Modlitwa zwycięża.
Opowiadanie historyczne
z czwartego wieku chrześcijaństwa
za panow ania
N ak ład em „ W y d a w n ic tw a D z ie ł L u d o w y c h “ K . M iairld w M ik o ło w ie (N ico lai O.-S.)
1ur fy M i
„Zwyciężyłeś Nazareńczyku.“
B y ło to w jesieni, przedpołudniem w roku 363. O dkąd pamięć ludzka zasięgła, nie pamiętał nikt w Rzym ie takiego ruchu, jaki tego dnia panow ał w pośród ludu. N a forum (rynku), na K apitolu, przy teatrze Pompejusza, w term ach (łaźniach) grom a
dzono się tłumnie, a z tłumów tych w ydo
byw ał się wszędzie wesoły o k rz y k : „Christus vincit, Christus im p erat!“ C hrystus zw y
cięzcą, Chrystus władzcą naszym ! Po uli
cach przeciągały procesye. N a przodzie szedł dyakon, niosąc wielki, zdobny w kw ia
ty krzyż, n a którego ram ionach b y ły umie
szczone płonące świece, za nim postępow ał tłum mężczyzn, kobiet, dzieci, w szyscy z płonącemi świecami. W śród śpiewu psal
mów i hym nów chodziły te procesye od kościoła do kościoła. Od czasu do czasu odzywał się z piersi pątników wesoły okrzyk: „Christus vincit, exaudi C h ristel“
Chrystus zwycięzca, Chryste wysłuchaj nas.
Okrzyk ten powtarzano pięć do sześciu razy.
Nie w szyscy brali jed n ak udział w ra dości. W przedsionkach świątyni stali ka-
- 4 —
piani pogańscy, patrząc ponurym w zro
kiem na przeciągający lud, ci odpowiadali n a pobożne okrzyki przekleństwami, mężo
wie poza wij ani w płaszcze aż pod oczy, przechodząc koło procesyi, odwracali się, lub zjadliwe spojrzenia rzucali na cieszą
cych się chrześcijan.
R ano wczas zebrał się senat w Curia (miejsce posiedzeń) na radę, stawili się w szyscy senatorow ie; n a rad y b y ły bardzo burzliwe. K ilka razy groziło powadze p o gańskich senatorów niebezpieczeństwo, chrze
ścijańscy senatorowie gwałtownie w ystępo
wali bowiem przeciw swym pogańskim kolegom i ich przewodnikom Symm achowi i Praetestatowi.
W ieczorem dnia poprzedzającego n a deszła urzędowa wiadomość, że cesarz Julian ) padł w walce przeciw Partom podjętej.
T rzy lata jego rządów b y ły jednym pasmem ucisku i krwawego prześladow ania dla w y
znawców C hrystusa. Poprzednicy jego K onstantyn*) W ielki i K onstancyusz wzięli wyznawców Jezusa w opiekę i pomagali
*) J u lia n , A p o s ta tą c zy li O d s tę p e ą z w an y , p a n o w a o d r. 361— 363. W y c h o w a n y b y ł w re lig ii c h rz e ś c ija ń s k ie j- p o te m w y r z e k ł się re lig ii te j, w ró c ił do p o g a n , p is a ł p rz e, c iw c h rz e śc ija n o m i p o s ta n o w ił p o g a ń s tw o p rz y w ró c ić . Z n ien a w iśc i k u c h rz e śc ija n o m ś w ia d c z y ł ła s k i Ż ydom ,
— 5 —
szerzeniu się E w angelii; Ju lian „O dstępca“
podjął na nowo w alkę przeciw krzyżowi, walkę, w której uległ, a ostatniem jeg o słowem b y ł o k rzy k: „Zwyciężyłeś N aza- reńczyku!“
Śmierć Ju lian a b y ła ciosem śm iertel
nym dla pogaństwa, chrześcijanie podnieśli zwyciężko głowę.,
W senacie w ysilał Symm achus całą swą wymowę, b y dla bozkiego Ju lia n a („divus Ju lian u s“) uchwalono wypraw ić p o grzeb podług dawnego pogańskiego zw y
czaju, z apoteozą (ubóztwieniem) zmarłego — daremnie jednak ; tymczasem przed miejscem narad grom adził się coraz większy tłum ludu, domagając się natarczywie wypuszcze
nia na wolność uwięzionych za wiarę chrześcijan.
W reszcie zjawił się herold (woźny), a dawszy znak, b y się uciszono, oznajmił tu b ą zgromadzonym postanowienie prześwietnego
hcial im o d b u d o w a ć ś w ią ty n ią w J e ro z o lim ie , a le o g ie ń z pod ziem i w y b u c h ły n ie d o p u ś c ił te g o . U m a rł r a n io n y w p o w ro c ie z w y p ra w y p rz e c iw P a rto m .
* ) K o n s ta n ty n , W ie lk im zw an y , p a n o w a ł n a jp r z ó d w spólnie ze s z w a g re m L ic y n iu sz em o d r. 3 1 3 - 324, p o c ze m sam, ja k o s a m o w ła d z c a o d r. 324—337. O g ło sił r e lig ia c h rz e śc ija ń sk ą p a n u ją c ą w p a ń s tw ie i n a s c h y łk u ż y c ia sam się też o c h rzc ić k a z a ł.
N a stę p c a je g o i sy n K o n s ta n c y u s z rz ą d z ił z ra z u w spólnie z b ra ćm i o d r. 337— 353, a p o ich śm ierc i sam do r. 353—361.
6
senatu, że przyw raca się wolność wszystkim za religią uwięzionym. Zebrani z radością wysłuchali tej uchw ały ojców narodu i nie zwłócząc ruszył tłum cały do więzień Ma- mertyńskich, leżących u stóp K apitolu.
T rochę z obaw y przed masami ludu, czę
ścią dobrowolnie otworzyli dozorcy cele więzienne i za chwilę uwięzieni by li w ob
jęciach swych braci.
W tejże właśnie chwili nadchodziła wielka procesy a z L ateranu ze śpiewem, chorągwiami, palm am i i z krzyżem , zdąża
jąc do kościoła św. Piotra. Zebrani przed więzieniem przyłączyli się do niej n a ty c h miast. W tem z tłum u odezwał się okrzyk :
„Najprzód do świątyni Jowisza, precz z b a ł
wanami. “
(Św iątynia Jow isza na Kapitolu, n ajznako
mitsza ze św iątyń państw a, była to budow la n ad zwyczaj w spaniała; dacii był z bronzu złoconego, gdy słońce nań świeciło, było go widać o parę mil. Dziś tu stoi kościół M atki Bozkiej in A ra Celi, z daw nej pogańskiej św iątyni znać tylko fundam entów trochę.)
J a k to zwykle w podobnych chwilach b y w a , okrzyk ten b y ł hasłem dla wszystkich.
„ T a k jest! precz z bałw anam i“, za
brzm iało w pośród zebranych, „C hrystus zwycięża! Chrystus zw ycięża!“ I w szyst
ko: młodzi i starzy — ruszyło ja k b y na rozkaz ku Kapitolowi.
Policya rozstaw iona n a różnych m iej
scach m iasta dla utrzym ania porządku nie spodziewając się czegoś podobnego, nie stawiała o p o ru ; kapłani pogańscy i służba świątyni widząc nadciągające tłum y poucie
kali. L ud wpadł do świątyni. Ze w szyst
kich stron posypały się kamienie na p o sąg siedzący na złotym tronie ; w m gnieniu oka znalazła się drabina, sznury. Zadzierz
gnięto powróz na szyję bałw ana, setki rąk poczęły ciągnąć — za chwilę ru n ął na zie
mię posąg z łoskotem wśród radosnych okrzyków ludu. Po raz pierw szy w wiel
kiej narodowej świątyni najwyższego z b o gów pogańskich rozległ się okrzyk zwy- cięzki k rzy ża: „C hrystus zwycięża! C h ry ste wysłuchaj n a s : Christus v in cit! exaudi C h riste!
* *
*
Popołudniu tegoż samego dnia drogą salary jsk ą wiodącą do Coemetorium, czy- katakom b Pamfiliusza szedł chłopiec w to w arzystw ie podeszłego m ężczyzny. C hło
piec miał lat może 12, b y ł ujmującej p o wierzchowności, o rurnianych policzkach, włosach czarnych, bujnych i kręty ch i ho
— 8 —
czach pełnych życia i ognia. Znać było, że należał do znakomitej rodziny, m iał bo wiem n a szyi n a łańcuszku złotą bullę i to gę praetexta*) obram ow aną purpurą. T o warzysz jego b y ł niewolnik, paedagogus **) k tó ry miał pieczę nad chłopcem. Mól-, mieć lat około 60, znać było z dobrog dusznego w yrazu jego tw arzy, że nie lubił sobie nad niczem łam ać głowy.
(Po apijskiej drodze najsław niejsze k a ta kumby posiada droga salary jsk a stara i nowa.
Tam leżał cmentarz św. F elicitas, gdzie j ą pocho
wano w raz ze siódmym, najm łodszym z jej um ę
czonych synów św. Sykranem . Komorę grobową, tej św iętej odszukano dopiero teraz niedaw no Dalej idzie Coemeterium T hrasonis, które łączy się ze sławnem Arenarium , gdzie męczennicy Clirysanthus i D arya żywcem pogrzebani zostali.
Inna znowu katakom ba tam że nosi nazw ę od siedmiu dziewie, septem vjrgines, które tam ‘spo
czyw ają. Na coemeterium Jordanorum spoczyw a rzęch synów św. F e lic ita s: A leksander, W italis M arcyalis. Z coemeterium Novellae można w ejść do najsław niejszej z katakom b przy tej ulicy po
łożonych, do coemeterium Priscillae.
* ) T o g a p r a e te x ta n a z y w a ła się to g a , n a b rz e g a c h o b w ie d z io n a s z la k ie m p u rp u ro w y m ; t a k ą to g ę n o s ili w y ż si u rz ę d n ic y p u b lic z n i i c h ło p c y w o ln e g o s ta n u do u k o ń c z e n ia 15 lu b 16 la t w ie k u .
' * * ) P e d a g o g z g r e c k ie g o p r z e w o d n ik c h ło p c a. Z w y k le b y ł to n iew o ln ik , d o n ic z e g o j u ż nie z d a tn y . O bo
w ią z k ie m j e g o b y ło o d p ro w a d z a ć d z ie c i d o s z k o ły i c h o d z ić z nim i n a p rz e c h a d z k ę .
9 -
D yonizy, tak się zwał chłopiec, b y ł jedynem dziecięciem swoich rodziców. T roje starszych z rodzeństwa um arło przed dwoma laty na panującą wówczas pom iędzy dziećmi zakaźną chorobę. Szedł obecnie nawiedzić
| groby swego rodzeństwa. Pozwoliła m u matka, chciał bowiem w dziecięcej prostocie i radości oznajmić rodzeństwu try u m f K o ścioła i zwalenie posągu Jowisza, którego przedpołudniem b y ł mimowolnym świadkiem.
Ojciec małego Dyonizego Turins Phi- lus należał do starej szlacheckiej rodziny rzymskiej Furii. Ju lian Odstępca pozbawił go godności i urzędu z powodu, że b y ł chrześcijaninem, liczne nieszczęścia i w y padki w rodzinie doprow adziły go znów do zupełnej ru in y majątkowej. Musiał więc uważać to za dobrodziejstwo dla siebie, że Papież przyjął jego syna do szkoły w La- teranie, tak zwanego Patriarchium , gdzie kształcono młodzież do służby kościoła i tym sposobem otworzył chłopcu drogę do ka- ryery w zawodzie służby kościelnej.
W olałby wprawdzie ojciec, b y syn jego poświęcił się służbie publicznej, zgodzić się jednak m usiał na to z konieczności. D la matki dzień, w którym chłopca przyjęto do Patriarchium, b y ł dniem najwyższe radości.
Widząc w paru dniach jedno poj drugiem
— 10 —
umierające dziecko, ofiarowała małego D yo- nizego wyłącznie Bogu na służbę, jeśliby Bóg raczył zachować go przy życiu. W y słuchał P an jej m odlitwy i odtąd starała się w duszę chłopca wszczepić pobożność prawdziwą, w ychować go godnie na służbę ołtarza, a chłopiec też w zupełności podda
wał się jej wpływowi.
Od pół roku D yonizy należał do liczby lectores, śpiewaków przy służbie Bożej. Ile
kroć D yonizy a słyszała jego głos, zdawało jej się, że łączą się z nim głosy trzech jego zm arłych braciszków i zawsze też swemu dziecku mawiała, że sami Aniołowie niewi- domie z nim razem śpiewają pochw ały Bogu.
( L e c t o r e s tw orzą najniższy stopień w h ie rarchii kościelnej. J a k to już nazw a mówi, mieli czytać Pismo św. podczas nabożeństw a. J e st to najstarsze może z pom iędzy urządzeń kościelnych.
Z jednej strony żądano od ludzi takich wypróbo
wanej cnoty, z drugiej je d n a k brano do tego chę
tnie chłopców. Ze lectores musieli być zarazem śpiew akam i, spotykam y dla tego, szczególniej przy większych kościołach cały chór złożony z chło
pców.)
Siedząc w altanie swego domu, poło
żonego przy v ia S a l a r ia , w pobliżu daw nych ogrodów Sallustyusza, z m acierzyń
ską troskliwością patrzała za swoim dzie
cięciem, zmierzającem ku katakom bom , po
- l i
tem wzniósłszy serce i ręce w niebo tak się m od liła:
„O Panie! weź go w opiekę Swoją, bo Twoją jest on w łasn o ścią! Zachowaj go w pobożności i niewinności ja k teraz jest, i daj mi dożyć tej szczęśliwej godziny, kiedy w świętych szatach stanie przed Twoim ołtarzem. “
Długo tak jeszcze stała, zanim jej zu
pełnie znikł z oczu, poczem poleciła go jeszcze Aniołowi Stróżowi.
Nie m a nic bardziej wzruszającego, ja k matka chrześcijańska, która z całym zap a
łem macierzyńskiej miłości prosi Boga o za chowanie swego dziecięcia w niewinności.
Dyoniza m iała powód cieszyć się tak swem dziecięciem. Chłopiec b y ł nadzw y
czaj uzdolniony, żyw y, przytem pobożny, istny obraz anioła. W ypadek, którego świadkiem b y ł rano, w yw arł n a umyśle jego nadzwyczaj silne wrażenie. Cieszył się i radował, że Zbawiciel zwyciężył, że najwyższe z bóztw pogańskich w gruzach legło u stóp U krzyżow anego. W róciwszy do domu nie mógł znaleść słów odpowied
nich na wyrażenie swej uciechy, cały dzień opowiadał tylko to w ydarzenie matce i po
tem póty ją prosił, aż pozwoliła mu i z rodzeństwem podzielić się tą wiadomością.
— 12 —
D yoniza m iała la t trzydzieści za
ledwie.
W ysoka kształtna, o szerokiem, po- godnem czole, które świadczyło zarazem 0 rozumie ja k i energii, tw arzy łagodnej, robiła n a każdym wrażenie kobiety w yż
szego stanu. Nosiła się skromnie bez przesady. W łosy czarne, gładko przycze
sane, suknia pojedyncza, zdobna tylko we dwa purpurow e p asy od pleców przez piersi wzdłuż całej sukni, przywilej kobiet z w yż
szy cli stanów ; za jed yn ą ozdobę m iała tylko m ałą złotą spinkę pod szyją.
W połowie IV / wieku b y ły już przy katakom bach kom panie grabarzy, fossores, którzy czuwali nad utrzym yw aniem grobów, kaplic, otwieraniem now ych przejść i ulic 1 zakładaniem now ych cm entarzy. G rab a
rze przy cmentarzu Pam filiusa znali dobrze małego Dyonizego, bo przychodził on tu prawie co tydzień nawiedzać gro b y swego rodzeństwa, przyglądać się ich robocie i po
gadać z nimi. Dziś doniósł im D yonizy 0 zajściach rannych, co niesłychaną ra dość u nich wywołało. Zapaliwszy wo
skowe pochodnie zeszli potem pedagog 1 D yonizy do podziemia.
G roby trzech braciszków b y ły wraz z innemi w ścianie jednego z chodników.
- 13 -
Wykute w brunatnym kam ieniu, pobielone tylko wapnem, ja k to m a miejsce w wielu katakombach, b y ły bez żadnych ozdób zgoła. Nie było żadnej p ły ty marmurowej z nazwiskiem zm arłych, tylko gliniana lampka wstawiona w niszę i kilka gwoździ do zawieszania wieńców w rocznicę śmierci były na ścianach grobu. W ykrzykiw ać już zdaleka począł D yonizy: „Wiecie już?
Julian nie żyje, więźniów uwolniono, cały ołtarz Jowisza i posąg jego potrzaskano w kaw ałki, już koniec z pogaństw em i b a ł
wochwalstwem !“
(Liczne groby osób znakomitych naw et nie mają żadnego napisu i li tylko ze szczątków ubrania przetykanego złotem, z ozdób wnosić n a
leży, ze tam leżały osoby zamożne. Często nie było czasu wykuć napisu, często nam alowano n a pis tylko farbą, a to zatarło się z biegiem czasu.
Na niektórych grobach je s t tylko w ykuty ja k iś symbol chrześcijański, lub tylko imię zmarłego.
Mnóztwo napisów wykonano tylko jak iem ś estrem narzędziem na świeżym murze przy wmurowaniu płyty grób zam ykającej. T akie groby bez napisu oznaczano w inny sposób, wciskano w świeży jeszcze mur rozmaite przedm ioty n. p. monety, muszle, kamienie, szkło itp. Często w m urow y
wano glinianą lam pkę, k tó rą potem zapalano w rocznicę śmierci zm arłego. Czasem spotykam y tu mniejsze naczyńka z gliny lub szkła, nalew ano do nich paclinideł, już to by tym sposobem uczcić
— 14 -
pam ięć zmarłego, ju ż to, by usunąć zaduch, jaki zw ykle w katakom bacb panow ał.)
W śród tej radości wpadło m u do głowy rysow ać to zdarzenie n a ścianie grobu. Ale cóż? nie było przyrządu ! O glą
dając się za czemś przydatnem spojrzał na gwoździe tkwiące w ścianie katakom by, pe
dagog pom ógł mu w yrw ać z nich jeden, a następnie przyśw iecał mu pochodnią do pracy. B ył to pierwszy jego rysunek. Z u
pełnie tak, ja k to rano widział narysow ał posąg Jowisza z piorunam i w jednej ręce, a berłem w drugiej, po jednej stronie p o sągu stał człowiek, któ ry sznurem usiłował ściągnąć posąg z tronu; po drugiej inny, k tó ry się zamierzał kamieniem ugodzić b a ł
w ana w głowę.
Pedagog śmiał się, cieszył i podziwiał dzieło swego młodego pana i nie m ógł się powstrzym ać od pochwał, że- mu się tak udało, a i sam malec ukończyw szy swój rysunek i przypatrzyw szy mu się rozśmiał się głośno.
II.
Pierwsze dzieło.
Ze wszystkich papieży w pierwszych wiekach Chrześcijaństwa najwięcej się zaj
— 15 —
mował ozdobieniem katakom b papież D a
mazy.*) Do dziś dochow ały się na tych świętych miejscach napisy i wiersze przez niego ułożone, do dziś znachodzimy tam resztki w spaniałych k rat kutych, w m ar
murze, którym i ozdobić kazał groby m ę
czenników.
W tym czasie, kiedy się toczy nasze opowiadanie nie b y ł jeszcze D am azy papie
żem. Zajmował on już jed n ak za papieża Liberyusza, którego następcą został, najw aż
niejsze stanowisko w kościele, b y ł bowiem Archidyakonem kościoła rzymskiego. Co tydzień nawiedzał już w tedy jednak to ten, to ów cmentarz i żaden z grab arzy nie znał pewnie tak dobrze ulic i zaułków cmentarzy rzym skich, ja k D am azy.
Ani chłopiec, ani jego paedagogus nie dostrzegli też wcale zajęci swą pracą, ja k z jednej z ulic w ynurzyła się postać męża, który przypatrzyw szy się ich robocie naraz przem ów ił:
*) D a m a z y I (Św .), p a p ie ż , ro d e m H isz p a n , a le u r o dzony w R z y m ie r. 306, w 366 w y b r a n y n a s tę p c ą L ib e r y u sza. Z a je g o c z a só w o d b y ły się w R z y m ie 2 S o b o ry , 368 i 370 r., b y ł ta k ż e o b e cn y m n a so b o rz e w K o n s ta n ty no p o lu ro k u 381. P rz y c z y n ił się w ie le d o u p ię k s z e n ia k o ścio łó w i g ro b ó w m ęczen n ik ó w . P is a ł i w ie rs z e , z o s ta w ił też 14 lis tó w do św . H ie ro n im a. Ś w ię to j e g o o b c h o d zi się 11 g ru d n ia . J e g o d z ie ła w y d a ł d ru k ie m U b a ld in i 1638 ro k u w R zym ie.
— 16 —
„W szkole nie wolno ci bazgrać po ław kach i po ścianach, a ty, tu na świętem miejscu to robisz.“
Już na sam dźwięk tego głosu przera
ził się chłopiec, poczerwieniał cały, w m ó
wiącym poznał bowiem czcigodnego Da- mazego, A rchidyakona kościoła rzymskiego.
„Ależ ja nie chciał zawalać ściany, chciałem tylko memu braciszkowi w grobie sprawić uciechę!“ odrzekł D yonizy patrząc z zakłopotaniem na Damazego.
„Czy ty sądzisz, że Aniołom w niebie sprawiasz radość będąc nieposłusznym ? Pokaźno, coś nabazgrał. Pewnie wskrzesze
nie Łazarza, albo Mojżesza w yprow adzają
cego wodę ze Skały, godło łaski, której przez Kościół Zbawiciel nam udziela, albo li też Jonasza, spoczywającego w cieniu dyni, obraz pokoju, którego zmarli zaży
wają w niebie. J a k to ? Żadnego nie w y-, brałeś z tych świętych obrazów ?“
Zakłopotanie chłopca wzrastało coraz bardziej.
„Ale, ja też“ , w y bąknął, „ja też prze
cie...“
„Co? to też m a b yć święty obraz?
Cóż m a przedstawić ta bazgranina, po- w iedzno!“
— 17 —
„To jest Jowisz kapitoliński. Ciskają na niego kamieniami i zrzucają go na zie
mię. O ! patrz ! T en zamierza się właśnie na niego kamieniem, a ten uwiązał powróz u jego szyi i ciągnie go na ziemię, za chwilę rozbity w kaw ałki runie n a zie
mię. “
.„A czemuś to właśnie nam alował na ścianie“, zap y tał dalej A rchidyakon przyjaź
niej, zainteresowały go bowiem i oryginal
ność rysunku i żywość chłopca.
„Bo dziś położono koniec bałw ochw al
stwu“ , zawołał chłopiec w esoło.“ Skończyło się prześladowanie i m am y cesarza, który pozwoli nam budować nowe kościoły.
Chciałem to pwiedzieć braciszkowi, on się tam z Aniołami w niebie będzie cieszyć z tego.“
„To ty i w szkole tak pewnie m alu
jesz po ścianach, często już odebrałeś za to k a rę ? “
„O n ie !“ zawołał chłopiec, „nie maluje nic po ścianach, bo nauczyciel zakazał. “
„A w domu na tabliczce, to chyba często to robisz ?“
„I to nie, czcigodny O jcze! J a sam nie wiem, zkąd mi dziś to tak wpadło do głowy. “
M o d litw a z w y cię ża .
— 18 —
D amazemu zaczynał się chłopiec coraz więcej podobać.“
„ Ja k się nazywasz ?“
„D yonizy.“
„To syn rycerza Fuziusza F ila s a “ , odrzekł na to paedagogus, k tó ry stał do
tąd na uboczu, obawiając się wyrzutów ze strony Archidyakona. „T o dobry i pilny chłopiec; otrzym ał z twoich rąk ojcze pierw szą nagrodę n a końcu roku szkólnego.“
„Nie poznałem cię w zmroku. Toś ty już dwa lata w szkole patryarchium , rodzice spodziewają się po tobie, że sta
niesz się ich chlubą i pociechą służąc K o
ściołowi. “
„ J a też tego tylko pragnę, czcigodny ojcze!“ zawołał chłopiec żywo z zapałem.
„Moja droga m am a modli się o to codzien
nie za mną, a pom agają jej braciszkowie moi w niebie. “
„Ale, ja k b y tu rodzice przyszli i zoba
czyli, coś zrobił, pew nieby się nie ucieszyli bardzo ? “
Dyonizy stał milcząc, z oczyma zwró
conymi na A rchidyakona, p ra w d a ! ojca b y to wcale nie cieszyło!
„Poproszę grabarza, żeby to zabielił“ , rzekł wreszcie z westchnieniem.
— 19 —
„Możebyś lepiej zamiast tego nam alo
wał tu na około grobu obrazy, święte rze
czy przedstawiające, tak ja k to n a innych grobach w idzisz?“
Chłopiec spojrzał pytającem wzrokiem na A rchidyakona, nie wiedząc, czy żartem, czy napraw dę tak mówi.
„Pozwalam ci to, tylko staraj się, żeby obrazki ładne b y ły . “
„T u naprzeciw Jow isza namalujesz trzech młodzieńców babilońskich w ogniu. “
„Czemu to w łaśnie?“
„Oni także mieli oddać cześć bałw a
nom, ja k tego żądał od nas cesarz Julian, a ja k tam tych Bóg z ognia wyzwolił, tak teraz Kościół P an Bóg uwolnił od prze
śladowcy. “
Uśm iechnął się D am azy i zrobiwszy znak krzyża n a czole chłopca rzekł:
„Dobrze chłopcze! narysuj trzech m ło
dzieńców, raczej jednego, bo miejsca tu u góry już nie w ystarczy. Przypatrzę się, czy potrafisz. “
Z radością w sercu zaczął D yonizy gwoździem swoim rysow ać postać młodzieńca w płomieniach. Obraz ten widział już z jakie sto razy w katakom bach, potrzebow ał tylko powtórzyć rzecz dobrze sobie znaną; mimo
2*
— 20 —
tego rysunek zdradzał wykonaniem urodzo
nego artystę. “
D am azy przyglądał się p racy z u p o dobaniem ; chłopiec przypom niał mu jego własne dziecięce lata, kiedy go ojciec, urzędnik kancelaryi papiezkiej uczył ozda
biać księgi rysunkam i kolorowemi.
„D obrze“, rzekł do chłopca, k tó ry p y tającym wzrokiem spojrzał na niego po ukończeniu. „Teraz musisz rysunkam i w y pełnić stronę prawą, lewą i dół. Zróbże to ładnie. Ażebyś miał czas po temu, niech twój paedagogus idzie do domu i powie matce, b y b y ła spokojną, a ja cię sam moim powozem odwiozę do domu. “
D yonizy z wdzięcznością i uszanow a
niem ucałow ał rękę A rchidyakona i zostaw
szy sam zabrał się do wykończenia danego mu zlecenia. N ad w yborem przedmiotu nie potrzebował się wcale zastanawiać, te
m at podał mu sam D am azy w poprzed
niej rozmowie. N asam przód narysow ał wskrzeszenie Łazarza. P odług żydowskiego zwyczaju owinięty w prześcieradła, stał zm arły Łazarz w grobie o trójkątnym szczycie. Tej form y b y ły i pogańskie gro b y w Rzymie i w katakom bach takie rysunki widział kilka razy. Naprzeciw wy- drapał swym gwoździem figurę Zbawiciela
— 21 —
z wyciągniętą ręką, w chwili, gdy m ów i:
„Tobie mówię w sta ń !“
Po przeciwnej stronie w yrysow ał Moj
żesza n a puszczy, g d y laską w yprow adza wodę ze skały, b y napoić spragnionych Izraelitów. I ten obraz nie b y ł m u obcym , to też się prędko z nim uwinął. R ysując przypomniał sobie, co o znaczeniu tego obrazu w szkole słyszał: skała, to C h ry stus, z którego nam wszelka łask a płynie na pustyni tego żyw ota; Mojżesz, to P io tr święty, któ ry nam przez udzieloną do tego władzę to źródło łask otwiera.
Pozostało jeszcze najtrudniejsze do speł
nienia zadanie: historya Jonasza, ale go już zabolała ręka, gwóźdź b y ł tępy, bez żadnej rączki, to też i drżała m u ręka. B y wypocząć trochę, począł drapać lewą ręką..
Nie szło to już tak dobrze, ale wnet b y ł gotów okręt, żagle, sternik, majtkowie i k a pitan na przodzie okrętu. Pot spływ ał m u po czole p rzy tej pracy, ale cieszył się p a trząc, ja k rysunek coraz dalej postępuje.
„Ucieszy się mama, ja k zobaczy grób ozdobiony ty lu świętym i obrazkam i“, rzekł sam do siebie.
Teraz należało narysow ać wyrzucenie Jonasza z brzucha w ieloryba i potem spo
czywającego w cieniu dyni. Nie starczyło
- 22 —
jednak miejsca na oba obrazki, jeden musiał wypuścić. W ażniejszym b y ł spoczynek J o nasza, jako obraz duszy wypoczywającej po trudach życia na łonie Boga, ten też postanowił ja k najładniej wykonać.
N aprzód w yrysow ał cztery słupki z po przecznymi drążkami, na których rozpięte b y ły łodygi dyni, potem leciutko liście, łodygi i owoc, a silniej dla uw ydatnienia lepszego Jonasza. Przedstaw ił go leżącego, z głową w spartą n a prawej ręce. W y k o ń czył go właśnie, g d y A rcliidyakon pow ró
cił. Z pewnością Apelles dumniej nie spo
glądał na swe arcydzieła, ja k D yonizy na w ykończone swe bazgraniny.
III.
Plany na przyszłość.
Podczas, gdy D yonizy zapomniawszy o całym świecie zajęty b y ł swymi ry su n kam i w katakom bach, ojciec jego odbywał z m atką naradę nad przyszłością chłopca.
F u riu s Philus b y ł to R zym ianin starego kroju i chciał za takiego uchodzić. Dawno już z Rzym u w yszła z m ody toga, zastąpiło ją lżejsze i wygodniejsze odzienie, Furius jed n ak bez togi nigdy się publicznie nie
ukazywał. R y sy miał surowe i poważne, chód, odpowiadający zupełnie godności e q u e s r o m a n u s (rzymskiemu rycerzowi), o so
bie nie mówił inaczej, ja k w liczbie mnogiej.
Z jednej strony ślub uczyniony przez żonę Bogu, z drugiej konieczność, brak wszelkich widoków na przyszłość skłoniły go, że postanow ił ustępując prośbom żony, poświęcić syna na służbę Kościoła. Śmierć Ju lian a cesarza zmieniła zupełnie jego po łożenie, spodziewał się, że dostanie znowu jaki korzystny urząd, w ypłaci długi, zajmie dawne może i świetniejsze jeszcze sta
nowisko publiczne. B ył tego już te raz tak pew ny, że n a tej podstawie b u dował całe plany na przyszłość. Zwró
cone b y ły te p lan y przedew szystkiem wzglę
dem syna.
Rycerz Furius Philus m iał przeszło 50 lat, m ałżonka b y ła od niego o jakie dw a
dzieścia lat młodsza. Przodkow ie jego zaj
mowali w Rzymie tak w pokoju, ja k i wśród wojen stanow iska wysokie, jeden z przodków unieśmiertelnił się nawet dzięki Cyceronowi, któ ry o nim w swoich pismach wspomina. O ba ustępy z jego mów, gdzie właśnie o Lucyuszu, przodku jego w spo
mina w yryte złotemi literami n a m arm ur o
— 24 —-
wych tablicach b y ły umieszczone w sieni jego domu.
Z pewnością nie w ydało miasto Rzym mężów bardziej sław nych i lepiej w ykształ
conych ja k A frykańskiego, Leliusza i F u ry usza, mężów, których zawsze koło siebie mieli, co najuczeńszych ludzi z Grrecyi.
W ow ych czasach uchodził L. Furius Philus za mówcę, któ ry w ybornie i ucze
nie lepiej niż inni, w ładał językiem łaciń
skim.
Niektórzy uczeni zaprzeczali w praw dzie, że nasz Philus jest potomkiem swego sławnego mówcy, w IY -tym bowiem wieku starało się wiele szlachetnych familii k o niecznie w yprow adzić swój rodowód od dawno już za Rzeczypospolitej, lub za pierwszych cesarzów w ygasłych rodzin.
Zbogaceni starali się w yprow adzać ród swój o ile możności, by sięgał czasów Rzeczypospolitej, lub naw et początków Rzymu. Tern dumniejszym mógł być przeto taki, co bez trudu to mógł zro
bić i pom iędzy swymi przodkam i w ykazać ludzi, co się przysłużyli Ojczyźnie i wsławili swe imię.
Nasz Philus pochodził jed n ak od Lu- cyusza w istocie i prawdziwie. Podobnie*
ja k jego przodkowie b y ł zapalonym m iło
śnikiem literatury, w ładał wybornie ję z y kiem klasycznym , stokroć chętniej recy to
— 25 -
wał mowy Cycerona*), aniżeli przeglądał swe rachunki. Dziś wrócił Phnrius z posiedze
nia senatu ze stałem postanowieniem, w y kształcenia jedynego swego syna w takim kierunku, aby się mógł potem poświęcić służbie publicznej. W iedział o tern Furius, że żona stawiać mu będzie upór, postano
wił więc zupełnie stanowczo sobie postąpić.
Po posiedzeniu senatu poszedł zaraz do jednego z najsławniejszych nauczycieli wymowy i zapisał swego syna w poczet uczniów. Już było dobrze ciemno, kiedy wrócił do domu.
W domu opowiedział żonie o wido
kach, jakie się cłlań otwierają i dodał:
„Teraz poznasz moja pani, że trzeba względem naszego dziecka powziąć inne postanowienie. K ościół nie może m u za
pewnić tak świetnej przyszłości, ja k ą sobie zdobyć może p rzy swych zdolnościach w służbie publicznej. B yliśm y już u sła
wnego mówcy K ajusza M aryusza W ikto- ryna, zapłaciwszy za niego opłatę szkolną i jutro rano pójdzie już chłopiec do niego na n au k ę.“
*) C y c ero (C ice ro M arcus T u lłiu s n a jw ię k s z y m ó w c a i p ra w n ik rz y m s k i.) P ism a j e g o z a j m u j ą ' n ą jp ie rw s z e m iejsce w p o ś ró d d z ie ł k la s y c z n y c h , a on (sam d o tą d j e s t w zo rem k ra s o m ó w e tw a .
- 26 -
( „ D o m i n a D o m i n a , p an i.“ W ten sposób przem aw iał naw et mąż do żony w e w yższych sta nach. Zanim imię św ięty S a n c t u s weszło w uży
cie o św iętych, daw ano im w rozmowie tytuł Dominus, ja k to na wielu pom nikach znajdujem y.
Dochowało się to do dziś w litanii do W szystkich Świętych, jak o tytuł papieża: U t D o m i n u m A p o s t o l i c u m, abyś apostolskiego pana to je s t P ap ieża itd.)
(W edług zdania św. A ugustyna był W ikto- ryn jednym z najlepszych nauczycieli swego czasu; bardzo wielu senatorów u niego się k sz ta ł
ciło, w nagrodę zasług wystawiono mu naw et po sąg na Forum .)
D yoniza z pow agą, ale i z bólem w sercu w ysłuchała mowy męża. Przecież rzecz ściśle biorąc, nie godziło się już za
pewnionej przyszłości chłopca zamieniać na niepewną.
„Nie m yślę się skarżyć naw et“, od
rzekła, „że żonie i matce milczeć trzeba w obec zapewnienia przyszłości dziecku.
Ale zastanów się m ężu“, dodała m yśląc o trojgu zm arłych dzieciach, „że do n a szego dziecka m a ktoś trzeci więcej praw a, niż ja i ty razem .“
„Zrobiłaś ślub moja droga w obawie utracenia ostatniego naszego dziecka. Sto
sunki teraz zmieniły się znacznie, nie je steśmy przeto związani.“
— 27 —
„ Cośmy B ogu i Kościołowi św. daro
wali, tego nam nie wolno cofać“ , odrzekła D yoniza ze spokojem.
Także i w służbie publicznej może nasz chłopiec b y ć w iernym synem K o ścioła i gorliwym Chrześcijaninem, owszem tam może więcej b y ć pożytecznym , niż na najwyższych urzędach kościelnych. “
„Bóg daje powołanie każdem u do stanu, k tó ry sobie m a obrać, jeżeli czło
wiek inną, nie od Boga prznaczoną drogę wybierze, zbłądzić m usi.“
„Pom ów im y wkrótce z biskupem Li- beryuszem o tej sprawie, a sądzimy, źe przyzna nam słuszność. Jak o ojciec, p a miętni sław y przodków naszych jesteśm y obowiązani starać się zabezpieczyć synowi jak najświetniejszą przyszłość, bo na nim p o lega cała nadzieja naszego rodu. Z „ r o - sft ra“ , mównicy, będzie wymową Lucyusza Furyusza poryw ał lud, prowadzi w nasz dom znowu „ f a c e e s “, konsula odznaki, i odświeży daw ny blask naszego rodu.
Nie zapom nijm y przytem o religijnym w y chowaniu a Bóg mu pewnie błogosław ień
stwa nie odm ów i.“
>arła D yoniza, „ten W i
nna b y ć zaciekłym zwo-
— 28 —
lennikiem pogaństwa! I ty jem u chcesz powierzyć nasze dziecko na w ychow anie?"
„Czyż nasi przodkowie będąc poga
nam i nie byli przytem mówcami dobrym i?
W ymowa, moja pani, nie m a żadnego reli
gijnego charakteru, podobnie ja k m atem a
tyka. Dobrze zbudow any krasom ów czy okres brzm i równie pięknie bez względu, czy go wygłaszają usta W iktoryna, czy Cyfrana lub L aktancyusza. “
Dyoniza spostrzegła w śród rozmowy, że jej zarzuty tylko drażnią męża, a prze
konać go nie są w stanie, zwróciła przeto rozmowę na zupełnie inne tory. Poczęła opowiadać mężowi, ja k się D yonizy ucie-1 szył zrzuceniem posągu Jowisza, a try u m fem Chrystusa.
„P rzykro nam bardzo", zauw ażył r y cerz, „że lud dał się porw ać namiętności i zniszczył jedno z najw spanialszych dzieł sztuki. Jesteśm y wraz z innym i chrześci
jańskim i senatoram i za tern, b y głów nych sprawców ukarać. Nie minie jedno poko
lenie, a pogaństw a nie będzie ni śladu w Rzymie, ale świątynie ich i posągi po winny jako dzieła sztuki pozostać ku ozdo
bie wiecznego miasta. “
W tejże chwili wszedł paedagogus do
nosząc, że A rchidyakon D ąm azy spotkał
— 29 —
chłopca w katakom bacli i sam go do domu przyprowadzi.
Zaszczyt ten nigdy bardziej nie b y ł w porę Furyuszow i, ja k teraz. Przeczucie mówiło mu, źe A rcliidyakon gotów m u p o krzyżować plany, zmarszczył czoło i spoj
rzał bokiem n a żonę, chcąc wiedzieć, jakie wrażenie n a niej zrobią zapowiedziane od
wiedziny. D yoniza zachowała się jednak zupełnie spokojnie, lubo jej serce się rad o wało, zapowiedziane bowiem odwiedziny były dla niej promieniem nadziei.
* *
*
Podczas, gdy D yonizy zajęty b y ł swoją bazgraniną, która do dziś się utrzym ała, mimo, że zniszczyła tyle arcydzieł sztuki rzymskiej i greckiej i pomników chrześci
jańskiej starożytności, D am azy przechadzał się po katakom bach zajęty myślami.
Spotkanie tego miłośnika sztuki z m al
cem, obudziło w nim ideę, która go już od dawna zajmowała. K a ry erę zakończył Damazy na papiezkim tronie, zaczął ją je dnak w papiezkiej kancelaryi. T u obok pism zajmowano się także odpisywaniem biblii, ojców Kościoła, starożytnych klassy- ków, rękopism y te zdobne w spaniałym i ini- cyałami, wykonane kunsztownie na p erg a
— 30 —
minie do dziś stanowią największą ozdobę bibliotek rzym skich i florenckich. Dawno już upatryw ał D am azy człowieka zdolnego, k tó ry b y mógł jako dyrgktor papiezkiej akademii pow strzym ać upadek sztuki, sztukę na usługi K ościoła poświęcić.
Wszakżeż sztuka w Grrecyi w yrósłszy na religijnym gruncie dosięgła takich w y żyn, o ileż piękniej m ogła rozwinąć się sztuka oświecona światłem p ra w d y ! Ale dotąd nie znalazł D am azy odpowiedniej po temu siły, k tórab y dorość m ogła tem u za
daniu. A nuż ten chłopiec, którego tak przypadkow o spotkał jest tern, czego od tak dawna daremno szuka? D am azy b y ł pow ażnym i lubiącym długo się zastana
wiać człowiekiem, nie dał się porwać pier
wszej myśli, postanowił jed n ak chłopca mieć n a oku i pomówić z rodzicami o jego arty- stycznem wykszałceniu.
W powrocie do m iasta rozmawiając z chłopcem przekonał się z jego niewinnej i naiwnej rozmowy, że jest obdarzony wy- sokiemi zdolnościami, a mówi (dzięki w y kształceniu pod tym względem odebranem u od ojca) w yborow ą łaciną.
Ju ż zmrok b y ł, gd y powracali. W szę
dzie widać było uroczyste oświetlenia u Chrześcijan na znak radości, że Kościół
— 31 —
oswobodził się z pod jarzm a Juliana. Na gzymsach bram i okien paliły się całe sze
regi lam pek g lin ian y ch ; n a ścianach wi
dniały z płomieni utw orzone krzyże, lub m onogram y Zbawiciela; n a dachach pou
mieszczano szeregi pochodni, lub naczyń z płonącą smołą. Po ulicach przeciągały grom ady pobożnych z krzyżem i światłem w ręk u nucąc psalm y i śpiew y pobożne.
Dyonizy patrzał n a to z radością, i cieszył się tern tak, że A rchidyakon chcąc mu r a dość sprawić długo z nim jeździł po ulicach, zanim w ydał polecenie woźnicy „ A u r i g a , , zawrócić ku dom ow i rycerza. I D yoniza kazała pałac oświetlić, co zdaleka ju ż chło
piec zauw ażył i zwrócił na to uw agę D a- mazego.
(Do podobnych illum inacyj służyły lam pki gliniane. Podczas rozkopyw ań znajdujem y ich codzień całe mnóztwo. Były one zdobne w rzeźby różne, symbole figury, a n aw et całe sceny bi
blijne. Ostatniemi czasy odgrzebano i w Afrycie mnóztwo lam pek zupełnie podobnych do rzym
skich.)
W ysiadłszy przed pałacem , pobiegł Dyonizy przodem oznajmić rodzicom odwie
dziny A rchidyakona, poczem udał się do swego pokoiku, b y wedle polecenia A rchidya
kona narysow ać na tabliczce now y obrazek.
- 32 —
Furiusz przewidując, że D am azy p o pierać będzie żonę w jej planach względem chłopca, postanowił unikać wszelkiej roz
mowy, co do przyszłości Dyonizego, zdzi
wiło go też ogromnie, gd y D am azy roz
mowę swą od tych słów rozpoczął.
„Przychodzę, szlachetny Furiuszu, po
winszować Ci pociechy z Twego syna, znasz pewnie i T y i Tw oja m ałżonka jego zdolności i pobożność lepiej niż ja, dziś jed n ak odkryłem w nim nowy talent, o któ
ry m pewnie dotąd rodzice nie wiedzą. “
„ H m ! nowy talent, o którym m y jeszcze nie mieliśmy wiedzieć?“ zapytał rycerz ,cedząc w yrazy, w obawie, b y now a przeciwność nie pokrzyżowała jego planów. P rzy tern p rzy b rał minę dum ną i surową, rozparł się na krześle i wzrok utkwił w A rchidyakona.
„Spotkałem go, ja k na grobie swoich braci rysow ał gwoździem zrzucenie posągu Jowisza. B azgranina to, ale zdradza, ja k na pierwszą próbę wrodzoną zdolność. Ze ją ma, utwierdziły mnie w tern sceny b i
blijne, które na moje żądanie w yrysow ał obok g ro b u .“
„T ak, tak, talent a rty sty c z n y “ , odrzekł Furiusz, kręcąc się niespokojnie n a stołku.
„W śród przodków naszych by li wodzowie, mężowie stanu, hm! ta k !... Nie prawdaż ?
Miasto było wspaniale oświetlone, chłopiec patrząc na nie deklam ował pewnie z zap a
łem w spaniały ustęp, kiedy po ocaleniu ojczyzny tak rozpoczyna trzecią mowę prze
ciw K aty lin ie : R e m p u b l i c a i n , Q u i r i t e s , v i t a m q u e o m n i u m . “
Ze względu n a A rchidyakona przer
wała D yoniza mężowi, b y łb y bowiem parę stron z pewnością wyrecytował.
„Chłopiec w padł w zapał rzeczywiście, widziałam to, g d y wrócił ze szkoły i opo
wiadał mi o tern, co widział, to go też pewnie zachęciło, że w yrysow ał strącenie posągu n a grobie braci. “
„Jest to bezsprzecznie w ydarzenie wiel
kiej w agi“ , w padł n a to Furius, chcąc rozmowę przy tern przedmiocie utrzym ać.
„Strącenie posągu, zbezczeszczenie świątyni bałwochwalczej, cóż lepiej może w yrazić tryum f Chrześcijaństwa ? “
„Otwiera się krzyżowi świetna p rz y szłość, zwycięztwo n a każdem p o lu “ , od
rzekł D am azy. „T o przedstawi także w spa
niałe pole popisu dla chrześcijańskiej sztuki.
Rozchodzi się o to tylko, b y wyszukać zdolnych ludzi, wykształcić ich, a oni stwo
rzą wiekopomne rzeczy ku chwale Bożej i sławie swojego im ienia.“
M o d litw a z w y c ię ż a . 8
— 34 —
W obec takiego zwrotu rozm owy tru dno było rycerzow i wyminąć odpowiedzi, chciał też dać stanowczą odpowiedź, co zamierzył względem syna, g dy właśnie w biegł D yonizy i ucieszony pokazał obra
zek, któ ry narysow ał na tabliczce.
Przedstaw iał obrazek uzdrowienie chro
mego, które do dziś często w katakom bach spotykam y. T am jed n ak widzimy zawsze chromego z jednej strony zgiętego pod cię
żarem łóżka, chłopiec tę scenę inaczej przed
stawił.
„Nie praw daż mamo, że ten człowiek skakał pewnie z radości. Łóżko choć cięż
kie, nie ciężyło mu wtedy pewnie, onby go i w jednej ręce w tedy niósł. “
„Czemuż właśnie ten cud w yrysow a
łeś“, zapytał Dam azy.
„T o obraz Rzym u, czcigodny ojcze.
Długo leżał on złożony nieuleczalną cho
robą bałwochwalstwa, aż P a n Bóg się do niego zbliżył i rz e k ł: „ W s ta ń !“ D la tego się to całe miasto tak cieszy. “
D yoniza nie rzekła ani słowa p rz y cisnęła ch łop ca do serca.
W łaśnie chciał D am azy głos zabrać, g d y Furiusz surowo do chłopca przemówił:
„Czyś ty chłopcze przypadkiem nie zapomniał w yuczyć się na pam ięć zadanego
— 35 —
ci ustępu ze złotej m ow y Cycerona c o n t r a Yerrem (przeciw W eriuszowi ?) Moi przod
kowie “, dodał, nie by li malarzami, ani rzeźbiarzami, ale mówcami, mężami stanu i wodzami. “
„Jeszcze przed pójściem na spoczynek wyuczę się mego zadania k o ch an y ta to !“
odrzekł chłopiec wzdychając.
„Ucałuj przeto rękę W ielebnemu Ojcu i dalej do k siąż k i! “
D yonizy posłuszny rozkazowi ojca, udał się do swej izdebki. Po jego odejściu ob jaw ił Furiusz otwarcie swoje zam iary, p o dziękował za dobrodziejstwa, które chłopiec w Patriarchium odebrał i oświadczyły źe od ju tra chłopiec tam ju ż więcej nie pójdzie, tylko uczęszczać będzie do szkoły m ów cy M aryuszu W iktoryna.
Nadarm o przedstaw iał A rchidyakon, że i w służbie Kościoła i sztuki są dla D yoni- zego świetne widoki o tw arte; napróżno m atka przypom inała uczynione śluby. F u riusz obstaw ał p rzy swych postanowieniach i tak A rchidyakon zawiedziony w swych nadziejach znowu opuścił dom rycerza.
Jeszcze nigdy dotąd nie przychodziło Dionizemu tak ciężko w yuczyć się zadanego mu ustępu, ja k dzisiaj. Wciąż przychodziły
— 36 —
mu n a m yśl w ypadki dnia dzisiejszego:
obrazki, które narysow ał w katakom bach, rozmowa z Archidyakonem , oświetlenie m ia
sta, surowe słowa ojca; co chwila musiał się chw ytać oburącz za głowę, b y zebrać rozproszone myśli. „Złota m ow a“ Cycerona po raz pierwszy w strętną mu się wydawała.
Wreszcie w yuczył jej się z biedą, nie za- dowolnił jednak ojca, odpowiedział ją b o wiem bez tego ciepła i zapału, ja k zwykle, ojciec posłał go w ysłuchaw szy lekcyi spać, zapowiadając mu, że od ju tra pójdzie do szkoły do M aryusza W iktoryna, któ ry go w ykształci na tęgiego mówcę.
B y ł to cios dla biednego chłopca, . W ydaw ało mu się do nieprzeniesienia, że więcej nie pójdzie do Patriarchium , że z in nym i l e c t o r e s nie będzie śpiewał więcej w chórze podczas służby Bożej, a odtąd musi się uczyć u profesora, co nawet nie b y ł Chrześcijaninem.
Przecież m u opowiadała zawsze m atka, że go Bogu na służbę ofiarowano, że całe życie Jem u i służbie Jego m a się poświę
cić. Ja k to ! więc te śluby m ają b y ć zła
mane! A nuż teraz Bóg każe mu umrzeć, tak ja k jego braciom!
P łak ał i modlił się całą noc nie zm ru
żyw szy oka. N ad ranem n atu ra upom niała
- 37 —
się o swoje praw a i zasnął. Przed oczyma jego duszy stanęły obrazy nowe: malowidła złotem i farbam i n a kartach pergam ino
wych, rzeźby na sarkofagach i szafach ołta
rzow ych kute w marmurze, a przed nim stał Aręliidyakon D am azy i uśmiechając się doń przyjaźnie, zachęcał go, b y dalej p ra cował. G d y b y się b y ł przebudził, ujrzałby przy swem łóżeczku m atkę, ja k wśród łez ze wzrokiem pełnym m acierzyńskiej miło
ści modliła się za niego i polecała go Bogu.
Postanowienie powzięte przez męża, sprawiło wielką boleść D yonizyi. Ju lian w ypędził ze szkół nauczycieli chrześcijań
skich, posady poobsadzał poganam i, a ci starali się wszelkiemi sposobami wszelkie uczucia chrześcijańskie wytępić w uczniach swoich. Uczniowie prowadzili nader roz
pustne życie. I teraz miało jej dziecię o p u ścić bezpieczną stajenkę w Patriarchium i iść pomiędzy wilków drapieżnych? C hoćby naw et chłopiec uniknął grożących tam jego religii i cnocie niebezpieczeństw, co znieść tam jednak m usiałby drwin, prześladowań, co dnia prawie! D usza m ogłaby się oka
zać w ytrw ałą, ale ciało wątłe, liche zdro
wie, czy podoła tej ustawicznej walce ? A potem, potem w tern życiu publicznem, ileż tam jeszcze niebezpieczeństw go czekać
— 38 —
m ia ło ! Cóż mogła poradzić jednak biedna m atka, tylko modlić się i przygotow ać się na to, b y być bez ustanku Stróżem Anio
łem dla swego dziecka na każdym kroku jego żyw ota ?
IV.
W pracowni rzeźbiarza.
Zwykle budził się malec sam, na drugi dzień po tej rozmowie m usiał go jed n ak pedagog zbudzić, zaspał bowiem. Przytem polecił mu, ubierać się szybko, b y się do szkoły nie spóźnili.
W starożytnym Rzym ie zaczynała się nauka zaraz o świcie, chłopiec spiesząc się do szkoły, nie m ógł zatem ani „dzień d o b ry “ powiedzieć rodzicom. Ojciec z u- m ysłu nie chciał się widzieć z nim, posta
nowił go dopiero w szkole odwiedzić i tam mu dać stósowne napomnienia, a m atk a nie chciała bardziej rozżalić chłopczyny, pom o
dliła się tylko za niego gorąco. Nie mogła się pozbyć biedna tej myśli, że od spełnie
nia jej ślubu zawisło życie chłopca.
D roga do szkoły wiodła koło pracowni, rzeźbiarza Eutropusa, chrześcijanina. W jego rodzinie już od 100 przeszło lat wszyscy
- 39 —
byli rzeźbiarzami, bo ju ż jego pradziadek w katakom bach śś. P iotra i Marcelina, jest jako rzeźbiarz przedstaw iony. Stuk m łota i dłuta b y ł czemś tak nęcącem dla chłopca, że nie zdołał oprzeć się pokusie; daremnie przedstaw iał mu pedagog, że się do szkoły zapóźni, chłopiec go tyle prosił, że na chwilę tylko wstąpi, niech on tylko n a przód idzie, że starzec p rzy stał wreszcie.
D yonizy wszedł do pracowni i poprosił rzeźbiarza, b y m u pozwolił przyjrzeć się
robocie przez chwilę.
Mistrz wraz z pomocnikiem pracowali nad wielkim sarkofagiem, którego cała prze
dnia strona miała b y ć p o k ry tą rzeźbą.
Chłopiec patrzał, serce m u się rwało do tego, wreszcie nie m ógł się pow strzym ać uchw ycił rylec, h a! żeby to wczoraj miał taki przyrząd, no! zupełnie inaczej w y p a
d ły b y jego obrazki!
Eutropus widział zainteresowanie się chłopca robotą i zapytał go żartem:
„A możebyś ty chciał zostać rzeźbia
rzem?“
„Oh! ja k chętnie, ale... ale...“
„To łatwo! od lżejszych robót się za
czyna. N aprzód naucz się w ykuć litery - potem obrazki, znaki, a wreszcie się p rz y chodzi do trudniejszej ro b o ty .“
— 40 —
„ Ja już narysow ałem gwoździem n a grobie mego rodzeństwa cały szereg scen biblijnych. “
„ Ta k ? to już umiesz rysow ać? W łaśnie mam tu jedne pły tę do wykończenia; m a by ć n a niej n a p is: G e r o n t i v i b a s i n De o , Geroncie żyj w Bogu, obok m a b y ć obraz dobrego pasterza. T am leży płyta, możesz się wziąść do roboty, narysuj napis i obraz węglem n a płycie. “
B yła to pokusa, której się D yonizy oprzeć nie zdołał. W m gnieniu oka zrzu
cił suknie wierzchnie, wziął kaw ał węgla, o prefesorze wymowy, o pedagogu ani nie m yślał wcale.
Chwilę nam yślał się, ja k m a narysow ać dobrego pasterza, potem zaczął kreślić fi
gury. Zrazu szło mu to jakoś leniwo, drżał tro ch ę, potem coraz śmielej i odważniej, szkoda że węgiel b y ł zbyt tępy, b y ły b y postacie wyraźniejsze. E utropus z coraz bardziej rosnącem zdziwieniem przyglądał się pracy chłopca, ja k rysow ał pasterza sie
dzącego pod drzewem oliwnem, z laską p a sterską w jednej, a syrius (fletan) w drugiej ręce. Dziwiła go zręczność chłopca i spo
sób w jak i swój tem at pojął.
„Gdzieżeś się ty rysunków u c z y ł? za
p y ta ł go zdziw iony, „podobnego rodzaju
figurę dopiero w drugim roku, a i to nie 1 zawsze, potrafi mój uczeń w ykonać.“
T rzeba by ło widzieć chłopca, ja k się s ucieszył, słysząc tę pochwałę z ust mistrza, I nic nie odpowiadając jednak, dorysow ał je-
I
szcze owieczkę u nóg pasterza.W ynik nie zadowolnił jednak D y oni - zego, dopiero, gd y rzeźbiarz sam ujął wę
giel i kilku rysam i popraw ił ry su nek tu i 1 owdzie, nadając całości" życie i ruch, ucie- ' szył się i począł klaskać w ręce.
Tym czasem pedagog szedł sobie zwol
na ku mieszkaniu W iktoryna. Doszedłszy tutaj, czekał chwilę, kw adrans, potem jeszcze dłużej, chłopca nie było jednak wcale wi
dać, zabrał się więc napow rót go szukać.
W drodze spotkał się znów ze swoim sta- I rym znajom ym, k tó ry właśnie wczoraj ob- 1 chodził zaręczyny swej córki. P edagog znał
narzeczonego, znał i narzeczoną, poczęła się pogadanka i znów tak zeszło pół godziny.
W reszcie zerwał się i już spiesznie pobiegł do pracowni Eutropusa.
Furyusz wcześniej niż zamierzał zrazu w y b rał się z domu i udał się do W ikto
ry n a, b y m u sy na osobiście przedstawić i polecić. Podług jego rach u b y D yonizy b y ł już przynajmniej od kw adransa w szkole.
„Nie w ątpim y, szlachetny W iktorynie“,
42 -
rzekł do profesora po krótkiem powitaniu,
„że z paru p y tań i odpowiedzi poznałeś, źe nasz syn m a prawdziwie niepospolite zdol
ności. Możeś mu kazał deklamować którą z mów Cycerona ? Z gó ry bez przechwałki ci powiem, że zdziwiłbyś się, widząc, że jeszcze tak m łody, a rozumie wielkiego,
mistrza. “
„W istocie“, odrzekł W iktoryn, „to, co mi o nim wczoraj powiedziałeś, co dziś po wtarzasz, utwierdza mię w przekonaniu, że bogowie nieśmiertelni dali ci tego syna na podniesienie chw ały R zym u i uświetnienie twego szlachetnego rodu, kiedy chłopiec jest obdarzony takiem i nadzwyczajnemi zdol
nościami. Zwłaszcza teraz, kiedy trudno znaleść praw dziw y talent. Ale...
Z naszej strony też robiliśm y wszystko, aby zdolność tę w nim wyrobić. A w twej szkole, pod znanym dobrze tw ym kierun
kiem, zrobi chłopiec, nie wątpimy, znako
mite p o stęp y .“
„Zrobię wszystko F u ry uszu co mogę, ab y ci zawodu nie zrobić. Ale...
„W iemy to, w iem y !“ przerw ał m u r y cerz, „i dla tego właśnie, tę całą naszą n a dzieję tobie pow ierzyliśm y. “
„Przecież przyrzekłeś mi chłopca dziś do szkoły przysłać, już od pół godziny roz
— 43 —
poczęliśmy lekcye, a ja napróżno czekam na niego. “
„ C o ? “ zawołał rycerz, mimo woli w ty ł się cofając pod wpływem ty ch słów rektora,
„on nie p rzy szed ł? Przecież widziałem sam z okna, jak wychodził z pedagogiem ! “
„Może niewolnik p o b łąd ził?“
„Ci pedagogowie to nic nie w arte stwo
rzenia, do niczego ich użyć nie m ożna“, odparł rycerz, „biegnę natychm iast zbadać rzecz całą.
F ury u sz zachodził w głowę, co zajść mogło, że chłopiec nie przyszedł do szkoły.
Niewolnikowi tak dobrze opisał drogę i mie
szkanie m ó w c y , że zbłądzić niepodobna było, co najwyżej, mógł się trochę spóźnić.
D yonizy nie posłuchał go chyba, ale to niemoźebne, b y ł zb y t dobrze wychowany.
C zyżby m atka w porozumieniu z A rchidya- konem pokrzyżowała mu plan y ? N ie ! do tego b y się nie posunęła, a i D am azy nie pom agałby jej w tern wcale. Ale czemu chłopiec do szkoły nie przyszedł. T rzeba się najprzód w domu dowiedzieć? Odźwier
n y , ostarius, potwierdził, że chłopiec przed godziną już wyszedł z pedagogiem, i wcale do dom u nie powrócił.
Furyusz wrócił się jeszcze raz drogą ku mieszkaniu W iktoryna wiodącą. P y ta ł
— 44 —
ludzi, czy przypadkiem nie widzieli prze
chodzących jego syna i niewolnika, ale nikt mu nic w tej mierze nie m ógł powiedzieć.
Przechodził wprawdzie koło pracowni Eutropusa, ale mu ani przez m yśl nie prze
szło, żeby się chłopiec tam znajdował. T a k przyszedł znowu do domu W iktoryna, chłopca jeszcze nie było. Furyusz począł się niepokoić.
Gdzie m ógł być, pewnie, pewnie w L u teranie. Pobiegł i tam, i tu chłopiec nie b y ł wcale. Zimny pot w ystąpił na czoło Furyuszowi, pobiegł znów do domu, ani pedagoga, ani chłopca nie było. Daremnie starał się uspokoić sam siebie, coraz b a r
dziej ogarniała go trw oga. K ochał syna całą duszą, a tu ja k na złość pchała mu się do głow y ta straszna m yśl: „Boże m i
łosierny ! jeżeli ta groźba mojej małżonki tak prędko się sp ełn iła!“
Postanowił iść sam do kw estora i za
wiadomić policyą, chciał rozesłać całą słu
żbę, b y szukała chłopca, gdy w tern we
szła Dyoniza, Z całego zachowania się męża, z jego pomieszania, poznała, że m u
siało zajść coś niezwykłego, zaraz też zwró
ciła się doń ze z ap y ta n ie m :
„Gdzie jest moje dziecko?“
— 45 —
Furyusz odpowiedział zrazu w ym ija
jąco, wreszcie jednak m usiał wyznać p ra wdę, znać było, że lubo starał się żonę uspokoić, b y ł sam zaniepokojony.
D yoniza nie zrobiła żadnego w yrzutu mężowi, upadła tylko na kolana i zaniosła gorącą modlitwę do Boga.
„ 0 Panie, gdzie jest moje dziecię? Oh!
poślij swego anioła, b y go nie spotkało j a kie nieszczęście! O najmiłosierniejszy, od
daj mi dziecię moje, jedyne moje dziecię! “ W tem przyszło jej na myśl, czy Dyo- nizy nie uciekł do A rchidyakona, b y w ten sposób uniknąć chodzenia do szkoły W ik- to ry n a i F uryusz m yślał o tern, ale znając chłopca, jako dziecię posłuszne, nie p rz y puszczał tego, teraz, zwłaszcza, że żona to powiedziała, chwycił się tej myśli, ja k to
nący ostatniej deski ratunku i pospieszył do Damazego, lubo po wczorajszej rozmo
wie mu to bardzo przykro przychodziło.
W róćm y tymczasem do pracowni rze
źbiarza. R ysunek węglem b y ł już gotów, rzeźbiarz dał teraz chłopcu rylec i młot w rękę i kazał m u spróbować w ykuć ten r y sunek w m armurze. D yonizy nie dał so
bie tego powtarzać i zabrał się do pracy.
Na to wszedł pedagog. „Do szkoły chłop
cze“ , zawołał staruszek i chwycił chłopca
— 46 —
za rękę. Cóż powie nauczyciel, że się za
raz w pierwszym dniu tak spóźniasz?“
„A mój Boże“, dodał jed n ak poczci- wina, składając ręce z podziwienia, „toś ty taki piękny obrazek narysow ał ? I teraz go jeszcze wykuwasz ? N i e ! z ciebie istne dzi
wo, jaki ty zręczny do w szystkiego! Ale dość j u ż ! chodź, musisz teraz przecie pójść do szk o ły ! “
„Zaczekaj zaraz! zaraz dokończę tylko g ło w y ! potem pobiegniemy, h o ! jeszcze n a czas zajdziemy do s z k o ły !“
„Na czas ? T am już od godziny jest nauka! Ju tro sobie będziesz dalej robić!
Pozwól, niech sobie dokończy“, dorzu
cił Eutropus, przyglądając się chłopcu z co
raz większem zajęciem i upodobaniem . „ Je żeli już późno, no to kw adrans później jeszcze przyjść może!
„Ju tro tu znowu p rz y jd ę !“ zawołał D yonizy rzucając rylec i młot. W dział szybko wierzchnią suknię i w ybiegł z p ra cowni. Niedaleko od mieszkania mówcy spotkał się z ojcem i A rchidyakonem .
Zwykle tak surow y ojciec nie mógł się pow strzym ać od radości, ujrzawszy chłopca. „Ależ chłopcze, gdzieś ty b y ł do
tąd ? J a k zmartwiłeś mnie i m a tk ę !“
- 47 —
D yonizy opowiedział, że przechodząc koło pracowni E utropusa, nie mógł się oprzeć pokusie i wszedł do niej, a tam aż do tej chwili rysow ał i rzeźbił.
Zadowolniony ze znalezienia syna za
pomniał F uryusz wrodzonej surowości i za
wołał: „A ja niespokojny o ciebie szukam cię wszędzie już przeszło godzinę, zaś m atka rozpacza. Spieszmy uspokoić b ied n ą!“
Przechodzili właśnie mimo pracowni Eutropusa. D am azy nie chcąc zamącić ra dości z odnalezienia Dyonizego, pożegnał się i wstąpił do rzeźbiarza, b y zobaczyć robotę chłopca. Rzeźbiarz zapewnił Archi- dyakona, że rysunku chłopca wcale swoją popraw ką nie zmienił, dodał, że chłopiec obdarzony jest niezwykłemi zdolnościami, wreszcie prosił go, b y D yonizy go często odwiedzał.
D am azy porów nał wczorajszą robotę małego arty sty z dzisiejszą i przekonał się, że ogromny postęp zrobił. Postanow ił też użyć wszelkich sposobów, b y chłopiec uczęszczał dalej do szkoły Patryarchium , i b y poświęcił się później służbie Kościoła.
Przyszedłszy do domu, upadł D yonizy matce n a szyję i ze łzami w oczach prosił 0 przebaczenie. Opowiedział jej gdzie był, 1 co robił, D yoniza uw ażała w tern wszyst-
— 48 -—
kiem zrządzenie Opatrzności. Poczęła na nowo prosić męża, b y chłopca posyłał do Patryarchium , a Furyusz musiał się poddać, zwłaszcza, że widział, że lada chwila nadejdzie D am azy, k tó ry też obej
mie rolę sprzymierzeńca żony.
G dy A rchidyakon nadszedł, ju ż F u ryusz przystał b y ł na prośbę żony, b yle tylko zajęcie przyszłe chłopca nie ubliżało stanowi rycerskiem u. D am azy przyrzekł, że jego staraniem będzie, zapewnić mu św ietną karyerę.
Przez cały ten czas chłopiec b y ł w swoim pokoiku i modlił się gorąco, b y też nazad chodził do szkoły Patriarchium . U cieszył się też nie mało, g dy go ojciec przyw ołał, i swoje postanowienie, co do przyszłości mu objawił.
„Do mego zezwolenia dołączam jed n ak ten w arunek“, rzekł surow y ojciec. „Przez cały rok nie wolno ci wziąć w rękę ołówka, ani dłuta, ani pędzła. Nie wolno ci nic rysow ać przez cały ten czas. Chcę się przekonać z jednej strony, czy to co wczo
raj i dziś robiłeś nie było tylko ot tak przelotną zachcianką, a nadto, abyś to po jął, że duchowne w ykształcenie ma p ier
wszeństwo przed każdą sztuką i zręczno
ścią. J a k to w ybornie mój kochany D yo-