• Nie Znaleziono Wyników

HER80RYMCYJA 15. Tom IV.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "HER80RYMCYJA 15. Tom IV."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

JV°. 15. Warszawa, d. 12 Kwietnia 1885 r. Tom IV.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA."

W W arszaw ie: r o c z n ie ra. 8 k w a r t a l n i e „ 2 Z p rzesy łk ą pocztow ą: r o c z n ie „ 10

p ó łr o c z n ie „ 5

P re n u m e ro w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W s z e c h ś w ia ta i w e w s z y s tk ic h k s i ę g a r n i a c h w k r a j u i z a g r a n ic ą .

Komitet Redakcyjny s ta n o w ią : P . P . D r. T . C h a łu b iń s k i, J . A le k s a n d ro w ic z b . d z ie k a n U n iw ., m a g . K . D e ik e , m a g . S. K r a m s z ty k , W ł. K w ie tn ie w s k i, B. R e jc h m a n ,

m a g . A . Ś ló s a r s k i i p ro f. A . W rz e ś n io w sk i.

„ W s z e c h ś w ia t11 p r z y jm u je o g ło sz e n ia , k t ó r y c h t r e ś ć m a ja k ik o l w i e k z w ią z e k z n a u k ą n a n a s tę p u ją c y c h w a r u n k a c h : Z a 1 w ie rs z z w y k łe g o d r u k u w sz p a lc ie a lb o je g o m ie js c e p o b ie r a się z a p ie rw s z y r a z k o p . 7 ,/2)

z a sz e ść n a s tę p n y c h r a z y k o p . 0, za d a ls z e k o p . 5.

^ .d res ZRecla-lrcyi: ZE^od-wa-łe 2>Tr 2.

HER80RYMCYJA

c z y l i

ZBIERANIE, OKREŚLANIE I ZASUSZANIE ROŚLIN

podał S t . I D .

W jednym z numerów Wszechś wiata z ro­

ku przeszłego (Nr. 27) zamieszczony był artykulik pod tytułem: „W jakim stopniu jest zbadane Królestwo pod względem ro­

ślinności jawnokwiatowej?“, przedstawiają­

cy niejako wyjątek z obszerniejszej pracy ]>. K. Łapczyńskiego, znajdującej się w IV tomie „Pam iętnika Fizyjograficznego.“ Pan Ii., na podstawie swych obliczeń, przyszedł do wniosku, że rospowszechnione mniema­

nie, jakoby flora jawnokwiatowa Królestwa Polskiego była dobrze poznana—nie ma naj­

mniejszej podstawy. Z obliczeń bowiem wy­

pada,-że z 85 powiatów Królestwa, zaledwie 27 jest takich, których roślinność jaw no­

kwiatowa została dotychczas dość dobrze zbadana; tymczasem gdy pozostałe 58 po­

wiatów są mało zbadane, albo nawet zupeł­

nie nieznane pod względem floryjawnokwia-

towej, nieprzedstawiaj ącej wogóle większych trudności do badania.

Ostatni ustęp wspomnianego artykuliku—•

„pozostaje nam jedno z dwojga—albo wzię­

cie się do pracy w j a k i k o l w i e k sposób, albo oczekiwanie z założoneini rękoma, aż ku wstydowi naszemu przyjdą obcy i otwo­

rzą tajniki naszej ziemi na swoją, korzyść i sławę,“ — ustęp ten utkwił bez wątpienia w pamięci niejednego z czytelników. Nieje­

den może chciałby dorzucić swoje ziarnko do pustej prawic miarki naszycli wiadomo­

ści florystycznych, ale nie wie w jaki sposób wziąć się do rzeczy.

Zbliżająca się wiosna—czas, w którym ca­

ła natura budzi się ze snu zimowego do no­

wego życia, kiedy pod wpływem cieplejszych promieni słonecznych roślinność zaczyna się rozwijać stopniowo i powoli, kiedy ogromna ilość kwitnących jednocześnie roślin, ja k la­

tem, nie rozrywa naszej uwagi, •— wiosna bezwątpienia jest najodpowiedniejszą porą.

do początkowycli studyjów florystycznych.

; Trochę dobrych chęci, trochę cierpliwości—

a można w tym względzie robić wiele i z ko­

rzyścią użyć czasu, traconego na bescelowe spacery i tak zwane „majówki.“ Y\re wszyst-

! kiem, powiadają, najtrudniejszy początek,

(2)

2 2 6 w s z e c h ś w i a t. N r 15.

al>v więc tym, którzy czują pociąg do badań fiorystycznych, ułatwić pierwsze kroki, po­

niżej postaram się w krótkości wyłożyć spo­

soby zbierania roślin jawnokwiatowych ‘), ich zasuszania, układania z nicli zielników i t. d. W stosownem miejscu przytoczę tak­

że tytuły najdostępniejszych i najlepszych podręczników, które mogą. służyć do ozna­

czania zebranych roślin2).

W y c i e c z k i b o t a n i c z n e . Chcąc po­

znać roślinność okolicy przez nas zamieszka­

łej, poznać warunki naturalne, w jakich pe­

wne rośliny żyją, zmuszeni jesteśmy przed­

siębrać bliższe lub dalsze wycieczki. W y­

cieczki takie noszą nazwę ekskursyj botani­

cznych i dostarczają nie mniej przyjemności, niż przynoszą pożytku dla umysłu i ciała.

Miejscowość, w której robimy poszukiwania tlorystyczne, powinna być zbadana i pozna­

na we wszystkich kierunkach, albowiem w lesie spotkamy inne gatunki lub odmiany roślin niż na polu uprawnem, na łące inne niż przy drodze, na wzgórzach inne niż w dolinie lub na błotach i t. p. Jeżeli wy­

bieramy się na ekskursyją do miejscowości mniej nam znanej, to koniecznem jest przed­

tem, dla łatwiejszego oryjentowania się na miejscu, poznać z opisów własności fizyczne i gieograficzne tej miejscowości. Zresztą, początkujący Hory sta nie potrzebuje i nie powinien przedsiębrać dalszych wycieczek;

niech pozna naprzód dobrze rośliny znaj du­

jące się w najbliższein sąsiedztwie jego mie­

szkania, których z pewnością je s t dosyć i które nie mniej godne są uwagi, niż rośliny z miejsc bardziej oddalonych.

Za prawidło nawet możemy przyjąć, że początkujący fiorysta powinien przede- wszystkiem dokładnie poznać rośliny najpo-

') Co d o z b ie r a n ia i k o n se r w o w a n ia n iż sz y c h ro- ś liu sk r y to k w ia to w y c h zn a jd z ie c z y te ln ik o d p o w ie ­ d n ie w sk a z ó w k i w p r a c y p. K. F ilip o w ic z a p. t. „ R o ­ ślin y sk r y to k w ia to w e ,“ z a m ie sz c z o n e j w to m ie I i II W sz e c h św ia ta . R o ś lin y z a ś sk r y to k w ia to w e n a c z y ­ n io w e (P a p r o c ie , S k r z y p y , W id ła k i) podlegaj% r e g u ­ ło m , p o d a n y m d la r o ś lin ja w n o k w ia to w y c h .

2) S ły s z e liś m y , że z n a n y n a p o lu flo r y sty k i k ra jo ­ w ej p. F . K aro p r z y g o to w u je d o d ru k u o b sz e r n ie js z y w ty m p r z e d m io c ie p r a c ę , w k tó r e j z n a jd z ie m y z a p e­

w n e w ie le c e n n y c h i p r a k ty c z n y c h w sk a z ó w e k , a lb o ­ w iem z ie ln ik i p. K a r o c ie s z ą sig p o w sz e c h n e m u zn a­

niem .

spolitsze, wszędzie rosnące, na nich po wi­

nien się nauczyć rospoznawać cechy zewnę­

trzne i nabrać praktyki w ścisłem i dokła- dnem oznaczaniu. Wiekopomnej pamięci Linneusz wyrzekł w tym względzie nastę­

pujące słowa: „Podziwiaj wszystko, nawet najpospolitsze ciała natury, które wpadną ci w oczy, a mimowoli zwrócisz uwagę na zja­

wiska i własności roślin, zwierząt i t. d., któ­

re nietylko dostarczą ci największej przyje­

mności i roskoszy, ale mogą nawet doprowa­

dzić do ważnych dla nauki lub życia od­

kryć.“

Ekskursyje botaniczne można rospocząć najwcześniejszą wiosną, ja k tylko ustaną mrozy, zniknie śnieg i ziemia trochę pode- schnie, t. j. w ostatnich dniach Marca lub na początku Kwietnia; najlepiej zbierać pierw­

sze roskwitające okazy, przy takiem bowiem postępowaniu mniej mamy szans pominięcia jakiejś rzadszej lub prędko przekwitającej rośliny. Przeciągnąć można wycieczki do początku zimy, a można je odbywać nawet zimą w celu zbierania okazów drzew i krze­

wów, albowiem te możemy oznaczać z kształ­

tu, sposobu osadzenia i innych cech pączków zimowych.

Co się tyczy pory dnia, najodpowiedniej­

szej do wycieczek, to wybór w tym wzglę­

dzie zależy od woli i możności florysty, cho­

ciaż z drugiej strony pożytecznie jest każdą miejscowość badaną odwiedzić o różnych godzinach, albowiem niektóre rośliny otwie­

rają swe kwiaty tylko w pewnej porze dnia, a więc w innej porze łatwo mogą ujść naszej uwagi. Rośliny znów zebrane latem pod­

czas południowego upału, szczególniej deli­

katniejsze, szybko bardzo więdną; aby im przywrócić wygląd naturalny, można, wró­

ciwszy do domu, użyć sposobu, rekomendo­

wanego przez niektórych florystów, a mia­

nowicie wstawić je na pewien czas w naczy­

nie z wodą, w której rospuszczoną została saletra sodowa czyli chilijska. (Łyżeczka sa­

letry na dwie szklanki wody).

Dodamy jeszcze, żc ekskursyją botaniczną najlepiej odbywać samemu, albo też w nie- lieznem tylko towarzystwie i to osób intere­

sujących się przedmiotem, w przeciwnym

bowiem razie postronną rozmowa, śmiechy

i t. p. odrywają uwagę florysty od głównego

j dlań przedmiotu. Jeżeli w ekskursyi przyj­

(3)

N r 15. WSZECHŚWIAT. 2 27

muje udział kilka osób, to nie powinny one iść razem obok siebie, ale zawsze w pewnej odległości jedna od drugiej, przez co unika­

my możności przepuszczenia jakiejkolwiek nieznanej nam lub rzadkiej rośliny.

U t e n s y l i j a . Wychodząc na ekskursyją botaniczną, należy zaopatrzyć się w pewne niezbędne przedmioty, ale nie trzeba obcią­

żać się zbytecznie, ja k to zwykle czynią dy­

letanci. Dobrze jest mieć laskę, która po­

maga nam wchodzić pod górę, spuszczać się na dól lub przeskakiwać po kamie­

niach przez strumienie; laska powinna być z mocnego drzewa i mieć żelazne okucie, do którego, w razie potrzeby, można byłoby przyśrubować żelazny haczyk, przeznaczony do naginania gałęzi lub wyciągania roślin z wody. Dalej, przy zbieraniu roślin trzeba mieć następujące rzeczy: puszkę botaniczną lub tekę z papierem i bibułą, małą łopatkę żelazną, mocny nóż, lupę, dwie igiełki, pin­

cet i niektóre inne. Puszka botaniczna by­

wa zwykle zrobiona z białej blachy, na kształt spłaszczonego trochę walca,—długość powinna wynosić do 20 cali; najednej stronie znajduje się otwór zamykany przykrywką, długość jego powinna być tylko o kilka cali mniejszą od długości puszki, a to dla tego, żeby wkładanych roślin nie potrzeba było bardzo zginać lub przełamywać. Na koń­

cach puszki są uszka, do których przyczepia się pasek przeznaczony do zawieszenia pu­

szki na ramieniu. D la trwałości puszka zwy­

kle bywa pomalowana na kolor jasno-zielo- ny i jasny kolor jest tu niezbędny, mniej bo­

wiem pochłania promieni słonecznych i pu­

szka nie tak mocno się rozgrzewa. Dla wia­

domości czytelników dodam, że puszkę taką można dostać w każdym większym sklepie wyrobów blaszanych w cenie 1 i pół do 2 rs.

Zebrane rośliny należy układać w puszce tak, aby się nie tarły jed na o drugą, a zatem dosyć ścisłe, a przytem w ten sposób, żeby wszystkie korzonkami były zwrócone w je ­ dne stronę, a kwiatami w przeciwną.

Jeżeli grozi niebezpieczeństwo, że podczas większego upału rośliny zebrane zawiędną w puszce, to można po części zapobiedz te­

mu, włożywszy do niej kawałek zmoczonej gąbki. Może być zalecona także następują­

ca, zdaje się nic nieznacząca ostrożność: pod­

czas dnia gorącego staraj my się nosić puszkę

na stronie zacienionej przez nasze ciało, przeciwnej tej, z której padają promienie słoneczne, a w miarę zmiany kierunku dro­

gi zmieniajmy odpowiednio położenie puszki.

Przy układaniu w puszce roślin z wąsami, kolcami lub cierniami, najlepiej je obwijać w oddzielne arkusze papieru; to samo można powiedzieć o roślinach wodnych, jako też innych wątłych lub drobnych.

Zamiast opisanej wyżej puszki, używają niektórzy na ekskursyj ach teki, składającej się z dwu arkuszy grubej tektury, format których powinien być cokolwiek większy od formatu zielnika; między niemi kładzie się kilka paczek bibuły; na zewnętrznej stronic okładek tekturowych znajdują się przymo­

cowane odpowiednio rzemyki ze sprzączka­

mi, przeznaczone do ściskania zawartej we­

wnątrz bibuły. Rośliny oczyszczono od zie­

mi i pyłu wkładają się między bibułę i ści­

skają zapomocą rzemyków. Taka teka ma tę wyższość nad puszką, że zebrane rośliny można odrazu odpowiednio ułożyć; rośliny wijące się, cierniste i t. p., które w puszce pączą się wzajemnie lub zawinięte oddziel­

nie w papier zajmują dużo miejsca, w te­

ce noszą się wygodniej; takie rośliny, ja k Geranium, Rosa i inne również w tece prze­

chowują się lepiej, ponieważ tutaj im nie opadają płatki korony, ja k to ma zwykle miejsce w puszce. Z drugiej znów strony do teki nie należy kłaść jednocześnie z in- nemi, roślin wodnych i mocno soczystych, ponieważ te udzielają swojej wilgoci innym i przy matem stosunkowo ciśnieniu marszczą się.

Teka niewygodna jest do dalszych ekskur­

syj, albowiem wpływ ciepła słonecznego działa silniej na te części roślin, które znaj­

dują się bliżej brzegów teki i rośliny schną nierównomiernie. W razie deszczu teka wy­

kazuje także swoje ujemne strony.

Łopatka botaniczna bywa rozmaitego kształtu, najdogodniejszą jest mająca formę płaskiej łyżki z ostremi brzegami, przymo­

cowanej do dość długiej, mocnej rękojeści;

długość łopatki wraz z rękojeścią powinna

wynosić przynajmniej jednę stopę. Bywają

także łopatki w kształcie szufelki, używanej

do nasypywama mąki, z krótką rączką, ale

pierwsza forma ma chociażby tę wyższość,

żc dla wydobycia rośliny z twardego grun­

(4)

228

WSZECHŚWIAT.

tu trzeba użyć mniej siły, niż przy rączce krótkiej. Taka lub inna łopatka służy do wydobycia z gruntu rośliny z korzeniem, do odkopania cebulki lub bulwy, kształt któ­

rych często jest charakterystyczny. Łopatkę z długą rączką można nabyć w większym sklepie wyrobów żelaznych w cenie 40 — 60 kop.,—zresztą bez łopatki możemy się zu­

pełnie obejść, posiadając laskę z ostrem Że­

laznem okuciem i mocny duży nóż, który zarazem służy do ścinania większych lub drzewiastych roślin.

W celu wydobycia roślin wodnych, rosną­

cych daleko od brzegu lub na takiej głębo­

kości, że ich nie możemy dostać laską, może służyć prosty instrumencik w kształcie ko­

twicy, zrobiony choćby z grubego drutu, z dwoma lub trzema zagiętemi ramionami i pierścieniem, do którego przywiązuje się długi i mocny sznurek. Zarzucając taką kotwicę do wody, po kilku próbach można ostatecznie wydobyć żądaną roślinę.

Lupa czyli szkło powiększające, umieszczo­

ne w oprawie rogowej lub mosiężnój, służy do bliższego rozpatrywania drobnych części rośliny. Lupa botaniczna może składać się z jednej lub dwu soczewek (najlepiej pła- sko-wypukłych) i

j j o

winna powiększać

4 — 1 0

razy; dobrą lupę można nabyć u każdego optyka za 1 — 2 rubli. Do rospatrywania i preparowania t. j. odłączania jednych od drugich delikatnych i drobnych części np.

małego kwiatka, niezbędny j est pincet czyli szczypczyki z cienkiemi i dobrze schodzące- mi się końcami, a także para igieł osadzo­

nych w rączkach. Pincet i igły najlepiej no­

sić w osobnem pudełku, w którem można umieścić także, na wypadek potrzeby, miar­

kę (metr), kilka szpilek, zwyczajnych igieł i trochę mocnych nici.

Nakoniec, wychodząc na ekskursyją, nale­

ży zaopatrzyć się w kilkadziesiąt czystych kartek papieru (np.

2

c X l

‘/ 2

cala); pośrodku każdej robimy dwa równoległe nacięcia w odległości pół cala, a to w tym celu aby można było łatwo i prędko nasunąć kartkę na łodygę rośliny. Na podobnej kartce za­

pisujemy nazwę rośliny, jeżeli ta nam wia­

doma, albo jeżeli określamy ją zaraz na miejscu; dalej piszemy miejscowość, notuje­

my naturę gruntu i warunki zewnętrzne (las, step, bagnisko, pole uprawne, łąka, brzeg

rzeki, jeziora, stawu i t.

p. —

miejscowość wzniesiona czy nie); zapisujemy dokładnie wygląd (habitus) rośliny, wielkość, kolor kwiatów, nakoniec datę (dzień i rok). Mo­

żna na kartce napisać tylko numer porząd­

kowy, a w osobnej książeczce pod tym sa­

mym numerem zanotować szczegółowo wszy­

stkie wyż wzmiankowane okoliczności.

K artki papierowe dla wygody można na­

wlec na nitkę i przywiązać do puszki, aby w każdej chwili mieć je pod ręką. Jeżeli mamy zamiar oznaczać rośliny zaraz na miejscu ich znalezienia, to oczywiście trze­

ba mieć z sobą na ekskursyi jeden z podrę­

czników. Chociaż podobny sposób postępo­

wania ma wiele dobrych stron, ale połączo­

ny je s t z pewnemi trudnościami i zajmuje wiele czasu.

Z b i e r a n i e r o ś l i n j a w n o k w i a t o - w y c h . Zaopatrzeni w wyżej opisane przy­

rządy pomocnicze, możemy przedsiębrać sy­

stematyczne ekskursyje, t. j. każdą miejsco­

wość naszej okolicy odwiedzać przynajmniej raz na 2 — 3 tygodni, albowiem po upływie tego czasu, a latem nawet i prędzej, każdą razą znajdziemy tam inne rośliny okryte kwiatem. Takie powtarzane wycieczki do jednej i tejże samej miejscowości często by­

wają konieczne, aby otrzymać dojrzale owo­

ce (i nasiona) roślin, któreśmy już pierwej zebrali z kwiatami, albowiem w mniejszości tylko wypadków możemy na danej roślinie znaleść jednocześnie i kwiaty i dojrzałe owo­

ce. Za zasadę przyjąć sobie należy, że na ekskursyi nie ominiemy żadnej rośliny kwi­

tnącej w tćj myśli, że ją znamy, lub, że bę­

dzie jeszcze dość czasu do jej poznania; po­

stępując przeciwnie, często potem mamy sobie do wyrzucenia, żeśmy nie zebrali naj-

j

zwyczajniejszych roślin, liczne bowiem ich gatunki przekwitają bardzo prędko.

P rzy zbieraniu nie można ograniczać się tylko wierzchołkowemi częściami rośliny, lecz należy ją brać z korzeniem i dolneini liśćmi,'—w przeciwnym razie często później nie możemy oznaczyć gatunku, albowiem dla wielu z nich ważną cechę stanowi kształt korzenia albo forma liści, które albo tylko

! przy korzeniu różnią się od innych (np.

u Campanula rotundifolia), albo też stopnio­

wo ku wierzchołkowi łodygi zmieniają swój

i wygląd (np. u Cochlearia Armoracia).

(5)

N r 15.

WSZECHŚWIAT.

229 Jeżeli roślina nie mieści się w naszej pusz­

ce, to w takim razie przełamujemy ją raz lub dwa, albo też bierzemy tylko część wierzchołkową, (z kwiatami) i korzeniową z najniższemi liśćmi, a środkową odrzucamy, jeżeli ta ostatnia nie przedstawia żadnych cech wybitnych. Wogóle więc należy zwra­

cać uwagę na zupełność oddzielnych części rośliny, — czasem brakuje jakiegoś organu i gatunek nie może być dokładnie oznaczo­

ny. Co się tyczy drzew i krzewów, to dość uciąć po jednej lub dwie gałązki, aby tylko te dawały dobre pojęcie o całości; do gałązki pożytecznie jest dołączyć podłużne i po-1 przeczne przecięcie i kawałek kory, wzięte z grubszej gałęzi; zdarza się, że młode liście drzew różnią się od starszych, należy wtedy zachować jedne i drugie. Zbierając rośliny pasorzytne dołączamy do nich i te, na któ­

rych żyją, a przy roślinach wijących się nie pomijamy i tych, około których obwijają się. Wszystkie zbierane rośliny przed wło­

żeniem do puszki powinny być oczyszczone z pyłu, owadów, ich jajeczek i gąsienic; ro­

śliny z liśćmi pomarszczonemi lub objedzo- nemi przez owady lepiej pozostawić w spo­

koju a poszukać okazów zdrowych i całych.

W ogóle nie należy zadawalniać się pierw­

szym spotkanym okazem, ale trzeba uważnie obejrzeć miejsce, czy nie znajdzie się w po­

bliżu lepszy egzemplarz. Początkujący flo- rysta zwykle stara się zebrać jaknaj więcej egzemplarzy tej samej rośliny, tymczasem jeden albo dwa dobre okazy wystarczą zu­

pełnie do oznaczenia i zasuszenia. Regułę te w szczególności ściśle stosować należy do roślin rzadkich, które wskutek podobnego barbarzyńskiego traktowania często bywają zupełnie wyniszczane w pewnój miejscowo­

ści. Jeżeli roślinę mamy zachować wraz z korzeniem, to przed włożeniem do puszki otrząsamy z niego ziemię, ale bardzo ostro­

żnie, aby nie popsuć kwiatów; mając w po­

bliżu wodę, nie zaszkodzi wypłókać korze­

nie i potem obsuszyć bibułą. Rośliny zasu­

szone z resztkami ziemi prędko tracą kolor i pokrywają się pleśnią.

Pozostaje jeszcze dodać kilka szczegóło­

wych uwag co do zbierania roślin jaw no­

kwiatowych.

Jeżeli drzewo lub krzewina kwitnie przed rozwinięciem się liści, to naprzód bierzemy j

gałązkę z kwiatami, a drzewo lub krzak oznaczamy w jakikolwiek sposób, aby po pewnym czasie zaopatrzyć się w gałązkę z liśćmi z tego samego egzemplarza.

W iele roślin, szczególniej drzew (np. le­

szczyna i inne), należy do rzędu oddzielno- kwiatowych (jedno-domowych, Monoecia) t. j. takich, które mają kwiaty pręcikowe oddzielone od słupkowych, ale umieszczone na jednym i tymże samym egzemplarzu ro­

śliny;

7

. takich roślin należy wziąć gałązkę z jednemi i drugiemi kwiatami. Inne znów rośliny (np. wierzba, topola) są rozdzielno- kwiatowe (dwudomowe), t. j. ich kwiaty prę­

cikowe znajdują się na jednym ogzempla- rzu, a słupkowe na drugim;—i z takich roślin oczywiście trzeba brać po dwa okazy.

Większość roślin przedstawia większe lub mniejsze różnice stosownie do tego, czy ro­

sną na gruncie suchym czy wilgotnym, na równinie czy na wyniosłości, na miejscu otwartem czy w cieniu. Naprzykład pospo­

lity wszędzie Rdest ptasi (Polygonum avicu- lare) na gruncie suchym, na zapuszczonych drożynach, ma łodygę niską, ścielącą się prawie, okrytą listkami drobnemi i wąskie- mi; w ogrodach zaś na ziemi pulchnej, do­

sięga długości dwu łokci i posiada liście szerokie i znacznie większe. Otóż każdy florysta powinien się starać mieć w swym zielniku okazy rośliny, które wyrosły przy różnych warunkach i zwracać szczególną uwagę na wpływ tych warunków.

(Dole. ?iast.)

P O R Z E C Z E K O N G O

p r z e z

Ora Nadmorskiego.

III.

N ow sze podróże nad dolnym Kongiem i c z y n ­ ności M iędzynarodow ego S to w a rz y sze n ia

w B ru k selli.

W pierwszój części opisaliśmy dawniejsze

odkrycia nad dolnym Kongiem, w drugiej

odkrycie Konga, w niniejszej zestawimy

(6)

230

w s z e c h ś w i a t

. Nr 15.

nowsze badania nad wybrzeżem począwszy od rzeki Ogowe aż do Loandy, bo cale to wybrzeże należy właściwie do po rzeczą K on­

towego.

Ir* “

Wiemy z poprzednich części, że cały ob­

szar Afryki, przez który przepływa Kongo, był przed Stanleyem nieznany, z wyjątkiem dolnej części tej rzeki, ale i tu znano tylko wąski pas nad samem Kongiem, reszta wy­

brzeża ałbo wcale nie była zbadana, albo bardzo niedokładnie, bo chociaż na południe od ujścia Konga Portugalczycy liczne mieli osady kupieckie, osady te jednak w tak za­

niedbanym były stanie, żc handlowi małe tylko, a nauce żadnych nie przynosiły ko­

rzyści. Podczas gdy Liyingstone a później Cameron starali się wtargnąć do owej terra incognita ze wschodu, wysłało Niemieckie Stowarzyszenie Afrykańskie w roku 1873 wyprawę, która miała z zachodu zbadać ja k daleko się uda porzecze kongowe. Dowodz­

eń wyprawy był Paw eł Giissfeldt, członkami oficer von H attorf, D r von Falkenstein, L in­

dner, Soyaux, Pechueł-Loesche i m ajor von Mechow. W ypraw a niemiecka nie zapuści­

ła się daleko od brzegów, nie porobiła ża­

dnych wielkich odkryć, ale za to zbadała systematycznie na wpół znane, lecz niedokła­

dnie opisane okolice. Główną stacyjąjej było Tschintschotacho (Czynczoczo).

Z nieznanych prawie rzek zbadała wypra­

wa naprzód Kuilu, gdzie dziś Francuzi poza­

kładali stacyje, z lewej strony wpada do niego Mpile, z prawej Nanga, nad ostatnim dopływem rozciągają się wielkie moczary porosłe papyrusem. W pewnej odległości od ujścia przerzyna się Kuilu tak samo ja k Kongo przez góry; góry nad K uilu i Kon­

giem tworzą jednę całość, wyprawa nadała jćj nazwę zachodnio-afrykańskich Gór Łup­

kowych, dla skały, z której się składają.

W Górach Łupkowych przechodzi K uilu przez sześć wodospadów, gdzie prąd jego jest tak gwałtowny, iż huczenie wód jego słychać o mil kilka ja k szum orkanu. Na je- dnem miejscu podziwiali podróżnicy kanał, który on sobie wyżłobił przez tw ardą skałę, w długości 800 — 1 000 kroków, 50 kroków szeroki, a 30 metrów głęboki; prostopadle ściany kanału robią wrażenie, jakgdyby by­

ły wyciosane najlepszemi narzędziami no­

wożytnej techniki inżynierskiej. Szerokość

rzeki wynosi w nizinie 300 — 800 kroków, w górach znacznie się zwęża, ale i w nizinie j est ona dla żeglugi niezdatną, bo pełno w niej nasypów piaszczystych; tylko łodziami mo­

żna pływać aż do wodospadów, tam ustaje wszelka komunikacyja. Okoliczność ta obja­

śnia wielkie osamotnienie okolicy nad rzeką;

osady krajowców leżą daleko od niej. P a ­ rowce nie mogą nawet do samego ujścia rze­

ki dojechać, nie pozwalają na to mielizny piaszczyste i łamanie się bałwanów morskich o bystry prąd rzeki. Rzecz zatem ciekawa, czy się uda plan Brazzy, który założył sieć stacyj francuskich nad rzeką Kuilu, aby i tą drogą sprowadzać towary z porzeczy rzek Ogowa i Konga.

O o

Pomiędzy K uilu i Kongiem jest kilka po­

mniejszych rzeczek, ale tylko dwie z nich Locma i Tschiloango mają dostateczną ilość wody, inne wysychają zwykle podczas su­

szy. Co się tyczy żeglugi, jest Tschilo­

ango przystępniejszym dla miałkich parow­

ców, niż Kuilu, dlatego w ostatnim czasie powstało tam ilużo osad kupieckich. Górna część rzeki niezupełnie jeszcze znana.

Niemiecka wyprawa do Loango zaprze­

stała swych badań w roku 1876, ale w tym samym czasie podjęli dzieło jej inni podró­

żnicy z lepszera powodzeniem. W Lutym 1875. r. wysłało Niemieckie Towarzystwo Afrykańskie inną wyprawę do Cassange, na południe od ujścia Konga. Z członków wy­

praw y tylko jedyny D r Pogge zdołał zapu­

ścić się w głąb kraju i porobił ważne odkry­

cia w nieznanych dotąd okolicach, inni po­

zostali na wybrzeżu, lub wrócili do domu.

Pogge popłynął naprzód w górę rzeki Ku- anzy, a następnie przeszedł dopływy Kon­

ga: Kuango, Kikumbo, Losa, Luagi, Kas- sai i Lulua, w Grudniu 1875 roku stanął w Mussumba (Quinzimena), stolicy króla M uata Jamvo. Ciekawy jest opis przyjęcia, jakiego doznał w Mussumbie. „Skoro wy­

szedłem z mego szałasu, pisze on, otoczyła mnie wielka ciżba czarnych, która zwiększa­

ła się ja k lawina, tak, iż w końcu postępo­

wało za mną około 1000 ludzi, nim dosze­

dłem do obozu Muaty Jamvy, który od mo­

jego tylko o 10 minut był oddalony.

Skoro otworzyłem proste drzwi wiodące

do obozu, wyszedł naprzeciw mnie szybkim

krokiem pojedynczy murzyn, za nim wielka

(7)

N r 15. w s z e c h ś w i a t. 23 1

liczba kobiet wypadła z krzykiem i hałasem ja k zgraja psów z zamknięcia, następnie uka­

zał się sam monarcha niesiony w lektyce w postawie siedzącej. Za królem postępo­

wało czterech muzykantów, z których dwaj pierwsi grali na jakimś instrumencie o stru­

nach, dwaj następni bili w bębny.

W środku placu zatrzymał się pochód, a adjutant królewski zaprowadził mnie przed monarchę, który z zadowoloną i uśmie­

chniętą miną podał mi rękę. Po pierwszein przywitaniu kazał mnie Muata Jamvo po­

prosić, żebym zdjął kapelusz, nie mogłem zrazu zrozumieć, o co chodzi, bo moi ludzie wcale, a tłumacz bardzo niedokładnie znali język krajowców, dopiero adjutant objaJ śnił mi na migi życzenie Muaty Jamvy.

Zdjąłem więc kapelusz, a murzyni na widok mój gołej głowy podnieśli okrzyk radości, sam Muata Jamvo śmiał się i zdawał się ro­

bić uwagi co do mych włosów, podczas gdy jego otoczenie klaskało w dłonie i gwizdało na palcach. Następnie prosił mnie, żebym otworzył parasol, a potem kazał mi powie­

dzieć, że mnie dziś jeszcze odwiedzi. Cała Mussumba nie posiadała się z radości, wszy­

scy honorowali mnie ja k cesarza.44

Otton Schiitt udał się w roku 1877 w te same okolice, w których był Pogge. Pierw- szą jego czynnością było zdjęcie detalicznej karty Kuanzy, później nie obrał sobie drogi południowej do państwa Muaty Jamvy, lecz zwrócił się na północ. W państwie Banga- la napadli go dzicy, zrabowali i zmusili do powrotu. Schiitt obrał teraz kierunek wscho­

dni przez państwo Kimbundo aż do króle-

j

stwa Luba, ale i tu nie pozwolili mu kra- I jowcy na dalszy pochód, nie pozostało więc

nic innego ja k wrócić do kolonij portugal­

skich. Obszar, który zbadał i opisał Schiitt wynosi 2 000 mil gieograficznych, płynie prze-

j

zeń 10 większych rzek, które zdążają pra­

wdopodobnie do Konga.

Ponieważ Muata Jamvo tak gościnnie przy­

ją ł Poggego,postanowiło Towarzystwo Afry­

kańskie w Berlinie wysłać do niego drugie poselstwo, aby zawiązać z nim stosunki i uzyskać pomoc w badaniu południowej części porzecza Kongo wego. Misyi tej pod­

ją ł się D r Buchner, który miał zarazem za­

wieść podarunki cesarza niemieckiego dla Muaty Jamvy. W Grudniu 1879 r. stanął on

też szczęśliwie w Mussumbie; Muata Jamvo ucieszył się z podarunków, ale tak w nich zagustował, że nie pozwolił Buchnerowi od­

jechać, żądając coraz nowych. Przez całe pół roku musiał podróżnik niemiecki bawić na dworze Muaty, zużytkował on ten czas badając okolice. W końcu wydostał się prze­

mocą z Mussumby i próbował trzy razy po­

sunąć się w kierunku północnym do Konga, ale zaczepki murzynów i dezertaeyja wła­

snych ludzi zmusiły go do powrotu nad wy­

brzeże. W racając do Europy miał Buchner jeszcze i to nieszczęście, że okręt angielski, który wiózł zbiory jego rozbił się w cieśni­

nie la Manche.

Ten sam Pogge, który zwiedził rezyden- cyją M uaty Jamvy wybrał się w jesieni 1880 r. powtórnie nad Kongo, aby w towarzystwie Wissmana być naprzód u Muaty, a potem dal­

sze robić ekskursyje, ale w Malange spotka­

li Buchnera, który ich ostrzegł przed Muatą, zmienili więc plan, idąc ku północy przez państwo Kioke i dotarli aż do rzeki Kassai, którego dolna część nazywa się prawdopo­

dobnie Ikelemba i wpada do Konga. Nad Kassai spotkali naczelnika szczepu Baszy- lange nazwiskiem Dżingenge, który ich za­

brał do swej rezydencyi nad rzeką Lulua.

' P°gge rozstał się tu z towarzyszem i udał się do drugiego naczelnika tego samego

b O o r> £5

| szczepu, Mukenge, z taką samą przyjęty go-

| ścinnością. Po czterotygodniowym pobycie I zaprowadził Mukenge podróżników do je ­

ziora Munkamba, o którem niosło poda­

nie, że jest tak wielkiem, iż ptak nie zdoła go przelecieć, tymczasem okazało się ono bardzo małem, bo w pięciu godzinach obeszli je podróżnicy.

Pożegnawszy się z gościnnymi naczelnika­

mi Baszylangów, posuwali się Pogge iW iss- mann coraz dalej na wschód. Szczepy tam­

tejsze nie widziały dotąd Europejczyków, przyglądały im się więc ze zdziwieniem, nie- znanemi im też były woły, które dźwigały bagaże wyprawy. Jeden z tych szczepów, który mieszka na wschód od rzeki Lubi, na­

zwiskiem Bassonge, trudni się wysoko roz­

winiętym przemysłem i wyróżnia się od in­

nych murzynów silną i piękną budową ciała.

W Kwietniu 1884 r. stanęli podróżnicy

w znanem nam Nyangwe nad Lualabą; stąd

(8)

poszedł Wissmann w dotychczasowym kie­

runku ku brzegom wschodnim, a Pogge zwrócił się na zachód, aby inną drogą do­

stać się z powrotem na wybrzeże zachodnie.

Nieustraszony ten podróżnik stanął rzeczy­

wiście w Loandzie, ałe tu, kiedy ju ż miał siadać na okręt, który miał go zawieść do Europy, zapadł na chorobę płuc i um arł 17-go Marca 1884 r.

Ze stolicy królestwa Kongo, St. Salvador, robił w roku 1880 misyjonarz angielski Comber mniejsze wycieczki i zbadał kilka rzek pobocznych Konga, ja k Kwilo, Luwu i Mpozo, poznał też wodospad rzeki Briże, czyli Ambrizette, która wpada do oceanu Atlantyckiego na południe od ujścia Konga.

Comber nazwał go wodospadem A rthingto- na. Rzeka Briże rzuca się tu z wysokości 400 stóp, ale nie spada od razu w dół, lecz łamie się po kilku progach; widok spadającej wo­

dy ma być wspaniałym.

Rok 1876 stanowi epokę w badaniach po- rzeczakongowego, wówczas Stanley znajdo­

wał się jeszcze w środku Afryki i nikt nie wiedział na pewno, że LualabaiK ongo two­

rzą jednę całość, ale w stolicy Belgii zawią­

zało się towarzystwo, które rozstrzelonym badaniom pojedynczych podróżników miało nadać jednolity system, a które dziś jest ju ż na najlepszej drodze do utworzenia z porze- cza kongowego, wielkiego, ucywilizowanego państwa. We W rześniu pomienionego roku zwołał król belgijski, Leopold II, reprezen­

tantów wszystkich towarzystw gieograficz­

nych, znanych podróżników po Afryce i wy­

bitnych gieografów do Brukselli, aby się z nimi naradzić, jakiem i środkami najłatwiej możnaby zbadać środek Afryki, ucywilizo­

wać jego mieszkańców, a osobliwie znieść liandel niewolnikami.

Około 40 uczestników z Belgii, Francyi, Anglii, Niemiec, W ioch, Austryi i Rosyi stawiło się na to wezwanie, rezultatem trzy­

dniowej konferencyi było utworzenie Mię­

dzynarodowego Stowarzyszenia badania Afryki, które ma się składać z prezesów wszystkich tych towarzystw gieograficznych, które były reprezentowane na konferencyi brukselskiej, albo przystąpią do jej progra­

mu. AY poszczególnych krajach miały się utworzyć Komitety Narodowe, z których każdy miał wybierać po dwu członków do

232 N r 15.

Stowarzyszenia Międzynarodowego, oprócz tego służy prezesowi tego Stowarzyszenia prawo mianowania poza komitetami rzeczy­

wistych lub honorowych członków. Z łona Międzynarodowego Stowarzyszenia wybiera się komitet wykonawczy, który zawiaduje środkami pieniężnemi, jakie zostaną powie­

rzone Stowarzyszeniu i kieruje badaniami w Afryce; składa on się z każdorazowego prezesa Stowarzyszenia i trzech lub czterech wybranych członków. Na prezesa wybrano króla Leopolda, który dotąd jest głównym kierownikiem i protektorem Stowarzyszenia Międzynarodowego.

Zaraz na pierwszem posiedzeniu zastana­

wiała się koiiferencyja brukselska nadprak- tyczniejszem uorganizowaniem podróży po Afryce i przyszła do przekonania, że j est koniecznem utworzenie na różnych punktach Afryki środkowej stacyj, któreby były schro­

niskami podróżnych (stations hospitalieres).

Stacyj e takie miały rosciągać się od oceanu Indyjskiego do Tanganyiki, apotemiśćmniej więcej w kierunku, w którym Cameron przeszedł Afrykę; od czasu jednakże, ja k Stanley skonstatował bieg Lualaby-Konga, postanowiono nad tą rzeką budować schro­

niska.

Początkowo nie sprzyjało szczęście Sto­

warzyszeniu Międzynarodowemu, mimo zna­

cznych zasobów pieniężnych nie udała mu się żadna wyprawa, ani ze wschodu, ani z zachodu. Próbowano użyć do transportu wołów, ale te padały pod ukłuciem jadow i­

tej muchy tsetse, która zabija wszelkie by­

dło rogate w środkowej Afryce, następnie sprowadzono słonie z Indyj, ale i te nie wy­

trzymały klimatu równikowego. Dopiero gdy w roku 1879 udało się Stowarzyszeniu zaangażować Stanleya, weszły badania nad Kongiem na praktyczniejsze tory.

Stanley udał się naprzód do Zanzibaru i tam werbował ludzi, po części tych samych, którzy mu towarzyszyli na poprzednich wy­

prawach i udał się z nimi około przylądka Dobrej Nadziei na wybrzeże Konga. K rok ten był koniecznym, bo dla braku zdatnych ludzi nie udawały się głównie wyprawy na zachodniem wybrzeżu, gdyż murzyni tamtejsi tak są leniwi, a przytem i bojaźliwi, że po kilku dniach podróży uciekają i zostawiają wyprawę w jaknaj większem niebezpieczeń­

W SZECHŚWIAT.

(9)

N r 15.

WSZECHŚWIAT.

233 stwie. M ajor pruski von Mechow, który

towarzyszył wyprawie niemieckiej, chciał zahartować murzynów do wypraw, ćwicząc ich na sposób wojskowy, ale i tem niczego nie dokazał. W Sierpniu opuścił Stanley z 8 europejczykami i 60 murzynami Bananę nad dolnym Kongiem i założył pierwszą sta- cyją Vivi w pobliżu wodospadów Yellala.

Jego celem było wzdłuż spławnej części Konga pozakładać osady kupieckie, któreby pośredniczyły w handlu z środkową Afryką, aby zaś dostać się do spławnćj części, trzeba było obok wodospadów utorować drogę.

Dwie dalsze stacyjelsandschilaiM anjanga powstały w roku 1880, w następnym zaś do­

tarł Stanley aż do Bagnisk Stanleya, gdzie przed nim stanął Brazza idąc od Ogowe i za­

łożył stacyja francuską Brazzaville. W tym też roku przeniesiono składany parowiec L ’en Avant do bagnisk Stanleya, skąd swo­

bodnie może kursować po Kongu. W dogo­

dnej i zdrowej podług Stanleya okolicy, za­

łożono stacyj ą Leopoldville w roku 1882.

Stanley zwiedził podczas zakładania stacyi kilka rzek pobocznych i jezioro, które iden­

tyfikuje z jeziorem Aquilonda znanem wsta- rożytności. Po krótkim pobycie w Europie, widzimy Stanleya w końcu roku 1882 zno­

wu nad Kongiem, niezmordowana jego pra­

ca miała jeszcze i tę pobudkę, że współza­

wodnik jego Brazza powziął plan pozakła­

dać francuskie stacyj e nad Kongiem i cały handel w nich skoncentrować. Obecnie1) ba­

wi Stanley w Europie, żeby praw swoich i Stowarzyszenia Międzynarodowego bronić przed konferencyją lcongową obradującą w Berlinie, ale po jej ukończeniu ma zamiar wrócić znowu nad Kontro. O

O stanowisku, jakie zajęło Międzynarodo­

we Stowarzyszenie nad Kongiem, na mocy międzynarodowych traktatów i jakie pra­

wnie zaj mie po ukończeniu konferencyi ber­

lińskiej, pomówimy w późniejszej części, tu wspomnimy tylko, że z wielkich państw Niemcy jedynie w ścisłych pozostały z niem stosunkach, A nglija wkrótce odłączyła się, zawiązawszy u siebie Towarzystwo „Afri- can Exploration Fund,“ które rozwinęło

j

niezależną od Stowarzyszenia działalność.

') A u to r p isa ł w p o czą tk u roku b ie ż ą c e g o .

Również i Francyja zwolniła swe związki, a główny jej podróżnik po zachodniej A fry­

ce, Brazza, wchodził nawet często w kolizyje z Stowarzyszeniem i wysłańcem tegoż Stan- leyem. O odkryciach i czynnościach Brazzy pomówimy w następnym rozdziale.

O WYBUCHACH

W KOPALNIACH WĘGLA

sk r e ślił

H . K o n d r a t o w i c z .

Inż. górn iczy.

(D a lsz y c ią g ).

Co się tyczy następstw, jakie za sobą spro- wadzają wybuchy, jeżeli takowe, niezważa- jąc na wszelkie środki ostrożności w kopal­

niach się zdarzą, to bywają one bardzo roz­

maite, stosownie do okoliczności, przy któ­

rych wybuch nastąpił. Jeżeli ilość gazu bło­

tnego była niewielką i przytem jeżeli gaz nie był zmięszany z powietrzem, a tylko tworzył cienką warstwę w górnej części cho­

dnika i jeżeli niebyło żadnego silniejszego wstrząśnienia, któreby raptowne zmieszanie się gazów spowodować mogło, wypadek przyjmie charakter zupełnie miejscowy. Na­

stąpi palenie się gazu, to jest łączenie się jego z tlenem powietrza, które będzie się odbywać stopniowo i powoli, bez żadnych nadzwyczajnych objawów. Płomień będzie się trzymał przeważnie górnej części chodni­

ka, przyczem ramy drewniane, jeżeli chod­

nik był niemi umocowany, mogą się zapa­

lić, a jeżeli wypadek zdarzył się w bliskości miejsca, w którem pokład jest obnażony, to obnażona część pokładu pokrywa się czasa­

mi masą ognistych języków, które zapalenie się samego pokładu spowodować mogą.

W każdym jednak razie wypadek ograniczy się do pewnej, stosunkowo bardzo niezna­

cznej przestrzeni. Zupełnie co innego na­

stępuje, gdy gaz błotny, zmięszany w zna­

czniejszej ilości, utworzy z powietrzem mię-

(10)

234

w s z e c h ś w i a t

. Nr 15.

szaninę wybuchającą. W tedy zapala się on w jednej chwili w całej swojej masie, a po­

nieważ wskutek palenia się, temperatura mię- szaniny w jednej chwili ogromnie podwyż­

szoną zostanie, gazy gwałtownie rozszerzać się będą, starając się zająć objętość wielo­

kroć od pierwotnej większą. Następstwem zaś takiego ich rozszerzenia będzie gwałto­

wny pęd palących się gazów, prawdziwy podziemny uragan, ze strasznym towarzy­

szącym mu hukiem i masą pyłu węglowego, który pęd wiatru podnosi, podsycając tym sposobem płomień. Lecz nie na tem jeszcze koniec, bo wskutek gwałtownego rozszerzenia się gazów, następuje zaraz ogromne zniżenie tem peratury, tworzące do pewnego stopnia w miejscu pierwotnego wybuchu próżnię, która sprowadza drugi uragan, podobny do pierwotnego, lecz słabszy i działający w kie­

runku przeciwnym; ten znowu spowoduje trzeci i t. d., póki równowaga w ciśnieniu ga­

zów nie zostanie przywróconą. Siła, jak ą wtedy pęd gazów nabywa, jest dostateczną, aby wszystko co spotka na swej drodze zni-

j

szczyć; ludzie bywają odrzucani i o ściany chodników rozbijani, często oślepieni lub

j

zupełnie zgnieceni; ramy drewniane, jakiemi chodniki są zwykle umocowane, z miejsc swoich powyrywane; drzwi służące do na­

dania właściwego kierunku powietrzu przy­

pływającemu do kopalni powywracane; wa­

gony porozbijane; a czasami pęd gazów do tego stopnia wielką siłę posiada, że tysiące centnarów węgla z sobą porywa, a pył wę­

glowy do szybu o setki metrów od miejsca wybuchu odległego unosi i przez całą głębo­

kość szybu na powierzchnię ziemi wyrzuca.

Zdarza się, że uragan dostawszy się na po­

wierzchnię ziemi, rozwala umocowania do bloków, zrywa dach, odrzuca maszyny i t. p.

Naturalnie, że przy takich wybuchach, gale- ryje pozbawione podtrzymujących je ram rozwalać się muszą, a ludzie, którzy od sa­

mego wybuchu ocaleli, w tych zawałach gi­

ną. Oprócz tego, po wybuchu cała atmosfe­

ra kopalni staje się niezdatną do oddycha­

nia, ci więc znowu, którzy ocaleni zostali od wybuchu i obwałów, giną od uduszenia się.

Nareszcie nie można się opuścić do kopalni, aby podać ratunek tym, którzy dziwnym zbiegiem okoliczności przy życiu zostali, po- meważ po pierwszym wybuchu następuje I

prawie zawsze drugi, któryby o śmierć przy­

praw ił ludzi ratunek innym niosących.

Cierpienia górników, którzy ofiarami wy­

buchów się stali, są nie do opisania. Pow ia­

dają, że nieszczęśliwi ci wdychają w siebie płomień i rzeczywiście spostrzeżono, że u wielu z nich wnętrze płuc bywa w najo­

kropniejszy sposób uszkodzone. Inni znowu, których płomień oszczędził, cierpią najstra­

szniejsze męki dusząc się przy oddychaniu atmosferą przepełnioną rospalonym pyłem.

Niektórzy zaś ponoszą śmierć tak gwałto­

wną, że zostają na miejscu w takich pozach, jakie przyjęli przy swej robocie. Tak np.

znajdowano trupy robotników nachylonych nad robotą jak ą wypełniali, lub też trzyma­

jących łopaty w rękach. Zjawisko takie le­

karze tłumaczą strasznem ciśnieniem atmo­

sfery na płuca, wywołującem przypływ krwi do serca, nastąpstwem którego jest nagła śmierć.

Dla przykładu przytaczamy tu kilka opisów wybuchów, jakie się w różnych czasach i miejscach zdarzyły.

We Francyi w departamencie Loary w kopalniach węgla Iioehe-la-Moliere i F ir- miny, 8 Czerwca 1817 roku miał miejsce wybuch na głębokości 80 metrów ‘). W ko-

! palniacli tych był zaprowadzony zwyczaj, że co rano przed zaczęciem robót najodwa-

| żniejszy z górników opuszczał się do szybu

i

dla wypalenia gazu, który się przez noc na chodnikach nagromadzał. Ósmego Czerwca, w chwili, gdy ów robotnik dostawszy się na dno szybu wychodził z windy, aby się udać w chodniki, nastąpił wybuch; winda, lina i cale umocowania bloków były uniesione w powietrze, robotnik, który się opuścił za­

bity, a drugi znajdujący się na powierzchni około szybu został porwanym i odrzuconym o sto metrów. Na drugi dzień, gdy robotni­

cy chcąc się przekonać czy więcej gazu już niema, opuścili do szybu lampę, nastąpił drugi wybuch, przyczem jeden z robotni­

ków, który się znajdował nad samym szy­

bem był silnie poparzony, a drugi otrzymał oparzenia słabsze, ale został kontuzyjonowa- ny przez odłamki, jakie pęd gazów z szybu wyrzucił.

’) A n n a le s d es m in e s , h u i t i e m e s ć rie , to m II, 1882 r . A c c id e n ts d e g r is o u e n F r a n c e .

(11)

N r 15.

WSZECHŚWIAT.

235 W Belgii w kopalniach Midi de Dour

niedaleko Mons, 3 Stycznia 1865 r. nastąpił wybuch z tak zwanego w o r k a g a z o w e g o (sac de grisou) Było to na głębokości 468 metrów, gaz wyrwał się z taką gwałtowno­

ścią, że dwaj robotnicy zostali przewróceni i wraz z potokiem pyłu węglowego przewle­

czeni przez całą długość chodnika aż do szy­

bu. P y ł węglowy, powstały wskutek roz- miażdżenia ściany odgraniczającej worek gazowy od chodnika, nietylko że zapełnił wszystkie sąsiednie gale ryje, ale jeszcze bez względu na znaczną głębokość, na jakiej wy­

buch miał miejsce, był wyrzucony w ogro­

mnej ilości na powierzchnię ziemi. Z tym pyłem uniesioną została i masa drobnego jakby przesianego węgla, który zawalił cho­

dnik na przestrzeni 30 metrów. Objętość tego węgla okazała sie równa 1748 hektoli- O 6 * trom. Zważywszy, że hektolitr węgla waży od 85 do 95 kilogramów, widzimy, że pęd gazów miał dostateczną siłę, aby porwać i unieść, oprócz masy pyłu, objętość którego zmierzyć było niepodobna, jeszcze 4000 cen­

tnarów węgla. Gaz wydostawszy się przez główny szyb na powierzchnię ziemi, zapalił się u rozłożonego w bliskości ogniska.

W kopalniach Agrappe (Framrie) w Bel­

gii miał miejsce straszny wybuch 17 Kwie­

tnia 1879 r., na głębokości 610 m etrów 1).

O godzinie 7 i pól rano robotnicy pracujący około ujścia szybu zobaczyli tuman wzno­

szącego się z kopalni kurzu, pośród którego dawały się widzieć i większe kawałki węgla.

W kilka sekund potem niesłychana masa gazu wychodzącego z szybu zapełniła budy­

nek i zapaliła się w izbie gdzie się znajdo­

wała maszyna. W jednej chwili nietylko cały budynek ale i przylegający do niego dziedziniec stanął w płomieniach i oczom przerażonych widzów ukazał się słup ognia wychodzący z szybu do 50-ciu metrów wy­

soki. W pierwszej chwili eksplozyi nie by­

ło, lecz gdy gwałtowność, z jak ą się gaz wy­

dzielał, cokolwiek się zmniejszyła, powie-

') D e m a n e t, C ours d ’e x p lo ita tio n d es m in e s d e lio u ille t. I, str. 54. A n n a le s d es m in e s t. X V 1879 r., str . 583.

') A n n a le s d es m in e s, to m X V , 1879 r., str. 576, C o m m issio n du g riso u . K apport de M. H aton d e la G o u p illiere . P a r y ż , lfc&O r. str. 189. ,

trze zaczęło wchodzić do kopalni i tworzyć mieszaninę wybuchającą. Dziewięć eksplo- zyj prawie w równych odstępach czasu wciągu 3 i pół godzin nastąpiło, z których ostatnia, sądząc po strasznym huku jak i się rozległ, była najsilniejszą. Maszynista i wszyscy ro­

botnicy, którzy pracowali w budynku, zosta­

li spaleni, a w samej kopalni podczas wybu­

chu znajdowało się około 200 górników.

Nieszczęśliwi ci, usłyszawszy świst wydziela­

jącego się przez główny szyb gazu, szukali schronienia w sąsiednim szybie; lecz gdy do­

szli do jego ujścia, pożar, który się rosprze- strzenił na powierzchni, nie dozwolił im wy->

dostać się na zewnątrz. Bojąc się być zadu­

szonymi przez gazy, tworzące się przy poża­

rze, 121 górników opuściło się napo wrót do kopalni i tam wszyscy zginęli. Zdaje się, że przyczyną ich śmierci była ostatnia eksplo- zyja. Reszta, która się została na swoich miejscach, ocalała. Ilość gazu, która się wte­

dy wydzieliła, była obliczoną na 500000 me­

trów sześciennych.

Przytaczamy jeszcze niektóre szczegóły najstraszniejszego wybuchu, jaki się kiedy­

kolwiek w świecie wydarzył. W ybuch ten miał miejsce w kopalniach Oaks Colliery w Yorkshire w Anglii, 12 Grudnia 1866 r., w pokładzie bardzo tłustego węgla. Przy pierwszej eksplozyi zginęło 334 górników:

inżynierowie i pozostali robotnicy w liczbie 27 opuścili się do kopalni, aby nieść ratunek towarzyszom, lecz niebawem nastąpiła d ra ­ ga eksplozyja, przy której wszyscy śmierć ponieśli. Potem było jeszcze siedmnaście eksplozyj, następujących z pewnemi prze­

stankami w ciągu sześciu dni. Górnicy z są­

siednich kopalni przybyli na ratunek, lecz opuścić się do kopalni było niepodobień­

stwem, chociaż wszystkim zdawało się, że słyszą głos wołający z kopalni o pomoc; był to prawdopodobnie jedyny człowiek, jaki zo­

stał przy życiu i któregoby ocalić było mo­

żna.

Opisane przez nas wypadki wymownie świadczą o niebezpieczeństwie, na jakie cią­

gle są narażeni górnicy, a że kopalnie węgla nierzadko teatrem podobnych okropności bywają, dowodzą niżej przytoczone cyfry, poczerpnięte z raportu p. Haton de la Gou­

pilliere, przedstawionego paryskiej komisyi,

(12)

236

W SZECHŚW IAT.

N r 15.

na który jużeśmy się kilka razy powoły­

wali J).

50 ofiar b y ło p r z y w y b u c h u w k o p a ln ia c h H ild a (N e w c a stle ), w 1839 r.

52 w W a lse n d (N e w c a s tle ) w 1821 r.

59 w R a in to n (N e w c a s tle ) w 1823 r.

59 w E d m u n d ‘s M a in (Y o r k sh ir e ) w 1862 r.

61 w N it s h ill (S z k o c y ja ) w 1851 r.

G5 w T iefb a u o k o ło W itk o w ie w M o ra w ii w 1867 r.

68 w M id d le -D u ffr e y n w 1855 r.

6 8 w sz y b ie F a ir L a d y (N e w c a s tle ) 21 S ty c z n ia 1880 r.

69 w F a tfie ld w 1718 r.

69 w D in a s (C a r d iff) 20 S ty c z n ia 1879 r.

7 0 w sz y b ie J a b in (w S a in t-E tie n n e ) w e F r a n c y i.

73 w Oaks C o liie r y (Y o r k s h ir e ) w 1847 r.

76 w B u rr a d o n (N e w c a s tle ) w 1860 r.

8 0 w B e n sh a m (N e w c a s tle ) w 1710 r.

82 w N eu-T serlohn (w W e s tfa lii) 15 S ty c z n ia 1868 rok u .

88 w

szybie Cinq-Sous

w

Monceau-les-Mines

12

Grudnia

1867

r.

9 0 w Z w ic k a u 7 G ru d n ia 1879 r.

9 0 w F e llin g -C o llie r y 2 5 M aja 1812 r.

91 w T a lk 0 ’T h 'h ill (S ta ffo r d sh ir e ) n a d r u g i d z ie ń p o str a sz n y m w y b u c h u w Oaks C o liie r y .

9 5 w H a sw e l ( N e w c a s tle ) w 1844 r.

102 w W a lse n d (N e w c a s tle ) w 1835 r.

119 w R is c a o k o ło N e w p o r t 15 L ip c a 1880 r.

126 w A g r a p p e (F r a m r ie ) 17 K w ie tn ia 1879 r.

130 w R isc a w 1860 r.

189 w s z y b ie J a b in ( S t a in t - E t i e n n e ) 4 L u te g o 1876 r.

189 w L u n d h ill (Y o r k sh ir e ) w 1857 r.

195 w S eah am (S u n d e r la n d ) 7 W r z e śn ia 18 8 0 r.

195 w H a y d o c k 7 C zer w ca 1878 r.

2 0 4 w H a r tle y w 1862 r.

207 w B la n ty r e (S z k o c y ja ) 22 P a ź d z ie r n ik a 1877 r.

2 3 5 w W o o d fil w C zerw cu 1878 r.

2 6 4 w A b e r c a n (M o n tm o u th s h ir e ) 11 W r z e ś n ia 1878 roku.

276 w B u r g k w S a k so n ii w 1869 r.

3 2 6 w P la u e n w S a k so n ii 2 S ie r p n ia 1868 r.

361 w O aks C o liie r y (Y o r k s h ir e ) 12 G ru d n ia 1866

ro k u . (d. c. n.)

Towarzystwo Ogrodniczo.

Posiedzenie dziewiąte Komisyi S ta tij Teoryi Ogro­

dnictwa i nauk przi/rodniczycli opisowych o d b y ło sig w d.

2 K w ietn ia 1885 r. o g o d z in ie 7 ej w ie c z o r e m , w lo ­ k a lu T ow . Ogr. p o d p r z e w o d n ic tw e m D r. W . S zo k a l­

sk ieg o . P o o d c z y ta n iu p r o to k ó łu p o s ie d z e n ia p o p r z e ­

•) S tr o n ic a rap ortu 187.

d n ie g o , p. A l.

M.

W e in b e r g m ó w ił o k a o lin a c h w g u ­ b e r n i W o ły ń sk ie j; w y lic z y ł sz c z e g ó ło w o m ie jsc o w o ­ śc i w k tó r y c h g lin k a p o r c e la n o w a j e s t w y d o b y w a n y w g u b . W o ły ń s k ie j, zazn a cza ją c p r z y te m fa b r y k i p o r c e la n y , n a stę p n ie z a z n a jo m ił s łu c h a c z ó w ze s k ła ­ d em c h e m ic z n y m k a o lin ó w w o ły ń sk ic h , w r e sz c ie p.

A . W . w o g ó ln y c h z a r y sa c h p r z e d s ta w ił o b sze rn o śó i g r u b o ść p o k ła d ó w k a o lin o w y c h , w y r a ż a ją c z d a n ie ż e k a o lin y w o ły ń sk ie p o w sta ły w sk u te k z w ie tr z e n ia s k a ł g r a n i t o w y c h , p o ło ż o n y c h n a fo r m a c y i S y lu - r y c z n e j. W k o ń c u p. A . W . p o k a z y w a ł c ie k a w y ok az t n r k u s u z m ie js c o w o śc i K a r k a r a ł ó w (S te p y K ir­

g is k ie ) . N a s tg p n ie D r. W . S z o k a lsk i m ó w ił o „zn a­

c z e n ia in sty n k tu ." R o sp o c z ą ł o d r o str z ą sa n ia sk ła ­ d o w y c h e le m e n tó w in sty n k tu , z w r ó c ił u w a g ę n a ró ­ ż n e r u c h y , k tó r e m ig sza ją z w y k le z in s ty n k te m . O d­

r ó ż n ił o d r u c h y c z y li r e f l e k s y (r u c h y a u to m a ty ­ c z n e ) i r u c h y r y tm ic z n e , ja k o r u c h y do p e w n e g o s to ­ p n ia św ia d o m e i z w y k le z w ią z a n e z in sty n k te m . W y r ó ż n ił Dr. S. r u c h y in sty n k to w e , ja k o n ie św ia ­ d o m e , k tó r e m o ż n a b y z p r z e c z u c ie m i p r z e w id y w a ­ n ie m p orów n ać.

S P R A W O Z D A N I A .

A l t h A l o i z y . U w a g i n a d ta r c z a m i r y b rod zaju P te r a sp is i S ca p lia sp is z w a r stw p a le o z o ic z n y c h g a li­

c y js k ie g o P o d o la . — R osp. i S p ra w o zd . W y d z. M at.

P r z y r o d . A k a d e m ii U m ie ję tn o śc i. K rak ów . T o m 11, str. 160— 187, ta b lic a 6.

A u to r p r z e d s ta w ia c a ły p r z e b ie g sp o ró w i w ą tp li­

w o ś c i c o do ta r c z r y b ic h , z a lic z a n y c h d o r o d z a i P t e ­ r a s p i s i S c a p h a s p i s , a m ia n o w ic ie c z y ta r c z e n a z w a m i te m i o zn a czo n e w r z e c z y sa m ej n a le ż a ły do o d m ie n n y c h g a tu n k ó w r y b ic h , c z y li te ż w ła ś c iw ie tw o r z y ły p o k r y c ie g r z b ie to w e j i b rzu sz n e j stro n y r y b y te g o sa m e g o ga tu n k u . AV c z e r w o n y m p ia sk o w ­ cu d e w o ń sk im z n a la z ł on p o łą c z o n e z so b ą d w ie ta r ­ c z e , z k tó r y c h je d n a o d p o w ia d a c h a r a k te r o m t a r c z y P te r a sp is, d ru g a zaś t a r c z y S ca p h a sp is. N a m o c y te g o okazu prof. A lth w n io sk u je, że p ie r w s z a z t y c h ta r c z p o k r y w a ła g r z b ie to w ą stro n g r y b y , k tó rej g ło w a od sp od u b y ła p o k r y ta ta r c z ą S ca p h a sp is. Gór­

n a ta r c z a w y s ta w a ła n ie c o z p rzod u p o za ta r c z g d o l­

n ą i w p r z e r w ie p o m ig d z y ic h p r z e d n ie m i b rzeg a m i n ie w ą tp liw ie z n a jd o w a ła sig p o p rzeczn a ggba.

A . W .

K u 1 c z v ń - s k i W ł a d y s ł a w . P r z e g lą d k r y ty c z n y p a ją k ó w z r o d z in y A tto id a e ż y ją c y c h w G a licy i. — R o sp r . i S p raw oz. w y d . M a tem .-P rzy ro d . A k a d e m ii U m ie jg tn o śc i. K raków . T o m 12, str. 136— 232, ta b . 7 i 8.

F a u n a g a lic y jsk a A tto id ó w p o ró w n y w a n a z tak ąż fa u n ą śro d k o w ej i p ó łn o c n e j E u r o p y n ic n ie przedsta-

Cytaty

Powiązane dokumenty

Spoglądając z różnych stron na przykład na boisko piłkarskie, możemy stwierdzić, że raz wydaje nam się bliżej nieokreślonym czworokątem, raz trapezem, a z lotu ptaka

Następujące przestrzenie metryczne z metryką prostej euklidesowej są spójne dla dowolnych a, b ∈ R: odcinek otwarty (a, b), odcinek domknięty [a, b], domknięty jednostronnie [a,

nierozsądnie jest ustawić się dziobem żaglówki w stronę wiatru – wtedy na pewno nie popłyniemy we właściwą stronę – ale jak pokazuje teoria (i praktyka), rozwiązaniem

W przestrzeni dyskretnej w szczególności każdy jednopunktowy podzbiór jest otwarty – dla każdego punktu możemy więc znaleźć taką kulę, że nie ma w niej punktów innych niż

Zbiór liczb niewymiernych (ze zwykłą metryką %(x, y) = |x − y|) i zbiór wszystkich.. Formalnie:

też inne parametry algorytmu, często zamiast liczby wykonywanych operacji rozważa się rozmiar pamięci, której używa dany algorytm. Wówczas mówimy o złożoności pamięciowej;

„Kwantechizm, czyli klatka na ludzi”, mimo że poświęcona jest głównie teorii względności i mechanice kwantowej, nie jest kolejnym wcieleniem standardowych opowieści o

Magdalena Fikus, ciesząc się z postępów medycyny molekularnej, martwi się wysoką, za wysoką, ich ceną, a także umacniającymi się tendencjami do modyfikacji genetycznej