• Nie Znaleziono Wyników

Czy wolno emigrować? (Kilka słów o patriotyzmie)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Czy wolno emigrować? (Kilka słów o patriotyzmie)"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

!"#$#%&"'()*+",!-

!"#"$%&'('

)"*'+!,-!'./$01!+%23' 45$,6%'7&8+'!'9%:1$!:*"/$.;

Nawet nie pamiętam, Jurku, czy kiedykolwiek o tym rozmawialiśmy. A rozmawialiśmy wte- dy o wielu trudnych sprawach, najodważniej i najszczerzej, kiedy wracaliśmy wieczornym pocią- giem z Katowic do Bielska, umęczeni wielogodzinną robotą dydaktyczną, z umysłem należycie jeszcze rozchwianym wędrowaniem po zawiłych błoniach dialektyki społecznej. Wtedy, wtedy najdalszym, najodważniejszym pytaniem, w którym zawędrowaliśmy pewnego razu aż na samą wyniosłą krawędź okalającą zamieszkałą przez nas nieckę marksizmu, było pytanie: A co, gdyby tak odrzucić cały ten obraz świata, wyzerować wszystkie współrzędne, zdjąć z oczu okulary…

No, ująłeś to chyba krócej: Chciałoby się czasem zacząć wszystko od początku, od zera, od na- gich faktów. I roześmialiśmy się. Dziś wydaje mi się, że cokolwiek blado. Wiedzieliśmy przecież już wtedy doskonale, że nagich faktów nie ma, a już zwłaszcza nagich faktów społecznych.

Struktury widzenia świata w kategoriach klas i walki klasowej, rosnącego stale poziomu sił wytwórczych i pękania co jakiś czas kajdan krępujących je stosunków produkcji i walącej się wskutek tego nadbudowy, bytu określającego świadomość społeczną, tak głęboko tkwiły u pod- staw interpretowania i rozumienia otaczającej nas rzeczywistości, że – wiedzieliśmy – po wyze- rowaniu tej siatki współrzędnych znaleźlibyśmy się na pustkowiu, chyba że sięgnęlibyśmy po inne jakieś okulary, których sporo na próbę zakładaliśmy na wykładach, by pokazać studentom, jak inaczej może przez nie świat wyglądać; inaczej, ale fałszywie. Choć i te nasze – uniwersalne?

– okulary uwierały nas coraz bardziej i przestawały pasować do wyostrzającego się wzroku. Ale chodziło nie tylko o siatkę pojęciową po kantowsku konieczną, by w ogóle coś widzieć. Chodzi- ło nade wszystko o podstawę pewności emocjonalnej, że jesteśmy po dobrej stronie mocy. Tę pewność czerpaliśmy z „praw historii”, których znajomość – i pewność ich działania: w końcu były żelazne – immunizowała nas na wątpliwości, jakie nasuwały niedostatki naszego systemu i narastająca wiedza o jego posępnych wcześniejszych fazach, a także obserwacja wielkich suk- cesów tamtego, zachodniego ustroju. Tak czy siak, „nawet najlepszy kapitalizm – jak na starość mawiał György Lukács – jest gorszy od najgorszego socjalizmu”, bo racja historyczna była po naszej stronie, a nadejście komunizmu było przecież – i dobrze, że było – nieubłagane.

Emigracja i  wtedy miewała doniosłe skutki, ale nie była na tyle wiodącym tematem, by przyciągać naszą uwagę. Może i pojawiała się w naszych rozmowach w pociągu, ale chyba tylko w związku z naszymi wielkimi mistrzami, wówczas już na emigracji, Kołakowskim i Bauma-

* prof. zw. dr hab.; Wyższa Szkoła Humanitas.

(2)

!" Jak możliwy jest dialog?

nem, którzy nas opuścili, pozostawiając na naszym wyposażeniu niezłą teoretyczną zbroję. Nam ona dalej służyła skutecznie, szkoda, że majstrując przy niej, sami popełnili rewizjonistyczne błędy i zanadto się oddalili. Nadal nas fascynowali, a ich postępowanie nie dawało nam jednak spokoju. Bo może trafnie rozpoznali słabe punkty w pancerzu, który tak perfekcyjnie dopra- cowywali jeszcze tu, w Polsce? Cóż, nawet najgorszy socjalizm jest przecie lepszy od… Lukács nie zdradził naszej drużyny, choć przecież mógł pójść tym samym co oni śladem. Wyrzucony z partii, uznany za rewizjonistę, nieomal wyklęty, uparcie czekał i przed śmiercią doczekał się od towarzyszy uznania, ponownego członkostwa – ba, zapewnienia, że ono nigdy nie wygasło, a od socjalistycznej ojczyzny – wielkiego uroczystego pogrzebu państwowego. Gdyby w latach 60.

zdecydował się na emigrację, kimże byłby potem? Zdrajcą, upadłym prorokiem, przeniewiercą, niewdzięcznikiem. W tym miejscu otwierałby się temat, którym tutaj dalej chcę się zająć. W na- szych podróżach na pewno tego wątku nie rozwinęliśmy. Podróże skończyły się w drugim roku czasu „pierwszej Solidarności”. Dalsze losy potoczyły nam się innymi drogami i gdy wreszcie po wędrówkach własnymi ścieżkami znaleźliśmy się ponownie na tym samym szlaku, wokół rzeczywistość zmieniła się gwałtownie, a i my wraz z nią. Przede wszystkim zwątlał wątek praw dziejowych i nie pomogło nawet nieoczekiwane wsparcie ze strony heglisty i piewcy kapitali- stycznego liberalizmu, doradcy prezydentów amerykańskich, Francisa Fukuyamy, wieszczącego prawidłowy – bo zgodny z prawami rozwoju społecznego – kres historii. Historia przestała być

„rządzona prawami dziejowymi”, powstanie ustroju ostatecznego szczęścia całej ludzkości prze- stało być gwarantowanym rezultatem pochodu ludzkości, proletariusze ze swych socjalistycz- nych ojczyzn ruszali gdzie indziej szukać szybszego szczęścia, na rynkach pracy zachodniego kapitalizmu. Cóż za brak patriotyzmu! W końcu dopiero teraz, po wyzwoleniu od kosmopoli- tycznego sowieckiego komunizmu, ludzie odzyskali swe własne, wolne, też – na powrót – kapi- talistyczne, liberalne, demokratyczne ojczyzny. Czy wolno je wobec tego opuszczać?

Właśnie, czy wolno? Czy wolno emigrować? W dodatku – na stałe??

Pytanie to zadajemy zwykle w jakimś nie do końca jasnym powiązaniu z tym, że: Jesteśmy dumni, gdy Małysz, a teraz Stoch, daleko leci, leci, leci… Wstydzimy się, gdy polska drużyna, zwłaszcza w piłce nożnej, słabo gra i zasłużenie przegrywa. Jeśli jednak niezasłużenie, budzi to nasz usprawiedliwiony gniew, a już zwłaszcza gdy błąd popełnia sędzia niemiecki. Choć, z dru- giej strony, gdy Lewandowski bryluje w niemieckiej drużynie, jesteśmy znowuż z tego dumni.

Dumni jesteśmy z tego, że nasz naród wydał Kopernika, Chopina, Marię Curie-Skło- dowską (ach, po cóż to Curie w nazwisku, szkoda). Dumni, że nasi studenci, bodajże z Bia- łegostoku, najlepiej projektują marsjańskie łaziki. Duma nas rozpierała, kiedy w  okresie kryzysu światowego Polska okazywała się jedyną zieloną wyspą na mapie Unii Europejskiej.

Wstydzimy się, kiedy nasi rodacy znakomicie kradną samochody w Niemczech. Wstydzi- my się, kiedy inni nasi rodacy szlachtują łabędzie na angielskich stawach. Wstydzimy się, że są rozpoznawani w Londynie już na odległość głosu, gdyż wykrzykują co kilka słów jeden wyraz uchodzący za szczególnie polski. I w ogóle mają kiepskie maniery. Ale kiedy sami tubylcy chwalą ich za pracowitość i solidność, nasz wstyd przeradza się w dumę. A jednak, nasi potrafią!

Bywa i gniew, czasem rozpalany do białości, gdy prasa światowa pisze „o polskich obo- zach koncentracyjnych”. Albo w niemieckim serialu przedstawiają antysemitów w AK, co może sugerować, że tacy byli (i może są nadal) Polacy. Albo kiedy jury Eurowizji nie docenia wysokich walorów cielesnych polskich – najpiękniejszych przecież w świecie – dziewczyn.

I cóż oni preferują w zamian! A jak śpiewały nasze dziewczęta? Też nie najgorzej przecież.

(3)

Czy wolno emigrować? (Kilka słów o patriotyzmie) !!

Bywa też uczucie ulgi, na przykład gdy się dowiadujemy, że w katastrofie promu czy sa- molotu wśród podróżujących nie było Polaków, lub – jeśli byli – nikt z Polaków nie ucierpiał.

No, ucierpieli inni, innych nacji, smutne to, ale my możemy spokojnie już kończyć kolację.

Ulgę sprawia nam też wiadomość, że Polak zamieszkały w Paryżu niesłusznie był podejrze- wany o morderstwo. Czy interesują nas w ogóle śledztwa dotyczące morderstw w Paryżu?

Niespecjalnie. To jednak postępowanie było ważne. Przecież to Polak, w dodatku od początku mówił, że jest niewinny. I jeszcze bywa – oburzenie. Oburzenie to więcej niż gniew. To słuszny gniew, to gniew moralnie podbudowany. Jego obiektem bywają zwłaszcza ludzie, którzy są „z nas”, są nasi, spodziewamy się zatem, że podzielają nasze wartości i nasze przekonania. A tu, patrzcie państwo! Oto polski polityk, a źle mówi o Polsce. Pluje we własne gniazdo. Oburzają- ce. Albo polska lekarka, polski nauczyciel, polski inżynier, polska naukowczyni… wolą leczyć czy uczyć cudze dzieci, a nie nasze, wolą innym budować domy i fabryki, nie nam tutaj w Pol- sce, wolą innym uczelniom i innym gospodarkom służyć swymi odkryciami, nie naszym, nie polskim. Jak im nie wstyd! I w ogóle jest szczególnie oburzające, kiedy Polacy opuszczają swój kraj, swą ojczyznę, by w obcym społeczeństwie, obcym państwie, obcemu narodowi przynosić korzyści własną pracą. I gdy czynią tak tylko dlatego, że tam im lepiej płacą! Może i lepiej im tam się żyje. I co z tego! Tak się nie godzi. Tak po prostu nie wolno! Wstyd.

Cóż, gdyby dane nam było jak dawniej gawędzić sobie w pociągu, kiedy w Tychach na dworcu kozioł za oknem pił uparcie tyskie piwo, pewnie podjęlibyśmy dziś ten temat, Jurku, bo jak tu przed nim uciec? Pozwól zatem, że niżej monologizując, podzielę się z Tobą wąt- pliwościami wobec tej dziś nader powszechnie panującej wiary. Wspominałeś niedawno, że i  Ciebie zastanawiają komunikaty w  stylu: W  katastrofie nie ucierpiał nikt z  polskich turystów. Chyba obaj należymy w tym wypadku do niedowiarków. A wiara ta okazuje się dziś ważna, bo szeroko upowszechniona w Europie i w świecie – wszędzie taka sama w tre- ści, ale, odpowiednio, narodowa w formie. Patriotyzm. I, zaledwie dwa-trzy kroki za nim, już wyraźnie groźny, nacjonalizm. I pozwól, że przy takiej okazji jak dzisiejsza nie będę za długo zawracał Ci głowy. Skupię się na jednym fenomenie, który budzi z reguły wyraźne potępienie ze strony patriotów: na wspomnianej na końcu tej listy emigracji.

Załóżmy, że… jestem akurat po studiach i chcę wyemigrować na stałe do Wielkiej Brytanii, Norwegii, Holandii czy Niemiec, a może do cieplejszej Grecji, osiąść tam na stałe. Czy wolno mi to zrobić? A niby kto mi zabroni? Jesteśmy w Unii Europejskiej, mogę jechać w niej, dokąd chcę, i mieszkać, gdzie chcę. Jeśli sobie poradzę, to niby dlaczego ma mi nie być wolno? W końcu to moja sprawa, czyż nie? Dla prostoty zakładam, że żadnych bliskich nie zostawię tu w Polsce na pastwę losu, ani małych dzieci pod opieką nieporadnych już dziadków, ani samych nieporad- nych dziadków skazanych wskutek mojego wyjazdu na degradację społeczną. Nie mam dzieci, a dziadkowie świetnie sobie jeszcze radzą. Nie zostawię też nieutulonych w żalu narzeczonej czy narzeczonego. Nie uciekam też przed wymiarem sprawiedliwości. Ani przed służbą wojskową, na szczęście powszechnego obowiązku już nie ma. Słowem, żadnemu konkretnemu człowie- kowi nie przyniosę uszczerbku, nie wyrządzę szkody ani krzywdy, nie zadam cierpienia. Więc dlaczegóż nie miałbym sobie wyjechać? I, jeśli znajdę pracę i warunki życiowe, dlaczegóż nie miałbym osiedlić się tam na stałe? Wszystko zgodnie z prawem. I naszym, polskim, i prawem kraju gospodarza, w którym zresztą za jakiś czas stanę się współgospodarzem.

Gdy to teraz piszę, wydaje się to tak oczywiste, że właściwie z trudem muszę szukać argumentów wysuwanych przeciw decyzji o emigracji. A przecież wiem, że są – tylko tak

(4)

! Jak możliwy jest dialog?

mi już obce. Więc próbuję: Decydując się na emigrację nieprzymuszony brakiem pracy, prześladowaniami politycznymi, zagrożeniem dla zdrowia powodowanym przez nasz zim- ny i wilgotny klimat, jednym słowem – nieprzymuszony żadnym zagrożeniem dla życia, ot, kierowany po prostu chęcią lepszego życia, w warunkach bardziej mi odpowiadających niż te, które znajduję u siebie w ojczystym kraju – popełniam zdradę, zdradę ojczyzny, zdradę narodu polskiego, do którego należę od urodzenia. Naród i ojczyzna to najwyższe wartości, którym należy się zawsze pierwszeństwo w naszych wyborach życiowych, a gdy zachodzi taka potrzeba, nawet w wyborze raczej śmierci niż życia.

Nie do mnie ta mowa. Naród i ojczyzna – to ontologicznie rzecz ujmując, byty nieobdarzone czuciem, im zatem nie mogę sprawić cierpienia, i gdy się z nich wymknę, nic je to nie zaboli. Ale będę uczciwy: Wiem, że słowa krytykujących mnie można ująć też jako „skrót myślowy”, choć część patriotów bynajmniej je za takie nie uważa i całkiem serio przypisuje narodowi ludzkie odczucia. Naród i ojczyzna to nazwy zbioru ludzi, zbioru jednostek ludzkich, z których każda z osobna zdolna jest do cierpienia. Emigrując – może im wszystkim, czy jakiejś ich części, wyrzą- dzam szkodę i przynoszę cierpienie, których winienem był im oszczędzić. Zwłaszcza jeśli jestem im coś winien i mają prawo oczekiwać, że im się odpłacę, dobrem za dobro od nich doznane.

Zacznijmy od zastanowienia się, na czym miałaby polegać wyrządzana społeczeństwu polskiemu przeze mnie szkoda. Ano na tym, że w społeczeństwie tym będzie o jednego leka- rza – trzymajmy się tego przykładu – mniej. Tymczasem lekarzy jest i tak grubo za mało. No dobrze. Nawet jeśli tak jest, i jeśli w społeczeństwie, do którego dołączę, średnia lekarza na głowę jest znacznie korzystniejsza – dla prostoty pominę niesienie pomocy biednym ludom ubogiego Południa, nawet jeśli zatem po moim wyjeździe moim dotychczasowym współoby- watelom będzie ciut gorzej, to dlaczego miałbym dla ich dobra poświęcić możliwość uzyska- nia większego dobra dla siebie: wyższej płacy, pracy w bardziej ucywilizowanych warunkach, życia prywatnego w  znacznie ciekawszym kraju oferującym ciekawsze możliwości mojego osobistego rozwoju, życia w znacznie przyjemniejszym i zdrowszym klimacie itd. Dlaczego tę możliwość miałbym poświęcić na rzecz służenia dotychczasowemu społeczeństwu, do które- go należę przez prosty fakt urodzenia i pozostawania w nim wychowujących mnie rodziców.

Fakt, przynależę do narodu polskiego. To stan faktyczny, i tyle. Niezamierzony przeze mnie, niewybrany przez moich rodziców – którzy jeśli chcieli mieć dziecko, to automatycz- nie musieli mieć dziecko tej samej narodowości co oni. To dzieło przypadku. Do danego narodu należy się przez przypadek. A akceptacja mojej przynależności do tego narodu do- konuje się ze strony reprezentującego ten naród państwa także nie z wyboru, lecz z koniecz- ności. Potem wyrastam w  tym akurat społeczeństwie, państwie, narodzie w  następstwie owego początkowego przypadku. Przypadkowo urodziłem się, zostałem urodzony, w tym akurat państwie i dalej już procedury społeczne z koniecznością prowadzą mnie poprzez socjalizację do stania się pełnoprawnym obywatelem tego państwa i tego narodu. Czy ktoś tu coś wybierał? Moi rodzice? Ja? A może akceptujące mnie społeczeństwo? państwo? na- ród? Nie, nikt. Ani ich o to prosiłem, ani oni mojej prośbie nie czynili zadość.

Czy ze strony państwa i narodu spotykała mnie jakaś szczególna życzliwość? łaska? do- broć? Owszem, od urodzenia towarzyszyła mi – obok moich rodziców i często przez nich – społeczna opieka zdrowotna, opieka wychowawcza i usługa edukacyjna, wszystko to fi- nansowane lub dofinansowywane przez państwo, czyli z kieszeni wszystkich podatników.

Ale czy mogłoby być inaczej? Tak zbudowane są współczesne państwa i tak zorganizowane

(5)

Czy wolno emigrować? (Kilka słów o patriotyzmie) !#

jest życie społeczne. Nie ma w  tym krzty jakiegoś specjalnego traktowania, za które na- leżałoby być wdzięcznym. A jeśli ktoś uważa, że wdzięczność ze strony młodych nowych członków społeczeństwa należy się po prostu, całościowo, całej reszcie, która przecież na nich – poprzez wydatki publiczne – świadczy, to zapytajmy: A mogliby postępować inaczej?

Żeby społeczeństwo nadal istniało, aby mogli w nim żyć już istniejący, żywi dorośli jego członkowie, dzieci muszą być rodzone, muszą być socjalizowane i kształcone zawodowo, i wkraczać następnie w procesy życiowe tegoż społeczeństwa. Nikt nikomu żadnej łaski tu nie wyświadcza. A nowi przybysze wciągani są w tę reprodukcyjną maszynę bez pytania ich o zgodę. Nie wybierają tego. Nikt im nie mówi, iż to wszystko otrzymają, pod warun- kiem że potem spłacą dług swą pracą i w ogóle życiem w tym społeczeństwie wszystkim już w nim żyjącym dorosłym. Tu nie ma żadnego długu, bo świadczeniodawcy nie mają wyboru. Świadczeniobiorcy – też nie.

Ale oto przychodzi moment – we współczesnych liberalno-demokratycznych społeczeń- stwach – w którym w miarę dorosły już osobnik (także zresztą i później, w każdej innej chwili dalszego swego życia) może dokonać wyboru: Czy chce nadal żyć w dyktowanych mu dotąd warunkach społeczno-państwowych, czy też może chce zamieszkać w innym społeczeństwie i w innym państwie, jeśli tylko takie warunki faktycznie odnajduje i jeśli tam może zostać zaakceptowany. Może wyjechać na jakiś czas. W  celach turystycznych sprawa w  ogóle nie budzi zastrzeżeń. (No, może jednak część rodaków uważa, iż patriota jeździ latem nad pol- skie morze, a nie do cudzoziemców). Może pojechać się tam kształcić. Może robić wypady na krótkotrwałe prace zarobkowe. Ale może też wyjechać i gdzieś tam, w innym państwie, w innym społeczeństwie, w innym narodzie, osiedlić się i zostać na stałe. Może. Z prawnego punktu widzenia nie ma przeszkód. A z moralnego punktu widzenia? Czyż nie łączy nas więź szczególna ze swoim narodem? Czy nie korzystaliśmy dotąd pełnymi garściami ze wspólnej puli dóbr, którą nam udostępniał? Z radości współplemiennego cieszenia się wspólnotowym życiem? Z dóbr duchowych, w które kultura naszego narodu obfituje? Które nasi przodkowie wytworzyli i nam w spuściźnie zostawili? Ilu z nich cierpiało, ilu z nich oddało swe życie – dla nas, abyśmy dziś mogli cieszyć się własną, niepodległą ojczyzną? Oni się poświęcali dla Narodu, więc i dla każdego z nas z osobna – czy nie wstyd wzgardzić tą ich ofiarą? Wyjechać sobie i innemu Narodowi, któremu nic nie zawdzięczamy, służyć? Zamiast samemu dołożyć za życia choćby odrobinę dalszego dobra naszemu dotychczasowemu Narodowi, rodakom i pokoleniom naszych kolejnych dzieci i wnuków, spłacić swój dług wdzięczności?

To mowa patrioty. A jeśli doda jeszcze trochę wzgardy dla innych narodów, jeśli nasz naród wybieli, a inne oczerni, to przemówi w wyższym rejestrze – nacjonalizmu. Ideolo- gicznie ma nam poruszyć serca i zaćmić umysł, skłonić, by wszystko, co wcześniej napi- sałem – o braku powodów do jakiejś szczególnej wdzięczności wobec narodu i państwa – przedstawić jako napiętnowania godną mowę cynicznego egoisty. Jakże w ogóle można tak po kupiecku opisywać te ciepłe, rodzinne relacje, jakie odnajdujemy od urodzenia w ota- czającym nas radosną opieką narodzie! Kochać go, i wiernie mu służyć, ot co! Być dumnym z jego dokonań, z dokonań jego Synów, a naszych Ojców i Braci – no, hm, oczywiście być też dumnym z poświęceń jego Matek, Matek-Polek, czasem też dokonań niektórych z nich…

Oto godny prawego Polaka sposób widzenia świata.

Nie, nie ulegam tej ideologicznej perswazji. Choć w pełni uznaję, iż emigrowanie stwarza pozostającemu na miejscu społeczeństwu pewne problemy. Ale bez przesady, poradzą sobie.

(6)

!$ Jak możliwy jest dialog?

No i moralnych zobowiązań żadnych nie mam. Inne narody, społeczeństwa, państwa składają się z takich samych ludzi jak my Polacy. Ludzie są wszędzie jednakowo godni współpracy z nimi i dobrego współżycia. Ich narodowości są kwestią przypadku. Tak się składa – dotąd – że ludzkość dzieli się etnicznie, bo już językowo, na różne konkretne grupy, dziś przeważnie narodowe. Człowiek rodzi się zawsze w którejś z nich, nie ma innej możliwości. Ale przecież to nijak nie sprawia, że potem jedni są dlatego lepsi, a inni gorsi. Tak jak dziś już nie akceptujemy powszechnego w feudalizmie mniemania, że ludzie rodzą się gorszymi lub lepszymi w zależ- ności od przypadkowej przynależności stanowej ich rodziców. Człowiek – podmiot równych dla wszystkich praw człowieka – może w życiu osobistym swoim własnym postępowaniem zasłużyć sobie na różną ocenę, ale w godności swej pozostaje równy innym. Nadchodzi już czas, gdy zamiast podziałów etniczno-językowych, religijnych i narodowych ludzie poczują się wszędzie, na całej kuli ziemskiej, jednakowo „u siebie”, w jednym wspólnym gospodarstwie i w jednym wspólnym mieszkaniu. I wszystko jest jasne.

Jasne jest, na razie. Aż tu nagle przytrafia mi się oglądanie – choć nie jestem fanem sportu – meczu Polska-Niepolska jakaś. Nasi grają świetnie, super, nasz piłkarz właśnie strzelił pięk- nego gola! Cieszę się. Potem naszym idzie gorzej, ale niesprawiedliwie. Grają nadal świetnie, mimo to przeciwnicy wyrównują, bo sędzia – ślepy, czy co! – nie widzi spalonego. Posmut- niałem. Zwarzony humor mam, bo nasi w końcu, mimo że byli na pewno lepsi, mecz prze- grywają. Trudno, tamci też chcieli wygrać, przypadki chodzą po ludziach, akurat im pomogły.

Hm, jakiś atawizm, czy co? Zdaję sobie już sprawę z tego, że moja polskość jest efektem przypadku. Ale przypadek można też pokochać i uczynić powodem do radości. Przypadko- we przewagi nie są przez to mniej przewagami. Wielu ludzi, gdy już nawet zda sobie sprawę z przypadkowości własnej przynależności kulturowej, tak ją sobie ceni w porównaniu z in- nymi, że się w niej rozkochuje, lub w ogóle z wpojonej w dzieciństwie miłości nie wychodzi.

Ale to nie ja. Wyznaję szczerze. Nie mam upatrzonej innej, lepszej narodowości czy lep- szej kultury, w niektórych z pewnością nie chciałbym się urodzić. W naszej są powody do radości, są powody do irytacji, ale z grubsza nadaje się do życia. Więc i do wyboru, gdy rze- czywiście ma się wybór. Często bowiem wybór bywa pozorny. Za duże koszty takiej zmiany i związane z nią kłopoty czynią ją niemożliwą do zaakceptowania. Już łatwiej pozostać przy wrodzonym przypadku. Ale czy tylko w takich wypadkach wybór okazuje się pozorny?

Do niedawna byłem przekonany, że to, iż nasza przynależność narodowokulturowa jest dziełem przypadku, przesądza o tym, iż możemy ją dowolnie korygować. To, że możemy to czy- nić w sensie moralnym, że mamy do tego moralne – a w demokracjach też formalne – prawo, nie budzi nadal we mnie zasadniczych wątpliwości (bo jakieś tam wątpliwości jednak, hm, budzi).

Ale byłem też przekonany, że jest to możliwe do przeprowadzenia w sensie technicznym, czysto ontycznym, oczywiście kosztem pewnych uciążliwości, strat i nieusuwalnych dolegliwości. Trze- ba więc mieć po temu nie tylko możliwości, ale też jakieś bardzo intensywnie za tym przemawia- jące przesłanki. Tak to się jawi, kiedy patriotyzm traktuje się jako ideologię. Ale słuchając ostat- niej Rozmowy z mistrzem, nagranej dla telewizji w 2007 roku pogawędki Leszka Kołakowskiego z Barbarą Skargą na temat patriotyzmu, zwróciłem uwagę na istotne rozróżnienie: Patriotyzm to ideologia, ale patriotyzm to także… uczucie. A z tym drugim to już inna sprawa. Nie ma racjo- nalnego powodu, by z osiągnięć polskich sportowców, naukowców, artystów, a także i szarych nieraz ludzi, być dumnym, choć to ulubiony opis uczucia w ustach wielu rodaków. Dumnymi mogą być ci, którzy sukces odnieśli – jeśli osiągnięcie jest wynikiem ich wysiłku, a nie czystego

(7)

Czy wolno emigrować? (Kilka słów o patriotyzmie) !%

przypadku – dumni mogą być też ci wszyscy, którzy im w sukcesie pomogli, ale my, pozostali, niby z czego mamy być dumni? Że przypadkowo należymy wraz z nimi do tego samego narodu?

Więc zgoda, duma to uczucie, dla którego racji tu nie znajduję. Ale radość z czyjegoś sukcesu, to już rzecz całkiem zrozumiała i sympatyczna. Dlaczego jednak cieszę się szczególnie, raduję się, gdy sukces odnosi akurat Polka, Polak, polski zespół, Polska? Wydawałoby się, że i tu brak racjonalnej podstawy. A przecież to chyba przejaw patriotyzmu? I tu refleksja dla mnie nowa, z którą chcę się z Tobą, Jurku, na koniec podzielić. Chyba za łatwo, nazbyt niefrasobliwie, obco- wałem dotąd w myślach z człowiekiem-jako-takim, Człowiekiem, który przecież – przecież! – tkwi w każdej konkretnej jednostce, jest powszechnym jądrem wszystkich ludzi, pozwala mówić o ludziach po prostu, zanim okazują się konkretnie kulturowo dookreśleni. Feminizm pierw- szy zwrócił uwagę, że nie należy pomijać faktu, iż człowiek jest zawsze jakiejś – jednej z możli- wych, ale zawsze jakiejś konkretnej – płci. Filozoficzne rozprawy o człowieku były przeważnie o Mężczyźnie utożsamianym z człowiekiem-w-ogóle. Nienauczony tym doświadczeniem, bez zahamowań pokazywałem studentom błąd nacjonalistycznego myślenia na przykładzie Jose- pha de Maistre’a, utrzymującego – paradogmatycznie dla nacjonalizmu – że widywał w życiu Francuzów, Włochów, Rosjan, ba, z literatury wiedział o istnieniu Persów, ale człowieka nigdy nie spotkał. No bo przecież jest tu różnica między określeniem czyjejś płci, a określeniem czyjejś etniczności. O tym, jakiej płci jesteśmy, rozstrzyga sama natura (choć dopiero kultura decyduje, a raczej kultury decydują, każda po swojemu, co to znaczy, że jesteśmy danej płci – jak to ujmuje np. März, ale o tym mówi też Simone de Beauvoir). Natomiast o tym, czy jesteśmy Francuzem czy Polakiem, decyduje dopiero i wyłącznie kultura, a zatem najpierw jesteśmy człowiekiem-w- -ogóle, a potem coś do naszego genotypu zostaje dodane z zewnątrz, i to przez przypadek.

Ale hola, hola. Człowiekiem wcale się nie rodzimy, człowiekiem się dopiero stajemy, od samego początku żyjąc społecznie, a to znaczy także – od samego początku żyjąc w jakiejś konkretnej, tej, a nie innej kulturze. Socjalizacja jest zawsze kulturowo określona. To nie jest tak, że najpierw stajemy się człowiekiem w ogóle, a potem dopiero Polakiem lub Niemcem.

Stajemy się człowiekiem-po-polsku, lub człowiekiem-po-niemiecku, czy jeszcze jakimś in- nym Francuzem czy Włochem. Nie ma w dorosłym człowieku takiego człowieczego jądra, które dopiero zostało potem ubrane w kostium narodowy, człowiek staje się człowiekiem zawsze w określonym języku i kulturze, i w świecie takim, jaki poprzez ten język i kulturę jest współutworzony. Hm, można właściwie sparafrazować Märza i powiedzieć dokładnie tak samo, jak w odniesieniu do płci, jednak: Natura decyduje o tym, że ktoś się rodzi czło- wiekiem, kultury decydują o  tym, co to znaczy być człowiekiem. Kultury, nie – kultura!

Etniczność przynależy do sedna bycia człowiekiem, a ponieważ jest wiele etniczności, wie- le też od początku jest rodzajów ludzi. Człowiek-w-ogóle okazuje się „abstrakcją tkwiącą w każdej jednostce”, pożyteczną filozoficznie, ale nierealną bytowo.

Co z  tego wynika? Że przynależność kulturowa, narodowa, tym bardziej państwowa – może formalnie być przedmiotem i efektem wyboru, i można je zmieniać. Ale ta pier- wotna przynależność narodowa, która współutworzyła mnie jako człowieka, jest tak funda- mentalna, że chyba tylko w jakichś nadzwyczajnych przypadkach mogłaby ulec całkowitej wymianie i zatarciu. Nie, wyzerować się nie da. To, iż konkretna etniczność tkwi w moim człowieczeństwie, może tłumaczyć ów fenomen uczucia solidarności rodzinno-narodowej, które – niezależnie od naszego racjonalnego podejścia do przynależności narodowo-pań- stwowej – budzi się w nas w niedający się opanować sposób.

(8)

!& Jak możliwy jest dialog?

Wniosek końcowy: emigrować – wbrew moralizatorskiej tromtadracji patriotyzmu ide- ologicznego – wolno, wolno nawet zmieniać przynależność narodową. Ale warto pamiętać, ze można też sobie przy tym mocno zaszkodzić. To jednak już ryzyko własne, od którego innym wara.

Cieszyn, 16 maja 2014 r.

Cytaty

Powiązane dokumenty

The source for the isolation was a syntrophic enrichment culture oxidizing propionate to acetate at methanogenic conditions at pH 9.5 and 0.6 M Na + and inoculated with

Figure 1 shows the results of the added resistance RA for the triangular cylinder whIle Carrying out forced heave oscilla- tions at Fn 0.27. Added resistance.. calculations have

Jak więc widzimy, w artykule mocno postawiony został postulat rozliczenia się z epoką Stalina, a równocześnie, co należy dobitnie podkreślić, A. Kron jako pierwszy

Stw ierdził przy tym, że konferencja osiągnęła swój cel, bo dała konserw atorom zabytków przegląd najnowszych metod badań i zapozna­ ła przedstaw icieli nauk

odbyła się w Delft (Holandia) konferencja poświęcona zagadnieniom konserw acji tkanin, zorganizow ana przez M iędzynarodo­ wy Instytut K on serw acji IIC. Postanowiono

To reconstruct Italian old town complexes various solutions were adopted ranging from a renewal of individual buildings and filling up the missing elements in

Fragment ten może wskazywać nie tylko na to, że Juliusz Cezar plano- wał wprowadzenie takiego podatku, lecz także na to, że za jego czasów podatek spadkowy istniał..

Художественный мир Ю. Дружникова обладает редким свойством: в нем в единое целое сплавляются исторически достоверное и исторически