T A D E U S Z P IE T R Y K O W SK I
MOJE W S P O M N I E N I A Z LILLE Z C Z A S U OKUPACJI NIEMIECKIEJ
1917-1918
REFERAT W Y O Ł O S Z O N Y f th Z E B R A N I U P U B U C Z N E M STO W A RZY SZEN IA PO L SK O -FR A N C U SK IE G O W TORUNIU
W D N IU 8 M ARCA 1933
TORUŃ
N A KŁADEM STO W .POLSK O .-FRA N CU SK IF.G O W TO RU N IU C ZC IO N K A M I POM. D R U K A R N I R O L N IC Z EJ S. A ., T O R U Ń
1933
Śląska 'Biblioteka Publięzi
M O JE W SPO M N IEN IA Z L IL L E Z CZASU O K U PA C JI N IE M IE C K IE J
1 9 1 7 — 1 9 1 8
v '
f v - :
T A D E U S Z PIE T R Y K O W SK I
MOJE W SPO M N IEN IA Z LILLE Z C Z A SU
OKUPACJI NIEMIECKIEJ
1917-1918
REFERAT W Y G ŁO SZO N Y N fl Z EBR AN IU P U B L IC Z N E « STOW A RZY SZEN IA PO L SK O -FR A N C U SK IE G O W TORUNIU
W D N IU 8 M ARCA 1933
TORUIsf
NAKŁADEM STO W . P O L SK aFR ANCUSKIEGO W TO RUNIU CZCIONKAMI POM. DRUK ARNI ROLNICZEJ S. A ., TO RU Ń
1933
%
Zamieilzaim podzielić się w krótkim referacie z S zan.P aństw em m ojemi wspom nieniam i z poby
tu w framcuskiem mieście Lille. Było mi dane pod
czas w ojny św iatow ej poznać ten gród w czasie, gdy znosił w heroicznem zaparciu się ciężką oku
pację niem iecką.
W spom nienia moje są oparte zasadniczo na za
piskach osobistych1), które prowadziłem z dnia na dzień, w ciągu całej w ojny światow ej. W dzisiej
szym fragm entarycznym zarysie przeżyć osobi- istych będę się starał przedew szystkiem uw ypuklić ciężki los m iasta Lille, które właśnie dla jego cier
pień, d la jego różnorodnych, niecodziennyckprze
żyć i doświadczeń nauczyłem się cenić i szanować.
M oje wispomnienia m ają też (być wyrazem czci i hołdlu dla bohaterskiego m iasta, wypow iedzia
nym ustam i P olaka, 'który jako żołnierz niem iec
ki, pod przym usem , pełnił w m urach jego woj
skową służbę policyjną, tak bardzo znienawidzo
ną przez ogół mieszkańców.
# * *
Znalazłem się w Lille w miesiącu Lipcu 1917 r.
w ysłany z garnizonu do pełnienia służby w sze-
i) Szczegółową pracę L ille w okow ach“' przygotow uje autor do druku, która da szczegółow y opis jego przeżyć podczas pobytu w L ille w czasie okupacji niem ieckiej.
5
rogach policji wojennej, której /zadaniem było c z u wać nad ładem i porządkiem w mieście, a która była równocześnie powolnem narzędziem czyli or
ganem wykony w u j ący m okrutnie i często brutalne zarządzenia władzy okupacyjnej.
Jadąc do Lille, które już od października 1914 r.
cierpiało niewolę niemiecką, nie zdawałem so
bie spraw y ize służby, jaka przypadnie mi w udzia
le. Cieszyłem się naw et, że będę mógł Oglądać Francję i jej ludność. Jednak wkrótce, po pozna
niu funkcyj policji wojskowej, radość m oja zamie
niła się w sm utek, i cały czas mej nieomal dw ulet
niej isłufżlby w m urach Lille Ibył dla mnie, jako P o laka, okresem ciężkich w zm agań psychicznych, a przytem tw ard ą szkołą życiową, pełną niezw y
kłych przeżyć.
P o d wpływem doświadczeń lillskich stałem się zdecydowanym przeciw nikiem Niemców i ich spo- solbu postępow ania z ludźm i innej narodowości, zaś szczerym przyjacielem F ran cji i jej sym pa
tycznych m ieszkańców.
Ju ż pierw sze wrażenie, jakie zrobiło na mnie Lille, Ibyło przygnębiające. N a Płace de la Gare, naprzeciw dworca, gdzie tylko oko m oje spoj
rzeć mogło, wszędzie widać było ruiny i gruzy do
mów, w ym ow ne świadectwa okropnych walk, ja
kie tu ta j toczyły się na początku wojny, podczas zajm ow ania m iasta przez Niemców. Przez bom by i granaty, częściowo przez pożar, całe przedm ieś
cia, całe kom pleksy domów, i fabryk zostały znisz
czone. M iasto to, ongiś liczące ćwierć m iljona m ieszkańców, ważny ośrodek handlu i przem ysłu
tekstylnego F rancji, — jakby francuska Łódź — liczyło przy końcu okupacji niemieckiej niespełna 150 000 mieszkańców, a podstaw a dobrobytu i po
tęg i finansowej m iasta, tj. fabryki, zostały bądź to zniszczone przez działania wojenne, bądź też celow o ograbione zbrodniczą ręką okupanta.
Jak mi moi kam raci policyjni, którzy siedzieli w Lille od sam ego początku wojny, opowiadali, walki o lyille w r. 1914 były b ard zo ciężkie. Za
jęcie m iasta przez Niemców kosztow ało dużo ofiar p o obu stronach walczących. N aw et na ulicach m iasta jeszcze walczono. K ażdy sklep, każdy esta- m inet2) był tw ierdzą, zacięcie bronioną przez F ran.
cuzów i turkotsów. Pdkolei Niem cy musieli sztur
m ować każdy dom i w szystkie naprędce zbudowa
ne barykady ulicznie. Ludność cywilna ucierpiała w ty ch dniach niemało, składając ofiarę z życia i mienia na ołtarzu ojczyzny.
N ieraz opowiadali mi o ty ch walkach starzy w eterani z r. 1914, podczas nocnych patroli p o pustych i ciemnych ulicach m iasta, gdy huk arm at z pobliskiego frontu przypom inał nam, że w naj
bliższej okolicy L ille toczy isię krw aw y bój, który idecydawać będzie o przyszłej mapie E uropy. N ie
jedną noc księżycow ą spędziłem na takim patrolu, podczas igdy w pow ietrzu unosiły się eskadry lot
ników francuskich i angielskich, rzucających bom by na niemieckie plbjekty w ojskow e,a trafiających często w domy i ulice m iasta.
Ludność cyw ilna przez całe lata okupacji była
2) E stam inet: m niejsza kaw iarnia w Północnej Francji.
narażona na niebezpieczeństw o życia. Lecz F ra n cuzi, których usposobienie jest wesołe i beztroskie, w net przyw ykli do tej ciągłej udręki życiowej i śmierć ich nie przestraszała. Podziwiałem czę
sto Lillczyków , którzy k ró tk o po ataku lotniczym , po w ypadkach śmierci i zniszczenia w sąsiedztwie, spokojnie w racali do swych zajęć, a naw et pełni hum oru pocieszali się frazesem ogólnie ' przyję- tyim):
„C ‘est la guerre, ä la guerre comme ä la gu erre“ .
Pow ażna część m iasta Lille, zwłaszcza przed
m ieścia przem ysłowe, ulice i uliczki na skraju le
żące, wislkutek działań wojennych uległy zniszcze
niu, Ibyły niezamieszfcane, m artw e. M iasto ruin, m iasto śmierci, oto nazwa, k tó rą możnaiby nadać Lille tak bardzo 'doświadczonemu przez wojnę.
N ajw iększem nieszczęściem Lille w czasie okupa
cji była niew ątpliw ie eksplozja depot am unicyjne
go na dworcu południow ym , która m iała m iejsce w styczniu 1916 r. Saperzy niemieccy, pełniący służbę w depot, wywołali wybuch przez nieostro
żne Obchodzenie się z ogniem.
Pew ien sierżant policji, naoczny świadek eks
plozji opowiadał mi o niej:
— Znajdowałem isię wówczas z moimi luidźmi w lokalu policyjnym . Całe m iasto spało. O grom n a detonacja, huk, trzask , brzęk szkła z okien obu
dził nas w szystkich. W lokalu i na ulicach pano
w ały ciemności niezgłębione. N ajprzód m yślałem , że lotnik rzucił bombę na nasz lokal policyjny, gdyż szyby naszych okien wyleciały na ulicę. Na-
gile rozległ się tulż ofbok mnie k rzyk w prost zwie
rzęcy. Jeden z m ych ludizi, pod w pływ em 'detona
cji, dostał pom ieszania zmysłów. W yjąc przeraźli
wie rzucał się na nas a następnie w koszuli wy- (biegł na ulicę, gdzie (krzyczał jak szalony.
—'Zerw aliśm y się z łóżek i ubraw szy się szyb
ko, wyszliśm y na ulicę, by stw ierdzić, co się stało.
Światła nigdzie nie było, gdyż przew ody elek
tryczne zostały przez 'wybuch uszkodzone.
— N agle pokazała się na niebie łuna ogrom na.
Słupy ognia zaczęły się wzlbijać wgórę. Dom yśli
łem się, że m usiała nastąpić eksplozja w pobliżu dworca południowego, oddalonego od nas o kilka kilom etrów.
— W siedliśm y więc na rowery, by udać się na m iejsce nieszczęścia. Im więcej zbliżaliśm y się do m iejsca katastrofy, tem trudniejsiza była p rzepra
w a przez rum owiska. Całe ulice, przez które prze
jeżdżaliśmy, (były zasłane gruzam i domów, kam ie
niam i, różnym i sprzętam i domowymi, w yrw ane- mi oknami, drzwiam i itd. Leżały też na ulicach m artw e ciała ludzkie, nagie lulb półobnażone. L u dzie półulbrani, przew ażnie w nocnych koszulach, z lam entem i płaczem kręcili się wśród rumowisk.
— Gdyśm y się pieszo przedostali przez te gruzy, w olkdlice dworca, przedstaw ił się nam sm utny obraz znisfzczania. Jak okiem dojrzeć, w szystko zasłane gruzam i, wśród których sterczały tru p y ludzkie. Z niektórych zaw alonych domów docho
dziły jęki zasypanych. Zabrano się do akcji ra tunkow ej. W ydobyw ano z pośród ruin rannych i zabitych. O kropny był to widok. M iędzy kam ie
9
niami i zgliszczami znajidowaliśmy nieraz poszar
pane części ciał ludzkich, jak nogi, ręce, kadłuby i głowy.
Około 150 osólb cywilnych straciło wówczas ży
cie, 37 .saperów niemieckich stało się ofiarą kata
strofy.
Była to jedna z najgroźniejszych eksplozyj znanych w hisitorji św iata.
I jeszcze dwa, trz y lata p o w ybuchu, gdyśm y przechodzili nocą koło tych m artw y ch domów i 'rumowisk zalatyw ał nas niem iły zapach pocho
dzący z dziur i lejów pow stałych w skutek eks
plozji.
— T o trupy zasypane gruzam i tak pachną — informowali mnie sitarzy policjanci.
Niedosyć, że siły wyższe, eksplozje i działanie wojenne trzebiły ludność Lille, pozbaw iały ją do
bytku, bogactw i dom ostw. Lecz i okupant był ta ką złow rogą siłą niszczącą. By unieszkodliwić przem ysł lillslki, mogący po wojnie stanow ić groź
n ą konkurencję dla Niemców, w ładze okupacyjne wywoziły z m iasta wislzystkie ocalałe m aszyny fa
bryczne w głąb swego k raju , zaś te, które były w m urow ane lulb których usunąć nie było można, niszczono system atycznie. N ieraz podczas p rze prow adzania w fabrykach k ontroli obserwowałem całe kom panje jeńców rosyjskich zatrudnionych przy rozbijaniu m aszyn wielkimb m łotami. Żela
zo w ten sposób zdobyte wyw ożono wagonam i do niemieckich zakładów giserskich.
W policji naszej istniały oddziały specjalne, którydh zadaniem było rekwirofwanie zapa-
sóiw wina, m etali, skór, wełny z m ateraców , ża
rów ek itp. Nie należy sobie przedstaw iać, że za
bierano jedynie nadm iar tych tow arów , czy też
■zapasy nagrom adzone u kupców lub przem ysłow ców liłlskich. N ie — nasi policjanci odwiedzali każdy dom i każdej rodzinie zabierali zapasy w i
na przeznaczonego do luiżytku diomowego, naczy
nia -kuchenne, sporządzone z m etalu, które można było zużyć do fabrykacji amulńicji, dalej wełnę -zdatną do w yrobu miunid'uröw i płaszczy w ojsko
wych.
N ieraz Opowiadali mi Francuzi, że przed w oj
ną w Lille były nagrom adzone nadzw yczajne bo
gactw a, że życie tu taj płynęło wesoło, gdyż lu.
dzie zarabiali dużo pieniędzy. Lokale były dzień i noc otw arte. W szędzie g rała muzyka, wlszędzie tańczono i śpiewano. Panow ała tu ta j niczem nie- zam ącona radość, każdy cieszył się życiem, czy to był robotnik flam andzki, pracujący w fabrykach, ozy też przem ysłow iec lillski, zam ieszkujący w spaniałe pałace przy Boulevard de ia L iberte czy Boulevard Vaufban.
T ak w ybuch wojriy św iatow ej jak i zajęcie L il
le przez Niemców nastąpiły dla Francuzów na
gle, niespodziewanie. W szyscy byli przekonani, że niewola potrw a najw yżej kilka tygodni, dlate
go taż ci, co mieli okazję ujść przed inwazją, po
zostaw ili w Lille cały swój dobytek, całe sw e mie
nie, które stało się częściowo łupem okupantów . Luksiuisowe m ieszkania fabrykantów , pełne ko
sztow nych mebli i dzieł sztuki, służyły Niemcom 11
jako kw atery dla sztabów i poszczególnych wyż
szych oficerów.
Pew nego razu zaprosił mnie znajom y ofi
cer do srwej kw atery położonej przy Boule
vard VaUiban. M ieszkanie, jakie zajm ował ów ofi
cer, olśniło m nie swym przepychem i luksusem . Podziwiałem wspaniałe urządzenie salonów, rzeź
bione sufity, suknem obite podłogi, m arm urow e schody. W każdym .z pokoi znajdow ały się drogo
cenne obrazy, rzeźby, kryształow e żyrandole.
W szystko liśniło się w św ietle elektrycznem . O po
w iadano mi, że właścicielem ty ch w spaniałych apartam entów był pewien fab rykant francuski, k tó ry poległ na początku wojny. Jego m łoda żona opuściła Lille w yjeżdżając do P aryża.
T akich pałaców było dużo w Lille. K ażdy z a m ożniejszy obyw atel posiadał podobne m ieszka
nie przed wojną. Bogaci kupcy i przem ysłow cy Lille otaczali się wielkim przepychem . Życie by
ło tu ta j nadzw yczaj tanie i przyjem ne. W ielka sw oboda i dowolność nie krępow ały w niczem chęci nabaw ienia się. Nie nap róż no Francuzi o b ra li sobie jako dewizę -słowa: L iberte, E g alite, F ra- ternite-
A jak płynęło życie Lillczykom podczas oku
pacji?
Nie starczyłoby mi czasu na wyliczenie ostrych zarządlzeń a naw et prześladow ań, na ja
kie narażona była spokojna ludiność LiMe.
K to nie przestrzegał czasu policyjnego, wy- znaczonego przez Niemców i pokazał się na ulicy po godzinie 9 wieczorem w czasie zimy, a po go-
dżinie i i-tej latem, tego czefeała wysoika grzyw na lub naw et 14-dniowy areszt w cytadeli; kto mie zasłonił w ieczorem okien, płacił grzyw nę lub wę
drow ał do cytadeli; k to mie zadeklarow ał posia
danych zapasów w ina lub innych artykułów pier- wiszej potrzeby, w zględnie tow arów podlegają
cych konfiskacie, kto znalazł się bez carte d‘iden- tite ma ulicy, kto zakupił to w a r niemiecki bez ze
zwolenia, k to odbierał chleb i inne arty k u ły ży
wnościowe od żołnierzy, już popadał w konflikt z riozporząldizeniami niem ieckiem i i m usiał być przygotow any ma m andaty kanne i więzienia. T y siączne były sposoby szykany m ieszkańców bie
dnego grodu, w ym yślane przez Niemców. Kon- trybucje nakładane na m iasto, w ysokie grzyw ny, b rak pracy, podcięcie handlu i przem ysłu złożyły się na to, że ludność Lille, składająca się w wiel
kiej m ierze z b. pracowiników fabrycznych, cier
piała nędzę i niedostatek.
P rzytoczę tu ta j kilka obrazków z życia nie
szczęśliwej ludności, izaobserwowanych podczas imej służby.
/Przez dłuższy czas byłem dozorcą aresztu po
licyjnego urządzonego w gm achu Głównej K o
m endy Policji w budynku „L a M ondiale“ przy rue N ationale. Miałem tam różnych aresztantów , mężczyzn, kobiety i dzieci, zbrodniarzy i Bogu ducha w innych obyw ateli. N apatrzałem się na ich nędzę życiową, nasłuchałem się ich skarg i la
m entów.
Byli to przew ażnie najbiedniejsi z biednych.
Jedni z nich ukradli z pola kilka kartofli, drudzy 13
należeli do przym usow o ewalkuowanych z m iasta, którzy traw ieni tęsknotą za domem t e z urlopu ipr.zyfbywali do swych rodzin i ukryw ali się w mie
ście aż ido uięicia ich przez policję niemiedką. By
ły tam też kobiety, pnzeważnie lekkiego prowa- idizenia się, które przekroczyły przepisy sanitarne.
W matej celi gnieździło się ozasem tych biedaków dwudziestu do trzydziestu naraz. Duszność i za
pach nieznośny panow ały w celach.
Przyprow adzono mi pew nego razu chorą i ran
ną Francuzkę, 'która z wycieńczenia stać nie m o
gła. Z raportu wynikało, że szukała z dziećmi na polu1 kartofli. Spotkał ją niemiecki żandarm poło
w y, i strzelił do niej raniąc ją ciężko. K ula utkw i
ła w jej lewej piersi. Była Iblada, gorączka ją t r a wiła. N ikt z Niemców nie zważał na jej niebez
pieczną ranę. W pakow ano ją w tym stanie dp aresztu.
Innym razem przyprow adzono mi do aresztu 5 chłopców 13-to i 14-stoletnich. Biedni ci, w łachm any ubrani malcy trzęśli się z zimna, gdyż była to już późna jiesień.
M ając litość nad’ nimi, zacząłem ich pytać o stosunki życiowe.
— D ite s — moi mes petits, oü est votre pere?
— Mon pere est a la guerre — mówił jeden,
— Mon pere est prisonnier de guerre — mó
wił drugi,
— Mon pere est m ort — ze smutkiem odpo
wiedział trzeci.
— O ü sont vos m eres?
— Oh! je n'ai plus de mere,
— M a m ere e st dams la citadelle,
— M a m ere est malade, ella a faim.
— E t pourqoioi etes - voms ięi?
— P o u r des pom mes de terre, m onsieur.
N ous n'avoms rien ä m anger. Noiiis sommes tr&s pauvres.
Pew ien F rancuz z Lille, k tó ry za jakieś prze
stępstw o pottitycizme przesiedział pewien cizas w więzieniu w Niemczech, został przytransportow a- ny do Lille i przed zwolnieniem osadzony w m o
im areszcie. Cieszył się, że imzyska wolność, choć m iał łzy w oczadh.
— Dlaczego pan sm utny — pytałem go.
— Jalk nie m am się smucić, kiedy dom u m ego w Lille już nie znajldę. Został on zrów nany z zie
mią przelz bomlby lotnicze.
Innym razem, pew na Francuzka, k tó rą przy prow adzono do m ego aresztu, otruła się w celi.
K dbiety, k tó re razem z nią siedziały, zaczęły krzyczeć w niebogłosy, gdy widziały denatkę w i
jącą się w bólach, tarzającą się w pyle podłogi.
Smuttiną była hisrtorja tej samobójczyni. Była ona zamężną, i m atką małej dziewczynki. M ąż jej w alczył w szaregach francuskich. Z biedy służyła Niemcom , utrzym ując z nim i bliższe) stosunki.
W łasny ojciec, gorący p a trjo ta francuski, wypę
dził córkę z domu i zawiadom ił policje m oralną, k tó ra osadziła ją tym czasow o w areszcie. T u ta j, pełna rozpaczy targnęła się na swe życie.
Gd>y ją w ynoszono z celi, jeszcze żyła, wiła się z bólu jęcząc: „M a filie, ma pauvre filie.“
15
Jak mi później opowiadano, po kilku godzi
nach m ęki skonała, Ikończąc iw ten spcusólb sm utny ży w o t.
Raziu pew nego odstaw iono ido aresztu pew ną Rranauzlkię, k tó ra pow iedziała zaczepiającem u ją oficeriofwi niemieckiemu. „Sale Boche“. O ficer za to uderzył ją w tw arz i odstaw ił do areslzfcu w
„L a M ondiale“ celem ukarania jej więzieniem In n a aresztantka skarżyła się, że jej mąż znaj
duje się w więzieniu w N iem czech. Był żołnie
rzem fran cnskim ,,którem u dow ództw o wojsk fram- ouskidh w czasie ew akuacji m iasta pozwoliło po
zostać w dom u przy żonie, (gdyż odniósł ciężką ra nę podczas walk o Lille. M yślał, że Niem cy nie do
w iedzą isię o jego przynależności do arm ji francu
skiej. S tało się inaczej. W krótce aresztow ano go i p o wym ierzeniu mu przez sąd wojenny kary więzienia pnzez 10 lat, wy wieziono go w głąjb N ie.
miec. Żona jego cierpiąc nędzę żyła z pokątnego handlu, za co osadzono ją w w ięzieniu w Loos.
Sm utny był los Lillczyków . Najwięcej jednak w ycierpiały kobiety francuskie, narażane n a nie- przyistojne oferty ze strony Niemców. U trzy m y wali oni dla swych żołdaków liczne domy publicz
ne w Lille, dla których potrzebne były setki ko
biet. Im dłużej w ojna trw ała, tym więcej kobiet, zwłaszcza ze sfer robotniczych, z powodu braku pracy a z konieczności żyw ienia się w ędrowało do lupanarów niemieckich. N iejedna z tych nieszczęś
liw ych ofiar wojny, siedząc w moim areszcie, czyniła spowiedź z dotychczasow ego życia, oskar
żając wojnę i Niemców jako sprawców jej m oral
16
nego upadku. Choć oddawać się m usiały Niem- ęom za pieniądze, ttf jednak nienaw idziły ich z ca
łej duszy.
— Choć muszę im służyć — mówiła niejedna
— nienawidzę ich, a gdyby to było w mej mocy, zniszczyłabym ich w szystkich. Nie boję się ich;
m ogą mnie karać, katować, zniosę to i bólu czuć nie będę, bo to za Francję.
Francuzi w Lille byli pod stałą kontrolą N iem ców. N aw et nieboszczykom nie dawano spokoju, gdyż policja niemiedka kontrolow ała w szystkie pögrzdby. Poniew aż cm entarz znajdow ał się za bram am i m iasta, więc trzeba było mieć zezwole
nie policyjne na wywiezienie tru p a n a cm entarz.
P oza bram ę m iasta tylko dziesięciu członków ro- diziny moigło tow arzyszyć zmarłem u na miejsce -Wiecznego spoczynku. Zadaniem policji więc było zatrzym yw ać przy bram ie m iejskiej każdy k o n dukt żałobny i dzielić orszak n a dwie części, t. j.
tydh k tórzy m ogli wyjść poza bramę, i tych któ
rzy musieli pozostać w mieście. Zwykle policjant w ybierał sobie dziesięć Osób z rodziny, zabierał im ich carte d 'id en tite i puszczał ich z trum ną przez bram ę, zaś reszta m usiała w racać do domu, choćby n aw et najeżała do najbliższej rodziny.
Prosili, błag ali: Puść nas pan na cm entarz, to nasz brat, to nasza m atka.
— Nie wolno, w racajcie — odpowiadał poli
cjant obaw iając sic kontroli przełożonych.
R azu pewnego, gdy miałem służbę pogrzebo
wą, przybyła do mnie pew na starsza F rancuzka i prosiła, b y ją puścić na cm entarz, na grób jej
17
córki. Gdy zwróciłem jej uwaigę na zakaz policyj
ny, zaczęła ze łzam i w oczach opowiadać o strasz
nej śmierci swej córki.
— Panie, pan m łody i ma zapewne jeszcze m atkę, więc pan wie, co cierpieć musi m atka, k tó ra straciła sw e dziecko w sposób tragiczny.
I zaczęła opowiadać:
— M oja córka była młoda, wesoła, a jaka pięk
na. Lotnicy rzucili bom by na m iasto. Odłam ek granatu tra fił mą córkę w brzuch. Padła na ulicę a jej wnętrzności w yszły z niej. W ijąc się z bólu skonała w pyle ulicznym. A b yła taka młoda. P o chowałam ją, ale wciąż o niej myśleć muszę.
Chciałabym ją odwiedzić. Pozwól pan biednej, opuszczonej m atce pójść do grobu nieszczęśliw ej
córki. —
N ie mogłem odmówić. Przem yciłem ją na cm entarz i 'sprawa się nie wydała.
Niemcy byli b e z w z g l ę d n i i okrutni w swem postępow aniu wobec Francuzów . Nie uszanow ali naw et świętości, nie ominęli nawet ich kościołów i kaplic, jeżeli chodziło o przepro
w adzenie rew izji i poszukiw ań za bronią i rzeko
mo ukrytym i zapasam i m aterjałów wojennych.
Sam brałem udział w wielkiej rew izji kościo
łów katolickich, zarządzonej niespodzianie a prze
prow adzanej pew nego zimowego poranka o godz.
5-tej r ó w n o c z e ś n i e we w szystkich św ią
tyniach lillskich.
P rzydzielono m nie jako tłum acza do jedne
go z takich lotnych oddziałów rew izyjnych, któ
ry obstaw iw szy wojslkiem św iątynię w targnął do
w nętrza, igdy właśnie ddibywała się przy ołtarzu wczesna msza św. Oficer, do którego mnie przy
dzielono, był ta k bezwizględny i arogancki, że za
m ierzał przerw ać kapłanow i jego czynności przy ołtarzu przez zacytowanie go przed swe oblicze.
Dopiero w skutek mej interw encji oficer zgodził się oddzelkać końca mszy św., a następnie zabraw
szy ze sobą księdza dokonał rew izji całego kościo
ła, chcąc konfiskować naw et stare krzyże i świecz
niki, jako że były z m etalu, tak bardzo potrzebne
g o Niemcom dla fabrykacji amunicji.
M im o prześladow ań i szyikan ze strony N iem ców, F rancuzi zawsze umieli być uprzejm i i grzeczni, naw et gdy im krzyw dę wyrządzano.
R azu pew nego aresztant, F rancuz, więziony za jakieś 'drobne przestępstw o, uciekł z aresztu.
Schw ytano go. Żołnierze policyjni, k tórzy z po- wddu jego ucieczki ponieśli karę, zaczęli się mścić nad nim. Założyli mu kajdany na ręce i ibiedalk m usiał tw celi stać godzinam i w kajdanach. Nie szem rał, nie krzyczał, lecz zdobył się jeszcze na słowa grzeczności, gd y ż p o nałożeniu mu kajdan powiedział: Merci, m onsieur. A gdy go później policjanci w celi w ychłostali, F rancuz zmów zdo
był się n a grzeczność, mówiąc z płaczem : „M erci m onsieur.“
Inny policjant dbił w areszcie pewnego starca, gdyż miał go w podejrzeniu, że idąc do celi za
brał sobie ty to ń leżący na stole.
Bił go grubą książką po głowie, a starzec pła
kał. Gdy następnie wepchnął go do celi, starzec powiedział ze łzam i: „M erci, m onsieur“.
19
In n a karta z m artyrjologji Lille.
W m aju r. 1915 rozstrzelano czterech F ra n cu zów za działanie przeciw ko władzy okupacyjnej.
T akie icgzelkucje zdarzały się w Lille dość często.
Opowiem tu ta j dw a wypadki.
W pierw szych latach okupacji pewien Iboigaty kupiec win z Lille ukryw ał u sielbie lotnika belgij
skiego, k tó ry ize swym samolotem spadł niedale
ko m iasta. Spraw a wydała się. Skazano na śm ierć kupca, lotnika i pomocników.
Przed1 egzekucją siedzieli w cytadeli.
Dzień przed rozstrzelaniem pozwolono córkom kupca przybyć do ojca. Całą noc bawili się, gdylż kupiec m ówił: Sm utek nam nic nie pomoże, więc bądźm y weseli.
R ano w yprow adzono w szystkich na m iejsce stracenia. N a stokach cytadeli stali już żołnierze z trum nam i dla skazańców. Kilku :z nich n a w i
dok tru m ien zasłabło. Kupiec dodawał wszystkim otuchy. P rzeczytano jeszcze raz w yrok śmierci.
N asz kupiec odezwał się do Niemców:
— W iem , że w edług w aszego praw a zasłuży
łem na śmierć, lecz um ieram za ukochaną ojczy
znę.
K siądz francuski przeżegnał ostatni raz ska
zańców. Gdy chciano im oczy zawiązać, kupiec i lotnik podziękowali. K om enderow ani do egze
kucji policjanci stanęli gotow i do strzału. Było ich 40-tu. Nagle padł rozkaz: „Ö gnia“ ! — ,,Vive la France, vive la B elgique“ — w yrw ał się okrzyk z piersi skazańców, k tó rzy trafieni kulam i, padli 20
p a ziemię. Jeden z nich żył jeszcze. K azano do niego strzelać ponownie. Padły strzały, trafiając go p ro sto w serce.
In n a egzekucja odbyła się 'krótko przed zakoń
czeniem wojmy. W sierpniu 1918 roku stracono pew nego F rancuza, k tó ry łbył żołnierzem francu
skim i ukryw ał się w Lille i R oubaix nosząc przy sobie stalle naJbity rewolwer.
Miał lat 35. U m arł jak bohater.
O jego śmierci opowiadał mi pewien policjant w ojskowy, który brał udział w egzekucji:
— O 6-tej rano, my policjanci poszliśm y do cytadeli. Skazaniec do ostatniego m om entu był spokojny i pełen hum oru. P ytał, czy żołnierze, k tórzy będą do niego strzelać, są dobrym i strzel
cami.
— Po o d c z y t a n i u w y r o k u k s i ą d z f r a n c u s k i d a ł m u k o m u n j ę ś w . i u c a ł o w a ł g o w Oba p o l i c z k i .
— O dw ażny F rancuz postaw ił się sam na. sto kach cytadeli, w yprężył się po żołniersku i rzekł po francusku:
— „Je m eurs pour ma patrie. V oilä mon coeur. T irez bien.“
— Okazał wielki heroizm. Niem cy podziwiali jego spokój i szaloną odwagę.
— P adł rozkaz: „ F e u e r!“ — i dziesięć kul przeszyło jego pierś. Lecz on nie runął natych
m iast ma ziemię; jeszcze pięć sekund sta ł w ypro
stow any jak struna, potem pow oli zaczął się sła
niać ku ziemi.
21
L ekarz stw ierdził, że jeszcze żyje. K azano strzelać ponownie. Zinow kule przeszyły powie
trze szarpiąc jego ręlkę i iglowę.
Niemcy om aw iając później ten wypadek, mó
wili:
— „D onnerw etter, hat der aber einen T odes
m ut gezeigt. Ja die F ranzosen sind m al so. Ę,s sind H elden.“
Inni zaś drwili z teg o (bohatera, śmiejąc się,, że miał długie życie jak kot.
Niemcy — jak to często stw ierdzić mogłem
— nie rozumieli duszy francuskiej. Im zawsze zdawało się, że charakter francuski nie w y trzy muje iprólby ognia. Jak niejedni z nich lekceważyli sobie Francuzów , świadczy najlepiej następujące powiedzenie naszego sierżanta policyjnego:
— „W as ist ein Franzose? E s t ist ein Stüdk Dreck, es ist etw as, was nicht existieren soll.“
Gdy bom by lotnicze zabijały tak m ieszkańców Lille jak i żołnierzy niemiedkich, okupanci mó
wili:
— „Schade n u r urn ufisere Soldaten, die L il- ler, die moegen verrecken, iest ist gar nicht Scha
de um sie.“ —
Gdy przy pewnej katastrofie z powodu bom by lotniczej nie było żadnych ofiar w ludności cy
wilnej, Niemcy z żalem mówili:
— „Jaika szkoda, że nie zginęli przy tem F ra n cuzi. Im mniej ich na świeciie, tym lepiej dla nas.“
Mówili też często N iem cy:
— „F rancuzi jako naród nic nie są warci. Ich mężczyźini 'są zdegenerowani, nie zdolni do żadnej
na większą m iarę zakrojonej akcji, oni m yślą ty l
ko o użyciu i rozkoszach zmysłowych. W ięcej
"warte są ich kobiety, bo rasow e, — lecz cóż, kie
dy każda z nich jest urodzoną dam ą z półśw iatka.“
T ak sądzili Niemcy, k ierując się p rzy ocenie cech narodu francuskiego jedynie sw ą nienaw i
ścią, a ig.dy ispotyjkali u Francuzów w ypadki nad
zwyczajnego poświęcenia się dla O jczyzny, he
roizmu, w tenczas ich zdanie o narodzie franou- skiem załam yw ało się, nie w ytrzym yw ało krytyki.
Sand w ów czas przyznaw ali, że nie rozum ieją Frareuzów . Nie mogli się jednak zdobyć na spra
wiedliwą ocenę właściwości francuskich. Zam iast ich poważać, tym więcej ich nienaw idzili, bo pod
świadomie czuli, że psychika francuska kryje w sobie głębie nadzw yczajnych pierw iastków dodat
nich, których nie znajdziesz w duszy w ielu Niem- ców.
Byli w śród wojskowych niemieckich także ta cy, którzy Francuzów lepiej znali. Ci znów mó
wili :
— „Oni są grzeczni, zanadto grzeczni, bo na
w et nas Niemców goszczą, gdy przychodzim y do ich mieszkań. Zdawałoby się, że F rancuzi są nie
zdolni do nienaw iści, do stanow czości w obec nas wrogów . Ale my ich nie znamy. W głębi duszy każdego F rancuza, drzem ie nienaw iść wobec oku
pantów, św ięta nienawiść, której jednak okazy
wać nie pozwala im ich k u ltu ra i dobre wycho
w anie.“ —
S potykając i odwiedzając Francuzów w e w szy
stkich porach dnia, naw et nocą, podpatrując spo- 23
sófo. ich życia i um iejętność znalezienia się w k a żdej sytuacji życiowej, zrozum ieć nie mogłem ict swobody i naturalności. Pod tym względem prze
w yższają oni w systkich. Przychodzę do przekom - nia, że Francuzi są najw iększym i artystam i życia.
Ich hum or, lekkość i błyskotliw ość um ysłu, ich grzeczność, tow arzyskość, ich gościnność połączo
na ze swobodą i naturalnością w obejściu na «/et w stosunku do w rogów, czyni z nich „la grandę nation“, która przoduje św iatu, nadaje ton wszyst
kim innym narodom , n a ogół ociężałym, igburowa- tym jak Niemcy, n ie um iejącym się maskować, nie potrafiącym się przystosow ać do w szystkich sytuacyj życiowych.
Jeżeli więc Niemcy obryzgują Francuzów bło
tem , to dla tego, gdyż czują, że pod względem du
chowym nie są w stanie im dorównać, — bo czują dalej, że F ra n cja 'Stanowi siłę; i potęgę, z którą naw et zarozum iali Niem cy liczyć się m uszą, t
Im dłużej trw ał mój pobyt w Lille, tym więk
sze by ło moje zrozum ienie psychy francuskiej, tym większym staw ałem się przyjacielem bied
nych Lillczyików, tym głębiej pokochałem ich piękne m iasto.
Znałem przecież praw ie każdą ulicę i uliczkę.
Jako policjant pełniący służbę w mieście, p a tro lu jący dniem i nocą po w szystkich nieom al przed
mieściach, z czasem zżyłem się z Lille jak z mem m iastem rodzinniem. Jeg o dzieje, jego zwyczaje, tradycje, legendy, w szystko to m iało urok dla m nie nadzw yczajny. Jak urodzony Lillczyk w słu
chiwałem się w tętno jego życia codziennego, sta
rałem się wniknąć w jego psychę, poznać jego serce. N ieraz będąc w dom ach francuskich k aza
łem solbie śpiewać piosenki poety bliskiego Des- rousseaUx'a; urodzonego w Lille przy ulicy St.
Sauveur, k tóry pisząc w patois de Lille, stw orzył przepiękne „Chansons et pasquilles lilloises“, k tó re najtrafniej m alują duszę Lillczylków.
Najwięcej ulubioną moją piosenką tegoż pieś
niarza 'była kołysanka bliska, którą m atki dzie
ciom w kołysce śpiewały:
,,D o rs, m in p ' ti t qu in q u in , m in p ‘t i t pou ch in , m in g ro s r o jin .
T e m ‘f‘r a s d u ch agrin ,
S i te n 'd o rs p a in t q u ä d 'm a in “.
R egjönalna ta kołysanka m a przepiękną melo- dję, ogólnie znaną i śpiew aną w Lille. Gdy 43 pułk francuskiej piechoty, stacjonow any przed w ojną w cytadeli bliskiej w roku 1914 opuszczał m iasto, by udać się na pole bitw y, żołnierze, po
chodzący przew ażnie z Lille, przechodząc koło pom nika a u to ra kołysanki, maglie zaczęli śpiewać ow ą piękną pieśń, k tó ra przypom inała im ich lata dzieciństwa.
D użo m iłych i serdecznych wspom nień w ynio
słem iz Lille. Znalazłem m iędzy mieszkańcami, zwłaszcza w sferach inteligentnych, dużo zrozu- mietnia dla spraw y polskiej.
— „A pres la guerre la Pologne sera librę“ — zapewniali mnie moi przyjaciele. Nieraz, w yczu
łem z rozm ów z Francuzam i, że przyjaźń francu
sko - polska nie jest sztuczna i podyktow ana jedy
25
nie względam i natury politycznej. Je st w niej także pewien ton serdeczny, k tó ry m a swoje źró
dło w dziejach tak F ran cji jak i Polski.
Niezapom nę pewnej nocy letniej, w której sto
jąc jako posterunek na G rande Place, wdałem się w dłuższą rozmowę z pewnym starym , siwowło
sym policjantem francuskim , który dowiedziawszy się, że jestem Polakiem , przez całe dwie godziny rozm awiał ze m ną o Polsce i o przyjaźni polsko- francuskiej.
— Znam waszą historję — mówił starziec — , niejedną książkę o Polsce przeczytałem . K tóżby z nas Francuzów nie zjnał Józefa Poniatow skiego, m arszałka Francji, który zginął pod Lipskiem ? Polacy walczyli pod w odzą N apoleona na w szyst
kich polach bitew . W szyscy wiemy, że Polka Ma- rja Leszczyńska b yła królow ą Francji...
I mój starzec zapalił się, opow iadając o bli
skich stosunkach F ran cji z Polską w przeszłości, w spom inając bitw y i zw ycięstw a „Boga w ojny“.
I zdaw ało mi się w tej nocy ciemnej, że obok mnie stoi nie współczesny policjant francuski lecz stary weteran z w ojen napoleońskich, który pod) zwycięskiem i sztandaram i cesarza F ran cji zmierzył E uropę wzdłuż i wszerz, k tó ry był w Polsce, odbył nieszczęsną kam panję w Rosji.
— „Znam trage,dję P olsk i“ — ciągnął dalej starzec — „wiem, że ona teraz w niewoli, na trzy części rozdarta. Będzie jednak w net wolną. Gdy tylko F ran cja zwycięży, pomoże także swej przy
jaciółce Polsce i doczekacie się wolności, której tak b ardzo pragniecie.“
T ak mówił stary F rancuz, podczas gdy na bli
skim froncie -wrzała walka, gdy buk arm at nie
mieckich jeszcze mie świadczył o tem , że siła mi
litarn a naszych ciemięzców już zmiażdżona. Sło
wa jiego, tak sym patyczne, tak kojące, były dla mnie bodźcem do w ytrw ania, dawały w iarę w lep
szą przyszłość.
Jak ten stary policjant, m yśleli wszyscy F ra n cuzi, których poznałem . Pokrew ieństw o naszych myśli, naszych pragnień łączyło nas węzłami w prost braterskim i, a gdy nadeszła chwila roz
stania, żal było opuszczać Lille i jego sym patycz
nych mieszkańców. Chociaż odw rót Niemców oznaczał dla Lille wybaw ienie z niewoli i koniec wojny, chociaż ten koniec w ojny miał przynieść Polsce niepodległość, to jednak, gdy nadszedł paź
dziernik i9i8 roku i z nim przygotow anie do ucieczki z Lille, serce m oje smuciło się, że p rz y j
dzie mi w net opuścić m oją drugą ojczyznę.
„ T o u t k o m m e a d e u x p a tr ie s la sien n e e t p u is la F ran ce."
Pow yższe słowa Jeffersona spraw dziły się ma mnie w całej pełni.
I nadszedł październik 1918 r. S ytuacja na froncie coraz groźniejsza. W ojska niemieckie nie chcą się już bić. W Lille policja w ojskow a wyła
puje codziennie setki dezerterów , zbiegłych z n ie
mieckich row ów 'strzeleckich. Oddziały wojsk sprow adzone z frontu rosyjskiego w ypow iadają posłuszeństw o. W szystko w skazuje na to, że klę
ska Niemiec bliska.
I z chwilą, gdy Niem cy uprzytom nili sobie, że 27
w net skończy się ich panow anie w Lüle, nastały dla naszego m iasta dni najgorętsze, najigroźniej- sze.
System atycznie i celowo zaczęli okupanci nisz
czyć objekty wojskowe, w yw ozić nagrom adzone zapasy. O baw iając się rozruchów w mieście, zam knęli w cytadeli w szystkich m ężczyzn od 16 — .60 roku życia. F ro n t podszedł tuż pod Filie. A rm aty niemieckie stały w pięknym parku Vau'ban a lin je strzeleckie rozciągały się nad kanałem Basse Deü- le. By utrudnić zwycięzcom szybki pochód za cofającymi się, Niemcy podm inow ali bram y m iej
skie, dworce, tory kolejow e itd. W ostatnich dniach naszego pobytu w Filie co kilka m inut ja
kiś wybuch, jakaś detonacja rozdzierały pow ie
trze, a krw aw e łuny świeciły nad m iastem . T ak to Niemcy mścili się nad zmiennością szczęścia wojennego.
Jeszcze jedno serdeczne pożegnanie z przy ja
ciółmi francuskim i — i nasze drogi życiowe się rozstają. N adchodzi pam iętna dla F ilie noc z 16 na 17-go października 1918 rökiu, gdzie to ostatni żołnierz niem iecki wśród ogólnych wybuchów i eksplozyj m usiał opuszczać m ury m iasta, by zro
bić m iejsce zwycięskim Francuzom i Anglikom.
Gdyśmy tak ukradkiem , jak złodzieje w nocy uciekali z m iasta, któ re wreszcie m iało odzyskać wolność, raz p o raz oglądałem się za siebie, by jeszcze popatrzeć na to m iasto ukochane, w któ- rem została połow a mej duszy, w którem z nie
dośw iadczonego młodzieńca stałem się dojrzałym mężczyzną.
N a tle krw aw o czerwonego nieba rysowały się miury m iasta, okolone płomieniami palących się przedm ieść. D etonacje pow tarzające się co kilka m inut przypom inały, że saperzy niemieccy doko
n ują swego dzieła zniszczenia w ysadzając w po
w ietrze forty i stare bram y lillskie.
Jak m artw y z bólu szedłem obładowany baga
żem wojskowym na G rande route Lille — Tournai pełnej wojska cofającego się, wśród ochrypłego krzyku dowódców i hałasu jadących wozów i ar
m at.
M yśli moje były tam w tem biednem mieście, z którem los ta k okrutnie się obszedł.
Talk oto opuściłem m oje m iasto Lille.
M inęło już 14 lat od przełomowej 'dla mnie chwili. Choć stosunki życiowe nie pozw alają mi odwiedzić Lille, to jednak często m yślą błądzę po jego ulicach i placach, rozm awiam z jego m iesz
kańcami, którzy byli moimi przyjaciółm i.
Pragnieniem mojem jest, aby Polska i F r a n c a złączyły się trw ałą, serdeczną i niozem niezamą- coną przyjaźnią. Oby wspólność interesów obu państw , oby jedno i to samo niebezpieczeństw o i groźba w ojny ze strony w spólnego sąsiada ugruntow ały w m ieszkańcach ta k Polski jak i F ran cji przekonanie, że nie m a bezpieczeństwa Polski bez F rancji, a bezpieczeństwa F rancji bez Polski.
W tym duchu pracujm y.
Pisałem w lutym 1933 r.
Biblioteka Śląska w Katowicach Id: 0030000539074