c a : — Mój m ężu, jakież są nowiny 0 tym poecie, k tóry jest tak bardzo c h o ry ? 1 ten człowiek do żadnych podejrzeń nie skory, Na wpół śpiąc — znów gazetę rozw arł do przejrzenia, A j a , liczyłam serca mego uderzenia

T ak silne, że wyraźnie słyszałam ich tę tn o ; — W tem mąż, głosem spokojnym , z tw arzą obojętną, W y m ó w ił: — Twój poeta um arł zeszłej nocy.

Rozpacz moja do takiej doszła wówczas mocy, Czy słyszysz? tak m ną w strząsła ta straszna now ina,

(24)

22

Ze o mało nie zgniotłam rączek m ego sy n a, Który g ło sem , co skałę m ógłby wzruszyć s a m ą , Jęknął z b ó lu : — D la czego dokuczasz mi mamo ?

B E R T A .

Gdyby naw et tw ych cierpień przebrała się m iara, I cóż mnie to obchodzi?.. to już b y ła k a r a , Bo kiedy krzyk boleści tłum iłaś przelotnej, On może wówczas jeszcze konał tu samotny,

Patrząc we łza c h , w tęsknocie, co rozpacz rozdzicza . Na te drzw i, w których tw ego nie ujrzał oblicza.

R E G IN A .

Jesteś pani o k ru tn ą , niezbłaganą, krwawą!

Dobrze więc — męcz mnie — nękaj — i okryj niesław ą, Lecz mimo to cierpienie w tobie nie zadrzem nie,

Bo poznałaś jak on b y ł kochany przezem nie!

B E R T A .

A ja go nie kochałam ? j a , zraniona srodze, Dziesięć lat oczekiwań w niepew ności, trw o d ze, P raw d a, powinny by ły zgoić serca rany,

Nie m ogły jednak we mnie zdziałać takiej zmiany.

Być m oże, choć nieczułość zarzucasz mi p a n i, Ze litość w mojem sercu znajdę jeszcze dla n ie j, Oszczędzę cię — m ą zemstę skończę na zam iarze, Czując, że cię pogardą dostatecznie karzę ; Sądzę cię sądem w yższym , nie gniewu zapędem , Bo jestem obowiązkiem, a ty jesteś błędem !

(25)

— 23 —

Z miłości dlań cierp iałaś, jak dziś śmiesz się żalić, On jednak um arł — a j a , m ogłam go ocalić , Gdy znosił twoich uczuć burzliwych płom ienie, J a chowałam dla niego rę k ę , przebaczenie — I schronienie na łonie dla szaleńca głowy, K tó rą ku ziemi w icher pochylił grudniowy.

Lecz ty tutaj trzym ałaś tę biedną ofiarę,

Bez m iłości, bez względu na w sty d , honor, wiarę.

Może, gdyby mnie kochał, poezja w żałobie Nie złożyłaby kwiatów dziś na jego g ro b ie ,

Lecz żyłby — i spokojnym jednym rzutem skrzydła Czułą na chłód jaskółkę pochwycił w swe s id ła , Znalazłby przy niej miłość i szczęścia uroki Skończyłam już. A teraz oddal się bez zwłoki.

R E G IN A .

Nie! Ja go stokroć więcej kochałam stro sk a n a , K ochałam jak ksiądz B o g a , jak pies swego p a n a , Ja byłabym dlań zniosła w s ty d , g łó d , h a ń b ę , w zg ard ę, A ty pani masz serce zbyt d um ne, zbyt harde.

O tak! ja go silniejszym kochałam zapałem !

P o m n ę , gdy chcąc mnie kłam stw em zaspokoić m ate m , W pocałunkach upewniał mnie o szczęściu sw ojem ; — Z miłosnym nań jednakże patrząc niepokojem ,

Ja o innej dla niego m arzyłam kobiecie, O tow arzyszce, jakiej potrzeba poecie,

D o b re j, w ie rn e j, niewinnej, z sercem czystem , prawem, K tó r a , kiedy przy lam py światełku bladawem

(26)

— 24

Marzyciel zniechęcony szmeru skrzydeł słucha Czarnych ptaków zwątpienia w głębi swego ducha I słabnie przygnębiony strasznej walki m ęk ą , Zbliża się doń łagodna — obejmuje ręką Tę głow ę, w czarnych myśli zwiśniętą mozole, Jak siostra pocałunek składa na jej czole,

W głębi serca dla b rata słów pociechy szuka I rozprasza cierpienia, które daje sztuka.

Życzyłam mu małżonki zdobnej w św iętość, w cnotę — I gdyby b ył napotkał podobną isto tę ,

Spełniłabym pow inność, łzy kryjąc pow ieką, U ciekłabym , by umrzeć od niego d alek o ,

U ciekłabym , niedawszy poznać naw et drgnieniem , Że z mej strony śm iertelnem jest to poświęceniem, By łatwiej mógł myśl o mnie odtrącić od siebie i w swej nowej miłości zatopić się niebie.

Ia do takiej uczucie chciałam wznieść p o tęg i!..

Niewolnico dziecinnych uczuć i przysięgi!

O ! mściwa narzeczono z duszą lodow atą!

Czyż tw oja miłość m ogła zdobyćby się na to ?

B E R T A .

W istocie ? tak m arzyłaś ? to wzór uczuć rzadki!..

Lecz tę rolę m ałżonki, przyjaciółki, m a tk i, A nioła stróża — is to t, co łzy sm utku k o ją , Śmiałaś przyjąć na siebie, chociaż b y ła moją.

Jakto ? więc nie wiedziałaś jakie jest tej m iano, Co dla ciebie przez niego była zapomnianą ?

(27)

I nigdy w tw ego serca nie czułaś głębinie, i Że prawdziwe dlań szczęście jest przy mnie jedynie,?

Czyż na tę m yśl nie m ogłaś otwarcie i śmiało .. , . g- Powiedzieć dziecku, które z rozpaczy konało; . : . • Idź tam — i bądź szczęśliwy!

- : ■ : , i - v / - .

R E G IN A .

A jeśli tak było? ; v y ; : Jeżeli chciałam te g o ? .. Śmiejesz s ię ? .. Słów silą

Być może, że twojego gniewu nie rozbroję, Lecz nie zniosę, nie ścierpię, żebyś serce moje Obwiniała zelżywie o podłości tyle.

Słuchaj więc, a wszystkiego dowiesz się za chwilę:

R a z . . . przy m n ie .. . on b y ł dręczon zgryzotą,tajoną, G d y ... widzę jego bladość!.. gdy mu doręczono, L is t, w którym przyjaciela rąka mu kreśliła

0 tobie p ani, o te rn , żeś mu przebaczyła " ", v Że już nie masz nadziei, choć go kochasz w iernie, Ale że zapomnienie i tw ych zgryzot ciernie Znosisz z cichą rozpaczą, z poddaniem , w pokorze’

W dów m arynarzy, łzawo patrzących na mórże.

—Daj mi ten papier!—rzekłam pod zazdrości wpływtiih;"—

Podał go poruszeniem ręki chorobliwem 1 lśniące łzy błysnęły w jego ócz przezroczu.

—Ostatnie to łzy przy mnie płynęły z tych oczu.

Zrozumiałam — i rzekłam : — Opuść mnie! Czas jeszcze Opuść m n ie! zagłusz w sercu uczucia złowieszcze - I spiesz ta m , gdzie cię spokój i szczęście otoczy!

W jednej chwili z łez oschły jego wielkie oczy — *

(28)

— 20 —

On nie wierzył już w życie, co spokojem darzy, — Uśmiech gorzkiej ironji przebiegł m u po tw arzy I ze wzroku chwilowe spłoszył szczęścia żądze.

A potem , rzekł on sm utnie: — Już zapóźno sądzę, — Dziękuję. — Nie wypowiem tych słów jego to n e m !..

— W obec mnie, był to uśmiech ostatni przed zgonem.

Lecz co widzę ? ty płaczesz? więc obie łzy ronim?

P an i, co ci jest? powiedz!

B E R T A .

T y m i mówisz o nim !..

(z wielkiem wzruszeniem — opryskliwie) A ch m asz! weź tę szkatułkę, weź kobieto biedna.

Przebacz — i gróźb zapomnij — niech nas żal pojedna.

J a , zgubić cię?., dla zem sty poświęcić w ofierze?..

N ie!., ty zbyt go potrafisz opłakiwać szczerze.

P raw da, byłam okrutną, wstydem teraz pałam , — T y go kochałaś — a ja na tę myśl cierpiałam ; — Niech cię jednak nie trwoży pogróżka zuchw ała,

Przebacz m i... ja cierpiałam . . . . A ch! tyś go k o ch ała! ...

Czuję to, że tw a miłość b yła czysta, św ięta, Lecz nie m ogłam się wstrzym ać boleścią przejęta Od w ybuchu zazdrości, gniewu i rozpaczy; — Ale przebacz, bo wówczas i on mi przebaczy.

Co ? my siostry przez boleść — zespolone łzam i, M iałybyśmy pozostać nieprzyjaciółkami?

O! skoro go kochałaś aż do poświęcenia, Nie miej do m nie urazy za objaw cierpienia.

(29)

— 27 —

0 grzesznym chrześcijaninie m yślm y raczej o b ie , Co skonał, słów modlitwy nie słysząc przy sobie.

Za niego łasce P a n a , która dusz jest zbroją, O fiarujm y: ty żal tw ó j, a ja rozpacz moją.

Jego dum a zabiła — pomódlmy się w sk ru sze, Ażeby Bóg od k a ry uwolnił tę duszę.

Może pobożność moja do mnie cię zniechęci, Lecz modlić się za niego — to mieć go w pamięci.

Żal nas łączy — więc nie gardź uczucia rozkazem 1 powiedz zamiast p ła k a ć : — O! módlmy się razem.

Jak dwie świeczki w oskow e, gdy pusto dokoła Czuwają nad um arłym na progu kościoła, Tak na jego mogile w uczuć świętych części Płonąć będą modlitwą nasze dwie boleści, A ta wspólna m odlitwa rzew n a, szczera, b ło g a , W znosząc się w nieskończoność, dopłynie do Boga.

R E G IN A .

Chcesz koniecznie? chcesz ze m ną dzielić się żałobą?

B E R T A .

Daj mi rękę.

R e g i n a (ze zwątpieniem).

Nie pani, ja pogardzam sobą!

Bo ty nie wiesz wszystkiego ofiaro niewinna!

Bo zupełna dziś kara dotknąć mnie powinna.

T a k ! to co chciałam taić przed ryw alką m ściw ą, Powiem tej, która litość ma nad nieszczęśliwą.

W dzięczność większych tajem nic nigdy nie w yrzekła Jak w obawie by w szystka krew z żył nie w yciekła,

(30)

W yryw a się ż pośpiechem sztylet tkwiący w ranie, T ak przed to b ą , byś m ogła to mieć przekonanie, Że sobie najstraszniejszej nie szczędzę katuszy, W yryw am tę okropną tajem nicę z duszy.

No pociesz się — tw e serce niech cierpieniem w zg ard zi, Bo nie ja byłam przezeń kochaną najbardziej

Bo t e n , za którym płyną nam dziś łzy najkrw aw sze, N aw et w moich uściskach wspom inał cię zawsze.

Tak! tobie moja miłość dziś jeszcze zazdrości, Bo on się. nie wyleczył z dawniejszej miłości.

Twe w spom nienie, szarpiące uczuciami m em i, On tak kochał jajc piosnkę swej rodzinnej ziemi.

D la mnie m iał tylko litpść i nic już po za n ią, 0 tak! nigdy nie byłam jego serca panią,

Czułam w nim trw alszą m iłość, patrząc w niego rzew nie, 1 tęsknotę do ciebie, z której um arł pewnie.

B E B T A .

Czem dziś k w ia t, d la którego miłość jego tlała?

Czemźe jest biała lilja, czy róża om dlała, K iedy już mu czarownych upojeń nie roni, Gdy on um arł n ieste ty ! od tych kwiatów woni.

W łzach jednak — nim do niego losy nas zaw iodą, Niechaj nasze ofiary będą najn osło d ą.

Bądźmy d u m n e, że szukał i w tobie i we mnie Id e a łu , za którym ścigał nadarem nie.

Poeta moja siostro, tu ła c z , — zawsze łak n ie, Zawsze pragnie.m iłości, choć mu jej nie b rak n ie, To męczeństwo, którego inny nie zna człow iek, Znosi on od powicia do zawarcia powiek —

(31)

"29

Nieskończoność go wabi — gdy natchnienie przeto Zmusza go poematem stać się lub kobietą ^

Od m arzeń, które znalazł wśród natchnienia chw ilek, Omdlewa tak jak ręką dotknięty m otylek —

Cierpi przez nie, um iera! — A cóż byw a z nam i? — M y liry zdruzgotane jego uściskam i,

Płaczem y, choć już naw et strun nam nie porusza,

Bo w nas drga jego łzawa harm onijna dusza. 1 4 KEGINA.

Dziękuję!.. jesteś wzniosłą, w szlachetności stałą; — Jednakże mniej powinnaś odjechać zbolałą,

A naw et mimo smutku czuć szczęście praw dziw e, Skoro wiesz, że o tobie poważne i tkliwe

Zachowywał wspomnienie — jak odstępca wiary Na dnie swojego serca chowa pacierz stary, K tó ry z ojcem odmawiał pośród lat zarania.

Co do mnie — obowiązek zapomnieć mnie skłania.

Będę konać pow oli, konać bez ra tu n k u ,

W stydząc się przyw iązania, wstydząc się szacunku, K tórem i mnie — ironjo! — otaczają m o i; —

Mój duch w nadprzyrodzoną siłę się uzbroi, Będę spędzać rum eniec, z żalu szydzić mocy, I czekać bym swobodnie m ogła płakać w nocy.

Teraz żegnam cię pani — przyjmij uścisk bratni.

N iestety ! o nim dzisiaj mówię raz o statn i,

Bo wszak pani wyjedziesz. — Tam pew nie, w twym kraju Powrócisz do dawnego swojego zwyczaju

I będziesz się modliła za niego — i może Za tę , która na szczęścia stanęła ci torze

(32)

S o

Lecz przez którą duch jego dziś m a roskosz nową.

Póki jesteśm y sam e, jeszcze jedno słowo:

Mniej by mnie przerażała obowiązku s iła , G dybym cię ra z ., raz tylko jeszcze zobaczyła, Potem moją bolesną powinność w ypełnię I będę się starała zapomnieć zupełnie, Że on był kochającym i szlachetnym tyle.

M ów , czy cię ujrzę ?

BERTA,

Jutro na jego mogile.

K O N I E C .

(33)
(34)

Biblioteka Śląska w Katowicach Id: 0030000139125

II 5 5 2 1 7 8

Cytaty

Powiązane dokumenty

Celem tego opracowania jest ogólne przedstawienie stanowiska Francji wo- bec problemu Górnego Śląska, a szczególnie w przełomowych chwilach, jak w latach 1918—1922, kiedy

O ile chodzi o zmiany, jakie nastąpiły przy obecnie obo­ wiązującej ustawie o finansach komunalnych, to zanotować należy rozporządzenie centralnych władz nadzorczych

[r]

Widać stąd, że jeśli chcemy poważnie zastanawiać się nad myślą Wittgen ­ steina, w szczególności zaś nad związkami między jego filozofią języka a filo ­

Znaleźć największą liczbę n ∈ N, dla której umie Pan/i pokazać, że dla każdej nieparzystej m < n, jeśli |G| = m, to G jest

Rzecz dzieje się w mieście, w pomieszkania pana Inickiego... i

(Zeskakuje na dół.) Smyczkowski (w okienku z prawej.) Zarygluj pani drzwi

Alfred (upada na kolana przed panią Perard.) O droga pani, teraz już może Alfred Du- camp przed całym światem powtórzyć to, co Filip Roquet obawiał się wyznać: Kocham