Marian Bielecki
Dlaczego Gustaw Herling-Grudziński
bał się spotkać z Witoldem
Gombrowiczem?
Teksty Drugie : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 3 (111), 88-110
2008
D laczego G u s ta w H e rlin g -G ru d ziń ski bat się
spotkać z W ito ld e m G o m b ro w ic z e m
?1
N iew ątpliw ie ścierają się tu dwa różne św iatopoglądy. (RWD, s. 325)2
S tosunki m iędzy G om brow iczem i H e rlin g ie m -G ru d z iń sk im jawią się dość tajem niczo. Relacja ta jest wszakże ciekawa zarów no ze względów h isto ry czn o lite rackich, jak i „biograficznych” . Pisarze p oznali się jeszcze w la tac h trzydziestych. H erlin g p rzy różnych okazjach przyznaje naw et, że należał do kaw iarnianego
gro-1 Tekst pow stał w ram ach sty p en d iu m F u n d acji na rzecz N au k i Polskiej (2006). 2 W odw ołaniach do tekstów i w ypow iedzi H e rlin g a-G ru d ziń sk ie g o stosuję
następujące skróty: SO - Skrzydła ołtarza. Opowiadania, C zytelnik, W arszaw a 2000; D P N I - D ziennik pisany nocą 1971-1972, C zy teln ik , W arszaw a 1995; D P N II -
D ziennik pisany nocą 1973-1979, C zytelnik, W arszaw a 1995; D P N III - Dziennik pisany nocą 1980-1983, C zytelnik, W arszaw a 1996; D P N IV - D ziennik pisany nocą
1984-1988, C zytelnik, W arszaw a 1996; D P N V - Dziennik pisany nocą 1989-1992,
C zytelnik, W arszaw a 1997; D P N V I - Dziennik pisany nocą 1993-1996, C zytelnik, W arszaw a 1998; D P N V II - Dziennik pisany nocą 1997-1999, C zytelnik, W arszawa 2000; GC - Godzina cieni. Eseje, C zytelnik, W arszaw a 1997; W ZM - Wyjścia
zm ilczenia. Szkice, W arszaw a 1998; BNM - B iała noc miłości. Opowiadania,
C zytelnik, W arszaw a 2002; N P P S S - Najkrótszy przewodnik po sobie samym, oprać. i przyg. do d ru k u W. Bolecki, W ydaw nictw o L iterack ie, K raków 2000; R W D -G. H erlin g -G ru d ziń sk i, W. Bolecki Rozm owy w Dragonei, oprać. W. Bolecki, „S zpak”, W arszaw a 1997; RW N - G. H erlin g -G ru d z iń sk i, W. Bolecki Rozmowy ę p w Neapolu, oprać W. Bolecki, „S zpak”, W arszaw a 2000; PP - R. G orczyńska Portrety
na adm iratorów autora Ferdydurke, a ich k o n ta k ty były całkiem zażyłe (D P N II, s. 78; RW D, s. 327; RW N, s. 175, 325; PP, s. 210-211). A jednak po w ojnie, m im o w spółpracy z paryską „ K u ltu rą ” p isarze nie odnow ili znajom ości. Tak to wygląda na p lan ie biograficznym , ale i płaszczyzna literack a pozostaje p odobnie nieoczy w ista. G om browicz nie w ym ienił w swoich tek stach autora Innego świata bodaj ani r a z u 3. Inaczej H erling: przejąw szy po G om brow iczu dziennikow ą ru b ry k ę w „K ul tu rz e ”, w spom inał starszego kolegę po piórze w ielokrotnie, ale te liczne uwagi są m ocno n iejednoznaczne i u k ła d ają się raczej w coś w ro d za ju ideowego po ró żn ie nia. Trzy razy pow ie zu p ełn ie otw arcie, że nie należy do bezkrytycznych apologe tów tw órczości G om browicza (D P N II, s. 71; D PN V II, s. 286; N P P S S , s. 26). C zę sto też i chyba z jakąś satysfakcją p rzy p o m in a o p in ię m a tk i Jeleńskiego, któ ra m iew ała w zwyczaju pow tarzać: „Wiesz, to jest dla m nie n iepojęte, że ta k i in te li g en tn y chłopak, jak te n mój K ocik, fantastyczny chłopak, zachwyca się tym g łu p im G om brow iczem ” (N PPSS, s. 26; por. D P N III, s. 256; W Z M , s. 452).
Z astanaw iające jest zwłaszcza m ilczenie gadatliw ego na ogół G om browicza, zważywszy na obecność H erlinga w k ręgu paryskim . T rudno pow iedzieć, czy coś znaczy. Aby rzecz p rzy n ajm n iej w jakiejś części w yjaśnić, trzeba cofnąć się do ro k u 1938, poniew aż ta m w łaśnie nieoczyw iste zw iązki obu pisarzy m ają swoją p re h i storię. M am na m yśli pochodzącą z ro k u 1938 recenzję Ferdydurke4. Ju ż w incipi- cie te k stu H erlin g fo rm u łu je w yznanie, które tyleż określa specyfikę lekturow ych w rażeń po p rzeczy tan iu pow ieści, co p ro jek tu je strategię, jaka będzie już na stałe obowiązywać w jego stosunku do tw órczości (i osoby) W itolda G om browicza. Wy znaje więc, że daw no już nie czytał k siążki ta k pobudzającej in te le k tu aln ie, która jednocześnie w tej samej m ierze by „przym uszała do gw ałtow nych sprzeciw ów i oporów ”. N apisze też: „Tajem nica jej tkw i w n ieokiełznanym , żywiołowym ta lencie - z jednej, a p roblem atycznej, m ocno problem atycznej te n d en c ji - z d ru giej stro n y ” . Co znaczy w języku H erlinga „m ocno p roblem atyczna te n d e n c ja ”?
3 D w u k ro tn ie H erlin g pow ołuje się na M arię Paczowską, któ ra przekazała m u opinię G om brow icza, że to w łaśnie on pisze najp ięk n iej po polsku (RW D , s. 329; PP, s. 211). Ponadto pojaw ia się jedynie w listach do G om brow icza, w ym ieniony przygodnie przez K onstantego A. Jeleńskiego i Jerzego G iedroycia. Zob. Walka
o sławę. Korespondencja Witolda Gombrowicza z Konstantym A. Jeleńskim, François Bondym, Dominikiem de R oux, układ, przedm . J. Jarzębski, przyp. T. Podoska,
M. Nycz, J. Jarzębski, przekł. I. K ania, W ydaw nictw o L iterack ie, K raków 1998, s. 51 ',Jerzy Giedroyc - Witold Gombrowicz. Listy 1950-1969, wyb., oprać, i w stęp. A.St. Kowalczyk, C zytelnik, W arszaw a 1993, s. 298.
4 G. H e rlin g -G ru d ziń sk i Zabawa w „Ferdydurke”, „O rka” 1938 n r 2. W szystkie cytaty w kolejnych ak ap itach pochodzą z tego tekstu. N a recenzję zw rócili uwagę, o p a tru jąc in sp iru jąc y m i k om entarzam i: R. N ycz (,,Zam knięty odprysk św iata”.
O pisarstwie Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, w: Herling-Grudziński i krytycy. Antologia tekstów, wyb. i oprać. Z. K udelski, UM CS, L u b lin 1997, s. 90-93) i A. H o ru b ała
(.Herling-Grudziński. Kłopotliwy prymus, w: tegoż Marzenie o chuliganie, „C asablanca S tu d io ”, S taran iem Stow arzyszenia „D zikie P o la”, W arszaw a 1999, s. 180-181).
T endencja p roblem atyczna to - jak m ożna by przypuszczać, nie znając jeszcze całej recenzji - ten d en cja niepraw dziw a albo ten d en cja nie do przyjęcia ze w zglę dów ideologicznych. Z asadnicza płaszczyzna sporu dotyczy szeroko pojętej kw estii rep re z e n ta c ji. H e rlin g w ykorzystuje u sta le n ia A rtu ra S an d a u e ra 5, opisującego poetykę G om browicza jako tw orzenie pew nych hipotetycznych m odeli rzeczyw i stości, i w swoim u jęciu n ad a je tej poetyce rys w yraźnie m odernistyczny: a więc poetyka ta opiera się na figurze „uniezw yklenia” - jak u W iktora Szkłowskiego („Gom browicz z a s k a k u j e jakim ś dziw actw em ”), posiada znaczenie episte- m ologiczne („jest to zw iązek ustalający tylko c h a r a k t e r p o z n a w c z y ”), p rzydaje się do ró żnorakich rew izji („ma am bicje «zrobienia porządku» jeszcze na in n y m n ie lite ra ck im p o rz ą d k u ”). W szystko to wyda się H erlingow i bardzo p o d ej rzane: epistem ologiczny efekt utw oru - niew iarygodny, a autora in k lin acja do sub- w ersji - nieodpow iedzialna.
R ozw inięty w recenzji dyskurs opiera się - co z zadow oleniem k o n sta tu je H er lin g („A że już w pierw szych zd a n ia ch tych uwag p ad ł m otyw rozszczepienia [...], więc z konieczności [bardzo szczęśliwej] p osuną się one dalej po tych dwóch rów noległych to ra c h ”) - na figurze podw ojenia. L iczne są tu w szelkiego ro d zaju p rze ciw ieństw a, podw ójne zbieżności, b in a rn e ro zróżnienia, a naw et liczba i cyfra 2. Jest to niezw ykle w ażne, poniew aż m yśleniem w kategoriach opozycji naznaczone b ęd ą zarów no perspektyw a, w jakiej odczytana zostanie recenzow ana powieść, jak i strategia kolejnych p olem ik z G om browiczem . A także filozoficzne stanow isko G ustaw a H erlin g a-G ru d ziń sk ieg o w ogólności. O bjaw ionem u tu rysowi filozoficz nego i antropologicznego m yślenia, który dałoby się najkrócej określić jako skłon ność do poszukiw ania jakiejś b ardziej pew nej płaszczyzny rzeczyw istości czy eg zystencji, m ającej stanow ić podstaw ę w szelkiej aktyw ności człow ieka, H e rlin g p ozostanie bow iem w ierny i tę właściwość jego m yślenia b ędziem y obserwować w in n y c h jeszcze k ontekstach. Ale pora wrócić do om awianej recenzji. O tóż, jak sugeruje (niesłusznie raczej) recenzent, ideowa i poetologiczna ko n stru k cja Fer
dydurke opiera się na w spółzależności dwóch rzeczywistości: „praw dziw ej” i „tej
obłożonej g ru b ą w arstew ką fałsz u ”. W stru k tu rę powieściowego św iata w pisana m ia ła b y być za te m opozycja p om iędzy rzeczyw istością praw dziw ą, tzn . pew ną em piryczną realnością istn iejącą poza czasem , h isto rią, przygodnością i rep rez en tacją, i rzeczyw istością niepraw dziw ą, tj. fałszywą pow ierzchnią p rzem ijających zjaw isk, m ylących pozorów i p odejrzanych m o raln ie opisów. G om browicz, zam iast dążyć do uobecnienia czy odkrycia istniejącej obiektyw nie rzeczyw istości, w ykre ował świat niepraw dziw y i zdeform ow any, zam iast tworzyć referen cjaln y dyskurs w iernie przylegający do św iata i rzeczy, sfabrykow ał dyskurs pozbaw iony odn ie sień, sam ozw rotny, nieczytelny, n iejednoznaczny, n ie ek o n o m icz n y i niezgodny z n orm ą pow szechnej zrozum iałości.
6 Zob. A. S an d au er „Ferdydurke” po raz pierwszy, „Pion” 1938 n r 2; Szkoła mitologów.
Bruno Schulz i Witold Gombrowicz, „Pion” 1938 n r 5. Przedr. w: A. S an d au er
N a tym b ardzo pow ażnym w istocie zarzucie lista H erlingow ych p rete n sji się n ie w yczerpuje. P arafrazując powieściow y dyskurs, krytyk stw ierdzi, że fu n k cjo now anie w k ultu ro w y m u niw ersum to nic innego, jak
nieodw ołalne zacieranie naszych w łaściw ych, w ew nętrznych rzeczyw istości przez n a rz u canie nam sądów osób trzecich, n ieje d n o k ro tn ie zupełnie niezainteresow anych. Istnieje [...] pęd w nas do ślepego ładow ania się w przygotow ane przez otoczenie schem aty bez zastrzeżeń i bez w zględu na to, że gu b im y po drodze to, co n a m t y l k o jest właściwe. I tak grupow o p rzy jm u jem y opatentow ane już form y o dczuw ania, nie goniąc za form am i w łasnym i.
A jednak G om brow iczowskie podejrzliw e analizy kulturow ej alienacji b u d zą za niepokojenie H erlinga-G rudzińskiego. P rzypom ina tedy recen zen t, że ta krytyka k u ltu ry dotyczy „tego jej odcinka, k tó ry jest niejako fu n d am e n tem , w iązadłem trzym ającym zdobycze i osiągnięcia k u ltu ry w k u p ię , konw enansu społecznego, um ow y d w u stro n n ej” . Bez tej stabilnej podstaw y „własna praw da psychiczna jest ta k często zależna od kaprysu, zachcenia tylko [...] nie m oże w żadnym w ypadku służyć za podstaw ę racjonalnego d z ia ła n ia ”. H erlin g jest w praw dzie skłonny p rzy znać się, że jak wszyscy, m iew a „chw ile w ariackich pomysłów, opozycji psychicz nej o nic nie opartej i n iew ytłum aczonej”. Z araz jed n ak pospieszy dodać, że m yśli ta k ie należy w sobie tłu m ić i że przem oc zaw arta n ie u ch ro n n ie w takiej autocen- zurze „ma raczej w alor k o n struktyw nego” . Ten w alor w ynika stąd, iż - jak w ykła da w tym sam ym , norm atyw nym dyskursie recenzent - każdej subiektyw nej tezie „przeciw staw ia się w iara w i s t n i e n i e o b i e k t y w n y c h w a r t o ś c i , których załam yw anie się w poszczególnych osobow ościach jest tylko tych osobo wości p ryw atną spraw ą. [...] k u ltu ra opiera się na istn ie n iu ta k ich kanonicznych w arto ści”. M am y więc kolejne opozycje, jakie ch arak tery zu ją argum entację H er linga: o d różnienie tego, co społeczne i tego, co pryw atne, tego, co obiektyw ne i te go, co stronnicze, tego, co konieczne i tego, co przygodne, tego, co odpow iedzialne i tego, co perw ersyjne. To, co pu b liczn e i uniw ersalne, m łody krytyk tra k tu je po w ażnie i z w ielką troską, n ato m iast w tym , co indyw idualne, dostrzega jedynie sferę id io sy n k ra zji, p a rty k u la ry z m u , i w ydaje m u się to ryzykow ne i n iebezpieczne. W k onkluzji recenzent stw ierdzi, że Gom browicz poniósł klęskę potrójną: nie udało m u się „przyjąć rom antycznej, buntow niczej - pełnej ryzyka m etafizycznego p o staw y”, nie uchw ycił „hum anistycznego sto su n k u do spraw lu d z k ic h ”, a jedynie „wyładował swój n iesłychanie skom pleksow any skład psychiczny, p ełen ukrytych obsesji i fo b ii” .
Jak łatw o zauważyć, przygodna recenzja n ap isan a przez dziew iętnastoletniego ledw ie krytyka stała się okazją do filozoficznego sp o ru o egzystencjalne i ideolo giczne pryncypia. M ożna b y pow iedzieć, że m łodem u H erlingow i-G rudzińskie- m u G om browicz przydał się do sform ułow ania w łasnego stanow iska filozoficzne go. Tak chyba jed n ak nie jest, przy n ajm n iej nie do końca. Owszem, G om browicz, przydaje się, jak to zwykle bywa, jako kon tek st dialektyczny, bardzo potrzebne negatyw ne odniesienie, ale nie do k rystalizacji swojego filozoficznego poglądu, lecz do jego p otw ierdzenia, gdyż do odczytania Ferdydurke H erlin g p rzystępuje
z gotową filozoficzną m atrycą, przygotow aną - jak m ożna przypuszczać - nie bez pom ocy ideowego m istrz a, klerka, L udw ika Frydego. Zapożyczony od Frydego pogląd na św iat i lite ra tu rę H erlin g w yrazi d o bitnie i precyzyjnie w ogłoszonym w ro k u 1945 artykule Pisarze i polityka (W ZM , s. 52-56), głosząc klerkow ski p o stu lat zdystansow ania się wobec tego, co doczesne, przygodne, p arty k u larn e, społecz ne, i zw rotu k u tem u, co wieczne, niezm ien n e, uniw ersalne, p ozaludzkie, oraz zo bow iązując pisarzy do oddziaływ ania na życie społeczne, p o stu lat, k tó rem u pozo stanie w ierny do końca swojej drogi p isarskiej.
Jak w iadom o, W itold G om brow icz był zazwyczaj b ardzo zainteresow any od b io rem swoich tekstów i w ielokrotnie zaśw iadczał znajom ość k ry tycznoliterackich kom entarzy, także tych z m iędzyw ojnia. N iem n iej jednak nie zdrad ził się z w ie dzą o omówionej w łaśnie recenzji. H erlin g n ato m iast k ilk u k ro tn ie opow iada, że w urządzonym przez Gombrowicza konkursie jego recenzja Ferdydurke zajęła trzecie m iejsce, po F rydem i S andauerze (W ZM , s. 376; PP, s. 210). Ta spraw a interesu je n ie tylko m nie, sporo m iejsca pośw ięcił jej W łodzim ierz Bolecki w Rozmowach
w Dragonei, zadając pisarzow i szereg w nikliw ych p y ta ń odnośnie przedw ojennej
recenzji, późniejszego sp o ru o Zbrodnię i karę (o k tórym za chw ilę) i osobistych k o n ta k tó w z G om brow iczem . O dpow iedzi H erlin g a były w ym ijające i - m ożna odnieść w rażenie - zm ierzały do zn eutralizow ania polem icznego w ym iaru dawnej krytycznoliterackiej glosy, a m oże i zasugerow ania jej afirm atyw nego c h a rak te ru (RW D , s. 129, 301-302, 324; por. D PN V I, s. 155; W ZM , s. 472; N P P S S , s. 26). Bolecki nie daje jed n ak za w ygraną i p rzy p a rty do m u ru fakt nieodnow ienia z n a jom ości p isa rz tłu m a c z y ... lęk iem p rze d G om brow iczem . Swoje o sta tn ie z n im sp otkanie w spom ina tak:
C zasem przychodzi m i do głowy myśl, że ja zostałem po p ro stu przez niego straszliw ie o p arzony i że to m i zostało na całe życie. Było to wczesnym latem 1939 roku, W arszawa była już właściw ie w yludniona. [...] Była p ięk n a letn ia noc, nie u p aln a, usied liśm y na ławce w A lejach U jazdow skich. I w tedy on nie p y tan y zaczął opow iadać, jak jego z d a niem potoczy się zbliżająca się w ojna, było już zu p ełn ie jasne, że nie u n ik n ie m y wojny. To, co mówił, brzm iało napraw dę tak, jakby to była Sybilla K um ańska. N a m nie to z ro b i ło w strząsające w rażenie. Byłem w tedy d w u d z iesto letn im chłopcem , k tóry w praw dzie m iał swoją inteligencję i sceptycyzm , ale jed n a k był bardzo m łodym człow iekiem , który w ierzył, że Polska tak łatw o się nie podda. A G om brow icz przedstaw ił m i obraz Polski pokonanej i to pokonanej rów nocześnie przez dwóch wrogów, to znaczy przez N iem ców i przez Z w iązek Sowiecki, i zakończył to rzeczyw iście wieszczą refleksją, że jedyny spo sób, żeby się uratow ać od nowych czasów, które idą, żeby w nich ocaleć, to jechać do A m eryki Południow ej i paść byki. [...] Jak b y się coś zawaliło. M n ie się zdaje, że od tego czasu, po tym o p arzen iu , ja po p ro stu bałem się spotkać z G om brow iczem . (RW D , s. 327- -328; por. D P N II, s. 78-79; PP, s. 210-211).
O kazja do naw iązania k o n ta k tu n adarzyła się w ro k u 1946. H erlin g p aro k ro t nie w spom inał, że to on listow nie zaprosił wówczas G om brow icza do w spółpracy z „ K u ltu rą ” (D PN V I, s. 194; RW D , s. 327; PP, s. 202). Ten jednak n igdy tego nie p otw ierdza i przedstaw ia nieco in n ą w ersję pierw szych k ontaktów z paryską re dakcją. Tak czy inaczej, w ro k u 1971 H erlin g zaczyna publikow ać w „K u ltu rze”
D ziennik pisany nocą. P rzejęcie ru b ry k i „po” G om brow iczu m iało, jak się zdaje,
ch a rak te r n ie u ch ro n n ie konfrontacyjny. N ależy jed n ak od raz u pow iedzieć, że ar tystyczny w pływ autobiograficznego stylu G om browicza w zasadzie nie w chodził w grę w żadnej m ierze. N iew iele chyba ryzykując, m ożna by rzecz sform ułow ać bardziej jeszcze dobitnie: H erlin g -G ru d z iń sk i nie znajdow ał w tw órczości G om brow icza niczego p o d tym w zględem in sp iru jąceg o 6. D latego to nie kw estia arty stycznej zależności jest p rzede w szystkim p rze d m io te m tro sk i H erlin g a -G ru d ziń - skiego w m om encie przejm ow ania m iejsca w „K u ltu rze” po G om brow iczu, ale ra czej w pływ n ie b ezp ieczn y ch m iazm ató w jego m yśli. P am ięć o przed w o jen n y m p o ró żn ie n iu jest najw yraźniej żywa, niezgoda na G om browiczowskie p rzesłanie w ciąż rów nie silna, a ew entualność artystycznej n iesam o d zieln o ści okazuje się czym ś m niej niebezpiecznym od zagrożenia ideowego, od w ystaw ienia na Gom- brow iczow ski n ih iliz m (w słow niku H erlinga to określenie obraźliw e). W celu za bezpieczenia się au to r Innego świata dokonyw ał będzie n ie zm ien n ie tej samej rze czy, co w ro k u 1938, będzie m ianow icie proponow ał pew ną in te rp re tac ję G om bro- w iczow skich w izji rzeczyw istości i p o d m io tu i opatryw ał ją krytycznym k o m e n ta
6 W pływ G om brow icza na lite ratu rę polską m ocno interesow ał H erlinga.
W ypow iedział się na ten tem at nieom al w prost, sprow okow any lek tu rą rozdziału książki H o ru b aiy (Sztafeta szyderców, czyli lustrowanie Gombrowicza, w: tegoż
Marzenie o chuliganie, s. 9-34), pośw ięconego artystycznej recepcji G om brow icza.
H erlin g zaczyna przychylnie, od obrony szkicu H orubaiy, k tóry odczytany na F estiw alu G om brow iczow skim w R adom iu został tam n iezbyt dobrze przyjęty. D alej jest trochę inaczej, tru d n o bow iem przeoczyć pew ną dw uznaczność, z jaką d iary sta om aw ia zag ad n ien ie w pływ u G om brow icza. N ib y więc ten w pływ jest kw estią bezdyskusyjną, ale oto okazuje się, że o g raniczoną w yłącznie do pisarzy, „których - posługując się ty tu łem eseju K ołakowskiego - w olno nazwać
« kapłanam i»” (D P N V II, s. 285). Tak w idzi spraw ę H erling: G om brow icz, owszem, był in sp irac ją dla polskich pisarzy, ale tylko tych, którzy próbow ali dokonać ek sp iacji po kom unistycznym akcesie: „G om brow icz jako pisarz, i to p isarz bez skazy (z w yjątkiem «patriotycznego» oskarżenia o dezercję w roku 1939), swoją sztu k ą p isarską, czerpiącą soki żywotne z szyderstw a i groteski, w skazał nieszczęsnym eks-kapłanom drogę w yjścia z kapłańskiego blam ażu. Praw odaw cy socrealizm u, w yśm iew ani jaw nie czy po cich u przez czytelników , rzu cili się do m ałpow ania «trefnego» pisarza z B uenos A ires. [...] B randys sw oim i Wariacjami
pocztowymi do pewnego sto p n ia oczyścił się z żałosnych Obywateli. A ndrzejew ski
całą serią drw iących utw orów podniósł w ykołow aną «głowę papierow ą» znad zakłam anego Popiołu i diamentu. M ałpow ali G om brow icza także in n i. Doszło w ręcz do gom brow iczow skiego z n ak u rozpoznaw czego głupców, k tórzy dali się kiedyś nabrać na szam erow ane bogato szaty kap łań sk ie, o parzeni, w ykpiw ani, puszczali teraz znaczące oko w stronę M istrza i jego w ciąż liczniejszych czytelników ” (D P N V II, s. 285-286; por. W ZM , s. 375-376). W d ru g im tom ie d iariu sza H erlin g stw ierdził: „pow ierzchow ne m ałpow anie stylu G om brow icza zatacza coraz szersze k ręg i” (D P N II, s. 290), a filiacje do strzeg ał w Kompleksie polskim K onw ickiego (D P N II, s. 291), Jeziorze Bodeńskim D ygata (W Z M , s. 126-127), Drewnianym koniu B randysa (W ZM , s. 150), Cesarzu K apuścińskiego (D P N II, s. 436).
rzem , u trzy m an y m zwykle w języku m oralności. Czy m ożna tu jed n ak w ogóle m ówić o literac k im wpływie? W horyzoncie m yśli H arolda Blooma na pew no tak, gdyż jest on skłonny mówić o naśladow nictw ie także w sytuacji polem icznego od n iesien ia się do p re k u rso ra 7. G dybyśm y jednak m im o wszystko chcieli opisać tę sytuację za pom ocą kateg o rii Bloom a, to przydając efektow nym m etaforom am e rykańskiego uczonego nieco dosłow ności, m ożna by pow iedzieć, że H erlin g -G ru dziński, czytając G om browicza, przechodzi od etap u clinamen, czyli „błędnej in te rp re ta c ji” tekstów p rek u rso ra w celu przeprow adzenia korekty n iek tó ry ch jego przesłań, poprzez dokonaną w perspektyw ie m oralnej ich d e m o n i z a c j ę , do jakiegoś osobliwego i n iepełnego osiągnięcia fazy apophrades, a więc swoistej n ie w dzięczności, kiedy to m istrz m ów i już nie w łasnym językiem , kiedy świeci św iat łem w yłącznie odbitym od ucznia. N ie jest to chyba jed n ak - przy n ajm n iej z p e r spektyw y G om brow icza - św iatło najlepsze. H erlin g czyni w szystko to tak szybko, że om al niepostrzeżenie, w skutek czego m am y niew ielką zgoła szansę na stw ier dzenie, co w istocie w ydawało m u się w pisarstw ie G om brow icza interesu jące czy w ażne. O siągnąw szy to m iejsce, nie m ów i jed n ak tego sam ego, co G om browicz, d okładnie m u zaprzecza, gdyż w ykonany ru c h był od p oczątku gestem czysto n e gatyw nym , p o trzeb n y m do sam ookreślenia. Znów bow iem , ta k jak p rze d w ojną, G om brow icz nie przydaje się do k rystalizacji czy m odyfikacji św iatopoglądu, ale do jego p otw ierdzenia, gdyż poglądy H erlinga na te m at konw encji p isan ia a u to biograficznego były u stalone już wtedy, gdy G om browicz dopiero przystępow ał do p isa n ia Dziennika, o czym zaśw iadcza szkic o d ia riu sz u Sam uela Pepysa z ro k u 1953 (GC, s. 61-77).
N a dwa pow iązane ze sobą zasadnicze sposoby H erlin g -G ru d z iń sk i będzie p ro w adził w Dzienniku pisanym nocą swoją p olem ikę z G om browiczem . Pierw sza z tych tak ty k to eksplicytne kom entarze jego tw órczości8, druga to konstruow anie poety ki diariusza w opozycji do Dziennika G om brow icza9. W śród w ielu znaczeń
tytuło-H. Bloom L ęk przed wpływem. Teoria poezji, przei. A. B ielik-R obson, M. Szuster, U niversitas, K raków 2002, s. 76.
Te przygodne przyw ołania m iew ają różny w ydźwięk, byw ają przyjazne, obojętne lub złośliwe: D P N I, s. 51, 69, 78, 200; D P N II, s. 42, 199, 237, 254, 290; D P N III, s. 19, 43, 46, 53, 126, 254-257; DPNIV, s. 15, 115, 169, 205, 232, 253, 315; DPNV, s. 46, 155, 165-167, 223, 225, 234, 395, 425; D P N V I, s. 66, 114-116, 124, 200, 217, 223, 418, 566, 572, 578, 673, 680; D P N V II, s. 81, 94, 170-171, 293, 318, 319, 328; BNM , s. 387. Zob. też W ZM , s. 88, 319, 367, 374-377, 412, 467, 469; RW D , s. 23, 78, 142-143, 147, 311, 324; RW N , s. 92, 130, 133, 175, 189, 298; E. Sawicka Widok z wieży. Rozmowy
z Gustawem Herlingiem-Grudzińskim, M ost, W arszaw a 1997, s. 22, 23, 114. Łatw o
zauważyć, że G om brow icz przydaje się sporadycznie zwłaszcza wtedy, gdy H erlin g chce się wyrazić krytycznie lub złośliwie.
Z asad n icza odm ienność autobiograficznych strategii obu pisarzy była oczywiście w ielokrotnie zauw ażana: M. W yka N asz wiek według Herlinga-Grudzińskiego oraz B. Z ieliń sk a „Dziennik pisany nocą”. Legenda i rzeczywistość, w: Etos i artyzm.
wej fo rm u ły jedno w skazuje po lem iczn ie na ideow o-literackiego a d w e rsa rza10. P onadto w szystkie w łaściw ie m e talite ra ck ie kom entarze na te m at poetyki D zien
nika pisanego nocą sytuują się w najczęściej sform ułow anej eksplicytnie opozycji
do Dziennika G om browicza. Jako pierw sze na m yśl przychodzi n ajbardziej znane w yznanie H erlinga, w któ ry m te n opisuje swój ideał dziennikow ego p isan ia jako notow anie konw ulsji „h isto rii spuszczonej z ła ń c u c h a ” (określenie Jerzego Stem pow skiego) przez „obserw atora i k ro n ik a rz a ”, niebacznym ru ch e m zaznaczające go gdzieś na m arginesie swą sygnaturę (D P N II, s. 388-389). Ta deklaracja tylko p o średnio dotyka G om brow icza, w arto jednak dodać, że w ym iar anty-G om brow i- czow ski H erlin g nad ał jej we w stępie do Dziennika pisanego nocą 1984-1988, gdzie z ap ro b a tą odnotow uje rad y k a ln e przeciw staw ienie tej m e talite ra ck ie j fo rm u ły
D ziennikow i G om brow icza, k tó reg o d o k o n ał w re c e n z ji K o n sta n ty A. Je le ń sk i
(DPNIV, s. 6). O wiele więcej m ówi p isarz wcześniej:
N ie lubię w ogóle d zienników zbyt osobistych. Praw ie zawsze n arzu cają au to ro m reguły gry, nad którym i stopniow o, k ro k po kroku, zaczyna panow ać przyszły czytelnik. Do tw arzy mi z tym? A z tym? Jęknąć głośno? Przyciszyć jęk? Z o stanie to dostrzeżone? Z a angażow ać się głębiej? Jeśli pow iedziało się „a”, trzeba pow iedzieć „b ”? Ja k w yglądam w takim u staw ieniu rzeczy? W człow ieku istnieje i pow inna istnieć strefa, gdzie n ik t prócz Boga nie p o trafi i nie m a praw a go dosięgnąć. P aradoksalnie, d z ie n n ik dobry, czy w każ dym razie w art czytania, jest ten, w którym p isarz wysuwa tylko co pew ien czas czułki ze skorupy. I n a ty ch m iast je chowa. K iedy wyłazi ze skorupy cały, staje się całkow icie bez bronny, m ów iony przez innych. M aksym alna szczerość jest w lite ra tu rze w yobrażalna, dopóki korzysta z licencji osoby trzeciej albo pierw szej osoby um ow nej. [...] bywa że d z ie n n ik św iadom ie i z góry przyjm uje reguły gry, rozgryw a je sam jako tem at. W tedy zam ienia się w swoisty pojedynek pisarza z innym i: przeciw deform acji z zew nątrz, o w łas n ą „nagość” lub „autentyczność”, któ ra nigdy zresztą nie zostaje w pełn i odsłonięta, bo
pń m o - zn an a jest m gliście, secundo - boi się n azw an ia” (D P N II, s. 96-97; por. D P N II,
s. 22-23,450; D P N III, s. 167-168; DPNIV, s. 188; D P N V II, s. 58,166-168; W ZM , s. 476; R W D , s. 333-362; RW N, s. 333).
s. 145; 177; Z. A dam czyk Diarysta na służbie publicystyki i literatury, w: tegoż Dziennik
jako wyzwanie. Lechoń, Gombrowicz, Herling-Grudziński, Parol, K raków 1994, s. 122,
124; K. P om ian Herling-Grudziński - emigracja heroiczna oraz K.A. Jeleński Portret
dekady z wizerunkiem autora w lewym rogu i Źródło światła w pisarskim podziemiu, w: Herling-Grudziński i krytycy, s. 31, 324, 327, 339-340; Z. K udelski Studia
o Herlingu-Grudzińskim. Twórczość - recepcja - biografia, T N KUL, L u b lin 1998,
s. 139, 175; M. C zerm iń sk a Autobiograficzny trójkąt. Świadectwo, wyznanie i wyzwanie, U niversitas, K raków 2000, s. 24, 44-47, 50; E. B ieńkow ska Pisarz i los. O twórczości
Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, Z eszyty L iterack ie, W arszaw a 2002, s. 10-11, 33, 37,
88-89, 147; W. Bolecki Ciemna miłość. Szkice do portretu Gustawa Herlinga-
- Grudzińskiego, W ydaw nictw o L iterack ie, K raków 2005, s. 101.
10 K. A dam czyk Diarysta na służbie..., s. 124; K.A. Jeleński Źródło św ia tła ..., s. 340. C hodziłoby o n astęp u jący au to k o m en tarz Gom brow icza: „Trudność na tym polega, że piszę o sobie, ale nie w nocy, nie w sam otności, tylko w łaśnie w gazecie i w śród lu d zi” (W. G om brow icz Dziennik 1953-1956, W ydaw nictw o L iterack ie, K raków 1986, s. 57).
M ożna by odnieść w rażenie, że ta d eklaracja jest b ardzo gom brow iczow ska. Za pom ocą dyskursu, w k tórym pobrzm iew ają idiom i trik i z Ferdydurke i Dziennika, H erlin g p o d ejm u je i rozw ija dwa tem aty, któ re były specjalnością G om browicza - au to tem aty z m i te k stu a ln ą autokreację. Tak je d n ak nie jest. W ygląda to raczej tak, jakby z G om brow iczem za pom ocą jego reto ry k i polem izow ał, bow iem ten au totem atyczny dyskurs oparty jest na założeniach, których au to r Fredydurke nie podzielał. C hodzi nie tylko o w yraźnie zaznaczoną nieufność do autokreacyjnego w ym iaru diariuszow ego pisania. Rzecz raczej w tym , iż stru k tu ra p o d m io tu opisy wanego tu ta j przez H erlinga m a ch a rak te r b in a rn y i opiera się na opozycji „for m y” i „treści” czy „pow ierzchni” i „głębi” . „F o rm a” i „pow ierzchnia” przychodzą z zew nątrz i stanow ią zagrożenie dla głębinow ego w ym iaru podm iotow ości („au tentyczności” i „nagości”), który jest n ie zn a n y i pozostaje niewyrażony.
H e rlin g -G ru d z iń sk i w D zienniku pisanym nocą polem izow ał z G om brow iczem w ielokrotnie i n ie tylko o poetykę p isan ia autobiograficznego. Przew ażnie te spo ry m iały ch a ra k te r fundam entalny. Tak było chociażby w p rzy p a d k u dyskusji na te m at Gom browiczow skiej in te rp re ta c ji Zbrodni i kary11. Poróżnienie to jest spo rem o pryncypia nie tylko z uw agi na rangę tw órczości D ostojew skiego dla autora
Skrzydeł ołtarza, lecz z tej p rzede w szystkim przyczyny, że znow u dotyczy kw estii
odm ienności antropologii obu pisarzy, w szczególności poglądów na kw estię po d m io tu czy - m ówiąc b ardziej w prost - m odelu człowieka. D latego te m at te n b ę dzie pow racał w ielo k ro tn ie (por. D P N I, s. 195-196; D P N II, s. 243-244; DPNV, s. 460-461; RW D, s. 324-327). Tę polem ikę H erlin g zaczyna b ardzo rzeczowo. Pisze, że p o d łu g w ykładni G om browicza w Zbrodni i karze nie rozgrywa się „d ram at su m ie n ia w k la sy c z n y m , in d y w id u a lis ty c z n y m tego słow a z n a c z e n iu ” (D P N I, s. 140). K onsekw encją tej okoliczności jest niem ożność przeżycia w yrzutów su m ien ia przez R askolnikow a, dla którego jedynym p ro b lem em będzie w tej sytuacji p rzykra św iadom ość niepow odzenia transgresyjnego przedsięw zięcia. P arafrazu jąc H erlinga p arafrazującego G om brow icza, m ożna by pow iedzieć, że R askolni- kow nie m a sum ien ia, nie m a sum ien ia w tradycyjnym , indyw idualistycznym sty lu. Posiada in n y rodzaj sum ien ia i au to r Dziennika pisanego nocą pisze o n im tak:
Z aczyna się w nim (Raskolnikow ie) krystalizow ać poczucie winy, w idzi już teraz po tro sze siebie oczam i innych, i trochę już jako zb ro d n iarza, przekazuje myślowo ten obraz otoczeniu, stam tąd w raca spotęgow ane odbicie i potępienie. Ale czy to w łasne sum ienie Raskolnikow a? Skądże znow u, to szczególne sum ienie pow stające i w zm agające się m ię dzy lu d źm i, w system ie odbić. (D P N I, s. 140)
Zarów no przyw ołana przez H erlinga G om browiczow ska form uła system u „odbić praw ie zw ierciadlanych”, jak i opis m e ch a n izm u „k o n stru o w an ia” sum ienia
pro-11 Por. W. Bolecki Ciemna miłość..., s. 65-70; T. S ucharski Dostojewski Herlinga-
-Grudzińskiego, U M CS, L u b lin 2002, s. 162-164; J. O le jn iczak Epizod: Herling- -Grudziński - Gombrowicz - Dostojewski, w: Spotkanie. Księga jubileuszowa dla Profesora Aleksandra Wilkonia, red. M. K ita, B. W itosz, UŚ, Katowice 2005, s. 294-302. Zob. też
tag o n isty Zbrodni i kary przyw odzą na m yśl teorię w ładzy M ichela F oucault, który - jak tw ierdzą n iek tó rzy - był b lisk i G om browiczowi (albo na odw rót), a którego H erlin g podszczypyw ał za postaw ioną w Historii seksualności hip o tezę rep resy jn o ści „woli praw d y ” (D P N III, s. 284). Jak w iadom o, fra n cu sk i uczony przekonyw ał, że w ładza nie jest czymś, co istn ieje w postaci scentralizow anego ośrodka, ale jest w ielością stosunków, układających się w m niej lub bardziej stabilne układy i stru k tu ry insty tu cjo n aln e, opierające się na norm atyw nych zasadach, niosących ze sobą tak ą czy in n ą skalę przem ocy12. Taka w ładza p ro d u k u je to, co G om browicz n a zwał sum ieniem , a co F oucault rozpoznaw ał w n eu tra ln y ch , zdaw ałoby się, k ate goriach hum anistycznego dyskursu, ta k ich jak: „dusza”, „jaźń”, „p o d m io t”, „czło w iek” czy „jed n o stk a”, i co określał jako efekt dyscyplinującej p rak ty k i „ujarz m ia n ia ” („assM/ettissement”) 13.
Taka w izja jest dla autora Dziennika pisanego nocą ze względów m oralnych nie do przyjęcia. H erlin g przek o n u je, że choć b o h ater pow ieści D ostojew skiego w isto cie podlegał m iędzyludzkiej presji, to był tego n ajzu p ełn iej świadomy. I n te rp re ta cja G om brow icza jest więc redu k cy jn a - i to w podw ójnym sensie. N ajp ierw d la te go, że stanow i n ie u p ra w n io n e i stronnicze w pisyw anie D ostojew skiego w schem at w łasnej antropologii. W ówczas Zbrodnia i kara jest „tylko pow ieścią o no rm ach w spółżycia społecznego, h isto rią ad a p ta cji przestępcy do kodeksów postępow ania przyjętych przez zbiorow ość” (D P N I, s. 141-142). Ale w ykładnię tę H erlingow i tru d n o zaakceptow ać p rzede w szystkim dlatego, że uniem ożliw ia ona dostrzeże n ie dojrzew ania b o h atera „do spojrzenia na siebie oczam i Boga” (D P N I, s. 142). Jak ie m iałoby to być spojrzenie? H erlin g tłum aczy, że nie chodzi o kw estię naw ró cenia, która u D ostojew skiego jest ledw ie naszkicow ana, ale o „św iadom ą p o trze bę zaczepienia swojego «ja» (nad «otchłanią») o coś odeń wyższego” (D P N I, s. 142). Tym czym ś m iałyby być - w edług H erlin g a - dla G om browicza: „kościół m iędzy lu d z k i”, dla D ostojew skiego: Bóg, stanow iący „wartość ab so lu tn ą i n ie z m ie n n ą ” (D P N I, s. 142). U G om browicza człow iek jest jed n ak „m gław icą”, u tk a n ą z relacji m iędzy lu d zk ich , której „wszystko w olno” (D P N I, s. 140), a jego sum ienie k ształ tu je się w system ie „odbić praw ie zw ierciadlanych” (D P N I, s. 140), które n iestety n ie odsyłają poza siebie, do czegoś, co byłoby czym ś innym niż one same.
12 M. F o u cau lt Historia seksualności, przei. B. B anasiak, T. K om endant, K. M atuszew ski, w stęp. T. K om endant, C zytelnik, W arszaw a 2000, s. 71-117. 13 M. F o u cau lt Nadzorować i karać. Narodziny więzienia, przekl. i posl. T. K om endant,
A letheia-S pacja, W arszaw a 1993, s. 30-37, 154, 368-369; tegoż Historia seksualności, s. 13-139. O tych kw estiach u G om brow icza piszę w książce: Interpretacja i płeć.
Szkice o twórczości Witolda Gombrowicza, PW SZ AS, W ałbrzych 2005, s. 85-114.
G odzi się w spom nieć, że F o u c au lt pojaw ił się jeszcze w Rozmowach w Neapolu przyw ołany przez Boleckiego na m arginesie „foucaultow skiego” (bo podejm ującego kw estię in sty tu cjo n aln ej organizacji losów jed n o ste k cierpiących na „choroby psychiczne”) opow iadania Schronisko lunatyczne (au to r jed n ak sugestii nie podjął [RW N, 286]).
Spór dotyczy zatem m odelu człow ieka i jego nieodzow nych upraw om ocnień. H erlin g zapytuje o gw arancję „autentyczności” i możliwość izolującej auto n o m ii człowieka (bycia „sam na sam ” [D P N I, s. 142]), co chyba trzeba rozum ieć jako zw ieńczoną sukcesem próbę bycia bliżej siebie, bliżej swoich słów, m yśli, uczuć, i, w ogólności, jako zapew nienie praw dziw ej, n iezm iennej i nierelacyjnej tożsam o ści p odm iotu, poręczającej m oralną stronę w szelkich jego poczynań i decyzji. Tym czasem przeprow adzona przez G om browicza d ekonstrukcja p o d m io tu m a daleko idące i całkiem groźne konsekw encje: pozbaw ia podstaw y koniecznej do ukonsty tuow ania p arad y g m atu m oralnego. D latego też, jak to stw ierdzi H erlin g na ko niec om aw ianej po lem ik i, G om brow iczow ski p o stu lat au to k re ac ji w ym ierzonej subw ersyw nym gestem we w szelkie form y kolektyw nych tożsam ości jest czymś pustym , n ie p o trzeb n y m i faktycznie niem ożliw ym . Taki w niosek w ydaje się zro zum iały i uzasadniony. W przyjętej przez H erlin g a perspektyw ie zainteresow a nie, jakie G om brow icz k o nsekw entnie objaw iał wobec k o n te sta cji kulturow ego dyskursu, m u si się wydawać jałowe i niestosow ne. Jałow e dlatego, że zam iast być zaabsorbow anym tw órczą ideową pracą G om brow icz m iotał się w m niej istotnej, zafałszow anej sferze. N iestosow ne, poniew aż poczynania te były rów noznaczne z godzeniem w fu n d am e n ty kulturow ego p o rzą d k u i o słabianiem g o 14.
I
4
Przyjęciem takich w łaśnie założeń filozoficzno-ideow ych trzeba by tłum aczyć parę innych jeszcze sporów H erlin g a-G ru d ziń sk ieg o , na przy k ład niezgodę na przesiania Tadeusza Borowskiego i A leksandra Zinow iew a. S trategia Borowskiego H erlingow i w ydaje się pochopna, n ieu zasad n io n a i cyniczna, bow iem opiera się nadem askow aniu czegoś, czego dem askow ać nie należało, a co w ypadało jedynie w iernie opisać. K onsekw encją takiej operacji byio pozbaw ienie „człow ieka człow ieczeństw a” (W ZM , s. 193) i uczynienie „z zasad życia obozowego syntetycznej m in ia tu ry praw rządzących św iatem w olności” (W ZM , s. 194). Por. J. Błoński Borowski i Herling. Paralela; T. D rew now ski Fałszywa paralela, w: Herling-
-Grudziński i krytycy..., s. 215-228; S. B uryia Wokół rzeczywistości koncentracyjnej - spór Herlinga-Grudzińskiego z Borowskim, w: tegoż Prawda mitu i literatury.
0 pisarstwie Tadeusza Borowskiego i Leopolda Buczkowskiego, U niversitas, K raków
2003, s. 294-315. W kw estii poglądów na przyczyny H o lo k au stu Borowski (jak 1 G om brow icz) bliższy byiby ustalen io m Z yg m u n ta B aum ana - którego zresztą H erlin g nie om ieszkał skrytykow ać za tezę, m ów iącą, że „okrucieństw o m a źródła społeczne, a nie ch arak tero lo g iczn e ” (D PN V I, s. 490). Ja k w iadom o, B aum an w książce Nowoczesność i Zagłada (przei. F. Jaszu ń sk i, B iblioteka K w artalnika „M asada”, W arszaw a 1992) b ro n i poglądu, że obozy koncentracyjne stanow iły pro stą konsekw encję realizacji kluczow ych, w yrastających z d u ch a ośw ieceniowego dążeń nowoczesności, w szczególności idei nowoczesnego iad u (państw a, m iasta) - z niezaw odnym ap aratem adm in istracy jn y m , zin sty tu cjo n alizo w an ą w ładzą, zaplanow anym podziałem pracy oraz technologiam i k ontroli, selekcji i u zasadnionej przem ocy, pow stałego w o p a rciu o w ażne dla m yśli nowoczesnej kryteria: funkcjonalności, w ydajności i ekonom iczności. D la H erlin g a taki pogląd byi jed n ak n ieu p raw n io n ą i n iebezpieczną g eneralizacją, a cyw ilizacja
ko ncentracyjna - ab erra cją na tle rozw oju cyw ilizacji zu p ełn ie ak cy d en taln ą (RW N, 00 s. 166), choć n ie tru d n o zauw ażyć, że Inny świat, w brew tytułow ej m etaforze, raczej
W intelek tu aln y ch konstru k cjach H erlinga-G rudzińskiego m ożna by dopatrzyć się dwóch dialektycznych posunięć: hipostazow ania tożsam ości p o d m io tu (czło w ieka) i opisyw ania go w b in arn y ch , w yraźnie zhierarchizow anych kategoriach, przy użyciu języka m oralności. O pozycja pom iędzy człow iekiem autentycznym , tzn. ta k im , k tó ry m a dostęp do głęboko skrytej, n a tu ra ln e j i praw dziw ej istoty swej tożsam ości, dającej się też odnieść do jakiegoś celu, przyczyny czy realności istniejącej poza nim , a człow iekiem w yalienow anym , czyli tym , k tó ry tego dostę p u jest pozbawiony, czy - mówiąc jeszcze inaczej - dom niem yw anie pewnej przy rodzonej, esencjalnej podstaw y ludzkiej tożsam ości, obecnej p rze d m yślą, słowem, tek stem , nie są w tym w ypadku przypadkow ą fig u rą myślową czy okazjonalną in te le k tu a ln ą k o n stru k cją pisarza. P rześw iadczenie o tym , że istn ieje pew na n ie zm ien n a jakość, stanow iąca dla p o d m io tu podstaw ę czy raczej czyniąca w łaśnie z p o d m io tu (który w tej perspektyw ie zawsze jest pierwszy) rodzaj fu n d am e n tu , zn ajduje w sparcie w tej samej platońskiej binarnej strukturze, którą H erlin g w 1938 ro k u wpisywał w Ferdydurke i w któ rą nie przestaw ał wierzyć w latach późniejszych. R yszard N ycz określił tę k o n stru k cję jako przeciw staw ienie rzeczyw istości „jaw nej, lecz pozornej, oraz istotnej, lecz ukrytej. [...] rzeczyw istości «surowej i doty kalnej», a także dotkliw ej (bo przynoszącej ból i cierp ien ie), oraz «innego w ym ia ru» rzeczyw istości, «innej realności», zarazem niezniszczalnej i nie do uchw yce n ia ” 15. H e rlin g -G ru d z iń sk i był oczywiście św iadom y filozoficznych założeń swo jego stanow iska literack ieg o i k ry tycznoliterackiego. W D zienniku pisanym nocą pow ie na przykład, z pew ną dozą zw ątpienia, że pojaw iające się na m u rac h napisy
p otw ierdza diagnozy B aum ana. Podobnie Zinow iew a teoria homo sovieticus z książki
Świetlana przyszłość nie może być praw dziw a, bo - ja k dow odzi H erlin g - au to r nie
dopuszcza m yśli o tym, że w ż y c iu społecznym decydującą rolę odgryw ają „czynniki em pirycznie niepoznaw alne, nieprzew idyw alne i na pozór nie istn ie jąc e ” (RW D, s. 16), a także m yli dwie zasadnicze sfery składające się na stru k tu rę p odm iotu, a więc to, co stanow i n a tu rę człow ieka, „ten rdzeń, k tóry nazyw am y
człow ieczeństw em ”, i to, co jest narzucone przez ustrój sow iecki („pewne obyczaje, pew ne o d ru ch y czy zachow ania” [RW D, s. 16]). K ilk ad ziesiąt stron dalej H erling relacjonuje swój spór z M ichałem H ellerem o koncepcję Zinow iew a i w tedy przekonuje - za K afką - o istn ie n iu w człow ieku „tw ardego ją d ra ”, „którego n ik t i nic nie potrafi zniszczyć” (RW D , s. 53; por. RW D , s. 59-61, 63; D P N I, s. 126; D P N II, s. 257-258; D P N V II, s. 55). Ten arg u m e n t pojaw ia się u H erlin g a n ad er często, w różnych postaciach i zwykle pod czyim ś p atro n atem . Tak na przykład u O rw ella, Sołżenicyna i Szałam ow a będzie to „dusza”, jedyny „p u n k t o poru pod rząd am i to ta lita ry z m u ” (D PN V I, s. 57; por. D P N II, s. 394, D P N III, s. 281; DPNV, s. 229; D P N V I, s. 493, 557; GC, s. 473, 476, 480; R W D , s. 91; RW N , s. 16; N P PS S, s. 66-67). U Borowskiego z kolei „ ją d ra ” (duszy) b ra k (D P N II, s. 186). C zym jest - w edle H erlin g a - „ d u sza”? O dpow iedzi są klasyczne: jest to „wszystko to, co w nas jest poza ciałem ” (RW N, s. 15), to coś „w człow ieku, czy może poza nim , [...] coś niem aterialn eg o , coś, czego on sam nie może uchw ycić i czego nigdy nie uchwyci, ale co stanow i o jego człow ieczeństw ie” (RW N, s. 62).
„Dio c’è, «Bóg jest»” m ogą być poszukiw aniem „tw ardego g ru n tu p o d nogam i na
osypujących się w ydm ach piaszczystych” (D P N II, s. 22). W ięcej pew ności daje się wyczytać z tezy w ypow iedzianej w n astęp n y m tom ie apropos Kota Jeleńskiego: „N iew ierzący w ierzą, n ierzad k o z intensyw nością relig ijn ą, w ta je m n ic z y deseń ludzkiego b y tu i lo su ” (D P N III, s. 257). W tom ie kolejnym z n a jd u je m y podobną dywagację, z n iedw uznaczną aluzją do Jeleńskiego: „N ie m a, w edług m nie, «zbie gów okoliczności». Istn ie je u kryty p rze d nam i, zaw iły deseń losu, którego rąbek odsłania się n am n iek ied y w postaci «zbiegu okoliczności»” (DPNIV, s. 307; por. D PN V I, s. 47; RW D , s. 39, 176)16. H erlingow i oczywiście nie p rzy p ad k iem i nie bez pow odu nie podoba się form uła Jeleńskiego. Zgoda na tę właściwość b y tu czy egzystencji, k tó rą niosłaby ze sobą m etafora „zbiegów okoliczności”, oznaczałaby przyzw olenie na jej (egzystencji) przygodność, relatyw ność i nieprzezw yciężalne sprzeczności. D latego też z ta k im up o rem i konsekw encją p isarz pow raca do w łas nej figury „desenia b y tu i lo su ”, oznaczającej za każdym razem pew ien bardziej podstaw ow y w ym iar rzeczyw istości, trak to w an y om alże jako arché lu b telos, za wsze i w szędzie z sobą tożsam a istota, stale obecna m a teria ln a podstaw a, w ym iar w olny od fałszujących zapośredniczeń, bo istniejący poza czasem , h isto rią i k u ltu rą, a ro zu m ian y n iekoniecznie naw et, czy przy n ajm n iej nie do końca albo nie za wsze, w sensie jakiejś teleologicznej, rozum nej logiki dziejów, zm ierzającej do u p rze d n io założonej k u lm in ac ji, a pojm ow any raczej jako swego ro d zaju fu n d a m en t czy ostateczny p u n k t odniesienia dla lu d zk ich poczynań, przynoszący czło w iekowi egzystencjalne uspokojenie, chroniący go p rzed niepew nością, w ieloznacz nością, relatyw nością i p rzygodnością, oraz dający poczucie łączności z czym ś wyższym czy lepszym 17.
111 Te w ątki w pisane są rów nież w o pow iadania H erlinga. Por. A. M oraw iec Poetyka
opowiadań Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Autentyzm - dyskursywność - paraboliczność, U n iversitas, K raków 2000, s. 127-171.
17 Ten język in te rp reta c y jn y z ap ro b atą i u zn an iem podchw ycili kom entatorzy. Bolecki stw ierdził, że człow ieczeństw o dla H erlin g a „opiera się na
p ozaem pirycznych, m etafizycznych podstaw ach, może się oprzeć tem u
n ajgorszem u, co przynosi histo ria i n a tu ra ”, i które „w swym najgłębszym w ym iarze nie jest fu n k cją cyw ilizacji, lecz rdzeniem m etafizycznej isto ty człow ieka”
(W. Bolecki Ciemna m iłość..., s. 85, 56-57). K udelski napisał: „A utor Dziennika w ydaje się trzym ać im p o n d e rab ilió w pow stałych w kręgu k u ltu ry chrześcijańskiej i przez w ieki będących ostoją ludzkiego św iata. Św iata ułom nego, ale którem u do stęp n a była pew na zasada p o rząd k u jąca ” (Z. K udelski Studia o Herlingu-
-Grudzińskim, s. 15). W edług Jo an n y Bielskiej-K raw czyk: „Pisarstw o to jest
zainteresow ane nie tyle zm iennym i (w każdej epoce specyficznym i) form am i życia, co jego tajem nicą. [...] P i s a r z d ą ż y w y r a ź n i e d o t a k i e g o p r z e d s t a w i e n i a z j a w i s k z m y s ł o w y c h , a b y m o g ł y o n e p r z e p u s z c z a ć o d b l a s k i i n n e j - u k r y t e j z a n i m i - r z e с z y w i s t o ś с i ” (J. Bielska-K raw czyk M iędzy widzialnym a niewidzialnym.
Widzenie, kolor, światłocień i dzieła sztuki w twórczości Gustawa Herlinga-Grudzińskiego,
Tym usiłow aniom H erlin g w swoich opow iadaniach jest wierny, o czym m ówił najbardziej przejrzyście w poświęconym Skrzydłom ołtarza rozdziale Rozm ów w Dra-
gonei. O Wieży au to r pow iedział na przykład, że opow iadanie to stanow iło ideowo-
-artystyczny zw rot i naznaczyło całą w łaściw ie późniejszą jego twórczość specy ficznym rysem , który m ożna by określić jako „próbę uchw ycenia innego w ym iaru rzeczyw istości” (RW D , s. 152), w zw iązku z czym w szystko, co najw ażniejsze w te go ro d zaju te k sta ch „rozgrywa się nie tylko w innym w ym iarze rzeczyw istości, ale jakby p o d n ią ” (RW D, s. 153), a jest to coś - jak stw ierdza w tym w łaśnie utw orze (za P asternakiem ) - „coś nie istniejącego i rów nocześnie b ardziej n iż realnego” (RW D , s. 154). O pow iadania te m ów ią o „świecie w yłączonym , k tó ry żyje jak gdy b y po d spodem rzeczyw istości” (RW D, s. 153), w któ ry m „dookoła nas leniw ie toczy się życie, a gdzieś p o d n im rozgrywa się d ram a t k ilk u osób” (RW D, s. 153). Chw ilę później pisarz, przystając na sugestię in te rlo k u to ra o pew nych in tertek - stu aln y ch pow inow actw ach ze Strasznym czwartkiem w domu pastora K arola L u dwiga K onińskiego, przyzna z jakąś niepew nością, że jeśli są obecne, to „w głębi, po d spodem ” (RW D, s. 170). D latego jak n ajzasadniej H erlin g uzna, iż jest „pisa rzem o zainteresow aniach m etafizycznych” (RW D, s. 152).
O czym m ów i H e rlin g -G ru d z iń sk i, gdy p o słu g u je się p o d o b n y m i k a te g o ria m i? Czy to tylko filozoficzna sp ek u lacja, czy też m ożna wyznaczyć przejście od tych in te le k tu aln y ch k o n stru k cji do lite ra tu ry i egzystencji? Jak w ynika ze w szyst kiego, co zostało tu do tej po ry pow iedziane, p isa rz zdaje się m ów ić o trzech , ściśle z sobą p o w iązanych spraw ach. O tóż ta k o n se k w e n tn ie używ ana przez n ie go m etafo ry k a o p arta jest na pew nej tro iste j stru k tu rz e , łączącej rzeczyw istość, tożsam ość i lite ra tu rę . R zeczyw istość, tożsam ość i lite ra tu ra pozostają wobec sie bie w w erty k aln y m sto su n k u i są w łaściw ie n ierozłączne: rzeczyw istość jest fu n d am en te m , daje podm iotow i poczucie tożsam ości (podzielanej z in n y m i), u tw ie r dza go, pozw ala na w eryfikację jego p o czynań (zwłaszcza w owych d ram a ty cz n y ch sy tu a cjach , k ie d y re la cje m ię d zy lu d ź m i są b a rd z ie j praw dziw e, głębiej odczuw ane), lite ra tu ra zaś daje n ad z ie ję na k o n ta k t z tą pew nością (co jest m oż liw e na m ocy nie p rz erw an ej łączności tekstów w szystkich epok - np. K o n iń sk ie go i H erlin g a , a ta k że łączących w łasne utw ory g łębokich „ in te ra k c ji” [RW N, s. 328, 335]). Tę zależność m ożna by opisać jeszcze inaczej, zw racając uw agę na d u a liz m m yślenia H erlin g a. C ho d zi o to, że a rg u m e n tac ja p isa rz a opiera się za k ażd y m raz em na kluczow ej opozycji p o w ierzch n i i głębi, o rganizującej dopiero p rzeciw staw ien ia b ard z iej szczegółow e, będące p rze k sz ta łc e n ia m i tej pierw szej, podstaw ow ej m atrycy. N a płaszczyźnie ep istem ologicznej m ielib y śm y p rzeciw staw ienie głębokiej, n iezm ien n ej rzeczyw istości (tego, co H erlin g nazywa „praw dą a b s o lu tn ą ”, „ n ie p rz e n ik n io n ą ta je m n ic ą ”, „rzeczyw istością o sta te czn ą”, „in n y m w ym iarem rzeczyw istości”, „św iatem w yłączonym ”, i co lokuje „pod sp o d e m ”), oraz jej zm iennej p o w ierzch n i (która jest tylko „zasło n ą” i [częściej] „m iazg ą” [D P N I, s. 128; D PN IV , s. 334; GC, s. 488; SO, s. 82]). N a p łaszczyźnie a n tro p o lo gicznej o dpow iadałaby tej stru k tu rz e rzeczyw istości opozycja „człow ieka a u te n tycznego” (co H e rlin g o kreślał jako „rd zeń człow ieczeństw a”, „tw arde ją d ro ”,
„ d u sza”) i „człow ieka n ie a u te n ty c z n e g o ” (określanego p rzez „pew ne obyczaje, pew ne o d ru ch y czy za ch o w an ia” [RW D, s. 16]). N a płaszczyźnie literac k iej p i sarz p osłu g u je się p rzeciw staw ieniem p oetyki „ascezy językow ej” (D P N II, s. 199), będącej „e lim in o w an iem w p am ięc i w szystkiego, co zbędne, pow olnym filtro w a n ie m esencji m in io n y ch o bserw acji” (D P N II, s. 260), dającej „efekt o becności” (DPNIV, s. 476), i „poetyki rozw iązłości”, z w łaściw ym lite ra tu rz e w spółczesnej efektem elephantiasis (D P N II, s. 198-199). Z ko lei na płaszczyźnie aksjologicz nej, k tó ra pozostaje tu n ie o d łąc zn a , p isa rz o p eru je - sform ułow aną już w re c e n zji Ferdydurke - opozycją w artości zak o rzen io n y ch w stru k tu rz e czegoś pozaludz- kiego (w artości „obiektyw nych” i „k a n o n ic zn y c h )” oraz n iek o n iec zn ie w iarygod n ych i rze teln y c h pry w atn y ch o p in ii („w łasnych praw d p sy c h icz n y ch ”, nie m o gących „służyć za podstaw ę rac jo n aln e g o d z ia ła n ia ”).
Spór pom iędzy H e rlin g iem -G ru d z iń sk im a G om brow iczem (interpretow anym przez tego pierw szego) m a, jak w idać, ch a rak te r zu p ełn ie zasadniczy. W arto się m u zatem stale przyglądać, także w innych k ontekstach. Perspektyw ą, która m o głaby go lepiej jeszcze objaśnić i nie tylko objaśnić, ale i - pow iem to już teraz - rozw iązać w k ie ru n k u jakiegoś pojed n an ia (choć m ożna by sądzić, że to niem o żli we), w ydaje się filozoficzna refleksja R icharda R o rty ’ego. W epistem ologicznym
(dosłow nie) p o d ejściu G ru d ziń sk ieg o R orty (gdyby czytał jego teksty) m ógłby dopatrzyć się owego pom ieszania dwóch podstaw ow ych filozoficznych ról, jakie m ógłby odgrywać filozof, o czym p isał w książce Filozofia a zwierciadło natury. Po stawa pierw sza to rola „w ykształconego d y le ta n ta ”, w szechstronnego herm eneuty. Jego głów nym zajęciem (i pasją) jest zabieganie o konw ersację w k u ltu rz e, w k tó rej p an u je niezbyw alne p o różnienie dyskursów. Pozycja druga jest „rolą nadzorcy kultury, kogoś, kto zna w spólną m ia rę w szelkiego dyskursu - platońskiego filozo- fa-króla, k tó ry przeniknąw szy ostateczny kon tek st wszelkiego d ziałania (Formy, U m ysł, Język), wie, co napraw dę robią wszyscy in n i, n iezależnie od tego, czy oni to w iedzą” 18. W ykorzystując rozw ażania R o rty ’ego, m ożna by jeszcze pow iedzieć, że z p u n k tu w idzenia „nadzorcy k u ltu ry ”, w którego szaty ew identnie i sam ozwań- czo p rzystroił się H erlin g -G ru d z iń sk i, recenzując Ferdydurke, idiom tej pow ieści to „dyskurs n ie n o rm a ln y ”, czyli nieprzydatny, niew iarygodny, wadliwy, n o n se n sowny, k tó ry pow staje wówczas, gdy „do debaty przyłącza się ktoś nie znający obo w iązujących w niej konw encji bądź też ktoś, kto ich nie re sp e k tu je ”19. Tym dwóm postaw om odpow iadałoby dość ściśle rozróżnienie, jakie R orty w prow adził w szkicu
18 R. R orty Filozofia a zwierciadło natury, przei. M. Szczubiaika, S p acja-A leth eia, W arszaw a 1994, s. 283. Por. A. Szahaj Ironia i miłość. Neopragmatyzm Richarda
R orty’ego w kontekście sporu o postmodernizm, F un d acja na rzecz N au k i Polskiej,
W rocław 2002. Ju ż po n a p isan iu niniejszego szkicu przeczytaiem ciekaw y tekst A ndrzeja Skren d y (Gombrowiczpragmatysta. Prolegomena do przyszłej lektury, w:
Gombrowicze, red. B. Z ynis, PAP, S łu p sk 2006, s. 71-79), będący zaproszeniem do
czytania G om brow icza przez kategorie R o rty ’ego. 19 R. R orty Filozofia a zwierciadło natury, s. 286.
E tyka zasad a etyka wrażliwości20. R orty pisze ta m o dwóch rodzajach in te le k tu a li
stów: filozofa (takiego jako P lato n czy A llan Bloom) i krytyka literackiego (takie go jak Jo h n Dewey czy w łaśnie Rorty). C elem filozofa pozostaje poszukiw anie, na drodze ścisłej refleksji, jednoznacznego języka, i n iezm ien n y ch reguł, praw dy - jej jedności, niezm ienności, pew ności. Ta praw da istnieje, jest „zawsze ta sama, zawsze poza n a m i (out there), czekająca, aby ją odkryć, lub odkryć p o n o w n ie”, gdyż pozostaje ukryta pod różnego rodzaju historycznym i przygodnościam i, u p rze d zen iam i i nam iętn o ściam i. Pew nym i stabilnym fu n d am e n tem owej praw dy jest odw ieczny p orządek rzeczy i ludzka n a tu ra - w spólna, uniw ersalna, taka sam a, niezrelatyw izow ana, rozum na, oznaczająca to, „co w nas najgłębsze i najbardziej c e n tra ln e ” . To ona (ludzka n atu ra ) pozw ala wierzyć w spójną w izję dobra i fu n d o wać „etykę za sa d ” - m oralność o p artą na trw ałych, jednoznacznych regułach, od dzieloną od sfery em ocjonalnej, któ ra jest dom eną tego, co przygodne i idiosyn- kratyczne. Inaczej krytyk literacki: dla niego praw da to raczej kw estia in te rp re ta cji i deskrypcji, rozpatryw anych po d k ątem persw azyjności, a nie dow odliwości. Stałą p rak ty k ą krytyka literackiego będzie więc kontynuow anie dyskusji, m noże nie w ątpliw ości i opisów, poszukiw anie alternatyw , p o b u d zan ie w yobraźni w celu stałego poszerzania pola znanych form tożsam ości, dośw iadczenia, stylów życia, archeologiczna analiza in sty tu cji organizujących życie społeczne, porów nyw anie dostępnych słow ników i próbow anie języka. Tak pow staje „etyka w rażliw ości” - nowa m oralność niew ym agająca m etafizycznego um ocow ania, b ezk o m p ro m iso w ych im peratyw ów p rzynależnych k ażdem u człowiekowi z racji p osiadania w spól nej tożsam ości, w yrzekająca się m oralnej oceny zgodnie z up rzed n io założonym i k ry teria m i, a będąca raczej kw estią w yboru i odpow iedzialności wobec wspólnoty, gdzie obow iązują jedynie p o stu laty solidarności, odnajdyw ania „Innego-w -Sobie”, i uw rażliw ienia na cudze dośw iadczenie (opresji, bólu).
W arto dla odm iany sięgnąć po jeden jeszcze, pokrew ny i b lisk i R orty’em u ję zyk. M am na m yśli Stanleya Fisha i jego znany esej Retoryka, w któ ry m autor, opisując scenę zasadniczego filozoficznego k o n flik tu , w ykorzystuje sch arak tery zow ane przez R icharda L an h am a figury homo seriosus i homo retoricus21. „Człowiek pow ażny” obdarzony byłby scentralizow aną, n ieredukow alną tożsam ością, stan o w iącą skład n ik hom ogenicznego społeczeństw a, k tó re z kolei byłoby „zaw arte w fi zycznej natu rze, która sam a stanow i p u n k t odniesienia, znajdując się «na zewnątrz»
(out there), n iezależnie od człow ieka”22. Homo seriosus m a odpow iedzialny
stosu-20 R. R orty E tyka zasad a etyka wrażliwości, przei. D. A briszew ska, przeki. p rzejrzał A. Szahaj, „Teksty D ru g ie ” 2002 n r 1/2.
21 S. F ish Retoryka, przei. A. Szahaj, w: tegoż Interpretacja, retoryka, polityka. Eseje
wybrane, red. A. Szahaj, w stęp R. Rorty, przedm . A. Szahaj, przei. K. A briszew ski,
A. D erra-W łochow icz, M. G lasenapp-K onkol, A. G rzeliński, M. K ilanow ski, A. L enartow icz, M. Sm oczyński, A. Szahaj, U niversitas, K raków 2002, s. 421-462. 22 R. L an h am The Motives o f Eloquence, N ew H eaven, C onn. 1976, s. I; cyt. za: S. Fish
n ek do w ypow iadanych przez siebie słów, a m ia rą tej powagi jest odniesienie dys k u rsu do u p rzedniej wobec niego rzeczyw istości. W aru n k iem tego au to ry tetu jest bezgraniczne zaufanie do języka, zawsze jednoznacznego, przylegającego do rze czy, jednym słowem: posłusznego n arzędzia kom unikacyjnego, skutecznego siłą przekazyw anej prawdy. N ajw ażniejszą przeto pow innością dla homo seriosus pozo stają zobow iązania poznaw cze, czyli rep rezen tacja rzeczywistości: natury, społe czeństw a, psychiki. Inaczej jest z homo retoricus: to aktor, którego proteuszow a to ż samość jest w ypadkow ą jego autokreacyjnych gestów, rozlicznych ról, któ re p rzyj m uje, i języków, w śród których z upod o b an iem przebiera. „Człowiek retoryczny” usytuow any jest zawsze w konkretnej sytuacji społecznej i - w odróżnieniu od „czło w ieka pow ażnego” - nie odkrywa i nie w yraża, ale wciąż tworzy. O pozycje, które w iele znaczą dla homo seriosus, i któ re są d lań zawsze niesym etryczne aksjologicz nie, typu: treść-form a, głębia-pow ierzchnia, w nętrze-zew nętrze, bezpośrednie-za- p ośredniczone, substancjalne-relacyjne, centralne-peryferyjne, praw dziwe-fałszy- we, (po)w ażne-nie(po)w ażne - pozostają dla homo retoricus spraw ą retorycznej ko n w encji i częścią tego, w co zdają się godzić. Fakty, formy, aksjologie, organizujące życie społeczne dla „człowieka retorycznego” są efektem generow anych społecz nie i naznaczonych in teresem politycznym in te rp re tac ji, nie zaś darem Boga czy N atury.
W ykorzystyw anie rozróżnień R o rty ’ego i Fisha do tw orzenia podobnych (do niniejszej) paralel pom iędzy p isarzam i jest nieco zdradliw e i naraża kom en tato ra na zarzu t stronniczości. Obaj filozofowie przecież stają po jednej stro n ie b ary k a dy - w iadom o której. N ie jest jednakże m oim celem dow artościow yw anie „kon- struktyw istycznego” G om brow icza kosztem „m etafizycznego” H erlin g a -G ru d z iń skiego. M oje in ten cje są raczej przeciw ne, zależałoby m i na zb liżen iu obu pisarzy. C hciałbym , aby pom ógł m i w tym R ich a rd Rorty. Otóż R orty - o czym nie zawsze się p am ięta - p rzekonuje, p rzynajm niej czasam i, o swoistej rów now ażności czy choćby nieodzow ności obu stanow isk. N a przy k ład we w stępie do książki Przygod
ność, ironia i solidarność arg u m e n tu je na rzecz konieczności oscylowania pom iędzy
dw iem a opcjam i historycystów , bez w ybierania w sposób ostatecznie w iążący k tó rejś. Pierw si z n ic h - tacy jak N ietzsche, H eidegger czy F ou cau lt - p o n ad wszyst ko w ynoszą p rag n ie n ie au to k reacji, pryw atnej au to n o m ii i dow olnego k o n stru ow ania tożsam ości, i dlatego w szelkie form y u społecznienia tra k tu ją p o d e jrz li wie. D la historycystów drugiego rod zaju - ta k ich jak Dew ey czy H ab erm as - n a j wyższą troską jest zorganizow anie spraw iedliw ej i wolnej w spólnoty obyw atelskiej oraz m ożliw ie precyzyjne określenie pow inności każdego człow ieka wobec innych, i dlatego p o stu lat pryw atnej au to k reacji kojarzył im się będzie z „id io sy n k razją” i „estetyzm em ”. Stawka tego p o je d n an ia jest jed n ak bardzo wysoka, chodzi b o w iem o p róbę scalenia tego, co p ubliczne, i tego, co pryw atne, ale bez uw ikłania się w rozw iązania m etafizyczne czy teologiczne, tzn. bez za k ład an ia podzielanej przez w szystkich ludzkiej n a tu ry i im plikow anego z niej poczucia solidarności. N ie m a m ożliw ości jakiegoś jednoznacznego w yboru i prostego pogodzenia obu 2 m odeli ideologicznych na jakiejś u niw ersalnej, transh isto ry czn ej płaszczyźnie (ale
też z tych sam ych powodów nie m a m ożliw ości zupełnego ich przeciw staw ienia), nie w olno jednak zapom nieć o którejkolw iek z opcji, bo też żadna z osobna nie w ystarcza.
R orty po d ejm u je jed n ak próbę w ybrnięcia z tego im pasu, kreując p ostaci „li b eraln y ch iro n iste k ” i „liberalnych iro nistów ”23. G om brow icz i H erlin g -G ru d z iń ski lib eraln y m i ironistkam i? N a pierw szy rz u t oka ta k ie przypuszczenie w ydaje się ekscentryczne, ale jeśli tylko przyjrzeć się bliżej charakterystyce tej kreacji, ta k im być przestaje. L ib eraln a iro n istk a to tak a osoba, któ ra n ie podziela w iary w to, że naw et najb ard ziej zasadnicze lu d zk ie prześw iadczenia i dążenia pozosta ją w o d n iesien iu do czegoś, co jest od n ic h w cześniejsze i b ardziej potężne, osoba, któ ra w ytrzym uje bez lęku św iadom ość przygodności losu, jaźni, języka, i która w zw iązku z tym w szystkim nie docieka tożsam ości i istoty rzeczy, a także objawia stałą nieufność wobec ról i form społecznych oraz m iewa n ieu stające w ątpliw ości co do w ystarczalności własnego słow nika finalnego, a swoją tożsam ość in te le k tu alną i egzystencjalną określa nie w o d n iesien iu do prawdy, lecz w in te rtek stu aln e j grze z p o p rze d n ik am i filozoficzno-literackim i. W yższą cenę będzie tu m iał zatem poetycki zapis niż dedukcja przeprow adzona zgodnie z up rzed n io przyjętym i kry te riam i. W tę ideową kon stru k cję R orty w pisuje też pew ien pro jek t etyczny, p ro g ram solidarności ludzkiej, któ ra m a - by ta k rzec - stru k tu rę raczej horyzontalną a nie w ertykalną, tzn. nie jest czym ś do odkrycia (np. przez odw ołania do m n ie m anej w spólnej n a tu ry ludzkiej czy ostateczne odrzucenie u p rzedzeń), lecz czymś do n ieu stan n eg o tw orzenia. O piera się ta solidarność na m in im aln y ch , niem etafi- zycznych p ostulatach: dążenia do zm niejszania skali cierpienia i p o niżenia w świe cie, obow iązku zapisyw ania bólu, poniew aż ofiary najczęściej są do tego po p ro stu niezdolne, i im peratyw u odkryw ania Innego-w -Sobie.
W ydaje się, że p ro jek t postm etafizycznej etyki R o rty ’ego m ógłby m ieć cokol w iek w spólnego i z H erlin g iem -G ru d z iń sk im , i z G om browiczem . Z każdym jed n ak z innych pow odów i to od nas, interp retato ró w , zależy, ile o tej w spólnocie uda się pow iedzieć. Taka konieczność istnieje i jest chyba w arta ryzyka. Trzeba tylko zobaczyć „innego” H erlinga i, tym sam ym , „innego” G om brow icza, co b ę dzie korzystne dla obu autorów. Być m oże m oglibyśm y dzięki te m u uporać się z pogodzeniem , choćby w jakiejś m ierze, tego, co p ubliczne, z tym , co pryw atne, i połączyć H erlingow e poczucie cywilnej odpow iedzialności wobec uczestnictw a w p o rzą d k u społecznym i konieczności uw rażliw ienia na konsekw encje naszych działa ń i słów wobec innych z G om browiczowską podejrzliw ością, a czasem sub- w ersyw nym p o trzą san iem k ulturow ym i form am i fu n d u jący m i te n porządek. N ie znajdujem y chyba w sobie dość odwagi, by anarchistycznym gestem zburzyć w szyst ko (Gom brow icz zresztą także w końcu się zatrzym ał), a w H erlingow ym świecie przytłaczającego h ero izm u i n ie u sta n n y ch spraw dzianów m oralnych żyć na d łu ż szą m etę jest raczej tru d n o (H erling także nie zawsze przebyw ał tylko tam ).
23 R. R orty Przygodność, ironia i solidarność, przei. W.J. Popow ski, Spacja, W arszawa 1996, s. 13, 107-134.