• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R. 5, nr 12 (19 marca 1944)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R. 5, nr 12 (19 marca 1944)"

Copied!
11
0
0

Pełen tekst

(1)

Kraków, dnia 19 marca 1944,

(2)

Na prawo:

Ciężki c z o ł g niemiecki

„Hummel" w drodze na (ront wschodni.

Fol: FK.

K a łs e r-E u ., Oarnar - A l t ,

Jam -FB Z ., H»- rłng-Sch., Trans-

OKaan Powyżej:

Wielki niemiecki transpor­

towiec „Gigant" przywiózł zaopatrzenie na front. Żoł­

nierze wyładowują działo ciężkiego kalibru

Powyżej na prawo:

Mechanicy bardzo staran­

nie przeglądają niemiecką łódź podwodną w czasie jej pobytu w porcie i przy­

sposabiają do przyszłej jazdy. Niezwykle gruntow­

ne! kontroli poddaje sią propeller.

T Y G O D N IK W O J E N N Y

Poniżej na prawo:

Japoński okręt wojenny na północnym P a c y f i k u . W chwilach wolnych od walk załoga u s u w a lód

z pokładu.

Poniżej:

Niemiecki zwiadowca w lo­

sie na północnym odcinku Irontu wschodniego.

(3)

t Na lewo:

* Widok rzeki Jalu p r z e d rozpoczę­

li ciem budowy, dziś już ukończonej, ta­

lk my. Jak widzimy Bt na zdjęciu rzeka j.~ la była tylko dro-

— gę transportowa K dla małych dżonek ,• chińskich — a po­

ją za tym nie miała żadnego handlo-

“• wego ani komuni­

kacyjnego z n a ­ c z e n i a . Na prawo:

Jeden z olbrzy mich transformato rów energii na la-

mie-Suiho.

Na prawo:

Do produkcji nie­

zbędnego do budowy tamy cementu wy­

stawiono na t brzegu rze- ki w i e I k ę M i a b r y k ę łf_

c e m e n tu . 1 /, W y b u d o- IM wana lama | |r p o c h I o - IEZ nęla 750,000 ! ■ metrów ku- n bieżnych c e - U

Powyżej:

Budowa rur regulujęcych dopływ wody na tamie- Suiho. Dziś woda płynęca przez te rury o średnicy 5-ciu metrów, wprawia w ruch cały szereg turbin dynamo-maszyn wytwarzających pręd elektryczny.

Poniżej:

Pod kierunkiem japońskich inżynierów wybudowano na rzece Jalu olbrzymię lamę, która umożliwia teraz kursowanie dużych statków na rzece, a tym samym przyspiesza rozwój gospodarstwa rolnego i przemysłu w obszarze granicznym Japonii 1 Madżukuo. Nasza ilustracja przedstawia tamę w momencie spuszczania

wody.

g

(4)

4

!*Ar<! Dlmbowlcy. lewego dqplywu Dunaju, wśród Jedno- tajnej lecz bardzo urodzajnej niziny wołoskiej napotykamy stolicę lunll Bukareszt, ważny węzeł kolejowy, połączony z portami Warną instancą nad Morzem Czarnym. Rozrzucony na ogromnej przestrzeni szło 50 km', znajduje się Bukareszt wciąż Jeszcze w stadium przej- wym od miasta prowincjonalnego o charakterze wschodnim do nowo- nej europejskiej stolicy z szerokimi bulwarami, wielopiętrowymi bu­

łami I pokaźnymi gmachami, by wymienić tylko zamek królewski, rersytet, muzea. Rozwinięty dość znacznie ostatnio przemysł mly- kl, metalurglczno-maszynowy 1 włókienniczy, przydał miastu wyraz lnów 1 osiedli'TObotnlcznchWOl*,ym wy* 1*<,em str« -l»J0cych ku niebu I miast omijanych przez klęski żywiołowe Bukareszt nie należy nle- '■ Trzęsienia ziemi. Jak pamiętne dwa między latami I7S3 do U12. wy- '• dżuma I pożary — oto smutne karty dziejów miasta w księdze Jego szłoścl. w dniach owych był Bukareszt miastem ogrodów n właściwie do niedawna Jeszcze, a zamożność kraju uw alownlczym mnóstwie bojarskich domów, niby pałacyków

częstokroć portalkch, z uroczymi parkami ą one na tle olbrzymich wleloplętrow-*-

- wspanla- -... aj naturalnie mieszkalnych, czają wabią oko znużone ullcz czasom, gdy świeży po la skrzydłach wietrzyki

z przepięknym pomnikiem Karola I, dumnie I majestatycznie odcinający się na tle Atheneum. narodowego sanktuarium dorobku wiedzy I kultur?

Minęło z górą ta lat od chwili, gdy na skroniach dzielnego księcia spoczęl korona rumuńska. Od tego czasu jakże wiele zmieniło się w starym Buka reszcie! Był to rok lł»l. Kluczowa pozycja miasta na poludnlo-wschodzl I przyciągająca moc skarbów ziemnych kraju uczyniły z Bukaresztu śre dowlsko o znaczeniu światowym

Z tą chwilą rozpoczął się niebywały rozrost Bukaresztu, kosztem, oczy wiście, dawnego Jego sielskiego wyglądu. 1 rzecz ciekawa, nie tyle budź ciekawość style budowlane co łormy architektoniczne, zgrupowane ta jakoś nieoczekiwanie właśnie w Bukareszcie obok siebie. Drapacz chmur - obok maleńsklch parterowych domków, żelbetonowe kolosy wysterczające wyzywająco ku błękitowi z labiryntu starych, wąskich nlt raz ulic, o mieszczańskich kamieniczkach z kiwającymi się na wietrz uchwytami od dzwonków, odzywającymi się żałosnym pojęklem gdzlr w głębi długiej tleni, gdy niecierpliwy przechodzień czy zapóżnlony di mownik nagle szarpnie za taki przestarzały przyrząd sygnalizacyjny. Par kroków dalej przystajemy zdumieni: oto piękne Imitacje klasycznyc I bizantyjskich stylów, muzeum Slmu I Hotel Ambasador przy Boulevąi Tache Joneacu. - Spójrzmy na Bukareszt pod kątem Jego wschodnie właściwości. Nalot ów. tak bardzo dominujący w mieście jeszcze klik lat temu, powoli ale stale zanika. Zanika z nim razem, to prawda, ów pol<

romantyzmu, tak właściwy dawnej stolicy rumuńskiej, bo wąziutkie zaull 1 kramy przy nich są wyrugowywane systematycznie a w Ich miejsc buduje się szerokie bulwary z nowoczesnymi sklepami, spogladającyn wielkimi oczami wystaw na gładko wyasfaltowane Jezdnie. Kgzotyczneg posmaku dodają miastu skrzętnie uprawione I obsiane w obecnym czas1 działki ogrodowe na terenie stolicy, powstałe z użytkowania pod Jarzyn oot guzuaroza wsaoo bulwasówwzrasta.

Jakby w dotkniętym Jul prądami „Zachodu" mieść tlonacznych wysp archipelagu Oceanii słocę i

& T h E K i dwóch opok:

4 u

I warzyłem wszelkich niezabudowanych placów, parcel ltp. W obliczu monumentalnych budowli sielsko wyglądający ogródek z darami natury.

Jakiż to oryginalny obrazek na bruku wielkiego mlaatal — Ciekawie ogromnie przedstawią się - współczesny Bukarćnl Jełęjl lut nie „z lotu pta- TU M O t H A S i l

O WSZYSTKIM POWMPZMCI Ullcrny kioik w gukaraizcte —

» lilne biuro inlocmacyjbo-prato- Mnoęoić wydawnictw wyrlawio- do wyboru publlciDOłci deje :h juk choćby nagłówków phm Na lawo:

WSCHOPNII M O T Y W Y W WYOiąOZIl MIASTA

tarasu któregoś MłlgSEąwąwyah gmachów liliputy zdają się W<ląć urnJ«IinH'|Tł«a»i dawne domkl ł wille połl*J HUirrynędau bu nych naszych czasów, 'a kalejdeąłaępowy ten wwierca się bardziej leszcz/ w żrenlćl kłem ruchu komimlkacyjnego. widzianego

WSZYSTKO HA ZAWOŚAHHI

— *

fi

(5)

'T y b e t ! K ra in a tysłaca ta je m n ic , zazdrośnie strzeżona

* przed o k ie m p ro fa n a . . . I w łaśnie *am m usiał k ie ­ dyś. da w n o ju ż chyba, u rod zić się i . ozm nożyć nasz n ie d źw ia d e k — pa n d a. Ż y w o t jego je s t je d n y m pasmem p rzy je m n o ś c i . . . N ie tro p io n y p rzez c zło w ie k a , za pan b ra t p ra w ie z w s zy s tk im i m ie s zka ńc a m i gór, ob gryza sobie od rana do nocy p ę d y m ło d yc h d rze w , p ró b u je sm aku ró żn o ro d n y c h k rze w ó w , g rzebie z p o m ru k ie m zadow olenia z siebie i całego św iata za k o rz o n k a m i roślin , w y w ą c b u je m io d o w e b a rcie , ro zkoszuje się o w ocam i, Jada c h ę tn ie o w ad y, szczególnie p rze p a ­ d a ją c za p e w n y m g a tu n k ie m h im a la js k ic h m ró ­ w e k k tó r e ło w i po m ysłow o I za b a w n ie. Z im a b y - . w a dla n ie d źw ia d k a okresem zaham o w ania życiow ego rozpędu , c h rap ie m e lo d y jn ie w Jakiejś p ieczarze aż do p ierw s zy c h po- w ie w ó w wiosny ty b e ta ń s k ie j. Jeżeli miś m a honor być ..ż o n a ty m ", c ze k a ją go

te ra z tru d y ro d ziciels kie, bo m łod e Z F i £ f Z \ w łaś n ie o te j p o rze na ś w iat p rzy c h o - Z t

dzą. P o s zu k iw a n ia za trzc in ą b a m b u -

sowa stoją te ra z na p ierw s zy m p la - • A nie, bo sam przepada za n ią, a po-

tom stw a n iem a l n ie sposób odcho- /JH<

w ać bez tego osobliw ego s m a k o ły k u . R B i

M iś zaczyna p ląd ro w a ć po u p ra w - 'jR |

nych polach m ię d zy g ó rs k lc h wsi IjJ Z F

i osad i tu ta j to pada bardzo często Jf

o fia rą ty b e ta ń s k ic h m y ś liw y c h , fR E w IftJ H

m ają cy c h „zam ów ienia** na ż y ­ wego do b ro d zieja lu b na jego fu -

te rk b . Z ła p a n y ży w c e m , w paści liBRRH|

lu b dół zapadnią — „d e n erw uje**

się n ied źw ia d e k m ocno, lecz b a r-

dzo p rę d k o tłu m a c zy sobie, że VmJ*^R

„szkoda zdrow ia**, bo nic nie w skóra a zyskać m oże na lo ja i-

nym ustosun ko w aniu się do lu dzi. ML^R

A ż w reszcie m isio wsadzony do

k la tk i żegna r a ź n a zawsze ro d z in - y^R

ne swe s tro ny, ud ając się nolens- y^R

volens w d a le k ą podróż. y H -

Na prawo w k o ła : f " _ . ' " M i n M T i a i jwTCw

t o t o o ś i E t o n

et A WOZI WY RA II rS5

A ż się m is io w i „uszy

trz ę s ą " , lak la k o m ia .

za ja d a s.ę a p e ty c zn ą >

b a m b u io w fl, J M g B R * T-

rosnącą ic ra m i WJRyjŁ " jW^B

w je g o ty b e ta A sk iei

ojczyźnie. Czy w tym RRSm^^^ w J* .

m o m e n c i e n a w a l

przez mysi przeleci yftE/L ■/ ,

K Bua * U|^^^HRRRnmKM

jek to b ą d z ie , q d y SWścSwlL

<jdr <ic SfeAKflL

k łe m z ł a p i ą i u m .e ^ R W ' ' V '

s ic z ą w zo o !

Ne prawo:

P R Z E K O N A Ć SIĘ RAZ JESZCZE — NIE S Z K O D Z I .. .

Niedźw iadek pandę w ialn ie ocknął się z m iłej popołudniow ej chrapanki i pierw ­ szym odruchem jago dostojnej osoby było „obm acyw anie" skrzyń, w których zazwyczaj nadchodzi pocięły w pręty

bambus ulubiony frykas misia.

Na prawo:

U C Z T A M E T O D Ą R Z Y M S K Ą . . . Dlaczegóż by jeno starożytna R o m a m iała prawo spo­

czywać w iród uczł na wygodnych szez- lagach i solach! M ii panda tenże sam zwyczaj dawnej epo­

ki wprowadza w czyn, opychając się ja ­ kim i już • H Z " ki.

logramerę bambuso­

wego s p e c j a ł u

Na lewo:

M OZĘ TEN Ł A Ń C U C H JUZ NIE POTRZEBNY!

7apalrzony w swe „ d a n ie " , ani ini m ii o ja k ie j! ekstrawagancji w ro­

dzaju ucieczki, napastowania kogoś, czy coi w tym guicie. Ale. że „strze­

lo n e g o Pan Bóg strzeże", lepiej niedźw iadka potrzymać jeszcze czas ią k .i ng uwięzi, nim nabiarza w ieł-

■ M w iR bB jfch manier i tży je się ide-

W W * 1 oloc«»niem . . .

\ Rn

B

Jfc' ah Jw **

l i w

1 ; 1

i

* .

(6)

— Otóż wciągnęliśmy was w nasze dziedziny w tym celu — ciągną! dalej Mag Zta — abyście po zapoznaniu się z naszą wiedzą — udali się do „Azylu Białych Jogów' i tam — skierował swe płonące oczy na Roberta — pan Ralfsonie ma opętać serce i duszę Władczyni ich krainy Eloe i naturalnie porwać ją do nas. Dla wytłumaczenia do­

dam, że są to w możności uczynić jedynie ludzkie istoty, ponieważ zaś pan, Ralfsonie jest dobrym medium a zara­

zem człowiekiem odważnym i przedsiębiorczym, przeto panu powierzamy ową ważką misję...

Twoim zaś zadaniem profesorze, będzie po opuszczeniu

„Miasta Szatana" sianie idei destrukcyjnych w kolach mło­

dzieży i przyciąganie jej na naszą stronę.

Greń uniósł ciężkie powieki.

— Po raz setny zlo! — pomyślał leniwie no! trudno!

trzeba i z tym się pogodzić!

- Skończyłem! rzeki mnich, i w lej sekundzie na jego miejscu pojawiła się bujnych kształtów rudowłosa kobieta.

Polecimy zaraz naszymi aeroslatami do „Azylu Roz­

koszy" . . .

Przed „Klasztorem na gładkiej taili wody lezal po­

dobny do rakiety międzyplanetarnej aparat.

Wsiedli do luksusowo urządzonej kabiny.

— Pragnę was jedynie ostrzedz — mówiła rudowłosa ż.e maszyna la rozwinie szybkość myśli!

Szybkość myśli? powtórzył machinalnie Greń — ciekawy jestem ile to wynosi w km/sek? — monologował rozglądając się po salianowych, wytłaczanych obiciach w y­

twornej kabiny.

R udow łosa zaję ja miejsce przy dziwacznych kształtów miernikach i dźwigniach.

Więc! przycisnęła stopą starter.

Robert przysunął się do szyby, ale za oknami ujrzał tylko czarną nieprzebilą zasłoni; nocy, na tle której wybuchały co ułamek sekundy rażąco jaskrawe błyskawice wyładowań, które układały sic; później w wirujące koiiska, linie, elipsoidy.

Znajdujemy sic; obecnie, panie Robercie — ciągnęła rudowłosa w l-sz.ej sterze nieskoordynowanych fluidów myśli ludzkiej.

Tuż za szybą rozpaliła się żarząca raca zielonego światła i zgasła. Ali' bolid zniżał już lot, by wreszcie wylądować na płaskiej jak stoi połaci.

Gdy Robert Raltson wyskoczył z kabiny, pierwsze, co zrobi) to sięgną) po filmową kamerę. Bo też wokół niego działy się cuda! Pokryte niewidzianej wielkości, tęczowymi barwami mieniącymi drzewami przestrzenie, lśniły od roz- jarzeń leerycznych świateł Przewspanialc, szerokie, rozło­

żyste o soczystej zieleni palmy, plomienialy cale brylanto­

wymi ogniami, u stóp ich ogromne, kilkumetrowej średnicy kielichy kwiatów wybuchały raz. po raz rakietami lo lilio­

wych, to lazurowych blasków. Ukryte wśród nich posągi, skrzące się migotliwością szafirów fontanny, kunsztownymi brązowymi płaskorzeźbami pokryte altany, nad którymi zwi­

sały pnącze turkusowych lian. A po ścieżkach owego czaro­

dziejskiego ogrodu snuły się otulone w purpuiowo-czarne tkaniny i przejrzyste koronki o krągłych kształtach kobiety I tylko oczy ich ciemne, przepastne niby granaty nocy, czy przesycone wewnętrznym światłem jak górskie kryształy taiły w swych otchłaniach stłumione ognie pożądań

Jedna z nich złotowłosa czarcia piękność niczym kotka przytuliła się do Grena; Profesor odskoczył jak oparzony:

Przepraszam (ranią, jrrzepraszam ab' jeszcze nie zdąży- lem sic* jh zedstawić! Greń jestem! Doktor nauk okultystycz­

nych!

Słodki! Mój! szeplala namiętnie, tuląc się doń go­

rąco chodź! Oddamy sic; rozkoszy,

Kiedy . . . kiedy ja, proszę pani . . . jestem stary . . . Wyjęła ze złotego etui mikroskopijną strzykawkę.

Parę milimetrów sześciennych tego płynu i ocho!

zachichotała lubieżnym śmiechem.

Tymczasem z przestworzy spadły wpierw delikatne, polem coraz gorętsze, bardziej namiętne tony muzyki. Rozwirowaly się, rozpląsaly kolorowymi wstęgami, emanującymi najsłod­

szymi woniami odurzających zapachów i spływały tak św iet­

lanymi rubinowo-szalirowymi kaskadami—bujnym brzaskiem napawając atmosferę.

Natenczas kobiety ujęły się za ręce i kusząc, czarując

|>e!niami swych wdzięków powiodły dziki tan.

Naraz z widniejących gdzieś w poświacie fiołkowej szczy­

tów gigantów buchnął grzmot surm potężny.

Pan Zla! wykrzyknęły chórem wszystkie i zamilkły.

Wówczas zza szpalerów drzew ukazał sic; wspaniały orszak.

Kohorty zakutych w1 jrlatynowe pancerze czarnych jak wę­

giel Negrów kroczyły na czele, wybijając stopami miarowy rytm.

Za mmi oliwkowi niewolnicy ciągnęli zloty, tatuowany diamentami i opalami rydwan, w którym na szkarłatnych poduszkac h rozkładał się on Władca Nocy.. Okuty w zło­

cistą zbroicę z emblematami czarnej magii na hełmie, z po­

tężnym dzirytem w dłoni pysznił się potężnymi węzłami świetnie zbudowanego ciała. Twarz ostrą, zaciętą w trójkąt okalały hebanowe pukle, na ustach zmysłowych, wypukłych czaił się szyderczy półuśmiech. I oczy bezdennie czarne, jak tonie kosmosu ciskały płomienie mocy. Za nim półnagie, bujne czarcice trzymały w dłoniach kaiminowym ogniem tryskające pochodnie, gnąc się w lubieżnych rytmach.

Robert Ralfson jak oszalały kręcił korbką aparatu.

10 dolarów za wiersz mamrotał pod nosem, skacząc z miejsca na miejsce. •

Wtem przerwał.

Schwycił się obiema dłońmi za głowę, potem przysłonił palcami oczy.

- Aaach! — wyszeptał — profesorze! co z nami? Widzisz lam na rydwanie siedzi mój krytyk hrabia M . . .

Aad! to trzeba się przedstawić! powiedział Greń — i począł się przedzierać przez tłum.

Wówczas gdzieś spłynęło 12 uderzeń gongu.

Pan Zła! Wzywa was! — wytwornie unrany w ciemną pelerynę o mefistołelowskich rysach gentleman wyrósł spod ziemi.

Skierowali kroki ku wznoszącej się opodal srebrzystej bu­

dowli. Hen. na skrajach horyzontu waliło tysiącami pienią­

cych się szalem świateł — „Miasto Szatana". Gigantyczne złomy prostokątnych strzelistych gmachów rozrywały prze­

stwór na strzępy.

A tu cisza, jedynie, pohrzęk muzyki melodyjny szumi w e­

spół z brzęczeniem perlistych lontann.

W e sz li---—

Od razu stłumiły ich kroki atłasowe, barwne, blado-liliowe kobierce. Cała sala poza tym tonęła w lazurowym półcieniu.

A w głębi na uwitym z girland i czarnych pereł tronie leżał On Pan Ciemni.

Gorejące jego oczy wparły się ostrą klingą w twarze przy­

byszów. Ciała ich przebiegł gwałtowny dreszcz. Stali wypro­

stowani jak struny, lecz zgnieceni, zniewoleni do cna na­

kazem wszechpotężnej woli jakby odurzeni wściekłym obuchem taranu.

Wstał wspaniały, ogromny, zasłaniający swa po­

stacią całą przestrzeń, w czarno-szkarlatnej, przetykanej opalami szacie i patrzał im prosto w o c z y --- —

Wezwałem tu was — glos jego metaliczny, hipnotyzu­

jący. sugestywny rozpływał się po mózgach niczem elek­

tryczny prąd. — Wezwałem lu was, aby wam oznajmić, że jutro o świcie opuścicie mój gród, aby rozpocząć na moją chwałę działalność. I zaznaczam, że jeśli nie wykonacie tego, co wam nakazałem juz oświadczyć w „Klasztorze Wiedzy"' czeka was niechybna, okrptna śmierć. A jeśli wywiąże- cie się z nadanych wam rozkazów godnie — wówczas czeka was zasłużona nagroda. — Skinął rasową, wypielęgnowaną dłonią — patrz profesorze:

Greń ujrzał siebie w rektorskich insygniach, polem mgła przysłoniła mu oczy . . .

Zaś ty, Robercie Ralfsonie, uzyskasz ciało — zza Ironu szatana wysunęła się miedzianu-włosa kobieta, niesamowitej, drażniącej, demonicznej urody . . .

Trwał jeszcze parę chwil w wyniosłej pozie rękami czy­

niąc nad nimi zawile magnetyczne pasy.

I od tego momentu Zawładnęła nimi wszechmocna wola Pana Ciemni. Potęga, < której więzów, zda się nie było siły, aby mogli się wywikłać Wszechwładne bowiem działanie hipnozy omotało ich kompletnie, a przepotężne zdolności sugestywne, które rozwinęli w nich mnisi w ,,Klasztorze Wiedzy" mogli teraz kierować li tylko ku ziu.

Dziwnie odurzeni opuszczali azyl szatana, chociaż w „Ogro­

dach Rozkoszy" skrzyły się jeszcze miliardy blasków, cho­

ciaż niespotykanej piękności kobiety pląsały dalej wśród pachnących kwietnych klombów, a dźwięki muzyki rozelśnień woni rubinowych przesycały przestrzeń.

Lotnisko stolicy wybite było nieprzeliczonym morzeni głów.

Niespokojne, zdenerwowane tłumy oczekiwały w naprężeniu powrotu z raidu dookoła świata słynnego lotnika. Jakże nie­

pomierne wszakze było ich zdziwienie, gdy zamiast znanego srebrno-liiałego aparatu spostrzegły zbliżającą się ku ziemi gigantyczną, obłą połyskującą metalicznie torpedę. Takiej maszyny bowiem nie widział dotąd nikt.

Marsjanie! zawołał kłoś z rzeszy i omal nie powstała panika.

Lecz oto kołos-aerostat rolował juz. wspaniałe po gładziżnie lotniska i za moment w otwartych drzwiczkach kabiny uka­

zały się tak dobrze wszystkim znane postacie prof. Grena i reportera Roberta Ralfsona.

Po tłumach powiało zgrozą.

— Jak to, przecie oni nie żyją . . .

Witamy! Witamy! krzyknął wesoło przez wrzawę Greń, wymachując rękami.

Młody dziennikarz Nelget podbiegł z rozwartymi ramio­

nami do Ralfsona:

Se rwus! Jak się masz?! Skąd wrac asz takim olbrzymem?!

> Z 4-tego czy ll-go wymiaru, czyli z „Miasta Szatana"

mówił spokojnie tamten, przeszywając go ostrym spojrze­

niem.

Nelget naraz, spokorniał.

A ja . . . a ja . . pisałem . . . bąkał ż.e ty już nie żyjesz. . . .

I oczyw iście cieszyłeś się z tego!!! — bryznąl mu w twarz Ralfson. odgadując telepatycznie jego myśli.

Robercie! nieszczery odruch wydarł się z jego ust.

— Nie potrzebujesz się tłumaczyć! Wiem o wszystkim, wszystko! — powiedział dobitnie i wmieszał się w wiwatu­

jący tłum.

A nazajutrz pisma i radiostacje ogłosiły rewelacyjne re­

portaże o „Mieście Szatana". Ba! nawet wykład prof. Grena w Akademii, który zgromadził najpoważniejsze umysły Eu­

ropy został przyjęty z. niebywałym uznaniem przez stetry­

czałych mamutów oficjalnej wiedzy.

Zaś sensacyjna i frapująca powieść Roberta Ralfsona pt.

„Miasto Szatana" uzyskała za swą świetną kompozycję oraz nadzwyczajny styl, a także nader oryginalną i niespotykaną dotychczas akcję złoty medal Akademii Literalury.

Toteż Greń i Ralf stali się od owej chwili najpopularniej­

szymi ludźmi w kraju. Wydzierały ich sobie instytuty nau­

kowe, siały zaproszenia najhardziej ekskluzywne kluby oraz salony najwytworniejszej society, za Robertem szalały naj­

elegantsze damy high-lifeu.

Zamieszkiwał obecnie w ultraluksusowych apartamentach, a znając tajne sekrety transplatacji metali rzucał złoto garściami. Zawsze nienagannie ubrany, zawsze gładki i uj­

mujący, posługując się mocami hipnotyzmu porywał w swe szpony szczególnie kobiety.

Więc rozbił szczęście małżeńskie księżnej Al . . ., uwiódł młodziutką piękność salonów Mery Z. Za jeden jego uścisk dłoni byłaby oddala pół życia znana ze swego czcigodnego życia multimilionerka Teo L . . .

A prol. Greń nie zaprzeslawał swej destrukcyjnej akcji.

Jeździł po całej Europie ze swymi odczytami o kulcie Balo- meta i sial z katedr uniwersyteckich w dusze młodzieży ziarno zla . ...

Toteż omamiał niewinne dusze, kierując je na drogę w y­

stępku. Przeto w kołach niedorostków począł zaznaczać się

pęd bałwochwalczy wprost uwielbienia złota oraz holdowa nie /degenerowanej erotyce.

Tak to dzieło Władcy Zła spełniało się . . .

Raul Nelget wpadl niczym bomba cło gabinetu naczelnego redaktora.

— Panie redaktorze', jak się miałem możność dowiedzie'?', Robert Raltson i prof. Greń w tajemniczy sposób zniknęli.

Starszy pan przesunął nerwowo swą delikatną dłonią po wysokim, sklepionym czole.

- A to gorzej — mruknął. — Robert Raltson bowiem miał mi dać dzisiaj do druku swą powieść.

Potem wyjął z szuflady talię nowiuteńkich tarokowych kart i zaczął kłaść kabałę. Bo leż od chwili powrotu ich z „Miasta Szatana" — ludzie zaczęli praktykować przeróżne magiczne kulty. I nie oparł się temu nikt prowadzono seanse wśród członków najwyższego towarzystwa, organizo­

wali je, nawet prości wieśniacy i robotnicy. W ogóle fala de­

moralizacji szerzyła się w zastraszający sposób. Ludzie prze­

stali wierzyć w Boga, oddając się w zamian za to jakimś tajem­

niczym praktykom — świątynie stały puste, natomiast prze- rozmaite sekty i odłamy sekt wiodły prym. A najgorsze, lo coraz częstsze pojawianie się wypadków nieznanych psy­

chiatrom umysłowych chorób jak i ponurych, na tle patolo­

gicznym zbrodni. •

Tak to dzieło Władcy Zla ziszczało się.

Za szybami kabiny gigantycznej toipedy, przestrzeni! się czarodziejski świat. Oto w dole, gdzie okiem sięgnąć ciągnęły się kolosalne urwiska skalnych turni osnutych blaskami pło­

nącego iskrami brylantów śniegu i lodu. Ziejące bezdnią przepaście, wyglądały niby jakieś wąwozy, potwory, dążące gdzieś w otchłanie ziemi.

Torpeda-gigant kołowała nad urwiskami.

— Nie mogę znaleźć, w żaden sposób nie mogę znaleźć mamrotał starszy pan, badając mapę. Gz.ekaj Robercie bulgotał dalej wezmę powiększające szkła, może bę­

dzie mi lepiej!

Młody człowiek pochylił się nad kaitą.

— Jest! Jest! doktorze! Kilka stopni na północny wschód czyli jeszcze jakichś 200 km.

Dotknął odpowiednich (astrów i dźwigni na ośw ietlone, kolorowymi żarówkami tablicy rozdzielczej.

Tymczasem starszy pan zaczął skandować do tuby mikro­

fonu:

Tu „Torpeda Gobi" zbliżamy się do „Azylu Białych Magów" . . . Prosimy „Klasztor Wiedzy" o wzmocnienie einaoacji hipnotycznych . .

Oczy płonęły nio jakimś czarnym, niedobrym ogniem.

Wnet pośród samego wnętrza gór, pośród otchlannych przepaści i urwistych, skalnych zlomow dostrzegli, skrytą w ich głębi cudowną krainę. Oto promieniały wyzłocone słońcem wzgórza, pokryte bujną, soczystą zielenią łąki i pola, między którymi srebrzyły się wstęgi strumyków i izeczek, zwierciadła modre stawów i jezior

Torpeda „Gobi" zniżyła lot, szybując: nisko, aby wynaleźć dogodne miejsce do lądowania. Wreszcie po kwadransie sunęła już miękko wsiód usianej kwiatami łąki.

Ze stojącego opodal w subtelnym stylu zbudowanego pa­

łacu wyszły odziane w śnieźno-blękttne szały szlachetnej urody istoty. Kobiety o przepysznych złocistych puklach, o ciałach pastelowej karnac ji i delikatnych twarzyczkac h, za nimi mężczyźni poważnej, dumnej postawy z. utajoną w oczach inteligencją.

Bądźcie pozdrowieni w Imię Dobrał witali przyby­

szów, kreśląc nad nimi zawile znaki.

Greń i Robert odpowiedzieli pełnymi dystynkcji uklonatni Zagubiliśmy drogę w tych podniebnych szlakach tłumaczył Greń wymijająco.

Siły Dobra was zapewne przywiodły, przyjaciele z. zie­

mi, więc pozostaniecie z nami, a zdobędzie! ic wiele Wiedzy Piękna.

W źrenicach Roberta zapłonął na moment szyderczy ognik, zdławił go jednak nakazem woli i uśmiechnął się radośnie.

Dzięki wam składamy Biali Magowie.

Dążyli poprzez, otulone Kolkową śrzeżogą pola, które szu- mialy złocistym zbożem, mijali sady kuszące najbujniejszymi dziwnych barw owocami) przechodzili bok stawów mienią­

cych się szklistą błękitną powłoką, aż. z. bieli ogromnych, jasno-różowych akacji wyłonił sic; kiysztąlowci-marmurnwy zameczek. Wspaniale luki podpierały sz.alirowe kolumny o misternyc h, z kości słoniowej cyzelowanych kapitelac h.

— Oto wasz, dom! - rzeki wyniosły, siwy jak gołąb sta­

rzec, poczem wskazał im drogę do wnętrza.

Komnaty promieniały przepychem. Cudowne perłową masą inkrustowane meble, aksamitne, puszyste kobierce zalewała pożoga tonowanej światłości A zewsząd sączą się wonie — kojące, cieple, subtelne. Dziwne jakieś lluidy o lekko tę­

czowych kolorach emanują ze ścian i posadzek. Doskonały spokój ogarnął Ich dusze

— Wiesz Robercie, cudownie tu jest! zaczął zciszonym głosem Greń, gdy zostali sami.

Na czole dziennikarza pojawiła się poprzeczna hrózda.

Znać: było, że toczy się w nim walka. Bo też. o dziwo siły sugestywne Władcy Zła przestały tu nagle działać. I Robert ujrzał przed oczyma duszy całą swą nikczemność, jaką dotąd wyrządził ludziom, poczynał się po prostu brzydzić swoimi postępkami.

— Tak, doktorze! Dziwny w „Azylu Białych Magów osnuwa duszę mą spokój.

Twarz uczonego rozjaśniła się. Obejrzał się podejrzliwie i stłumionym głosem powiedział:

— I ty, Robercie, masz zamiar ich jeszcze zdradzić?

Natenczas do uszu ich dobiegły atlasowe dźwięki muzyki.

Świetliste luny skrzypiec spadały gdzieś spod stropu tęczami melodii, przesycając mózgi, serca czarami dobrotliwego smętku czy tęsknoty,

A za oknami promieniał bajeczny świat. Drzewa uginały się pod kiściami liliowych, lazurowych, różanych kwiatów.

Pośród gałęzi nuciły brylantami skrzące się ptaki. I owe tęskne dźwięki skrzypiec drgały w powietrzu, Robert pa łrzal na tę świetlaną tęczami krainę, gdzie znad gałęzi drzew strzelały łkane klejnotami i szlachetnymi metalami wieżyce pagód, gdzie na wzgórzach łagodnych a lesistych jaśniały kryształowo-inarniurowe pałace. A melodie dzwonów sreb­

rzystych niby granie cytr pleniło się w przestrzeni.

Naraz przed nimi stanął siwowłosy starzec.

— Władczyni Nasza pragnie was powitać!

Zgrabnym helikopterem wzbili sie w błękity. Maszyna pędziła z blyskawicz.ną szybkością tak, iż w kilka chwil póź­

niej lądowali już na okolonym iglicami skalistych turni je­

ziorze. Cisza tu wisiała upojna i pienia ei howe płatków kwietnych szemrały swą pieśń wiotką.

Zaś na taili turkusowej jeziora pływał lśniący szkarłatem i szafirami Zamek Władczyni. Wchłonęły ich przepojone pro.

mienistością różaną kolumnowe krużganki, pulem przez amłł- lady sal oczarował ich oczy wspaniały, pełen egzotycznej

(7)

roślinności ogród. G dtie spojrzeć toin lśniły to cieinno-szkor- latne, to b lod o-liołk ow e lub m iękko-śnieżne puchary k w ia ­ tów nad którym i w irow ały zloto-sk rzyd le m otyle. O lbrzym ie stare drzew a o so c z y śc ie zielon ych liściach otaczały uwitą z konw alii i róż altankę.

Robert Kalfson stanął jak oniem iały. W głębokim broka- tow o-złocistym bujaku sp oczyw ała n ieziem sk iej urody ko­

bieta. W ijące się jej pszeniczne pukle opadały na ramiona, cyzelow an a niby w drogocennej kam ei tw arzyczka tchnęła jakim ś nie z tej planety blaskiem . N iezgłębion e szafirow e oczy patrzały słodko, pogodnie . . .

— Już od dawna oczekiw ałam w a szeg o tu przybycia — glos jej drgał niby m elodia dzwonków srebrzystych.

Twarz Roberta spłonęła purpurą.

— W iem, moi M agow ie Św iatła oznajm ili mi, że celem w a­

szego przybycia tutaj — b yło porw anie mnie.

M łody człow iek pod ciosam i tych m iękkich słów zachw iał się nieprzytom nie.

— Daruj pani — w yszeptał, korząc się w ukłonie.

— Tak! B yłeś panie ch w ilo w o w e władzy Szatana, lecz tu w m ojej krainie pod w pływ em fluidów dobra — przekształ­

ciła się twa dusza . . . Bowiem juz przed m ilionam i lat w daw no zagin ion ej Lemurii b ytow ałeś już jako mój nad­

worny poeta.

W szafirow ych oczach zalśnił upojny blask.

N akreśliła nad głow ą jeg o sym boliczną kresę.

— Pamiętasz?!

N atychm iast zobaczył jakby w sinej, ciem naw ej m gle w y ­ bitą złoto-błękitnym adam aszkiem komnatę, gdzie na futrza­

nej sofie w pólleżąc m ajaczyła postać zło to w ło sej kobiety.

U stóp jej przybrany w białą togę m ężczyzna. O dw rócił z w o l­

na głow ę: Robert zachw iał się. Poeta miał rysy twarzy — jego.

G ten stał skulony, zm alały, łysaw ą jeg o czaszkę pop rzeci­

nały bruzdy, krótka, siw a bródka dygotała lekko.

— Przebacz pani i ja zaw iniłem ciężko, składając przy­

sięg ę B ałom etow i, lecz teraz . . . — nie dok oń czył zdania, łzy zalśn iły mu w oczach.

Spoglądała na ich p och ylon e g ło w y — smutno, a le ze zro­

zum ieniem , odczuciem . Zaczęła znów;

— Siły Zla, nie zw y ciężą nigdy, zaw sze bow iem nad nimi góruje potęga Stw órcy — i w y w łaśn ie b ęd ziecie św iadkam i naw rócenia . . . O to o nocnej porze w yruszym y naszym i da­

lekobieżnym i bolidam i nad „M iasto Szatana" i zob aczycie c u d !

Bowiem Dobro jest wieczne!!!

Robert uniósł g ło w ę i w patrzył się w oczy W ładczyni po­

godnie, jasno.

— Pani! dzięki ci stokrotne! — ujął jej dłoń, składając na niej pocałunek.

— Proszę was, ab yście zostali moimi gośćm i!

Z łotow łosa oddala ich w op iek ę sw ego-starca.

A „M iasto Szatana " p ław iło się w obłąkańczych orgiach.

Przez w spaniałe ogrody pełne k lejn otow ych kw iatów , przez ulice w ybite czarno-ptirpurowym tłumem, przejeżdżał na ku ­ tym w zlo cie rydw anie „Pan Zła", wraz ze sw ym przebarw- nym orszakiem , w zyw ając lud do radości. Bo oto dziś nocą miała zostać porwaną „W ładczyni Białych M agów" a Dobro miało raz na zaw sze przestać istnieć. W ięc w iod ły tany op ę­

tańcze pół nagie, rozpasane bachantki, przy w tórze odurza­

jących, zm ysłow ych m elodii.

I plom ieniały u lice i place zalew em karm inow ych św iateł, gorzały nad w ieżycam i m iasta-giganta lysiącram ienne gw iazdy płom ieni. G ięły się w rytm rozchłestanej muzyki

przepyszne ciała szatanie, lubieżne raz po raz w ybuchały ś m i e c h y ... Lały się alkohole najcięższe, odurzając d u szn y ­ mi w oniam i pogrążone w oparach halucynacji m ózgi, stw arzały einanacje potw orne, które w lot ch w ytały stacje hipno­

tyczne i słały w św iat, by miazmatami zw yrodniałej erotyki zatruw ać ludzkie dusze.

T oteż kult szatana n iezw yk le począł na naszej planecie św ięcić Iriumly. Ludzkość pław iła się w rozpuście, zatra­

ciw szy w szelk ie b osk ie i czło w ie cze pierw iastki, oddając się ponurym, w ieki średnie przypom inającym kultom. Zasię nie sp ływ ał już z w ieży c k ościeln ych dźw ięk dzw onów k rysta­

liczny na „A ve Maria", nie w znosiły się dym y kadzideł na ch w ałę Boga, bo św ią ty n ie stały od daw ien dawna już pust­

kami.

I pustka była w sercach ludzkich i zbrodnia tylko rozpięła nad globem sw e czarne, m roczne szpony.

Robert Ralfson snuł się po ogrodach zamku, n asycając się nieziem skim ich pięknem . W duszy jeg o zaległa już cisza.

N ie m iotały nim dzikie pożądania, nie żarla gorączka złota, tylko św iatłość jakow aś niebiańska otuliła jeg o psychę. Bo oto w sercu jego po raz pierw szy w życiu rozkw itł pow iew kw ietny uczucia.

— U kojony już jesteś? — p osłyszał za sobą dźw ięcznym głosem zadane pytanie.

Obejrzał się. Za nim siała Eloe. C iężkie sploty jej w łosów m ieniły się zło cisto ścią , bezdenne szafirow e oczy gorzały blaskiem .

Ujął ją d elik atn ie za ramię.

— Pani! T yś uczyniła cud przemiany we mnie. D zięki tobie bow iem poznałem istotę zła . . Objął jej postać czułym wzrokiem.

UWAGAf UWAGA!

Komu spraw iaję przyjem ność p ię k n e o brazy po bard zo niskiej cen ie, niech e b o n u i*

„DAS SILD DER WOCHE"

„OBRAZY TYGODNIA"

T a n i o s p r z e d a j e m y

wszelką g ard e ro b ę , lutra, lisy srebrne, n ie b ie s k ie p e le ry n k i, bierny, poś ciel, b ie liz n y , d y ­ w any. k ilim y , c h o d n ik i, lin o ­ leum , o b razy , w a liz k i, teczki.

D r. M. BUMACH

choroby włosów, skóry, kosmetyka

lekarska W ł r i i l w a, Srępena 1 , 9 . 1 6

to 51. iWiątKII W«Mf. thórn,

*di. <11 i t-ł

Dr. Zofia Kohut

Chor. h tb . i b u u . W A R S Z A W A . K o s z y k o w a 19-8 hl. 1Ł1-4I H i. 5*7

Dr 1 H O B Z Y C K I Lzbwilwim z u lih im

•u tlk w analizy lekank g o d z , 8 IV Co tyd zień ukazuje u ę jedno

p ię k n e , d uże zd ję c ie (30 ■ 40 cm) przedstew iejęce naturę, życie i zw yczaje lu d z i, aktualne w y­

d arzen ia i n a d a j* się św ietnie jako dek o racje o k ien w ysie w o ­ wych, urzędó w i m ieszkań.

Ramkę ne w ym ianę obrazó w d o ­ starcza się b e z p ła tn ie , przy a b o ­ nam encie rocznym. C ena za k aż­

dy obraz zł 8. Z a m ó w ie n ia na­

leży kiero w a ć do K O S M O S-VE R LA G

Krakeu. W eslrlng SB.

maszyny „ S in g e ra " , maszyny pisarskie, p e leto n y w a lizk o w e , elektryczn e, p ły ty , nakrycia sto-

W e r s i a w a , M a z o w i e c k o 11 m . 5 t e l . 2 - 7 4 9 9

Io w ę , p rzed m io ty ze srebra, p la ­ terow e, p o rc e la n ę , szkło, kry­

ształy, foto ap araty, przed m io ty dom o w eq o użytku. Duży w ybór oko licznościow ych praktycznych

upom inków

~ C e n t r o k o m i s ~ Kraków, G r o d z k a 9

W d o m u o b o k c o d z i e n n y c h z a j ę ć r K l p o w l a d a j g e n a p y t a ­ n i a m o ż n a p r z e r o b i ć S z k o ł ę I l a n d l o w . | i o t r z y m a ć ś w i a ­ d e c t w o u k o ń c z e n i a -jo p e ł ­ n y c h p r a w a c h . Z a p i s y p r z y j ­ m u j e i p r o s p e k t y w y s y ł a . S e k r e t a r i a t K o r e s p o n d e n c y j ­ n e j S z k o ł y H a n d l o w e j p r z y P u b l . K u p . Z a w o d o w e j S z k o l e w K e i c h s b o f , H o f f m a n o w e ) 3.

rzypusemy ze...

podczas z m y w a n ia z b iło a ie jedno z naczyń i r o z c ię liś m y

■obie przy tym palec. Jak to najlepiej opatrzyć ?____________

Czy może lak ? 3 ? A może lepiej H a n s a p la s te m elastycznym ?

Lepiej wziqć Hansaplast. Ten praktyczny opa­

trunek doraźny tamuje k r w a w ie n ie i działa odkażajqco. Znosi także z powodzeniem chw i­

low e zmoczenie.

WARSZAWA, PI

T E L E

DREWNIAKI

s z n u r ó w c e , s a n d a ł k i , s p o d y a r t y s t y c z n e p o l e c a F i r m a

„ S z c z e p k o - T o ń k o “

N a | w i ' k > > Y O l a ł Ii tIi w j I w y tw k n tł przykstdw da rykatastwa

• R Y B A K .

JERZY GORZKOW SKI

W a r i s i w t , P ia ia c k ia g o 17 ta l. 47O-7J

wysyła la za lk z a a ia a : wydalska, kaiawiatki. kaczykl, tyłk i, błystki, n a u k i s t w n a . ilacl 1 t. f . I a |- w ly k u y wykar. C a a y l a k r y c i a a

Caaaikl aa tadanla

Kupujemy g o t ó w k ę i płacimy najwyższe ceny za rzeczy tylko w pierwszorzędnym słanie, jak ubrania, ko­

stiumy, płaszcze letnie męskie i damskie, su­

kienki, kilimy, dywa­

ny, bieliznę pościelo­

wą, stołową i osobistą, maszyny do pisania, liczenia, szycia oraz inne, jakołeż sprzeda­

jemy p o cenach na­

prawdę < okazyjnych.

Sklep Używanych Rze­

czy, Kraków, Krakow­

ska 36.

F i l m ą i K in o a p a r a t y w ą s k o ta ś m o w e

8 —16 min. uraz wszelki sprzęt kinowy S P R Z E D A Ż — Z A M IA N A — KIJ PIN O

.lih u e t'

TRZECH KRZYZY 13

E O IN 8 5 7 - 1 0

P O Ł O Ż N A

R. Prusinowska, W arszaw a, N o ­ w o grodzka 31, m. 20, (ro ni, róg M arszałko w s kie j, le le lo n 950-75.

P rzyjm uje obe cnie cały d zie ń .

Z a m i a s t j e c h a ć d o W a r s z a ­ w y w y s t a r c z y n a p i s a ć d«»

s k r y t k i p o c z t o w e j 417. W a r ­ s z a w a C . 1. Z a ł a t w i ę w s z y s t ­

k o .

PORTRET K O L O R O W Y W RAA/IACH

z k a ż d e j f o t o g r a f i i . N a d e ś l l j f o t o g r a f i ę 10 z ł , o t r z y m a s z p o r - t r e t p r ó b n y r o z m i a r ó w 30 40 c m z a p o b r a n i e m p o c z t o w y m

30 z ł . L e c h . W a r s z a w a . W i l c z a 71.

S p ó łd zie ln i

w Generalnym Gubernatorstwie stoi w służbie

zabezpieczenia

wyżywienia ludności

Cytaty

Powiązane dokumenty

Zawierucha wojenna zataczając coraz szersze kręgi objęła ostatnio terytorium Indii i wzróciła znów uw agę św iata na ten niezw ykły kraj i jego duże

dziano, że ów potwór jest bardzo roztropny i dlatego nikt nie odważył się napadać na niego. Ponieważ jednak pokazywał się rzad­. ko, przeto podróżni

czaj blisko wybrzeży morskich lub na wyspach tworzą się szczeliny w głębi ziemi I na Jej powierzchnię wydobywa się rozżarzona płynna masa, zwa­.. na lawą

W świetlany krąg słońca wrzyna się czarna jak węgiel łarcza księżyca, posuwa się ona wyraźnie coraz bardziej, zasła­.. niając naszą gwiazdę dzienną,

A ciężka to była praca. W końcu ukazała się trumna, więc dobył resztek sił, odkopał, podważył wieko łopatę i zabrał się do bandażu.. Daremny trud. W

Gdy Boga usłyszała te słowa, nie mogła nic innego zrobić, tylko wysunęła się spod siołu ku przerażeniu wszystkich obecnych. Mała krewniaczkd tak się

proszę pani, ja stanowczo, albo oszaleję albo już oszalałem — przerwał jej gwałtownie Greń — boć wszakże moja wiedza nie może pogodzić się z tego

Pani Brignon, skarżąc się na ból głowy, przeszła do swego pokoju i niedługo potem panowie zostali sami. Niestety Henryk nie mógł udzielić żadnych informacji,