1111
Treść zeszytu.
Str.
W alk a o nowego człow ieka — H. W itk o w s k a ... 97
R ak a hom eopatja — M. W i k t o r ...100
In d y w id u alizacja zw ierząt — K. C h o d k i e w i c z ... 103
W stęp w św iaty nadzm ysłow e (**) — J. A. S... 106
R ubin — M. F l o r k o w a ... 111
O sugestji m yślow ej — Dr. Ju lja n O c h o ro w ic z... 115
„W k ra in ie bogów, ludzi i zw ierząt“ —- W. L o g a ... 121
Po ta m te j stro n ie (nowela) — M. F lo r k o w a ... 124
Komunikaty redakcji i administracji.
P ro śb a n asza o podaw anie adresów sw ych znajom ych, zainteresow anych o k u l
tyzm em , została p rzy jęta przez ogół Czytelników z w ielką życzliwością. Serdecznie dziękujem y za n ad esłan e adresy. Grono czytelników Lotosu powiększyło się zno
wu, a n asi P rzyjaciele stali się tern sam em w spółtw órcam i idei, ja k ą reprezentuje Lotos. Oczekujem y od naszych Sym patyków dalszej w spółpracy w tym k ie ru n k u i zgóry za w szelkie tru d y ślem y gorące „Bóg zapłać“.
Na liczne z a p y tan ia co do u k a z a n ia się dalszego ciągu Z i e l n i k a k o m u n i
k u jem y. że tro sk ą red ak cji będzie przyśpieszyć — m im o trudności od nas nieza
leżnych — tę p racę tak, aby jeszcze w ciągu w iosny d ru g a jej część znalazła się w ręk a c h abonentów . Całość w yjdzie w ciągu b. roku. Cena całości wynosić będzie dla abonentów około 10 zł. A tlas ziół w n a tu ra ln y c h kolorach będzie można później nabyw ać osobno. Kolorowych tablic nie um ieszczam y w tekście, bo pod
niosłoby to cenę conajm niej trzykrotnie. N arazie — na podstaw ie „K alendarza zielarskiego“, zam ieszczonego w zeszycie I — należy zbierać w iosenne zioła, które naogół są znane nieom al w szystkim , i suszyć je w edług podanych tam że w ska
zówek.
N astępny dodatek książkow y do Lotosu w yjdzie praw dopodobnie jeszcze przed w akacjam i.
O trzym ujem y liczne i b. różnorodne życzenia od naszych Czytelników w kw e
st j i o m aw iania n a łam ach Lotosu tem atów , które ich in teresu ją. Jesteśm y w dość tru d n ej sytuacji, bo szczupłość m iesięcznika nie pozw ala n a drukow anie w szyst
kiego, co leży w tece redakcyjnej. P ro sim y o cierpliw ość i zaufanie: zczasem obejm ie sobą Lotos w szelkie dziedziny życia duchow ego i stan ie się praw dziw ym przew odnikiem szukających św iatła. Obecnie jako now y dział w prow adzam y cykl a rty k u łó w z m edycyny „h erm etycznej“. N a „pierw szy ogień“ idzie n a jtr a giczniejsza „zm ora“ czasów obecnych: choroba ra k a , k tó ra z każdym rokiem że
ru je coraz silniej na organizm ach ludzkich.
W szystkim naszym Czytelnikom i P rzyjaciołom Lotosu zasyłam y tą drogą serdeczne życzenia, aby Ś w i ę t o Z m a r t w y c h w s t a n i a stało się dla n as w szystkich dniem praw dziw ej radości, a zarazem duchowego postępu i zrozu
m ien ia w ielkiej p raw d y o zwycięstw ie D ucha nad M aterją.
R edakcja i a d m in istracja.
WARUNKI PRENUMERATY:
B e z d o d a t k u : rocznie 10.— zł w Ameryce półn. — 3 dolary półrocznie 5.50 „
k w a rtaln ie 3.— „ miesięcznie 1.— „
K o n to P . K. O . 4 0 9 .9 4 0 .
Adres Redakcji: Kraków, ul. Grodzka 58, m. 5.
T e l e f o n Nr. 1 3 3 .6 2 .
LOTOS
MIESIĘCZNIK POŚWIĘCONA ROZWOJOWI I KULTURZE ŻYCIA WEWNĘTRZNEGO P R Z E G L Ą D M E T A P S Y C H I C Z N Y O rg a n T o w a r z y s tw a P a r a p s y c h ic z n e g o im . J u l j a n a O c h o r o w i c z a w e L w o w i eRocznik III KWIECIEŃ 1936 Zeszyt 4
„Porwać ogień strzeżony, zanieść w ojczyste strony to c e l . . . “
S t. W yspiań ski
Prof. Helena W itkow ska (K raków )
Walka o nowego człowieka
„Pedagogja je st n a u k ą ro zeznaw ania dusz w ciałach n a ten
św iat przychodzących.“ Słowacki.
W ielu w spółczesnych pedagogów zdaje sobie sp raw ę z doniosłości zadań, jakie bieżąca chwila dziejow a nakłada na w y ch o w aw có w i nauczycieli. Oto kilka zdań zasłyszanych na VI kongresie m iędzynarodow ym w ychow ania mo
ralnego, jaki odbył się w Krakowie w 1934 ro k u :
„Pokolenie nasze p rz eży w a ekonom iczny, polityczny i m oralny k ry zys, kórego kresu ani rozw iązania niepodobna przew idzieć.“
„Św iatu dzisiejszem u b ra k duszy, stąd m ęczy się i umiera."
„Cechą ch arak tery sty czn ą naszych czasów jest przew ag a techniki nad etyką, zabiegów m aterialnych nad zabiegam i m oralnem i — w ynika stąd zwichnięcie rów now agi społecznej."
„W ielu ludziom nie obce są norm y postępow ania, obow iązujące w życiu zbiorowem, ale się do nich nie stosują i często dlatego cierpią — rozdźw ięki te są źródłem w ew nętrznych zaburzeń, konfliktów... brak im woli, siły “...
„Stoi przed nami zagadnienie zorganizow ania chaosu, w jakim żyje
my, stw orzenia now ego porządku, w którym w szystkie siły ludzkości m ogłyby się w pełni przejaw ić, nie w chodząc ze sobą w zatargi i nie niszcząc się wzajemnie. Zagadnienie to pierw szorzędnej w agi i miary...
staw ić nam w y p ad a czoło trudnościom olbrzym im , podjąć zadanie budo
wania ustroju, jakiego w przybliżeniu naw et nie jesteśm y dziś w stanie w yobrazić sobie ani określić... którego z a ry sy w ystępują mglisto i nie
w yraźnie w w ym iarach szerokich, uniw ersalnych, obejm ujących całą ludzkość, w szystkie grupy społeczne w zespolonem w spółdziałaniu dla wspólnych celów."
„Społeczeństw o w sw oim rozw oju dziejow ym doszło do stanu, w którym m ęczy się, cierpi, szarpie, w którym dłużej żyć niepodobna — t k w i ą c e w n i e m w i e l k i e , p o t e n c j a l n e s i ł y c z e k a j ą
97
n a h a s ł o do podjęcia dzieła koniecznej przebudow y... S i ł y t e i z b u d z i ć t r z e b a , r o z w i n ą ć , z o r g a n i z o w a ć , n a d a ć i m r o z p ę d i k i e r u n e k . . . Zadanie to nauczycielom i w ychow aw com p rzypada w udziale“...
N asuw a się tu znaczenie w i e d z y p s y c h i c z n e j i jej w artość dla pedagogii w spółczesnej. Siły, do których odw ołują się referenci kongresu, to nie siły m aterialne: m ilitarne, gospodarcze ani techniczne, bo w łaśnie ich nie
pom ierny ro zrost w stosunku do napięcia sił duchow ych w prow adził ludzkość w stan niepokoju i niebezpieczeństw a, w jakim się obecnie znajduje.
S iły to psychiczne, w ew nętrzne, boże, „św ięte isk ry “ — nieraz p rz y g a
szone i ukryte, tkw ią one jednak w każdej ludzkiej istocie — odszukać je można, rozniecić, rozpalić.1) W ychow anie jest niczem innem jak w yzw alaniem z ludzi boskiego pierw iastka. W ychow aw ca, p atrz ący w przyszłość, urabiać ma, zgoła różny od w spółczesnego, n o w y t y p c z ł o w i e k a , kształcić nie silnych, do gw ałtow nej i podstępnej w alki o b y t przystosow anych ludzi, ale rozw ijać w łaściw ości, które zapew nią zw ycięstw o przy użyciu zgoła in
nych środków , nie m aterialnych, lecz duchow ych.
Do program ów szkolnych, do przedm iotów i m etod nauczania dotrzeć nie
baw em w inny przełom y, dokonyw ujące się w e w szystkich niemal dziedzinach poznania. B ankrutuje w iedza m aterjalistyczna, upada racjonalizm, chwieje się wiele tw ierdzeń uznaw anych dotąd za pew ne i niezmienne. W życiu codzien- nem, na każdym kroku nasuw ają się zjaw iska nieuchw ytne dla naszych p rzy
rząd ó w i rozum ow ań, stajem y w obec zagadnień, których naukowo, w dzisiej- szem słow a tego znaczeniu, rozw iązać niepodobna — natrafiam y na zapory, przeszkody, granice, do przekroczenia których szukać należy nowych środ
ków , nowych sił i metod... Dokoła nas jest w iele św iatów tajem niczych i nie
znanych —• nic o nich nie wiem y, podobnie jak ślepi nie w iedzą o kształtach i barw ach a głusi o dźwiękach". Nie odsłoni ich rą b k a dośw iadczenie zm ysłow e ani rozum ow anie logiczne — kto dotrzeć doń pragnie, musi pogłębić i rozw inąć w sobie ż y c i e w e w n ę t r z n e , zdobyć z m y s ł d u c h o w y , p o z n a n i e i n t u i c y j n e , m ało dziś dostępne dla wielu ludzi. „ J e n o i n t u i c j ą p r z e n i e ś ć s i ę m o ż e m y w j ą d r o d a n e j r z e c z y i p o z n a ć j e j i s t o t ę — tw ierdzi filozof B ergson — a n a l i z a z a w o d z i . "
W każdym człow ieku tkw ią zarody o r g a n ó w d u c h o w e g o p o z n a n i a,*) w ychow aw cy i nauczyciele winni je rozw ijać, w yrabiać w ucz
niach sw ych upodobanie do życia w ew nętrznego. Młodzież tak w ychow ana w yzw oli się z pod panow ania rzeczy m aterialnych, narzuci im sw o ją p rz e
w agę.
Nader cenne są tu poglądy i uwagi D ra Juljana O c h o r o w i c z a . Od
nosi się on krytycznie do w spółczesnej mu pedagogii i przesadnych pojęć o w artości nauk. Życie zb y t czynne w yjaław ia duszę; nie trze b a żałow ać czasu na życie w ew nętrzne, na zastanaw ianie się nad najw ażniejszem i zagad
nieniami bytu. Nawołuje on nauczycieli do p racy nad kształceniem charakte
rów , um iejętność w s z c z e p i a n i a z a s a d e t y c z n y c h w s e r c a i) Na tern stan o w isk u stoi „M iędzynarodow a liga nowego w ychow ania“.
*) Zobacz także K. Chodkiewicza: „W iedza duchow a a w ychow anie“ Cena 0.30 zł (przyp. wyd.).
98
l u d z k i e n azyw a e t o p l a s t j ą — stanie się ona z czasem nauką najw aż
niejszą, od jej rozwoju zależy postęp i szczęśliw ość rodu ludzkiego.
P edagogia w spółczesna, podobnie jak inne dziedziny w iedzy, przechodzi w naszych czasach doniosłe przeobrażenia, szuka dróg i środków do w ycho
w ania l e p s z e g o c z ł o w i e k a , k tó ry p rzetw orzy stosunki i instytucje i „królestw o boże“ sprow adzi na ziemię. Czyli m arzeniem to jest tylko i uto pią? czy też w rozbłyskujących tu i ów dzie św iatełkach uchw ycić m ożna w ą te k prow adzący do pow yższego celu?
Może w ątek ów dałby się w ysnuć z d z i e j ó w w i e d z y l u d z k i e j . Stw ierdza ona, że człow iek powoli, stopniow o dochodzi do p o z n a n i a r ó ż n y c h kategoryj zjaw isk, s f o r m u ł o w a n i a p ra w niemi rządzących, o p a n o w a n i a sił długo nieuchw ytnych, p r z y s t o s o w a n i a ich do swoich potrzeb i celów. P oznał on i ujarzm ił potęgi tkw iące w poszumie wichrów, w rw ącym biegu wód, w elektryczności i m agnetyzm ie — analiza spektralna odsłoniła mu tajem nice gw iazd, prom ienie R oentgena w n ętrza ciał ziemskich — p rzez um iejętną hodowlę zdołał uszlachetnić wiele gatunków roślin i zw ierząt, upiększyć ich kształty , barw y, wonie, w lać w nie soczystość i słodycz, udelikatnić ich tkanki, rozw inąć utajone ich w łaściw ości.
C zyżby pokrew ne procesy nie m ogły zachodzić w nieskończenie zawilszej dziedzinie k s z t a ł t o w a n i a d u s z l u d z k i c h , urabiania ich wedle i d e a ł ó w e t y c z n o - s p o ł e c z n y c h , k tórych m iraże od w ieków nie
pokoją um ysły, w ystępują w pow racających w ciąż utopjach, program ach, system ach, jakoby w nieprzepartem dążeniu do w cielenia się w życie, p rze
niknięcia sfery ludzkich sp raw i stosunków . D ziedzina to n a u k p s y c h i c z n y c h . Poznanie utajonych sił i w łasności n atu ry ludzkiej m oże uzbroić nauczycieli w broń skuteczną do zw alczania zła, opanow yw ania n a
miętności, w ydobyw ania na w idow nię szlachetniejszych instynktów . M oże broń owa, może środki te są n ader p roste,1) jak prosterni są dla nas dzisiaj techniczne przystosow ania w iedzy o siłach i w łaściw ościach p rz y ro d y ? Nie
mniej przeto do odkrycia ich trzeb a g e n j u s z a , trzeba człow ieka, k tó ry sform ułować potrafi cudow ne zaklęcie, rozw iązujące zagadkę „rządu dusz“...
Stoim y u progu w iedzy, która w życiu i w yobrażeniach naszych dokonać może zmian zasadniczych — stoim y w obec o l b r z y m i c h p o t ę g d u c h o w y c h , które rozbudzić i w yzw olić należy, a w szelkie siły m aterialne będą im kiedyś poddane. Trafnie sch a rak tery zo w ał to M au ry cy M aeterlinck w słowach następujących: „P rzed trzem a w iekam i poziom w iedzy naszej o elektryczności był taki, jakim jest dzisiaj poziom nauk psychicznych. Nikt nie przypuszczał, że stoim y u źródeł siły wielkiej, niew yczerpanej, w szech
obecnej, która m iała zczasem opanow ać św iat i przekształcić m aterialne w a runki ludzkiego życia. S iły duchowe mogą k ry ć w sobie podobne niespo
dzianki, z tą różnicą, że potęgi to i zagadki znacznie w yższej m iary, dotykają bowiem naszych w iekuistych przeznaczeń, przenikają życie całe i śm ierć“...
Filozof Bergson, na jednem z posiedzeń T o w a rzy stw a dla badań psychicz
nych w Paryżu, postaw ił następujące pytan ie: „C oby było, gdyby w iedza now ożytna, zam iast poczynać od m atem atyki i przyrody, za punkt w yjścia postaw iła sobie b a d a n i e s i ł d u c h o w y c h , g d yby Kepler, Galileusz, Newton byli psychologam i? T rudno sobie dziś w yobrazić, do jakiego stopnia
1) Jajk o K rzysztofa Kolumba.
rozw oju do szłab y psychologia, podobnie jak nie w yobrażano sobie przed Gali
leuszem , czerń będzie w przyszłości fizyka. Stosunek psychologii owej do naszej w spółczesnej by łb y m oże taki, jakim jest stosunek obecnej fizyki do stanu nauki tej przed A rystotelesem . Może znaliśm y p r a w d y n i e s k o ń c z e n i e d l a n a s d o n i o ś l e j s z e od w szystkich zdobyczy nowożytnej w ied z y ? M o ż e o p r a w d y t e d z i s i a j p o k u s i ć s i ę n a l e ż y ? Uchylić nam w y p ad a bram ę, za k tó rą kryje się w iele niebezpieczeństw , prze
niknąć zagadnienia najtrudniejsze, jakie kiedykolw iek niepokoiły ludzkość, stanąć oko w oko w obec niezgłębionych, otchłannych tajemnic, w obec istoty człow ieka i zaw iłej g ry jego przeznaczeń“...
M. W iktor (K raków )
Rak a homeopatja
Na całym św iecie rozpoczęto od dłuższego już czasu generalną ofensywę przeciw ko rakow i. Zmobilizowano w szystkie środki do w alki z tą coraz b ar
dziej szerzącą się chorobą. N ajtęższe głow y, najw ybitniejsi uczeni, m ający do dyspozycji najnow ocześniejsze laboratoria i olbrzym ie fundusze — pracują dziś nad zagadnieniem istoty tej choroby oraz w ynalezieniem zadaw alniającej m eto
dy jej leczenia.
Konieczność tej w alki staje się oczyw istą, gdy przeglądniem y różne s ta ty styki. Z w iosną 1914 roku odbył się w Londynie m iędzynarodow y kongres eugenetyczny, w któ ry m wzięli udział w ybitni uczeni i lekarze różnych krajów.
Posługując się staty sty k ą, wedle której w sam ej Anglji choroba rak a rozw ija się co raz potężniej, gdyż przeszło o 600% z pokolenia na pokolenie, obliczono, że za lat 315 zejdzie ze św iata ostatni Anglik, zdław iony p rzez tę chorobę.
W Niemczech i Austrji um iera każda ósm a kobieta i k ażdy dw unasty m ężczy
zna na raka, czyli ludność jest tam przez tę chorobę dziesiątkow ana. W edług prof. S auerbrucha um iera rocznie w Europie 500.000 ludzi na raka, z czego na Niem cy p rzypada 100— 150.000. Stosunkow o najw ięcej ludzi um iera na ra k a w Szw ajcarji i Danji; na miljon m ieszkańców um iera na tę chorobę w S zw ajcarji rocznie 1300 osób. U A zjatów i ludów pierw otniejszych choroba ta jest bardzo rzadka. W szystkie zw ie rzę ta bezkręgow e, k tóre posiadają najw iększą zdolność regeneracyjną, nie w ykazują żadnych złośliw ych n ow o
tw orów . Z w ierzęta kręgow e mogą już na nie chorow ać, lecz najpodatniejszym jest człow iek. A w ięc skłonność do ra k a idzie w parze ze zmniejszaniem się zdolności regeneracyjnych. Donośną rolę odgryw ają tu w arunki życiowe.
I ta k m urzyni w A m eryce zapadają procentow o d w a razy częściej na raka, niż w Afryce. W śród m ieszkańców dużych m iast spotykam y go znacznie czę
ściej, niż w śród ludności wiejskiej. To też nieraz już nazw ano ra k a »chorobą cyw ilizacji i kultury«.
W y k a z a ły to zresztą w spom niane już staty sty k i, że im w iększa w danym kraju cyw ilizacja, a raczej, na im w yższym szczeblu dobrobytu m aterialnego stoi dany naród, tern więcej popełnia „grzechów przeciw ko przyrodzie“ i tern w iększa jest skłonność do choroby raka. Te sam e staty sty k i uczą nas także, że ra k rozw ija się w stosunku prostym do zużycia m ięsa, kaw y i alkoholu.
100
P raw ie w szy scy lekarze kolonialni tw ierdzą, iż np. w śród m urzynów afry kańskich należy rak do najw iększych rzadkości. Natom iast te ludy prym i
tyw ne, k tó re przyjęły sposób życia białych ras, w ykazują tak ą sam ą podatność na raka, jak Europejczycy. Podobnie m a się rz e c z także ze zw ierzętam i. Im ściślejsze współżycie zw ierzęcia z człow iekiem cyw ilizow anym , tern w iększa
u niego skłonność do tej choroby.
Jakiem iż środkam i dysponuje dzisiejsza m edycyna- oficjalna w w alce z tym niebezpiecznym w rogiem ?
Leczy się raka przedew szystkiem lokalnie, t. zn. działa się na te miejsca, w których zachodzą widoczne, bezpośrednie zm iany chorobow e. W chodzą tu w grę przedew szystkiem dw a sposoby: radykalne usunięcie schorzałych części organizmu drogą operacyjną — i niszczenie ich odpowiedniem i promieniami (radjum, mesotorium i prom ienie Roentgena). Okazuje się jednak, że sposoby te w gruncie rzeczy zaw odzą. Jest to fakt, k tó ry otw arcie przyznają najw y
bitniejsi przedstaw iciele św iata m edycznego. Jeśli już naw e obecnie niektóre form y raka można — w odpowiednio w czesnem stadjum — u w ażać za mniej więcej uleczalne, to jednakże w w alce przeciw ko całokształtow i różnych form tej choroby jesteśm y jeszcze ciągle praw ie że bezbronni. W r. 1923 stw ierdził Dr. Otto S trauss („Medizinische Klinik“ Nr. 21), iż najmniej w 60% w ypadków jesteśm y zgóry skazani na niepowodzenie. Tylko w % w ypadków istnieją szanse na względne w yleczenie chorego.
W ielkie nadzieje przyw iązyw ano sw ego czasu do naśw ietlań, lecz i tu w yniki okazały się dość skrom ne. N asuw a się w p rak ty ce przedew szystkiem trudność daw kow ania promieni. Zbyt m ałe daw kow anie nie działa n a głębsze w a rstw y tkanek now otw orow ych, zaś za silne niszczy rów nież zdrow ą tkankę.
T o też m edycyna dzisiejsza skoncentrow ała w szelkie sw e dążenia przede
w szystkiem na znalezieniu odpowiedniej terapji raka, a względnie na jej ulep
szeniu i rozszerzeniu. S tąd też ow a m nogość różnych proponow anych now ych m etod i środków , które jednakże okazują się, jak dotychczas, krótkotrw ałem i efem erydami, kończącem i szybko swój ży w o t i sw ą sław ę, rozdm uchaną sztuczną reklam ą.
W ostatnich czasach zaznacza się pow ażny zw rot w naszych poglądach na istotę raka i jego terapję. M edycyna dochodzi pom ału do wniosku, iż rak jest w łaściw ie schorzeniem o g ó l n e m organizm u, a nie, jak dotąd pow sze
chnie utrzym yw ano, m iejscow ą zm ianą patologiczną tkanek. R ozróżnia się już obecnie m iędzy t. zw . m iejscow ą a ogólną dyspozycją rakow ą, względnie schorzeniem. W ynika stąd, iż leczenie w yłącznie lokalne ra k a byłoby w z a sa dzie skazane n a niepowodzenie, gdyż nie usuw ałoby ono w łaściw ej, ogólnej przyczyny, conajw yżej, w najlepszym w ypadku, tłum iąc jej w idoczne następ
stwa.
W ten sposób zbliżyła się znow u nasza usankcjonow ana m edycyna do teoryj, tak przez nią pogardzanych, różnych „przyrodolekarzy", zielarzy,
„dziko" działających praktyków , a przedew szystkiem hom eopatów , k tó rzy już od dawien daw na „upierali się“ przy tern, iż rak jest chorobą konstytucjo
nalną, że, — m ówiąc popularnie — „siedzi w e krw i“.
Tem sam em doszliśm y do w łaściw ej treści niniejszego artykułu, tj. do k ró t
kiego przedstaw ienia poglądów i sposobów leczenia ra k a przez „niecechow ą“
m edycynę, przedew szystkiem przez hom eopatię i jej poboczne gałęzie. Takie traktow anie sp ra w y musi oczywiście w y w o ła ć nam iętny sprzeciw w śród leka
1
rzy „cechow ych“, przedstaw icieli m edycyny urzędow ej. Ich nietolerancja i na
m iętna opozycja w obec laików -praktyków , w obec „zielarzy“, hom eopatów i innych „buntow ników “ tradycyjnie uśw ięconych i sankcjonow anych metod i kierunków m edycyny uniw ersyteckiej, nie w p ły w a bynajm niej na doniosłe p r a k t y c z n e w yniki ow ych „outsiderów “. A resztę, tj. to, czy także pod w zględem teoretycznym m ają rację owi „znachorzy“, okaże przyszłość. F ak
tem jest, że homeopaci, „przyrodolekarze“ i t. p. leczą św ietnie także i raka;
że pod w pływ em ich m etod i teoryj istnieją już zagranicą lecznice dla bezopera- cyjnej terapji raka, stosujące naśw ietlania radow e, czy rentgeniczne; oraz, że m edycyna urzędow a w niejednym w ypadku zbliża się rów nież do ich założeń teoretycznych.
Na jedno chcielibyśm y jeszcze zw rócić uw agę czytelnika, nim przejdziem y do w łaściw ego naszego tem atu. Żaden przedstaw iciel m edycyny urzędow ej nie potrafi dać pacjentow i gw arancji absolutnej zupełnego w yleczenia. Nie m ożna w ięc takich żądań staw iać homeopatii! Jeśli naw et utrzym uje ona, że k ażda choroba jest uleczalna, to nie znaczy to, że k a ż d y c h o r y w każ- dem stadjum choroby jest uleczalny. Takich w ym agań nie m ożna staw iać w obec żadnej ludzkiej sztuki i umiejętności.
J e st zupełnie zrozum iałe, że im wcześniej podda się chory leczeniu w ypró- bow anem i środkam i w ew nętrznem i i odpowiednim zew nętrznym procedurom , tern w iększe będą szanse zadaw alniającego, trw ałeg o działania leczniczego.
Lecz także w iek pacjenta, jego konstytucja, ogólny stan odżyw iania, w rodzony zasób sił życiow ych i odporności, jego zdolność reagow ania i t. p., odgryw ają doniosłą rolę. To też tylko szarlatan może każdem u chorem u obiecyw ać bez
w zględne w yleczenie! — Z drugiej strony byłoby niespraw iedliw ie i niehum a
nitarnie u kryw ać i przem ilczać środki i sposoby, które — jak to w ykazują p raktyczne w yniki —- niejednokrotnie okazują się skuteczne w t. z w. nieule
czalnych (według ludzkiego m niemania) w ypadkach.
Dziś, gdy m etody operacyjne i naśw ietlań osiągnęły kres sw ej możliwości i gdy dalsze, istotne polepszenie osiąganych tą drogą w yników w ydaje się m ało praw dopodobne, należy ze szczególną uw agą zbadać now e możliwości i inne sposoby leczenia, choćby n aw et pochodzące od „outsiderów “ m edycyny oficjalnej, czy zgoła laików . L ecz o w yniku takiego zbadania ow ych m etod pow inna zadecydow ać p rak ty k a, a nie teorja. (C. d. n.) AAZv> A V ¥\N ^N V V V V \W V V A A < V ^A A A #V V V W V W V WvW A A A ZvVvWVNVN
N ad czem w sobie panujemy, nad tem panujemy we wszystkich, którzy do nas się zbliżają. Dokoła sprawiedliwego tworzy się wielki duch pokoju, ubezwtadniający zwolna strzały złego. Cierpienia moralne, dosięgające człowieka, nie należą ju ż do niego. Jest to praw dą dosłowną, że ich złośliwość tylko dopóty może nam łzy wyciskać, dopóki nie pozbędziem y się żądzy zmuszenia naszych wrogów do płaczu. Ilekroć spojrzenia zazdrości krwawią nam serce, tylekroć jesteśm y zdolni rzucać takie same spojrzenia, ilekroć zaś zdrada nam łzy wycisnęła, tylekroć tkwiła w nas zaw sze zdolność do zdrady. Duszę można zranić tylko tą bronią, której sam a jeszcze nie rzuciła na stos miłości.
M. Maeterlinck.
102
K. Chodkiewicz (Lwów)
Indywidualizacja zwierząt
Dokończenie.
W om awianych dośw iadczeniach spotykam y się z jeszcze jedną grupą faktów , która pozornie św iadczyłaby przeciw inteligencji zw ierząt, faktycznie jednak jest now ym dowodem istnienia ciała m yślow ego u zw ierząt. Są to m ate
m atyczne w y czyny koni Kralla. Zw yczajny człow iek naw et bardzo biegły w m atem atyce nie potrafi w pamięci w yciągnąć 3-go pierw iastk a z liczby /-cyfrow ej. Niejeden, któ ry ukończył gimnazjum, nie potrafi tego dokazać naw et na papierze. M aeterlinck sam się zresztą do tego szczerze przyznaje.
O w yciąganiu pierw iastka 4-go niem a już wogóle m ow y. D ośw iadczenie p rze
prow adzał dr. Haenel z D rezna.1) W nieobecności Kralla w ypisał na tablicy 4_______
następujące zadanie: ]/ 7,890.481. R ozw iązania nie znał, było ono w ypisane na k artce i schowane w zamkniętej kopercie, k tó rą o trzym ał poprzedniego' dnia od Kralla. Koń Mahomet, zobaczyw szy to zadanie, natychm iast w ypukał: 53.
Dr. H. w yciągnął k artkę i spraw dził, że w ynik jest zgodny z cyfrą w ypisaną na kartce. Takich doświadczeń zrobiono cały szereg, otrzym ując zdum iew ające wyniki. Z w ierzęta momentalnie ro z w iązy w ały zadania, k tóre człow iek m usiał rozw iązyw ać rachunkiem na papierze i to trw ającym n ieraz od kilku do kilku
nastu minut. ,
Czy rzecz ta jest m ożliwa i n a czerń ona polega? Kto obserw ow ał kiedy popisy „cudow nych" rachm istrzów , zauw ażył zapewne, że rachm istrze ci, któ
rzy przeprow adzają w pamięci ciężkie i trudne obliczenia m atem atyczne, nie w yrachow ują sw ych w yników drogą norm alnego rachunku, ale, jak sam i zresz
tą przyznają, w i d z ą okiem duszy gotow e rozw iązanie. Zatem taki rachm istrz, otrzym aw szy np. do w ym nożenia dwie liczby 5-cyfrow e, nie przeprow adza w pamięci żm udnych działań, tylko intuicyjnie w yczuw a gotow e rozw iązanie.
Je st to zdolność paranorm alna. Ś w iat liczb jest odrębnym i bardzo ciekaw ym św iatem , w którym w jego w yższych regjonach tkw ią p ra w zo ry działań m ate
m atycznych. Je st to górna strefa rów ni m yślow ej i ten, kto potrafi się w znieść do tej strefy, jest albo w ybitnym m atem atykiem , któ ry ch na świecie jest bardzo mało, albo pewnego rodzaju m edjum m atem atycznem , m ogącem w glądać w tę sferę, na krótkie zresztą mom enty. W y czy n y tych cudow nych rachm istrzów są czasem niesam owite. O bserw ow ałem przed wojną jeden taki popis. Kilku techników chciało na tym popisie p ogrążyć ow ego rachm istrza. Przynieśli ze sobą tem at jakiegoś nader zaw iłego zadania i w ypisali go na tablicy. Rachm istrz stał przed tablicą, a technicy rozw iązyw ali to zadanie na papierze obok na stole.
R achm istrz po paru chwilach w ypisał rozw iązanie na tablicy, zaś technicy skończyli rachow ać po kilkunastu m inutach — w yniki nie zgadzały się. W tedy rachm istrz z uśmiechem przejrzał elaborat techników i pokazał im miejsce, w którem zrobili błąd, dzięki czemu ich rozw iązanie było fałszyw e a rachm i
strza dobre.
W w ypadkach ty ch m am y do czynienia z intuicyjnym w glądem w św iat 1) Dr. Ziegler: „Die Seele des T ieres“, str. 77.
liczb przez istotę posiadającą ciało m yślowe i zdolność w znoszenia się w górne strefy rów ni m yślow ej. I tę zdolność m usimy przyznać rów nież i koniom elberfeldzkim. Tak, jak fenomenalni rachm istrze, w k ra c z a ły praw dopodobnie i konie Kralla jako m edjalnie uzdolnione w strefy górne rów ni myślowej, p rzy nosząc stam tąd gotow e rozw iązania trudnych m atem atycznych zadań. Inną drogą fenom enów tych nie da się wyjaśnić.
Jednym z ostatnich zarzutów , jakie podniesiono w kw estji m yślących zw ie
rząt, jest fakt, że zw ierząt tych spotyka się tak mało. O dpow iem y na to, że i geniuszów m iędzy ludźmi jest mało a m yślące konie cz y psy są dla św iata zw ierząt tern, czerń geniusz dla św iata ludzi. P ozatem ogrom nie jest trudno nauczyć zw ierzęta m etody w yrażan ia sw ych myśli i mało znajdziem y takich nauczycieli, k tó rz y chcieliby się pośw ięcić tej żmudnej pracy i narazić potem jeszcze na inw ektyw y, jakie rzucano na Ostena, Kralla i p. Moekel. I dużo m oże takich psich i końskich talentów drzem ie w duszy zw ierzęcej, tylko niem a ich kto w ydobyć na jaw i pobudzić do życia i rozwoju. P sychologia zw ierząt to tem at nadzw yczaj w dzięczny, a badania i dośw iadczenia O stena i Kralla o tw a rły tę drogę dla nieograniczonych dalszych możliwości.
U nas w Polsce badania takie p rzep ro w ad zał Kom andor Sadow ski ze swoim psem Bimem. W „Zagadnieniach M etapsychicznych , zesz. 13 16, str. 53, ogłoszono w ynik dośw iadczeń z tym psem w formie protokółu. P rotokół ten brzm i następująco:
„Pies z ra sy buldogów bokserów , ur. 25/VII 1921 r., odznacza się tern, że n i e z a l e ż n i e od osoby zw racającej się doń z p y tan iem i zarów no w obecności swe
go w łaściciela ja k i w jego nieobecności, zapom ocą odpow iedniej liczby szczekm ęc d aje tra fn e rozw iązania zadaw anych m u pro sty ch zad ań arytm etycznych n a licz y dw ucyfrow e (cztery d ziałan ia arytm etyczne, podnoszenie do k w a d ra tu i p ier
w iastk i kw adratow e) oraz odpow iada w łaściw ie n a z a p y tan ia dotyczące znanych
m u zjaw isk i przedm iotów . . .
Liczby oznacza w ten sposób, że k ażd ą cyfrę w yszczekuje z osobna, oddzie-
P. K om andor Sadow ski w yjaśnia, że re z u lta ty powyższe osiągnął po 4/4 la ta c h
sra -SÄ 3 snara? pjsz&i ESS?
z 1 d ru g ie jS T n° te fl i^ g T n c T i ^p ^ sa 1 % S b y T i % n d psam i z tejże Godziny nie dały Wynpok™z odbyw ał się w jasno ośw ietlonym salonie. P ies siedział n a krześle.
nie m iały w pływ u.
P okaz m iał przebieg n astęp u jący :
1. K om andor S. mówi do psa „trzy". P ies niezwłocznie szczeka trzy razy.
N a kom endę „cztery" — szczeka cztery razy.
2. K. S. pokazuje psu 8 palców. Pies szczeka 8 razy.
3 K. S. prosi, aby ktokolw iek z obecnych zadał p su p y tan ie, n a k tóre m ożna
w iad a d w u k ro tn em szczeknięciem , co oznacza „nie .
4. Ktoś z obecnych zapytuje Bim a, ile m a lat. Odpowiedz brzm i: 5.
5. Obecni żąd ają od psa, aby wyszczekał liczbę 25. Pies p aro k ro tn ie wyszcze k u je 7 nie oddzielając p a u z ą 2-ch (dziesiątki) od 5-ciu (jednostki), wreszcie jednak n a naleganie swego p a n a szczeka praw idłow o 2 i 5. Liczbę 27, n a p isa n ą przez dr. H igiera i zad an ą psu przez w łaściciela, w yszczekuje jako 9.
104
6. K om andor S. zadaje p su następ u jące p y tan ie: „M am w jednej kieszeni 12 groszy, w drugiej 23; ile posiadam razem ? P ies daje tra fn ą odpowiedź: 35.
7. Jeden z uczestników zapytuje psa, ile czyni 3 i 6? Odpowiedź brzm i: 9.
8. Na zapytanie swego pana, ile je st okien w tym pokoju, pies — nie p atrząc w cale na okna, do których siedzi tyłem — odpow iada trafn ie: 3. Podobnież, nie o g ląd ając się, daje tra fn ą odpowiedź (3) n a zap y tan ie o liczbę drzwi. Pies zn ajd o w ał się w tym pokoju przez dłuższy czas, zanim się zeszli uczestnicy.
9. W łaściciel psa z a w i ą z a ł m u oczy ch u stk ą. N astępnie jeden z u czestni
ków na życzenie K om andora S. pokazuje psu k ilk a palców. K om andor S. — k tó rego zdaniem pies w sw ych odpow iedziach k ie ru je się jedynie telepatycznem odczuw aniem m yśli — nie w ym ieniając liczby p okazanych palców, żąda od psa, ab y je wyszczekał. Odpowiedzi jed n ak przy w szystkich trzech próbach, jak ich dokonano, w y p ad ają błędnie. N ato m iast po zdjęciu m u ch u stk i pies n a zapytanie, ile było, daje tra fn ą odpowiedź: 5. Zaznaczyć należy, że w brew swej teorji tele
patycznej K om andor S. oświadcza, że zad ań n a p ie rw ia stk i kubiczne pies nie potrafi rozwiązywać.
10. Na zapytanie dr. T ren k n era, ile m a kluczyków n a k a rk u , pies z zaw iąza- nem i oczyma szczeka 3 razy. Kluczyków było 6; dr. T ren k n er rozdzielił je p alca
mi n a dwie g ru p y po trzy. K om andor S. nie znał liczby kluczyków . W szystkie n astęp n e dośw iadczenia odbyły się już bez zaw iązyw ania psu oczu.
11. Dr. H igier pokazuje K om andorow i S. cztery m onety tak , aby pies ich nie widział. Liczby naw et nie w ym ieniano. Pies n a p y tan ie daje odpowiedź: 4.
12. W łaściciel psa w tow arzystw ie jednego z obecnych w ychodzi do innego pokoju oddzielonego korytarzem od salonu, w k tó ry m odbyw ał się pokaz i zam y
k a za sobą drzwi. P. drow a K nappe zap y tu je psa: „ 2 X 3 ? “ Odpowiedź brzm i: 6.
Ktoś in n y p y ta: „dwa razy d w a ? “; odpowiedź: 4.
13. W tych sam ych w aru n k ach , t. j. w nieobecności K om andora S. n a zapy
ta n ie p. drow ej K nappe: „pierw iastek z 25?“, pies daje odpowiedź: 5.
14. Dr. H igier w przedpokoju pokazuje K om andorow i S., ile m a m onet w ręce.
K om andor S. staje we drzw iach (znajdujących się naprzeciw psa) do salonu,
■u k tórym odbyw ał się pokaz i p y ta: „ile?“ Pies daje tra fn ą odpowiedź: 3.
15. K om andor S. jak poprzednio stoi we drzw iach. Dr. T re n k n e r p y ta psa, ja k i jest p ierw iastek k w adratow y z 49?; pies nie odpow iada wcale, dopiero na zap y tan ie swego w łaściciela daje tra fn ą odpowiedź: 7.
16. Ulegając życzeniu dr. Bychowskiego, K om andor S. dokonał n astęp u jącej próby. K ilka osób udało się w raz z psem do osobnego pokoju, oddzielonego k o ry tarzem od salonu, w k tórym odbyw ały się dośw iadczenia. Drzwi do owego pokoju zn ajd u jące się n a w prost o tw arty ch drzw i od salonu, zam knięto. K om andorow i S., pozostającem u w salonie pośród uczestników , dr. B. pokazuje n a p isa n ą przezeń liczbę. Na d any sygnał osoby tow arzyszące p su m a ją m u zadać p y tan ie „ile?“.
Próby te, paro k ro tn ie ponaw iane, nie m iały powodzenia.
W obec zm ęczenia psa dośw iadczenia zostały ukończone.“
_ , . , Protokółow ał St. Rzewuski.
Podpisy obecnych.
Z cytow anego protokółu widzim y, że pies Bim pozostaje daleko w tyle za sw ym inteligentniejszym kolegą Rolfem. Z dośw iadczeń podanych w ynika, że niektóre odpowiedzi mogą mieć tło telepatyczne — w iększość jednak tych odpo
wiedzi św iadczyć się zdaje o bezsprzecznej w łasnej inteligencji psa.
M iędzy m a g netyzm em a h ip n o ty zm e m różnica je st laka:
H ipnotyzow ać m oże każdy — ale nie każdego;
m a gnetyzow ać m oże każdego, ale nie każdy.
Dr. J u lja n Ochorowicz.
/ . A S. F N fie i SEATTOIN
Wstęp w światy nadzmysłowe
XX. Oświecenie.
(U w ró t śm ierci.)
T rzy szczeble o statn ie, dharana, d h ja n a i sam adhi, tw o rz ą razem , ja k wiesz, „ścieżkę p ró b y “. N a pięciu szczeblach p o p rz ed n ich „ p rz y g o to w y w ałeś się“ do te g o , aby być god n y m „ośw iecenia". T eg o ośw iecenia d o stę pow ałeś w łaśnie w im agin acjach , in sp iracja ch i intu icjach . Im ag in a cje o św iecają cię o świecie astraln y m , in sp ira c je o m yślow ym , a in tu ic je w p ro w a d z a ją cię ju ż w św iaty aru p a. W iedza, ja k ą na ty ch różnych rów niach zdobyw asz, je s t w łaśnie „ośw ieceniem “ , k tó re m g ó ru je sz nad ludźm i zw ykłym i.
Z rozum iesz sam , że podczas la t „ p ró b y “ ośw iecenie to nie m oże jeszcze p rz e k ra c z a ć pew nych granic. B ędąc d o p ie ro „n a p ró b ie “ , nie d ajesz jeszcze rę k o jm i zu p e łn e j, że w iedzy, n a b y te j p odczas ośw iecenia, nie u żyjesz w sp o só b b łęd n y lub naw et szkodliw y. T ak ą rę k o jm ią będzie d o p iero tw o je
„w ta je m n ic zen ie“ . J e s t tu znow u to sam o, co czytałeś ju ż w rozdziałach początk o w y ch , gdym ci poró w n y w ał ścieżkę jo g i z latam i n auki ja k o te rm i
n a to ra rzem ieślniczego, a p o tem cz elad n ik a p ró b n e g o . Uczeń, w yzw olony na czeladnika, nie d o stęp o w ał jeszcze do w szystkich n araz tajem n ic za w o dow ych. D o p iero w m iarę, ja k okazyw ał się god n y m zau fan ia, dopuszczał g o m a js te r do co raz dalszych ta jn ik ó w sw eg o rzem iosła. P o d o b n ież ty, ja k o czeladnik p ró b n y , nie je s te ś jeszcze „ p r z y ję ty “ stanow czo. P rac u je sz, a m istrze cię o b se rw u ją ; p rz y g lą d a ją się tw ej pracy , tw em u zachow aniu się, a p rzedew szystkiem tw em u w nętrzu , tw ym uczuciom i m yślom .
Nie za p o m in a j o tern ani n a chw ilę, że w o k resie „ośw iecenia“, a więc p rzez cały czas „ p ró b y “, je s te ś p o d d o zo rem nieustannym , chociaż niew i
dzialnym . M istrze o b se rw u ją cię d o k ład n iej i ściślej, niż ty to sam byś z d o łał; w idzą w to b ie znacznie w y raźn iej w szystko, niż sam u jrz e ć p o trafisz.
W idzą w szystkie tw o je p o stęp y , ale i tw o je zaniedbania, a tych je s t w ięcej, niż sądzisz.
W y o b raź sobie człow ieka, k tó ry m a kaw ał ziem i p o d u p ra w ę o g ro d u . P rac o w ał p rzez siedm la t nad w y k arczow aniem je j i nad w yplew ieniem chw astów , zasiew ał w nią ja rz y n y i szczepił d rzew ka ow ocow e. P rz e z ten czas dochodził oczyw iście do w ielu dośw iadczeń og ro d n iczy ch , zyskiw ał pew ien zasób „ośw iecenia“ w te j dziedzinie. N a po d staw ie te j w iedzy sieje dalej i sadzi, sp o d ziew ając się w yników tern lepszych, niż daw niej. Siejąc je d n a k i sadząc now e rośliny, za n ie d b u je plew ienia chw astów , k tó re k rz e wią się, n iezauw ażone p rzez niego. Czyż zatem je g o w iedza obecna da mu lepsze, niż d aw n iej, plony, czy też p ó jd z ie na m arn e w obec zachw aszczenia o g ro d u ?
Z achow ujesz się b ard zo podobnie, j a k ów człow iek. Na pięciu szcze
blach niższych sta ra łe ś się — bez w ą tp ien ia szczerze i usilnie — w yplenić ze siebie w szystkie w ady i n ałogi, a na ich m iejsce zaszczepić w łasności ścieżką w y m ag an e. P rzeszed łszy z te g o „ p rz y g o to w a n ia “ na ścieżkę próby, /06
p ow iedziałeś sobie: „O to w yplew iłem w sobie złe n ało g i i w ady, a z a sa dziłem w łasności żądane, zatem te ra z m o g ę szczepić d alej s p o k o jn ie i zb ie
rać ow oce, bo chw astów ju ż się p o z b y łe m “ . Nie p o m y ślałeś je d n a k nad tern, że chw asty, podobnie ja k w ziem i, ta k i w tw ej duszy ro z ra s ta ją się ciągle na nowo, jeżeli ich nie tępisz bez przerw y , bez w ytchnienia. Spocząć ci nie w olno ani na chwilę, b o k a ż d y spoczy n ek , to ju ż cofnięcie się w stecz na ścieżce. Kto nie idzie n ap rzó d , te n się cofa. Nie p o stę p u ją c , z o sta je w m iejscu, a tym czasem inni idą d alej i z o sta w ia ją g o w tyle.
S pojrzyj uw ażnie w g łą b w łasną, bez pobłażliw ości i bez nieszczerości wobec sam ego siebie. Czy żad n ej ju ż w ady, n ap raw d ę ża d n e j, w sobie nie znajdziesz? Czy rzeczyw iście w ypleniłeś ju ż ta k d o k ład n ie w szystkie chwasty, że żaden nie ro z ró sł się n a now o? Czy ju ż nic, fa k ty c zn ie nic, nie przygłusza tych d o b ry c h roślinek, k tó re w yho d o w ałeś w duszy z ta k ą pieczołow itością i z tak im m o zołem ? Jeż eli dasz o dpow iedź przeczącą, oszukasz sam siebie. U taisz p rz e d sobą fa k ty c z n y sta n rzeczy.
W eź ja k o p rz y k ła d rzecz ta k d ro b n ą choćby, ja k to, o czerń przep ięk n ie pisze K riszna-M urti (G), g d y p rz ed staw ia cechy p rz y słu g i praw dziw ie b e z intereso w n ej. Czy ty n ap raw d ę zdołasz w znieść się do te g o , ab y w yśw iad
czywszy kom uś p rzy słu g ę, choćby rzeczyw iście w ielką, nie pochw alić się tern, jeżeli nie p rz ed nim, to p rz ed kim ś trzecim ? Czy p o tra fisz zostać
„d o broczyńcą niezn an y m “ i to n ap raw d ę nikom u nieznanym ? A je ż e li n a w et czasam i p o trafisz , to czy nie p rz em k n ie ci p rzez duszę uczucie z a d o w olenia ze siebie, lub n aw et m yśl: „N o, te ra z d o k o n ałem czeg o ś n ap raw d ę niezw ykłego; niechby to k to inny p o tra fił!“
A przecież to je s t rzecz całkiem d ro b n a i zw ykła. Z apew ne, że nie je s t zw ykłą ani d ro b n ą u ludzi zw yczajn y ch ; ale na „ścieżce“ je s t czem ś, co się sam o p rzez się rozum ie. W idzisz ju ż z te g o , j a k tru d n o w yplenić doszczętnie m iłość w łasną i pychę. O bie chodzą w p arze, chociaż p rz y b ie ra ją nieraz p o z o ry b ard zo niew inne. Czy nie przy ch o d zi ci nig d y m yśl, że przecie je ste ś ju ż „ ta k d a le k o “ na ścieżce, więc należy ci się ja k a ś s p e c ja ln a p ieczo ło w i
tość ow ych Isto t W zniosłych, k tó re rząd zą losem ? P oczuw asz się, ja k g d y b y podśw iadom ie, do ja k ic h ś za słu g niezw ykłych i do żą d an ia za nie dla siebie jak ich ś p rzy w ilejó w rów nie niezw ykłych. Z apom inasz o tern, że im w yżej w stępujesz, tern w ieksze m asz obow iązki, ale tern m niej m asz p ra w o o cz e
kiwać dla siebie. W szakże ty lk o to je s t d o b re dla ciebie, co zrobisz d o b re g o dla drugich, w cale o sobie nie m yśląc.
Im aginacje tw o je, k tó ry c h ju ż dośw iadczyłeś, i k tó re będziesz m iew ał coraz częściej, p o u c z a ją cię b ard zo w yraźn ie o ja k o śc i i w a rto ści tw ego w nętrza. P o k a z u ją ci, ja k i je s te ś n ap raw d ę; sta w ia ją ci p rz ed oczy ciebie sam ego ja k b y d ru g ą istotę, n a k tó rą m ożesz p a trz e ć i oceniać. To w id y wanie siebie, ja k o so b o w tó ra a stra ln e g o , będzie ci się p o ja w ia ło coraz w yraźniej, a po „w tajem n iczen iu " będzie to w arzy szy ło ci stale. S te in er (C) nazyw a to spotkaniem ze „stra żn ik iem p ro g u “ . J e s t rzeczyw iście s tra ż n i
kiem ten tw ój sobow tór, b ro n i ci bow iem p rz e jśc ia p rzez p ró g w ta je m n i
czenia, jeżeli nie jesteś oczyszczony d o k ład n ie ze w szystkich chw astów na duszy. W tajemniczenia nie zdołasz w ym usić żadnem i środkam i niepraw idło
wymi. Do niego musisz doróść, ale w ed rzeć się w nie p rz ed dorośnięciem nie p o trafisz . Jeszcze w czasach daw niejszych, g d y w tajem n iczen ie o d b y w ało się n ie ja k o z zew nątrz, p rz ez po m o c drugich, ju ż w tajem niczonych,
m ożebne byw ały w tajem n icz en ia niepraw idłow e, przedw czesne, a naw et w p ro st nienależne. T eraz je d n a k — od czasów C h ry stu sa — d ostąpić m ożna w tajem n icz en ia ty lk o z p ełn ą sam ow iedzą, a nie na odpow iedzialność d ru gich; m usi się p o p ro s tu d o ro sn ą ć i d o jrz e ć p o d o b n ie, ja k roślina n ap rzó d m usi d o ro sn ąć, nim d o jrz e je . Musi rozw inąć liście i kw iaty, nim będzie zd o ln a do w y d a n ia ow ocu. P o d o b n ież i ty m usisz rozw inąć kw iat tw eg o d ucha: ja ź ń w yższą; k w iat ten m usi ro zk w itn ąć tu, na rów ni fizycznej, a nie p o z o sta ć ty lk o na rów ni noum enów ja k o „m ożeb n o ść". Znaczy to, że tw a ja ź ń w yższa m usi w ro sn ąć silnie w rów nie rupa, w tw e ciała; m usi o p a n o w ać j e i z o stać ich w ładczynią niepodzielną. N asionko je j, d ro b n e i w ątle, k tó re zasadziłeś w g ru n cie tw ej duszy, m usi m ieć g ru n t ten czysty i w o ln y zupełnie o d chw astów , aby nie p rz y g łu sz ały w zro stu i nie h am o w ały rozkw itu.
A do ro zk w itu p o trz e b n e je s t o ś w i e c e n i e . D ziała ono ta k , ja k p ro m ien ie sło ń ca na roślinę. „ P rz y g o to w a n ie m “ upraw iłeś g ru n t, u su n ąłeś zeń chw asty a zasadziłeś nasionko. T eraz p o trz e b a p rom ieni słonecznych, aby ono w z rastało , i p o trz e b a p ielęg n o w a n ia g o , aby g o chw asty nie p rz y tłum iły. G dyby poczęło rozkw itać o b o k chw astów , kw iat byłby nikły i nie w y dałby ow oców d obrych, lecz cierp k ie lub tru ją c e . C iągła k o n tro la , czy się chw asty nie krzew ią, je s t ted y konieczn a. T y sam ty lk o bierzesz na siebie odpow ied zialn o ść za w szystko. M istrz tw ó j w skaże ci d ro g ę , ostrzeże p rz ed błędam i, p o d trz y m a n aw et w chw ili u p a d k u , ale nic za ciebie nie zrobi i za nic o d p o w iad ać nie będzie.
A byś zaś m ó g ł z p ełn ą o dpow iedzialnością p rz ejść p o za p ró g w ta je m niczenia, na to p o trz e b n y ci je s t w łaśnie te n za k res ośw iecenia, k tó re g o d o stę p u je sz k o le jn o im ag in acjam i, in sp iracja m i i intuicjam i. Ow e w idzenia astra ln e b a rw i p ośw iat, k tó re tw o rz y ły m oże je d n e z pierw szych tw ych przeży ć nadzm ysłow ych, w p ro w ad ziły cię w „h a lę n au k i“ . D ały ci te j nauki d o k ład n ie tyle, ile ci p o trz e b a do ośw iecenia się o świecie astraln y m . T eraz rozum iesz, że te w idzenia im ag in acy jn e, chociaż do nich nie dążyłeś, b y ły przecież nie p rz y p ad k o w e b y n a jm n ie j, lecz c e l o w e . A że w ydaw ały ci się przy p ad k o w em i, niezależnem i o d tw ej w oli i chęci, to było ta k d lateg o , iż m o g ły się p o ja w ia ć ty lk o w m iarę ro z w o ju tw ych padm , tw ych „zm ysłów n ad zm ysłow ych“ . T y zaś te g o ich ro z w o ju d o strz e g a ć nie m ogłeś, bo ich sam ych jeszcze w idzieć nie byłeś zdolny. P o d o b n ie i dziecko nie w idzi sw oich oczu, a p rz ek o n y w a się d o p iero w tedy, że je ma, g d y zacznie s p o strz e g a ć niem i św iat zew nętrzny. T eraz w iesz ju ż, że padm y tw e są w pełn i ro zk w itłe i czynne, bo o dbierasz niem i w rażen ia astra ln e . In sp ira cjam i n a u czyłeś się je czytać: wiesz, co one o z n a cza ją , od k o g o p o ch o d zą. In tu icjam i w reszcie d o stę p u je sz do p o ro zu m iew an ia się w p ro st z tem i istotam i, od k tó ry c h ow e w ra żen ia pochodzą, a n ad to z tak iem i isto tam i, k tó re nie p o trz e b u ją rów ni a stra ln e j, ani n aw et m yślow ej, do sw ej działalności. Umiesz ju ż o d ró ż n ia ć isto ty a stra ln e od m yślow ych, a te od karm icznych.
W sk u te k w ejścia w styczność z isto ta m i ta k w znioslem i zm ienia się ta k ż e tw ó j sto su n ek do tw ej ka rm y . J a k o człow iek zw ykły u leg ałe ś ka rm ie ślep o i n ieodw ołalnie. O d m ierzały ci ją L ip ika n a k ażd e tw e w cielenie w ta k ie j ilości, abyś j ą w danem w cieleniu m ógł o d ro b ić bez w ytężenia n ad m iern eg o , ale i bez p ró ż n o w an ia. P o p ro s tu „sto so w a ły w iatr do w ełny ja g n ię c ia “. B yłeś sw ą ka rm ą sk rę p o w an y w k ażd em życiu ta k ciasno, że 108
chcąc nie chcąc m usiałeś j ą o d ro b ić; n aw et sp o só b o d ro b ien ia był ci n a rz u cony i ściśle o k reślony. To też życie p o p y ch a ło cię n ieu b łag a n ie w tym k ie runku, k tó ry m iałeś za k reślo n y ju ż p rz ed sw em u ro d zen iem ; w łasne tw e w ady i nam iętności w p ro w ad zały cię w ta k ie w a ru n k i życiow e, ja k ie w łaśnie b y ły n ajo d p o w ied n iejsze dla tw ej k arm y . W aru n k i te z tw eg o o so b iste g o p u n k tu w idzenia były oczyw iście d la ciebie n ajczęściej „n iep o w o d zen iam i"
lub „nieszczęściam i"; przypisyw ałeś je tra fo w i ślepem u lub losow i n ie sp ra wiedliwemu. A tym czasem to L ipika p o c ią g a ły ty lk o za sznureczki, u tk a n e z twych żądz i błędów , lub p o słu g iw ały się niem i j a k m łotam i, k tó re b y , b iją c w ciebie, w ykrzesały przecie ow ą isk ierk ę bożą, ja ź ń w yższą w to b ie uśpioną.
Jeżeli uw ażnie p rz e g lą d a sz swe życie te ra ź n ie jsz e , sp o strzeżesz, że obecnie ju ż ta k nie je st. Z b ie rn e j o fia ry sw ej k a rm y , ze zw ierzęcia ju c z nego, p o p ęd z an eg o p rzez k o g o ś z zew n ątrz, zm ieniasz się zw olna w p o g a niacza ow ego zw ierzęcia. T y s a m ju ż n a k ła d a sz ciężary, s a m je d o b ie
rasz, sam o k reślasz k ieru n e k . Z roli b iern e j p rzechodzisz w czynną. T o, co daw niej Lipika rob iły za ciebie, te ra z ty sam zaczynasz robić za siebie.
Bierzesz sw ój los w rękę, i to b ierzesz św iadom ie. Z niew o ln ik a przed zierz- gasz się w e w ładcę. A p rz ed zierzg asz się d la te g o , że ju ż w zn aczn ej części oczyściłeś się z w ad i żądz sam olubnych, więc one ju ż nie m o g ą być w ę d kam i, w ciąg ającem i cię w e w a ru n k i karm iczne. B ra k ju ż ty ch w ięzów , k tó re cię p ę ta ły dotychczas; b ra k śro d k ó w do p ro w a d zen ia cię p rz y m u so w eg o ; to też, nie m o g ąc ju ż być kiero w an y m , m asz sam so b ą kiero w ać. W olno ci ju ż te ra z w ybierać, w ja k i sp o só b chcesz swą k arm ę o d rab iać, w olno ci naw et zw iększać sobie je j za k res w tern życiu, aby tern ry chlej o d rab ian ie ukończyć. N a to w łaśnie służy ci tw o je ośw iecenie.
O no u m ożebnia ci n a d to coś w ięcej. U m ożebnia ci w g ląd a n ie w dzia
łalność o g ó ln ą, ja k ą nad ka rm ą św iata ro z w ija ją ow e isto ty w zniosłe, zw ane L ipikam i. M ożesz p rz y g lą d a ć się ich czynności i rozum ieć m otyw y, k tó rem i one się k ie ru ją p rz y w ydzielaniu k a rm y ludziom p o jed y n czy m , rodzinom , m iastom , n aro d o m i całem u glo b o w i zie m sk ie m u ..S ta je sz się ich pom ocnikiem , p ra c u je sz w raz z niem i i bierzesz na siebie o ch o tn ie część k a r m y „n ie o so b iste j", to znaczy część k a rm y o g ó ln e j tw e g o m iasta i tw eg o narodu. C zujesz się w spółodpow iedzialnym za tę karm ą, b o p rz ez swe intuicje w chodzisz w łączność z isto tam i ta k w ysokiem i, ja k duchy n arodu, szczepu lub rasy. S ta jesz się ich cz ąstk ą; uczestniczysz w ich karm ie, ale i w ich potędze.
Bo w szakże to je s t p o tę g a n ad lu d zk a, m ieć w rę k u sw ój los, k o le je sw ego życia, b ieg w ypadków . A ty to m asz te ra z w ręku. U czestniczysz nadto we w ładzy sto k ro ć w ięk szej: m asz w pływ na ka rm ą św iata, w ładasz nią świadomie i rozum nie. P om yśl n ad całą doniosłością ty ch słów : ty tw o rzysz dzieje! H isto rja św iata p o to c z y się tak , j a k ty je j w skażesz. Ty, c z ło w iek m ały, niepozorny, nikom u nieznany, ty tw o rzy sz d zieje św iata. A do- puszczonyś do te j w ładzy n ad d zieja m i św iatow em i d la te g o , żeś w yzbył się egoizm u, że zatem niem a obaw , abyś te j w ładzy nie nadużył do celów s a m o lubnych, niezgodnych z ideą p o stę p u p o w szechnego.
Zważ, ja k niesłychane szk o d y dla te j idei m ó g łb y w yrządzić ktoś, k to p o siad łb y w ładzę p o dobną tw o je j, ale nie m iał tw o je g o p o ziom u m o ra ln e g o . Zważ, że o p ró c z te j w ładzy nad k a rm ą ty m asz jeszcze sze reg innych z d o l
ności nadludzkich. M asz zdolność w idzenia a stra ln e g o i m y ślo w eg o : znasz
uczucia ludzi i ich m yśli. Ileż to nadużyć p o p ełn iałb y na tw em m iejscu ktoś dru g i, ja k w y k o rz y sty w ałb y to czytanie w m yślach i uczuciach ludzkich, ja k bezw zględnie p o słu g iw ałb y się niem i do sw oich celów ! T y je d n a k teg o nie ro b iłeś i nie zrobisz, bo je s te ś na „ścieżce“.
Zważ d a le j, ja k niezw ykle, w p ro st nadlu d zk o , przew yższasz tw ą wiedzą n iety lk o filo zo fó w i p rz y ro d n ik ó w , lecz ta k ż e p sy ch o lo g ó w , fizjo lo g ó w , so cjo lo g ó w , w reszcie histo ry k ó w . A tej w iedzy nie nadużyw asz do żadnych celów ubocznych, nie chełpisz się nią naw et. N ikt nie wie, że ją posiadasz, b o nie m asz je j na p o k az , na w zbudzanie podziw u, ty lk o n a p om aganie tym , k tó rz y p o m o cy rzeczyw iście p o trz e b u ją . P o m a g asz im bezim iennie i znikasz zaraz, aby nie zauw ażyli naw et, k o m u m a ją być w dzięczni. W iesz ju ż, że czynić m asz w szystko bez oczekiw ania jak ich k o lw iek ow oców , a więc ta k ż e p o m ag asz ludziom bez o czekiw ania — ju ż niety lk o w dzięczności, ale n aw et — w yników te j pom ocy. Nie idzie ci o to b y n a jm n ie j, czy tw a pom oc b y ła rzeczyw iście p o m ocą, czy w o g ó le b y ła pom ocą, a nie szkodą; zrobiłeś sw o je, to znaczy, zro b iłe ś to, co uw ażałeś za w sk azan e w danych w a ru n kach, i odszedłeś. N aw et w głęb i duszy nie zachow ałeś uczucia z a d o w o lenia ze sam eg o siebie.
A tern b ard ziej nie zachow ałeś tam pychy, że o to „p o m ag a sz św iatu“.
T ak naiw nie za ro zu m iały ju ż nie je ste ś, aby sądzić, że tw o je j m arnej p o m o cy św iat o cz ek u je, że je j p o żą d a, że bez niej u tk n ą łb y w swym p o stę pie. G dybyś ty uchylił się od pom ocy, p o ja w iło b y się na tw e m iejsce stu innych, k tó rz y b y p o m o g li za ciebie, ty zaś obciążyłbyś ty lk o sw o ją k arm ę tem uchybieniem . P o m a g a ją c św iatu, p o m ag asz ty lk o sobie, a więc ani za słu g i w tem niem a ża d n e j, ani p ra w a do w dzięczności lub uznania. Aby zaś ta pom oc, u d zielan a drugim , by ła dla ciebie n ap raw d ę pom ocą, musi być w o ln a od sp o dziew ania się ow oców . Gdy, p o m a g a ją c drugiem u, nie m yślisz p rz y te m w cale o sobie, w ted y p o m ag asz sobie n ap raw d ę. Z ysku
je sz , g d y o zysku nie m yślisz, g d y oń nie dbasz w cale. A „zyskiem “ byłoby tu naw et tw e liczenie na w dzięczność, lub uczucie zado w o len ia ze siebie.
U k re su te j ścieżki „o św iecen ia“ czeka cię p ró g w tajem n iczen ia; abyś zaś m ógł te n p ró g p rz estąp ić, m usisz być g o tó w zostaw ić p rz ed nim w szystko, co w iąże cię z ziem ią; i z j e j spraw am i. A liczenie na ow oce twych czynów w iązało b y cię do nich p o d o b n ie, j a k liczenie na w dzięczność ludzi za tw ą pom oc w iązałoby cię do ty ch ludzi. J a k o „czelad n ik " m asz być dosłow nie „u m arły m d la św iata“, bo będziesz d o p iero w ted y m ógł dlań działać ow ocnie, g d y w nim tkw ić przestan iesz. Nie m ó g łb y ś obsługiw ać m aszyny, g d y b y ś był sam je j częścią sk ład o w ą : m usisz być p o z a nią, nie tkw ić w niej swą isto tą . D la te g o m asz stan ąć u w ró t śm ierci, d la te g o m asz p rz ez śm ierć p rz ejść, aby d o stąp ić w tajem niczenia.
M asz p rz e jść p rz ez śm ierć, a je d n a k żyć d alej na ziem i, nosić w sobie ta je m n ic ę te g o , co je s t po ta m te j stro n ie zg o n u . T aje m n ic tak ich nie p o w ierza się byle kom u. Z darza się, że i ludzie zw y czajn i p o w ra c a ją jeszcze do życia, p rzeszed łszy p rzez śm ierć czy to w le ta rg u , czy w chorobach;
ale p rz ech o d z ą ją nieśw iadom ie, nie p a m ię ta ją c nic, co tam widzieli. T y zaś m asz p rz e jść p rzez śm ierć św iadom ie, m asz z a p am iętać w szystkie szczegóły te g o zd a rze n ia — i m asz ich nikom u nie w yjaw ić. D o stąp ien ia te j ta je m nicy m usisz być g o d n y m bez za strzeż eń i d la te g o to ścieżka ośw iecenia je s t ciąg le jeszcze ty lk o „ścieżką p ró b y “ , k tó re j m ożesz nie p rzetrw ać.
110
M arja Florkowa (Krakow)
Z cyklu „Tajemnice kamieni szlachetnych“
R u b in
Chemicznie należy do g ru p y korundów : A120 3 = tlen ek glinu. S topień tw ardości 9. W yraz „k o ru n d “ jest pochodzenia indyjskiego; n ajp ięk n iejsze okazy rubinów z n a jd u ją się w Indjach, Cejlonie i Kaszm irze. W h a n d lu bardzo często za ru b in y podaw ane są spinelle o czystej, m ocnej czerw ieni i silnym połysku; ich sk ład chem iczny: MgAKCh. Tw ardość ich je st nieco m niejsza, dochodzi tylko do 8 stopnia. Poniew aż ru b in y z g ru p y korundów są w h a n d lu ju b ilersk im niezm iern ą rzad k o ścią (cena ich p rzek racza cenę brylantów ) przyjąć m usim y, że ogólnie spotykane ru b in y są spinellow cam i.
N atu raln ie o ile są praw dziw e, a nie s y n t e t y c z n e * ) , t. j. sporządzane sztucznie, bowiem te ostatnie stan o w ią dzisiaj olbrzym ią pozycję w zdobnic
tw ie klejnotam i.
Rubin, dziecię M arsa, m ów i nam o w iecznie ro z k w ita jące m , now em życiu, o tajem n icy poczęcia i zejścia w m a te r ję isto ty , b ęd ą cej w ieczystą z a g ad k ą N ieba i Ziemi: człow ieka!
Rubin, to w ołanie krw i o m ożność o fia ro w a n ia się na o łta rz u m iłości!
O b o ję tn ą je s t rzeczą, czy stos o fia rn y p ło n ąć będzie k rw ią m ęczenników , czy ekstazą w yrzeczenia się w szy stk ieg o na rzecz ideału, czy w estchnieniem szczęścia w ob jęciu uko ch an y ch ram io n : zaw sze i w szędzie będzie sy n o n i
mem ofiary i aktu tw órczego, k tó ry pow oła do ży c ia now ą istotę, czy now ą ideję!
C zerw ień je s t szta n d a ro w ą b arw ą re w o lu cjo n istó w , k tó rz y w barw ie te j w y p o w iad ają sw ą g o to w o ść o d d an ia życia w o b ro n ie g ło szo n y ch h aseł;
je s t też k ró lew sk ą p u rp u rą w ładców św ieckich, o zn a c z a ją c ą d o sto jn o ść i m oc tych, k tó rz y re p re z e n tu ją m a je s ta t d a n e g o k ra ju , czy pań stw a.
P u rp u ra p o łącz o n a z bielą je s t też b arw ą n aro d o w ą P o lsk i i zam yka w sobie św ięty sym bol m ęczeństw a o ra z p o tę g i i zaw sze żyw ej a b e z in te re sow nej m iłości, g o to w ej pośw ięcić życie dla sw ego o jc z y ste g o k ra ju !
C zerw ień je s t w yrazem siły i żyw otności i — n iety lk o w yrazem , lecz sam ą silą, n a jd łu ż e j o p ie ra ją c ą się w szelkim usiłow aniom zniszczenia i u n i
cestw ienia. C odzienny p rz y k ła d d a ją nam kw iaty w o g ro d z ie : g d y p rz y chodzi jesień, g d y szro n niszczy całe g rz ęd y kw iatów , k tó re z a m ie ra ją od lo d o w ateg o podm uchu zim y, czerw one róże i dal je trw a ją n a jd łu ż e j. T ak
*) Wobec dość licznych zap y tań czytelników , czem ró żn ią Się kam ienie prawdziwe od syntetycznych, podaję — jakkolw iek nie należy to do w łaściwego tem atu — jeden ze sposobów w y tw arzan ia k am ien i szlachetnych. Drogą sy n te
tyczną otrzym uje się np. ru b in y w sposób n astęp u jący : do gorącego płom ienia gazu świetlnego, zapraw ionego tlenem , w prow adza się subtelnie rozdrobniony tlenek glinowy: A120 3. Małe jego cząsteczki topią się, a drobny deszcz kropelek stopionych pada n a podstaw ioną płytę ogniotrw ałą. Tu stop zbiera się i k ry s ta lizuje w postaci jednego dużego osobnika w ielkości grochu lub bobu. Czysta g lin k a zam ienia się n a bezbarw ny korund, a przez dodanie tlen k u chrom owego otrzym uje się w spaniałe, barw ione czerwono kry ształy , k tóre przenoszą co do w ielkości i piękności naw et ru b in n a tu ra ln y . Są też do praw dziw ych podobne ze w szystkich w łasności istotnych: postaci k ry staliczn ej, tw ardości, ciężaru w ła
ściwego i o rjen tacji optycznej. W znaczeniu okultystycznem są jed n ak zupełnie
„m artw e“, nie po siad ają bowiem w ew nętrznego życia, nie p ro m ie n iu ją tern czemś tajem niczem , co stanow i ich isto tn ą duchow ą w artość, co łączy ich i u trz y m uje w w ieczystym kontakcie z pu lsu jącem życiem Kosmosu.
sam o cięte k w iaty we flak o n ie te g o sam eg o ro d z a ju , lecz ró żn ej barw y, u m ie ra ją n ie je d n a k o w o : b iałe k w iaty w iędną n ajszy b c iej, czerw one z a trz y m u ją swą św ieżość n a jd łu ż e j.
Istn ie je tw ierdzenie, że je ż e li na ciele zm a rłe g o p o zo staw im y k le jn o t z rubinu, zw łoki p rz ez dłuższy czas o p ie ra ją się rozk ład o w i. Ta sam a siła, k tó r a u o d p o rn ia k w iaty o barw ie p u rp u ro w e j przeciw ko śm iercionośnym igiełk o m lodu, ścin ający m i u nicestw iającym krążen ie je j soków , ta sam a siła z a trz y m u je p ro c es g n iln y w o rg a n iz m ie zm arłeg o . J e s t to dow ód nie
słychanej w italności, za m k n ię te j we w łaściw ościach czerw o n ej barw y.
D la ludzi apatyczn y ch , schorzałych, pozbaw ionych in icjaty w y i p o g r ą żonych w m elan ch o lji, czerw ona b a rw a ścian działa u zd raw iając o i aktyw nie.
C zerw one za sło n y w o k n ac h ła g o d z ą p rz eb ieg te j straszliw ej ch o ro b y , ja k ą je s t ospa, a naśw ietlan ie chory ch m iejsc czerw onym św iatłem , usuw a blizny i p o zo stało ści stru p ó w na ciele.
I znow u siła, k tó re j działanie p oznaliśm y w w yżej w spom nianych k w ia tach, p rzy sp iesza tu ta j p ro c es re o rg a n iz a c ji tk a n e k ciała, naw iedzonych ospą. Jeż eli p ro ces ten biegnie dość szybko, ślady p o ospie nie m a ją te j w y razistości, ja k ą n iestety o b serw u jem y ta k często na tw arzach ludzi naw ie
d zon y ch tą p rz y k rą choro b ą.
C zem że je s t ted y barw a, je ż e li ta k w ażną ro lę o d g ry w a w procesach psychicznych i fizycznych życia n a ziem i?
W odpow iedzi z a c y tu je m y słow a p o lsk ie g o filo zo fa Karola Libelta:*)
„ J a k k aż d a w łaściw ość ciała, ta k i b a rw a je s t je g o siłą, a cudow na p ra co w n ia sił n atu ry , będąc czysto du ch o w eg o znaczenia, w iecznie będzie zm ysłom ludzkim zasłonioną. U m rze, k to tę zasłonę Izydy chce uchylić, albow iem stać się m usi b e z m a te rja ln y m duchem .
„ K sz tałt je s t w ypełnieniem p rz e strz e n i p rzez m a te rja ln o ść ciała;
b a rw a je s t w ypełnieniem te jż e sam ej p rz e strz e n i przez św iatło, k tó re się z m a te rja ln o śc ią o żen iło , ja k fo rm a z treścią. W każdym atom ie ciała je s t b arw a; o n a p rz en ik a w szystkie je g o cząstki, ta k w ew nętrzne, ja k ze w n ętrzn e; o n a je s t o b jaw e m je g o złożeń k rystalicznych, je g o w y robów i m ieszanin o rg a n ic zn y ch ; o n a je s t znaczeniem , napiętością, n ie ja k o duszą, ta k całości ciała, ja k k a ż d e j je g o cząstki.
„B arw a je s t w yrazem indyw idualności ciała i — co się w ew n ątrz n ieg o niew idzialnym sposobem w y rab ia — to się n az ew n ątrz ja k o b arw n ik o b jaw ia. J e s t to w y try sk u ta jo n e g o w m a te rja ln o śc i św iatła, k tó re się w niej na barw ę w y g o to w a ło i oso b n ą, sobie ty lk o w łaściw ą indyw idualnością ciała świeci — ja k dusza u ta jo n a , k tó ra je s t w szę
dzie, ale j e j pochw ycić nie m o żn a ”...
Je ż e li b a rw a je s t duszą k ażd ej rzeczy, czem że je s t te d y k aż d y k le jn o t, w k tó ry m sam a P rz y ro d a za k lę ła żyw e, nieśm ierteln e św iatło i cz aru jącą, w iecznie m ło d ą i niezm ienną b arw ę?
M oże w łaśnie „w duszy" k le jn o tu — w je g o barw ie — spoczyw a ta je m n a m oc je g o d ziałan ia? T u taj uchw yconą i „ucieleśn io n ą" zo sta ła siła p la n e t, k tó ry c h d ziałanie k o ły sało w głębi ziem i p rz e ró ż n e , w barw ach
*) „Estetyka, czyli Umnictwo piękne“.
112