s s a a s i KOMENDANT ŁODZI PODWODNEJ
Komendant niemieckiej łodzi podw odnej obserwuje przez peryskop nieprzyjacielskie okręty, podczas gdy łódź płynie pod powierzchnię wody.
TYGODNIK WOJENNY
I amunicję łodzi
W WALE ATLANTYCKIM
Groźnie sterczy lufa ciężkiego działa jednego z bunkrów NA WSCHODZIE
Na lewo: Niemieckie działa szturmów* otrzymuję nowę w j nicję. U dołu: Niemieccy grenadierzy posuwają się naprz°“
po d osłonę czołgu.
F o ł: PIC. Schub.rt, Kurichal-A II, BBZ, Wonlg Hilkonbach-PBZ-
U d o łu : | ŁÓDŹ PODWODNA — TANKER
Okręty te służę niemieckiej marynarce wojennej do zaopatrywania w sprzęt
podwodnych, znajdujęćych się na pełnym morzu. SM
J f e * ? Japończyków w obec Chin Czung-Kinga odbijają się głośnym Są t ł r°wnież i w części Chin n ie objętej w ojną. Dowodem tego
^icJoiiałn k 8 *U r ^ ' któ re ukazały się w chińskich czasopismach
Powyżej:
Sytuację, w jakiej znalazły się Chiny na skutek licznych sukcesów wojennych Japonii, przedstawia nam karyka
turzysta symbolicznie. Na ilustracji widzimy Sunga, jed
nego z przywódców Czungkingu, jako linoskoczka z tru
dem balansującego na rozpiętej linie. Pod nim zaś stoi jego szwagier Kung, jako sprzedawca biletów wstępu.
Na lewo:
Feng Yung Siang, członek czungkingskiej rady wojen
nej, maluje sobie twarz tuszem w no
we barwy wojenne.
Jest to a l u z j a do bezcelowych usiło
wań stawiania opo
ru Japończykom.
___ ^ ang-Kai-Szelc wy
obrażony jako wojownicza marionetka. Również i ten rysunek ilustruje bezsilność Chin wobec Japonii.
Na lewo:
Tutaj znów generał czungkingski ze swym sprzętem wojennym, który jest przedstawiony jako zabawka, dlatego, że uzbrojeniem tym nie może stawiać pow ażnego oporu japońskiej broni. O słuszności tej karykatury świadczę bitwy, w których Japonia bije armię Czungkingu.
STAROŻYTNA SZTUKA RZYMSKA OŻYWA Starożytna rzeźba ryzmska rozwinęła się wspaniale na greckich wzorach, a jej największe arcydzieła na
potykamy w dziedzinie posągów i sarkofagów. Do najpiękniejszych pomników rzymskich należy statua Cezara umieszczona na tle Ka
pitolu (na lewo). Na prawo wi
dzimy sarkofag wykopany w Osfii.
Boki jego zdobi wspaniała rzeź
ba pochodu Pionizosa i pięknie
k stylizowane głowy lwów.
F o t: W ifz le b e n i P eters 3, A rchi w 5
Na prawo:
Jedna z publicznych łazienek, których Ostia posiadała czterna
ście. Fragment przedstawiony na zdjęciu ,pozwal«r nam zaznajomić się ze .starożytni; techniką bu
dowli z cegły. W dolnej części niszy, p o prawej stronie, zacho
w ały'się jeszcze resztki marmuru, jdforym były wyłożone ściany wszystkich izb. Kolumny wykute s * i granituj i mają gładkie Słup
ce. A^taimupów^! kapitele rzeź
bione w mocno uproszczonym
‘ stylu kofynckim.
Rekonstrukcja teatru (na prawo) daje nam pewne pojęcie jak niegdyś wyglądały budowle Osłii.
Scena jest bogato przyozdobiona marmurem i malowidłami. Między kolumnami stoją liczne statuy.
Na prawo u dołu widzimy frag
ment sali z jedną kolumną mar
murową. Kolumny są zbudowane częściowo j z cegieł, częściowo ż marmuru i mają piękne jońskie
•kapitele. Niezwykle interesujący
mi są tu >sp1ralhie prowadzone żłobkowania, które w starożytnej
%złuc& biegły zwykle w prostych liniach wzdłuż kolumny. Spiralne kolumpy i napotykamy dopiero w*st/lu romańskim, a szczególnie
Ifczaiewfcaroku.
| W s p a n i a l e ' wystylizowana głowa Iwa z ka
mienia j a k o za
kończenie rynny.
poznania sztuki staro- - ^
m ają HL- M .
znaczenie w ykopaliska Ł j , i <j r ' - 4 n a n j
samym J f l ■ ■ ' j ś | l '- , h b tB
Rzymie. i Ś Ę I r ^ & g j Ę w < 0$ S / 1 p 8
nych odkopalisk sta- * m
V rożytnych m i a s t
| \ rzymskich Pom- ’ ■
A \ pei i H erkula- A \ nom. Zwłaszcza
B \ wykopaliska w Ostii, dawnym porcie rzymskim w zbogacają bardzo nasze B \ wiadomości o starożytnej sztuce.
B \ M iasto to leży przy u jś d u Tybru. Zbudowano je w lV -tym w ieku przed H \ Chrystusem , a.istniało aż do IX-go w ieku p o C hrystusie. N ajw iększy roz-
w oj O stii przypada na czasy Juliusza Cezara, roku 1908 odbywa w anie
dotychczas wydoby- sztuki i ar-
■ / ,
J kole;
"Jtmo stylizacji, drga peł- nM ycia. głowa wilka wy- ( P * i brom u, a pocho
w a ze starożytnego i ®krętu rzymskiego.
Starożytny dom mieszkal
ny w Ostii. W zdłuż ściany cięgnie się rząd kolumn.
Przy domu, który był zbu
dowany z ceg»eł i przeła
dowany ozdobami znajduję się liczne sklepienia i łąki.
Rzymianie byli mistrzami w tej technice zupełnie ob
cej starożytnej sztuce grec
kiej. Na drugim piętrze widzimy szczęłki 'balkonu.
Na prawo:
CZY TO H O D O W L A GRZYBÓW NA ULICY!
Nie— to jest tylko ulicz
ny „sklep" z czapkami.
W prostych liniach sta
rannie na drewnianych słupkach poukładane, stoję ulubione czapki męskie na jednym z buł
garskich jarmarków.
Fel: Eurofot >, Atlantic, ScfMrl, Lohrich
Na lewo:
PRZYJEMNE I PRAKTYCZNE Ta matka z Indochin, znalazła bardzo prosty sposób prze
noszenia swych dzieci. 'Mal
com sprawiają niewątpliwie dużą przyjemność kołyszące
się kosze.
M śsljfe1
SWW
Powyżej:
CHIŃSKIE TRZEWICZKU
Nie są to trzewiki, lecz naczynia do picia, sporządzone ze skóry. Używało ich w cza
sie swoich zebrań, pew ne stowarzyszenie szewców w XVIII stuleciu. Są to w każdym
bądź razie oryginalne kielichy.
Na prawo u góry:
KAPELUSIKI — BUFORY
Dzieci te, należące d o jednego że szczSjjSw^ S zamieszkujących pustynię Saharę, noszą ple
cione ze słomy kapelusiki o grubych' dach. Kapelusze te mają chronić główW dziecięce przed zranieniem w razie upadku'*’
na grunt kamienisty.
m B a m
WĘM w ii
Na lewo:
GIRLANDY PRZECIWSŁONECZNE W gorących okolicach nad Oceanem Indyjskim przeciąga się ponad ulicami gęste gir.
landy z papieru dla ochrony przed słońcem. Dają one przy
jemny cień.
W kole:
KOMINKI CZY PASIEKA!
W niektórych krajach górskich, położonych M d Morzem Śród
ziemnym posiadają wieśniacy takie oryginalne „ceramiczne"
ule. Są one s p o r z ą d i z gliny.
Pl8&rza
historycznych powieści. Mróz, odło- :y pióro i rozparł się w fotelu.
Dobry początek — pom yślał ze swobodą S\r Kaj utwor° w dyszących grozą. Takiej
° ^ nabywał zaw sze po chwilowym' I E * ,wórczym. w którym w skrzeszał nu*
fittty W*e*c’ * w kładał je w drobne nerw ow e jwJ'etaz przerwał pracę i w zupełnie weso- l9j UsP°sobieniu w yszedł na ulicę, nie sta- j 2° ^ P ę d z a ć przyjem nej myśli o sw ej P S 6! Powieści.
^^YPadkow o skręcił w w ąską starożytną y' której nie lubił. S tały tu najstarsze BP*Sśęie kam ienice rów nie stylow e ja k H gZ óiie. Tutaj piękność starożytna zesta-
* 1s‘S w wiecznym półm roku przymurków, H ^ a rz y { zakam arków.
jedną bram ą wyrzeźbione cztery twa- d4 ^W aczn iały się n a szarym murze. Każ- w- T *nna. ale w szystkie spozierały tra- I j 16 W Pust^' odludną ulicę.
wykrzywiło nadludzkie cierpienie.
Ł . u®a tw arzą kobiety, a tw arz je j żło- I I r0**)acz’ rozpacz ta była bezgraniczna,
i l?1® kam ienne oblicze w yobrażało gro- jeszcze ciągle patrzyło na dokony- fW z I ostatniego m askaronu był zły:
jptjVn * kam ienia w isiała nad ulicą ja k złe d0L ®®i®nie, że- m a się coś straszliwego i Mr*
^ y ś p ie S ż y ł kroku. N iechętnie prze- V 1 Preez tę ulicę. Ile razy w patrzył się B g P ^ o n e m aski doznaw ał uczucia przy- I s*łoś ■ CzVtał w nich dzieje ciem nej prze- l*ch i ' ^ramatu dokonanego w życiu czte-
*./*> ludzi.
W ^ n i e przejścia, w y ry te w rysach tych m Hi„j 0nów, ułożyły się w pow ieść ż daw no ijj J*Vcb lat, k tó rą Mróz zaczął dzisiaj pi
lę j, 6raz jednak w zdrygnął się zobaczywszy
^^^O uennie tragiczne fizjognomie.
L ler*ch zaciem niał zaułek, w każdym za-
°**łie
Hic*aiła się gęsta ciemność.
stl*e z bram y pod m askaronam i wyszła
«[f_ P°stać i pow oli przechodziła na drugą , ulicy.
cWi°f ^ Y p a ta z y l s*^ je j uw ażnie — i za- i r f ttyp,,, 0 karzeł z jego pow ieści — w histo-
S « t^ str° j u * • • •
s k r^ y m a ł się przed Mrozem 7 drwiącym l i ^ J ^ n i e m ust. Twarz jego w yrażała nie- INSłto c' erP*en*e - Powoli odw rócił się i prze- dalej, znikł w korytarzu bliskiej k a cy.
W .
*ij„ pianista z restauracji dancingowej, Meta “W * w swo’m m ieszkaniu bandażowa-
x k alec zo n e j ręki.
^Pukano do -drzwi, krótko, głośno.
^ Proszę, otw arte.
^ Pokoju wszedł Mróz.
K ^ a w ń o pana nie widziałem, panie Mróz.
f S k S*^' *e • • • Ale, ęzy pan może c h o ry ?. ..
MW *e- W yglądam na chorego? Nie. Dla- Pan tak mi przypatruje? Zapow
ie Pana, nic mi nie jest.
s - M i .
I cii Jest Pan chory? Zatem — bardzo I Proszę krzesełko, może pan usią- N|,. Zobaczyłem świaUo przez szpary drzwi, I Wstąpiłem.
I jw °brze pan zrobił, bo ja w yjątkow o dzi- w domu. Skaleczyłem rękę, I SSjL *“*- Mogę grać. A le może napije się pan
wody?
1 - K i*
C mi nie jest. . Nic. Zmęczyłem się, I m g t e n i długo po mieście.
! jsjw® powiedział dobrodusznie:
Powinien pan odpocząć. N ajlepiej Pan idzte s p a ć . . .
nie. N ie chcę iść do m ojego po*
Kfc-"**= pan — no, nie chcę.
popatrzy! się ze zdziwieniem n a ' Roprawił oku lary i sp y ta ł z powagą, g fe *«awała się tam ow ać dobry hum or:
x p*y tam może straszy?
Nie.
v te g o ? . . .
Sł ' ‘w ate m ao mteszKama i n a scnoaacn W]
j ^ 'a ł e i n , że nie mam dość sił, aby w ejść
% » je st tajem niczy. Przyznam się, że v ®lc nie rozumiem.
\ h _ e wiem, czy będę mógł to panu wy- v ;• **ch pan spróbuje.
— W pokoju leży pa biurku rękopis. Dzi
siaj go pisałem. A teraz zdaje mi się. że ci.
których wydobyłem z przeszłości, z zapom
nienia, teraz zechcą się mścić n a mnie.
— Dlaczego by chcieli się mścić?
— Ze ich przyw racam do życia.
Pianista rzucił uwagę:
— Pan je s t n erw o w y . . .
M r ó z wypow iedział jednym tchem :
— To nie są nerw y ja mam p e w n o ść. . .
— Czego?
N astała chw ila ciszy.
— Że — oni istnieją,
A rtem strzepnął popiół, zaciągnął się i spo
strzegł, że popiół z papierosa M roza sypie się na jego ubranie. Poczuł sw ąd tle ją ce j się tutki, któ rą Mróz trzym ał w palcach. Zdusił papierosa i podsunął popielniczkę gościowi.
— Panie Mróz, zrobim y tak: pan nie ma
o c h o t y spać dzisiaj w swoim pokoju, w ięc niech się pan prześpi tu ta j a ja pójdę do
pana. . • •
__Dobrze. Jeżelibym z tej grzeczności nie skorzystał, nie wiem, co bym zrobił. Dziękuję
panu. __...
— Zatem możemy się rozejść. J a także chciałbym się wyspać. N ie prędko znow u traffi mi się taka gratka, ż e skaleczę sobie rękę.
— Tu, u pana będę doskonale spał. Byle ja k n ajdalej od rękopisu.
Pożegnali się, a za k ilka chwil w oknach wychodzących n a ulicę pogasły św iatła.
N a drugi dzień rano Mróz w stał w ypocjęty i spokojny.
Poszedł obudzić Artem a. Zapukał i nacisnął i klam kę. Drzwi b yły otw arte. N a łóżku leżał A rtem — nieżywy!
* Mróz nadsłuchiwał.
G dy n a schodach słychać było jakieś kro ki, fala zimnego dreszczu oblew ała go wzdłuż ęiała.
Gdy tak stał nad tym sztywnym, w yprę
żonym słupem, zdawało mu się, że on je st m ordercą pianisty.
Pokój począł w irować mu przed oczyma.
Zasłonił tw arz rękam i i otrząsnął się, ja k by chciał zrzucić z siebie niewidzialną zmo- : rę. Po chwili uchylił drzwi i słuchał. N a k o
rytarzu była zupełna cisza.
Podszedł do łóżka, dźwignął A rtem a i niósł go do jego pokoju. Trudno było się w ydo
stać, um arły nogam i zaczepiał o drzwi. Na korytarzu podłoga skrzypiała za każdym stąpnięciem. W m ieszkaniu, naprzeciw ktoś przechodził przez pokój. Kroki jego zbliżały się do drzwi.
Mróz uczuł, że pot, który spłynął kroplam i od skroni, zaw isł pod policzkiem, tuż koło brody.
Stanąwszy przed mieszkaniem Artema, jedną ręk ą nacisnął klamkę, gdy druga om
dlew ała pod ciężarem. W szedł do śro d k i.’
Zam knął za sobą drzwi, słuchał;
N ikt nie szedł, nikt go nie z o b a c z y ł...
Ułożył A rtem a na łóżku, okrył go kołdrą.
Pochylił się nad nim i szeptał:
— Dlaczegoś umarł? Powiedz! Czy nie po
trafisz powiedzieć? Czy nigdy już nic nie powiesz? A może kiedyś, co? Może kiedyś opowiesz, że cię zam ordowały te łotry. Dla- ' czego ciebie? Może m yśleli, że to ja byłem?
A to g łu p c y . . ,
W yszedł ostrożnie i cicho przesunął się przez korytarz.
Kiedy zam knął się w swoim pokoju, opa
now ała go straszliw a trw oga. Poznał, że tu ta j już nie będzie mógł mieszkać, że ani chwili nie zostanie.
Zdaw ało m u się, że w yciągają się ku nie
mu niew idzialne ręce. — Chcą go udusić.
I uduszą, jeśli natychm iast nie ucieknie.
Podszedł do biurka, ale odw rócił się, za
rzucił płaszcz n a rękę i wychodził. Bał się, że k artk i rękopisu podniosą się i opadną na niego ze w szystkich Stron, ja k Ciężkie k a m ienie rzucane przez m ściwych ludzi.
W yszedł. Na schodach spotkał listonosża.
W ydało mu się, że listonosz może poznać z jego tw arzy to wszystko, co się w ydarzyło od w czoraj. U dał całkow itą swobodę.
— Czy nie niesie p an dla m nie listu? '
— Dla p a n a ? . . . Nie . . . Dla pana A rtem a' mam list — ale dla pana nic nie mam. .
— N ie przeczyta już tego listu — pom yślał Mróz.
Schodząc, słyszał ja k listonosz puka do d rz w t.,Z araz się wszystko w ykryje" — prze.
sunęło mu się przez głowę.
W kilka m inut potem na bram ie jednego domu zobaczył k artkę: „M ieszkanie do w y
najęcia".
T utaj w ynajął pokój.
W ynajął go od jak iejś m łodej kobiety.
Rozmowa z nią uspokoiła go, zatarła w w y
razie jego tw arzy ostatnie przejścia. Patrzył się w jej oczy pełne ciszy i melancholii, i myślał, że takie spokojne spojrzenie na św iat można zdobyć po w ielu latach cierpień.
Po ilu latach? T a kobieta w szak nie m iała jeszcze trzydziestu l a t . . .
N ie przeryw ał rozmowy, prow adził ją dłu
go, czerpiąc uspokojenie z je j pięknej twarzy.
Popołudniu w rócił do domu, w którym d o tą d mieszkał.
N atknął się na dozorcę.
__ Oho, proszę pana, Czy pan w ie już o wszystkim?
Mróz spytał się obojętnie:
— Co się stało?
__Otóż pan Artem, pan A rtem zam or
dowany!
— Zamordowany? Pan Artem?
__Uduszony. Udusił go ktoś. w nocy.
— Czy możliwe?
— Listonosz, gdy przyszedł do niego z li
stem, uchylił drzwi, bo były otw arte i zastał go nieżywego.
— Dzisiaj rano?
__Tak. Lekarz stwierdził uduszenie.
__Biedny pan Artem. Co to się inogło stać?
__Ja k b y się m nie kto o tę spraw ę pytał, to powiedziałbym, że bardzo tajem nicza.
__ Hm, to bardzo źle. Jestem za bardzo nerw ow y, żebym wobec tego mógł mieszkać w sąsiednim pokoju . . . Będę m usiał na razie zamieszkać w hotelu.
• — Swoją drogą, gdy k to je st nerw ow y, to może się tym przejąć. Ja tam mało sobie z tego robię.
Mróz odszedł zadowolony, że m u się udało ta k łatw o odsunąć od siebie jakiekolw iek podejrzenia. Powiedzieć stróżowi, to znaczy powiedzieć w szystkim lokatorom , gospoda
rzowi, policji i każdem u, k to tylko będzie się tym interesow ał.
Z abiał najpotrzebniejsze rzeczy, rękopis zostaw ił nie ruszywszy go, i poszedł do no
w ego mieszkania.
Kobieta, któ ra w ynajęła m u pokój, nazy
wała się Łucja W iejska.
'Z asy p iając z m yślą 'o Łucji, Mróz ża ło w ał,, że nie spalił rękopisu.
* ! <-v:
Czasem m iłość po w staje nagle i nic jej nie przeszkadza, aby m ogła trw ać.
Noc, k tó ra okryw a cieniem okna domów, nie zdradza tajem nic ani snów.
Po kilku dniach. Mróz i Łucja przechodzili ulicą, gdzie je d n ą z kam ienic zdobiły k a m ienne maski.
Łucja krzyknęła.
— Przestraszyłaś się, Łucjo?!
— Popatrz n a te m askarony, ja k ie strasz
ne! .... Chodźmy, chodźm y stąd.
G dy weszli w głów ną ulicę, Łucja zapom
n iała o nagłej trw odze i o groźnym w yrazie masek.
A le Mróz nie mógł zapomnieć. Znowu za
częła w nim nurtow ać m yśl o średniowieczu, 0 powieści, k tó rą w yrażały kam ienne twarze.
Tegoż dnia w ieczorem zdecydow ał się pi
sać dalej.
•
Skoro Mróz złożył now e k artki pow ieści 1 przeszedł do pokoju Łucji był już późny wieczór.
— Łucjo, co się stało, Łucjo!
N ie m ogła wym ówić słowa. J e j zaw sze ciche i łagodne oczy p atrzyły teraz z nie- w ysłowionym przerażeniem . . . Była straszli
w ie blada i ręce je j drżały.
— Łucjo, powiedz, pow iedz choć słowo.
Całował je j ciem ne włosy.
Powoli się uspokoiła. N ie wiedziała, co ją tak przeraziło.
:— Nie wiem nic, niczego nie zobaczyłam, tylko przejął m nie okropny lęk, >. straciłam przytom ność z przerażenia i nie miałam sił, aby pobiec do ciebie.
Twarz M roza poszarzała.
Oni is tn ie ją !. ..
Ukląkł przed Łucją i całow ał je j ręce.
— Przebacz mi.
Łucja czuła tylko jego pocałunki, słów n ie słyszała.
Zaczęła się noc... Łucję ogarnął niepokój,..
Chodziła po mieszkaniu, jakgdyby czuwała...
N iepokój jednak w zrastał z każdą chwilą.
Podeszła do Mroza.
— Boję się o ciebie. Grozi ci niebezpie
czeństwo.
Począł ją uspokajać. Lecz ona prosiła coraz natarczyw iej, aby nie zostaw ali w domu.
— Łucjo, skąd wiesz, że może mnie spot
k ać jakieś nieszczęście?
Łucja nie um iała n a to odpowiedzieć.
— Zrób to dla m ojego spokoju. Ju tro rano przyjdziesz i ju tro niew ytłum aczony lęk minie.
Mróz zgodził się odejść. Zawołał służącą, żeby spała w sąsiednim pokoju. W yszedłszy, przechadzał się po ulicach i m yślał o Łucji.
Miłość odsunęła tajem niczą zagadkę na d a
leki p la n . . . Po północy poszedł do hotelu.
Rano w rócił do domu i zastał tam kilku
liD ie rz b y
V pu stym ustroniu z dala od sioła P rzeciętym w p op rzek strum yka ściegiem,
G dzie jakaś żałość w ionie dokoła K ilka w ierzb sennie sto i szeregiem . . .
W ierzby staruszki — jęd ze p rzek lęte — Sym bolem strachu w dziecinnym lecie W korow ód bajki, legend ujęte
W m istyczn ym w ted y byłyście śtciecie.
W ciąż zgarbaciale schylone nisko Jak srogie widma jęczące w kaźni, W patrzone tęsknie w w ód topielisko B yłyście trwogą m ej wyobraźni.
N ie m ogłem w te d y zrozum ieć wcale W aszej zadum y, niem ej rozpaczy.
Patrząc p rze z pryzm a t bajki m ej stale N ie zdolny byłem m yśleć inaczej.
D zisiaj po latach — burz nawałnicy,
G dy dusza skrzepła w siły h a r to w n e ,...
Świat m i odsłonił sw ojej p rzyłb icy —- G dzieś się t-ozwiały bajki csarowne.
Dziś was rozum iem drogie staruchy.
Z wami się bratać nawet ośm ielam -—
Znam ból w skrytości rozpaczą głuchy Z wam i po do bn y los dziś podzielam . . .
Ludwik Błuz
ludzi. W śród n ic h zapłakaną służącą. Łucja n ie żyła.
N a szyi m iała ślady uduszenia.
•
M róz stał naprzeciw m askaronów , któ re p atrzy ły z n a d bram y kam ienic obojętne i tragiczne.
W yciągnął pięść k u nim i groził.
— W ięc m ęczcie się, pław cie się w e w szy
stkich cierpieniach i zbrodniach w aszych.
Przypom nę wam znowu całe wasze życie, przypom nę w szystko, niepom inę niczego! Bę
dę pisał o w as, co widzę w w aszych tw a
rzach, co czuję, co sam o pow raca przez w ie
k i i w znaw ia się w m ojej w yobraźni. Słyszy
cie, cieszę się, że m ogę w as męczyć, choć
bym sam m iał zginąć, ale w y zadusicie się naw zajem , w y — w y m ordercy, dusiciele!...' Ział nienaw iścią, p atrząc w trzy twarze.
C zw arta w yrażała rozpacz. To była tw arz kobiety.
M róz zaniósł się w ew nętrznym szlochem.
Powlókł się p rze d siebie. Przyszedł do ho
telu, w którym spędził ostatnią noc.
Zam knął się w pokoju. Zrozum iał teraz now e niebezpieczeństw o. Lada chw ila go za
aresztują.
A rtem a uduszono tak samo, ja k Łucję. Na drugi dzień po śm ierci A rtem a w yniósł się z domu. W nocy, w k tó rej zginęła Łucja, opuścił m ieszkanie. Podejrzenie padnie teraz na niego. J a k udowodni, że je st niewinny?
O garnął go bezw ład. Je d n ak zebrał ener
gię, zaczął pisać. Gorączkowo, prędko, chciał ja k n ajw ięcej napisać. Powieść zm ieniła się w tragiczny szkic życia, w yrw any niepam ię
c i i pow tórzony w iernie.
•
Mróz spostrzegł, że ju ż je s t wieczór. Pisał praw ie po ciemku. S tanął przy oknie i pa
trzył się n a ulicę.
Po przeciwnym trotuarze w ałęsał się jakiś mężczyzna. Przystaw ał, opierał się o m ur i znowu przechodził dalej. Po ęhwili zniknął.
M róz czekał.
M ężczyzna pojaw ił się ponow nie na ulicy.
Szedł powoli i stan ął naprzeciw hotelu.
Mróz oparł czoło ó szybę.
Mężczyzna podniósł głowę i spojrzał na okno.
•
Mróz pow oli odstąpił od okna. Zamyślił się.
— Dlaczego policja nie przychodzi? Czy są ta k niedołężni, że nie m ogą dowiedzieć się, gdzie zamieszkałem?
Zeszedł do sali restauracyjnej.
Przy sąsiednim stole siedział w ysoki męż
czyzna i spostrzegłszy M roza począł się*
w niego w patryw ać.
Mróz uczynił ru ch ręką, jak b y go chciał poprosić do sw ojego stołu..
Tam ten w stał i zbliżył się. Przedstaw ił się i usiadł obok.
. — Przyjechałem dzisiaj. W ybrałem ten ho
tel. Zdaje mi się, że w łaśnie z panem chcia
łem się poznać.
— Ze mną? Tak, z pew nością ze m ną . . .
— Jeszcze kilkanaście dni temu byłem szczęśliwy i spokojny. O statnie dni zm ieniły mnie. Straciłem spokój.
— Tak : . . — bezw olnie przyw tórzył Mroz.
— Przyjechałem z daleka.
N agle M róz zażartował.
-— Czy w arto było się trudzić?
— Proszę pana . . . Czy, czy chciałby pan dowiedzieć się czegoś o m askaronach?
a — A ! . . . N iech pan m ówi . . .
— W yrzeźbił je trzy w ieki tem u pewien rzeźbiarz, k tó ry natrafił na pięć * autentycz
nych sztychów.
— W ięc to tak?
— Sztychy te przedstaw iały ojca i syna, kobietę i ry cerza — i jeszcze jed n ą osobę . . .
—- Czy sztychy w yobrażały tak samo tra giczne tw arze, jak te maskaroriy?
— Nie.
— Nie?
— A le rzeźbiarz czytał historię ty c h ludzi.
— Rozumiem teraz. Jeszcze jedno: dlaczego n ie w yrzeźbił p ią tej twarzy?
— N ie zdołał. Noc, któ ra nastała po w y
kończeniu czw artej rzeźby, była je g o ostat
nią nocą.
W patrzył się w Mroza. Przez chwilę nie mówili, poczem Mróz odezwał się:
— Szkoda, że nie natrafiłem na ten piąty sztych, byłbym coś i o tym napisał.
M róz m iał chłodny, drw iący uśm iech na ustach. W stał, skłonił się i wyszedł. Zapytał się portiera, czy nie dow iadyw ano się o nie
go. Zdziwił się, że nie.
_— Policja daje mi w idać dużo czasu do nam ysłu. Co wybrać?
N am yślał się. Popatrzył przez okno. N a ulicy w ałęsał się ten sam mężczyzna.
W yszedł z hotelu. Przeszedł pod oknami, za którym i w ciemnym pokoju leżała Łucja.
W kilka zaledw ie chwil po w yjściu M roza z hotelu przybyła tam policja . . .
Mróz tym czasem wszedł w ulicę, gdzie ma- skarony były teraz okryte niezgłębioną ciem
nością.
S tanął naprzeciw nich i opar i się o mur.
N a uliczce i w najbliższych przecznicach cicho było zupełnie. Noc.
Skrzypnęła otw ierana bram a pod maska- ronami i jakaś postać stanęła w ciemności, i Z jednej strony ulicy rozległy się kroki.
Po chwili także z drugiej stro n y ulicy ktoś się zbliżał. Mróz stał w środku.
Ci ludzie szli powoli, jak zegar w nocy.
Z bram y w yszedł "mały, k arłow aty czło
wiek. W szyscy trzej podeszli do Mroza. On p atrzy ł n a ich ciemne twarze, a potem na szare ubrania, podobne do jego u b ra n ia . . .
-— Przypom niałeś nam daw ne nasze życie, o którym już zapomnieliśm y. O jednym bólu chciałoby się zapomnieć, a ty ś całe życie - pow rócił naszym pamięciom. Straszne życie.
Tragedię naszą, o któ rej zapomnieć, zapom nieć, zapom nieć chcieliśmy.
Mróz spojrzał wyniośle.
— W ażniejsza mi m oja pow ieść, k tó ra od
kry ła praw dę, niż cierpienie wasze.
E
Nachylili się k u niemu, jakby g° — zabić spojrzeniam i.
— Zaraz umrzesz.
W ątłym blaskiem zabieliła się c|"
w ręce k arła. | | | • ^
— Dwa razy uszedłeś naszej zemsty, siaj już nie ujdziesz.
Mróz drw ił jeszcze.
— Czy możesz mi powiedzieć, czym j w obecnym życiu? Z daje mi się, że nie .nic srebrnego w ubiorze, tak, jak to davm>|*j
było.
— Jestem ‘ teraz .szlifierzem, ale by®! r szczęśliwy, gdybyś ty mi nie przywróci w®]
mięci m inionego już istnienia.
— Ostrzyż noże — a dusisz. MUas2 t
z p o w o łan iem . . . {je
— Popatrz n a tę chustkę. Łucja ją' do ust, aby nie krzyczeć z trwogi, szedłem do je j pokoju.
M róz uchw ycił szlifierza za ramię-
— Dlaczegoś ją zabił, dlaczego ją?
■— Bo kochała ciebie, a powinna cię, Lg nawidzieć tak ja k my. Ona, choć kazał® j £ ctófl znowu przeżyw ać męki i rozpacz, ona urai
wczoraj umrzeć, m yślała, że tym ciebie.
Zarzucił chustkę na szyję Mroza.
Objęli jego ram iona i szarpnęli ku 2 upadł. Powiedział:
— Dobrze, że je j chustkę mam teIil szyi.
Szlifierz ściągnął węzeł.
^ ,y
N ad bram ą, na starym domu w-®r ^ ulicy w idnieją dalej cztery maskaro Y1 I.
krzyw ione tragicznie. Ale ry sy ich s4 L ta k niezmienne, że spojrzaw szy na nie # ]
chodzie, można by powiedzieć:
— W łaściw ie nie ma w nich nic na c z a jn e g o . . .
Ja n k a Soc&
1 li
Ilustrowany Kurier Polski — Krakau, Redakcja: ul. Piłsudskiego 19 tel. 213-93 — Wydawnictwo: Wielopole 1 tel. 135-60 — Pocztowe Konto Czekowe: Warschau Nr. 900
r o ś l i n n y ś r o d e k p r x e c x t § s x c x a j Ą c i f o n i e ~ z a w o d n y m i b e s b o l e s n y n t d z i a ł a n i u
D o n a b y c i a w a p t e k a c h i b r o g e r i * c \
Nr. rej. 1873 Cena 10 draż. ZL
FABRYKA C H EM IC ZN O -FA R M A C EU TY C ZN (
Dr. A. WANDER A.G. KRAKAM
rzypuscmy ze...
skaleczyliśmy się w palec o jakiś gwóźdź. Jak opatrzyć najprak- K tyczniej tę ranę? | Czy może tak? J A może lepiej Hansaplastem
e l a s t y c z n y m ?
Lepiej wziąć Hansaplast. Opat
runek jest w mgnieniu oka nałożony, przylega ściśle a przy tym nie krępuje swobody ruchów podczas pracy. Tamuje krwawienie, odkaża ranę
i przyspiesza gojenie.
T U in s c t p t o s t 'e l a s t u c / i f l y