136 R EC E N Z JE , D Y S K U S JE , PO LEM IK I
A ndrzej Rychard
B ilans transform acyjny
Transform acja, a jeszcze bardziej „transition” to były słowa, których Edm und M okrzycki nie kochał. Podzielałem ten stosunek, choć nie do końca tak sam o p a
trzyliśm y na przyczyny nieadekw atności tych pojęć do w yjaśnienia tego, co d zie
je się w Polsce.
Z gadzam się w pełni z Joanną K urczew ską, że książka ta je s t w ielk ą pochw a
łą socjologii. C zytając ją , pam iętam , ja k E dek pracując sytuow ał j ą od początku w opozycji do różnych opracow ań transform acyjno-„sentym entalnych” w łaśnie, które, choć niew ątpliw ie potrzebne, w iele nie w yjaśniają. Ta niew ielka objęto
ściow o praca przetrw a. Przetrw a, bo je s t istotnie je d n ą z pierw szych syntez tego, co w P olsce się dzieje od dw óch ju ż dekad co najm niej.
Szukałem w tej książce tego, co każdy czytelnik - p róby zrozum ienia polskiej sytuacji. I m uszę pow iedzieć, że czułem , czytając ją, ja k żyw a je s t tradycja ba
daw cza, tradycja dociekania socjologicznego, k tó rą w Polsce uosabia Stanisław O ssow ski. Ten nurt chłodnej, precyzyjnej, lecz przecież w najlepszym sensie te
go słow a zaangażow anej socjologii znalazł sw ą kontynuację w tej (i innych) p ra
cach M okrzyckiego.
K iedy w ięc czytając j ą odzyskiw ałem czasam i nadw ątlo ną w iarę w socjolo
gię, szukałem także tez, z którym i zgodzić się nie m ógłbym , z którym i podjąć chciałbym dyskusję z A utorem . W ów czas uw aga m oja koncentrow ała się na pro
blem atyce polityczno-instytucjonalnej. Edek, ja k w iadom o, nie identyfikow ał się jak o socjolog instytucji. Co w iecej, w jeg o pracach, także i w prezentow anej dziś książce spotkać m ożna sądy, że to nie polityka, nie organizacje, lecz głębsze re guły ładu społecznego decy dują o zaw iłościach polskich przem ian. A le gdybym m iał się z czym ś w tej książce nie zgodzić, to w łaśnie z przekonaniem , że trzeba w yjść poza instytucje, aby zrozum ieć m eandry polskiej polityki. W istocie prze
cież to, co sam A utor odrzuca, to „płytki” instytucjonalizm , sprow adzający w szystko do w yjaśnień w kategoriach decyzji elit politycznych. N atom iast w w ielu m iejscach ta książka je st w jakiejś części nie tylko p och w ałą socjologii w ogóle, je st bow iem także poch w ałą głębszej, „rozum iejącej” socjologii insty
tucjonalnej, choć A utor tak siebie nie definiow ał. Jego analiza w nosi w iele do zrozum ienia ładu instytucjonalnego w Polsce.
K iedy A utor w swej pracy pokazuje, ja k pozornie nieracjonalne zachow ania grupow e są całkiem racjonalnym i próbam i zaw łaszczania dem okracji przez gru
pow e interesy (racjonalnym i z punktu w idzenia tych interesów ), w ów czas obna
ża znacznie głębszą przyczynę słabości polskiej polityki i rynku niż narzekanie na jak o ść naszej klasy politycznej czy na słabość klasy średniej. K iedy staw ia m ocną i napraw dę prow okującą do dyskusji tezę, że zm iana gospodarcza i insty
R EC E N Z JE , D Y S K U S JE , PO L EM IK I 137
tucjonalna udaw ała się nam tak długo, dopóki społeczeństw o było słabe i nie w y korzystało dem okratycznych m echanizm ów nacisku do „osw ojenia” zm iany, to w nosi napraw d ę cenną hipotezę do klasycznych dyskusji n a tem at tego, czy m oż
na w prow adzić rynek i dem okrację razem . I jak k o lw iek nieprzyjem nie dla nas, obyw ateli, m ogłoby brzm ieć takie pytanie, to jed n ak pow inniśm y być w dzięczni jak o socjologow ie, że pytania te zostały postaw ione.
Ta praca nadaje znów sens takim pojęciom ja k „logika długiego trw ania” czy też „ład społeczny” . Jest to w istocie analiza prow adzona w perspektyw ie ew o
lucyjnej, gdzie m iędzy całościam i społecznym i zachodzą w yraźne relacje, gdzie nie m ożna zrozum ieć zachow ań elem entów bez zrozum ienia całości i gdzie nie m ożna zrozum ieć całości poprzez jej redukcję do elem entów . Tu w arto przyto
czyć kapitalny cytat, który dla m nie je s t ostrzeżeniem przed nadm iernym m eto
dologicznym indyw idualizm em : „To bow iem , co czyni chłopa chłopem , je st ce
ch ą społeczeństw a globalnego, je st to m ianow icie głębokie, cyw ilizacyjne p ęk nięcie w społeczeństw ie oddzielające ludność w iejską, lub p rzew ażającą jej część, od reszty społeczeństw a.” (s. 94). Podobnie ja k wtedy, gdy odw ołując się do P o la n y i’ego pisze o znaczeniu tynkow ego społeczeństw a dla badaczy ry nk o
wej gospodarki.
Jest w tle tych analiz zaw arta im plicite dyskusja z polska „tranzytołogią”
(a czasem w ręcz explicite) której E dek nie lubił za sw oiste ideologizow anie a re- bour w obec ideologizow ania kom unistycznego. D latego A utor ja k gdyby p rze
kornie pokazuje, że nic nie je st tak, ja k się P aństw u zdaje. Sukces rynkow ców nie je st takim szalonym sukcesem , co jed n ak nie znaczy, że zw yciężają hasła lew i
cow ców, bo praw dziw ej lew icy w istocie nie m a. Ta chłodna analiza socjologicz
na pozostaw i pew nie niezadow olonych przedstaw icieli różnych, ja k to m ów im y - opcji politycznych. Bo też nie w tej optyce je st pisana. Jest w łaściw ie je d n ą z niew ielu w Polsce desperackich prób zachow ania niezależnego osądu, nieza
leżnego od m ód ideologicznych i intelektualnych. K toś, kto A utora nie znał, nie byłby w stanie, po lekturze tej książki pow iedzieć, ja k ie są Jego poglądy p o li
tyczne. I to je s t w ielka zaleta, szczególnie dziś, gdy cecha taka je st rzadka. Ten ktoś zarazem widziałby, że A utorow i zależy n a zrozum ieniu P olski i zależy na socjologii. To nazyw am w łaśnie zaangażow aniem . D la m nie je s t to przykład k ry
tycznej, zaangażow anej socjologii, która zarazem często w ręcz poraża sw ym chłodnym obiektyw izm em . K siążka, która przekonuje, że studiow anie socjologii i co więcej - studiow anie społeczeństw m a sens. I że socjologia w ciąż nam m o że w iele pow iedzieć o społeczeństw ie.