• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R. 5, nr 27 (2 lipca 1944)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R. 5, nr 27 (2 lipca 1944)"

Copied!
10
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

i ł \ W O G N IU B IT E W N Y M I \ Wśród ciężkiej walki bry-

» , \ tyjsko-amerykańskie od- CTTŁTkN działy zmuszone były wy- p^B B \ cofać się z malago mia- I '" ^ B 3 r \ s,eczka. Pomiędzy palę-

*B \ cymi się domami pędzę ' H \ niemiaccy gońcy na

■ , ^ B I i \ motocyklach z meldun- B ^ H | d l kami do nowej linii BlLiS i i ’ I 1 *ron,owai-

i I Na lewo w kola:

■ ■ I ' I W UCIECZCE PRZED

■ ■ '» [J I N A P A S T N IK IE M

■5 / SPołr*d gruzów, spu- B Z »*ołIonYc*' przez An- Kh / glo-Amerykanów do- BK* .3 łh ? / mów miasta Caan, uwo- j / zi len Francuz wraz za / swę małżonkę resztki ura- / towanego mienia w baz- I ‘ ' H / P'*czne miejsca. Na lawo:

i • *- • / W CIĄGŁYM POGOTOWIU

. / O G N I O W YM

r~ / Z oddali dolatuje łoskot moto- S rów samolotowych. Zbliża się nie- przyjaciel. Natychmiast zacznę pełnić służbę karabiny maszynowa.

W GOTOWOŚCI DO WALKI PRZED ATAKIEM W C A E N

Ciężkie, ruchoma działo niemieckie na pozycji Dowódca niemieckiego oddziału czołgowego Gdzie pierwej znajdowały się ławy zapełnione tłumem modlęcych się — teraz jako skutek (rontowej w Normandii. omawia za swoimi żołnierzami przed bitwę ataków bombowych angielsko-amerykańskich samolotów pozostały tylko zwaliska nawy kościelnej,

plan ataku.

N A S T A N O W I S K U

Spoza resztek muru obserwuje bacznie młody grenadier pancerny teren, na którym za chwilę rozwinie się niemieckie przeciwnatarcie.

Na lewo poniżej:

W S R O D g r u z ó w i s p u s t o s z e r Zrujnowana ulica jednego z miast w Normandii; tak wyględa w czy­

nie „oswobodzenie" anglo-amerykańskie. Domy mieszkalna legły w gruzach, katedra — czcigodny zabytek średniowiecznej kultury,

doznała ciężkich uszkodzeń.

N A P O L U B I T W Y

Setkami leżę te zniszczone angielskie i amerykańskie czołgi u wybrzeży Kanału w Normandii.

Niemieckie pociski celnie dziurawiły na wskroś ściany tych potworów bojowych.

B U N K E R „ P A N T E R A "

Jak okiem sięgnęć, widnieję niemieckie bunkry. Najnowszy niemiecki typ czołgu w drodze na usiłowanie zdobycia których kosztowało na- Iron! w Normandii,

pasłnika morze krwi.

(3)

Celowa budowa ciała mrów­

ki jest widoczną. Piękną nie jest mrówka — ale o to nie- dbają symbole pracy. Cho­

dzi o użyteczność i dosto­

sowanie się do zadań ży­

ciowych, nie o wygląd zewnętrzny.

Poniżej:

Większe stworzenie, stanowić mające zdo- u bycz, zostaje wspól- B nie napadnięte, po- W konane i w całości lub częściowo „do- A stawione" do ma-

gazynów żywno- I ściowychwkopcu.

Mszyce — hodowane jako krowy mrówek do­

znają opieki i pełnego szacunku w społeczeń­

stwie kopca.

Czutki na główce mrówek służą im między innymi do wzajemnego porozumiewania się. Dotykając się nimi zwierzają sobie swe myśli czy leż jest to „naj­

prostsza wymiana zdań" — dla nas niestety niepojęta.

ch się do lotu — idłych wypróch- i pnie drzew

yapewne Czytelniku ruszysz z politowaniem ramionami. Bo cót za „oklepany- temat! Mrówki! Każdemu chyba wla- domo „na wylot- wszystko o pszczołach 1 o . . . mrów- kach wialnie. O tych genialnych, małych stworzonkach, co tó mądrością, organizacją I tak dale). I tak dale)...

Zaraz, zaraz! Każdemu wiadomo! Owszem, wiemy wszyscy to i owo o pszczołach I mrówkach, ale. / X gdyby nam kazano stworzyć maleńki rcferaclk na / X temat mrówek, Ich pracy, życia, zwyczajów, upo- / / dobań, walk, radości i smutków Ich spoleczcó- / / stwa — powiedzmy szczerze, nlebardzo wie- / / dzlellbyśmy Jak zabrać się do tego . . . Po- / / krótce streścimy tedy w niniejszym artyku- / / ilu,, - n ł - -.>«|e fachowych prac i rozpraw — / / poświęconych tak straszliwie / / mrówkom. Wspaniale rządzo- / / malutkich tych pracowników / / lepamlętnych czasów szczery / f Mrówki uznano za symbol ' I stawiając Je w Jednym rzę- I \ właśnie względem z pszczo- I \ o ile te ostatnie łączą trud I łatwością przenoszenia się I , miejsce - o tyle mrów- I przykrzejszy los w udziale: I X ój znojny żywot Jako owady bez- 1 \ r, pozbawiając się wyrokiem prze- I

samorzutnie tych organów lotnych, i \

- nie nam badać I krytykbwać nie- \ \ . prawa rządzące przyrodą. Każda \ \ W F I

Istotka wylęgła z jajka Jest tuż \ \ zredystynowaną do spełniania pew- \ \ ile określonych funkcyj w życiu, róż- \ \ rudową od współslóstr mrowiska. A lb o \ \ rosnąć z larw bowiem przyszłe m a t k i \ \ pokoleń, albo mają z nich rozwinąć s l ę \ \ pracownic, albo też jajko kryje w sobie \ \ ostać wojownika, obrońcy mrowiska, sto- \ \ łnierza. Przyglądnijmyż się na moment, tylko różnym rodzajom zadań mrówkl-pra- y. z daleka nie raz ciągną z ogromnym" nakła- II gromady mrówek materiały na budowę kopca- 'C S . i. Z godną podziwu, niezmordowaną wytrwałością ką czarne masy robotnicze różne przedmioty — ewyższające częstokroć swym ciężarem I wielkością gę I wymiary ciała dane) mrówki. Gdzie Jednakowoż Indy- dualna praca nie może podołać zadaniu, tam natychmiast

’ *S Widzimy „specjalne oddziały" starające się

’ gromadzenie 1 zdobywanie żywności, polujące niekiedy za­

tarcie na zdobycz I albo w całości albo Już poćwiartowaną dostarczające Ją do magazynów. Mnogie zastępy myśliwych tego rodzaju drapią się na wysokie łodygi roślin, by z ich liści przynieść do spiżarni kopca ulubiony sok mszyc, miód czy syrop w pojęciu mrówek. Drażnione bowiem czulkaml mrówek mszyce, oddają slodkawą wydzielinę, odpowiada- powszednim i

nc państwo r budziło od ni podziw ludzi, pracowitości, dzie pod tym lami. Tylko — bytowania z z miejsca na

Wysoko rozwinięty zmysł społeczny i to­

warzyski mrówek przejawia się w udzie­

laniu sobie różnych wzajemnych świad­

czeń. Oto mrówki kar­

miące zdobyczą kole- ] żankę, albo bardzo zapracowanę albo nie / zdolną do wyszukania sobie pokarmu z tego / czy innego powodu.

Powyżej:

Wiele mozołu kosztuje dowleczenie na miejsce przeznaczenia budulco­

wego materiału, większego niejednokrotnie i cięższego od samej mrówki.

Przy wspólnych wysiłkach dochodzi się jednak do upragnionego rezultatu.

Wabi błękit nieba i okres godo­

wego lotu niedaleki. Usłużne mrówki-robotnice pomagają swej nowo-wylęgłej siostrze w rozpro­

stowywaniu wilgotnych jeszcze skrzydełek.

Po locie godowym opa­

dają zapłodnione sa­

miczki na ziemię, gdzie robotnice obrywają im natychmiast skrzydła, unosząc je po tym do miejsca składania jaj

Jącą szczególnie gustowi mrówczych konsumentów. Całe kolonie I mszyc Instalowane bywają w mrowisku, służąc tam Jako „będące 1 zawsze pod ręką" „dojne krowy". Olbrzymia część mrówek oddajc 1\

się wyłącznic tylko i Jedynie pracy wewnątrz mrowiska. Ze takie \ \

„domatorstwo" to też wcale a wcale nic lekka robota, o tym łatwo \ \ można się przekonać na podstawie cierpliwych obserwacyj. Głęboko \ \ w ziemię muszą być wpuszczonymi chodniki wiodące do mnóstwa \ \ ublkacyj i części mrowiska przeznaczonych ku specjalnym celom. Skla- \ \ dy z żywnością, apartamenty królowych — matek, komory wylęgowe \ \ 1 hodowlane, nastręczają dużo trudności wykonawczo-konstrukcyjnyrh \ \ I konserwatorsko-restauracyjnych. Bal A samo sypanie kopca, czyż nie \ \ należy do ciężkich I trudnych zadańł A troska o należyty stan hyglenlcz- \ \ ny mrowiska, więc służba „sanitarna", grzebanie 1 usuwanie na zewnątrz odpadków wszelakiego rodzaju, martwych ciał współplenileńców 1 unteszkod- 'A llwlonych wrogówT Samo tylko „dozorowanie" królowych i ich nlczllczalnego \ \

do ,lcha ‘ ,TOCh* procy W Ulach u pszczół. A w mrowisku V s Jest kilka lub kilkanaście niosących jaja matek — które trzeba karmić, czyścić, odbierać od nich stosy złożonych jaj 1 troszczyć się o wylęg i pielęgnację młodycł?X ‘ mrówek. Bez maszynowo po prostu funkcjonującej aparatury admin!stracyJno-wyko>X nawczej nie podobna sobie stanowczo wyobrazić możliwości istnienia I rozwojowego bytih, mrowiska. Dzień za dniem każdy członek mrówczej społeczności Jest na wyznaczonym przez Instynkt czy organizacyjną spójnię miejscu — cudowna harmonia olbrzymiej pracy zbiorowej napawać musi zdumieniem każdego, kto wglądnąl w tajnie egzystencji mro- wiska-państwa, mrowlska-metropolll, mrowlska-gminy czy nawet nirowkska-osady za­

czątkowe) mrowi ni. iiilenla.

Walcząca mrówki osobliwy przedstawiają widok. Rzucają się ze wściekłością na wroga gryząc go i rwąc w kawały, albo na chwilę wznoszą w górę odwłok, by oblać napastnika gryzącą wydzie­

liną o nazwie „kwasu mrówczanego." i

(4)

d e la r e k ię o b ra z u ją o w o r o ­ je n ie „ z a p a ln y c h g łó w - — r o je n ię n ie w y s z le je d n a k a * <Jo n a s zy ch g o d zin za b rze g k a r to n u c zy s tro n ic e n o ta te k . W ie le * a rc y c le k a - w y c h choć b e zo w o c n y c h p o ­ m y s łó w m ia ła za sobą n o ­ w o czesna p o d m o rs k a łó d ź m o to ro w a .

S to s u n k o w o b a rd z o s zyb ­ k o p rz e o b r a z ił się w y n a la ­ ze k m a s z y n y p a r o w e j w s il­

n ik p o ru s z a ją c y p o ja z d y w s ze la k ie g o ro d z a ju , s ta ra -

iąc Sic d o b ro d z ie js tw e m d o - iy w s p ó łc zes n ej pod p o sta­

cią k o le jn ic tw a . Jako ś ro d k a Toni rej:

T O * BYŁA OOPIESO ŚCNZACłAI Ognisty parowy" pierw- izaj kolei z roku ISIS aa llaii Norymberg.— Surih. powolutku c I ą o a ą1 robią „spacerkiem"

bryczki po szynach. Tyla wyma­

gano wówczas od parowozu . ■ . Poniżej:

WSPOŁCZISNT P A k O W O I — OSTATNI W T g A Z TfCNNNH.

O czym! podobnym nie marzono nawol SO lal łamu Kolosalne w y d .jn o ił pracy, wialka w yltty- matoU, szlachetna linia — OM cechy parowozu doby n a t» |.

lak bardzo dolsko odbsegt od swego pierwowzoru!

R fa n ta z ja w y p r z e d z a ła zaw sze w y c z y n y te c h -

■ n łc z n e , b u d u ją c n ie ja k o b ity g o ścin iec d la w y n a la z c z y c h u s iło w a ń g e n iu s zu lu d z k ie g o .

M a rz e n ia , rze c m o * n a -b y , sen ne — naszych p ra o jc ó w , s ta w a ły sic b lis k im i u rz e c z y w is tn ie n ia z a Ic h n a s tęp c ó w , a s y n o w ie ty c h o s ta tn ic h n a - d a w a lj re a ln e k s z ta łty I g r u n to w a li w s p a n ia le w y n i k i w d z ie d z in ie m o ż liw o ś c i I „ n ie m o ż liw o ­ ś c i" k o n s tr u k c y jn y c h w ie lk ic h w y n a la z k ó w .

F r u w a ją c y c z ło w ie k a b s o rb o w a ł w s z a k te Jut u m y s ły s ta ro ż y tn y c h G r e k ó w . C o b y ło u d z ia łe m

fita k ó w , c z e m u * n ie m ia ło b y stać sic zd o b y czą u d zk u ś c l’ M o z ó ł w ie k ó w o b ra ł je d n a k o w o * f a l-

Ne prawo: N O W O C IIS N Y SAMOLOT W LOCH M yiliw sk. maszyna obecnej doby, jakie różni trą od piorwrzycb „eerom obilów" dawnych dni... Szyb- kolC jej pobiła dawno wszelkie rekordy w nalurio, a zapawna ani o csyml podobnym ta ili zacni pio­

nierzy lolnidwa . . . Poniżej: NA KSZTAŁT NICTOPKKIA . . . Siary sztych uwidacznia wyobraienie „latającego człowieka" w naiwnym choć niar-pozbawionym ów- czoinis najlepszej wióry ujęciu problemu. Ponad góry i doliny, miasla i sioła rzucił w przestwór tasiały rysownik upojną wizją czlowinka-nietoporze

— wizją, pozostałą w taj' postaci bajką po d ził- dzioó . . .

k o m u n lk a c y jn o -tr a n s p o rto w e g o o zn a c ze n iu epo­

k o w y m . Z p o c z ą tk o w e j s zyb k o ś ci » —N k m na g o d zin ą r o z w in ą ł t lę b ieg Ż e la zn y c h po ciąg ó w do I M I w ię c e j k m /g o d z ., a I o s ta tn ie n a w e t

„ p o p r a w k i" w ty m w z g lę d z ie n ie w y c z e rp a ły po n o w s z y s tk ic h m o ż liw o ś c i w o s ią g n ię c iu m a - x lm u m d o p u s zc za ln e j p rę d k o ś c i. N a jg w a łto w ­

n ie j r o z w in ę ło się w s z a k te lo tn ic tw o — d o - k chod ząc do is tn y c h g ig a n tó w p o w ie tr z n y c h I ze s ła b y c h k o n s tr u k c y jn ie I w ą tty ć h m o d e li I I ..a e ro s ta tk ó w " . N e s to r lo tn ic z y c h sukcesów , I ł G u s ta w L lU e n th a l je s t n a w e t n a m w s p ó ł- 11 c zesn ym k o n s tr u k to r e m — b o w ie m za la t S

• l p r z y p a d n le , g d y o ścisłość c h o d zi, setna 11 ro c z n ic a Jego u ro d z in . L a t te m u trz y d z ie ś c i I I a lo tn ic tw o b y ło z a le d w ie , I to p r a w d a .

| | w p o w ija k a c h . O f ia r w ie le ę ,Ż y c ia t z d ro w ia I I p o ło ż y li p io n ie r z y p o w ie tr z n i w o k ó ł p r z e - I I k s z ta łc e n ia „ a e r o p la n u " w d zis ie js zy s am o- I I lo t o ta k b a rd z o r ó ż n o ra k ic h za d a n ia c h , I I Jego ro z w ó j p o z w a la p rzy p u s zc za ć I I n ie je d n ą je s zc ze now ość w je g o zasto so w a­

l i n lu . i b u d o w ie . D o c h o d z im y d o p rz e k o n a n ia I I — Kóy r z u c im y o k ie m za żle b ie , Ze m ia n e m I ł f e n ł «cJI ozn ac za ć z w y k liś m y to w s zy s tk o , co / B*e « n « n y m a ty m s a m y m p o d z iw I * ,c lS . '? ° * ć b u d z ą c y m ; p o ty m . g d y p o w a te d - F . o b ezn a nas JuZ z n a d zw y c za jn o ś c ią

• oa w o l z „ c u d e m " , s zy b k o z a p o m in a m y o e n ­ tu z ja z m ie w c z o ra js z y m , z d a je się nam ta k ie w s zy s tk o ja s n e I p ro s te ... M ija m y n ie d a w n y d z iw o b o ję tn ie , n ie p o m n i w ła s n y c h le d w o p r z e ­ b r z m ia ły c h u n ie s ie ń , b o ... to j u t p rz e c ie ta k ie z w y k łe , o k le p a n e , choclaZ b y ło fe n o m e n e m I snem 1 h r KlO y b łJ k l ~ * • * toeX Jesteśm y, ta k b y ło zaw sze k o n ie c ś m ia łk o m , co p o d n ie b n y m i s zla k i l i

z a p ra g n ę li za ko s zto w a ć w o ln o ś c i... W o s k l i

■topnlM. rozpaliły się pióra skrzydeł, f l

lu d zk o ś ć m ia ła n a d a l c zołg ać z lę w p y le f E starał... O. jaka* d łu g a d ro g a b o h a te rs k ic h f ■ w y s iłk ó w w ie d z ie od o w y c h z a m le rz c h - I I

ły c h d z ie jó w do d n i k ra w c z y k a z U lm - I I

p o k ą d g r u n to w n a , o p a r ta na p ra w a c h f l - ! ■ z y k l . n o w y c h czasów w ie d z a , n ie n a d a ła ! ■ w ła ś c iw e g o k ie r u n k u p ró b o m p o d b o ju e te - I B r u . N a p o d ło tu d o p ie ro ta k ic h te c h n lc z - l f l n y c h s tu d ió w i d o ś w ia d c ze ń m o g ły p rz y jś ć I B t r iu m f y M o n g o lfle ró w , z d u m io n y ś w ia t zo - I B b a c z y ł un o s ząc y się w b łę k ita c h b a lo n , ta k l i p o w s ta ł l U d o s k o n a lił się s p a d o c h ro n , z m a - 11 la ł g lo b d z ię k i s a m o lo to w i I A c z y * „ u to p ia " 11 p ły w a n ia w lo d z i p o d w o d n e j n ie p rz y d a ła V c h o ć b y ta k ie m u J u liu s z o w i V e r n e m u m ia n a 1 w ie lk ie g o fa n la s ty f o s ta tn ie s tu le c ie z n a l i - zo w a ło „ n ie o s ią g a ln y " p o m y s ł „ c h o r e j w y o b ra ź ­ n i " ! S ta re r y s u n k i, k r o n ik i c zy ta * w y k r e s y m o - r e a lte j: TO MIAŁA ł T C ~ LO P * POOWOOMA Pobód wielu pomysłów nejudabiisjuym był — jośoli cbo- dzi 0 istatą noszy, ale tachniczns pódejtcio de spr.sry, — e n d e l s wieku 1»-go zanurzonej pod wodą lodzi wioilowe Wodę, jak i dsitioj, odgrywać miele rolę regulowanego w m rę potrzeby balastu — ale zbiornikami as aią były w lania heśrey, pęcherze, wjleta których wpsiszczeno w podłogą, daolc

f ptaków w usiłowaniach podboju p o w ie l... iwiadczy taki, łs jader 1 zatłsrfeaych bedectów-keatlrukelrów. Ou.taw lille e th e l _ p o ro stal niestały tym włetale wżerom wiernym a i do seesej lasie re i F o a lle h U I S H I U A BOłOW A Ł O M POOWOSMA

Mkn>a pod laleml le k I p o powierzchni ece.au je d n a k o w e s p ra w n i, zrealizowany twór beja* *Verne'go. Niby leatatlyczay pelwór morski wyłooia się cicho t głębi tani I zapada w ale b e tgłeinie . A e ty l daw­

no jozzete byłby k ie ł uw .enyl w m ołl.w ołś „takich lentasmegeryl"!

DZIŚ POWS

as ~ --ióbLia.

(5)

Italcońcarnir

Nie, nie żałowała niczego, nie wolno jej żałować. Właśnie tak będzie dobrze, jak dawniej. Aktualne znów stanę się wy­

niszczone kulisy (jak zim no!...) , czerwona twarz Kańskiego (Boże, czy dziś jest znowu taki zły?). Maleńkie ich gniazdko u Madame Rosę (...H u rra ! Nuśka przyniosła papierosy!).

Henry się żegna. Przyrzeka, że dziś jeszcze, może nawet za godzinę przyjdzie z umowę od Grudka. Żeby się tylko udało.

Zęby tylko Mary zastanowiła się i zdecydowała poważnie, ostatecznie. Zęby znów nie zrywać kontraktu. A zobowiąza- nie będzie aż na przeciąg całego roku.

Nie, Mary nie rozmyśli się. Został jej tylko taniec. Tak, jak było zresztę zawsze przedtem. Ale nie u Grudka .. Tam tańczę dziewczęta ze szkoły Mademoiselle Colette, takie nie­

miłe, wampirowate typy. Gdyby tak udało się u Toma Bricka we filmie razem z Nuśką . . .

W zacisznym buduarze gospodyni Mary nakręca na tele­

fonicznej tarczy numer wielkiej hali Wortha, gdzie Tom Brick kręci film z tancerkami. Mała nadzieja . . . Tom Brick raz nawet zaprosił ję na kolację . . .

Gniewny, rykliw y głos- — Kto mówi? Mary? Jaka Mary?

Znam całe tysięce, całe rzesze różnych Mary. Co pani chce?

Czy pani nie wie, że jestem teraz wściekle zajęty? Do cho­

lery z telefonem! Co? Engagement? Tylko pomywaczkę, suflera i speakerkę można angażować telefonicznie. Tancerkę muszę widzieć, dokładnie oględnęć, psiakrew! Zrozu­

miano? Co?

Potem po diugiej stronie telelonicznego przewodu odezwał się zachrypnięty (chroniczne, po nieleczonym bronchicie), głosik Nuśki: — Mary! Ty? Niemożliwe! Co się stało, na Boga?

— Dlaczego według was wszystkich musiało się aż „coś stać", żebym wróciła do teatru? — głos Mary drży i łamie się — czyż nie możesz uwierzyć, że wróciłam z własnej i ogromnej ochoty. Z tęsknoty za tym trybem życia, tańcem, występami. Czy to takie dziwne?

— Wybacz, M a r y ... ale bardzo dziwne. Ja byłam zawsze głupsza od ciebie, ale myślę trzeźwo. Tyś nie mogła tęsknić.

Ty nigdy nie zżyjesz się z teatrem. Ty jesteś taka inna. Nigdv nie „nasza". I kochałaś Andre , . .

— Ach, mówisz głupstwa, Nuśko! Tylko teatr kocham prawdziwie i znam to nasze życie i kochani, jak każda z was.

Nie pamiętasz, że, gdy wmówiłyście we mnie jakieś zdol­

ności pisarskie, zabrałam się do wielkiego dzieła do „Epopei Tanecznej", którym miałam olśnić wszystkich redaktorów wszelakich pism i ich czytelników. Miało to być wierne od­

bicie teatru, baletu i nas. Więc jakże mogłam być temu wszystkiemu obca?

— Ale widzisz, nie skończyłaś...

— Skończę. Na pewno. Wkrótce. I wiesz. Henry wyrobi miejsce u Grudka. Znów będziemy razem. Cieszysz się, Nuśko?

Głos z drugiej strony drutu zawahał się, a potem zabrzmiał prawdziwą troskę: — Mary, powiesz mi, co się siało?

Nie, nie może mówić o tym, nie może myśleć nawet. Jest tancerkę. Tancerek nie trzymają się myśli poważ,ne, ani ani- lizy przeżyć i wrażeń. Jest tancerka. Dla całego świata. Tylko tancerkę. I także dla Andrć (och, jak b o li!,..), i skończy swoją „Taneczną Epopeję". Z entuzjazmem i uczuciem dla teatru!. . .

— Andrć to był kaprys, złudzenie (nieprawda, nieprawda?) trwające nawet niedługo, bo sama widzisz: pół roku. I już koniec. Zresztą to niew ażne!... (nieprawda, niepraw da!...) A co u was, Nuśko? O tobie już wiem od Henryego. A Iśka?

Nie mieszka już z tobą, prawda?

— Ach, biedna Iśka. Była zawsze chora na płuca, wiesz o tym. Śmiała się, gdy mówiono z nią o tym poważnie. Za­

wsze się śmiała, maleńki, złotowłosy trzpiot. I umarła tak cicho. Martwiła się jeszcze, że Stomphson będzie zły, bo do terminu rozwiązania kontraktu było jeszcze daleko. Dostała krwotoku po rewii. Mieszkam teraz z jedną bardzo ładną blondynką Ellen. Wiesz niesympatyczna. Na szczęście rzadko jest w domu. Stale na jakichś kolacyjkach, przyjęciach, noc­

nych zabawach. Zresztą, czy ja wiem, gdzie się włóczy? . . . A stary Henry martwi się, bo to właśnie najnowsza jego i całkiem na serio miłość. . . Och Mary .muszę kończyć.

Znów powtarzamy po raz setny chyba już dzisiaj jeden fragment. Coś nie idzie a raczej coraz gorzej idzie. Do zoba­

czenia, Mary. Wrócę może koło jedenastej. Najprędzej. Co będziesz robić?

— Zaglądnę do swojej „Epopei".. . Do widzenia, Nuśko!

„Taneczna Epopea" nieskończona, przerwana nieoczekiwa­

nie, zapomniana: Z perspektywy znajomości z Andrć teatr, czy taniec nie wydawał się wart żadnej epopei — wspomnie­

nia naw et. , . Czyżby dawniej kochała teatr, balet naprawdę?

A jednak rzuciła to wszystko dla jednego mężczyzny, dla Andrć. Co było zakłamaniem — a co prawdą?...

Szary, taniutki zeszyt, oprawiony w nuty przeboju ostat­

niej ich rewii. Niedużo zapisanych stronnic, ate zapisanych śmiało, rewolucyjnie, trzeźwo:

„Są epopeje narodów, krajów, są epopeje epok. Odzwier­

ciedlenia całokształtu życia w naznaczonej płaszczyźnie z naj­

bardziej dokładnymi i istotnymi cechami. Można stworzyć epopeję tańca w teatrze. Może nieważną, może niepotrzeb­

ną — ale tym niemniej epopeję. Ale trzeba umieć wniknąć w najdrobniejsze tajniki teatru, trzeba ukochać go serdecznie i oddać mu się całą duszą, całą sobą — jak ja, by stworzyć o nim dzieło wielkie, prawdziwe, nigdy niezapomniane..

I dalej: — „Epopeję o tańcu pisze się inaczej. I technikę pióra dostosować trzeba do tematu, do charakteru rzeczy pi­

sanej. Zebrany materiał podawać się będzie w zwykłych, normalnych zdaniach — i innych, zamkniętych w nawiasach.

Bo teatr ma jakby dwie istoty, dwie sfery: wrażeń widza — i sferę wewnętrznych przeżyć tych, co tamte wywołują. Ina­

czej jest z pozoru, inaczej jest w istocie. Scena to blichtr, to fałsz, taniec — to włożona maska. To jest ten urok, co znie­

wala, co każę kochać tę właśnie prawdę o teatrze. Teatr to

wielka szala z kostiumami, różnobarwnymi, bogatymi w świe­

tle reflektorów (tandeta brudna i zużyta — gdy szuka w nich swego ubioru mała giilsa). Teatr to wspaniała i lśniąca (fał­

szywa) biżuteria statystek, to uśmiechnięta życzliwie i sztucz­

nie twarz inspicjenta na bankiecie po premierze . .."

A potem zaczyna się epopeja. Forma pamiętnika małej ba- letniczki, jako forma, mogąca przemówić najhardziej bezpo­

średnio i przekonywująco. Tekst najeżony owymi dziwnymi nawiasami, w których czyta się ową prawdę żywą, istotną, choć najczęściej gorzką, jak piołun, odrażającą nierzadziej — emocjonującą i jedyną dla ludzi teatru.

„Jestem artystką z zespołu Stomphsona. W każdym razie on sam powiedział, że nią na pewno będę ( . . . której tancerce tego nie mówił, angażując ją za sto dwadzieścia złotych mie­

sięcznie . . . ) . . . ”

A potem jest o wszystkim: o kwiatach po każdym wystę­

pie (za kwoty, odciągane z gaży) o wielbicielach talentu (ko­

lacyjki w małym barze z łysawym radcą), o optymistycznych spojrzeniach w przyszłość (potrafi się już przez trzy dni z rzędu obchodzić bez obiadów), o aksamitnym współżyciu z koleżankami (.. . żeby były tylko głupie, ale one są przy tym zawistne!) o przejściu do zespołu Grudka po rozwiązaniu się kontraktu z Stomphsonem (Stomphson „położył" jedną rewię i kasa była pusta, a Grudek zaproponował girlsom z teatru konkurenta o pól tranka więcej tygodniowo| etc. etc.

Tupet, rozmach, znajomość tematu i nade wszystko pory­

wający entuzjazm.

I ostatnia z zapisanych stronic: pod datą z maja małe zda­

nie, na którym kończy się epopeja: „Poznałam Andre".

Potem już nic. Tamto zostało zarzucone, zaniedbane. Nie­

ważne. Andrć . . . Był tylko Andrć.

Poznali się, jak wiele par: na zadeszczonych ulicach Brenox:

— Madame, czy nie będę zdawał się zbyt śmiałym, gdy zaproponuję pani odwiezienie jej moim autem?

To było to samo auto, co dwie noce tenju zniknęło sprzed jej załzawionych oczu na skręcie ulicy Cachee i de Philippe.

Spotykali się często. Zawsze wczesnym popołudniem, choć tak ślicznie prosił o wspólny wieczór, w którymś z wykwint­

nych lokali śródmieścia. Mary miała nocne występy w „Ca- sino de Nuit". Nie mogła zaprosić go także do siebie na her­

batkę. To wspólne, brzydkie mieszkanko i podejrzliwość M a­

dame Rosę! .. . Był taki czuły, dbały o nią. Słysząc o jej ser­

cowych niedomogach, sam zaprowadził ją do doktora. Dro­

biazgowo przestrzegał przepisów kuracji i martwił się, że serce było zmęczone nadal. Nie powiedziała mu o właściwej tego przyczynie. Nie mówiła mu o sobie nic. Chciala uchodzić za beztroską studentkę. Nie chciała wyobrażać sobie, jak długo to się jej będzie udawać, ale postanowiła nie przyznać się nigdy pięknemu znajomemu, kim jest i ze tańczy w re­

wiach. To byłoby fatalnym, ostatecznym zakończeniem zna­

jomości z Andrć Viennant, inżynierem firmy Morcont i Ska w Brenox.

Zbieg okoliczności' szary, poczciwy Citroen zatrzymuje się tuż przed drzwiami „Casino de Nuit".

— Hallo, Mary, dokąd spieszysz?

Nieprzytomnie tłuka się w niej jedna tylko myśl, że się spóźni, że Kański . . .

— Sama? — podniósł ze zdziwieniem brwi, gdy szarpnęła desperacko drzwi do nocnego lokalu.

— Tańczę tutaj w rewii — padło wyznanie, gdy serce przestawało bić. a nogi mdlały. Weszła w wahadłowe drzwi, nie pożegnawszy się, nie skinąwszy nawet głową, jak luna­

tyczka. Skamieniała w przerażeniu, w niemej rozpaczy.

. . . Jak ona tańczyła tej nocy? . . .

Gdy wracała, Citroen stał jeszcze przed wejściem. Andrć z uśmiechem otworzył drzwiczki: — Może dziś zaprosisz mię do siebie na herbatkę? Zmarzłem, czekając —

Nie wykrztusiła chyba żadnego słowa. Nie mówiła także nic, gdy siedział naprzeciw niej, na wytartej kanapce w ich biednym pokoiku i pił cieńką herbatę z cukrem, pożyczonym od Madame Rosę.

Miał nieodgadniony wyraz twarzy, gdy bawił się worecz­

kiem z jej baletowymi pantoflami: — Nie pozwolę, żeby to zniszczyło naszą miłość — powiedział wreszcie, nie patrząc na nią — dosyć, że zniszczyłaś, zmęczyłaś swoje małe serce i w ogóle zdrowie. Ale to da się naprawić. Zniszczyła się także może twoja opinia w świecie, ale to jest dla mnie bez znaczenia. Tc biedne pantofle zniszczyłaś również i lego już nie da się naprawić. —

Wspaniałym gestem psotnika wrzucił w płonący kominek zniszczone baletki. I jak gdyby razem z nimi całą jej tea­

tralną przeszłość . . . Gdy pożerał je ogień, odetchnął szeroko i dopiero spojrzał dziewczynie w oczy: — Czy chcesz zostać moją żoną? —

Nie występowała już ani razu od lego wieczoru. Andrć machnął ręką, gdy przedstawiała mu konieczność dotrzyma­

nia zobowiązań kontraktu z zespołem Grudka. — To, co mam, wystarczy na odszkodowanie dla tego pana. —

Dziś wiedziała, że Grudek wyzyskał sytuację i Andre wy­

płacił mu okrągłe dwa tysiące za jej uwolnienie.

Cichy ślub w kościółku św. Katarzyny. A potem zaraz Viennant powołany do miasteczka w Pelligue, jako kierow­

niczy inżynier zakładów Cnoxa. Wyjazd i pełne szczęście w willi w Pelligue. Zupełne zapomnienie o tym, co było przedtem. Czasem małe ataki sercowe sprowadzały myśl o ich genezie. Leczyła ją natychmiast i skutecznie myśl o tym, że wygrała największy los w loterii życia.

Skończyło się bezpowrotnie. Za godzinę przyjdzie Henry ze wznowionym kontraktem do Grudka. Andrć może nawet nie wie, że opuściła Pelligue. Nie przypuszcza na pewno, jaką powzięła decyzję . . .

Dlaczego Madame Rosę chodzi tak jednostajnie do swoim pokoju? Tak samo nerwowo, a jednak rozpaczliwie miarowo rozlegały się kroki Andrć w jego gabinecie w ten feralny wieczór. Takie same szło echo niepokojące, złowrogie.

Andre nie mógł się uspokoić, zrozumieć, przebaczyć. Nie przyszedł do niej, nie otworzył ramion, nie przytulił . , . Wziął maszynę z, garażu i odjechał w noc. W południe odjechała ona. Na zawsze.

Ten wieczór. Wypiła za d u ż o ... (...m o że szczęście było za wielkie i ono. a nie burgund uderzyło do głowy?). Ona, tak taktowna i trochę zawsze onieśmielona wobec znakomi­

tych gości Andre . . . Drażniła ją ta dama w ponsowej sukni przy Andrć. Dlaczego przy kolacji siedziała przy |>anu domu?

Uniwersytecka znajomość z kursu? Ten prowokujący, czer­

wony pąk róży przy gorsie tamtej kobiety. Mary wiedziała, że jest pijana i, że nienawidzi pani w ponsowej sukni. Tamta przerwała intymną jakąś - jakże dla Mary drażniącą — roz­

mowę z Andre i zwróciła się do niej z niejasnym: — Pani naę| coś o tym powie. Pani zdaje się zna doskonale nocne, lokale w Brenox i w Paryżu?

Dlaczego nie opanowała się i nic odpowiedziała uprzej­

mie? Od razu już podejrzenie skrystalizowało się w pewność:

Andre był tak niedelikatny, nietaktowny, że opowiedział o jej występach swej towarzyszce. Dlaczego to zrobił? Dlaczego właśnie tej niesympatycznej kobiecie?

Przypomnienie kabaretu wywołało u Mary ową drugą „ja", baletnicę z „Casino de Nuit", rozpychającą się w życiu łok­

ciami, gruboskórną, wyzywającą. Zaczął się skandal. Ordy­

narne wyzwanie dla niedyskretnej damy z czerwoną różą, bezczelna kokieteria dla wszystkich obecnych mężczyzn, sło­

wa ironii i kpin dla Andre, śledzącego ją pobladłymi oczyma.

Andre, skompromitowany w oczach opinii przez własną żonę.

Widoczne wycofywanie się zaskoczonych gości — podnieciło ją tylko. Zmusiła, by zostali, by pili, by pili jej zdrowie i jej tanecznej przeszłości, wszystkich koleżanek z zespołu po kolei. By wysłuchali, co ma do powiedzenia o swym ustosun­

kowaniu się do pani w ponsowej sukni. Powiedziała dosadnie, jak aktorka, jak mówią ludzie z teatru. I pila . . .

Ta cisza, gdy goście wyszli, potłuczone szkła, niewypróz- nione talerze, zalękniona służba. Paskudny szum w uszach i szalone, straszne w tempie bicie serca otrzeźwiło ją. Tętno nie uspakajało się, potęgowało raczej. A przy tym niesmak, wstręt do samej siebie, do tego, co zrobiła. Strach upiorny przed bladą, skurczoną twarzą Andrć.

Był spokojny. Zanadto spokojny. Jak len człowiek umiał się opanowywać!

W ychylił do dna głęboki kieliszek najsilniejszej z wódek:

— Widzisz . . . nie w każdej sytuacji można popisywać się, że się jest . . . tancerką!

Tyle miał jej do powiedzenia. Ze jest tancerką. Ona była nią zawsze. Minione lata przemówiły. Jak on ją zdruzgotał tym słowem. Nie wymawiał go dotychczas nigdy w odniesie­

niu do niej. Ton, z jakim go w ym ów ił!. . . Tancerka .. . 2e serce jej wytrzymało? Bo jej domowy lekarz zalecał zawsze unikać wszelakich wzruszeń. Najmniejszych. Ze może przyjść atak i może być śmiertelny . . ,

Znalazła tyle sil, by jechać zaraz rano. Andre nie wrót?ż Nie zostawiła mu ani słowa wyjaśnienia. Ale to rozumie się samo przez się: Tancerka wraca na swoje właściwe miejsce.

Z tym sianem jej serca, to chyba przesada. Przecież to nie może być przeszkodą . . . Jej nie wolno teraz chorować, my­

śleć nawet o chorobie. Rozpaczliwą tą myśl podsyciło wraże­

nie przykrego niepokoju w okolicy serca. Czyżby atak? Za­

wsze w razach niedyspozycji szukała pokrzepienia, pomocy i znajdowała je zawsze w silnych ramionach Andrć.

Żeby hyl przy niej! Zęby powiedział choć jedno słowo.

Mieć chociaż świadomość, że zapomniał, wybaczył i nie czuje do niej żalu! . , .

Znów jest w ruchu tarcza aparatu telelonicznego:

— Pelligue 147? Ł ą c z ę ...—

— Czy pan w domu? Czy wrócił wczoraj? —

Wrócił Mary poznaje od razu głos kuzyna, W ikto­

ra ale wyjechał zaraz znowu. Samochodem. Gdzie? Do Brenox, po małżonkę. Kto mówi?

Jakto: Po małżonkę? Wiktor, mów jaśniej! Tutaj ja, Mary. Skąd wziąłeś się w Pelligue?

To ty, Mary? Jestem w przejeździć do Lilles. Podobno przyjechałem bezpośrednio po twoim wyjeżdzie wczoraj. Co u was się dzieje? Pytasz o Andre?

— Andrć nie mówił ci nic?

— Nie miał czasu. Przyjechał wieczorem wczoraj. Nie chcę cię martwić, ale nie wyglądał dobrze. Nie mówię już o stanie auta. Nie wyobrażani sobie, po jakich wertepach prowadził nocą maszynę. Gdzie on tak sam się włóczył? Powtarzam py tanie: co się u was dzieje?

— Wiktorze, później wytłumaczę . . . A Andrć nie ma teraz w domu?

— Powiadam ci, wrócił wczoraj, pierwsze pytanie o ciebie, nie wysiadał nawet, kazał sobie tylko dociągnąć benzynę do zbiornika i pojechał —

— Nie mówił ci, gdzie?

— Powtórzę ci dosłownie, co powiedział. Nawet nie wiem czy na pewno do mnie, bo nic przywitał się nawet, jakby nie zauważył mojej obecności. Powiedział: „Jadę do Brenox.

Muszę zdążyć na czas, przeszkodzić Mary w zrobieniu głup­

stwa". Znowu cię pytam Mary, o co chodzi? Nic nie rozu­

miem. Czy dzwonisz naprawdę z Brenox? — Nie odpowiedziała nawet.

Andrć był w drodze do niej. Dlaczego pomyślał od razu o Brenox, mieście jej niewybrednej przeszłości? Domyślił się zaraz, co zamierza zrobić. Jej decyzję uważa za głupstwo?

Jej teatralne, przebrzmiałe ambicje uważał za nic zawsze.

Teatr? Kontrakt? Rezygnować z Andrć, ze szczęścia, ma­

rzeń o miłości i . . .

I teraz wie: kłamała, gdy mówiła, że zżyła się z teatrem, że kocha ten tryb życia, że tęskniła za nim. To bluff rozpaczy, niewytłumaczonej ambicji, kłamstwo chwili.

Nie będzie potrafiła się zmusić do stanięcia przed wi­

dzami na czubkach point w jaskrawych światłach scenicz­

nych. Nie, teatr nie da szczęścia i chyba nie wierzyła serio nigdy, że dać je może. Nie, zostało nic z entuzjazmu. Był zakłamaniem tylko. Tęsknota, tęsknota . . . Andrć . . . Andrćl. . ,

Słyszy, że ktoś idzie po schodach. Wie, że ktoś do niej, boi się dowiedzieć, otworzyć mu drzwi.

Dzwonek.

. . . Andrć? A jeżeli Henry z kontraktem od Grudka? Za chwilę może szczęście odejść na zawsze.

W oczach zamazują się kontury znanego wnętrza. Wszyst­

ko zachodzi za mgłę. Nawet myśli. Uwaga koncentruje się jedynie na wrażeniu piekielnego bólu . . . Nie skończy nigdy swojej epopei. Nie zechce . . . Nie będzie mogła? . , ,

To był właśnie koniec d z iw n e j... (może tragicznej) „Ta­

necznej Epopei",

(6)

KONCERT M. CZYŻEKOW EJ I J. C A C ZK A Jest oznaką prawdziwej odwagi urządzać dziś koncert w całości poświęcony utworom na dwa fortepiany. W pierwszym rzędzie wskutek olbrzymich trudności, złączonych ze zdobytłbm dwóch odpowiednich fortepia­

nów, zbliżających się do granic jakiej takiej doskonałości, pod względem dźwiękowym zestrojowym. Oczywiście nie jest znowu rze­

czą tak łatwą i przygotować kilka czy kilka­

naście utworów — przygotować należycie — by przecie miały pewne wybitniejsze cechy artyzmu. Bo dawać audytorium, chociażby w głównym trzonie złożonemu z młodzieży, utwory odtwórczo nie stojące na wysokim poziomie artystycznym, znaczy to — zrażać sobie słuchaczy.

Dwójka koncertantów ostatniego sobot­

niego koncertu w Błękitnej Sali — Mieczy­

sława Czyżekowa i Jerzy Gaczek — miała dużo dobrej woli i chęci pokonania nastrę­

czających się trudności, jako że posiada instynkt muzyczny orientowania się w rze­

czywistej rzeczywistości.

Obydwa zdobyte fortepiany — mamy wra­

żenie — do idealnych zaliczyć nie można.

Jeśli do tego dołącza się nieidealna akustyka Sali Błękitnej, ogólne wrażenie nie może la­

wirować w sferach idealnej doskonałości.

Program koncertu niezbyt obfity — nieprze- ciążony, ale i niewiążący zbytnio uwagi, zwłaszcza druga część chyba obliczona głów­

nie na młodzież.

Bacha Koncert c-moll i Schumanna An­

dante z wariacjami robiły wrażenie zbyt po­

spiesznie przygotowanych, dość płytko re­

cytowanych, acz Czyżekowa w pewnych miejscach (Adagio Koncertu) wikłała uwagę omal nienaganną interpretacją. Najlepiej wypadlo Chopina Rondo C-dur, które na- pewno można było jeszcze nieco pogłębić, nadać mu pewną dozę polotu.

Wykonawcy koncertu na cele R. G. O. Na zdjęciu od lewej stoję: Władysław Wochniak, Wacław Geiger, Antoni Wo­

lak. Siedzę: Irena Lewińska i Krystyna Roesner.

Fol. Borek

W drugiej części koncertu Webera „Zaproszenie do tań­

ca" nie grzeszyło rozma­

chem, brawurą i wdziękiem i co do poprawności tu i ów­

dzie pozostawiało coś niecoś do życzenia. Odegrane raz wtóry po wyczerpaniu pro­

gramu bis otrzymało do­

skonałą formę odtwórczą i dało do poznania, że koncertantów stać było na większą sumę wysiłków.

Webera „ P o la c c a b r illa n te " wymagało miejscami żywszego, rytmiczniejszego tem­

pa, Walce Brahmsa wypadły dość blado.

Zresztą jeśli się na koncercie gra utwory znane, popularne, to trzeba wlać w nie dużą dozę prawdziwego talentu, by głębsze wra­

żenie wywarty. Dworzaka „Taniec słowiań­

ski" op. 72 Nr. 1 brzmiał dobrze i poprawnie.

Życzliwe audytorium oklaskiwało koncer­

tantów i ofiarowało im kilka wiązanek kwiatów.

■w

s

KONCERT N A R. G. O.

Czwórka koncertantów — Wochniak, Le­

wińska, Roesner, Wolak — przeważnie już dobrze znanych z estradowych występów, dawała z góry gwarancję, że poziom arty­

styczny koncertu w Błękitnej Sali będzie dostatecznie wysoki i da słuchaczom dużą dozę wnętrznych emocyj. I w rzeczywistości nie zawiodła pokładanych nadziei. To, czym nas obdarzyła na koncercie, wzbijało się na wyżyny prawdziwego artyzmu, w którym

«

*1 I

piękno muzyczne, otrzymując stosowny wy­

raz odtwórczy, wciska się w głębie duszy, powodując pewne oderwanie myśli od przy- ziemności.

Wolak (baryton) — uwzględniamy kolej­

ność programu — rozmaitością programu dal dowód giętkości, pewnej wszechstronności swego talentu odtwórczego, oczywiście gra­

witującego silnie, nawet wyłącznie ku dra- matyce. Bardzo ładne głosowo momenty miał w arii z opery Diaza Benvenuto Cellini. Ca- vatinę z Cyrulika Sewilskiego cechowała znaczna brawura. Aria ze Strasznego Dworu dopraszała się więcej werwy i „duszy" po­

loneza.

Pianistka Roesner posiada doskonałą tech­

nikę, uderzenie gdzie zachodzi potrzeba, dość miękkie, omal jedwabiste, i główna rzecz — doskonałe wyczucie fortepianu. Chopina Etiuda Cis-moll, Verdi-Liszta Rigoletto wy­

biły się na pierwszy plan i doskonałym opa­

nowaniem i doskonałym wczuciem się.

Wochniak, naszym zdaniem najlepszy skrzypek-artysta krakowski, wspaniałą

Wprost techniką, sumiennością i pracowito­

ścią odtwórczą, która nie urania żadnego dźwięku, i przede wszystkim głębią umie od­

działywać na słuchaczy, umie ich wprost su- gestionować. Rondo c-dur Mozarta, pełne hly.

skotliwości, otrzymało tak wspaniałą inter­

pretację, że trudno, a może nawet niemożli­

wą jest rzeczą jej coś zarzucić. Również wspaniale wypadły Szymanowskiego „Pieśń Roxany" i Zarzyckiego „Mazurek".

Lewińska reprezentowała się jako dosko­

nała estradowa śpiewaczka. Sbpran jej wspa­

niale postawiony, równy w całej skali, po­

zwalający na bezwysiłkowe żonglowanie, posiada miłe zabarwienie i stosunkowo, znaczną siłę. Dykcja bardzo dobra, ale tylko- w języku polskim (gorsza we włoskim). Du­

sza widocznie o wysokim subtelnym poczu­

ciu artyzmu i głębi. Repertuar odbiega, co należy poczytać za wielkie plus, od zwykło­

ści programowych ustawicznie odtwarzanych na estradach i jaśnieje tchnieniem nowości.

Bezsprzecznie najlepiej wypadły Szymanow­

skiego (kurpiowskie) piosenki „Lecą żórawie"

i ,,U jeziorecka". Lewińska wyposażyła je po prostu w pewien czar, wdzięk odtwórczy, do­

bywając wszelkie momenty piękna. Tę samą precyzję odtwórczą miała „Pieśń sieroty"

z Lilij Szopskiego czy Szuberta „Gretchen am Spinnrade."

Geiger jako akompaniator starał się utrzy­

mać na poziomie. Zwłaszcza w trudnych pie­

śniach Szymanowskiego oraz Rondzie Mo­

zarta, — wymagającym dużej dozy wyczucia rytmu — spisał się całkiem poprawnie.

Koncert jak wspomnieliśmy utrzymany był na wysokim poziomie artystycznym. Pewnym dysonansem, obniżającym poziom, było od­

śpiewanie na bis popularnej piosnki Geigera

„Odwieczna pieśń", której tak słowa jak i mu­

zyka nie stąpają w wysokich koturnach twórczych.

Ilu ilro w m y Kurier Polaki — Krakeu, Redakcje: ul. Piliudrkiego 19 lei. 353-93 — W ydawnictwo: W ielopole 1 lei. 710-61 — Pocztowe Konto Czekowe: W arichau Nr.

N a r z ę d z ia ocxifścić,

potem u p o rzą d k o w a n e o d ło żyć!

W te n s p o s ó b o c h r a n ia s ię je i oszczędza wartościowy surowiec.—

Czyż nasze własne, dane nam przez naturę i zn aczn ie w artościow sze

„narzędzia", nie n ależy tak samo oszczędzać?

Nawet małe skaleczenie może spo­

w odow ać przykre skutki. Dlatego też na takie rany nałożyć

T r a u m a P la s t

C a rl B la n k , fabryka plastrów opatrunkowych

B o n n /R h .

• A'

& ZęAóut tdurfcóu

ÓLE G iO W Y

M n. MAJEWSKI weeer. I >k6ni.

W . r i z . w . tl. Jaaidi.it. 23,11 godl. 4—7 l . l . 907-33

J. JASIŃSKI

H U R T O W N I A A K T . DRÓG. I PERF. KOSMET.

N O W Y S Ą C Z , UL.

G Ł Ó W N A 9 3 , TEL. 9 0 8

Wysyła towar tylko znanych firm, po najniższych cenach rynkowych

Bogaty a o r t y m en t artykułów dro- geryjnych, kosmetycznych i gałan- ferii kosmetycznej, oraz gospo­

darstwa dom ow ego

Fowar wysyła za zaliczeniem pocztowym.

Na żądanie aktualne cenniki

T a n io s p r z e d a j e m y

wszktke garde ro bę, lutza, lisy srebrno, niebieskie peleryn ki, błam y, p o ic ie l, b ie lizn ę , d y­

wany, kilim y, cho dniki, lin o ­ leum , obrazy, w a lizk i, teczki, maszyny „Singere**, maszyny pisarskie, petetony w alizkow e, elektryczne, p łyty, nakrycie sto­

ło w e, przedm ioty ze srebra, pla­

terow e, porceieng, szkto, kry­

ształy, fotoaparaty, przedm ioty dom ow ego użytku. Duży w ybór oko licznoiciow ych praktycznych

upominków

„Centrokom is”

Kraków, G r o d z k a 9

(£S>ZEK* KRZYŻA

> N E U T R O P H E N < >

LETNISKO WE DWORZE

30 km od Warszawy, w spaniała plaża, duży ogród , nad teme W isie- Telefon Warszawa 2S2-76,

do 10 r. i od 20-ej.

K I I D I Y B U C H A L T f R Y J N E r t U K J I Gracjana Pyrka

W arszawa, Świętokrzyska 17 Przyjmuje zapisy Zamiejscowi korespondencyjnie

Pracownia o artystycznym

poz 1 om ie

• P R O - A R T E i

MIECZYSŁAW RYŚ

K B A K Ó W , FLORIAŃSKA 15

O4

/8$8 roku.

%jCbU>SX&

sarr\

Franek

domieszka do kawy

DRAWANDER-SAKRAKtW

DO N ABYCIA W APTEKACH

N R - R E J - W 6 9 - C E N A Z A P R O S Z E K 3 0 G R O S Z Y

ZWALCZA SKUTECZNIE

Cytaty

Powiązane dokumenty

— To jest niemożliwe — podjęła. Gonitwa bez ce lii.. Głupie i czcze wyżywan ie się. Dowiodłaś sama przez się. Nazywają geniuszem — cenią siebie... Trząsł

trzymuję się przy tym: młody ksiądz, i dodaję jeszcze jedno zauważone urządzenie: gdy proboszcz nie jest już młody, to dostaje wtedy m łodego kapelana, który nie

nieszczęśliwą minę, że obelgi więzną mi w gardle. I im dłużej doktor Dusseldorf milczy ze swoją zmartwioną miną, tym bardziej ja czuję się

rionetkami, lecz wszystkie przedstawienia odbywają się w atelier artysty.. Z daleka przybywają goście na jego przedstawienia do

Dotarłszy do pierwszych linij eskadra formuje się w gęsty szyk łańcuchowy i każdy poszczególny samolot kieruje się ku swemu celowi (u góry).. Nad celem

Nie mniej ważną kwestią jak upi wieśniaku ożenek. Dlatego też w dn zakładaniu nowego ogniska domin Inne schodzi na drugi plan, wszelkie prace automatycznie

Posunęły się one wtedy aż do stwierdzenia, że nie tylko los Egiptu (czytaj: panowania angielskiego w Egipcie) lecz cala strategia mocarstw anglosaskich zależy od

Tragedja miłosna Demczuka wstrząsnęła do głębi całą wioskę, która na temat jego samobójstwa snuje