• Nie Znaleziono Wyników

Dlaczego Gustaw Herling-Grudziński bał się spotkać z Witoldem Gombrowiczem?

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Dlaczego Gustaw Herling-Grudziński bał się spotkać z Witoldem Gombrowiczem?"

Copied!
24
0
0

Pełen tekst

(1)

Marian Bielecki

Dlaczego Gustaw Herling-Grudziński

bał się spotkać z Witoldem

Gombrowiczem?

Teksty Drugie : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 3 (111), 88-110

2008

(2)

D laczego G u s ta w H e rlin g -G ru d ziń ski bat się

spotkać z W ito ld e m G o m b ro w ic z e m

?1

N iew ątpliw ie ścierają się tu dwa różne św iatopoglądy. (RWD, s. 325)2

S tosunki m iędzy G om brow iczem i H e rlin g ie m -G ru d z iń sk im jawią się dość tajem niczo. Relacja ta jest wszakże ciekawa zarów no ze względów h isto ry czn o lite­ rackich, jak i „biograficznych” . Pisarze p oznali się jeszcze w la tac h trzydziestych. H erlin g p rzy różnych okazjach przyznaje naw et, że należał do kaw iarnianego

gro-1 Tekst pow stał w ram ach sty p en d iu m F u n d acji na rzecz N au k i Polskiej (2006). 2 W odw ołaniach do tekstów i w ypow iedzi H e rlin g a-G ru d ziń sk ie g o stosuję

następujące skróty: SO - Skrzydła ołtarza. Opowiadania, C zytelnik, W arszaw a 2000; D P N I - D ziennik pisany nocą 1971-1972, C zy teln ik , W arszaw a 1995; D P N II -

D ziennik pisany nocą 1973-1979, C zytelnik, W arszaw a 1995; D P N III - Dziennik pisany nocą 1980-1983, C zytelnik, W arszaw a 1996; D P N IV - D ziennik pisany nocą

1984-1988, C zytelnik, W arszaw a 1996; D P N V - Dziennik pisany nocą 1989-1992,

C zytelnik, W arszaw a 1997; D P N V I - Dziennik pisany nocą 1993-1996, C zytelnik, W arszaw a 1998; D P N V II - Dziennik pisany nocą 1997-1999, C zytelnik, W arszawa 2000; GC - Godzina cieni. Eseje, C zytelnik, W arszaw a 1997; W ZM - Wyjścia

zm ilczenia. Szkice, W arszaw a 1998; BNM - B iała noc miłości. Opowiadania,

C zytelnik, W arszaw a 2002; N P P S S - Najkrótszy przewodnik po sobie samym, oprać. i przyg. do d ru k u W. Bolecki, W ydaw nictw o L iterack ie, K raków 2000; R W D -G. H erlin g -G ru d ziń sk i, W. Bolecki Rozm owy w Dragonei, oprać. W. Bolecki, „S zpak”, W arszaw a 1997; RW N - G. H erlin g -G ru d z iń sk i, W. Bolecki Rozmowy ę p w Neapolu, oprać W. Bolecki, „S zpak”, W arszaw a 2000; PP - R. G orczyńska Portrety

(3)

na adm iratorów autora Ferdydurke, a ich k o n ta k ty były całkiem zażyłe (D P N II, s. 78; RW D, s. 327; RW N, s. 175, 325; PP, s. 210-211). A jednak po w ojnie, m im o w spółpracy z paryską „ K u ltu rą ” p isarze nie odnow ili znajom ości. Tak to wygląda na p lan ie biograficznym , ale i płaszczyzna literack a pozostaje p odobnie nieoczy­ w ista. G om browicz nie w ym ienił w swoich tek stach autora Innego świata bodaj ani r a z u 3. Inaczej H erling: przejąw szy po G om brow iczu dziennikow ą ru b ry k ę w „K ul­ tu rz e ”, w spom inał starszego kolegę po piórze w ielokrotnie, ale te liczne uwagi są m ocno n iejednoznaczne i u k ła d ają się raczej w coś w ro d za ju ideowego po ró żn ie­ nia. Trzy razy pow ie zu p ełn ie otw arcie, że nie należy do bezkrytycznych apologe­ tów tw órczości G om browicza (D P N II, s. 71; D PN V II, s. 286; N P P S S , s. 26). C zę­ sto też i chyba z jakąś satysfakcją p rzy p o m in a o p in ię m a tk i Jeleńskiego, któ ra m iew ała w zwyczaju pow tarzać: „Wiesz, to jest dla m nie n iepojęte, że ta k i in te li­ g en tn y chłopak, jak te n mój K ocik, fantastyczny chłopak, zachwyca się tym g łu ­ p im G om brow iczem ” (N PPSS, s. 26; por. D P N III, s. 256; W Z M , s. 452).

Z astanaw iające jest zwłaszcza m ilczenie gadatliw ego na ogół G om browicza, zważywszy na obecność H erlinga w k ręgu paryskim . T rudno pow iedzieć, czy coś znaczy. Aby rzecz p rzy n ajm n iej w jakiejś części w yjaśnić, trzeba cofnąć się do ro k u 1938, poniew aż ta m w łaśnie nieoczyw iste zw iązki obu pisarzy m ają swoją p re h i­ storię. M am na m yśli pochodzącą z ro k u 1938 recenzję Ferdydurke4. Ju ż w incipi- cie te k stu H erlin g fo rm u łu je w yznanie, które tyleż określa specyfikę lekturow ych w rażeń po p rzeczy tan iu pow ieści, co p ro jek tu je strategię, jaka będzie już na stałe obowiązywać w jego stosunku do tw órczości (i osoby) W itolda G om browicza. Wy­ znaje więc, że daw no już nie czytał k siążki ta k pobudzającej in te le k tu aln ie, która jednocześnie w tej samej m ierze by „przym uszała do gw ałtow nych sprzeciw ów i oporów ”. N apisze też: „Tajem nica jej tkw i w n ieokiełznanym , żywiołowym ta ­ lencie - z jednej, a p roblem atycznej, m ocno problem atycznej te n d en c ji - z d ru ­ giej stro n y ” . Co znaczy w języku H erlinga „m ocno p roblem atyczna te n d e n c ja ”?

3 D w u k ro tn ie H erlin g pow ołuje się na M arię Paczowską, któ ra przekazała m u opinię G om brow icza, że to w łaśnie on pisze najp ięk n iej po polsku (RW D , s. 329; PP, s. 211). Ponadto pojaw ia się jedynie w listach do G om brow icza, w ym ieniony przygodnie przez K onstantego A. Jeleńskiego i Jerzego G iedroycia. Zob. Walka

o sławę. Korespondencja Witolda Gombrowicza z Konstantym A. Jeleńskim, François Bondym, Dominikiem de R oux, układ, przedm . J. Jarzębski, przyp. T. Podoska,

M. Nycz, J. Jarzębski, przekł. I. K ania, W ydaw nictw o L iterack ie, K raków 1998, s. 51 ',Jerzy Giedroyc - Witold Gombrowicz. Listy 1950-1969, wyb., oprać, i w stęp. A.St. Kowalczyk, C zytelnik, W arszaw a 1993, s. 298.

4 G. H e rlin g -G ru d ziń sk i Zabawa w „Ferdydurke”, „O rka” 1938 n r 2. W szystkie cytaty w kolejnych ak ap itach pochodzą z tego tekstu. N a recenzję zw rócili uwagę, o p a tru jąc in sp iru jąc y m i k om entarzam i: R. N ycz (,,Zam knięty odprysk św iata”.

O pisarstwie Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, w: Herling-Grudziński i krytycy. Antologia tekstów, wyb. i oprać. Z. K udelski, UM CS, L u b lin 1997, s. 90-93) i A. H o ru b ała

(.Herling-Grudziński. Kłopotliwy prymus, w: tegoż Marzenie o chuliganie, „C asablanca S tu d io ”, S taran iem Stow arzyszenia „D zikie P o la”, W arszaw a 1999, s. 180-181).

(4)

T endencja p roblem atyczna to - jak m ożna by przypuszczać, nie znając jeszcze całej recenzji - ten d en cja niepraw dziw a albo ten d en cja nie do przyjęcia ze w zglę­ dów ideologicznych. Z asadnicza płaszczyzna sporu dotyczy szeroko pojętej kw estii rep re z e n ta c ji. H e rlin g w ykorzystuje u sta le n ia A rtu ra S an d a u e ra 5, opisującego poetykę G om browicza jako tw orzenie pew nych hipotetycznych m odeli rzeczyw i­ stości, i w swoim u jęciu n ad a je tej poetyce rys w yraźnie m odernistyczny: a więc poetyka ta opiera się na figurze „uniezw yklenia” - jak u W iktora Szkłowskiego („Gom browicz z a s k a k u j e jakim ś dziw actw em ”), posiada znaczenie episte- m ologiczne („jest to zw iązek ustalający tylko c h a r a k t e r p o z n a w c z y ”), p rzydaje się do ró żnorakich rew izji („ma am bicje «zrobienia porządku» jeszcze na in n y m n ie lite ra ck im p o rz ą d k u ”). W szystko to wyda się H erlingow i bardzo p o d ej­ rzane: epistem ologiczny efekt utw oru - niew iarygodny, a autora in k lin acja do sub- w ersji - nieodpow iedzialna.

R ozw inięty w recenzji dyskurs opiera się - co z zadow oleniem k o n sta tu je H er­ lin g („A że już w pierw szych zd a n ia ch tych uwag p ad ł m otyw rozszczepienia [...], więc z konieczności [bardzo szczęśliwej] p osuną się one dalej po tych dwóch rów­ noległych to ra c h ”) - na figurze podw ojenia. L iczne są tu w szelkiego ro d zaju p rze­ ciw ieństw a, podw ójne zbieżności, b in a rn e ro zróżnienia, a naw et liczba i cyfra 2. Jest to niezw ykle w ażne, poniew aż m yśleniem w kategoriach opozycji naznaczone b ęd ą zarów no perspektyw a, w jakiej odczytana zostanie recenzow ana powieść, jak i strategia kolejnych p olem ik z G om browiczem . A także filozoficzne stanow isko G ustaw a H erlin g a-G ru d ziń sk ieg o w ogólności. O bjaw ionem u tu rysowi filozoficz­ nego i antropologicznego m yślenia, który dałoby się najkrócej określić jako skłon­ ność do poszukiw ania jakiejś b ardziej pew nej płaszczyzny rzeczyw istości czy eg­ zystencji, m ającej stanow ić podstaw ę w szelkiej aktyw ności człow ieka, H e rlin g p ozostanie bow iem w ierny i tę właściwość jego m yślenia b ędziem y obserwować w in n y c h jeszcze k ontekstach. Ale pora wrócić do om awianej recenzji. O tóż, jak sugeruje (niesłusznie raczej) recenzent, ideowa i poetologiczna ko n stru k cja Fer­

dydurke opiera się na w spółzależności dwóch rzeczywistości: „praw dziw ej” i „tej

obłożonej g ru b ą w arstew ką fałsz u ”. W stru k tu rę powieściowego św iata w pisana m ia ła b y być za te m opozycja p om iędzy rzeczyw istością praw dziw ą, tzn . pew ną em piryczną realnością istn iejącą poza czasem , h isto rią, przygodnością i rep rez en ­ tacją, i rzeczyw istością niepraw dziw ą, tj. fałszywą pow ierzchnią p rzem ijających zjaw isk, m ylących pozorów i p odejrzanych m o raln ie opisów. G om browicz, zam iast dążyć do uobecnienia czy odkrycia istniejącej obiektyw nie rzeczyw istości, w ykre­ ował świat niepraw dziw y i zdeform ow any, zam iast tworzyć referen cjaln y dyskurs w iernie przylegający do św iata i rzeczy, sfabrykow ał dyskurs pozbaw iony odn ie­ sień, sam ozw rotny, nieczytelny, n iejednoznaczny, n ie ek o n o m icz n y i niezgodny z n orm ą pow szechnej zrozum iałości.

6 Zob. A. S an d au er „Ferdydurke” po raz pierwszy, „Pion” 1938 n r 2; Szkoła mitologów.

Bruno Schulz i Witold Gombrowicz, „Pion” 1938 n r 5. Przedr. w: A. S an d au er

(5)

N a tym b ardzo pow ażnym w istocie zarzucie lista H erlingow ych p rete n sji się n ie w yczerpuje. P arafrazując powieściow y dyskurs, krytyk stw ierdzi, że fu n k cjo ­ now anie w k ultu ro w y m u niw ersum to nic innego, jak

nieodw ołalne zacieranie naszych w łaściw ych, w ew nętrznych rzeczyw istości przez n a rz u ­ canie nam sądów osób trzecich, n ieje d n o k ro tn ie zupełnie niezainteresow anych. Istnieje [...] pęd w nas do ślepego ładow ania się w przygotow ane przez otoczenie schem aty bez zastrzeżeń i bez w zględu na to, że gu b im y po drodze to, co n a m t y l k o jest właściwe. I tak grupow o p rzy jm u jem y opatentow ane już form y o dczuw ania, nie goniąc za form am i w łasnym i.

A jednak G om brow iczowskie podejrzliw e analizy kulturow ej alienacji b u d zą za­ niepokojenie H erlinga-G rudzińskiego. P rzypom ina tedy recen zen t, że ta krytyka k u ltu ry dotyczy „tego jej odcinka, k tó ry jest niejako fu n d am e n tem , w iązadłem trzym ającym zdobycze i osiągnięcia k u ltu ry w k u p ię , konw enansu społecznego, um ow y d w u stro n n ej” . Bez tej stabilnej podstaw y „własna praw da psychiczna jest ta k często zależna od kaprysu, zachcenia tylko [...] nie m oże w żadnym w ypadku służyć za podstaw ę racjonalnego d z ia ła n ia ”. H erlin g jest w praw dzie skłonny p rzy­ znać się, że jak wszyscy, m iew a „chw ile w ariackich pomysłów, opozycji psychicz­ nej o nic nie opartej i n iew ytłum aczonej”. Z araz jed n ak pospieszy dodać, że m yśli ta k ie należy w sobie tłu m ić i że przem oc zaw arta n ie u ch ro n n ie w takiej autocen- zurze „ma raczej w alor k o n struktyw nego” . Ten w alor w ynika stąd, iż - jak w ykła­ da w tym sam ym , norm atyw nym dyskursie recenzent - każdej subiektyw nej tezie „przeciw staw ia się w iara w i s t n i e n i e o b i e k t y w n y c h w a r t o ś c i , których załam yw anie się w poszczególnych osobow ościach jest tylko tych osobo­ wości p ryw atną spraw ą. [...] k u ltu ra opiera się na istn ie n iu ta k ich kanonicznych w arto ści”. M am y więc kolejne opozycje, jakie ch arak tery zu ją argum entację H er­ linga: o d różnienie tego, co społeczne i tego, co pryw atne, tego, co obiektyw ne i te ­ go, co stronnicze, tego, co konieczne i tego, co przygodne, tego, co odpow iedzialne i tego, co perw ersyjne. To, co pu b liczn e i uniw ersalne, m łody krytyk tra k tu je po ­ w ażnie i z w ielką troską, n ato m iast w tym , co indyw idualne, dostrzega jedynie sferę id io sy n k ra zji, p a rty k u la ry z m u , i w ydaje m u się to ryzykow ne i n iebezpieczne. W k onkluzji recenzent stw ierdzi, że Gom browicz poniósł klęskę potrójną: nie udało m u się „przyjąć rom antycznej, buntow niczej - pełnej ryzyka m etafizycznego p o ­ staw y”, nie uchw ycił „hum anistycznego sto su n k u do spraw lu d z k ic h ”, a jedynie „wyładował swój n iesłychanie skom pleksow any skład psychiczny, p ełen ukrytych obsesji i fo b ii” .

Jak łatw o zauważyć, przygodna recenzja n ap isan a przez dziew iętnastoletniego ledw ie krytyka stała się okazją do filozoficznego sp o ru o egzystencjalne i ideolo­ giczne pryncypia. M ożna b y pow iedzieć, że m łodem u H erlingow i-G rudzińskie- m u G om browicz przydał się do sform ułow ania w łasnego stanow iska filozoficzne­ go. Tak chyba jed n ak nie jest, przy n ajm n iej nie do końca. Owszem, G om browicz, przydaje się, jak to zwykle bywa, jako kon tek st dialektyczny, bardzo potrzebne negatyw ne odniesienie, ale nie do k rystalizacji swojego filozoficznego poglądu, lecz do jego p otw ierdzenia, gdyż do odczytania Ferdydurke H erlin g p rzystępuje

(6)

z gotową filozoficzną m atrycą, przygotow aną - jak m ożna przypuszczać - nie bez pom ocy ideowego m istrz a, klerka, L udw ika Frydego. Zapożyczony od Frydego pogląd na św iat i lite ra tu rę H erlin g w yrazi d o bitnie i precyzyjnie w ogłoszonym w ro k u 1945 artykule Pisarze i polityka (W ZM , s. 52-56), głosząc klerkow ski p o stu ­ lat zdystansow ania się wobec tego, co doczesne, przygodne, p arty k u larn e, społecz­ ne, i zw rotu k u tem u, co wieczne, niezm ien n e, uniw ersalne, p ozaludzkie, oraz zo­ bow iązując pisarzy do oddziaływ ania na życie społeczne, p o stu lat, k tó rem u pozo­ stanie w ierny do końca swojej drogi p isarskiej.

Jak w iadom o, W itold G om brow icz był zazwyczaj b ardzo zainteresow any od­ b io rem swoich tekstów i w ielokrotnie zaśw iadczał znajom ość k ry tycznoliterackich kom entarzy, także tych z m iędzyw ojnia. N iem n iej jednak nie zdrad ził się z w ie­ dzą o omówionej w łaśnie recenzji. H erlin g n ato m iast k ilk u k ro tn ie opow iada, że w urządzonym przez Gombrowicza konkursie jego recenzja Ferdydurke zajęła trzecie m iejsce, po F rydem i S andauerze (W ZM , s. 376; PP, s. 210). Ta spraw a interesu je n ie tylko m nie, sporo m iejsca pośw ięcił jej W łodzim ierz Bolecki w Rozmowach

w Dragonei, zadając pisarzow i szereg w nikliw ych p y ta ń odnośnie przedw ojennej

recenzji, późniejszego sp o ru o Zbrodnię i karę (o k tórym za chw ilę) i osobistych k o n ta k tó w z G om brow iczem . O dpow iedzi H erlin g a były w ym ijające i - m ożna odnieść w rażenie - zm ierzały do zn eutralizow ania polem icznego w ym iaru dawnej krytycznoliterackiej glosy, a m oże i zasugerow ania jej afirm atyw nego c h a rak te ru (RW D , s. 129, 301-302, 324; por. D PN V I, s. 155; W ZM , s. 472; N P P S S , s. 26). Bolecki nie daje jed n ak za w ygraną i p rzy p a rty do m u ru fakt nieodnow ienia z n a­ jom ości p isa rz tłu m a c z y ... lęk iem p rze d G om brow iczem . Swoje o sta tn ie z n im sp otkanie w spom ina tak:

C zasem przychodzi m i do głowy myśl, że ja zostałem po p ro stu przez niego straszliw ie o p arzony i że to m i zostało na całe życie. Było to wczesnym latem 1939 roku, W arszawa była już właściw ie w yludniona. [...] Była p ięk n a letn ia noc, nie u p aln a, usied liśm y na ławce w A lejach U jazdow skich. I w tedy on nie p y tan y zaczął opow iadać, jak jego z d a­ niem potoczy się zbliżająca się w ojna, było już zu p ełn ie jasne, że nie u n ik n ie m y wojny. To, co mówił, brzm iało napraw dę tak, jakby to była Sybilla K um ańska. N a m nie to z ro b i­ ło w strząsające w rażenie. Byłem w tedy d w u d z iesto letn im chłopcem , k tóry w praw dzie m iał swoją inteligencję i sceptycyzm , ale jed n a k był bardzo m łodym człow iekiem , który w ierzył, że Polska tak łatw o się nie podda. A G om brow icz przedstaw ił m i obraz Polski pokonanej i to pokonanej rów nocześnie przez dwóch wrogów, to znaczy przez N iem ców i przez Z w iązek Sowiecki, i zakończył to rzeczyw iście wieszczą refleksją, że jedyny spo­ sób, żeby się uratow ać od nowych czasów, które idą, żeby w nich ocaleć, to jechać do A m eryki Południow ej i paść byki. [...] Jak b y się coś zawaliło. M n ie się zdaje, że od tego czasu, po tym o p arzen iu , ja po p ro stu bałem się spotkać z G om brow iczem . (RW D , s. 327- -328; por. D P N II, s. 78-79; PP, s. 210-211).

O kazja do naw iązania k o n ta k tu n adarzyła się w ro k u 1946. H erlin g p aro k ro t­ nie w spom inał, że to on listow nie zaprosił wówczas G om brow icza do w spółpracy z „ K u ltu rą ” (D PN V I, s. 194; RW D , s. 327; PP, s. 202). Ten jednak n igdy tego nie p otw ierdza i przedstaw ia nieco in n ą w ersję pierw szych k ontaktów z paryską re­ dakcją. Tak czy inaczej, w ro k u 1971 H erlin g zaczyna publikow ać w „K u ltu rze”

(7)

D ziennik pisany nocą. P rzejęcie ru b ry k i „po” G om brow iczu m iało, jak się zdaje,

ch a rak te r n ie u ch ro n n ie konfrontacyjny. N ależy jed n ak od raz u pow iedzieć, że ar­ tystyczny w pływ autobiograficznego stylu G om browicza w zasadzie nie w chodził w grę w żadnej m ierze. N iew iele chyba ryzykując, m ożna by rzecz sform ułow ać bardziej jeszcze dobitnie: H erlin g -G ru d z iń sk i nie znajdow ał w tw órczości G om ­ brow icza niczego p o d tym w zględem in sp iru jąceg o 6. D latego to nie kw estia arty­ stycznej zależności jest p rzede w szystkim p rze d m io te m tro sk i H erlin g a -G ru d ziń - skiego w m om encie przejm ow ania m iejsca w „K u ltu rze” po G om brow iczu, ale ra ­ czej w pływ n ie b ezp ieczn y ch m iazm ató w jego m yśli. P am ięć o przed w o jen n y m p o ró żn ie n iu jest najw yraźniej żywa, niezgoda na G om browiczowskie p rzesłanie w ciąż rów nie silna, a ew entualność artystycznej n iesam o d zieln o ści okazuje się czym ś m niej niebezpiecznym od zagrożenia ideowego, od w ystaw ienia na Gom- brow iczow ski n ih iliz m (w słow niku H erlinga to określenie obraźliw e). W celu za­ bezpieczenia się au to r Innego świata dokonyw ał będzie n ie zm ien n ie tej samej rze­ czy, co w ro k u 1938, będzie m ianow icie proponow ał pew ną in te rp re tac ję G om bro- w iczow skich w izji rzeczyw istości i p o d m io tu i opatryw ał ją krytycznym k o m e n ta­

6 W pływ G om brow icza na lite ratu rę polską m ocno interesow ał H erlinga.

W ypow iedział się na ten tem at nieom al w prost, sprow okow any lek tu rą rozdziału książki H o ru b aiy (Sztafeta szyderców, czyli lustrowanie Gombrowicza, w: tegoż

Marzenie o chuliganie, s. 9-34), pośw ięconego artystycznej recepcji G om brow icza.

H erlin g zaczyna przychylnie, od obrony szkicu H orubaiy, k tóry odczytany na F estiw alu G om brow iczow skim w R adom iu został tam n iezbyt dobrze przyjęty. D alej jest trochę inaczej, tru d n o bow iem przeoczyć pew ną dw uznaczność, z jaką d iary sta om aw ia zag ad n ien ie w pływ u G om brow icza. N ib y więc ten w pływ jest kw estią bezdyskusyjną, ale oto okazuje się, że o g raniczoną w yłącznie do pisarzy, „których - posługując się ty tu łem eseju K ołakowskiego - w olno nazwać

« kapłanam i»” (D P N V II, s. 285). Tak w idzi spraw ę H erling: G om brow icz, owszem, był in sp irac ją dla polskich pisarzy, ale tylko tych, którzy próbow ali dokonać ek sp iacji po kom unistycznym akcesie: „G om brow icz jako pisarz, i to p isarz bez skazy (z w yjątkiem «patriotycznego» oskarżenia o dezercję w roku 1939), swoją sztu k ą p isarską, czerpiącą soki żywotne z szyderstw a i groteski, w skazał nieszczęsnym eks-kapłanom drogę w yjścia z kapłańskiego blam ażu. Praw odaw cy socrealizm u, w yśm iew ani jaw nie czy po cich u przez czytelników , rzu cili się do m ałpow ania «trefnego» pisarza z B uenos A ires. [...] B randys sw oim i Wariacjami

pocztowymi do pewnego sto p n ia oczyścił się z żałosnych Obywateli. A ndrzejew ski

całą serią drw iących utw orów podniósł w ykołow aną «głowę papierow ą» znad zakłam anego Popiołu i diamentu. M ałpow ali G om brow icza także in n i. Doszło w ręcz do gom brow iczow skiego z n ak u rozpoznaw czego głupców, k tórzy dali się kiedyś nabrać na szam erow ane bogato szaty kap łań sk ie, o parzeni, w ykpiw ani, puszczali teraz znaczące oko w stronę M istrza i jego w ciąż liczniejszych czytelników ” (D P N V II, s. 285-286; por. W ZM , s. 375-376). W d ru g im tom ie d iariu sza H erlin g stw ierdził: „pow ierzchow ne m ałpow anie stylu G om brow icza zatacza coraz szersze k ręg i” (D P N II, s. 290), a filiacje do strzeg ał w Kompleksie polskim K onw ickiego (D P N II, s. 291), Jeziorze Bodeńskim D ygata (W Z M , s. 126-127), Drewnianym koniu B randysa (W ZM , s. 150), Cesarzu K apuścińskiego (D P N II, s. 436).

(8)

rzem , u trzy m an y m zwykle w języku m oralności. Czy m ożna tu jed n ak w ogóle m ówić o literac k im wpływie? W horyzoncie m yśli H arolda Blooma na pew no tak, gdyż jest on skłonny mówić o naśladow nictw ie także w sytuacji polem icznego od­ n iesien ia się do p re k u rso ra 7. G dybyśm y jednak m im o wszystko chcieli opisać tę sytuację za pom ocą kateg o rii Bloom a, to przydając efektow nym m etaforom am e­ rykańskiego uczonego nieco dosłow ności, m ożna by pow iedzieć, że H erlin g -G ru ­ dziński, czytając G om browicza, przechodzi od etap u clinamen, czyli „błędnej in ­ te rp re ta c ji” tekstów p rek u rso ra w celu przeprow adzenia korekty n iek tó ry ch jego przesłań, poprzez dokonaną w perspektyw ie m oralnej ich d e m o n i z a c j ę , do jakiegoś osobliwego i n iepełnego osiągnięcia fazy apophrades, a więc swoistej n ie­ w dzięczności, kiedy to m istrz m ów i już nie w łasnym językiem , kiedy świeci św iat­ łem w yłącznie odbitym od ucznia. N ie jest to chyba jed n ak - przy n ajm n iej z p e r­ spektyw y G om brow icza - św iatło najlepsze. H erlin g czyni w szystko to tak szybko, że om al niepostrzeżenie, w skutek czego m am y niew ielką zgoła szansę na stw ier­ dzenie, co w istocie w ydawało m u się w pisarstw ie G om brow icza interesu jące czy w ażne. O siągnąw szy to m iejsce, nie m ów i jed n ak tego sam ego, co G om browicz, d okładnie m u zaprzecza, gdyż w ykonany ru c h był od p oczątku gestem czysto n e­ gatyw nym , p o trzeb n y m do sam ookreślenia. Znów bow iem , ta k jak p rze d w ojną, G om brow icz nie przydaje się do k rystalizacji czy m odyfikacji św iatopoglądu, ale do jego p otw ierdzenia, gdyż poglądy H erlinga na te m at konw encji p isan ia a u to ­ biograficznego były u stalone już wtedy, gdy G om browicz dopiero przystępow ał do p isa n ia Dziennika, o czym zaśw iadcza szkic o d ia riu sz u Sam uela Pepysa z ro k u 1953 (GC, s. 61-77).

N a dwa pow iązane ze sobą zasadnicze sposoby H erlin g -G ru d z iń sk i będzie p ro ­ w adził w Dzienniku pisanym nocą swoją p olem ikę z G om browiczem . Pierw sza z tych tak ty k to eksplicytne kom entarze jego tw órczości8, druga to konstruow anie poety­ ki diariusza w opozycji do Dziennika G om brow icza9. W śród w ielu znaczeń

tytuło-H. Bloom L ęk przed wpływem. Teoria poezji, przei. A. B ielik-R obson, M. Szuster, U niversitas, K raków 2002, s. 76.

Te przygodne przyw ołania m iew ają różny w ydźwięk, byw ają przyjazne, obojętne lub złośliwe: D P N I, s. 51, 69, 78, 200; D P N II, s. 42, 199, 237, 254, 290; D P N III, s. 19, 43, 46, 53, 126, 254-257; DPNIV, s. 15, 115, 169, 205, 232, 253, 315; DPNV, s. 46, 155, 165-167, 223, 225, 234, 395, 425; D P N V I, s. 66, 114-116, 124, 200, 217, 223, 418, 566, 572, 578, 673, 680; D P N V II, s. 81, 94, 170-171, 293, 318, 319, 328; BNM , s. 387. Zob. też W ZM , s. 88, 319, 367, 374-377, 412, 467, 469; RW D , s. 23, 78, 142-143, 147, 311, 324; RW N , s. 92, 130, 133, 175, 189, 298; E. Sawicka Widok z wieży. Rozmowy

z Gustawem Herlingiem-Grudzińskim, M ost, W arszaw a 1997, s. 22, 23, 114. Łatw o

zauważyć, że G om brow icz przydaje się sporadycznie zwłaszcza wtedy, gdy H erlin g chce się wyrazić krytycznie lub złośliwie.

Z asad n icza odm ienność autobiograficznych strategii obu pisarzy była oczywiście w ielokrotnie zauw ażana: M. W yka N asz wiek według Herlinga-Grudzińskiego oraz B. Z ieliń sk a „Dziennik pisany nocą”. Legenda i rzeczywistość, w: Etos i artyzm.

(9)

wej fo rm u ły jedno w skazuje po lem iczn ie na ideow o-literackiego a d w e rsa rza10. P onadto w szystkie w łaściw ie m e talite ra ck ie kom entarze na te m at poetyki D zien­

nika pisanego nocą sytuują się w najczęściej sform ułow anej eksplicytnie opozycji

do Dziennika G om browicza. Jako pierw sze na m yśl przychodzi n ajbardziej znane w yznanie H erlinga, w któ ry m te n opisuje swój ideał dziennikow ego p isan ia jako notow anie konw ulsji „h isto rii spuszczonej z ła ń c u c h a ” (określenie Jerzego Stem ­ pow skiego) przez „obserw atora i k ro n ik a rz a ”, niebacznym ru ch e m zaznaczające­ go gdzieś na m arginesie swą sygnaturę (D P N II, s. 388-389). Ta deklaracja tylko p o średnio dotyka G om brow icza, w arto jednak dodać, że w ym iar anty-G om brow i- czow ski H erlin g nad ał jej we w stępie do Dziennika pisanego nocą 1984-1988, gdzie z ap ro b a tą odnotow uje rad y k a ln e przeciw staw ienie tej m e talite ra ck ie j fo rm u ły

D ziennikow i G om brow icza, k tó reg o d o k o n ał w re c e n z ji K o n sta n ty A. Je le ń sk i

(DPNIV, s. 6). O wiele więcej m ówi p isarz wcześniej:

N ie lubię w ogóle d zienników zbyt osobistych. Praw ie zawsze n arzu cają au to ro m reguły gry, nad którym i stopniow o, k ro k po kroku, zaczyna panow ać przyszły czytelnik. Do tw arzy mi z tym? A z tym? Jęknąć głośno? Przyciszyć jęk? Z o stanie to dostrzeżone? Z a ­ angażow ać się głębiej? Jeśli pow iedziało się „a”, trzeba pow iedzieć „b ”? Ja k w yglądam w takim u staw ieniu rzeczy? W człow ieku istnieje i pow inna istnieć strefa, gdzie n ik t prócz Boga nie p o trafi i nie m a praw a go dosięgnąć. P aradoksalnie, d z ie n n ik dobry, czy w każ­ dym razie w art czytania, jest ten, w którym p isarz wysuwa tylko co pew ien czas czułki ze skorupy. I n a ty ch m iast je chowa. K iedy wyłazi ze skorupy cały, staje się całkow icie bez­ bronny, m ów iony przez innych. M aksym alna szczerość jest w lite ra tu rze w yobrażalna, dopóki korzysta z licencji osoby trzeciej albo pierw szej osoby um ow nej. [...] bywa że d z ie n n ik św iadom ie i z góry przyjm uje reguły gry, rozgryw a je sam jako tem at. W tedy zam ienia się w swoisty pojedynek pisarza z innym i: przeciw deform acji z zew nątrz, o w łas­ n ą „nagość” lub „autentyczność”, któ ra nigdy zresztą nie zostaje w pełn i odsłonięta, bo

pń m o - zn an a jest m gliście, secundo - boi się n azw an ia” (D P N II, s. 96-97; por. D P N II,

s. 22-23,450; D P N III, s. 167-168; DPNIV, s. 188; D P N V II, s. 58,166-168; W ZM , s. 476; R W D , s. 333-362; RW N, s. 333).

s. 145; 177; Z. A dam czyk Diarysta na służbie publicystyki i literatury, w: tegoż Dziennik

jako wyzwanie. Lechoń, Gombrowicz, Herling-Grudziński, Parol, K raków 1994, s. 122,

124; K. P om ian Herling-Grudziński - emigracja heroiczna oraz K.A. Jeleński Portret

dekady z wizerunkiem autora w lewym rogu i Źródło światła w pisarskim podziemiu, w: Herling-Grudziński i krytycy, s. 31, 324, 327, 339-340; Z. K udelski Studia

o Herlingu-Grudzińskim. Twórczość - recepcja - biografia, T N KUL, L u b lin 1998,

s. 139, 175; M. C zerm iń sk a Autobiograficzny trójkąt. Świadectwo, wyznanie i wyzwanie, U niversitas, K raków 2000, s. 24, 44-47, 50; E. B ieńkow ska Pisarz i los. O twórczości

Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, Z eszyty L iterack ie, W arszaw a 2002, s. 10-11, 33, 37,

88-89, 147; W. Bolecki Ciemna miłość. Szkice do portretu Gustawa Herlinga-

- Grudzińskiego, W ydaw nictw o L iterack ie, K raków 2005, s. 101.

10 K. A dam czyk Diarysta na służbie..., s. 124; K.A. Jeleński Źródło św ia tła ..., s. 340. C hodziłoby o n astęp u jący au to k o m en tarz Gom brow icza: „Trudność na tym polega, że piszę o sobie, ale nie w nocy, nie w sam otności, tylko w łaśnie w gazecie i w śród lu d zi” (W. G om brow icz Dziennik 1953-1956, W ydaw nictw o L iterack ie, K raków 1986, s. 57).

(10)

M ożna by odnieść w rażenie, że ta d eklaracja jest b ardzo gom brow iczow ska. Za pom ocą dyskursu, w k tórym pobrzm iew ają idiom i trik i z Ferdydurke i Dziennika, H erlin g p o d ejm u je i rozw ija dwa tem aty, któ re były specjalnością G om browicza - au to tem aty z m i te k stu a ln ą autokreację. Tak je d n ak nie jest. W ygląda to raczej tak, jakby z G om brow iczem za pom ocą jego reto ry k i polem izow ał, bow iem ten au totem atyczny dyskurs oparty jest na założeniach, których au to r Fredydurke nie podzielał. C hodzi nie tylko o w yraźnie zaznaczoną nieufność do autokreacyjnego w ym iaru diariuszow ego pisania. Rzecz raczej w tym , iż stru k tu ra p o d m io tu opisy­ wanego tu ta j przez H erlinga m a ch a rak te r b in a rn y i opiera się na opozycji „for­ m y” i „treści” czy „pow ierzchni” i „głębi” . „F o rm a” i „pow ierzchnia” przychodzą z zew nątrz i stanow ią zagrożenie dla głębinow ego w ym iaru podm iotow ości („au­ tentyczności” i „nagości”), który jest n ie zn a n y i pozostaje niewyrażony.

H e rlin g -G ru d z iń sk i w D zienniku pisanym nocą polem izow ał z G om brow iczem w ielokrotnie i n ie tylko o poetykę p isan ia autobiograficznego. Przew ażnie te spo­ ry m iały ch a ra k te r fundam entalny. Tak było chociażby w p rzy p a d k u dyskusji na te m at Gom browiczow skiej in te rp re ta c ji Zbrodni i kary11. Poróżnienie to jest spo­ rem o pryncypia nie tylko z uw agi na rangę tw órczości D ostojew skiego dla autora

Skrzydeł ołtarza, lecz z tej p rzede w szystkim przyczyny, że znow u dotyczy kw estii

odm ienności antropologii obu pisarzy, w szczególności poglądów na kw estię po d ­ m io tu czy - m ówiąc b ardziej w prost - m odelu człowieka. D latego te m at te n b ę­ dzie pow racał w ielo k ro tn ie (por. D P N I, s. 195-196; D P N II, s. 243-244; DPNV, s. 460-461; RW D, s. 324-327). Tę polem ikę H erlin g zaczyna b ardzo rzeczowo. Pisze, że p o d łu g w ykładni G om browicza w Zbrodni i karze nie rozgrywa się „d ram at su­ m ie n ia w k la sy c z n y m , in d y w id u a lis ty c z n y m tego słow a z n a c z e n iu ” (D P N I, s. 140). K onsekw encją tej okoliczności jest niem ożność przeżycia w yrzutów su­ m ien ia przez R askolnikow a, dla którego jedynym p ro b lem em będzie w tej sytuacji p rzykra św iadom ość niepow odzenia transgresyjnego przedsięw zięcia. P arafrazu ­ jąc H erlinga p arafrazującego G om brow icza, m ożna by pow iedzieć, że R askolni- kow nie m a sum ien ia, nie m a sum ien ia w tradycyjnym , indyw idualistycznym sty­ lu. Posiada in n y rodzaj sum ien ia i au to r Dziennika pisanego nocą pisze o n im tak:

Z aczyna się w nim (Raskolnikow ie) krystalizow ać poczucie winy, w idzi już teraz po tro ­ sze siebie oczam i innych, i trochę już jako zb ro d n iarza, przekazuje myślowo ten obraz otoczeniu, stam tąd w raca spotęgow ane odbicie i potępienie. Ale czy to w łasne sum ienie Raskolnikow a? Skądże znow u, to szczególne sum ienie pow stające i w zm agające się m ię­ dzy lu d źm i, w system ie odbić. (D P N I, s. 140)

Zarów no przyw ołana przez H erlinga G om browiczow ska form uła system u „odbić praw ie zw ierciadlanych”, jak i opis m e ch a n izm u „k o n stru o w an ia” sum ienia

pro-11 Por. W. Bolecki Ciemna miłość..., s. 65-70; T. S ucharski Dostojewski Herlinga-

-Grudzińskiego, U M CS, L u b lin 2002, s. 162-164; J. O le jn iczak Epizod: Herling- -Grudziński - Gombrowicz - Dostojewski, w: Spotkanie. Księga jubileuszowa dla Profesora Aleksandra Wilkonia, red. M. K ita, B. W itosz, UŚ, Katowice 2005, s. 294-302. Zob. też

(11)

tag o n isty Zbrodni i kary przyw odzą na m yśl teorię w ładzy M ichela F oucault, który - jak tw ierdzą n iek tó rzy - był b lisk i G om browiczowi (albo na odw rót), a którego H erlin g podszczypyw ał za postaw ioną w Historii seksualności hip o tezę rep resy jn o ­ ści „woli praw d y ” (D P N III, s. 284). Jak w iadom o, fra n cu sk i uczony przekonyw ał, że w ładza nie jest czymś, co istn ieje w postaci scentralizow anego ośrodka, ale jest w ielością stosunków, układających się w m niej lub bardziej stabilne układy i stru k ­ tu ry insty tu cjo n aln e, opierające się na norm atyw nych zasadach, niosących ze sobą tak ą czy in n ą skalę przem ocy12. Taka w ładza p ro d u k u je to, co G om browicz n a ­ zwał sum ieniem , a co F oucault rozpoznaw ał w n eu tra ln y ch , zdaw ałoby się, k ate­ goriach hum anistycznego dyskursu, ta k ich jak: „dusza”, „jaźń”, „p o d m io t”, „czło­ w iek” czy „jed n o stk a”, i co określał jako efekt dyscyplinującej p rak ty k i „ujarz­ m ia n ia ” („assM/ettissement”) 13.

Taka w izja jest dla autora Dziennika pisanego nocą ze względów m oralnych nie do przyjęcia. H erlin g przek o n u je, że choć b o h ater pow ieści D ostojew skiego w isto­ cie podlegał m iędzyludzkiej presji, to był tego n ajzu p ełn iej świadomy. I n te rp re ta ­ cja G om brow icza jest więc redu k cy jn a - i to w podw ójnym sensie. N ajp ierw d la te ­ go, że stanow i n ie u p ra w n io n e i stronnicze w pisyw anie D ostojew skiego w schem at w łasnej antropologii. W ówczas Zbrodnia i kara jest „tylko pow ieścią o no rm ach w spółżycia społecznego, h isto rią ad a p ta cji przestępcy do kodeksów postępow ania przyjętych przez zbiorow ość” (D P N I, s. 141-142). Ale w ykładnię tę H erlingow i tru d n o zaakceptow ać p rzede w szystkim dlatego, że uniem ożliw ia ona dostrzeże­ n ie dojrzew ania b o h atera „do spojrzenia na siebie oczam i Boga” (D P N I, s. 142). Jak ie m iałoby to być spojrzenie? H erlin g tłum aczy, że nie chodzi o kw estię naw ró­ cenia, która u D ostojew skiego jest ledw ie naszkicow ana, ale o „św iadom ą p o trze­ bę zaczepienia swojego «ja» (nad «otchłanią») o coś odeń wyższego” (D P N I, s. 142). Tym czym ś m iałyby być - w edług H erlin g a - dla G om browicza: „kościół m iędzy­ lu d z k i”, dla D ostojew skiego: Bóg, stanow iący „wartość ab so lu tn ą i n ie z m ie n n ą ” (D P N I, s. 142). U G om browicza człow iek jest jed n ak „m gław icą”, u tk a n ą z relacji m iędzy lu d zk ich , której „wszystko w olno” (D P N I, s. 140), a jego sum ienie k ształ­ tu je się w system ie „odbić praw ie zw ierciadlanych” (D P N I, s. 140), które n iestety n ie odsyłają poza siebie, do czegoś, co byłoby czym ś innym niż one same.

12 M. F o u cau lt Historia seksualności, przei. B. B anasiak, T. K om endant, K. M atuszew ski, w stęp. T. K om endant, C zytelnik, W arszaw a 2000, s. 71-117. 13 M. F o u cau lt Nadzorować i karać. Narodziny więzienia, przekl. i posl. T. K om endant,

A letheia-S pacja, W arszaw a 1993, s. 30-37, 154, 368-369; tegoż Historia seksualności, s. 13-139. O tych kw estiach u G om brow icza piszę w książce: Interpretacja i płeć.

Szkice o twórczości Witolda Gombrowicza, PW SZ AS, W ałbrzych 2005, s. 85-114.

G odzi się w spom nieć, że F o u c au lt pojaw ił się jeszcze w Rozmowach w Neapolu przyw ołany przez Boleckiego na m arginesie „foucaultow skiego” (bo podejm ującego kw estię in sty tu cjo n aln ej organizacji losów jed n o ste k cierpiących na „choroby psychiczne”) opow iadania Schronisko lunatyczne (au to r jed n ak sugestii nie podjął [RW N, 286]).

(12)

Spór dotyczy zatem m odelu człow ieka i jego nieodzow nych upraw om ocnień. H erlin g zapytuje o gw arancję „autentyczności” i możliwość izolującej auto n o m ii człowieka (bycia „sam na sam ” [D P N I, s. 142]), co chyba trzeba rozum ieć jako zw ieńczoną sukcesem próbę bycia bliżej siebie, bliżej swoich słów, m yśli, uczuć, i, w ogólności, jako zapew nienie praw dziw ej, n iezm iennej i nierelacyjnej tożsam o­ ści p odm iotu, poręczającej m oralną stronę w szelkich jego poczynań i decyzji. Tym ­ czasem przeprow adzona przez G om browicza d ekonstrukcja p o d m io tu m a daleko idące i całkiem groźne konsekw encje: pozbaw ia podstaw y koniecznej do ukonsty­ tuow ania p arad y g m atu m oralnego. D latego też, jak to stw ierdzi H erlin g na ko ­ niec om aw ianej po lem ik i, G om brow iczow ski p o stu lat au to k re ac ji w ym ierzonej subw ersyw nym gestem we w szelkie form y kolektyw nych tożsam ości jest czymś pustym , n ie p o trzeb n y m i faktycznie niem ożliw ym . Taki w niosek w ydaje się zro ­ zum iały i uzasadniony. W przyjętej przez H erlin g a perspektyw ie zainteresow a­ nie, jakie G om brow icz k o nsekw entnie objaw iał wobec k o n te sta cji kulturow ego dyskursu, m u si się wydawać jałowe i niestosow ne. Jałow e dlatego, że zam iast być zaabsorbow anym tw órczą ideową pracą G om brow icz m iotał się w m niej istotnej, zafałszow anej sferze. N iestosow ne, poniew aż poczynania te były rów noznaczne z godzeniem w fu n d am e n ty kulturow ego p o rzą d k u i o słabianiem g o 14.

I

4

Przyjęciem takich w łaśnie założeń filozoficzno-ideow ych trzeba by tłum aczyć parę innych jeszcze sporów H erlin g a-G ru d ziń sk ieg o , na przy k ład niezgodę na przesiania Tadeusza Borowskiego i A leksandra Zinow iew a. S trategia Borowskiego H erlingow i w ydaje się pochopna, n ieu zasad n io n a i cyniczna, bow iem opiera się na

dem askow aniu czegoś, czego dem askow ać nie należało, a co w ypadało jedynie w iernie opisać. K onsekw encją takiej operacji byio pozbaw ienie „człow ieka człow ieczeństw a” (W ZM , s. 193) i uczynienie „z zasad życia obozowego syntetycznej m in ia tu ry praw rządzących św iatem w olności” (W ZM , s. 194). Por. J. Błoński Borowski i Herling. Paralela; T. D rew now ski Fałszywa paralela, w: Herling-

-Grudziński i krytycy..., s. 215-228; S. B uryia Wokół rzeczywistości koncentracyjnej - spór Herlinga-Grudzińskiego z Borowskim, w: tegoż Prawda mitu i literatury.

0 pisarstwie Tadeusza Borowskiego i Leopolda Buczkowskiego, U niversitas, K raków

2003, s. 294-315. W kw estii poglądów na przyczyny H o lo k au stu Borowski (jak 1 G om brow icz) bliższy byiby ustalen io m Z yg m u n ta B aum ana - którego zresztą H erlin g nie om ieszkał skrytykow ać za tezę, m ów iącą, że „okrucieństw o m a źródła społeczne, a nie ch arak tero lo g iczn e ” (D PN V I, s. 490). Ja k w iadom o, B aum an w książce Nowoczesność i Zagłada (przei. F. Jaszu ń sk i, B iblioteka K w artalnika „M asada”, W arszaw a 1992) b ro n i poglądu, że obozy koncentracyjne stanow iły pro stą konsekw encję realizacji kluczow ych, w yrastających z d u ch a ośw ieceniowego dążeń nowoczesności, w szczególności idei nowoczesnego iad u (państw a, m iasta) - z niezaw odnym ap aratem adm in istracy jn y m , zin sty tu cjo n alizo w an ą w ładzą, zaplanow anym podziałem pracy oraz technologiam i k ontroli, selekcji i u zasadnionej przem ocy, pow stałego w o p a rciu o w ażne dla m yśli nowoczesnej kryteria: funkcjonalności, w ydajności i ekonom iczności. D la H erlin g a taki pogląd byi jed n ak n ieu p raw n io n ą i n iebezpieczną g eneralizacją, a cyw ilizacja

ko ncentracyjna - ab erra cją na tle rozw oju cyw ilizacji zu p ełn ie ak cy d en taln ą (RW N, 00 s. 166), choć n ie tru d n o zauw ażyć, że Inny świat, w brew tytułow ej m etaforze, raczej

(13)

W intelek tu aln y ch konstru k cjach H erlinga-G rudzińskiego m ożna by dopatrzyć się dwóch dialektycznych posunięć: hipostazow ania tożsam ości p o d m io tu (czło­ w ieka) i opisyw ania go w b in arn y ch , w yraźnie zhierarchizow anych kategoriach, przy użyciu języka m oralności. O pozycja pom iędzy człow iekiem autentycznym , tzn. ta k im , k tó ry m a dostęp do głęboko skrytej, n a tu ra ln e j i praw dziw ej istoty swej tożsam ości, dającej się też odnieść do jakiegoś celu, przyczyny czy realności istniejącej poza nim , a człow iekiem w yalienow anym , czyli tym , k tó ry tego dostę­ p u jest pozbawiony, czy - mówiąc jeszcze inaczej - dom niem yw anie pewnej przy­ rodzonej, esencjalnej podstaw y ludzkiej tożsam ości, obecnej p rze d m yślą, słowem, tek stem , nie są w tym w ypadku przypadkow ą fig u rą myślową czy okazjonalną in ­ te le k tu a ln ą k o n stru k cją pisarza. P rześw iadczenie o tym , że istn ieje pew na n ie ­ zm ien n a jakość, stanow iąca dla p o d m io tu podstaw ę czy raczej czyniąca w łaśnie z p o d m io tu (który w tej perspektyw ie zawsze jest pierwszy) rodzaj fu n d am e n tu , zn ajduje w sparcie w tej samej platońskiej binarnej strukturze, którą H erlin g w 1938 ro k u wpisywał w Ferdydurke i w któ rą nie przestaw ał wierzyć w latach późniejszych. R yszard N ycz określił tę k o n stru k cję jako przeciw staw ienie rzeczyw istości „jaw­ nej, lecz pozornej, oraz istotnej, lecz ukrytej. [...] rzeczyw istości «surowej i doty­ kalnej», a także dotkliw ej (bo przynoszącej ból i cierp ien ie), oraz «innego w ym ia­ ru» rzeczyw istości, «innej realności», zarazem niezniszczalnej i nie do uchw yce­ n ia ” 15. H e rlin g -G ru d z iń sk i był oczywiście św iadom y filozoficznych założeń swo­ jego stanow iska literack ieg o i k ry tycznoliterackiego. W D zienniku pisanym nocą pow ie na przykład, z pew ną dozą zw ątpienia, że pojaw iające się na m u rac h napisy

p otw ierdza diagnozy B aum ana. Podobnie Zinow iew a teoria homo sovieticus z książki

Świetlana przyszłość nie może być praw dziw a, bo - ja k dow odzi H erlin g - au to r nie

dopuszcza m yśli o tym, że w ż y c iu społecznym decydującą rolę odgryw ają „czynniki em pirycznie niepoznaw alne, nieprzew idyw alne i na pozór nie istn ie jąc e ” (RW D, s. 16), a także m yli dwie zasadnicze sfery składające się na stru k tu rę p odm iotu, a więc to, co stanow i n a tu rę człow ieka, „ten rdzeń, k tóry nazyw am y

człow ieczeństw em ”, i to, co jest narzucone przez ustrój sow iecki („pewne obyczaje, pew ne o d ru ch y czy zachow ania” [RW D, s. 16]). K ilk ad ziesiąt stron dalej H erling relacjonuje swój spór z M ichałem H ellerem o koncepcję Zinow iew a i w tedy przekonuje - za K afką - o istn ie n iu w człow ieku „tw ardego ją d ra ”, „którego n ik t i nic nie potrafi zniszczyć” (RW D , s. 53; por. RW D , s. 59-61, 63; D P N I, s. 126; D P N II, s. 257-258; D P N V II, s. 55). Ten arg u m e n t pojaw ia się u H erlin g a n ad er często, w różnych postaciach i zwykle pod czyim ś p atro n atem . Tak na przykład u O rw ella, Sołżenicyna i Szałam ow a będzie to „dusza”, jedyny „p u n k t o poru pod rząd am i to ta lita ry z m u ” (D PN V I, s. 57; por. D P N II, s. 394, D P N III, s. 281; DPNV, s. 229; D P N V I, s. 493, 557; GC, s. 473, 476, 480; R W D , s. 91; RW N , s. 16; N P PS S, s. 66-67). U Borowskiego z kolei „ ją d ra ” (duszy) b ra k (D P N II, s. 186). C zym jest - w edle H erlin g a - „ d u sza”? O dpow iedzi są klasyczne: jest to „wszystko to, co w nas jest poza ciałem ” (RW N, s. 15), to coś „w człow ieku, czy może poza nim , [...] coś niem aterialn eg o , coś, czego on sam nie może uchw ycić i czego nigdy nie uchwyci, ale co stanow i o jego człow ieczeństw ie” (RW N, s. 62).

(14)

„Dio c’è, «Bóg jest»” m ogą być poszukiw aniem „tw ardego g ru n tu p o d nogam i na

osypujących się w ydm ach piaszczystych” (D P N II, s. 22). W ięcej pew ności daje się wyczytać z tezy w ypow iedzianej w n astęp n y m tom ie apropos Kota Jeleńskiego: „N iew ierzący w ierzą, n ierzad k o z intensyw nością relig ijn ą, w ta je m n ic z y deseń ludzkiego b y tu i lo su ” (D P N III, s. 257). W tom ie kolejnym z n a jd u je m y podobną dywagację, z n iedw uznaczną aluzją do Jeleńskiego: „N ie m a, w edług m nie, «zbie­ gów okoliczności». Istn ie je u kryty p rze d nam i, zaw iły deseń losu, którego rąbek odsłania się n am n iek ied y w postaci «zbiegu okoliczności»” (DPNIV, s. 307; por. D PN V I, s. 47; RW D , s. 39, 176)16. H erlingow i oczywiście nie p rzy p ad k iem i nie bez pow odu nie podoba się form uła Jeleńskiego. Zgoda na tę właściwość b y tu czy egzystencji, k tó rą niosłaby ze sobą m etafora „zbiegów okoliczności”, oznaczałaby przyzw olenie na jej (egzystencji) przygodność, relatyw ność i nieprzezw yciężalne sprzeczności. D latego też z ta k im up o rem i konsekw encją p isarz pow raca do w łas­ nej figury „desenia b y tu i lo su ”, oznaczającej za każdym razem pew ien bardziej podstaw ow y w ym iar rzeczyw istości, trak to w an y om alże jako arché lu b telos, za­ wsze i w szędzie z sobą tożsam a istota, stale obecna m a teria ln a podstaw a, w ym iar w olny od fałszujących zapośredniczeń, bo istniejący poza czasem , h isto rią i k u ltu ­ rą, a ro zu m ian y n iekoniecznie naw et, czy przy n ajm n iej nie do końca albo nie za­ wsze, w sensie jakiejś teleologicznej, rozum nej logiki dziejów, zm ierzającej do u p rze d n io założonej k u lm in ac ji, a pojm ow any raczej jako swego ro d zaju fu n d a ­ m en t czy ostateczny p u n k t odniesienia dla lu d zk ich poczynań, przynoszący czło­ w iekowi egzystencjalne uspokojenie, chroniący go p rzed niepew nością, w ieloznacz­ nością, relatyw nością i p rzygodnością, oraz dający poczucie łączności z czym ś wyższym czy lepszym 17.

111 Te w ątki w pisane są rów nież w o pow iadania H erlinga. Por. A. M oraw iec Poetyka

opowiadań Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Autentyzm - dyskursywność - paraboliczność, U n iversitas, K raków 2000, s. 127-171.

17 Ten język in te rp reta c y jn y z ap ro b atą i u zn an iem podchw ycili kom entatorzy. Bolecki stw ierdził, że człow ieczeństw o dla H erlin g a „opiera się na

p ozaem pirycznych, m etafizycznych podstaw ach, może się oprzeć tem u

n ajgorszem u, co przynosi histo ria i n a tu ra ”, i które „w swym najgłębszym w ym iarze nie jest fu n k cją cyw ilizacji, lecz rdzeniem m etafizycznej isto ty człow ieka”

(W. Bolecki Ciemna m iłość..., s. 85, 56-57). K udelski napisał: „A utor Dziennika w ydaje się trzym ać im p o n d e rab ilió w pow stałych w kręgu k u ltu ry chrześcijańskiej i przez w ieki będących ostoją ludzkiego św iata. Św iata ułom nego, ale którem u do stęp n a była pew na zasada p o rząd k u jąca ” (Z. K udelski Studia o Herlingu-

-Grudzińskim, s. 15). W edług Jo an n y Bielskiej-K raw czyk: „Pisarstw o to jest

zainteresow ane nie tyle zm iennym i (w każdej epoce specyficznym i) form am i życia, co jego tajem nicą. [...] P i s a r z d ą ż y w y r a ź n i e d o t a k i e g o p r z e d s t a w i e n i a z j a w i s k z m y s ł o w y c h , a b y m o g ł y o n e p r z e p u s z c z a ć o d b l a s k i i n n e j - u k r y t e j z a n i m i - r z e с z y w i s t o ś с i ” (J. Bielska-K raw czyk M iędzy widzialnym a niewidzialnym.

Widzenie, kolor, światłocień i dzieła sztuki w twórczości Gustawa Herlinga-Grudzińskiego,

(15)

Tym usiłow aniom H erlin g w swoich opow iadaniach jest wierny, o czym m ówił najbardziej przejrzyście w poświęconym Skrzydłom ołtarza rozdziale Rozm ów w Dra-

gonei. O Wieży au to r pow iedział na przykład, że opow iadanie to stanow iło ideowo-

-artystyczny zw rot i naznaczyło całą w łaściw ie późniejszą jego twórczość specy­ ficznym rysem , który m ożna by określić jako „próbę uchw ycenia innego w ym iaru rzeczyw istości” (RW D , s. 152), w zw iązku z czym w szystko, co najw ażniejsze w te ­ go ro d zaju te k sta ch „rozgrywa się nie tylko w innym w ym iarze rzeczyw istości, ale jakby p o d n ią ” (RW D, s. 153), a jest to coś - jak stw ierdza w tym w łaśnie utw orze (za P asternakiem ) - „coś nie istniejącego i rów nocześnie b ardziej n iż realnego” (RW D , s. 154). O pow iadania te m ów ią o „świecie w yłączonym , k tó ry żyje jak gdy­ b y po d spodem rzeczyw istości” (RW D, s. 153), w któ ry m „dookoła nas leniw ie toczy się życie, a gdzieś p o d n im rozgrywa się d ram a t k ilk u osób” (RW D, s. 153). Chw ilę później pisarz, przystając na sugestię in te rlo k u to ra o pew nych in tertek - stu aln y ch pow inow actw ach ze Strasznym czwartkiem w domu pastora K arola L u ­ dwiga K onińskiego, przyzna z jakąś niepew nością, że jeśli są obecne, to „w głębi, po d spodem ” (RW D, s. 170). D latego jak n ajzasadniej H erlin g uzna, iż jest „pisa­ rzem o zainteresow aniach m etafizycznych” (RW D, s. 152).

O czym m ów i H e rlin g -G ru d z iń sk i, gdy p o słu g u je się p o d o b n y m i k a te g o ria ­ m i? Czy to tylko filozoficzna sp ek u lacja, czy też m ożna wyznaczyć przejście od tych in te le k tu aln y ch k o n stru k cji do lite ra tu ry i egzystencji? Jak w ynika ze w szyst­ kiego, co zostało tu do tej po ry pow iedziane, p isa rz zdaje się m ów ić o trzech , ściśle z sobą p o w iązanych spraw ach. O tóż ta k o n se k w e n tn ie używ ana przez n ie ­ go m etafo ry k a o p arta jest na pew nej tro iste j stru k tu rz e , łączącej rzeczyw istość, tożsam ość i lite ra tu rę . R zeczyw istość, tożsam ość i lite ra tu ra pozostają wobec sie­ bie w w erty k aln y m sto su n k u i są w łaściw ie n ierozłączne: rzeczyw istość jest fu n ­ d am en te m , daje podm iotow i poczucie tożsam ości (podzielanej z in n y m i), u tw ie r­ dza go, pozw ala na w eryfikację jego p o czynań (zwłaszcza w owych d ram a ty cz­ n y ch sy tu a cjach , k ie d y re la cje m ię d zy lu d ź m i są b a rd z ie j praw dziw e, głębiej odczuw ane), lite ra tu ra zaś daje n ad z ie ję na k o n ta k t z tą pew nością (co jest m oż­ liw e na m ocy nie p rz erw an ej łączności tekstów w szystkich epok - np. K o n iń sk ie­ go i H erlin g a , a ta k że łączących w łasne utw ory g łębokich „ in te ra k c ji” [RW N, s. 328, 335]). Tę zależność m ożna by opisać jeszcze inaczej, zw racając uw agę na d u a liz m m yślenia H erlin g a. C ho d zi o to, że a rg u m e n tac ja p isa rz a opiera się za k ażd y m raz em na kluczow ej opozycji p o w ierzch n i i głębi, o rganizującej dopiero p rzeciw staw ien ia b ard z iej szczegółow e, będące p rze k sz ta łc e n ia m i tej pierw szej, podstaw ow ej m atrycy. N a płaszczyźnie ep istem ologicznej m ielib y śm y p rzeciw ­ staw ienie głębokiej, n iezm ien n ej rzeczyw istości (tego, co H erlin g nazywa „praw dą a b s o lu tn ą ”, „ n ie p rz e n ik n io n ą ta je m n ic ą ”, „rzeczyw istością o sta te czn ą”, „in n y m w ym iarem rzeczyw istości”, „św iatem w yłączonym ”, i co lokuje „pod sp o d e m ”), oraz jej zm iennej p o w ierzch n i (która jest tylko „zasło n ą” i [częściej] „m iazg ą” [D P N I, s. 128; D PN IV , s. 334; GC, s. 488; SO, s. 82]). N a p łaszczyźnie a n tro p o lo ­ gicznej o dpow iadałaby tej stru k tu rz e rzeczyw istości opozycja „człow ieka a u te n ­ tycznego” (co H e rlin g o kreślał jako „rd zeń człow ieczeństw a”, „tw arde ją d ro ”,

(16)

„ d u sza”) i „człow ieka n ie a u te n ty c z n e g o ” (określanego p rzez „pew ne obyczaje, pew ne o d ru ch y czy za ch o w an ia” [RW D, s. 16]). N a płaszczyźnie literac k iej p i­ sarz p osłu g u je się p rzeciw staw ieniem p oetyki „ascezy językow ej” (D P N II, s. 199), będącej „e lim in o w an iem w p am ięc i w szystkiego, co zbędne, pow olnym filtro w a­ n ie m esencji m in io n y ch o bserw acji” (D P N II, s. 260), dającej „efekt o becności” (DPNIV, s. 476), i „poetyki rozw iązłości”, z w łaściw ym lite ra tu rz e w spółczesnej efektem elephantiasis (D P N II, s. 198-199). Z ko lei na płaszczyźnie aksjologicz­ nej, k tó ra pozostaje tu n ie o d łąc zn a , p isa rz o p eru je - sform ułow aną już w re c e n ­ zji Ferdydurke - opozycją w artości zak o rzen io n y ch w stru k tu rz e czegoś pozaludz- kiego (w artości „obiektyw nych” i „k a n o n ic zn y c h )” oraz n iek o n iec zn ie w iarygod­ n ych i rze teln y c h pry w atn y ch o p in ii („w łasnych praw d p sy c h icz n y ch ”, nie m o ­ gących „służyć za podstaw ę rac jo n aln e g o d z ia ła n ia ”).

Spór pom iędzy H e rlin g iem -G ru d z iń sk im a G om brow iczem (interpretow anym przez tego pierw szego) m a, jak w idać, ch a rak te r zu p ełn ie zasadniczy. W arto się m u zatem stale przyglądać, także w innych k ontekstach. Perspektyw ą, która m o­ głaby go lepiej jeszcze objaśnić i nie tylko objaśnić, ale i - pow iem to już teraz - rozw iązać w k ie ru n k u jakiegoś pojed n an ia (choć m ożna by sądzić, że to niem o żli­ we), w ydaje się filozoficzna refleksja R icharda R o rty ’ego. W epistem ologicznym

(dosłow nie) p o d ejściu G ru d ziń sk ieg o R orty (gdyby czytał jego teksty) m ógłby dopatrzyć się owego pom ieszania dwóch podstaw ow ych filozoficznych ról, jakie m ógłby odgrywać filozof, o czym p isał w książce Filozofia a zwierciadło natury. Po­ stawa pierw sza to rola „w ykształconego d y le ta n ta ”, w szechstronnego herm eneuty. Jego głów nym zajęciem (i pasją) jest zabieganie o konw ersację w k u ltu rz e, w k tó ­ rej p an u je niezbyw alne p o różnienie dyskursów. Pozycja druga jest „rolą nadzorcy kultury, kogoś, kto zna w spólną m ia rę w szelkiego dyskursu - platońskiego filozo- fa-króla, k tó ry przeniknąw szy ostateczny kon tek st wszelkiego d ziałania (Formy, U m ysł, Język), wie, co napraw dę robią wszyscy in n i, n iezależnie od tego, czy oni to w iedzą” 18. W ykorzystując rozw ażania R o rty ’ego, m ożna by jeszcze pow iedzieć, że z p u n k tu w idzenia „nadzorcy k u ltu ry ”, w którego szaty ew identnie i sam ozwań- czo p rzystroił się H erlin g -G ru d z iń sk i, recenzując Ferdydurke, idiom tej pow ieści to „dyskurs n ie n o rm a ln y ”, czyli nieprzydatny, niew iarygodny, wadliwy, n o n se n ­ sowny, k tó ry pow staje wówczas, gdy „do debaty przyłącza się ktoś nie znający obo­ w iązujących w niej konw encji bądź też ktoś, kto ich nie re sp e k tu je ”19. Tym dwóm postaw om odpow iadałoby dość ściśle rozróżnienie, jakie R orty w prow adził w szkicu

18 R. R orty Filozofia a zwierciadło natury, przei. M. Szczubiaika, S p acja-A leth eia, W arszaw a 1994, s. 283. Por. A. Szahaj Ironia i miłość. Neopragmatyzm Richarda

R orty’ego w kontekście sporu o postmodernizm, F un d acja na rzecz N au k i Polskiej,

W rocław 2002. Ju ż po n a p isan iu niniejszego szkicu przeczytaiem ciekaw y tekst A ndrzeja Skren d y (Gombrowiczpragmatysta. Prolegomena do przyszłej lektury, w:

Gombrowicze, red. B. Z ynis, PAP, S łu p sk 2006, s. 71-79), będący zaproszeniem do

czytania G om brow icza przez kategorie R o rty ’ego. 19 R. R orty Filozofia a zwierciadło natury, s. 286.

(17)

E tyka zasad a etyka wrażliwości20. R orty pisze ta m o dwóch rodzajach in te le k tu a li­

stów: filozofa (takiego jako P lato n czy A llan Bloom) i krytyka literackiego (takie­ go jak Jo h n Dewey czy w łaśnie Rorty). C elem filozofa pozostaje poszukiw anie, na drodze ścisłej refleksji, jednoznacznego języka, i n iezm ien n y ch reguł, praw dy - jej jedności, niezm ienności, pew ności. Ta praw da istnieje, jest „zawsze ta sama, zawsze poza n a m i (out there), czekająca, aby ją odkryć, lub odkryć p o n o w n ie”, gdyż pozostaje ukryta pod różnego rodzaju historycznym i przygodnościam i, u p rze­ d zen iam i i nam iętn o ściam i. Pew nym i stabilnym fu n d am e n tem owej praw dy jest odw ieczny p orządek rzeczy i ludzka n a tu ra - w spólna, uniw ersalna, taka sam a, niezrelatyw izow ana, rozum na, oznaczająca to, „co w nas najgłębsze i najbardziej c e n tra ln e ” . To ona (ludzka n atu ra ) pozw ala wierzyć w spójną w izję dobra i fu n d o ­ wać „etykę za sa d ” - m oralność o p artą na trw ałych, jednoznacznych regułach, od­ dzieloną od sfery em ocjonalnej, któ ra jest dom eną tego, co przygodne i idiosyn- kratyczne. Inaczej krytyk literacki: dla niego praw da to raczej kw estia in te rp re ta ­ cji i deskrypcji, rozpatryw anych po d k ątem persw azyjności, a nie dow odliwości. Stałą p rak ty k ą krytyka literackiego będzie więc kontynuow anie dyskusji, m noże­ nie w ątpliw ości i opisów, poszukiw anie alternatyw , p o b u d zan ie w yobraźni w celu stałego poszerzania pola znanych form tożsam ości, dośw iadczenia, stylów życia, archeologiczna analiza in sty tu cji organizujących życie społeczne, porów nyw anie dostępnych słow ników i próbow anie języka. Tak pow staje „etyka w rażliw ości” - nowa m oralność niew ym agająca m etafizycznego um ocow ania, b ezk o m p ro m iso ­ w ych im peratyw ów p rzynależnych k ażdem u człowiekowi z racji p osiadania w spól­ nej tożsam ości, w yrzekająca się m oralnej oceny zgodnie z up rzed n io założonym i k ry teria m i, a będąca raczej kw estią w yboru i odpow iedzialności wobec wspólnoty, gdzie obow iązują jedynie p o stu laty solidarności, odnajdyw ania „Innego-w -Sobie”, i uw rażliw ienia na cudze dośw iadczenie (opresji, bólu).

W arto dla odm iany sięgnąć po jeden jeszcze, pokrew ny i b lisk i R orty’em u ję­ zyk. M am na m yśli Stanleya Fisha i jego znany esej Retoryka, w któ ry m autor, opisując scenę zasadniczego filozoficznego k o n flik tu , w ykorzystuje sch arak tery ­ zow ane przez R icharda L an h am a figury homo seriosus i homo retoricus21. „Człowiek pow ażny” obdarzony byłby scentralizow aną, n ieredukow alną tożsam ością, stan o ­ w iącą skład n ik hom ogenicznego społeczeństw a, k tó re z kolei byłoby „zaw arte w fi­ zycznej natu rze, która sam a stanow i p u n k t odniesienia, znajdując się «na zewnątrz»

(out there), n iezależnie od człow ieka”22. Homo seriosus m a odpow iedzialny

stosu-20 R. R orty E tyka zasad a etyka wrażliwości, przei. D. A briszew ska, przeki. p rzejrzał A. Szahaj, „Teksty D ru g ie ” 2002 n r 1/2.

21 S. F ish Retoryka, przei. A. Szahaj, w: tegoż Interpretacja, retoryka, polityka. Eseje

wybrane, red. A. Szahaj, w stęp R. Rorty, przedm . A. Szahaj, przei. K. A briszew ski,

A. D erra-W łochow icz, M. G lasenapp-K onkol, A. G rzeliński, M. K ilanow ski, A. L enartow icz, M. Sm oczyński, A. Szahaj, U niversitas, K raków 2002, s. 421-462. 22 R. L an h am The Motives o f Eloquence, N ew H eaven, C onn. 1976, s. I; cyt. za: S. Fish

(18)

n ek do w ypow iadanych przez siebie słów, a m ia rą tej powagi jest odniesienie dys­ k u rsu do u p rzedniej wobec niego rzeczyw istości. W aru n k iem tego au to ry tetu jest bezgraniczne zaufanie do języka, zawsze jednoznacznego, przylegającego do rze­ czy, jednym słowem: posłusznego n arzędzia kom unikacyjnego, skutecznego siłą przekazyw anej prawdy. N ajw ażniejszą przeto pow innością dla homo seriosus pozo­ stają zobow iązania poznaw cze, czyli rep rezen tacja rzeczywistości: natury, społe­ czeństw a, psychiki. Inaczej jest z homo retoricus: to aktor, którego proteuszow a to ż­ samość jest w ypadkow ą jego autokreacyjnych gestów, rozlicznych ról, któ re p rzyj­ m uje, i języków, w śród których z upod o b an iem przebiera. „Człowiek retoryczny” usytuow any jest zawsze w konkretnej sytuacji społecznej i - w odróżnieniu od „czło­ w ieka pow ażnego” - nie odkrywa i nie w yraża, ale wciąż tworzy. O pozycje, które w iele znaczą dla homo seriosus, i któ re są d lań zawsze niesym etryczne aksjologicz­ nie, typu: treść-form a, głębia-pow ierzchnia, w nętrze-zew nętrze, bezpośrednie-za- p ośredniczone, substancjalne-relacyjne, centralne-peryferyjne, praw dziwe-fałszy- we, (po)w ażne-nie(po)w ażne - pozostają dla homo retoricus spraw ą retorycznej ko n ­ w encji i częścią tego, w co zdają się godzić. Fakty, formy, aksjologie, organizujące życie społeczne dla „człowieka retorycznego” są efektem generow anych społecz­ nie i naznaczonych in teresem politycznym in te rp re tac ji, nie zaś darem Boga czy N atury.

W ykorzystyw anie rozróżnień R o rty ’ego i Fisha do tw orzenia podobnych (do niniejszej) paralel pom iędzy p isarzam i jest nieco zdradliw e i naraża kom en tato ra na zarzu t stronniczości. Obaj filozofowie przecież stają po jednej stro n ie b ary k a­ dy - w iadom o której. N ie jest jednakże m oim celem dow artościow yw anie „kon- struktyw istycznego” G om brow icza kosztem „m etafizycznego” H erlin g a -G ru d z iń ­ skiego. M oje in ten cje są raczej przeciw ne, zależałoby m i na zb liżen iu obu pisarzy. C hciałbym , aby pom ógł m i w tym R ich a rd Rorty. Otóż R orty - o czym nie zawsze się p am ięta - p rzekonuje, p rzynajm niej czasam i, o swoistej rów now ażności czy choćby nieodzow ności obu stanow isk. N a przy k ład we w stępie do książki Przygod­

ność, ironia i solidarność arg u m e n tu je na rzecz konieczności oscylowania pom iędzy

dw iem a opcjam i historycystów , bez w ybierania w sposób ostatecznie w iążący k tó ­ rejś. Pierw si z n ic h - tacy jak N ietzsche, H eidegger czy F ou cau lt - p o n ad wszyst­ ko w ynoszą p rag n ie n ie au to k reacji, pryw atnej au to n o m ii i dow olnego k o n stru ­ ow ania tożsam ości, i dlatego w szelkie form y u społecznienia tra k tu ją p o d e jrz li­ wie. D la historycystów drugiego rod zaju - ta k ich jak Dew ey czy H ab erm as - n a j­ wyższą troską jest zorganizow anie spraw iedliw ej i wolnej w spólnoty obyw atelskiej oraz m ożliw ie precyzyjne określenie pow inności każdego człow ieka wobec innych, i dlatego p o stu lat pryw atnej au to k reacji kojarzył im się będzie z „id io sy n k razją” i „estetyzm em ”. Stawka tego p o je d n an ia jest jed n ak bardzo wysoka, chodzi b o ­ w iem o p róbę scalenia tego, co p ubliczne, i tego, co pryw atne, ale bez uw ikłania się w rozw iązania m etafizyczne czy teologiczne, tzn. bez za k ład an ia podzielanej przez w szystkich ludzkiej n a tu ry i im plikow anego z niej poczucia solidarności. N ie m a m ożliw ości jakiegoś jednoznacznego w yboru i prostego pogodzenia obu 2 m odeli ideologicznych na jakiejś u niw ersalnej, transh isto ry czn ej płaszczyźnie (ale

(19)

też z tych sam ych powodów nie m a m ożliw ości zupełnego ich przeciw staw ienia), nie w olno jednak zapom nieć o którejkolw iek z opcji, bo też żadna z osobna nie w ystarcza.

R orty po d ejm u je jed n ak próbę w ybrnięcia z tego im pasu, kreując p ostaci „li­ b eraln y ch iro n iste k ” i „liberalnych iro nistów ”23. G om brow icz i H erlin g -G ru d z iń ­ ski lib eraln y m i ironistkam i? N a pierw szy rz u t oka ta k ie przypuszczenie w ydaje się ekscentryczne, ale jeśli tylko przyjrzeć się bliżej charakterystyce tej kreacji, ta k im być przestaje. L ib eraln a iro n istk a to tak a osoba, któ ra n ie podziela w iary w to, że naw et najb ard ziej zasadnicze lu d zk ie prześw iadczenia i dążenia pozosta­ ją w o d n iesien iu do czegoś, co jest od n ic h w cześniejsze i b ardziej potężne, osoba, któ ra w ytrzym uje bez lęku św iadom ość przygodności losu, jaźni, języka, i która w zw iązku z tym w szystkim nie docieka tożsam ości i istoty rzeczy, a także objawia stałą nieufność wobec ról i form społecznych oraz m iewa n ieu stające w ątpliw ości co do w ystarczalności własnego słow nika finalnego, a swoją tożsam ość in te le k tu ­ alną i egzystencjalną określa nie w o d n iesien iu do prawdy, lecz w in te rtek stu aln e j grze z p o p rze d n ik am i filozoficzno-literackim i. W yższą cenę będzie tu m iał zatem poetycki zapis niż dedukcja przeprow adzona zgodnie z up rzed n io przyjętym i kry ­ te riam i. W tę ideową kon stru k cję R orty w pisuje też pew ien pro jek t etyczny, p ro ­ g ram solidarności ludzkiej, któ ra m a - by ta k rzec - stru k tu rę raczej horyzontalną a nie w ertykalną, tzn. nie jest czym ś do odkrycia (np. przez odw ołania do m n ie­ m anej w spólnej n a tu ry ludzkiej czy ostateczne odrzucenie u p rzedzeń), lecz czymś do n ieu stan n eg o tw orzenia. O piera się ta solidarność na m in im aln y ch , niem etafi- zycznych p ostulatach: dążenia do zm niejszania skali cierpienia i p o niżenia w świe­ cie, obow iązku zapisyw ania bólu, poniew aż ofiary najczęściej są do tego po p ro stu niezdolne, i im peratyw u odkryw ania Innego-w -Sobie.

W ydaje się, że p ro jek t postm etafizycznej etyki R o rty ’ego m ógłby m ieć cokol­ w iek w spólnego i z H erlin g iem -G ru d z iń sk im , i z G om browiczem . Z każdym jed­ n ak z innych pow odów i to od nas, interp retato ró w , zależy, ile o tej w spólnocie uda się pow iedzieć. Taka konieczność istnieje i jest chyba w arta ryzyka. Trzeba tylko zobaczyć „innego” H erlinga i, tym sam ym , „innego” G om brow icza, co b ę­ dzie korzystne dla obu autorów. Być m oże m oglibyśm y dzięki te m u uporać się z pogodzeniem , choćby w jakiejś m ierze, tego, co p ubliczne, z tym , co pryw atne, i połączyć H erlingow e poczucie cywilnej odpow iedzialności wobec uczestnictw a w p o rzą d k u społecznym i konieczności uw rażliw ienia na konsekw encje naszych działa ń i słów wobec innych z G om browiczowską podejrzliw ością, a czasem sub- w ersyw nym p o trzą san iem k ulturow ym i form am i fu n d u jący m i te n porządek. N ie znajdujem y chyba w sobie dość odwagi, by anarchistycznym gestem zburzyć w szyst­ ko (Gom brow icz zresztą także w końcu się zatrzym ał), a w H erlingow ym świecie przytłaczającego h ero izm u i n ie u sta n n y ch spraw dzianów m oralnych żyć na d łu ż­ szą m etę jest raczej tru d n o (H erling także nie zawsze przebyw ał tylko tam ).

23 R. R orty Przygodność, ironia i solidarność, przei. W.J. Popow ski, Spacja, W arszawa 1996, s. 13, 107-134.

Cytaty

Powiązane dokumenty

[r]

4 S.Spitzen Melodyka nauczania rachunków.., s.. Rozwój i osiągnięcia polskiej myśli dydaktycznej... 33 4) szczegółowe uwagi dydaktyczne przeznaczone dla nauczycieli, którzy

A dedi- cated captive model test campaign was conducted to evaluate the manoeuvring loads in sway and yaw when the craft has a heel angle in following regular waves.. The tests

Rodziny powstańców wielkopolskich, walczących w Powstaniu w słynnej Kompanii Kórnickiej, dowodzonej przez Stanisława Celichowskiego, udostępniły cenne materiały:

This tragic accident led to the realisation of the Dutch fire brigade that they did not know enough about fires in buildings with modern building materials, and that the

Deze voor alle ibiv-betrokke- nen ongemakkelijke situatie duurde tot augustus 1943, toen Japan besloot dat ibiv niet langer van vitaal belang was voor zijn oorlogvoering..

Assuming the aerodynamic load on the tether is negligible compared to its weight, the minimum wind velocity at kite location which allows a downwind static flight is expressed with

Zabytki krzemienne znajdowały się zarówno w jamie, jak i poza nią, natomiast drobne kostki jedynie w jamie.. Materiał archeologiczny wydąje się jednorodny i