Nr. 48 Rok 4 Kraków, dnia 28 listopada 1943. 40 gr.
W f f f W W M
i m m J E R W P O L S K I
Czołgi niemieckie na wschodnim (roncie, suną do ataku na bolszewików.
Powyżej: Ż o ł n i e r z e s o w i e c c y wzięci do niewoli, po zaciekłej walce, na południowym odcinku
fronłu wschodniego.
Na prawo: Niemieccy grenadierzy idą do ałaku na pozycje sowieckie.
B O M B Y N A L E t O S
Zdjęcie wyspy Leros, z lołu ptaka, po nalocie niemieckich samolotów „Stuka Wyspę zajęły wkrótce potem wojska niemieckie.
Fol: FK. Eliold (2), Prochnow, Grott-PBZ, Sw g1 Scti., Krlpgcn>-A(l„ Schsrl.
L A T A J Ą C Y G I G A N T
„Gigant" — nowy niemiecki samolot ciężarowy, jest tak wielkim, że może trans
portować nawet czołgi i armaty. Poniżej: Działo wjeżdża do kabiny transportowej
„Giganta". Na prawo: „Gigant" przed startem.
TT
Na lewo: Łożysko rzeki Jang-tse-kiang w górnym jej Poniżej: Miasta portowe, położone nad irodkowym biegu jest tak wąskie, że mogą kursować po niej tylko biegiem rzeki Jang-tse-kiang, posiadają- duże znacze-
male statki. nie dla całej okolicy.
P 0 H 9 - ts e - k ia n g
Miasto i prowincja Czungking są o tysiące kilometrów oddalone od morza i dlatego wielkie znaczenie jako drogi komunikacyjne zyskują rzeki, tam płynące. Najważniejszą z tych rzek jest Jang-tse-kiang, która wraz z rzekami Han, Hsiang i Sikiang, przepływa przez wielkie jezloroTung-Ting, a następnie płynąc w kierunku wschodnim, wpada do Pacyfiku. W górnym swym biegu, gdzie obecnie Japończycy rozpoczęli nowe pojez wojskami Czungkingu, Jang-tse-kiang ma tylko 200m szerokości.
W górnym i średnim biegu tworzy Jang-tse-kiang liczne wodo
spady przedzierając się przez pasma górskie. W nizinie rozwija się w najpotężniejszą rzekę Chin, dochodząc pod miastem
Iczang do szerokości kilku kilometrów.
M Ł O D Z I U T K A M I E S Z K A N K A POŁUDNIOWO-WSCHODNIEJ EUROPY W barwnym swym ubiorze i charakterystycz
nym nakryciu głowy stanowi typ ludowy hołdujący motywom tradycyjnym w stroju.
Na prawo: CZY NIE I Y Ł O I Y Ml DOBRZE W Z A S Ł O N I E N A B U Z II Oto zodowolona z siebie „autentyczna muzuł
mańska reprezentantka okofic Warny, w wiel
kiej, w tamtych stronach noszonej chuście, niby mieszkanka Wschodu odziana w swą
szalę... Z rysów nie trudno odgadnąć wysoko
procentowej do
mieszki obcej krwi.
charakterystycznych d la W schodu naP° i można nad Sawą i Drawą, w pogórza®
Pożegańskich oraz w Kroacjł;
nii. Krainie, Dalmacji, Bośni i Herce
gowinie. W iele naleciałości WsJSH du da się zaobserw ow ać w doli®
M arycy i kotlinie Sofii, w o W l cach W arny i Burgas, w P° !~i
janych jaram i osiedlach dawii, n a , Wołoszczyżnie, P“|
kow inie czy Besarabii, ^ 8 d pow ej Dobrudży, wzakąt**rl rum uńskich g r a n i c , Tafl-
w odległej przeszłości sZC\jj golnie w ybitnie zaznaczał się w p ł y w y wschód®^
przenikające drogami 9 to w ym iany handlowej, cZ^
stosunków sąsiedzkich, jCi w reszcie skutkiem podbjj jów dokonyw anych na obi
P
rzem ierzając krok za krokiem po- łudniowo-wschód nie krańce starej naszej Europy, te krańce tak bardzo bogate w dzieje, tylekroć poprzecinane szlakami ludów, tak sław ne za
m ierzchłą starożytnością, — spotyka
m y dziś jeszcze pa obszarach bałkań
skich pozostałości nalotow e ducha W schodu, z którym wszak- ziemie owe sąsiadują.
Ja k aś w ąziuchna, m ała uliczka, ja kiś zaułek noszący piętno wpływów nie Zachodu, ale o cechach obcego nam orientalizm u, to znowu zabytek archi
tektoniczny o stylu też nie naszym, naw et rys obyczajowości ludow ej w najróżnorodniejszych, nieraz niedo
strzegalnych praw ie przejaw ach czy swoistym, wschodnim wykwicie.
N ajw ięcej tych rysów tak bardzo
szarach bałkańskich p12*!
zachłanny i w iat muzutmańsW-;
Jeżeli chodzi o tereny centr*g no-bałkańskie, to jakkolvri®*|
pod względem ludnościowffl są w poszczególnych strona®
niemal jednolite, a język. serWs je st nie tylko ojczystą mową bów i Czam ogórców, ale też i szkańców kilku ościennych krajó*!
przecież na polu w yznania w iary w‘e j
tu ta j panuje rozmaitość. Serbowie, Czaro^
górcy, część Bośniaków i Hercegow ian —- -V znają religię grecko-wschodnią, bo taką a 4 inną przekazali im w spadku p r z o d k o w e j Kroaci, Słoweńcy, Dalm atyńczycy — należą do Si
Poniżaj:
I J E S Z C Z E J E D E N O B C Y Z A B Y T 1 K Znakomicie zachowany przybytek wschodniego kultu religijnego, z doskonale widoczny wieżyczką z ga
neczkiem f. zw. minaretem, nieodzowny częścią skła
dowy wszystkich meczetów.
NF>SIH
Na lewo: ,
A GDY JEJ STUŁĄ PRZEWI ĄZANO DŁONlCj Panna młoda, nosząca już godność małżonki, opuW
w gronie rodziny podwoje kościota, przyjmuj
* „wielką powagą" życzenia szczęsnych dnij Uwagę naszą zwraca kostium ślubny o m ię k k i c h ]
liniach kroju i nakrycie głowy mające w sobiaj coś z wschodnich zawojów czy turbanów.
Na prawo:
k a t o l i c z k a z BOŚNI CHCE SIC Z CZYMŚ z w i e r z y ć. . . Pomimo różnych względów trudnej do
omawiania natury, ta młoda dziew
czyna, jak cała rodzina i „dziady", od dawna wyznaje katolicyzm.
Na prawo:
I TO DZIEWCZYNA KATOLIC
KIEGO WYZNANIA Z BUŁGARII Kędyś ze Wschodu — z tradycyj rodzinnych, wieśniaczka z okolic Sofii, katoliczka z wyznania, zamężna za potomkiem przybyszów Bałkan, raduje się na samo wspomnienie tylu ciekawostek
Z jej osobą związanych.
Na prawo:
W S C H O D N I Ą
M O D Ą
I RYTUAŁEM W Bośni, w Jayce, znajduje się do
tąd jeszcze od
dzielny „dom mo
dlitwy" dla ko
biet wyznających islam, zbudowa
ny na Wzór sta
rożytnych mecze
tów.
Fot. WitzUbftn I p«ters
ścioła rzym sko-katolickiego, zaś klasy zamożniejsze tu i tam nie rozstały się po dzień dzisiejszy z przyjętym i na
rzuconym ongiś islamem.
Barwne, ja k ziemie Bałkanów, były dzieje tych krańców : Europy. Serbowie, przybyw szy na Bałkan z początkiem Wieków średnich, utw orzyli tu silne państwo, k tó re jednak Uległo pod koniec XIV w ieku nękającem u Bałkany pół
księżycowi. Dalm atyńskie w yspy i m iasta portow e n ale
żały czas dłuższy do Rzeczypospolitej W eneckiej, pod
d ając się, rzecz naturalna, w pływom kulturalnym tejże.
Bułgarzy, to obok Serbów drudzy przybysze n a półw ysep [ Bałkański, pochodzenia wschodniego, zmięszani dopiero [ z początkiem średniow iecza z napływowym elementem l środkowo-europejskim . Przeobrazili w tedy swój język,
sle imię sw e pozostawili przybyszom.
I- ■■■l. , . '
!i a k z a d a w n y c h , d a w n y c h C Z A S Ó W . . . Potomkowie przed wiekami tu osiadłych rodzin, wieśniacy
| doliny Marycy czy płaskowzgórzy Krainy, uprawiają po dzień
i
‘.dzisiejszy jeszcze tu i ówdzie ojczysty s>vój zagon rodzajem^drewnianego radła, ciągnionego przez woły, sprzętem rolni
czym ongiś tutaj zawleczonym ze Wschodu.
Ml*?
A ____
Na lewo:
CZY2 Z RYSÓW NIE WYGLĄDA WSCHÓD!
Bardzo pociągła twarzyczka, śnia
da cera i duże, głęboko osadzone oczy tej dziewczynki z Kroacji, dowodzą w niej niezbicie wschod
nich węzłów krwi.
Poniżej:
NIBY NASZA JA G U SIA CZY M ARYSIA1, A JEDNAK...
ród jej pamięta aż czasy mu- zumańskich zdobyw
ców.
Na prawo:
LALKI! LALKI! ORYGINALNE WS C H O D N I E L A L K I ł W jarmarcznej budzie jednego z miast daimatyńskich wabią oczy ciekaw*
ze względu na folklor „pupetki", chętnie nabywane i gorąco upragnio
ne przez tamtejszą dziatwę.
W
Rumuni są potomkami Słowiano-Daków, k tó rzy za rządói* rzym skich, pod wpływem kolonistów , przyjęli język łaciński — podob
nie ja k G allowie w e F rancji i iberow ie na półw yspie Pirenejskim . Religia Rumunów, na skutek oddziaływ ania W schodu stała się o sta
tecznie wyznaniem greek o-wschodnim. Ja k o daw na kolonia rzymską, była Rum unia od czasów T rajan a krajem przejściow ym z Euro
p y na półw ysep Bałkański, narażona w ięc s ta le na ustaw iczne w ędrów ki i podboje.
Z pobieżnego tego choćby już zarysu dzie
jow ego nie trudno odgadnąć, że Bałkan mu
siał w biegu stuleci nasiąknąć mentalnością wschodnią, wciąż na tych stajach dokumento
waną przez zaborców, że pomimo pragnień wchłonięcia w siebie kultury zachodu Euro
py, nawyki dawnych czasów nie zniknęły od Tazu ani nie zapadły się pod ziemię pozosta
łości architektoniczne o cechach wschodnich.
Siady takie, ze W schodu kędyś początek swój biorące, znaleźć m usiały i znalazły też w yraz w w niknięciu w sztukę ludową, trad y cję ubiorów, ogólne podejście do pew nych zagadnień tego czy innego rodzaju, bo czas pow oli jeno rzuca cień na odbiegłe chwile narodów , zanim na niw ie now ych dni da za
kw itnąć kwiatom przyszłości.
Na lewo:
JEJ ŚWIAT ZAMKNIĘTY W INNEJ WIERZE...
Któż, patrząc w oczy tego dziewczętka, odgad
nąłby, że duszyczka jej wzlata w sferę dogma
tów islamu? Choć wokół niej słychać modlitwy d o Tego, który godłem dróg ludzkich uczynił Krzyż, ona kroczy ścieżyną mitów Wschodu . . .
Tekst i fot: ^ W. A. OerUy, Zagrzeb Obok w kole:
Po najdokładniejszym zba
daniu intensywności działa
nia serum, napełnia się nim (łaszki i rozsyła odbiorcom.
Na prawo;
Serum bada. się w laboratoriach urządzonych w najbardziej nowoczesny sposób.
Poniżej:
Zmijarogowa, najniebezpieczniej
szy z wężów europejskich, lad jej rozkłada ciałka krwi.
C M
Jeden gram jad**, żmii „vi- pera ammodyłes" wystar
cza do zabicia dziesięciu mężczyzn,-' .. .. H
kole Poniżej
iskajęc
Zręjc nac
palcem gruczoł zawie- 'jad, wypuszcza się pewną ilość tej śmiercio
nośnej trucizny, d # w y st# -;
rylizowanei m is e c zk l r t
Ja d żmii zazwyczaj paraliżuje funkcje nerw ów przede wszy*
kim. U gatunku *mii z K rasu ja d działa w pierwszym rzędzi na system krwionośny, niszcząc ściany żył i tętnic i zatruwają^
kom órki oraz tkanki organiczne.
Działanie ja d u byw a tym osobliwsze, że w w ypadku dostawi się do żołądka, bez uprzedniego zaatakow ania sam ej krwi, B>e:
w yw iera sw ego śm iertelnego w pływu. j a Ukąszone członki obum ierają skutkiem zaham owania cyrłHg laęji krwi, a gdyby ich n ie am putować, same odpadną po pew ny*
czasie. ' i y.
W spółczesna wiedza medyczna ja jm u je się od lat bardzo »*
tensyw nie problem em zneutralizow ania n a drodze terapeuty® 1 mej straszliw ej ow ej trucizny. Po żm udnych poszukiw ania^
znaleziono sposób uodporniania ciała na ja d żm ii z K rasu i l®
czenia ukąszeń, sposób, ja k to zw ykle byw a w odkryciach nam kowych, bardzo prosty) Doświadczenie uczy, że w organizmacn ssaków, w ięc i ludzi, W ytwarzają się p ro dukty zapobiegając*
chorobom i trutkom , ety li, że organizm y te posiadają w«tf dzoną zdolność antidotalną. Produkty takie, w formie skon*
, ‘ centrow anej zwane serum, zachow ują moc swego dzis-j łania naw et wówczas, gdy ze środow iska jedneg<*
organizmu zostaną przeniesione do organizm#
drugiego, chociażby gatunkow o innego. ZdoP ność w ytw arzania serum przez organizuj może zostać sztucznie spotęgowaną*
skutkiem „przyzw yczajenia" org«' nizrau do ta k iej produkcji, a W przez doprow adzenie do#
p o b u d e k chorobowy c | czy trucizn w takich j e d n a k ilościach nieznacznych by organizff zm obiłf
Poniżej: Podobna do smoczej,
głowa żmii rogowej. zował swe siły obronnej a le nie m usiał inw azji chorobow ej ulec. N a platformie te j w łaściw ości organizm u rozw inęła słę ‘L żw. seroterapia w zw alczaniu jadu wężowego. Trucizna byw a szczepioną w starannie dopilnow anej dozie koniom jako n ajlepiej nadającym się k u tem u celowi. Zw ierzęta reagują natychm iast n<
zadaną tru tk ę produkowaniem sw oistego serum, któ re pobiera się od nich, skoro tylko w ytw orzy się tegoż w ym agana ilość, o pew nej ustalonej intensywności działania. M etodą czyszczenia, filtracji, badań, sterylizacji itd., uzyskuje się śro4 dek zapobiegawczy, k tó ry zastosow any nie za późno, neutralizuje ja d w organi
zmie. Insty tu t leczniczy w Zagrzebiu posiada osobny oddział dla wytwarzani*
serum wężowego, rozsyłanego poza swym krajow ym zapotrzebowaniem daleko po Europie. Powodów tak w ielkiego zbytu szukać należy w pew niejszym działaniu om awianego serum, niż w stosowaniu leku w ytw arzanego z jadu innych jado' w itych wężów europejskich. By pokryć zapotrzebowanie na serum, stara się In' sty tu t w ciepłych porach roku o duże ilości żmij z Krasu i pogórzy Hercegowin^
oraz Dalmacji. W prawdzie gady giną w niewoli w niespełna 6 miesięcy, nie przyj, m ują bowiem uparcie żadnego pokarm u, nie m niej jednak produkują w swycl gruczołach jadow ych nieprzerw anie groźną truciznę. Poddane stałej i baczne obserw acji, pozbawiane byw ają co pew ien okres trucizny, któ rą szczepi się na]
stępnie w łaśnie koniom. Konie oddają znowu bogatą już w serum krew do sp e cjalnych, wysokich cylindrów szklanych, w których lek taki przechow uje się d<
przeróbki am pułkowej, zastosow ując przy rozlewaniu sporo zabiegów gw arantu jących w ysoką jakość eksportow anego m edykam entu. N auka w produkcji wężo w ego serum odniosła znów nowe w ielkie zwycięstwo nad naturą. Plaga kraju groźne niebezpieczeństwo podstępnych stw orzeń zm niejszyło się praw ie d<
minimum.
Na prawo:
Gdy organizm konia, któ
remu wstrzyknięto odpo
wiednią dawkę jadu wężo
wego, wytworzy dostatecz
ną ilość serum, pobiera się wtedy krew zwierzęcia.
G
óry, znane pod nazw ą Krasu, to ojczyzna jednego z najb ardziej w Europie jadow itych wężów, — „vipera ammodytes", czyli żmii rogowej albo piaszczystej, jak ją popularnie okre
ślają w tam tych w łaśnie stronach.
Tam, w krzaczastych lasach, na stokach pokrytych w innica
mi, na plantacjach tytoniu, w dolinach w ystaw ionych na złoto słonecznych prom ieni, w śród w apiennych skał i żwirowisk nad brzegam i potoków — pom iędzy kępam i rozm arynu czy rum ian
k u albo m acierzanki, pędzi ona swój niebezpieczny dla ludzi' i zwierząt, leniw y żywot.
Ukąszenie je j przypraw iło już o śm ierć tysiące ludzi, liczbę zaś stw orzeń św iata zwierzęcego, ofiar żmii, trudno określić.
Zdradliw a ta żmija, rzadko przekraczająca długość 90 cm, trudna je st do zauw ażenia w śród danego terenu, dostosow uje się bowiem barw ą znakom icie do otoczenia; żądło w kształcie rogu, praw ie zawsze w ysunięte z paszczy, nadaje je j ohydny, demo
niczny w ygląd, jakże św ietnie zgrany ze złośliw ą n atu rą gadu.
i Tysiąc w skale w ykutych schodów wiodło do studni, w y
kopanej w m urach cytadeli Kairu. Studnia zw ała się Bir- ' Jussul. Posiadała źródło tajem niczej mocy. Komu miłość
°snuła duszę, komu pragnienie rozkoszy przepalało wszyst
kie myśli i uczucia, jak gdyby niszczący płomień, ten jedną kroplą tej cudow nej wody mógł ukoić i zagasić burzę uczuć.
[ Raz jeden w roku, w świętym dniu Kurban-Bajramu, o świ-
| c'e, zanim muezzin zaw ołał do porannej modlitwy, z różo- p ry ch chm urek, któ re wschodzą nad k rainą szczęścia i zba
wienia, w ylatyw ał biały gołąb. Ja k błyskaw ica zanurzał się - w studni Bir-Jussuf, aby po chwili powrócić na brzeg, niosąc
w dzióbku krople zbaw iennej wody. Ten, kto potrafił zwabić
■ Ptaszynę i z dzióbka je j pochw ycić wodę, uleczony został na
**Wsze z trosk i tęsknoty nieszczęśliwej miłości.
1 Zaledwie pierw szy brzask jutrzenki zarum ienił w ieżyce na p ró b ach Kalifów i rzucił koronę rubinow ych blasków na
**kały Mokkatamu, już m łoda i piękna Indże usiadła u studni, p ę k a j ą c na m oment przylotu białej ptaszyny. O na to uleczyć
■ miała z miłosnej tęsknoty.
Dziewczę, obróciwszy twarzyczkę, zakrytą m uślinową za- IH oną, ku W schodowi, dum ało i marzyło. N agle spłoszył ją Jakiś szmer w pobliżu. Indże zadrżała i oczyma pow iodła do-
| koła, ja k strw ożona gazela, kiedy w pustyni posłyszy lot
•Spa.
I Po drugiej stronie studni stanął młody A rab w bogatym
^Przybraniu. W całej jego postaci w idać było jakieś przygnę- [ Wenie. Turban opadał mu na skronie a jaskraw y płaśzcż Uwydatniał bladość pięknej choć zapadniętej nieco twarzy*.
[ Indże, zoczywszy młodzieńca, już chdfała uciekać, lecz jakaś : Nadludzka siła zatrzym ała ją u studni.
p . Przez chw ilę zapanow ała cisza i wyczekiwanie.
gv — N ie ma ptaszyny, — szepnęła Indże, — w net pierw szy
^Promień słońca zbudzi gw ary miasta, lada chwila Muezzin
? Powita ranek m odlitw ą a gołąb nie przybyw a . . . dziś ostatni
^feień mego szczęścia, ju tro — zaczyna się m ęczarnia mego tycia.
Pani, — rzekł młodzian — zdajesz się tak m łodą a w ha
remie ojca pew nie strzeżoną jesteś, jak skarb najcenniejszy, [jak owoc rajski, przeznaczony w nagrodę z tysiąca wybra-
■temu. Zapew ne żaden wzrok ciekaw y nie rzucił dotychczas [cienia na wdzięki tw oje i na dni twego szczęścia, żadne Mmielsze słowo nie zamąciło spokoju tw ej duszy, skądże w ięc [ tobie przyszło rozpaczać, jakim sposobem w serce tw oje i Wkradła się troska miłosna?
f — Ja nie kocham nikogo -— zawołała- Indże — serce m oje
| jest jak kw iat nietknięty pieszczotą słońca, co nie zdrad-'**
jeszcze barw y sw ych pęków. Dlatego właśnie cierpię. S h -'
|*nnle, bo widzę, że i ty także ciężkie chwile przeżyw as*.
|» ie chcę być sprzedaną ja k inne kobiety naszych haremów,
|« ie chcę, ja k niewolnica oddaną być mężowi, lecz pragnę, jak m oje europejskie przyjaciółki w pierw poznać i pokochać itego, w którego domu mam przebyć całe życie. Po cóż dano f*tti książki, w których czytałam , że całym szczęściem i ży*- [ ciem kobiety je st miłość? Dniem i nocą marzyłam o tym, że I Pomimo murów i»straży harem u potrafię poznać i pokochać
| przeze mnie wybranego.
r Tu głos jej załam ał się, czyniła bowiem sm utne w yznanie Przed nieznajom ym Arabem.
— Przed kilku dniami ojciec mój zjaw ił się w harem ie o niezw ykłej porze i kazał mnie przyw ołać do siebie. M yśla
łam, że otrzym am jak i klejnot lub strój nowy, to znowu, pa
p rząc na surow y w yraz tw arzy ojca, sądziłam, że oskarżono Umie przed nim o jak ąś dziecinną swawolę. Lecz ojciec przy
c ią g n ą ł m nie do siebie i całując w czoło rzekł łagodnie:
—j Indże, wypogódż czoło i uśm iechnij się do mnie. Miłe
|p riy n o szę ci now iny: dziś skończysz czternaście lat a oto Ijeden z moich przyjaciół zażądał tw ej ręki dla swego syna.
Odmówić mu nie mogłem. Ciesz się, będziesz królow ą hare- inu, nie brak ci będzie niewolnic i wszystkiego, czego żądać [łechcesz. Za tydzień rozpoczną się gody weselne.
To były słoyra ojca. Jak że ciężko, boleśnie padały na du-
*zę dziewczęcia, któ re rw ało się ku innemu życiu, które [ Chciało kochaćl W ięc m iała być sprzedaną za kilka dni ja k sprzęt ozdobny, człowiekowi, którego głosu naw et nie sły
sz ała ?
Indże ze Wstrętem m yślała o tym, któęy jej m iał być n a
rzucony przemocą.
K orzystając z zamieszania św iątecznego, w ysunęła się rano jniepost rzężona z haremu, zabraw szy ze sobą piastu n k ę Ka-
didżę i dzban ozdobny, by stanąć u studni Bir-Jussuf.
jednego z fotografów, podo
biznę dziew częcia w muzuł
mańskim stroju. Dziewczę cudnej piękności. Ja k szalo
n y biegałem po m ieście, za
glądałem w bram y pałaców, w okna harem ow ych karet, lecz w szystko na próżno. Da
rem nie także obiecywałem hojne podarki fotografom miasta, żaden z nich nie chciał zdradzić tajem nicy, kim była ow a piękna muzuł- m anka odtąd patrzyć nie mogę na inne kobiety, a ży
cie m oje dzielę n a chwile nadziei i rozpaczy. W czoraj dopiero sta ry sługa oznajm ił - mi, że udało mu się odnaleźć pewien ślad, i że w krótce do.
wiem się o nazw isku i ro dzinie m ojej królow ej. Cóż mi jednak po tym, kiedy ojciec już m nie zaręczył i za kilka dni poślubić mam tę, któ rą od daw na mi przeznaczył, córkę jednego z bogatych baszów. Tak w ięc podeptać mam na wieki pierw szy kw iat mego serca. Ta, k tó rą ukochałem, stracona dla mnie . . .
Powiedział te słow a z tak ą goryczą i bólem, że m łodą Indże wzruszył do płaczu.
— Powiedz mi — zaczął po chwili — nazwisko tego, k tó ry ma być twym mężem, Indże. Może to k tó ry z m oich p rzyja
ciół, może go znam i mogę uprzedzić o tw ych uczuciach i m y
ślach. Któż wie, czy nie uda mi się nam ówić go, aby odłożyć wesele, abyś go mogła poznać i pokochać.
— Ibrahim bej, syn M ustafa Baszy, — odparła Indże z po
śpiechem, gdyż w tejże chwili gołąb o śnieżnej białości uka
zał się nad studnią Jussufa. W m gnieniu oka zanurzył się
w przepaść studni i po chw ili pow rócił nad brzeg zdroju, a różowy jego dzióbek błypzczai od kropel św ieżej, brylan
tow ej rosy.
W tem Indże odw inęła zw oje sw ojej szerokiej h abary i przykryła zręcznie gołębia. N a próżno gołąb trzepoce się i zryw a do lotu. Indże już tuli i pieści gołębia, przyciska jego dzióbek do swoich ust.
Szeroki płaszcz, uchylony ruchem je j ram ion odsłonił nie
co je j dziew częce ciało a m uślinowa zasłona opadła z zaru
m ienionej tw arzyczki i odkryła krucze sploty włosów.
M łody A rab. podbiegł k u niej. Indże sądziła, że pragnie pochw ycić gołębia, oddała mu w ięc . w ręce trzepocącą pta- szynę. A rab ta k jednak niezręcznie uchw ycił ją, iż gołąb w yrw ał się i pofrunął w słońce.
Zdziwiona Indże ujrzała tedy, iż m łody A rab ukląkł przed idą i pożerał ją wzrokiem. Faktem tym była ta k zaskoczona, iż zapom niała narzucić płaszcz z pow rotem . W chw ilowym roztargnieniu pochw yciła ozdobny dzban i o parła go o lew e ramię. Stpła przed A rabem oszołom iona i szczęśliwa. Oczy, spod czarnych, grubych brw i rzucały taki czar, iż zdaw ało się, że mieszczą w sobie utajony raj.
Indże zaw ołał młodzian, ■— jakżeś pięknaI A jam : Ibrahim, syn M ustafa Baszy. Ty jesteś tą, któ rej szukałem.
Powiedz, czy m nie teraz nienawidzisz? Powiedz, czy jestem tym, którego uważasz za narzuconego Ci przez ojca męża?
Indże, co mam czynić, by zyskać Tw oje serce?
A Indże zadziwiona stała w bezruchu, nie próbując już naw et zakryć twarzy.
Zanim słońce zaszło nad miastem, m łodzieniec szukał na ustach uroczej Indże ow ej kropli ożywczej, która uleczyć m iała cierpienia m iłosne jego serca.
Tak spełnił się cud studni Jussufa.
„W jesieni życia*' — jest ostatnią partią sonatiny literackiej p. n. — „Z i e m i a"
A lle g r o :--- - „niewierna"
A n d an te:---- -- „nienasycona"
M sestoso-funebre: — „w jesien i *ycta“
U D
Władysław Slawid
wiec w tym balzakowskim --- - .—• * — kobiecej urody, — najpiękniejszym była wieku!
Niepokoiła: — karminem ust, co, w sadach, na hożych źrałym jabłkom — rumieńcach drgał.
Obiecująco: — błyskała karnacją i owalem rdzawo-złotych grusz. — — ---
N alotowym fioletowych Śliw pudrem --- --- --- - mistrzowsko tuszowała — — ij bruzdy gasnącej krasy sw e j...
Z Wrześniem —
oboje, świadomi wszystkich sztuki kochania
cichych tajemnic — we wzajemnym rozmiłowaniu — deptali mchem wełniste 'i wrzosami liliowe kobierce;
i— ---ku ufniejącym milczeć
--- - — leśnych ustroni alkowom: - — ---
— — na miłośny sabat. . . I .
* chutliwych zm ysłów misterium.
Igliwia i grzybów pobudzające wonie płonęły w promiennych słońca trybularzach.
. . . „Babim latem“ — — tym i to pośpiesznym i--- cierpliwych pająków — srebrnymi sieciami — — zatrzym ać aby chciała życie ostatniego kochanka, co również słabnął w łakomych ramionach jiej.
; —--- ■ Zanikał.
— — — Gasł, Porannej,
zimnej rosy szlochem,--- po czarnych skibach ról, --- ---TT — płakała d łu g o --- biało-srebme za nim łzy ! ! . . . A dalekich pól sm utnym smugami —- --- i pastuszych ognisk leniwymi dymami — --- badyliskami ziemniaków •---
§p»--- ---szedł m alarz:---.
--- - — Październik.
W uszach dzwoniła mu, — jeszcze piastunki, —* — szczera przestroga: „o Czerwcowych z N ią przygodach**
Przeto ostrożnie niechal zdradliwego kochania.
N a słońcem polerowanych — bizantyńskich ikon — jzłotym tle: — uwiecznić jeno chciał
malarską w izję swej. renesansowej modelki.
Ona kusząco pozowała kreacjami, w pastełowo-reflek- syjnych tonach — sukienek*
Kokieteryjnie — w kalejdoskopowym tempie — zrzucała egzotycznie-kolorowe zawoje drzew, — — co jesiennych liści agonią konały. . . .
W zamęcie i orgii barw — ---
W bolesnym dramacie światła i cienia — ---
f w coraz krótsze diii — twórczym popędzany znojem -•
I ---
1--- wyczarowywał — u sztalug swych — kolorowych impresyj cud.
je ste m z y c t a ...
Przydłużającytni się wieczorami z a ś :--- w czeladnych izbach zaścianków — — — zasłuchiwał się — w prząśniczek cich e --- u k ą d zie li— rozhow ory-zaśpiew y...
— - *---i za syp ia ł--- --- -
— — na Iniano-konopnych paździerzy
— wezgłowiu.
Poranią budziły się teraz w welonach natrętnych mgieł.
1 niebiosa rozpuszczały kosy-warkocze — długich, monotonnych d z d ź ó w .---
--- U?' zapomnianych lasów i kniej ostępach
— --- ożyło k ę d y ś--- - --- zimne i złe wichrzysko.
Garściami wyszarpyw ało drzewom krwawo-złote naręcza włosów-łiści...
Przerażony Październik chował się --- za geste szczotki — dalą granatowych — — i mgłami sinych lasów.
Przeskakiwał stalowo-szare zadumanych rzek popręgi.
Znikał — za kolczastymi zasiekami niebotyczme- białych gór.
N a kochanków kurhanach-cntentarnych rozkw itły, — jej rączką pielęgnowane, chryzantem zaduszkowe tarcze --- Opowiadały przechodniom ---
--- tajemnie szeptane o zmarłych miesiącach
— — legendy — ballady — elegie.
Lecz skrzydliskami dzikich gawronów przyw leczony, czarny, w rza sk ,--- srebrnym przym rozków szronem zw arzył, zgmatwał i zmiął i to ostatnie jesieni
kwiecie.
Ziemia, zamierającymi usty, — u starucha Listopada, w słowiańskich bożyców zgrzybiałej gontynie,--- --- — wyprosua dla siebie:---
---„D ziady" --- — Klęte obrzędowym guślarzy zaklęciem,
zbudziły się z mogił wszystkie kochanków upiory.
W idm owym korowodem cieniów
~ ■ — — --- przypłynęły---
przed gasnącymi źrenicami „niewiernej i nienasyconef*.
N ad stygnącymi zwłokami j e j ---
szatańskim chichotem roześmiały się potępieńcze wichury . . . --- ■ --- i dłonie rytmicznych d e szc zó w --- --
*--- na ramionach-strunach mokrych drzew
— ■ — grały pożegnalnego „requiem“
■żalobnesymfonie
R O Z M A I T O Ś C I
GDY JESIENJĄ KWITNĄ DRZEWA. . .
. . . Na naszym biurku redakcyjnym spoczęła reproduko
w ana obok gałązka jabłoni, z zawiązkiem owoców, przynie
siona onegdaj przez jednego z czytelników.
Spoglądam y odruchowo na kalendarz: koniec listopada . ..
Późna je s ie ń . . .
Fenom en dw ukrotnego kw itnięcia drzew w jednym i tym sam ym roku, ba, ow ocow ania w dodatku, je st faktem obser
w ow anym od czasu do czasu, niem niej zawsze w ydarzenie — to dziwne i odbiegające od normy.
Kasztany, bzy, brzoskwinie, czereśnie, poziomki, akacje, jarzębina, oto rośliny, k tórym „zdało się" w tym roku, że ifiiają już zimę poza sobąl W zjaw isku tym uderza n as to, że podw ójnem u kw itnięciu i w ydaniu owocu naw et, jak np.
w bieżącej jesieni truskaw ki i niektóre z jagód ja d a ln y c h ,' k tó re aż do spożycia, się nadaw ały, — u legają po w iększej części rośliny pozostające pod opieką ludzką.
Któżby nie w różył z podobnego zdarzenia różności! W ięc, że będzie późna, lekka i k rótka zima, „m okra" - nadto . . . Inni, w łaśnie tw ierdzą coś w ręcz przeciwnego, że' to nic do
brego nie oznacza: zimę wczesną, m roźną i długotrw ałą. Czas
Przekrój jabłuszka.
Na lewo:
Gałązka j a b ł o n i przyniesiona przez jednego z naszych czytel
ników spod Jasła.
_____________ Foł. Borek
pokaże, kto ma słuszność. Z góry niepodobna pow iedzieć ni tak ni siak. Zobaczymy dopiero!
Dla botaników jedno je st tylko jasne, że osłabia to roślinę dw a razy u legającą w roku procesow i twórczemu. Ale i co do tego, zdania są podzielone. Przyrodnicy utrzym ują, że sprzyjające w arunki pogody jesiennej w pływ ają na rozwój pączków, k tó re są już jesien ią zaraz zaw iązane w m iejscu odpadłych liści, a jeno drzem ią do w iosny pod cieniutką w ar
stw ą „skórki" na gałązkach.
M ożna bowiem sztucznie spow odow ać w ystąpienie kw iatów i owoców (choć niedorozw iniętych owoców) n a drodze che-'
micznej, w ięc eterem i chloroformem oraz term icznej, jak w cieplarniach.
W każdym razie dw ukrotnie zakw itające i owocujące ro- śliny, jakkolw iek ma to być tylk o grym as przyrody, a n*c nadzw yczajnego, albo sztuczka hodow cy co najwyżej, jes*
dla nas mimo w szystko zjaw iskiem n ader ciekawym i os0' bliwym.
PROJEKT SZWECKIEGO INŻYNIERA
W południow ej Szwecji, w m ieście K arlskrona pewien inżynier podał pro jek t zastosow ania prądu elektrycznego <1°
ogrzew ania gleby. Zastosow anie prądu dałoby możność zbte"
rania o dw a m iesiące w cześniej, sadzonych w kw ietniu zieffl' niaków. Jed n ak kom isja techniczna w Sztokholm ie odrzucił*
ten projekt, gdyż koszta jego są bardzo wysokie.
UMARŁ NAJWIĘKSZY TŁUSCIOCH
W stanie Texas zm arł niedaw no przeżyw szy la t 60, naj
w iększy tłuści och św iata. W ażył on 225 kg, gdy m ia ł lat 30 w ażył 180 kg. Już wówczas lekarze przepow iadali mu wcz®' sną śmierć. Tłuścioch jednak żył jeszcze 32 la ta „dorobiwszy się" dalszych 45 kg żyw ej wagi!
Ilustrowany Kurier Polski - Krakau, Redakcja: ul. Piłsudskiego 19 fel. 213-93 - Wydawnictwo: Wielopole 1 lei. 135-60 - Pocztowe Konto Czekowe: Warsehau Nr. 900
•v.w w vv.v.% v.v.% % vev.% ^v.v.v.w xw x% w l*xw > ••••*••
•••••.•••.•••.•••.vX*X*X%*XvX*X*Xw •>•••••
! • • • • • • • • • • • • • • • • • • m m • • • • • • • • • • • • • •
NOVASCABIN do niezawodnego i dogodnego leczenia świerzbu. Novascabin jest bezbarwnym aroma
tycznym płynem, nie plami, nie niszczy bielizny. Skraca znakomicie okres kuracji, czynięc ją niekłopotiiwą
:v > y.% v.v.v.v.v.v.,.v .v .v .v .v .,.v .v .v .v .v .v .* .v .v .,.,.v .v .
• • • • • • • • • • • mmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmrn
mmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmm m m mmmmmmmm* • mmmmmmmmmmmmmrnmmmmmmmmmmmm »• ■ m•
• • • • • • mmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmm • • • ■ aa »x*x*>xwx*;*w.v
,X vX **;vM ***‘* v .v
m m-m m m mm mm m
* • • • • • • • •
• • • • •*m~m~m~ m~
» » • • » • • • • • • • •» • • • • • • • • • • • • mmmm• • • • • • • • • • • • a • • • •
je st n ie z b ę d n y m t n ie z a s t ą p io n y m preparatem do z w a lc z a n ia plagi świerzbu. Opakowanie: FIakoj;
a 75 cm* do jednorazowej kuracji. Cena flakonu 9 B D o n a b y c i a w a p t e k a c h i d r o g e r i a c h
DR. A. W A N D E R , A . G . K R A K A U
• * » • • • • • • • • •_• • • m.m m mmmmmmmmmmmmm
► • • • • • • * • * • • » • • • * m • • • • • • • • • m mm m m m • _% •• • • • • • • • ■ • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • a * * •»0 '
* • • mmm m m • • mm mmmmmmmmmm mmmmm
» • • • • mm m m-m m » • • • • • • • • • • mmm mm mm mm •.
.*'mmmmrnmmm m mm mm m mm m m mm mmmmmmmmm »_• .-.jrS
* • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • * • * • •mmmm m mmm mmmmmmmmmmmrmmmm 1
;.v.
Osiągnięte W Y N I K I gwarantują z a :
Na 25 mm długości
p od w ó jn ie sk rę c o n e g o d ru c ik a
OSRAM
przypada 3600 spirali, które są skręcone ponownie ponad sto razy. To arcydzieło technikiOSRAM
daje rękojmię najwyższej wydajności świetlnej.»OSRAM* oszczędza również prąd.
OSRAM
d u i o ś w i a t ł a — m a ł o p r ę d u .
rzypuscmy ze
zaciqł się Pan podczas golenia.
W ja k i s p o s ó b zamierza Pant opatrzyć tę ranę? Czy może lak?!
A może lepiej małym nie podpa
dającym kawałkiem H a n s a - p l a s ł u elastycznego?
Praktyczniej będzie wziqć HansapIcuŁ Opatru
nek z Hansaplaslu jest w mgnieniu oka nało-»
żony i nie krępuje swobody ruchów.. Tamuje -
j w^, ł m*vst>iesza gojenie.
H m s a p t n s t ,
orzysfaj
Z O B R O T U C Z E K O W E G O
i O S Z C Z Ę D N O Ś C I O W E G O
N I E M I E C K I E J P O C Z T Y W S C H O D U
MARIA DALBORÓWNA
J^ y l rządcą u baronow ej M ileńskiej ł nigdy nie widział sw ej pracodawczym . Zgodził go do służby sta ry stry j zm arłego barona, jedyny lokator w ielkiego pałacu. S tary był biwakiem. Nazywało się, że w drożył nowego administratora w jego obowiązki i odtąd p ra
cowali we dwóch. W zasadzie młody W idow n i sam m usiał się zorientow ać w zaniedba
nych, prowadzonych złym system em spra
wach m ajątku i teraz prow adził księgi i całą gospodarkę sam, pozostaw iony w łasnej ini
cjatywie, naw et niekontrolow any, nie zapy
tywany o rezultaty pracy.
Stary dziedzic oddał się bezpam iętnie n a
miętności kom pletow ania zbioru ze starą
“fonią myśliwską. Skupował, oglądał . . . robił
® zamku w ielkie muzeum. Nie interesow ał poza tym niczym, naw et korespondencją.
Uprawnił rządcę do otw ierania listów prze
s ła n y c h naw et na w łasne nazwisko. Sam Przyjmował jedynie listy od żony swego zmarłego bratanka.
Baronowa bawiła za granicą. Dawniej prze
bywała tam z mężem dla ratow ania jego zdrowia, by być pom ocną w długotrw ałych
* mało skutecznych kuracjach. Po zgonie w rona postanow iła do k ra ju nie wracać.
— Dobrze się bawi gdzieś w św ie cie !. . . —
®yślał z przekąsem i niechęcią W M sw dti,
®*e mogąc mimo napraw dę szczerych chęci
* ciężkich wysiłków ułożyć takiego .budżetu, który by nie w ykazał kolosalnych braków i luk w zestaw ieniu m ałych dochodów z nie
proporcjonalnie wielkimi rozchodami.
M ajątek był zadłużony a la ta nieum iejęt
nej gospodarki, podczas których w ielkie sumy odpływamy za granicę dla ratow ania barona, nie popraw iły budżetu.
Obecnie praw ie takie same kw oty m usiał Widowski w ysyłać pod rozmaitymi adresam i Podawanymi przez baronow ą w beztroskich, jekkich listach do starego dziedzica. Był to jej m ajątek, m iała praw o żądać — ale po
winna przecież była wglądnąć w możliwości łego skraw ka m ałourodzajnej ziemi, w te Wiecznie grożące term iny weksli i zwrotów Wielkich długów. Młody rządca m yślał o tym,
*e gdyby była w róciła do kraju zaraz po k a
tastrofie i w zięła w sw oje m łode ręce ster rządów, zam iast spychać je n a niedołężnego starca — dziś spraw a m ajątku w Pam iątkach Przedstawiałaby się zgoła inaczej. Baronowa Widać zupełnie nie dbała o rodzinną ziemię.
Stanowiła ona dla niej jedynie stałe i nie
®ające nigdy się w yczerpać źródło dochodu.
Nie p ytała w listach nigdy, co się robi W polu, czy sadzie. W zm ianki o m ajątku stre
szczały się tylko w suchych, może naw et d ra ż liw y c h dla zarządzającego, poleceniach:
■.. proszę przypom nieć rządcy o term inie nadesłania mi pieniędzy za te n kw artał.
Ostatnio spóźnił się z przesyłką . . .
. . . co to za niedołęga z tego adm inistratora,
*e nie może w ystarać mi się o dodatkową kwotę 2 tysięcy z ło ty c h . . .
. . . niech stry j zorientuje się w bilansie.
Nie chcę nikogo o nic posądzać, ale to dziw
ne, żeby taki śtuhektarow y m ajątek daw ał tak niew ielkie d o c h o d y . . .
Na długie listy adm inistratora, w których zdawał jej spraw ę z trudności i ogólnej sy
tuacji, nie reagow ała zupełnie, a zestaw ień i rozrachunków na pew no nie przeglądała Wcale. Faktem było, że nie znała nazwiska
*Wego plenipotenta i osobą jego nie zainte
resowała się ani na chwilę.
Młody rządca z początku w ybuchał żalami przed starcem , ale gdy zrozumiał, że ten nie stara się naw et słuchać — nauczył się w zru
szać tylko ramionami. A z posady nie od
chodził.
To w łaśnie było niezrozumiałe. Ze sw oją energią, rzutkością, przemiłym sposobem Współpracy z chłopami i służbą, z uczciwo
ścią swą i poręczeniami — mógł bez długich ząchodów dostać dobrze płatne zajęcie w każ
dym
innym dworze. *Z pracy w Pam iątkach nie m iał dla siebie hic. Tyle, że marnie, odm awiając sobie Wszystkiego, jadał z dziedzicem M ileńskim W w ielkiej dw orskiej jadalni. M iał w yrzuty sumienia, gdy na ozdobnych, srebrnych ta cach wnosiła jedna na cały dwór pokojówka postne kluski z ciemnej mąki, lub tradycyjną kaszę: starem u synowcowi znakom itego rodu M ileńskich należało się może zgoła coś in
nego, inny wikt, inne w ygody — A le pocie
szał się tym, że starem u dziwakowi było
v
wszystko jedno i w cale na to uwagi nie zw ra
cał, co działo się dokoła niego, a naw et jego samego bezpośrednio tyczyło.
Żyli tak we dwóch, w ponurej, do w ariacji mogącej doprowadzić monotonii, bez towa
rzystwa, zmian, rozrywek. A jednak młody nie m yślał o rzuceniu służby.
M iewał chwile słabości. Do szału dopro
w adzały go puste listy rozbawionej w sze
rokim świecie młodej wdowy, w których nigdy n ie było u znania, cz y podzięki dla jego ciężkiej pracy, przeciwnie, zawsze ja kaś uw aga, stek niemożliwych do zadość
uczynienia pretensji, niesłusznych zarzutów.
Irytow ał się nimi czasem do tego stopnia, że służba om ijała go z daleka, przyuczona doświadczeniem, że na niej skrupić się może ten gniew adm inistratora.
O dgrażał się w duchu, że zaraz w yjeżdża z Pam iątek i gdzie indziej poszuka chleba . . . po to, by nazajutrz i każdego następnego dnia wychodzić, jak zwykle, jeszcze przed świtem na ledwo budzące się ze snu łany i czekać, aż rozlegnie się sygnał zaczynającej się na polach pracy.
W idowskiego w cale nie ciekawiła osoba młodej wdowy, w łaścicielki folwarku. Z po
czątku, nim oswoił się ze stosunkami, z każdą spraw ą tyczącą się m ajątku zw racał się do starego. Później, gdy zorientował się, że musi sam zupełnie radzić sobie, — zaniechał tego.
Ale nigdy nie przypuszczał, że ma zdawać spraw ę z adm inistracji na odległość jakiejś kobiecie zupełnie niezainteresow anej, nie- rozum iejącej. Złościło go to i zaczął nienaw i
dzić wesołej dziedziczki i z uprzedzeniem patrzył na koperty ze stemplami zagranicy, adresow ane nieporządnym pismem. Z przy
krością słuchał uryw ków z tych listów, gło
śno odczytyw anych mu przez starego. Baro
nowa miała zwyczaj pisania chaotycznie, często nielogicznie. Skakała z tem atu na te
m at tak, że stary M ileński nie mało miał kło
p o tu , by w śród w szystkich innych myśli pi
szącej w ynaleźć te, dotyczące m ajątku, pie
niędzy i zarządzeń dla adm inistratora.
. . . W ięc nam yśla się co do kupna poczwór
nego sznurai p e r e ł. . . i ma propozycję w y
jazdu na Rivierę . . . a pieniądze chyba można będzie, je j przesłać miesiąc w cześniej bo te p erły to okazja . . . zresztą może by sprzedać jeden z trzech srebrnych lisów? . . . Interesuje się jakie mody są w W arszawie, czy tam do
ta rły już modele nowych kostium ów „trois- ą u a tr e " . . . co robi hrabia Dziemuszycki i dlaczego rządca nie puści korzystnie w aren
dę któ rejś z łąk? . r . N a- karnaw ał trzeb a je j dużo pieniędzy i także już na letnie toalety, bo przed Sezonem będą o wiele ta ń s z e . . . To okropne, że ona musi się z tym liczyć . . .
J a k sobie W idowski w yobrażał baronow ą?
Przede wszystkim nie lubiał o niej myśleć.
To psuło m u hum or i odbierało chęć do ży
cia. Ale, gdy m usiał już o niej myśleć (w te dni, gdy przychodziły owe niepokojące, silnie perfumowane koperty) w yobrażał sobie ją tak, ja k te kobiety, które w idyw ał kiedyś, daw niej, w łaśnie tu, na tle dw oru w Pam iąt
kach.
Bo W idowski znał dwór już dawhiej. I w i
dział go zupełnie innym. W idział w nim ruch nieustanny, niespokojny. Zajeżdżające niezli
czone ekwipaże, domowników n a ganku ser
decznie, hałaśliw ie w itających gości. Był jednym z nich, życzliw ie przyjm owanym, ho
norowanym . Jad ał w gw arnej, tłocznej ja dalni, nabierał z półmisków obnoszonych przez sztyw nych lokajów w białych ręk a
wiczkach. Smakował w hom arach i ostry
gach sprow adzanych z daleka, ja d ał pyszne bigosy trad y cy jn e w sezonie polowań, pie
czyste ze sztuki przez sam ego siebie z a b ite j...
A wino, k tó re nalew ano do k ry szta łó w !. . . Tańczył na cudow nie lśniącej posadzce salonu. W irow ały mu w m łodych oczach ścia
ny z portretem prababki daw nych właścicieli, brzmiała w uchu -melodia w tedy najnowszego w alca . . . Czuł na policzku m uśnięcie jasnego, wysoko na zgrabnej główce upiętego w arko
cza danserki i lekki zapach fiołków, któ re miała przy w ycięciu su k ie n k i. . .
Jakże było inaczej! Ruch, gwar, krzyk, toasty, śmiech wesoły, sreb rzy sty !. . . Swo
boda, beztroska)
Szczęście! W ielkie szczęście I . . .
Szczęściel To w łaśnie ta dziewczyna, z k tó rą tańczył najczęściej, której podawał ramię, gdy zasiadali do stołu i k tórą prowadził w księżycow e wieczory alejam i rozległego parku. Była inna niż te w szystkie, niż reszta.
A o tam tych m yślał źle. Niem ile wspom inał ich strojne, pyszne sylw ety, spojrzenia pełne przewrażliw ionej ambicji, patrzące w yzyw a
jąco, ich jaskraw y śm iech i swobodny, za swobodny sposób bycia. Taką jed n ą z ich grona musi być baronow a M ileńska . . .
Pusta lalka nie rozum iejąca sensu życia a goniącą niestrudzenie za jego blichtrem i złudnymi błyskami. Bez zasad, bez religii, ideału.
Z ta k ą nie można by pomówić s z c z e re , serdecznie na w eneckim m ostku n a stawie.
Takiej nie można by wierzyć, że dotrzym a przysięgi, choć minie w iele la t i dużo w cza
sie nich się zdarzy. M yśl o takiej kobiecie nie byłaby najdroższą pam iątką przechow y
waną jak bezcenny skarb n a dnie serca, nie byłaby pieszczotą krzepiącą podczas beztre- ściwych, sm utnych, ciężkich lat rozłąki.
Jego dziewczyna, jego najdroższa narze
czona, z któ rą łączyć go będą zawsze cudne, tęczowe w spom nienia — była inna. N ie um iałby może tego w yrazić, tej różnicy, jej odm iennej zupełnie indyw idualności.
Ona jed n a ze sw oją smukłą, rasow ą syl
w etką i. powolnymi, opanow anym i ruchaimi — nie raziła na tle prastarego domostwa, śród w iekow ych topoli otaczających ganek. Była istotą tego domu, jego duszą i treścią. Mło
dziutka panna Jadw inia Olszyńska, praw o
w ita spadkobierczyni Pamiątek, córka dzie
dzica n a tysiąc hektarow ym m ajątku.
. . . M ój Boże gdzie teraz cała ta rodzina?
Gdzie blask, splendor i ruch otaczający zawsze progi tego domu? Gdzie fama, có nio
sła szeroko >0 ich dostojności, bogactwie, stosunkach?
Ich sław a znikła tak zupełnie bez śladu, jak zniknęli oni sami z tej ziemi dziedziczonej i upraw ianej od lat.
Młody rządca nie wie, gdzie szukać panny O lszyńskiej. Przysięgała m u na w eneckim m ostku na stawie, że czekać tu będzie na niego, że zawsze h a tej ziemi zostanie cokoi- w iekby się s t a ł o . . . Ze nie rzuci Pamiątek, nie odda ich nikom u . . .
Zmuszoną widocznie została iść stąd precz w szeroki świat, rzucić tę ziemię ukochaną, z k tó rą łączą się w szystkie wspom nienia i te najcudniejsze z lat ostatnich.
N ie dużo pow iedzieli obojętni sąsiedzi W idowskiem u, gdy po latach studiów wrócił, b y ukochanej dziewczynie dać oprócz uczu
cia b y t dostatni, stanow isko i poważanie u ludzi . . . Zbyli go ogólnikami, niedom ówie
niami, wzruszeniem ramion. Oni — dla k tó rych gościnne progi Pam iątek stały otworem
przed laty a zaw sze życzliwi gospodarze z w ylaniem serdecznym ściskali dłonie . . . Teraz o daw nych dziedzicach Pam iątek nie m yślano już zupełnie: „O lszyńscy? No, c ó ż ...?
Przestali przyjm ować, u d ziela ć s i ę ... Zm niej
szyli stopę życiową. A le i to nie pomogło:
Na licytacji kupili m ajątek starzy M ileńscy dla syna. Syn się ożenił ( . . . czy nie naw et z jak ąś krew ną O lszyńskich?. . . ) ale długo na ziemi nie siedział. A od chw ili jego śm ierci za granicą, dw ór zaws7e pusty, zaniedbany, zupełna ruina . . . A O lszyńscy? . . . M łoda panna? . . . Nic o tym nie było wiadom o . . .
Ale w łaśnie tę ruinę, te zagrożone hipotecz
nie pofalow ane pola, te porysow ane, grożące upadkiem bielone ściany dw oru całym ser
cem ukochał m łody rządca.
N ie poszedł w obcy św iat szukać śladów p anny O lszyńskiej. Został tu, gdzie żyło n a j
cudniejsze o niej wspomnienie, gdzie — w ie
rzy ł— stale w racać m yślą m usiała i tę sk n ić ...
Tu w Pam iątkach czuł ja k gdyby tętno jej serca w yczuwalne w poszumie w iatru śród brzóz i falow aniu z b ó ż . . . Zdawało się cza
sem, gdy m glistym świtem szedł parkiem , że śród rannych oparów m ignęła na skręcie alei je j biała sukienka, lub, że postać jej dojrzał schyloną na w eneckim m ostku . . .
Prawdziwe to były Pam iątki dla niego — droższe nad w szy stk a na świecie. N igdy nie odszedłby stąd. W olał znosić kap ry sy n ie
obecnej, pysznej baronow ej, w olał cierpieć niedostatek — byle tutaj.
— .... P otrzebuję kw oty stu tysięcy w ter
m inie najpóźniej do pierw szego. O ile nie dałoby się na czas pieniędzy zdobyć, proszę sprzedać ugory za stawem.
Jeszcze przed pierwszym pobrała barono
wa w Paryżu żądaną kwotę. W iększa jej część pochodziła z pryw atnego kapitału W i- dowskiego. Rządca nie um niejszyłby m ajątku za żadną cenę.
Ugory jednak sprzedać m usiał w n astęp nym kw artale. Darło mu się w strzępy serce, gdy podpisyw ał z kolonistą umowę. Zażądaną znowu kw otę odesłał — a baronow a stała mu się znienawidzonym wrogiem.
Jeszcze przed upływ em następnego m ie
siąca rozległe łąki za wierzbam i i pas przy drodze, gdzie udaw ało się żyto, przestały należeć db Pam iątek. Baronowa wciąż p otrze
bow ała gotów ki, coraz w iększych sum, kw ot w prost zawrotnych.
W chw ilach rozpaczy rządca chciał jechać do niej do Paryża, pisał listy z potw ornym i o b elg am i. . . Ale zostawał, listy ze w stydem darł i palił w k o m in k u . . . A rankiem prze
chodząc przez w enecki m ostek na staw ie — płakał. W jego oczach rozpadały się Pamiątki.
I jak gdyby on sam przykładał d o tego rękę.
W reszcie baronow a napisała, że pow ażnie myśli o zlikw idow aniu domu w Pam iątkach.
J e j sam ej olbrzymi dw ór w cale nie je st po
trzebny. S tryj i rządca zająć mieli jeden z czworaków. Bogaty sąsiad miał ochotę na m alowniczy dw orek na tle staw u z ch arakte
rystycznym na nim weneckim mostkiem. D a
w ał stosunkow o w ysoką cenę. Ta część m a
ją tk u . jest zresztą zupełnie nieużyteczna.
Przy . baronow ej zostanie najbardziej opła
cający się, żyzny te re n pod pszenicę i owies za krzyżem aż po g o rz e ln ię . . . Umowa bę
dzie w tych dniach doręczona rządcy, k tóry proszony jest, by W je j im ieniu ak t sprzedaży p o d p isa ł.
W idowski w ysłał odpowiedź natychm iast.
Umowy nie podpisze. Nigdy. N ie podpisze piekielnego w yT oku na u k o ch a n e P am iątki!...
N iech baronow a sa m a!. . . O n i ta k z chwilą sprzedaży dw oru na posadzie nie zostanie.
• Za niecały tydzień przyjechała z zagranicy baronow a M ileńska.
G dy wchodził do je j pokoju owiał go drażniący, bo o s tr y . . . i znany zapach fioł
kow ych perfum. I pom yślał o tam tej, o sw ojej dziew czynie z Pamiątek.
■— Kocham tę ziemię — powiedział od pro
gu. Czy m yślał, że może go zrozumie? Czy może była to s k a T g a ?. . . — i chcę utrzym ać się n a niej!
— Ja ją też kiedyś kochałam i myślałam tak samo. D aw n ie j. . . — głos był tw ardy i cała postać zmieniona, ale ta, k tó ra po d niosła się od biurka to była jego daw na Jadw inia Olszyńska.
Pozornie na ślepo wbija „czarodziej" szesnaście wy
ostrzonych szabel w koszyk, dziurawiąc go we wszyst
kich kierunkach. W koszu tym znajduje się kobieta...
Ten indyjski „trick" działa na widzów faktycznie nader denerwująco. - Fal. Witzleben
1
PetersTak oto rzecz wygląda wewnątrz kosza: Szable zagłę
biają się jedynie w tych miejscach w koszyk, w których osłrza ich nie mogą dosięgnąć zamkniętej „ofiary".
Sam kosz ma w obwodzie prawie 3 metry, przy zręcz
ności więc i wyćwiczeniu artystów efekł jest wspaniały, a niebezpieczeństwo nie istnieje w ogóle.
»
G S Ę
I
E J S K Ó
R K
I
«
7
Po ostatnim, brawurowym wbiciu szabli, otwiera się nagle wieko koszyka, i niby „Wenus z morskiej pia
ny" cz^ prozaiczniej, kurczę z jajka, wyskakuje z wnę
trza makabrycznego więzienia zdrowa, cała i uśmiech
nięta partnerka magika . . .